Socjopata - ebook
Socjopata - ebook
Jakub jest młodym, przystojnym brunetem. Ma kolekcję dobrych garniturów i świetlaną przyszłość w firmie, dla której pracuje. Ale jest też manipulatorem, który zawsze bierze to, co chce. Ludzie wokół niego się nie liczą. Nienawidzi nie mieć kontroli nad otoczeniem.
Jego ofiary to pechowcy, którzy stanęli mu na drodze. Ostatecznie przecież to nie on ustalał zasady gry.
NIE MYŚLAŁEM NAD SPOSOBEM, W JAKI MAM GO UWOLNIĆ OD CIERPIENIA. COKOLWIEK MIAŁEM ZROBIĆ, MUSIAŁO WYGLĄDAĆ NA WYPADEK.
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8280-001-2 |
Rozmiar pliku: | 698 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Zastanawiałem się, jak urządzę swój nowy gabinet, kiedy zadzwonił Edward, mój szef.
– Możesz przyjść do mojego biura, Jakub? – zapytał.
Nie trzeba było mi tego dwa razy powtarzać. Open space buzował wokół mnie, prawie setka osób w mozole próbująca wcisnąć komu popadnie nasz system księgujący. Rano założyłem granatowy, prążkowany garnitur i krwistoczerwony krawat. Kiedy zbliżałem się do biura Edwarda, oceniłem swoje odbicie w przeszklonych drzwiach. Wypiąłem pierś. Nadałem spojrzeniu mocny wyraz.
Prawie udało mi się nie zerknąć w prawą stronę, gdzie w rogu czekało biuro bliźniaczo podobne do biura Edwarda. Przestrzeń, która właśnie oficjalnie miała przejść w moje ręce.
Szef uchylił drzwi. Miał płaską, rumianą twarz, a resztka włosów przylegała do jego skroni. Pasek mocno wrzynał się w jego brzuch. Szczerzył zęby, które były zbyt doskonałe, aby mogły być naturalne. Górowałem nad nim, tak jak nad większością mężczyzn. Wchodząc do środka, lekko pochyliłem głowę.
– Usiądź, Jakub.
Gabinet Edwarda był ciemny i przez lata zdążył nasiąknąć zapachem papierosów i taniej wody po goleniu.
Zająłem miejsce w fotelu, zakładając nogę na nogę, w swobodnej, otwartej pozie.
Edward usadowił się na swoim miejscu i złożył dłonie w piramidę.
– Jak się masz, Kuba? – zapytał.
– Świetnie. Sądzę, że najlepiej będzie, jeżeli zbierzemy wszystkich w sali konferencyjnej i powiemy, że zastąpię Jacka.
– Właśnie o tym chciałem z tobą porozmawiać.
– Mam mnóstwo pomysłów. Im szybciej ludzie przywykną do mnie na nowym stanowisku, tym szybciej zacznę pracować nad podniesieniem wyników.
To była prawda. Zamierzałem zarobić dużo pieniędzy dla naszej firmy, Górski Systems, zyskując przy tym masę kasy dla siebie.
Edward nie przestawał się uśmiechać, ale zobaczyłem kroplę potu na jego czole.
– Bardzo cię szanuję i uważam, że wiele wnosisz do firmy – powiedział.
Niemal przewróciłem oczami. Czy stary zamierzał mi mówić rzeczy, które wiedziałem?
– Jeżeli nie masz nic przeciwko, chciałbym powiedzieć parę słów podczas spotkania, przygotowałem małe przemówienie…
– Nie słuchasz mnie – przerwał mi Edward.
– Słucham. Jasne, że słucham – powiedziałem zirytowany.
Edward nabrał powietrza.
– Nie będzie żadnego spotkania.
Nie dałem po sobie poznać, że jestem rozczarowany.
– Chcesz ogłosić to mailowo? – zapytałem.
– Nie.
Rozłożyłem dłonie.
– Nie rozumiem.
– Kuba, zajdziesz daleko, jestem tego pewny. Twoja ciężka praca dla firmy nie zostanie zapomniana.
– Co to ma znaczyć? – tym razem pozwoliłem, aby szczypta złości wybrzmiała w moim głosie. Naprawdę odrobina. Edward mimowolnie odchylił się w fotelu, ale szybko powrócił do poprzedniej pozycji, tym razem ściągając usta. Kolejna kropla potu pojawiła się na jego czole.
– Nie mogę ci zaoferować stanowiska Jacka.
Dwie ściany gabinetu były przeszklone i wystarczyło, abym lekko odwrócił głowę, żeby zobaczyć puste biuro Jacka. Mocno pracowałem nad tym, żeby moja twarz nie zaczęła odzwierciedlać tego, co naprawdę czułem.
– Dlaczego nie? – zapytałem.
– Przemyślałem to.
– Wszystko było ustalone. Chcesz mi powiedzieć, że coś olśniło cię w ciągu ostatnich dwudziestu czterech godzin?
Edward nie był w stanie dłużej utrzymywać kontaktu wzrokowego. Chrząknął i spojrzał na swoje dłonie.
– Nie lubię przekazywać złych wieści. Niestety ani miejsce Jacka, ani żadne inne stanowisko nie jest teraz dostępne. Możemy popracować nad inną formą nagrody. Co powiesz na trzynastkę?
Możesz sobie wsadzić trzynastkę w tę tłustą dupę. Byłem zaskoczony, że nie wypowiedziałem tych słów na głos.
– Trzynastkę? – zapytałem.
– Albo inną formę bonusu – dodał szybko. – Chcemy zatrzymać cię w firmie.
Musiałem się skupić. Zastanawiałem się, czy Edward nie jest mniejszym idiotą, niż sądziłem. Skutecznie udało mu się odciągnąć mnie od istoty problemu i brakowało tylko chwili, żebym zaczął targować się o bonus, zamiast wyciągnąć mu prawdę z gardła.
– Doceniłbym bardziej, gdybym dostał szczerą odpowiedź – powiedziałem. – Dlaczego nie dostanę awansu?
Edward otworzył usta, bez wątpienia gotowy, aby automatycznie zaprzeczyć, że jest coś, czego mi nie mówi. Coś w moim wzroku musiało go powstrzymać. Pokiwał głową.
– Dowiedziałbyś się prędzej czy później.
– Dowiedział się czego?
– Ktoś inny zostanie dyrektorem do spraw rozwoju.
Poprawiłem marynarkę, która sprawiała wrażenie, jakby nie leżała prosto.
– Kto w biurze ma lepsze wyniki?
– To nie będzie nikt z biura. Moje ręce są związane. Tadeusz Górski podjął decyzję.
Tadeusz Górski był big bossem. Założył Górski System w połowie lat 90., zanim większość ludzi wiedziała, że najbliższe dekady będą należały do oprogramowania.
– Górski nie ma pojęcia, jak działa to miejsce.
Edward ściągnął brwi.
– Mówienie takich rzeczy nigdzie cię nie zaprowadzi.
– Nie miałem tego na myśli – powiedziałem, ale czułem wielką ochotę rozszarpać kogoś na strzępy.
Edward się rozpogodził. Dbanie o pozory było dla niego najważniejsze.
– Wiem, że nie. Nie chciałbym, żeby pojawiły się jakieś tarcia, kiedy zjawi się Cezary.
– Cezary?
– Cezary Górski.
– Syn Tadeusza? To on ma zająć miejsce Jacka?
– Teraz widzisz, że nie miałem wiele do powiedzenia.
Chryste. Ludzie tacy jak Górscy funkcjonowali w innym świecie. Na koniec dnia liczyły się dwie rzeczy: pieniądze i wspólna krew.
– Ile lat ma Cezary?
– Cóż, jest raczej młody…
– Kiedy ma się tu zjawić?
– Za tydzień. Jest wolontariuszem, buduje studnie w Sudanie albo w podobnym miejscu.
Poczekałem, aż mój szef da znak, że to był żart. Nie doczekałem się.
– Mam nadzieję, że to nie popsuje naszych relacji, Jakub. Nie ma między nami złej krwi? – zapytał, zmuszając się i patrząc mi w oczy.
– Jasne, że nie. Zrobiłeś, co w twojej mocy – uścisnąłem dłoń Edwarda, zanim wyszedłem. Miał słaby chwyt i dłoń wilgotną od potu.
Zanim jeszcze drzwi zamknęły się za mną, pomyślałem, że Edward nie ma pojęcia, co na siebie sprowadził.
Wykonałem kilka telefonów, żeby umówić spotkania na kolejny tydzień, życzyć bogatym prykom dobrego weekendu i zapytać o ich plany, ale prawda była taka, że nie czułem w sobie ognia. Nie miałem nawet boksu. Moja prywatność kończyła się na białej ściance, która odgradzała mnie od biurka stojącego naprzeciwko. Nie znałem imienia faceta, który przy nim pracował. Wystarczyło się wyprostować, żeby zobaczyć biuro Jacka: drewniane panele i sylwetki skórzanych foteli. Dwa wielkie okna, biurko jak lotniskowiec.
Było tuż po szesnastej, ale zgarnąłem teczkę i założyłem płaszcz.
Moje biuro mieściło się na czwartym piętrze w business parku, który powstał na północy miasta i natychmiast, jak gąbka, nasiąknął firmami podobnymi do mojej. Użyłem schodów, głównie dlatego, że nie miałem ochoty dzielić windy z hipsterami z agencji kreatywnej, która mieściła się piętro wyżej. Kiedy słyszałem ich wysokie chichoty, miałem wrażenie, że mam do czynienia z rozwydrzonymi dziećmi.
Jak zawsze w piątki parking świecił pustkami. Wrzuciłem teczkę na przednie siedzenie. Był późny listopad. Powietrze było przejrzyste i mroźne.
Mój wóz, Jaguar XE, nie był najdroższym samochodem na parkingu, ale najbardziej drapieżnym. Właściwie samochód nie należał do mnie, ale stary kumpel miał u mnie dług i załatwił mi dobre warunki leasingu. Spłata kolejnej raty zbliżała się wielkimi krokami, ale nie żałowałem ani złotówki. W kokpicie czułem się jak we wnętrzu rakiety. Włączyłem dudniącą muzykę elektroniczną i przez moment siedziałem nieruchomo, z czołem opartym o kierownicę, czując skórzane poszycie na swojej czaszce.
Dostałem wiadomość od Moniki: O której będziesz?
Żadnego uśmiechu, żadnego „Hej”. Nie odpisałem. Znowu widziałem gabinet Jacka i wyobraziłem sobie syna Tadeusza Górskiego, pryszczatego chudzielca w markowych ciuchach, opływającego w pieniądze, na które nie zasługiwał.
Pub Kryzys mieścił się w dwupiętrowym budynku z czerwonej cegły. Nie było niczego zachęcającego w wyblakłym szyldzie imitującym błyskawicę, a sam budynek prosił się o zrównanie z ziemią. Zaparkowałem obok zdezelowanego focusa z kawałkiem reklamówki w miejscu jednego z okien. Dla kogoś wielkomiejski sen prysnął, zanim na dobre się zaczął.
Zszedłem po betonowych stopniach. Pub mieścił się w podziemiach i wilgoć ziała ze ścian. Monika stała za barem. Jak zawsze nie dała po sobie poznać, że mnie zauważyła. Wytarła szklankę i odstawiła ją na miejsce. Podszedłem do baru i umyślnie usiadłem daleko od niej, naprzeciw Romana, muskularnego mężczyzny z dwudniowym zarostem, który był właścicielem Kryzysu i w niektóre wieczory sam zajmował się barem. Roman miał ponurą twarz i krzywe, białe zęby. Musiał zbliżać się do pięćdziesiątki. Nie byłem pewny, co o mnie sądzi. Zawsze przyglądał mi się nieco dłużej, niż powinien, jakby starał się ocenić, z kim ma do czynienia, a jego dolna warga była opuszczona. Zamówiłem małe piwo i czekałem, aż Roman je naleje, patrząc w telewizor zawieszony w rogu baru.
Roman podał mi piwo, wciąż patrząc na mnie, jakby chciał coś powiedzieć, ale zignorowałem go. W końcu odwrócił się, aby obsłużyć kogoś innego. Zerknąłem na Monikę. Skończyła układać kieliszki, podeszła do Romana i powiedziała coś, czego nie usłyszałem. Jego powieki opadły do połowy, ale po sekundzie skinął głową. Monika zarzuciła czarną ramoneskę, którą jej kupiłem, i wyszła z baru.
Poczekałem kilka minut i dopiłem resztę piwa. Rzuciłem dychę na bar i nie patrząc na Romana, wyszedłem. Nad barem ulokowanych było kilka kawalerek. Okrążyłem budynek. Na tyłach znajdowały się prowadzące na klatkę schodową drzwi, pokryte łuszczącym się graffiti. Uderzył mnie smród moczu i kiedy wspinałem się po stromych schodach, uważałem, aby nie dotykać poręczy. To miejsce było naprawdę przygnębiające, z „kurwami” i „chujami” wyrytymi na ścianach i pajęczynami wiszącymi pod stropem. Wszedłem na piętro i zapukałem do drzwi z plastikową, przekrzywioną szóstką wiszącą nad wizjerem.
Monika otworzyła. Miała na sobie wyłącznie moją koszulę. Uśmiechała się szeroko, jakby to był świetny dowcip. Wszedłem do środka i jak zawsze zdumiało mnie to, jak mała była ta kawalerka. Oprócz lawendowych świeczek w środku nie było innego źródła światła. Z obdrapanego laptopa sączył się pozbawiony wyrazu jazz. Monika stanęła na palcach i objęła mnie. W lustrze za jej plecami widziałem jej okrągły tyłek. Książki były ustawione na podłodze i na tanim biurku z Ikei. Rozwiązała mój krawat i zaczęła rozpinać koszulę. Normalnie już dawno wylądowalibyśmy w łóżku, ale myślami wciąż byłem w biurze Edwarda. Monika zatrzymała swoje dłonie oparte na moim brzuchu.
– Coś nie tak? – zapytała.
Rozejrzałem się wokół. Złote i krwistoczerwone konfetti było rozsypane na podłodze. Nadmuchiwany napis „LOVE” wisiał na ścianie za łóżkiem. Zdałem sobie sprawę, że nie mogła przygotować wszystkiego w ciągu kilku minut.
– Co to za okazja? – zapytałem.
Cofnęła się i przechyliła głowę. Była odrobinę zbyt pulchna i miała srebrny kolczyk w płatku nosa. Wydęła wargi.
– Żartujesz, prawda?
– Posłuchaj, to był długi dzień, więc jeżeli…
– To nasza rocznica – powiedziała.
Przez chwilę nie mogłem wydusić z siebie ani słowa.
– Nasza rocznica?
– Jesteśmy razem od trzech miesięcy. Mam piwo. Mogę zamówić pizzę.
Spojrzałem na zegarek.
– Powinienem już wracać.
Zaczerwieniła się.
– Obiecałeś, że spędzimy razem noc… Że znajdziesz jakąś wymówkę…
Czułem krew pulsującą w skroniach. Chciało mi się rzygać od zapachu lawendy. Być może powiedziałem jej, że spędzimy tę noc razem. Trzy miesiące. Podczas tych trzech miesięcy mówiłem dużo bzdur i nagle zdałem sobie sprawę, jak wiele czasu spędziłem, starając się dorosnąć do jej wyobrażeń o mnie. Jak dużo czasu mi zabrała, bredząc o swoich studiach dziennikarskich i planach, o koleżankach i problemach. Cały ten czas, który mogłem wykorzystać, aby coś osiągnąć. Ponad jej ramieniem widziałem siebie w lustrze. Mówią, że w lustrze widzisz się kilkakrotnie bardziej atrakcyjnym, niż jesteś naprawdę, ale nie w moim przypadku. Potrafiłem ocenić, jak wyglądam. Byłem wysoki, metr osiemdziesiąt sześć, i harmonijnie zbudowany. Wyciskałem sto dziesięć kilogramów, do czego doszedłem po kilku latach chodzenia na siłownię. Miałem krótkie włosy, wydatną szczękę i dołeczki, kiedy się uśmiechałem. Mój uśmiech był wielkim atutem, prawdziwym lepem na muchy.
– Trzy miesiące to kawał czasu. Przyszedłem, żeby ci powiedzieć, że to koniec.
Przez moment wpatrywała się we mnie intensywnie, ale nie potrafiłem odczytać wyrazu jej twarzy. W końcu widocznie się rozluźniła.
– Nie chciałeś tego powiedzieć. Byłeś w wielu patologicznych związkach, ale chcę, żebyś wiedział, że tutaj jesteś bezpieczny. Nikt nie zamierza cię skrzywdzić.
– To śmieszne – powiedziałem.
Złapała mnie za dłoń.
– Dlaczego się nie rozluźnisz? Przygotuję dla nas kąpiel.
– Słyszałaś coś z tego, co powiedziałem?
– Nie musisz wstydzić się swoich uczuć. Wiem, że mnie kochasz.
Jej wzrok był zamglony, niemal jak u pacjenta w zakładzie zamkniętym.
– Nie kocham cię – powiedziałem.
Przechyliła głowę, patrząc na mnie uważnie.
– Jakub, to nie jest zabawne.
– Kto mówi, że jest? Spędziliśmy przyjemnie trochę czasu, to wszystko.
Jej wargi zadrżały.
– Powiedziałeś, że mnie kochasz.
– Kiedy?
– Ostatnim razem. Powiedziałeś, że mnie kochasz i że chcesz spędzić ze mną resztę życia.
– Mogłem powiedzieć, że w innych okolicznościach moglibyśmy spędzić resztę życia razem. To duża różnica.
– Wiem, co słyszałam.
Zaczynałem być zmęczony jej pustym gadaniem i melodramatycznym tonem. Zupełnie jakbym to ja skrzywdził ją. Dlaczego nie pomyślała o tym, ile dla niej poświęciłem?
– Przykro mi, jeżeli źle mnie zrozumiałaś – powiedziałem – ale to naprawdę koniec.
Odwróciłem się i chwyciłem za klamkę.
– Nie waż się przejść przez te drzwi. – Jej głos był syczący, głos, którego nigdy u niej nie słyszałem. Miałem ochotę wyjść i zatrzasnąć za sobą drzwi, ale nagle poczułem złość buzującą tuż pod skórą. Spojrzałem na nią.
– Albo?
Jej twarz była wykrzywiona tak, jak potrafi ją wykrzywić jedynie prawdziwa wściekłość.
– Opowiem twojej żonie, co robiliśmy. Ze szczegółami.
– Zamierzasz mnie szantażować?
– Nie zostawiasz mi wyboru.
– Przecież powiedziałaś, że mnie kochasz?
Uniosła brwi i jej oczy zaczęły szukać mojego wzroku.
– Nie powiedziałam tego… – Jej głos osłabł.
– Powiedziałaś, że to ja kocham ciebie, ale to był twój sposób, aby pokazać, że to ty kochasz mnie. Naprawdę chcesz skrzywdzić kogoś, kogo kochasz? Tak wygląda dla ciebie miłość?
Przez moment wydawała się zdezorientowana.
– Kocham cię, ale to nie zmienia faktu, że ty też mnie kochasz. Jesteśmy jak dwie dusze, które spotkały się…
Naprawdę miałem dość.
– Dorośnij – powiedziałem i się odwróciłem. Tym razem zdążyłem uchylić drzwi, zanim usłyszałem za sobą ruch, a w następnej sekundzie Monika skoczyła na mnie. Nie mogła ważyć więcej niż sześćdziesiąt kilogramów, ale zaskoczyła mnie. Przechyliłem się, zatrzaskując drzwi i waląc w nie czołem.
Oplotła mnie nogami w pasie i przycisnęła ramię do mojej szyi. Sięgnąłem do tyłu i zacisnąłem palce na jej włosach. Oddychałem ciężko i próbowałem zrzucić ją z siebie, zataczając się i uderzając o meble. W końcu miałem dość, ale udało mi się chwycić ją za kark jak kociaka. Wytężyłem wszystkie siły, aby oderwać ją od siebie, wtedy poczułem jej paznokcie na gardle.
Miała długie paznokcie. Czułem, jak rozrywają moją skórę, a krew tryska na koszulę. Zdecydowałem, że nigdy więcej nie umówię się z dziewczyną z długimi paznokciami. Cofnąłem się, aż z impetem wpadliśmy do mikroskopijnej łazienki. Cały czas przesuwaliśmy się do tyłu, gdy w końcu poczułem, że uderzamy o przeszkloną szafkę. Monika jęknęła, a okruchy szkła posypały się na podłogę. Zapach lawendy mieszał się z zapachem potu i zobaczyłem krople krwi na kafelkach. Uderzyłem raz jeszcze i wreszcie mnie puściła.
Odwróciłem się, dysząc i przyciskając dłoń do szyi. Monika stała nisko pochylona, odsłaniając zęby. Moje palce same splotły się w pięść, ale się nie poruszyłem. Ktoś zaczął mocno walić do drzwi i obydwoje zamarliśmy.
– Monika? – Dobiegł nas starczy, kobiecy głos. – Wszystko w porządku?
Przez sekundę się zastanawiałem, czy nie chwycić jej i nie zatkać ust, ale ona sama powiedziała głośno.
– Potknęłam się, pani Krasińska.
Nastąpiła chwila ciszy.
– Mogę wejść? – zapytała w końcu kobieta.
– Jestem pod prysznicem – powiedziała głośno Monika. – Wszystko w porządku. Naprawdę.
Stara prukwa jeszcze przez moment stała pod drzwiami, w końcu usłyszałem powłóczyste kroki i po chwili drzwi klitki obok się zamknęły.
– Jesteś zadowolona? – zapytałem.
Chyba zaczęło do niej docierać, co zrobiła. Skorzystałem z resztki lustra, żeby przekonać się, jak głębokie są rany. Nie było tak źle. Krwawiło tylko jedno, długie i cienkie rozcięcie, poza tym miałem długą, czerwoną szramę ciągnącą się przez obojczyk. Zacząłem przeszukiwać szafkę.
– Co robisz? – zapytała.
– Jak sądzisz? Szukam plastra.
Złapała mnie za dłoń.
– Przepraszam, Jakub, wpadłam w panikę. Bałam się, że więcej cię nie zobaczę.
– Zniszczyłaś moją koszulę – powiedziałem.
– To wszystko nie zmienia naszych planów. Musisz tylko powiedzieć jej o nas. To ona jest powodem. Przez nią nie jesteś sobą.
Wyłączyłem się i usiłowałem, z kiepskim efektem, zmyć krew z koszuli.
– Masz jakieś pieniądze? – zapytałem.
– Pieniądze?
– Muszę kupić sobie nową koszulę.
– Jakub, proszę, porozmawiajmy o nas.
– Nie ma żadnych nas. – Wyrwałem się i wyszedłem z łazienki, a ona poszła za mną.
– Nie żartowałam – powiedziała. – Zadzwonię do twojej żony, jeżeli to jedyna droga, żeby cię od niej uwolnić.
Odwróciłem się i tym razem to ona się cofnęła. Szybko, zanim zdołała zobaczyć prawdziwego mnie, uśmiechnąłem się.
– Zaufaj mi – powiedziałem. – Naprawdę nie chcesz mi grozić.
– Dlaczego nie?
– Po prostu mi zaufaj.
Otworzyłem drzwi.
– Masz weekend – powiedziała Monika. – Masz weekend, żeby powiedzieć tej dziwce, że ją zostawiasz. Albo ja to zrobię.2
Spędziłem trochę czasu w galerii handlowej i w końcu zdecydowałem się na kremową koszulę z domieszką jedwabiu z Marks & Spencer.
– Transakcja odrzucona – powiedziała dziewczyna przy kasie.
– Spróbuj jeszcze raz.
Przewróciła oczami, ale przeciągnęła kartą raz jeszcze.
– Transakcja od-rzu-co-na – powtórzyła.
Zabrałem kartę i włożyłem ją do portfela. To było niedorzeczne. Wpłacaliśmy z Oliwią pieniądze na fundusz inwestycyjny, ale fakt, że moje konto było praktycznie puste, sprawił, że poczułem supeł w żołądku. Posada Jacka dałaby mi podwójną pensję, nie wspominając o kontroli, którą miałbym nad wydatkami firmy.
Kiedy wyszedłem z galerii, było kompletnie ciemno. Użyłem świeżego plastra i sprawdziłem, czy będę w stanie ukryć plamy krwi pod marynarką. Udało się na tyle, że jeżeli miałbym szczęście, nikt nie zauważy. Droga na naszą ulicę, którą nazwano Jodłową, mimo że nie było żadnych jodeł w promieniu paru kilometrów, zajęła mi kilka minut.
Większość tutejszej zabudowy stanowiły domki jednorodzinne, bliźniaczo podobne do naszego. Tak naprawdę było nas stać na kredyt wyłącznie dlatego, że moja żona wyłożyła na początku sporą zaliczkę. Mieliśmy do swojej dyspozycji podjazd i odrobinę trawnika oraz mały ogród na tyłach, ale sam dom, wybudowany w latach 90., zaczynał wyglądać nędznie. Sądziłem, że wyniesiemy się z niego już dawno, ale oto wciąż tam mieszkaliśmy, spłacając kredyt. Nie rozumiałem, jak niektórym ludziom coś podobnego mogło wystarczyć do szczęścia.
Nie wszystkie domy w okolicy były tak niepozorne. Około stu metrów dalej stała dwupiętrowa rezydencja. Była ukryta za murem i stalową bramą. Miała basen na tyłach. W przeciwieństwie do naszej nory lata dodały jej charakteru. Czasem, tak jak teraz, zatrzymywałem się pod bramą i wyobrażałem sobie, że rezydencja należy do mnie. Próbowałem oszacować, ile może być warta, i doszedłem do wniosku, że nawet jeżeli przez kolejne trzydzieści lat będę pracował dla Edwarda, wyrabiając pięćdziesiąt albo sześćdziesiąt godzin tygodniowo jako sprzedawca, wciąż nie będzie mnie na niego stać. Dom był pusty od miesięcy, ale teraz ze zdziwieniem zauważyłem, że na podjeździe stoi srebrny mercedes. Z gigantycznego okna na parterze dochodziło światło.
To wydało mi się na tyle dziwne, że zanim się zorientowałem, stałem przy bramie, wpatrując się głodnym wzrokiem w wóz i zastanawiając się, jak wygląda szczęściarz, który może sobie na takie coś pozwolić. Wyobraziłem sobie, że musi to być ktoś stary, ktoś taki jak Tadeusz Górski, kto zbudował własny biznes. Nagle drzwi się otworzyły i wyszedł z nich mężczyzna w czarnym kardiganie i jeansach. Podszedł do samochodu i wyciągnął walizkę z bagażnika. Nie mógł być dużo starszy ode mnie. Miał silną, złotą opaleniznę. Jego twarz wydała mi się znajoma.
– Janusz? – zapytałem głośno.
Facet drgnął i się wyprostował, nagle stał się czujny. Zdałem sobie sprawę, że stoję w półmroku i że nie może widzieć mnie wyraźnie. Zmrużył oczy, starając się zobaczyć, z kim ma do czynienia.
– To ja – powiedziałem głośniej – Jakub Grotowski.
Janusz odstawił walizkę i ostrożnie zbliżył się do bramy, ale zatrzymał się dobre trzy metry od niej.
– Przepraszam – powiedział – czy my się znamy?
Zacząłem się martwić, że mogłem się tak bardzo zmienić w ciągu czterech lat. Janusz zdecydowanie się postarzał, ale wyglądał lepiej niż kiedyś. Uznałem, że mógł zrobić sobie operację plastyczną nosa, musiał też wstawić sobie korony, ponieważ miał jedynki jak koń.
– Ranisz moje uczucia, Janusz. – Westchnąłem i wymieniłem nazwę starej firmy, dla której razem pracowaliśmy. – Graliśmy w squasha?
Janusz drgnął i wreszcie podszedł do bramy. Podał mi rękę. Miał słaby uścisk.
– Jasne. Jakub. Zaskoczyłeś mnie, to wszystko. Ciągle pracujesz w marketingu?
Machnąłem dłonią.
– Jestem sprzedawcą.
Janusz uniósł brwi.
– To nie zabrzmiało za dobrze – dodałem szybko. – Właśnie awansowałem. Strategia i rozwój – skłamałem.
– Gratuluję – powiedział Janusz, ale widziałem, że nie jest pod wrażeniem. – Zerknął na zegarek. – Super, że na siebie wpadliśmy, ale muszę się jeszcze rozpakować.
– Chcesz powiedzieć, że kupiłeś ten dom? – zapytałem.
Janusz skinął głową, jakby to nie było nic takiego.
– Dzisiaj dostałem klucze. Dlaczego pytasz?
– Sam myślałem o jego kupnie.
Uniósł brwi.
– Mam nadzieję, że cię nie uprzedziłem?
– Nie… mam na myśli… zastanawiałem się nad tym, ale kiedyś zajmowałem się nieruchomościami.
– Kiedy?
– Przed marketingiem. Tak czy inaczej, czułem, że mocno zawyżają cenę. Nie wspominając o remoncie.
– Remoncie? Widziałeś to miejsce w środku?
– Jasne, że widziałem je w środku. – Moje zęby tarły o siebie. – Na pierwszy rzut oka wygląda nieźle, ale chodzi mi o ściany nośne…
Janusz przestał wyglądać na tak pewnego siebie.
– Co jest z nimi nie tak?
Machnąłem dłonią.
– Jestem pewien, że będzie dobrze – powiedziałem. – Po prostu na twoim miejscu uważałbym z wieszaniem obrazów.
– Cholera – mruknął – wiedziałem, że coś kręcą. Mieszkasz w okolicy?
– Kawałek w tamtą stronę, ale już niedługo. Szukamy z żoną nowego miejsca. Wciąż jesteś singlem?
Uniósł dłoń, pokazując mi grubą obrączkę z białego złota.
– Moja żona zjawi się jutro.
– Wciąż zajmujesz się finansami?
Przez chwilę uśmiechał się dziwnie.
– Jestem niezależnym konsultantem.
Sądziłem, że jakoś to rozwinie, ale nie powiedział nic więcej.
– Zastanawiam się, czy nie miałbyś ochoty na piwo? – zapytałem. – Moglibyśmy nadgonić stracony czas.
– Teraz?
– Dlaczego nie? Sam powiedziałeś, że twoja żona przyjedzie jutro.
– Prawdę mówiąc, czeka mnie pracowity wieczór.
– Jest piątek.
– A ja jestem konsultantem. Moja praca nigdy się nie kończy.
– Nie ma problemu – powiedziałem i zacząłem się wycofywać.
– Właściwie to jutro planowaliśmy zrobić małą imprezę – powiedział, kiedy byłem obok samochodu. – Będzie paru naszych znajomych, ale nie znamy nikogo w okolicy.
– Znasz mnie. O której wam pasuje?
– Ósma będzie w porządku.
Podniosłem kciuk na znak „OK”. Janusz odwrócił się i nie spoglądając za siebie poszedł do domu.
Przez minutę albo dwie stałem w ciemności. W kolejnych oknach na piętrze zapalały się światła. Im dłużej patrzyłem, tym szybciej moje serce waliło i tym bardziej ściskało mnie w gardle. Janusz był frajerem, kawałkiem gówna. Cztery lata wcześniej ledwo radził sobie na swoim stanowisku, a jednak to on miał pieprzonego merca. Przypomniałem sobie jego rybi uścisk dłoni.
W końcu, kiedy zimno znieczuliło mnie i sprawiło, że czubki moich palców zdrętwiały, wróciłem do samochodu i pojechałem do domu.
Moja żona przywitała mnie, kiedy tylko przekroczyłem próg. Miała uroczysty wyraz twarzy. Kiedy zawiesiłem płaszcz w przedpokoju, zobaczyłem, że stół w kuchni był zastawiony do kolacji, a na środku stał mały, czekoladowy tort z jedną świeczką.3
Przez moment wpatrywałem się w tort, zastanawiając się, czy nie przegapiłem kolejnego święta. Myśl o tym, że rocznice mojego małżeństwa i romansu mogła przypadać w ten sam dzień, wydawała się kosmicznym zrządzeniem losu.
– Co ci się stało? – Oliwia miała na sobie luźny, żółty sweter i dresy, które podkreślały jej wspaniały tyłek. Spięła włosy w krótki kucyk i założyła okulary w kwadratowych oprawkach, w których przypominała seksowną bibliotekarkę.
Przez chwilę nie wiedziałem, co ma na myśli, dopóki nie dotknęła mojej szyi.
– Nic takiego – mruknąłem.
– Nie wygląda na nic takiego.
– Idiotyczna historia, naprawdę – powiedziałem, idąc do kuchni. Otworzyłem lodówkę i z irytacją przekonałem się, że w środku nie ma żadnego piwa.
– Jakub, pamiętasz, co mówiła doktor Miller?
Tak, pamiętałem, co powtarzała nasza terapeutka, doktor Miller. Dzielenie się. Komunikacja.
– To naprawdę głupia historia. Byłem w centrum handlowym. Kiedy wyszedłem na parking, podszedł do mnie mężczyzna i zapytał o pieniądze. Powiedziałem, że nie dam mu pieniędzy, ale mogę kupić coś do jedzenia, a on wpadł w furię. Odepchnąłem go. Musiał mnie podrapać. Głupia historia, ostrzegałem.
Oliwia wpatrywała się we mnie z szeroko otwartymi oczami.
– Chcesz powiedzieć, że podrapał cię bezdomny? Co, jeżeli czymś cię zaraził?
– Niczym mnie nie zaraził.
– Skąd możesz wiedzieć?
Wciąż przetrząsałem lodówkę.
– Nie mamy żadnego alkoholu? – zapytałem.
– Nie zmieniaj tematu. Powinniśmy pojechać do szpitala.
Chryste. Poszedłem do łazienki w nadziei, że zmienimy temat, ale Oliwia podążyła za mną z wyrazem konsternacji na twarzy. Rozpiąłem guzik koszuli. W ostrym świetle szrama na szyi była purpurowa i nabrzmiała.
– Nie sądzę, żeby zrobił to paznokciem – powiedziałem. – Miał w ręce puszkę albo coś takiego.
Jej twarz jeszcze bardziej wyrażała strach.
– Więc naprawdę cię zaatakował? Powinniśmy to natychmiast zgłosić.
– Nie zaatakował mnie, po prostu zrobił się nieprzyjemny, więc go odepchnąłem. Nic mi nie jest. Skoro już poruszyliśmy temat doktor Miller, to czy ona przypadkiem nie wspominała o zaufaniu? Chcę, żebyś mi zaufała. To nic takiego.
Zajęło jej to chwilę, ale w końcu pokiwała głową.
– Jestem wykończona – stwierdziła. – Każdego dnia pojawiają się nowi uczniowie z problemami. Ale nie mówmy o mnie. Zjedzmy tort i zamówmy coś pysznego na kolację.
Oliwia była pedagogiem w liceum. Uważałem, że stać ją na więcej, ale najwyraźniej sama musiała się o tym przekonać. Raz jeszcze zajrzałem do lodówki i z ulgą zauważyłem czteropak wciśnięty za opakowania jogurtów. Otworzyłem piwo i zacząłem pić z puszki, choć zdawałem sobie sprawę, że Oliwia patrzy na mnie z rosnącą irytacją.
– Więc Edward w końcu zrobił to oficjalnie? – zapytała.
Poczekałem, aż piwo zacznie działać.
– Tak – powiedziałem. – Jestem managerem.
Oliwia zarzuciła mi ramiona na szyję i szybko cmoknęła w policzek.
– Jestem z ciebie dumna.
Kiedy jedliśmy, opowiadała mi o swoim dniu w szkole. Udawałem, że słucham, a w rzeczywistości myślałem o Edwardzie, Monice i Januszu. Nie mogłem się za to winić. Oliwia robiła tylko to, co kazała nam robić doktor Miller – starała się ze mną skomunikować. To, że jej praca była tak nudna, nie było moją winą.
– Jestem zmęczony – powiedziałem i wstałem od stołu. Oliwia zatrzymała się z widelcem w połowie drogi do ust.
– Wszystko w porządku?
– Zamierzasz pytać mnie o to co minutę?
Jej twarz się zmieniła.
– Staram się z tobą rozmawiać. Jeżeli nie masz ochoty, po prostu powiedz.
– Nie mam ochoty.
Wziąłem świeże piwo z lodówki, rozłożyłem się na kanapie i odpaliłem Netflixa. Przeglądałem listę dostępnych filmów, kiedy Oliwia usiadła obok i objęła mnie. Bałem się, że coś powie, ale ona włożyła dłoń pod moją koszulę i zaczęła dotykać mojego brzucha.
Uprawialiśmy seks jakiś miesiąc temu, ale trudno było to nazwać seksem. Przypominało to odrabianie zadania domowego. Podczas stosunku Oliwia miała wtedy bolesny wyraz twarzy, jakby spełniała nieprzyjemny obowiązek. Tamten seks był pierwszym po niemal półrocznej przerwie i miałem depresję na myśl o tym, że tak ma wyglądać nasze pożycie przez kolejne lata.
Starałem się nie podniecać zbytnio, ale Oliwia całowała mnie w szyję, a później rozpięła mój rozporek. Pocałowaliśmy się i zmieniliśmy pozycję, a właściwie to ja próbowałem odwrócić ją na brzuch.
– Nie – powiedziała.
Zsunąłem z niej spodnie i stringi; jej pośladki były gładkie i chłodne.
– Powiedziałam nie! – Wyrwała się i szybko wstała. – Co jest z tobą nie tak?
– Sądziłem, że chcesz.
– Nie tak… Nie tak szybko.
– Nie ma problemu – mruknąłem i wróciłem do przeglądania Netflixa.
– Jestem na ciebie wściekła – powiedziała Oliwia, najwyraźniej starając się ze mną skomunikować.
– Czego ode mnie oczekujesz?
– Oczekuję – wybuchła – że będziesz tym samym mężczyzną, w którym się zakochałam!
– Jestem tym samym mężczyzną.
– Nie. Nie jesteś. – Rozpłakała się i melodramatycznie wybiegła z salonu. Usłyszałem szybkie kroki na schodach i trzaśnięcie drzwiami. To zdarzało się ostatnio coraz częściej. Drobne rzeczy doprowadzały ją do płaczu. Pomyślałem, że to coś, co będziemy musieli przedyskutować z doktor Miller. Nie było sensu iść teraz do Oliwii. Potrzebowała porządnego snu, a jej problemy wynikały z tego, że po prostu jest kobietą. Kto zrozumie kobiety?
Z nową butelką piwa wróciłem do listy filmów. Zdecydowałem się na jeden z moich ulubionych, Tożsamość Bourne’a. Matt Damon grał Jasona Bourne’a, superagenta, który odzyskuje przytomność na rybackim kutrze. Musi dowiedzieć się nie tylko tego, kim jest, lecz także – kto i dlaczego próbował go zabić. To historia podobna do tych o Jamesie Bondzie, ale lepsza. Bond był dupkiem, facetem, który dostawał wszystko na złotej tacy, podczas gdy Bourne to bystry typ, który potrafił wyplątać się z każdej opresji.
Do tego, w przeciwieństwie do Bonda, krwawił. Miałem wrażenie, że Bourne był podobny do mnie, i zastanawiałem się, ile za tę rolę dostał Matt Damon, który nie był nawet tak przystojny. Podobnie jak ja miał świetny uśmiech, ale ja byłem wyższy i lepiej zbudowany. Podczas sceny w banku, kiedy Bourne ucieka przed całym oddziałem SWAT, zacząłem się rozluźniać. Przy tym, co przechodził Bourne, gdy ścigali go zabójcy, moje problemy nie wydawały się szczególnie poważne.
Jedyne, co musiałem zrobić, to być bardziej elastyczny w swoich metodach.4
Siedzieliśmy z Oliwią na beżowej kanapie w tanio urządzonym gabinecie psychoterapeutycznym. Na ścianie wisiała grafika z mostem Brooklińskim. Doktor Miller miała na sobie ciasną spódnicę odsłaniającą grube nogi. Jej włosy przeplatała siwizna. Ściskała notatnik w dłoni.
– Więc… – zaczęła doktor Miller. – Jak minął wam tydzień?
Zerknąłem na Oliwię i położyłem dłoń na jej dłoni.
– Wydaje mi się, że naprawdę dobrze – powiedziałem miękko.
Miller pokiwała głową i coś zanotowała. Czułem się świetnie. Zaraz po śniadaniu poszedłem na siłownię, która, jak zwykle w sobotnie poranki, była niemal pusta, i zrobiłem dobrą sesję, pobijając mój rekord wyciskania sztangi. Po wszystkim wziąłem prysznic, ogoliłem się i założyłem czarny, ciasny golf, który zasłonił moją szyję. Dobrałem klasyczne levisy i czarne sztyblety. Żałowałem, że nie noszę okularów, bo wyglądałbym w nich na prawdziwego intelektualistę.
Miller przeniosła spojrzenie na Oliwię.
– Jak to wygląda z twojej perspektywy?
Oliwia drgnęła. Była blada i miała podkrążone oczy. Unikała mojego wzroku przez cały ranek. Nerwowo potarła skroń.
– W porządku – mruknęła.
Tym razem Miller nie pokiwała głową. Poprawiła się w fotelu i pozwoliła, aby cisza się przedłużała. Wiedziałem, że to była okazja dla Oliwii, aby dodać coś jeszcze, ale moja żona wpatrywała się w jakiś punkt na ścianie. W końcu Miller chrząknęła i zajrzała do notatnika.
– Co z postępami w sferze intymnej? – zapytała. – Od, hm… ostatniego razu?
Miller nawiązywała do naszego seksu sprzed miesiąca. Oliwia nalegała, aby o tym powiedzieć.
Znowu wykonałem delikatny ruch, aby pokazać, że to, co mówię, ma związek z Oliwią. Tym razem lekko dotknąłem jej ramienia.
– Nie uważam, że powinniśmy się spieszyć. Posuwamy się zgodnie z tempem Oliwii.
– Niezwykle dojrzała uwaga – stwierdziła doktor Miller i znowu coś zanotowała.
Oliwia spojrzała na mnie. Jej wargi były zaciśnięte tak mocno, że zbielały.
– Nie mogę w to uwierzyć – powiedziała, przenosząc spojrzenie na terapeutkę. – Czy mam przypomnieć, dlaczego w ogóle tu jesteśmy? Jeżeli Jakub jest taki dojrzały, to jak to możliwe, że był zarejestrowany na Sekretnych Schadzkach? Był o jedno kliknięcie od spotkania się z jakąś dziwką.
Zwiesiłem tylko głowę, natychmiast przypominając sobie Magdę, młodą prawniczkę, z którą byłem „o jedno kliknięcie”. Wyglądała niesamowicie seksownie, w granatowym kostiumie, z prostą blond grzywką i zamglonymi, błękitnymi oczami. Jej opis brzmiał: „Ostra na sali sądowej, ostrzejsza w łóżku”. Ostatecznie nigdy się nie spotkaliśmy, ponieważ Oliwia zauważyła tę stronę otwartą na moim laptopie. Próbowałem się bronić, mówiąc, że ktoś w mojej pracy zrobił mi paskudny dowcip, ale nic nie pomogło. Usunąłem swój profil z Sekretnych Schadzek i pięć miesięcy temu wylądowaliśmy na terapii.
– Rozmawialiśmy o tym – powiedziała Miller łagodnym tonem, jakby tłumaczyła oczywistą rzecz małemu dziecku. – Jakub przeżywał stres w pracy, miał kryzys ego. Zrobił to dlatego, że chciał potwierdzić, że podoba się kobietom. Nie miał zamiaru cię zdradzić.
– Oliwia ma prawo być zła – dodałem szybko. – Ktoś mógłby powiedzieć, że pięć miesięcy to mnóstwo czasu, aby mi wybaczyć, ale jestem przekonany, że robi, co może.
– Nie wywyższaj się – warknęła Oliwia. – Robisz to za każdym razem.
Miller uniosła dłoń.
– Nie zrobicie postępu, jeżeli wciąż będziesz oskarżać Jakuba.
Oliwia wyglądała na zupełnie oszołomioną, skrzyżowała ramiona na piersi i patrzyła raz na mnie, raz na Miller, mrużąc oczy.
– Rozmawiacie za moimi plecami? Skąd nagle wzięła się ta nić porozumienia pomiędzy wami?
– Traktuję was na równi – powiedziała Miller z irytacją.
Oliwia potarła skroń pięścią. Jej oczy były zaczerwienione, jakby miała zacząć płakać, i przez chwilę intensywnie skubała brew, a jej usta się poruszały. W końcu zdobyła się na słaby uśmiech.
– W porządku – powiedziała równym, bezbarwnym głosem. – Przepraszam.
Miller pokiwała głową i przeszliśmy do stałych punktów programu – z zamkniętymi oczami próbowaliśmy zwizualizować sobie traumatyczną sytuację i mówiliśmy, gdzie czujemy ból albo napięcie. Czasami mówiłem, że ból jest w mojej piersi, a czasem w mojej głowie. Oliwia mówiła, że ból jest w całym jej ciele, że jest jak rozproszone okruchy lodu. Nie sądziłem, żeby to była odpowiedź, której szukała doktor Miller. Później rozmawialiśmy chwilę o kolejnym tygodniu i o tym, jak możemy odzyskać bliskość i posunąć się do przodu. „Pamiętajcie – mówiła Miller – jeden oddech na raz”. Kiedy spotkanie dobiegło końca, Oliwia ścisnęła torebkę i wstała szybko. Ja podałem doktor Miller dłoń i powiedziałem, że to była dobra sesja.
– Jeszcze jedno – powiedziała terapeutka, zanim wyszliśmy. – Dostałam rano prośbę od… – sprawdziła w notatniku – koła studentów, prośbę o wykonanie anonimowej ankiety. Mielibyście coś przeciwko temu?
Powiedziałem, że nie mamy.
– Świetnie – powiedziała Miller. – Studentka powinna być na zewnątrz.
Wyszliśmy do bladozielonej poczekalni.
Monika siedziała wyprostowana na jednym z krzeseł i ściskała w dłoniach przezroczystą teczkę. Nie miała kolczyka w nosie, ubrała ciasne jeansy i obcisły, czarny top. Miałem wrażenie, że pod spodem nie ma stanika. Jej usta były pomalowane na krwistoczerwony kolor, miała mocny makijaż i pachniała tanimi perfumami. Wstała i zwróciła się do Oliwii:
– Państwo Grotowscy? – zapytała. – To zajmie tylko chwilę.
Oliwia nawet nie spojrzała na Monikę. Kiedy o tym pomyślę, dochodzę do wniosku, że to był właśnie jej sposób: niezauważanie ludzi.
– Poczekam w samochodzie. – Oliwia ruszyła prosto do windy.
Kiedy drzwi zamknęły się za moją żoną, Monika stanęła na palcach i pocałowała mnie w usta.
– Zwariowałaś? – zapytałem, odpychając ją. Pot ciekł mi po krzyżu. Rozejrzałem się. Poczekalnia była mała, ale prowadziły z niej drzwi do innych gabinetów i w każdej chwili ktoś mógł się pojawić. Do tego bałem się, że Miller może wyjść z gabinetu, jeśli nie miała kolejnej wizyty. Zauważyłem małą kamerę w rogu poczekalni. Nie byłem pewny, czy działa, ale nie mogłem ryzykować. Domyśliłem się, że nie nagrywa dźwięku, więc rozłożyłem ręce, jakbym pytał Monikę, co to ma znaczyć. Później przeszedłem obok niej, potrząsając głową z dezaprobatą, ale tak naprawdę warknąłem: – Schody!
Pchnąłem ciężkie drzwi i znalazłem się na mrocznej klatce schodowej, w której paliły się jedynie zielone lampki, wskazujące wyjście ewakuacyjne. Byliśmy na czwartym piętrze. Widziałem czarny szyb wewnątrz schodów i kamienną posadzkę dobre dwanaście metrów niżej.
Usłyszałem, jak drzwi się otworzyły i Monika stanęła obok, przytulając się do mnie.
– Postradałaś rozum? – zapytałem.
Zrobiła zdziwioną minę.
– Nie zamierzasz chyba znowu zaczynać teatrzyku spod znaku: To koniec między nami?
– Co było niejasnego w tym, co powiedziałem wczoraj?
– Chciałam ci pokazać, że mówiłam poważnie. Powiesz jej o nas albo sama będę musiała z nią porozmawiać.
– Nie zrobisz tego.
Wydęła usta.
– Dlaczego nie?
– Ponieważ nic nie zyskasz. Nigdy nie będziemy razem.
Pociągnęła nosem, a jej oczy błysnęły w ciemności.
– Sądziłam, że to powiesz.
– Świetnie. Nie chcę cię więcej widzieć.
Zacząłem schodzić po schodach, chcąc jak najszybciej znaleźć się poza zasięgiem jej perfum.
– Będę potrzebowała rekompensaty za to, co mi zrobiłeś – odezwała się, kiedy znalazłem się piętro niżej.
Zatrzymałem się.
– Niczego ci nie zrobiłem. Mieliśmy romans, mniej niż romans. Wiedziałaś, że jestem żonaty.
– Dlaczego chodzicie na terapię? Z mojego powodu?
– Gówno wiesz. – Zdążyłem zrobić jeszcze tylko kilka kroków.
– Nie chcę cię zrujnować – powiedziała szyderczo. – Myślę, że dwadzieścia tysięcy wystarczy, żebym o tobie zapomniała.
– Nie mam dwudziestu tysięcy.
– Sprawdziłam. Twój samochód jest wart znacznie więcej.
– Jest z leasingu.
Dwa piętra niżej ktoś otworzył drzwi. Wstrzymałem oddech. Zobaczyłem starszego mężczyznę, który irytująco powoli schodził na dół, zanim zniknął w plamie światła. Spojrzałem na zegarek. Musiały minąć trzy albo cztery minuty, od kiedy zostałem z Moniką sam.
– Daj spokój, Jakub. Naprawdę idę ci na rękę. Z awansem, który dostałeś, te pieniądze nie będą czymś, co odczujesz.
– Powiedziałem, że nie mam dwudziestu tysięcy.
– Więc je zdobądź.
– Jak?
Milczała przez dłuższą chwilę.
– Jestem pewna, że coś wymyślisz. Chcę je zobaczyć w poniedziałek. Nie każ mi udowodnić, że mówię poważnie.
Zostawiłem ją i wyszedłem na zewnątrz. Oliwia siedziała w samochodzie z głową odwróconą w stronę bocznej szyby.
– Czemu to tyle trwało? – zapytała z irytacją.
Ciąg dalszy w wersji pełnej