Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Sny - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
10 września 2022
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, PDF
Format PDF
czytaj
na laptopie
czytaj
na tablecie
Format e-booków, który możesz odczytywać na tablecie oraz laptopie. Pliki PDF są odczytywane również przez czytniki i smartfony, jednakze względu na komfort czytania i brak możliwości skalowania czcionki, czytanie plików PDF na tych urządzeniach może być męczące dla oczu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(3w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na laptopie
Pliki PDF zabezpieczone watermarkiem możesz odczytać na dowolnym laptopie po zainstalowaniu czytnika dokumentów PDF. Najpowszechniejszym programem, który umożliwi odczytanie pliku PDF na laptopie, jest Adobe Reader. W zależności od potrzeb, możesz zainstalować również inny program - e-booki PDF pod względem sposobu odczytywania nie różnią niczym od powszechnie stosowanych dokumentów PDF, które odczytujemy każdego dnia.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Sny - ebook

"Sny" Olive Schreiner to zbiór opowiadań, które pozwolą Czytelnikowi oderwać się od rzeczywistości dookolnego świata i wejrzeć w głąb siebie. To historie, które pozwalają przejrzeć się w ich treści jak w zwierciadle. Zwierciadle duszy.

Być może zapiszą się w Tobie na zawsze?

O Autorce:

Olive Schreiner (24 marca 1855 - 11 grudnia 1920) była południowoafrykańską pisarką, działaczką antywojenną i intelektualistką. Najlepiej pamiętana jest dziś za powieść The Story of an African Farm (1883), która cieszy się dużym uznaniem. Śmiało porusza ona takie współczesne zagadnienia jak agnostycyzm, egzystencjalna niezależność, indywidualizm, zawodowe aspiracje kobiet i żywiołowość życia na kolonialnej granicy.

Od końca XX wieku badacze przypisują Schreiner również zasługi jako obrońcy Afrikanerów i innych grup, które przez dziesięciolecia były wykluczone zdostępu do władzy politycznej, takich jak Murzyni, Żydzi i Indianie. Chociaż wykazywała zainteresowanie między innymi socjalizmem, pacyfizmem, wegetarianizmem i feminizmem, jej poglądy wymykały się restrykcyjnym kategoryzacjom. Jej opublikowane prace i inne zachowane pisma promują wartości takie jak umiarkowanie, przyjaźń i zrozumienie wśród wszystkich ludzi, a także unikają pułapek radykalizmu politycznego, którego świadomie się wystrzegała. Nazywana przez całe życie wolnomyślicielką, trzymała się również ducha chrześcijańskiej Biblii i rozwinęła świecką wersję światopoglądu swoich rodziców-misjonarzy, z elementami mistycznymi.

Spis treści

I. UTRACONA RADOŚĆ

II. ŁOWCA

III. OGRODY ROZKOSZY

IV. W ODLEGŁYM ŚWIECIE

V. TRZY SNY NA PUSTYNI

VI. SEN O DZIKICH
PSZCZOŁACH

VII. W ZRUJNOWANEJ
KAPLICY

VIII. DARY ŻYCIA

IX. TAJEMNICA ARTYSTY

X. „MYŚLAŁEM, ŻE STOJĘ”

XI. ŚWIATŁO SŁONECZNE
PADŁO NA MOJE ŁÓŻKO

Kategoria: Opowiadania
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-65185-45-7
Rozmiar pliku: 968 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

I. UTRACONA RADOŚĆ

Tam, gdzie promienie słońca igrały na brzegu morza, cały dzień siedziała ona – Życie.

Cały dzień delikatny wiatr bawił się jej włosami, a jej młoda, młodziutka twarz spoglądała na taflę wody. Czekała i czekała, ale nie potrafiła określić, na co. Życie było kobietą.

Przez cały dzień fale biegły po piasku coraz wyżej i wyżej i odpływały z powrotem, a różowe muszle toczyły się leniwie po piasku. Życie usiadła, czekając. Cały dzień, z promieniami słońca w oczach, siedziała tam, aż zmęczona położyła głowę na kolanie i zasnęła, nadal czekając.

Nagle na piasku zazgrzytała stopa, a czyjś krok dotknął brzegu. Życie obudziła się i usłyszała to. Poczuła dotyk i przeszedł ją potężny dreszcz. Spojrzała w górę i zobaczyła nad sobą dziwne, szerokie oczy Miłości – i już wiedziała, na kogo czekała. Miłość była mężczyzną.

I Miłość przyciągnęła do siebie Życie.

I z tego spotkania narodziła się rzecz rzadka i piękna – Radość. Pierwsza Radość, tak ją nazwano. Światło słoneczne, świecąc na wesołą wodę, nie jest tak radosne; pąki róż, odwracając swoje usta do pierwszego pocałunku słońca, nie są tak rumiane. Maleńkie tętno biło szybko. Radość była taka ciepła, taka miękka! Nigdy nic nie mówiła, ale śmiała się i bawiła w promieniach słońca: a Miłość i Życie cieszyli się niezmiernie. Żadne z nich nie szepnęło o tym drugiemu, ale w głębi serca każde z nich mówiło sobie: „Będzie nasze na zawsze”.

Potem nadszedł moment, czy to było po tygodniach, czy po miesiącach? (Miłość i Życie nie mierzą czasu), kiedy sprawy nie miały się już tak, jak dawniej.

Radość nadal się bawiła, nadal się śmiała, nadal plamiła usta purpurowymi jagodami, ale czasem jej małe rączki zwisały zmęczone, a drobne oczka spoglądały ciężko przez wodę.

A Życie i Miłość nie śmieli spojrzeć sobie w oczy, nie śmieli powiedzieć: „Co dolega naszemu maleństwu?”. Ich serca szeptały do siebie: „To nic, to nic, jutro się roześmieje”. Ale nadeszło jutro i potem jeszcze kolejne. Przeżywali swoją podróż dalej, a dziecko bawiło się obok nich, ale ciężko, coraz ciężej.

Pewnego dnia Życie i Miłość położyli się spać; a kiedy się obudzili, już jej nie było: tylko, niedaleko nich, na trawie, siedział mały nieznajomy, z szeroko otwartymi oczami, bardzo wiotki i smutny. Żadne z nich tego nie zauważyło; ale szli osobno, płacząc gorzko: „O, nasza Radości! Nasza utracona Radości! Czy nie zobaczymy cię już nigdy?”.

Mały, wiotki i smutnooki nieznajomy wsunął dłoń do jednej ręki każdego z nich i przyciągnął ich bliżej, a Życie i Miłość szli dalej, z nim po środku. I kiedy Życie spoglądała w dół w udręce, widziała swoje łzy odbijające się w jego miękkich oczach. A kiedy Miłość, szalejąc z bólu, zawołał: „Jestem zmęczony, jestem zmęczony! Nie dam rady dłużej. Wszelkie światło już za mną, a z przodu tylko ciemność”, mały różowy palec wskazał miejsce, gdzie światło słoneczne padało na zbocza wzgórz. Jego duże oczy zawsze były smutne i zamyślone; małe, odważne usta zawsze cicho uśmiechnięte.

Kiedy na ostrych kamieniach Życie skaleczyła stopy, wytarł jej krew o swoje szaty i ucałował rany drobnymi ustami. Kiedy na pustyni Miłość leżał zemdlony (gdyż Miłość pozostawiony sam sobie słabnie), biegał po gorącym piasku swoimi małymi, nagimi nóżkami i nawet tam na pustyni znajdował wodę w otworach skał, aby zwilżyć usta Miłości. Nie był dla nich ciężarem – nigdy ich nie obciążał; on tylko pomagał im w ich podróży.

Kiedy doszli do ciemnego wąwozu, gdzie sople zwisały ze skał – bo Miłość i Życie muszą przejść przez dziwne i ponure miejsca – tam, gdzie wszystko jest zimne, a śnieg leży gęsto, wziął ich zmarznięte ręce, przytulił je do swojego bijącego małego serca, i ogrzał je – i delikatnie pociągnął ich za sobą naprzód i naprzód.

A kiedy znaleźli się dalej, w krainie słońca i kwiatów, wielkie oczy zaświeciły się dziwnie i na twarzy pojawiły się dołeczki. Śmiejąc się radośnie, biegał po miękkiej trawie, zbierał miód z pustego drzewa i przynosił im w dłoni, znosił im wodę w liściach lilii, zbierał kwiaty i owijał nimi ich głowy, śmiejąc się cicho przez cały czas. Dotykał ich tak, jak dotykała ich Radość, ale jego palce robiły to czulej.

Wędrowali więc dalej, przez krainy mroczne i jasne, zawsze z tym kimś małym, odważnym, uśmiechniętym między nimi. Czasami wspominali tę pierwszą promienną Radość i szeptali do siebie: „Och, gdybyśmy mogli odnaleźć i ją!”.

W końcu doszli do miejsca, gdzie siedzi Refleksja; ta dziwna stara kobieta, która zawsze ma jeden łokieć na kolanie, a brodę opartą na dłoni, i która wykrada światło z przeszłości, aby rzutować je na przyszłość.

A Życie i Miłość zawołali: „O mądra, powiedz nam: kiedy spotkaliśmy się po raz pierwszy, należał do nas piękny blask – radość bez łzy, słońce bez cienia. Och, czym zgrzeszyliśmy, że to utraciliśmy? Dokąd mamy iść, aby to odnaleźć?”.

A ona, mądra stara kobieta, odpowiedziała: „By to odzyskać, czy poświęcicie tego, który teraz idzie przy was?”.

I w agonii Miłość i Życie zawołali: „Nie!”.

„Oddać go!?” powiedziała Życie. „Kto wyssie truciznę, gdy ciernie mnie przeszyją? Kiedy moja głowa będzie pulsować, kto położy na niej swoje małe dłonie i uciszy szum krwi? Kto ogrzeje moje zamarznięte serce w zimnie i ciemności?”

I Miłość zawołał: „Już prędzej umrę! Bez Radości mogę żyć; bez niego nie mogę. Lepiej pozwól mi umrzeć, niż go utracić!”.

I mądra stara kobieta odpowiedziała: „O głupi i ślepi! To, co mieliście dawniej, jest tym, co macie teraz! Gdy Miłość i Życie spotykają się po raz pierwszy, rodzi się coś promiennego, bez cienia. Kiedy drogi tracą gładkość, kiedy zaczyna zapadać ciemność, kiedy dni zaczynają być ciężkie, a noce zimne i długie – wtedy zaczyna się zmieniać. Miłość i Życie NIE BĘDĄ tego widzieć, NIE BĘDĄ o tym wiedzieć – aż pewnego dnia zaczną nagle płakać: »O Boże! O Boże! Zgubiliśmy ją! Gdzie ona jest?«. Nie rozumieją, że nie mogliby zabrać tej roześmianej osobliwości, bez jej przemiany, na pustynię, na mróz i śnieg. Nie wiedzą, że tym, co wciąż kroczy obok nich, jest Radość, tylko dojrzalsza. Ten poważny, słodki, czuły cud – ciepły w najzimniejszych śniegach, dzielny na najbardziej ponurych pustyniach – nazywa się Sympatia; jest to Miłość Doskonała”.

Republika Południowej Afryki.II. ŁOWCA

Pośród dolin żył sobie myśliwy. Dzień w dzień polował on w lasach na dzikie ptactwo i zdarzyło się, że pewnego razu stanął nad brzegiem dużego jeziora. Gdy tak stał w szuwarach, czekając na przylot ptaków, padł na niego wielki cień, a w tafli wody zobaczył dziwne odbicie. Spojrzał w niebo, ale niczego tam już nie było. Ogarnęło go wtedy palące pragnienie, aby jeszcze raz zobaczyć to odbicie w lustrze wody, i cały dzień patrzył i czekał, ale nadeszła noc i odbicie się nie pojawiło. Wrócił do domu z pustą torbą, ponury i milczący. Jego towarzysze pytali o niego, aby poznać powód jego stanu, ale nic im nie odpowiadał; siedział sam i rozmyślał. Wtedy nadszedł jego przyjaciel a myśliwy przemówił do niego:

„Widziałem dzisiaj”, powiedział, „coś, czego nie widziałem nigdy wcześniej – ogromnego białego ptaka, z rozpostartymi srebrnymi skrzydłami, sunącego w locie po wiecznym błękicie. I teraz to tak, jakby wielki ogień płonął w mojej piersi. To był tylko blask, migotanie, odbicie w wodzie; ale teraz nie pragnę niczego więcej na ziemi, jak tylko ponownie to zobaczyć.”

Jego przyjaciel roześmiał się.

„To był tylko promień igrający na wodzie, albo cień twojej własnej głowy. Jutro o niej zapomnisz”, powiedział.

Ale następnego dnia, i następnego, i kolejnego, myśliwy wędrował samotnie. Szukał w lesie i pośród drzew, nad jeziorami i wśród szuwarów, ale nie mógł jej znaleźć. Nie strzelał więcej do dzikiego ptactwa; czymże one były dla niego?

„Co mu dolega?”, pytali jego towarzysze.

„Oszalał”, odparł jeden z nich.

„Nie, ale jest z nim gorzej”, rzekł inny. „Zobaczył to, czego nikt z nas nie widział, i to go zadziwiło”.

„Dalej, porzućmy jego towarzystwo”, powiedzieli wszyscy zgodnie.

Łowca chadzał więc sam.

Pewnej nocy, gdy błąkał się w cieniu, bardzo zbolały i zapłakany, stanął przed nim starzec, wspanialszy i wyższy niż synowie ludzcy.

„Kim jesteś?”, zapytał myśliwy.

„Jestem Mądrość”, odpowiedział starzec, „ale niektórzy ludzie nazywają mnie „Wiedza”. Całe moje życie dorastam w tych dolinach; ale nikt mnie nie widzi, dopóki bardzo nie ogarnie go wielki smutek. Oczy, które mają mnie oglądać, muszą być obmyte łzami; i przemawiam podług tego, jak człowiek cierpiał”.

I myśliwy zakrzyknął:

„Och, ty, który mieszkasz tu od tak dawna, powiedz mi, czym jest ten wielki dziki ptak, którego widziałem żeglującego po błękicie? Chcieliby, żebym uwierzył, że to sen; miraż pochodzący z mojej własnej głowy”.

Stary człowiek uśmiechnął się.

„Jej imię to Prawda. Kto raz ją zobaczył, nigdy już nie spocznie. Pragnie jej aż do śmierci”.

A myśliwy zapłakał:

„Och, powiedz mi, gdzie mogę ją znaleźć”.

Ale stary człowiek odpowiedział:

„Nie wycierpiałeś wystarczająco dużo”, i poszedł.

Wtedy myśliwy wyjął z kieszeni na piersi tkackie czółenko Wyobraźni, i zaczął nawijać na nie nić Życzeń; i całą noc siedział i tkał sieć.

Rano rozłożył na ziemi złotą sieć, i wrzucił do niej kilka ziarenek łatwowierności, które zostawił mu ojciec, a które także trzymał w kieszeni na piersi. Były jak białe kuleczki, a gdy się je ścisnęło, wylatywał z nich brązowy pył. Potem przysiadł i patrzył, co się wydarzy. Pierwsze, co wpadło do sieci, to śnieżnobiały ptak o gołębich oczach, śpiewający piękną pieśń – „Człowiek–Bóg! Człowiek–Bóg! Człowiek–Bóg!” świergotał. Drugi ptak, który przyszedł, był czarny i mistyczny, z ciemnymi, pięknymi oczami, zaglądającymi w głąb duszy, i wyśpiewujący tylko jedno słowo: „Nieśmiertelność!”.

I myśliwy wziął je oba w ramiona, mówiąc:

„Z pewnością pochodzą z pięknej rodziny Prawdy”.

Potem pojawił się inny, zielony i złoty, śpiewający wrzaskliwym głosem, jak ktoś wołający na rynku – „Nagroda po śmierci! Nagroda po śmierci!”.

A on powiedział:

„Nie jesteś taki piękny, ale i tak jesteś ładny”, i wziął go.

I nadeszły inne, jaskrawo ubarwione, śpiewając przyjemne melodie, aż wszystkie ziarna się skończyły. I myśliwy zebrał wszystkie swoje ptaki i zbudował mocną żelazną klatkę, zwaną nowym credo, i umieścił w niej wszystkie swoje ptaki.

Wtedy ludzie zaczęli tańczyć i śpiewać.

„O, szczęśliwy myśliwy!”, wołali. „O, wspaniały człowieku! O, rozkoszne ptaki! O, piękne pieśni!”.

Nikt nie pytał, skąd pochodzą te ptaki, ani jak zostały złapane, lecz wszyscy tańczyli i śpiewali przed nimi. I myśliwy także się radował, bo powiedział:

„Z pewnością Prawda jest wśród nich. Z czasem wypierzy swoje pióra, a ja zobaczę jej śnieżnobiałą postać”.

Ale czas mijał, ludzie śpiewali i tańczyli, a serce myśliwego stawało się coraz cięższe. Krył się w samotności, jak dawniej, by szlochać; a owo straszne pragnienie obudziło się na nowo w jego piersi. Pewnego dnia, gdy siedział w odosobnieniu płacząc, spotkał go Mądrość. Opowiedział starcowi, co zrobił.

A Mądrość uśmiechnął się smutno.

„Wielu ludzi”, powiedział, „rozpostarło tę sieć dla Prawdy; ale nigdy jej nie znaleźli. Nie pożywi się ziarnami łatwowierności; jej stopy nie dadzą się złapać w sieć życzeń; nie odetchnie powietrzem tych dolin. Ptaki, które złapałeś, są z rodu Kłamstwa. Śliczne i piękne, ale to wciąż kłamstwa; Prawda ich nie zna”.

A myśliwy zawołał z goryczą: „Czy mam zatem pozostać bierny, aby pochłonął mnie ten wielki płomień?”.

A starzec rzekł: „Posłuchaj, a ponieważ wiele wycierpiałeś i wiele przepłakałeś, powiem ci, co wiem. Ten, kto wyrusza na poszukiwanie Prawdy, musi na zawsze opuścić te doliny przesądów, nie zabierając ze sobą ani krzty, która do nich należała. Musi powędrować samotnie w dół, do krainy absolutnej negacji i zaprzeczenia; musi tam pozostać; musi oprzeć się pokusie; a kiedy pojawi się światło, musi powstać i podążyć za nim do kraju suchego słońca. Góry surowej rzeczywistości wzniosą się przed nim; musi się na nie wspiąć; za nimi leży Prawda”.

„I będzie ją mocno trzymał! Będzie ją trzymał w swoich rękach!”, zawołał myśliwy.

Mądrość potrząsnął głową.

„Nigdy jej nie zobaczy, nigdy jej nie przytuli. Jeszcze nie nadszedł czas”.

„Więc nie ma żadnej nadziei?”, wykrzyknął myśliwy.

„Jest to,” powiedział Mądrość: „Niektórzy ludzie wspinali się na te góry, wspinali się na kręgi nagich skał, i wędrując tam, tak wysoko, niektórzy mieli szansę podnieść z ziemię jedno białe srebrzyste pióro, upuszczone ze skrzydła Prawdy. I stanie się”, powiedział starzec, powstawszy niczym prorok i wskazując palcem na niebo, „stanie się tak, że kiedy wystarczająca ilość tych srebrnych piór zostanie zebrana rękoma ludzi i spleciona w sznur, a sznur w sieć, to w taką sieć może zostać schwytana Prawda. Nic poza Prawdą nie jest w stanie schwytać Prawdy”.

Myśliwy wstał. „Idę”, powiedział.

Ale Mądrość go powstrzymał.

„Zważ dobrze – kto opuszcza te doliny, nigdy do nich nie wraca. Choćby płakał krwawymi łzami siedem dni i nocy nad ich granicami, nie postawi na nich stopy. Pozostawione raz, zostają opuszczone na zawsze. Na drodze, którą chcesz podążać, nie ma żadnej nagrody. Kto idzie, idzie za darmo – z powodu wielkiej miłości, która w nim jest. Praca jest jego nagrodą”.

„Idę”, rzekł myśliwy; „ale, powiedz mi, którą drogą mam podążać w górach?”.

„Jestem dzieckiem Skumulowanej Wiedzy Wieków”, powiedział mężczyzna. „Mogę chodzić tylko tamtędy, którędy stąpało wielu ludzi. Po tych górach niewiele przeszło stóp; każdy człowiek sam sobie wytycza drogę. Idzie na własne ryzyko: mojego głosu już nie usłyszy. Mogę iść za nim, ale nie mogę iść przed nim”.

Potem Mądrość zniknął.

Łowca odwrócił się. Podszedł do swojej klatki i gołymi rękami wyłamał kraty, a poszarpane żelazo rozerwało mu skórę. Czasami łatwiej jest budować niż niszczyć.

Jeden po drugim wyciągał swoje ptaki i wypuszczał je wolno. Ale kiedy nadeszła kolej na ptaka o ciemnych piórach, przytrzymał go i spojrzał w jego piękne oczy, a ptak wymówił swój niski, głęboki okrzyk: „Nieśmiertelność!”.

A łowca szybko stwierdził: „Nie mogę się z nim rozstać. Nie jest ciężki, nie jada. Schowam go do piersi, wezmę go ze sobą”. I ukrył go, przykrywając swoim płaszczem.

Jednak to, co ukrył, stawało się coraz cięższe, cięższe, cięższe, aż obciążało jego piersi jak ołów. Nie mógł się z tym ruszyć. Nie mógł z tym opuścić dolin. Wtedy znów go wyjął i spojrzał na niego.

„O, moja piękna istoto! Moje serce!”, zawołał. „Czy nie mogę cię zatrzymać?”.

Otworzył ręce ze smutkiem.

„Idź!”, powiedział. „Może się zdarzy, że w pieśni Prawdy jedna nuta będzie podobna do twojej; ale ja nigdy jej nie usłyszę”.

Ze smutkiem otworzył dłonie i ptak odleciał od niego na zawsze.

Potem z czółenka Wyobraźni zdjął nić swoich życzeń i rzucił ją na ziemię, a puste czółenko włożył do piersi, bo nić powstała w tych dolinach, ale czółenko pochodziło z nieznanego kraju. Odwrócił się, aby odejść, ale w tej chwili nadeszli ludzie, wyjąc:

„Głupiec, pies gończy, obłąkany szaleniec!”, ryczeli. „Jak śmiałeś popsuć klatkę i pozwolić ptakom uciec?”

Myśliwy mówił, ale oni go nie słuchali.

„Prawda! Kim ona jest? Czy można ją zjeść? Czy można ją wypić? Ktoś ją kiedykolwiek widział? Twoje ptaki były prawdziwe: wszyscy mogli usłyszeć ich śpiew! Och, głupcze! Podły gadzie! Ateisto!”, wołali. „Zanieczyszczasz powietrze”.

„Dalej, weźmy kamienie i ukamienujmy go”, wzywali niektórzy.

„Czy to nasza sprawa?”, stwierdzili inni. „Puśćcie tego idiotę”, i odeszli. Ale pozostali zebrali kamienie i błoto i rzucali w niego. W końcu, posiniaczony i poraniony, myśliwy wykradł się do lasu. I wokół niego zapadł wieczór.

Wędrował dalej i dalej, a cień się pogłębiał. Był teraz na granicy krainy, gdzie zawsze panuje noc. Wszedł do niej, i nie było tam światła. Rękami błądził, ale każda gałąź, której dotykał, odłamywała się, a ziemia była pokryta żużlem. Przy każdym kroku jego stopa zapadała się w ziemię, drobny obłok niewyczuwalnego popiołu leciał mu w twarz; a było ciemno. Usiadł więc na kamieniu i ukrył twarz w dłoniach, czekając w Krainie Negacji i Zaprzeczenia, aż nadejdzie światło.

W jego sercu też była noc.

Potem z bagien po jego prawej i lewej stronie podniosły się zimne mgły i zamknęły się wokół niego. Drobny, niezauważalny deszcz padał w ciemności, a wielkie krople zbierały się na jego włosach i ubraniu. Serce biło mu powoli, a przez wszystkie kończyny przechodziło odrętwienie. Wtedy, gdy spojrzał w górę, zatańczyły dwa wesołe światełka. Podniósł głowę, by na nie popatrzeć. Zbliżały się i zbliżały. Były tak ciepłe, tak jasne, tańczyły jak ogniste gwiazdy. W końcu stanęły przed nim. Ze środka promieniującego płomienia w jednej z nich, wyjrzała twarz kobiety, roześmiana, z dołeczkami, z rozwianymi żółtymi włosami. W środku drugiego były wesołe, śmiejące się fale, takie jak bąbelki w kieliszku wina. Tańczyły przed nim.

„Kim jesteście”, zapytał myśliwy, „wy, które samotnie przychodzicie do mnie w moim odosobnieniu i ciemności?”.

„Jesteśmy bliźniaczą Zmysłowością”, zawołały. „Nasz ojciec ma na imię Ludzka–Natura, a nasza matka Nadmiar. Jesteśmy stare jak wzgórza i rzeki, tak stare jak pierwszy człowiek; ale nigdy nie umieramy”, śmiały się.

„Och, pozwól mi objąć cię ramionami!”, zawołała pierwsza; „Są miękkie i ciepłe. Twoje serce teraz zamarzło, ale ja sprawię, że zacznie bić. Och, chodź do mnie!”.

„Wleję w ciebie moje gorące życie”, powiedziała druga; „Twój mózg odrętwiał, a kończyny zmartwiały; ale ożyją z zaciętością wolnego życia. Och, pozwól mi je zalać życiem!”.

„Och, chodź za nami”, wołały, „i żyj z nami. Szlachetniejsze serca niż twoje siedziały tu w tej ciemności, czekając, i przyszły do nas, a my do nich; i nigdy nas nie opuściły, nigdy. Wszystko inne jest ułudą, ale my jesteśmy prawdziwe, my jesteśmy prawdziwe, my jesteśmy prawdziwe. Prawda jest cieniem, doliny przesądów są farsą, ziemia jest popiołem, drzewa próchnem, ale my – poczuj nas – my żyjemy! Nie możesz w nas wątpić. Poczuj, jakie jesteśmy ciepłe! Och, chodź do nas! Chodź z nami!”.

Wznosili się bliżej i bliżej jego głowy, a zimne krople odparowywały na jego czole. Jasne światło błysnęło mu w oczy, oślepiając go, i zamarznięta krew zaczęła płynąć na nowo. A on powiedział:

„Tak, dlaczego mam umierać tutaj, w tej okropnej ciemności? Są ciepłe, roztapiają moją zamarzniętą krew!”, i wyciągnął ręce, bym mógł się ich chwycić.

Nagle pojawił się przed nim obraz tego, co kochał, i ręka opadła mu do boku.

„Och, chodź do nas!”, wołały.

Ale zakrył twarz.

„Oślepiacie mnie”, zawołał, „rozgrzewacie moje serce, ale nie możecie dać mi tego, czego pragnę. Będę tu czekał – czekał, aż umrę. Odejdźcie!”.

Zakrył twarz rękami i nie chciał słuchać, a kiedy spojrzał w górę, znalazły się tam dwie migoczące gwiazdy, które zniknęły w oddali.

A długa, długa noc toczyła się dalej.

Wszyscy, którzy opuszczają dolinę przesądów, przechodzą przez tę ciemną krainę, lecz niektórzy przechodzą przez nią w ciągu kilku dni, niektórzy pozostają tam przez miesiące, niektórzy przez lata, a inni w niej umierają.

Wreszcie myśliwy dostrzegł słabe światło na horyzoncie i podniósł się, aby za nim podążyć; w końcu do niego dotarł i wszedł w szeroki blask słońca. Wtedy wzniosły się przed nim wszechmocne góry Suchych Faktów i Rzeczywistości. Czysty blask słońca igrał na nich, a szczyty gubiły się chmurach. U ich podnóża biegło w górę wiele ścieżek. Myśliwemu wyrwał się okrzyk radości. Wybrał najprostszą drogę i zaczął się wspinać, a skały i pasma górskie rozbrzmiewały jego pieśnią. Wcale nie było tak wysoko, ani też droga nie była aż tak stroma! Kilka dni, kilka tygodni, najwyżej kilka miesięcy, a potem szczyt! Nie podniesie zaledwie jednego pióra, zbierze wszystko, co znaleźli inni ludzie – utka sieć – schwyta Prawdę – przytrzyma ją mocno – dotknie swoimi rękami – obejmie ją!

Śmiał się w wesołym słońcu i śpiewał głośno. Zwycięstwo było już bardzo blisko. Po chwili jednak ścieżka stała się bardziej stroma. Do wspinaczki potrzebował całego tchu, i śpiew zamarł. Po prawej i lewej stronie wznosiły się ogromne skały, pozbawione porostów i mchu, a z zaschniętej wulkanicznej ziemi zionęły przepaści. Tu i ówdzie widać było połysk białych kości. W końcu ścieżka zaczęła się robić coraz mniej wyraźna, potem stała się tylko śladem, z odciskiem stopy tu i tam; wreszcie zupełnie zniknęła. Nie śpiewał już więcej, ale parł naprzód przecierając szlak, aż dotarł do potężnej ściany skalnej, gładkiej i bez załamań, ciągnącej się tak daleko, jak tylko oko widziało. „Wykuję schody, a gdy już wejdę na tę ścianę, będę prawie na miejscu”, powiedział odważnie i zaczął pracować. Swoim czółenkiem Wyobraźni wykopywał kamienie, ale połowa z nich nie pasowała i pół miesiąca pracy stoczyło się w dół, ponieważ kamienie ułożone na dole były źle dobrane. Ale myśliwy pracował dalej, powtarzając sobie: „Jak tylko wdrapię się na ten mur, będę już prawie na miejscu. Cała wielka praca będzie skończona!”.

W końcu wszedł na szczyt i rozejrzał się wokół. Daleko w dole nad dolinami przesądów rozpościerała się biała mgła, a nad nią wznosiły się góry. Wcześniej wydawały się niskie, teraz miały wprost niezmierzoną wysokość, od korony do fundamentów otoczone były ścianami skał, ciągnących się wyżej i wyżej w potężnych kręgach. Na nich igrało wieczne słońce. Łowca wydał z siebie dziki okrzyk. Pokłonił się do ziemi, a gdy uniósł twarz, była cała blada. W absolutnej ciszy szedł dalej. Był teraz bardzo cichy. W tych wysokich rejonach rozrzedzone powietrze sprawia, że trudno jest nim oddychać zwłaszcza ludziom urodzonym w dolinach. Każdy oddech sprawiał mu ból, a krew odpływała z czubków jego palców. Przed następną ścianą skalną odzyskał siły i zaczął intensywnie pracować dalej. Wysokość wydawała się ciągnąć w nieskończoność, ale on powiedział ani słowa. Dźwięk jego narzędzia kującego żelazne skały, w których wycinał stopnie, rozbrzmiewał dniem i nocą. Mijały lata, a on pracował dalej, jednak ściana ponad nim wznosiła się aż do nieba. Czasami modlił się, aby na tych nagich ścianach wyrósł choćby mały żywy mech lub porost, który mógłby mu towarzyszyć, ale to nigdy się nie zdarzało.

Lata mijały, a on liczył je według wyciętych stopni – było ich kilka na rok – tylko kilka. Już nie śpiewał, nie mówił: „Zrobię to czy tamto”, tylko pracował. A nocą, gdy zapadał zmierzch, z dziur i szczelin w skałach spoglądały na niego dziwne, dzikie oblicza.

„Przerwij swą pracę, samotny człowieku, i przemów do nas”, wołały.

„Moje zbawienie jest w pracy, gdybym się zatrzymał choć na chwilę, to byście się na mnie rzucili”, odpowiadał. A oni wyciągali dalej swoje długie szyje.

„Spójrz w dół, w tę szczelinę u twoich stóp”, mówili. „Zobacz, co tam leży – białe kości! Tak odważnego i silnego człowieka jak ty, co wspiął się na te skały”. A on spojrzał w górę. Zobaczył, że nie ma sensu się starać; nigdy nie uchwyci Prawdy, nigdy jej nie zobaczy, nigdy jej nie znajdzie. Położył się więc, bo był bardzo zmęczony, gotów zasnąć na zawsze. Ułożył się do snu. Sen to wielki spokój. Kiedy śpisz, nie jesteś samotny, nie bolą cię ręce, ani serce. A myśliwy zaśmiał się przez zęby.

„Czy wydarłem z mego serca wszystko, co było mi najdroższe; czy wędrowałem samotnie po krainie nocy; czy oparłem się pokusie; czy mieszkałem tam, gdzie nigdy nie słychać głosu mojego rodzaju, i pracowałem samotnie, aby położyć się i być pokarmem dla was, wy, harpie?”

Roześmiał się zaciekle, a Echa Rozpaczy odeszły, bo śmiech odważnego, silnego serca jest dla nich jak śmiertelny cios.

Mimo to po chwili znów się zakradły i spojrzały na niego.

„Czy wiesz, że twoje włosy są białe?”, mówiły. „Że twoje ręce zaczynają drżeć jak u dziecka? Czy widzisz, że czółenko nie ma czubka, że jest już pęknięte? Jeśli kiedykolwiek raz wejdziesz na te schody”, powiedzieli, „będzie to twój ostatni raz. Nigdy nie wejdziesz na inne”.

A on odpowiedział: „Wiem!”, i pracował dalej.

Stare, wychudzone dłonie cięły kamienie źle i bezkształtnie, bo palce miał sztywne i powyginane. Piękno i siła tego człowieka zniknęły.

Wreszcie stara, pomarszczona, skurczona twarz wyjrzała ponad skały. Ujrzał, jak wieczne góry wznoszą się ścianami do białych chmur; ale jego praca była na dziś skończona.

Stary myśliwy złożył zmęczone ręce i położył się nad przepaścią, nad którą przepracował całe swoje życie. W końcu nadszedł czas snu. Poniżej niego nad dolinami snuła się gęsta, biała mgła. Raz się rozstąpiła i przez szczelinę umierające oczy spojrzały na drzewa i pola swego dzieciństwa. Z daleka wydawał się dochodzić do niego krzyk jego własnych dzikich ptaków, i słyszał hałas tańca i śpiewu ludzi. I wydawało mu się, że słyszy wśród nich głosy swoich starych towarzyszy i widział słońce świecące z oddali na jego dawny dom. I wielkie łzy zebrały się w oczach myśliwego.

„Ach! Ci, którzy tam umierają, nie umierają sami”, zawołał.

Potem mgła znów zgęstniała, a on odwrócił wzrok.

„Szukałem”, powiedział, „przez długie lata pracowałem, ale jej nie znalazłem. Nie odpoczywałem, nie narzekałem, choć jej nie zobaczyłem; teraz nie mam już sił. Gdzie polegnę ja, wyczerpany, tam dotrą inni ludzie, młodzi i świeży. Po stopniach, które wyciąłem, będą się wspinać; po schodach, które zbudowałem, będą wchodzić na górę. Nigdy nie poznają imienia człowieka, który je wykonał. Z niezgrabnej pracy będą się śmiać; gdy kamienie będą się staczać, będą mnie przeklinać. Ale wejdą na górę, dzięki memu dziełu, wejdą na górę, po moich schodach! Znajdą ją dzięki mnie! I nikt nie żyje dla siebie i nikt nie umiera dla siebie”.

Łzy potoczyły się spod wyschniętych powiek. Gdyby Prawda pojawiła się teraz nad nim w chmurach, nie mógłby jej zobaczyć, w jego oczach była już mgła śmierci.

„Moja dusza słyszy ich radosny, zbliżający się krok”, powiedział; „Im się uda!, Uda!”. Podniósł swoją uschniętą rękę do oczu.

Wtedy powoli z białego nieba ponad nim, poprzez nieruchome powietrze, coś nadleciało, spadając niżej i niżej. Delikatnie sfrunęło w dół i spoczęło na piersi umierającego. Rozpoznał to dłońmi.

To było piórko.

Umarł trzymając je w ręku.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: