Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Socjopatka - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
28 sierpnia 2024
Ebook
52,90 zł
Audiobook
52,90 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
52,90

Socjopatka - ebook

Poruszająca historia kobiety, która nie czuła nic.

Patric Gagne zdała sobie sprawę, że jest inna, zanim jeszcze zaczęła chodzić do przedszkola. Emocje takie jak strach, poczucie winy i empatia były jej obce. W większości przypadków nie czuła nic. I nie podobało jej się to. Robiła wszystko, aby udawać, że jest jak inni, ale stała presja dostosowania się do społeczeństwa była nie do zniesienia. Dlatego Patric kradła. Kłamała. Bywała agresywna. Wszystko po to, aby zastąpić to „nic” czymś. Na studiach Patric wreszcie potwierdziła to, co podejrzewała od dawna. Była socjopatką. Ale chociaż jest to pierwsze zidentyfikowane zaburzenie osobowości — ponad 200 lat temu — socjopatia była przez dziesięciolecia zaniedbywana przez profesjonalistów zajmujących się zdrowiem psychicznym. Powiedziano Patric, że nie ma żadnego leczenia, żadnej nadziei na normalne życie. Ale kiedy spotkała miłość, inaczej spojrzała w przyszłość. Patric zrozumiała, że jeśli jest zdolna do miłości, musi to oznaczać, że nie jest potworem. Z pomocą swojego ukochanego (oraz kilku ważnych dla niej osób) podejmuje misję udowodnienia, że miliony Amerykanów, którzy mają taką samą diagnozę jak ona, nie są potworami.

To inspirująca opowieść o drodze Patric do zmiany swojego losu i o tym, jak udało jej się zbudować życie pełne miłości i nadziei.

Kategoria: Biografie
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8357-737-1
Rozmiar pliku: 1,0 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

WSTĘP

Nazywam się Patric Gagne i jestem socjopatką. Jestem oddaną matką i żoną. Jestem zaangażowaną terapeutką. Jestem niezwykle czarująca i powszechnie lubiana. Mam mnóstwo przyjaciół. Jestem członkinią country clubu. Urządzam przyjęcia z każdej okazji, jaka mogłaby przyjść wam do głowy. Mieszkam w ładnym domu. Jestem pisarką. Lubię gotować. Głosuję w wyborach. Rozśmieszam ludzi. Mam psa i kota i codziennie stoję w korku, żeby odebrać dzieci ze szkoły, razem z innymi kobietami, które mają psy i koty.

Z pozoru przypominam niemal każdą przeciętną Amerykankę. Moje profile w mediach społecznościowych potwierdzają, że wiodę życie szczęśliwej mamy i kochającej partnerki, której posty są niemal narcystyczne. Twoi przyjaciele opisaliby mnie prawdopodobnie jako miłą. Ale wiesz co?

Nie mogę znieść twoich przyjaciół.

Jestem kłamczuchą. Jestem złodziejką. Moje emocje są płytkie. Jestem niemal całkowicie odporna na żal i poczucie winy. Jestem świetną manipulantką. Nie obchodzi mnie, co myślą inni. Nie obchodzi mnie moralność. Nie jestem tym zainteresowana i kropka. Obowiązujące zasady nie wpływają na podejmowane przeze mnie decyzje. Jestem zdolna do niemal wszystkiego.

Brzmi znajomo?

Skoro sięgnąłeś po tę książkę, to jestem skłonna podejrzewać, że pewnie tak. Ty też możesz być socjopatą, których liczbę w Stanach Zjednoczonych szacuje się na piętnaście milionów. Albo być może znasz kogoś, kogo – jak kolejne miliony Amerykanów – można zaliczyć do socjopatycznego spektrum. I wcale nie mówimy o typowych przestępcach. Lekarze, prawnicy, nauczyciele, listonosze… Socjopaci kryją się wszędzie, są w zasięgu wzroku. Wystarczy się rozejrzeć.

Ja zaczęłam się rozglądać wcześnie. W dzieciństwie, kiedy rówieśnicy jeździli na rowerach i spędzali czas z przyjaciółmi, wolałam czytać kryminały i książki z gatunku true crime. Fascynowała mnie mroczna strona człowieka. Co właściwie czyni ludzi złymi? Co sprawia, że są zdolni do zła? Pragnęłam się tego dowiedzieć.

Kiedy więc natknęłam się na słowo „socjopata”, sądziłam, że znalazłam odpowiedź. Słyszałam je już wcześniej. Ale co znaczyło? Kim właściwie jest socjopata? Założyłam, że dowiem się tego ze słownika. Kiedy jednak sięgnęłam po mój wysłużony, pożółkły egzemplarz, wydany przez Funk & Wagnalls, odkryłam, że nie ma w nim tego wyrazu.

Sądząc, że to przeoczenie autorów, poszłam do gabinetu mamy i otworzyłam inny słownik. Nowsze wydanie. „Socjopata” musiał tam być. Ale tutaj też go znalazłam. Patrzyłam na miejsce, w którym powinien się znajdować – gdzieś pomiędzy „socjologią” a „socrealizmem” – ale go tam nie było. Tak jakby termin nie istniał. Ja jednak wiedziałam swoje. Czytałam o nim w książkach, słyszałam w szkole, zapisywałam go w pamiętniku. Wiedziałam, że gdzieś znajduje się definicja socjopaty. Wystarczyło ją wyszukać.

Z perspektywy czasu wydaje się, że to wszystko ma sens. Jako doktor psychologii nie potrafię nie zachwycać się knującym geniuszem podświadomości, który ujawnia się, gdy przyciągają nas niektóre tematy, a inne pozostają nam całkowicie obojętne. Według Freuda nic nie dzieje się przez przypadek. Ale nie trzeba mieć doktoratu, żeby wiedzieć, dlaczego wybrałam tę dziedzinę. Nie trzeba rozumieć Freuda, by wychwycić to połączenie. Nie musisz wierzyć w przeznaczenie, by dostrzec, że ścieżka mojego życia nie mogła zaprowadzić mnie nigdzie indziej.

Od początku pojawiały się sygnały ostrzegawcze. Już w wieku siedmiu lat wiedziałam, że coś jest nie tak. Nie czułam tego, co inne dzieci. Niektóre emocje – jak radość i gniew – przychodziły naturalnie, chociaż sporadycznie. Ale inne – takie jak poczucie winy, empatia, żal czy nawet miłość – nie pojawiały się w ogóle. Przez większość czasu nie czułam nic. Robiłam więc „złe” rzeczy, by przegonić tę pustkę. To było jak wewnętrzny przymus.

Gdybyście zapytali mnie o to wtedy, opisałabym ten przymus jako „ciśnienie”, rodzaj napięcia narastającego w mojej głowie. Przypominało rtęć wznoszącą się powoli w starym termometrze. Na początku było ledwo wyczuwalne, jak krótkie piknięcie na kognitywnym radarze. Ale z czasem rosło w siłę. Najszybszym sposobem na pozbycie się tego ciśnienia było zrobienie czegoś niezaprzeczalnie niewłaściwego, czegoś, co każdą inną osobę doprowadziłoby do emocji, których ja nie potrafiłam poczuć. Właśnie to robiłam.

Jako dziecko nie zdawałam sobie sprawy z innych możliwości. Nie miałam pojęcia o emocjach i psychologii. Nie rozumiałam, że ludzki mózg ewoluował, by działać empatycznie, ani że stres wywołany życiem pozbawionym naturalnego dostępu do uczuć jest uważany za jedną z głównych przyczyn kompulsywnych aktów przemocy i zachowań destrukcyjnych. Wiedziałam jedynie, że lubię robić rzeczy, które sprawiają, że coś czuję, że czuję cokolwiek. To było lepsze niż nic.

Teraz, już jako dorosła, potrafię wam powiedzieć, dlaczego zachowywałam się w ten sposób. Mogę wskazać badania nad związkami pomiędzy niepokojem i apatią oraz takie, które udowadniają, że stres powiązany z konfliktem wewnętrznym jest jednym z podświadomych wyzwalaczy szkodliwych zachowań u socjopatów. Mogę z dużą dozą pewności założyć, że „ciśnienie”, którego doświadczałam, było negatywną reakcją na brak emocji, że potrzeba zachowywania się źle była prawdopodobnie sposobem, w jaki mój mózg usiłował osiągnąć jakieś pozory „normalności”. Ale żadna z tych informacji nie była łatwa do znalezienia. Musiałam na nie polować.

Nadal poluję.

„Socjopata” to tajemnicze słowo. Ma swoje źródło w nauce istniejącej od ponad stu lat, ale od początku było nadużywane do opisywania wszelkiego rodzaju przewin. Nie ma jednej definicji tego terminu – już nie. Trochę tak jak ludzie, których reprezentuje, stał się on swego rodzaju paradoksem. „Socjopata” to słowo, które łatwo dopasować do danej sytuacji i którego użycie często zawiera w sobie jad i pretensje; słowo, które o wiele bardziej emocjonuje, niż skłania do analizy. Dlaczego tak się dzieje?

Dlaczego słowo „socjopata” wywołuje w ludziach emocje, a nie refleksję? Jak na ironię, to właśnie tego chciałam się dowiedzieć, jeszcze na długo zanim sama zostałam zdiagnozowana. Uczyniłam z tego swoją misję.

Ta książka to zapis tej misji; pragnęłam ją napisać, bo osobiste doświadczenie socjopatii zasługuje na przedstawienie. Dla jasności: nie chcę umniejszać powagi tego zaburzenia. Nie chcę go też romantyzować. Socjopatia to niebezpieczny stan psychiczny, którego objawy, przyczyny i leczenie muszą być przedmiotem badań i działań medycznych. Ale właśnie dlatego chciałam podzielić się swoją historią: żeby osoby dotknięte socjopatią mogły otrzymać pomoc, na którą czekają od zbyt dawna. Oraz – być może przede wszystkim – chcę pokazać innym socjopatom, że mogą się przejrzeć w osobie, która ma do zaoferowania coś więcej niż tylko mrok.

Oczywiście moje doświadczenia nie przemówią do każdego. Miałam wielkie szczęście, że mogę o nich opowiedzieć. Polegało ono na tym, że przyszłam na świat ze wszystkimi możliwymi przywilejami. Prawda, z której doskonale zdaję sobie sprawę, jest taka, że moje życie potoczyłoby się zupełnie innymi torami, gdyby moja rasa, klasa społeczna czy płeć były inne. To ślepy los, przynajmniej częściowo, sprawił, że zajęłam się badaniem tajemnicy mojego schorzenia i stworzyłam sobie życie, w którym mam to szczęście, że pomagam innym. Właściwie szczęściem jest nawet to, że ta książka w ogóle powstała. A także fakt, że w końcu doceniłam wartość reprezentacji i opisywania różnych kwestii tak, by inni mogli się z tym opisem utożsamić.

Większość socjopatów nie przypomina postaci z filmów. Nie są jak seryjni mordercy z Obsesji Eve czy Dextera ani nie mają wiele wspólnego z jednowymiarowymi antagonistami znanymi z licznych kryminałów. Są bardziej złożeni niż fikcyjne przykłady zaprezentowane w książce Socjopaci są wśród nas. Do zdiagnozowania tego zaburzenia nie wystarczy składający się z dwudziestu pytań „test na socjopatię” z kolorowego magazynu, a obejrzenie „przewodnika po socjopatach” na YouTube nie pomoże tych ludzi zrozumieć.

Sądzisz, że znasz socjopatę? Raczej na pewno się nie mylisz. Ale założę się, że są również w twoim gronie socjopaci, których wcale nie podejrzewasz o to zaburzenie. Wbrew powszechnym przekonaniom socjopaci nie są jedynie modelem osobowości. Są dziećmi pragnącymi zrozumienia. Są pacjentami poszukującymi potwierdzenia. Są rodzicami próbującymi znaleźć odpowiedzi. Są ludźmi potrzebującymi współczucia. Ale system ich zawodzi. Szkoły ich nie rozpoznają. Fachowcy ich nie leczą. Dosłownie nie mają gdzie się zgłosić po pomoc.

Reprezentacja ma znaczenie. Przedstawiam moją historię, bo pokazuje ona prawdę, której nikt nie chce przyznać: mrok czai się tam, gdzie się go nie spodziewasz. Jestem przestępczynią bez kartoteki. Potrafię doskonale się maskować. Nigdy nie zostałam przyłapana. Wtapiam się w tłum. Jestem socjopatką na miarę dwudziestego pierwszego wieku. I napisałam tę książkę, bo wiem, że nie jestem sama.ROZDZIAŁ 1

SZCZERA DZIEWCZYNA

Za każdym razem, kiedy pytam mamę, czy pamięta, jak w drugiej klasie wbiłam jednemu dziecku ołówek w głowę, jej odpowiedź brzmi tak samo:

– Coś mi się majaczy.

Wierzę jej, bo wiele kwestii dotyczących mojego dzieciństwa jest niewyraźnych. Niektóre rzeczy pamiętam przejrzyś­cie. Tak jak zapach drzew w Parku Narodowym Redwood i nasz dom na wzgórzu tuż obok centrum San Francisco. Boże, uwielbiałam ten dom. Nadal pamiętam czterdzieści trzy schodki prowadzące z parteru do mojego pokoju na czwartym piętrze, a także krzesła w jadalni, na które wspinałam się, żeby ukraść kryształy z żyrandola. Inne rzeczy nie są jednak tak klarowne. Na przykład to, kiedy pierwszy raz zakradłam się do domu sąsiadów pod ich nieobecność. Albo skąd wzięłam medalion z wygrawerowaną literą L.

Medalion krył dwie czarno-białe fotografie, których nigdy nie wyjęłam i na które nadal lubię zerkać. Kim byli ci ludzie? Skąd się wzięli? Chciałabym wiedzieć. Niewykluczone, że znalazłam ten wisiorek na ulicy, ale jest o wiele bardziej prawdopodobne, że go ukradłam.

Zaczęłam kraść, zanim nauczyłam się mówić. A przynajmniej tak mi się wydaje. Nie pamiętam, kiedy pierwszy raz coś zabrałam, ale w wieku sześciu czy siedmiu lat w mojej szafie znajdowało się już pudełko wypełnione zwiniętymi przeze mnie fantami.

Gdzieś w archiwach magazynu „People” znajduje się zdjęcie Ringo Starra trzymającego na rękach małą mnie. Stoimy w jego ogródku – niedaleko miejsca mojego urodzenia w Los Angeles, gdzie tata pracował na kierowniczym stanowisku w branży muzycznej – a ja dosłownie kradnę okulary przeciwsłoneczne z jego nosa. Oczywiście nie byłam pierwszym dzieckiem, które bawiło się okularami dorosłego. Jednak sądząc po tym konkretnym egzemplarzu, leżącym na moim regale z książkami, byłam pierwszym dzieckiem, które zwędziło parę okularów Beatlesowi.

Dla jasności: nie byłam kleptomanką. Kleptoman to osoba odczuwająca stałe i nieodparte pragnienie zabierania rzeczy, które nie należą do niej. Ja cierpiałam z powodu innego popędu: kompulsji wywołanej dyskomfortem apatii, prawie niemożliwego do opisania braku zwykłych społecznych emocji, takich jak wstyd i empatia. Wtedy oczywiście nie zdawałam sobie z tego sprawy. Wiedziałam tylko, że nie czuję tego, co inne dzieci. Nie czułam się winna, kiedy kłamałam. Nie czułam współczucia dla kolegi, który skaleczył się na placu zabaw. Przeważnie nie czułam nic. I nie podobało mi się to. A więc robiłam różne rzeczy, żeby zapełnić pustkę…

Zaczynało się od impulsu zrobienia czegoś, by ta nicość się skończyła. Nieustępujące ciśnienie rozsadzało mnie od środka, a im dłużej starałam się je ignorować, tym gorsze się stawało. Moje mięśnie się napinały, żołądek zawiązywał się w supeł. Ciaśniej. Ciaśniej. To było klaustrofobiczne doznanie, jakbym była uwięziona wewnątrz własnego mózgu. Zamknięta w pustce.

Moje świadome reakcje na apatię zaczęły się banalnie. Podkradanie rzeczy nie było czymś, co koniecznie chciałam robić. Po prostu tak się złożyło, że było najprostszym sposobem na pozbycie się napięcia. Pierwszy raz połączyłam te kropki w pierwszej klasie, kiedy siedziałam za dziewczynką o imieniu Clancy.

Napięcie narastało od kilku dni. Nie wiedziałam właściwie dlaczego, ale ogarnęły mnie frustracja i pragnienie zrobienia czegoś gwałtownego. Chciałam wstać i wywrócić moją ławkę. Wyobraziłam sobie, jak podbiegam do ciężkich stalowych drzwi prowadzących na boisko i przytrzaskuję sobie nimi palce. Przez chwilę myślałam, że faktycznie mogłabym to zrobić. Wtedy zobaczyłam należącą do Clancy spinkę.

Miała we włosach dwie, obie zakończone różowymi kokardkami. Ta po lewej stronie nieco się obluzowała i zsunęła. Weź ją – rozkazały nagle moje myśli – poczujesz się lepiej.

Pomysł wydawał się dziwny. Clancy była moją koleżanką z klasy. Lubiłam ją i zdecydowanie nie chciałam jej okradać. Chciałam też jednak, żeby mój mózg przestał pulsować, a jakaś część mnie wiedziała, że to pomoże. Więc ostrożnie sięgnęłam przed siebie i odpięłam spinkę.

Różowa klamerka ledwo się trzymała. Bez mojej pomocy pewnie i tak by się zsunęła. Tyle że tak się nie stało. Trzymając ją w dłoni, poczułam się lepiej, jakby ktoś spuścił powietrze z za mocno napompowanego balona. Ciśnienie wyparowało. Nie wiedziałam dlaczego, ale to nie było istotne. Znalazłam rozwiązanie. To była prawdziwa ulga.

Te wczesne dewiacyjne zachowania są zakodowane w moim umyśle jak koordynaty GPS, które mają mnie doprowadzić do świadomości. Nawet teraz jestem w stanie odtworzyć, w jaki sposób trafiła do mnie w dzieciństwie większość tych nienależących do mnie rzeczy. Nie potrafię jednak wyjaśnić, skąd się wziął medalion z literą L, nie wiem, jak się u mnie znalazł. Pamiętam za to doskonale, jak matka zobaczyła go w moim pokoju i domagała się wyjaśnień.

– Patric, musisz mi natychmiast powiedzieć, skąd to masz – zażądała.

Stałyśmy obok mojego łóżka. Jedna z ozdobnych poduszek była krzywo oparta o zagłówek i rozpierała mnie chęć poprawienia jej. Ale mama nie odpuszczała.

– Spójrz na mnie – nakazała, chwytając mnie za ramiona. – Gdzieś tam jest osoba, która nie może znaleźć tego medalionu. Nie może go znaleźć i jest jej z tego powodu bardzo przykro. Pomyśl, jak bardzo smutno musi jej być.

Zamknęłam oczy i usiłowałam sobie wyobrazić, co czuje właścicielka zaginionego wisiorka. Ale nie potrafiłam. Nic nie czułam. Kiedy otworzyłam oczy i spojrzałam na mamę, wiedziałam, że ona to widzi.

– Kochanie, posłuchaj mnie – powiedziała, klękając przede mną. – Zabieranie czegoś, co do nas nie należy, to kradzież. A kradzież jest bardzo, bardzo zła.

Znowu nic.

Mama przerwała, niepewna, co robić dalej. Wzięła głęboki oddech i zapytała:

– Zdarzało ci się to już wcześniej?

Pokiwałam głową i wskazałam na szafę, gdzie znajdowała się moja skrytka z kontrabandą. Razem przejrzałyśmy zawartość pudełka. Wyjaśniłam, co jest czym i skąd się wzięło. Kiedy je opróżniłyśmy, mama wstała i powiedziała, że każdą z tych rzeczy zwrócimy jej prawowitemu właścicielowi, a ja nie miałam nic przeciwko temu. Nie bałam się konsekwencji i nie czułam wyrzutów sumienia – to były dwie kolejne rzeczy, o których wiedziałam już, że nie są normalne. Oddanie przedmiotów właściwie było mi na rękę. Pudełko było już pełne, a opróżnienie go zwalniało miejsce na kolejne rzeczy.

Kiedy skończyłyśmy przeglądać skrytkę, mama zapytała:

– Dlaczego zabrałaś te wszystkie rzeczy?

Pomyślałam o ciśnieniu w mojej głowie i poczuciu, że czasem chcę robić złe rzeczy.

– Nie wiem – odpowiedziałam. I to była prawda. Nie miała pojęcia, skąd u mnie taka potrzeba.

– No dobrze, a czy jest ci przykro? – zapytała.

– Tak – potwierdziłam. To też była prawda. Było mi przykro. Ale dlatego, że musiałam kraść, by przestać fantazjować o agresji, nie dlatego, że kogoś skrzywdziłam.

Mama sprawiała wrażenie, jakby chciała zakończyć tę sprawę.

– Tak bardzo cię kocham, skarbie – powiedziała. – Nie mam pojęcia, po co zabrałaś te wszystkie rzeczy, ale musisz mi obiecać, że jeśli kiedyś zrobisz coś podobnego, to mi o tym powiesz.

Pokiwałam głową. Mama była najlepsza. Kochałam ją tak bardzo, że dotrzymanie tej obietnicy przychodziło mi z łatwością. Przynajmniej na początku. Nigdy nie znalazłyśmy właściciela medalionu, ale z biegiem lat byłam coraz lepsza w wyobrażaniu sobie, jak musiał się czuć, kiedy odkrył, że jego własność zniknęła. Pewnie tak jak ja bym się poczuła, gdyby teraz ktoś zabrał go mnie – tyle że nie wiem tego na pewno.

Empatia, tak jak wyrzuty sumienia, nigdy nie przychodziła mi naturalnie. Zostałam wychowana w Kościele baptystycznym. Wiedziałam, że powinniśmy czuć się źle, popełniając grzechy. Nauczyciele w szkole mówili o kodeksie honorowym i o czymś, co nazywali „wstydem”, ale ja nie rozumiałam, dlaczego te rzeczy są istotne. Pojmowałam tę koncepcję intelektualnie, ale zupełnie tego nie czułam.

Jak łatwo sobie wyobrazić, problemy z opanowaniem podstawowych umiejętności emocjonalnych sprawiały, że proces poznawania ludzi i podtrzymywania przyjaźni był dla mnie wyzwaniem. Nie chodziło o to, że byłam niemiła czy coś podobnego. Po prostu byłam inna. A moje wyjątkowe cechy nie zawsze były doceniane.

Była wczesna jesień, a ja właśnie skończyłam siedem lat. Zostałam zaproszona – razem ze wszystkimi dziewczynkami z klasy – na piżama party u koleżanki. Miała na imię Col­lette i mieszkała parę przecznic od nas. Przyszłam do jej domu ubrana w moją ulubioną różowo-żółtą spódnicę. To były jej urodziny i koniecznie chciałam osobiście nieść prezent dla niej: kabriolet Barbie owinięty w opalizujący papier.

Mama mocno mnie uścisnęła, kiedy mnie tam odprowadziła. Była zaniepokojona pierwszą nocą, którą miałyśmy spędzić osobno.

– Nic się nie martw – powiedziała, wręczając mi mój plecak i śpiwór z nadrukiem z Holly Hobbie – jeśli będziesz chciała, możesz w każdej chwili wrócić do domu.

Ale ja się nie martwiłam. Byłam podekscytowana. Cała noc w obcym miejscu! Nie mogłam się doczekać!

Impreza była udana. Objadłyśmy się pizzą, tortem i lodami, a potem przebrałyśmy się w piżamy. Miałyśmy dyskotekę w salonie i grałyśmy w gry na podwórku. Ale kiedy nadeszła pora snu, mama Collette ogłosiła, że teraz musimy się wyciszyć. Włączyła film w salonie, a my wyciągnęłyśmy śpiwory i rozłożyłyśmy je w kółku. Dziewczynki, jedna po drugiej, zasypiały.

Kiedy film się skończył, byłam jedyną, która nadal nie spała. W tej ciemności znowu stałam się dotkliwie świadoma, że nic nie czuję. Spojrzałam na swoje nieruchome koleżanki. Było coś niepokojącego w widoku ich wszystkich z zamkniętymi oczami. Wyczuwałam, jak narasta napięcie będące odpowiedzią na pustkę, i nagle naszła mnie przemożna chęć, by uderzyć z całej siły dziewczynkę leżącą obok.

To dziwne, pomyślałam. Nie chciałam jej skrzywdzić. Jednocześnie wiedziałam, że to przyniesie mi ulgę. Kręcąc głową, by odrzucić tę pokusę, wyślizgnęłam się ze śpiwora, żeby się od niej odsunąć. Wstałam i zaczęłam krążyć po domu.

Collette miała malutkiego brata, Jacoba. Balkon w jego znajdującym się na pierwszym piętrze pokoju wychodził na ulicę. Cichutko wspięłam się po schodach i weszłam do środka. Chłopczyk spał, a ja się w niego wpatrywałam. Wydawał się taki tyci w swojej kołysce, znacznie mniejszy od mojej młodszej siostry. W rogu leżał zwinięty kocyk. Podniosłam go i dokładnie okryłam dziecko. Następnie moją uwagę przykuł balkon.

Zasuwka wydała z siebie cichutkie kliknięcie, kiedy otworzyłam drzwi i wyszłam w mrok. Widziałam stamtąd większość miasta. Stanęłam na palcach i wychyliłam się przed siebie, żeby spojrzeć w kierunku następnego skrzyżowania. Rozpoznałam nazwę ulicy i wiedziałam, że nasz dom znajduje się zaledwie jedną przecznicę od niej. Dojście tam z pewnością nie zajęłoby mi więcej niż parę minut.

Nagle poczułam, że nie chcę już być u Collette. Nie podobało mi się bycie jedyną, która nie spała, a już zdecydowanie nie odpowiadało mi to, że nic mnie nie ograniczało. W domu mama zawsze mnie pilnowała. A tutaj? Kto mnie powstrzyma? I przed czym? Niepokoiło mnie to.

Kiedy wychodziłam przez frontowe drzwi, wokół panowały ciemności, a ja byłam zachwycona. Czułam się, jakbym była niewidzialna, a napięcie, które mi przed chwilą towarzyszyło, natychmiast wyparowało. Weszłam na chodnik i zaczęłam maszerować w stronę domu, przyglądając się mijanym budynkom. Jacy byli ludzie, którzy w nich mieszkali? Co robili? Chciałam móc się tego dowiedzieć. Chciałam być faktycznie niewidzialna i móc ich obserwować cały dzień.

Powietrze było rześkie, a ulice prowadzące do domu tonęły we mgle. Mama lubiła nazywać taką pogodę „czarodziejską”. Na skrzyżowaniu wyciągnęłam śpiwór i owinęłam go wokół siebie jak wielki szal. Odległość była większa, niż przypuszczałam, ale nie przeszkadzało mi to.

Spojrzałam na drugą stronę ulicy i zauważyłam dom z otwartymi drzwiami do garażu. Ciekawe, co jest w środku – pomyślałam. A potem dotarło do mnie, że przecież mogę to sprawdzić.

Nie mogłam się nadziwić zmianie nastroju, od kiedy przekroczyłam próg domu. Zdawało się, że zasady zniknęły razem ze światłem dziennym. W ciemności, kiedy wszyscy inni spali, nie istniały żadne ograniczenia. Mogłam robić, co mi się podobało. Pójść, gdzie chcę. W domu Collette ta perspektywa była dla mnie niekomfortowa, ale teraz te same możliwości dawały odwrotny skutek. Czułam się silna i przekonana, że mam wszystko pod kontrolą. Zastanawiałam się, skąd ta różnica.

Księżyc oświetlał moją drogę do garażu. Weszłam do środka, zatrzymałam się i rozejrzałam. Beżowe kombi było zaparkowane po jednej stronie, pozostawiając miejsce dla potężnej kolekcji zabawek i bibelotów. Muszą tu mieszkać dzieci, pomyślałam. Otarłam się kostką o wierzch deskorolki. Była szorstka jak papier ścierny.

Powstrzymując chęć zabrania jej, podeszłam do samochodu i otworzyłam tylne drzwi. Miękkie światło lampy sufitowej zalało garaż, więc wskoczyłam do auta i zamknęłam za sobą drzwi. Zamarłam i czekałam, aż coś się stanie.

Cisza była ogłuszająca, ale podobało mi się to. Przypomniał mi się film Superman i wizyta Christophera Reeve’a w Fortecy Samotności.

– To moja komnata – szepnęłam.

Wyobraziłam sobie, że nabieram sił z każdą mijającą sekundą.

Moje spojrzenie przykuł ruch przejeżdżającego ulicą samochodu. To był ciemny sedan; zmrużyłam oczy, obserwując, jak mnie mija. Co ty tu robisz? – zapytałam w duchu. Uznałam, że to mój wróg.

Szybko otworzyłam drzwi i wyszłam na paluszkach, akurat żeby zdążyć zobaczyć, jak sedan znika za zakrętem. Generał Zod, pomyślałam buńczucznie. Potem przebiegłam na drugą stronę ulicy po moje rzeczy, które tam zostawiłam. Kiedy się po nie schylałam, poczułam znajomy zapach proszku do prania i zdecydowałam, że czas wracać do domu. Trzymałam się części chodnika najbliżej drzew. Przyspieszając, stwierdziłam, że przyjemnie jest tak przemykać wśród cieni. Jak można się bać nocy? – zastanawiałam się, radośnie maszerując przed siebie. To najlepsza pora.

Kiedy dotarłam do wzgórza, na którym stał mój dom, byłam wykończona. Wlekłam się stromym podejściem, ciągnąc plecak za sobą jak sanki. Boczne drzwi były otwarte, więc mogłam wejść bez pukania. Wspięłam się cicho po schodach do mojego pokoju, starając się nie obudzić rodziców. Ale chwilę po tym, jak wgramoliłam się do łóżka, do środka wpadła mama.

– Patric! – krzyknęła, uderzając we włącznik światła. – Co ty tu robisz?!

Jej reakcja mnie zaskoczyła i rozpłakałam się. Mając nadzieję, że zrozumie, wytłumaczyłam, co się stało, ale to tylko pogorszyło sprawę. Też zaczęła płakać, miała przerażony wzrok, a łzy spływały jej po policzkach.

– Kochanie – powiedziała w końcu, przyciągając mnie do siebie. – Nie możesz nigdy, ale to nigdy robić czegoś takiego. A gdyby coś się stało? Gdybyś nie trafiła do domu?

Pokiwałam głową, chociaż jej obawy nie do końca do mnie przemawiały. Byłam przede wszystkim skołowana. Mama powiedziała, że mogę w każdej chwili wrócić do domu, więc dlaczego teraz jest zła?

– Chodziło mi o to, że po ciebie przyjdę – wyjaśniła. – Obiecaj mi, że już nigdy więcej czegoś takiego nie zrobisz.

Obiecałam, ale przez parę następnych lat nie miałam okazji udowodnić, że nie kłamię. Szybko odkryłam, że rodzice nie przepadają za koleżankami córek, które przychodzą na piżama party, a potem znikają w środku nocy i same wracają do domu. Mama Collette nie była zachwycona, kiedy dotarło do niej, co zrobiłam, i nie ukrywała niezadowolenia. Gdy powiedziała innym rodzicom o moim wybryku, przestałam dostawać zaproszenia na przyjęcia. Ale nie tylko dorośli traktowali mnie nieufnie. Dzieciaki też wyczuwały, że coś jest ze mną nie tak.

– Jesteś dziwna – powiedziała Ava.

To jedno z moich niewielu wspomnień z pierwszej klasy. W rogu sali stał zabawkowy domek dla lalek i kilkoro z nas bawiło się w dom. Ava była moją koleżanką. Była życzliwa i ładna i wszyscy ją lubili. Z tego i kilku innych powodów zawsze, kiedy się bawiliśmy, przejmowała rolę „mamy”. Ja z kolei wolałam zupełnie inną.

– Zaklepuję lokaja – powiedziałam.

Ava spojrzała na mnie nic nierozumiejącym wzrokiem.

Lokaje, z tego, co wychwyciłam z programów telewizyjnych, mieli najlepszą pracę na świecie. Mogli znikać na długo bez konieczności tłumaczenia się. Mieli nieograniczony dostęp do wszystkich płaszczy i torebek. Nikt nigdy nie kwestionował ich działań. Mogli wejść do pokoju i nikt nie oczekiwał od nich interakcji z innymi. Mogli podsłuchiwać. To był zawód idealny, przynajmniej dla mnie. Ale to wytłumaczenie nie przekonywało innych.

– Dlaczego jesteś taka dziwna? – zapytała Ava.

Nie powiedziała tego ze złośliwości. To było raczej stwierdzenie faktu, pytanie, na które nie musiałam odpowiadać. Ale kiedy na nią spojrzałam, zauważyłam u niej ten osobliwy wyraz twarzy, którego nie widziałam wcześniej. Był bardzo specyficzny – składał się z niezrozumienia, przekonania i strachu. Nie była odosobniona. Inne dzieci patrzyły na mnie w ten sam sposób. Zaniepokoiłam się. Jakby potrafiły we mnie dostrzec coś, czego sama nie widziałam.

Chcąc zmienić temat, uśmiechnęłam się i ukłoniłam.

– Proszę mi wybaczyć – powiedziałam, usiłując jak najlepiej naśladować lokaja. – Ale jeśli zachowuję się dziwnie, to tylko dlatego, że ktoś zamordował kucharkę!

To była zagrywka, którą opanowałam do perfekcji: coś szokującego z nutką humoru. Wszyscy się roześmiali i zaczęli krzyczeć, kiedy zabawa przyjęła ekscytujący – chociaż dość makabryczny – obrót i moja „dziwność” zeszła na drugi plan. Zdawałam sobie jednak doskonale sprawę, że to tylko tymczasowe rozwiązanie.

Pomijając moje upodobanie do kradzieży i znikania, coś we mnie sprawiało, że inne dzieci czuły się w moim towarzystwie nieswojo. Wiedziałam to. One też to wiedziały. Mimo że potrafiliśmy spokojnie współistnieć w szkole, rzadko kiedy brano mnie pod uwagę przy pozalekcyjnych spotkaniach. Nie żeby mi to przeszkadzało – uwielbiałam być sama. Ale po jakimś czasie zaczęło to martwić moją matkę.

– Nie podoba mi się, że spędzasz tyle czasu sama – powiedziała. Było sobotnie popołudnie i przyszła do mojego pokoju sprawdzić, co od kilku godzin robię w samotności.

– To nic, mamo – odparłam – lubię to.

Zmarszczyła brwi i usiadła na moim łóżku, kładąc sobie na kolanach pluszowego szopa.

– Po prostu uważam, że dobrze by ci zrobiło, gdybyś zaprosiła do domu jakieś koleżanki. – Przerwała. – Chciałabyś zaprosić kogoś ze szkoły? Może Avę?

Wzruszyłam ramionami i wyjrzałam przez okno. Usiłowałam obliczyć, ile prześcieradeł musiałabym ze sobą związać do stworzenia liny na tyle długiej, żeby sięgnęła z mojego okna na ostatnim piętrze do ziemi. W tamtym tygodniu zobaczyłam w katalogu „Searsa” coś, co nazwano „drabiną awaryjną”, i byłam zafiksowana na tym, żeby zrobić coś podobnego własnoręcznie. Nie byłam pewna, do czego może mi się ona przydać, ale wiedziałam, że muszę ją mieć.

A teraz mama zawracała mi głowę.

– Nie wiem – powiedziałam. – To znaczy lubię Avę. Może zaprosimy ją w przyszłym miesiącu.

Mama odłożyła szopa na miejsce i wstała.

– Goodmanowie przychodzą na kolację – powiedziała radośnie – więc dzisiaj chyba po prostu pobawisz się z ich córkami.

Goodmanowie, znajomi rodziców, mieszkali na naszej ulicy. Obie ich córki były postrachami sąsiedztwa i nie cierpiałam ich. Sydney znęcała się nad słabszymi, a Tina była idiotką. Zawsze wpadały w kłopoty, przeważnie z inicjatywy Syd, i ich zachowanie zawsze doprowadzało mnie do szewskiej pasji. Przyznaję, może akurat ja nie powinnam ich oceniać. Wtedy jednak potrafiłam sobie wytłumaczyć wstręt do nich. Z mojej perspektywy wszystko sprowadzało się do intencji. Moje zachowania może i bywały wątpliwe, ale nie łamałam zasad, bo to lubiłam. Rozrabiałam, bo czułam, że nie mam innego wyjścia. To była kwestia instynktu samo­zachowawczego, zapobiegania jeszcze gorszym rzeczom. A z kolei działania córek Goodmanów były nierozważne i wredne, a one chciały w ten sposób zwrócić na siebie uwagę. Złe rzeczy, które robiły, miały na celu i wyłącznie znęcanie się nad kimś.

Moja siostra Harlowe jest ode mnie o cztery lata młodsza i była wtedy nadal małym dzieckiem. Dzieliłyśmy ostatnie piętro domu z naszą nianią, Lee, cudowną kobietą pochodzącą z Salwadoru. Niania zajmowała pokój obok naszych. Podczas wizyt Goodmanów, jak zwykle o tej porze, układała Harlowe do snu. Rzadko kiedy Syd nie próbowała wykręcić jej jakiegoś podłego numeru.

– Zakradnijmy się do pokoju Lee i wylejmy jej wodę na łóżko – syknęła, kiedy tamtego wieczoru siedziałyśmy w moim pokoju.

Od początku miałam ich dość.

– To głupie – rzuciłam. – Przecież będzie wiedziała, że to my, i co wtedy? Co nam z tego przyjdzie? Powie rodzicom i będziecie musiały wracać do domu.

Spinka, którą ukradłam Clancy, przytrzymywała jeden z moich warkoczy. Zaczęłam bawić się jej zapięciem i nagle pomyślałam: Może to wcale nie taki zły pomysł.

Syd uchyliła drzwi i wyjrzała na zewnątrz.

– No cóż, i tak już za późno, bo wróciła do swojego pokoju. Pewnie Harlowe już śpi. – Obróciła się do nas. – Obudźmy ją!

Tina spojrzała na nią znad czasopisma i wyraziła poparcie. Byłam zdumiona.

– Ale po co?

– Bo wtedy Lee będzie musiała ją znowu usypiać! I za każdym razem, kiedy to zrobi, my ją znowu obudzimy i tak w kółko! Ale będzie ubaw!

Wcale nie brzmiało to dla mnie zabawnie. Przede wszystkim nie zamierzałam pozwolić, by ktokolwiek dokuczał mojej siostrze. Nie byłam pewna, jak wysoko jest z czwartego piętra na trzecie, ale byłam gotowa „przypadkowo” zepchnąć Syd i jej siostrę ze schodów, jeśli tylko zajdzie taka potrzeba. A co do niani – wiedziałam, że z chwilą gdy siostra zasypia, ona zamyka się w swoim pokoju i godzinami rozmawia przez telefon z krewnymi. Mogłam wtedy nieniepokojona przez nikogo słuchać swoich płyt Blondie.

W tamtym okresie rozwinęła się u mnie swego rodzaju obsesja na punkcie Debbie Harry. Byłam zafascynowana wszystkim, co związane z Blondie, zwłaszcza płytą Parallel Lines. Na jej okładce Harry stoi w białej sukience, trzymając się pod boki, z zaciętym wyrazem twarzy. Uwielbiałam to zdjęcie i chciałam wyglądać dokładnie jak ona. Tak bardzo, że gdyby zajrzeć do albumów ze zdjęciami mamy, okazałoby się, że przez jakiś rok usiłowałam odwzorować tę charakterystyczną pozę na każdej fotografii.

Debbie Harry nie uśmiechała się na tej okładce, więc zdecydowałam, że ja też nie będę – za nic. Niestety, po opłakanej w skutkach przeprawie ze szkolnym fotografem, zakończonej tym, że kopnęłam i przewróciłam jego statyw, mama orzekła, że Debbie Harry ma na mnie zły wpływ, i wyrzuciła wszystkie moje płyty Blondie. To, że wyciągnęłam je ze śmietnika i słuchałam ich w nocy, umknęło uwadze niani.

Zdecydowałam się zmienić taktykę.

– A co powiecie na to – zaproponowałam – żebyśmy zakradły się do ogródka i podsłuchały rodziców przez okno?

Widziałam, że Syd jest wkurzona. Mój plan nie zakładał męczenia nikogo, więc był mniej atrakcyjny. Mimo wszystko perspektywa podsłuchiwania rodziców była na tyle ekscytująca, że trudno było się jej oprzeć. Tina też wydawała się podniecona.

Po małych negocjacjach Syd się zgodziła. Wyślizgnęłyśmy się z mojej sypialni i gęsiego minęłyśmy drzwi do pokoju niani. W końcu zeszłyśmy na dół aż do pralni. Otworzyłam boczne wyjście. Kalifornijskie powietrze było chłodne i słodkie.

– No dobrze – powiedziałam – wy idźcie tędy i spotkamy się na tarasie na zewnątrz.

Wyglądały na zdenerwowane. W ogródku było nie tylko zupełnie ciemno, ale też składał się on właściwie wyłącznie z zawieszonego wysoko nad ziemią tarasu, bo dom, jak wszystkie w pobliżu, znajdował się na stromym zboczu. Jeden fałszywy krok i spadną.

– Chyba się nie boicie? – Przybrałam pełen przejęcia wyraz twarzy.

Tina odpowiedziała pierwsza.

– Przynieś mi colę – zażądała, wychodząc, a Syd niepewnie poszła jej śladem.

Kiedy tylko zniknęły mi z oczu, weszłam z powrotem do domu i zamknęłam drzwi na klucz. Zakradłam się na górę, wyłączyłam światło, położyłam się do łóżka i włączyłam gramofon. Byłam spokojna i całkiem zadowolona z siebie. Wiedziałam, że powinnam czuć się źle z tym, co zrobiłam, ale tak nie było. Mogłam w spokoju słuchać Blondie.

Minęła prawie godzina, zanim zobaczyłam cień mamy na korytarzu. Ściągnęłam słuchawki i starałam się ściszyć muzykę, zanim wejdzie do środka.

– Patric – zapytała – czy zamknęłaś Tinę i Syd na dworze?

– Tak – odpowiedziałam szczerze.

Widziałam, że mama nie jest pewna, co odpowiedzieć.

– Cóż, Goodmanowie są bardzo zdenerwowani – powiedziała, siadając na łóżku obok mnie. – Zgubiły się w ciemności i nie wiedziały, jak wrócić do środka. Mogło im się coś stać, skarbie. – Po chwili dodała: – Nie sądzę, żeby chcieli nas znowu odwiedzić.

– Wspaniale! – odparłam zadowolona. – Tina zawsze bierze kąpiel w mojej wannie po ciemku, co jest dziwaczne, a Syd zabiera jedzenie z dołu i wszystko nim brudzi. Obie są naprawdę wkurzające!

Mama pokręciła głową i westchnęła.

– Dziękuję, że powiedziałaś mi prawdę, kochanie – pocałowała mnie w czoło – ale masz szlaban. Zero wychodzenia i telewizji przez tydzień.

Pokiwałam głową, akceptując swój los. To była niewielka kara.

Mama wstała i zdążyła dojść do schodów, gdy ją zawołałam:

– Mamusiu!

Zawróciła do mojego pokoju, a ja wzięłam głęboki oddech.

– Zabrałam płyty Blondie ze śmietnika po tym, jak je wyrzuciłaś, i słucham ich co wieczór, chociaż wiem, że nie powinnam.

Mama stała nieruchomo, a jej piękną sylwetkę oświetlała żarówka z korytarza.

– Masz je tutaj? W swoim pokoju?

Przytaknęłam. Podeszła do gramofonu, na którym bezgłośnie obracało się Parallel Lines. Popatrzyła na mnie i pokręciła głową. Potem wyjęła albumy jeden po drugim i włożyła sobie pod pachę, a następnie ponownie mnie pocałowała i odgarnęła mi włosy z twarzy.

– Dziękuję, że powiedziałaś mi prawdę, moja szczera dziewczynko. A teraz dobranoc.

Wyszła z pokoju i zeszła na dół, a ja przeturlałam się na bok i wtuliłam w miękkie poduszki. Pocierałam stopami pod kołdrą jak świerszcz. Byłam bezpieczna i zadowolona. Gramofon nadal działał, uspokajał mnie jego nieustający szum. Patrzyłam, jak pozbawiony płyty talerz się obraca, i przez chwilę zwątpiłam, czy ujawnienie mojego sekretu i utrata płyt Blondie były mądrym posunięciem. Mimo wszystko zasnęłam z uśmiechem na ustach.

Ciąg dalszy w wersji pełnej
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: