Solo. Moje samotne wspinaczki - ebook
Solo. Moje samotne wspinaczki - ebook
”Nawet gdy jestem sam, nie czuję się samotny. Wiem, że ktoś na mnie czeka w bazie, w domu. Dwudniową samotność można polubić, bo ona wynika z realizacji marzenia. Boję się samotności w życiu.”
Krzysztof Wielicki jest piątym człowiekiem na świecie, który zdobył wszystkie czternaście ośmiotysięczników. Samotnie wspinał się na Broad Peak, Lhotse, Dhaulagiri, Makalu, Nanga Parbat… Wydawać, by się mogło, że jego kariera wspinaczkowa nie ma już przed czytelnikami tajemnic. A jednak. „Solo” to zapis samotnych wejść Krzysztofa Wielickiego na najwyższe góry świata okraszony subtelnie podanymi refleksjami autora – bohatera o kondycji człowieka, o górach, partnerstwie i samotności.
Alpinizm stawia na wartości, które wykluczają samotność: partnerstwo liny, zaufanie, uważność, troska o drugiego człowieka. Wspólne przeżycia są pełniejsze, wtedy lepiej smakują sukcesy, a porażki są mniej gorzkie. Skąd zatem ta potrzeba samotnej wspinaczki? Czy jest świadomym wyborem, czy dręczącą ambicją? Efektem splotu okoliczności?
Czy samotność w górach jest głębsza, pełniejsza, bardziej dojmująca? Pomaga czy przeszkadza? Paraliżuje, czy da się ją oswoić? Czegoś uczy, a może dodaje jedynie strach do ciszy i pustki?
Czy poznał odpowiedzi na te pytania?
Co powoduje, że człowiek decyduje się na samotne wspinanie? Że mimo: niepokoju, stresu, strachu podejmuje to wyzwanie i realizuje je z pokorą pomieszaną z brawurą i zuchwałością? Na te pytania Wielicki stara się odpowiedzieć w tej książce. Analizuje swoje wielkie samotne wspinaczki na ośmiotysięcznikach, próbuje odnaleźć ich przyczynę. Dociera jednak do zaskakującego odkrycia: gdy w samotności, przygotowując posiłek, rozlewa herbatę do dwóch kubków. Uzmysławia sobie, jak wielką sprawą jest w górach partnerstwo.
Janusz Majer, himalaista
Jak ten „Asteriks” to robi? I po kiego diabła?
Trudno Go nie podziwiać. Równie trudno nie lubić. Najtrudniej nie być go ciekawym. Co w nim siedzi? Co jest jego magicznym napojem? I jakim cudem przeżył wyzywając na solo tyle najpotężniejszych szczytów? Odpowiedzi znajdziecie w tej książce. Gwarantuję, że nie oderwiecie się od niej.
Jacek Żakowski, dziennikarz
Kategoria: | Biografie |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-268-3847-7 |
Rozmiar pliku: | 15 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Rozdział 1
NADZIEJA
(K2, zima 2018)
26 stycznia 2018 roku, godzina siódma rano. Baza zimowej wyprawy na K2. Zwykle z Piotrem Tomalą jesteśmy w mesie pierwsi. Otwieram komputer, jest mail od Janusza Majera: Revol i Mackiewicz utknęli na wysokości 7400 metrów poniżej kopuły szczytowej Nanga Parbat. Ambasada francuska zorganizowała pieniądze na helikopter i akcję ratunkową. (Okazało się, że to nie była prawda).
Robert Szymczak, lekarz, specjalista medycyny górskiej, został dołączony do grupy koordynacyjnej akcji ratunkowej. Jest tam też Daniele Nardi i kilka innych osób. O godz. 8.20 ich agent będzie w Askari Aviation. Robert prześle Wam zdjęcie z dokładną pozycją miejsca, w którym się znajdują. Trzeba zdecydować, czy ktoś z naszego składu weźmie udział w akcji ratunkowej. Zadzwoń.
Pozdrawiam,
Janusz
Dzwonię po więcej informacji. Robert kontaktuje się z Ludovikiem Giambiassim, przyjacielem Élisabeth Revol, który ma z nią kontakt przez SMS. Wiemy, że schodzą ze szczytu, że Tomek jest w ciężkim stanie. Idą bardzo wolno. Nie wracają drogą wejścia, ale prosto w dół, linią drogi Kinshofera. Jest też wiadomość od agenta organizującego wyprawę Élisabeth i Tomka, że nie mają polisy ubezpieczeniowej obejmującej akcję ratunkową z użyciem helikopterów.
Kto może im pomóc? W rejonie Nanga Parbat nie ma żadnej wyprawy, żaden z tragarzy wysokościowych nie ma aklimatyzacji. Na nic zdają się próby zorganizowania akcji przy pomocy agenta. W Karakorum działa tylko nasza wyprawa, jedynie my możemy pomóc. Trzeba brać sprawy w swoje ręce.
Nie mam odwagi nikogo wyznaczyć
Michał Pyka przysyła mi prognozy pogody dla Nanga Parbat. Wyglądają nie najlepiej: na wysokości 7500 metrów wiatr osiąga w porywach prędkość 70-80 km/godz.
Łączę się z panem Zbyszkiem Wyszomirskim, attaché polskiej ambasady w Pakistanie. Zaczyna się walka o helikoptery. Askari Aviation, która dysponuje śmigłowcami, żąda gwarancji pokrycia kosztów akcji, które mogą wynieść kilkadziesiąt tysięcy dolarów.
Francuzi ociągają się z decyzjami, a czas nagli. Nasza ambasada walczy o gwarancje w polskim MSZ. Bez użycia śmigłowców żadna akcja ratunkowa się nie uda.
Zbyszek Wyszomirski spędza kolejne godziny w biurze Askari Aviation. Namawia Pakistańczyków do uruchomienia helikopterów, ale nie ustępują, jakaś patowa sytuacja. Jesteśmy gotowi ruszyć na akcję, ale... jak?
„Gorący” zimowy dzień, dziesiątki telefonów, maili i niepewność: czy ktoś i kto zapłaci w końcu za ratowanie alpinistów. Nie mam na to wpływu. Praktycznie żadnego. Pozostaje nadzieja, rozpoczynam przygotowania.
Myślę, jak wybrać potencjalny zespół ratunkowy. Nie mam odwagi, a może i prawa, nikogo wyznaczyć. Wybrnąłem z tej trudnej sytuacji. Zebrałem cały zespół i zapytałem, kto leci.
– Wszyscy gotowi! – odparli. Mogę jednak wybrać tylko czterech chłopaków, po dwóch do helikoptera, a więc:
Jarek Botor, bo jest ratownikiem medycznym.
Piotrek Tomala, bo zna ten rejon.
Jeszcze dwójka najlepiej zaaklimatyzowanych i mocnych: Denis Urubko i Adam Bielecki.
Niezależnie od tego, co się stanie, chłopcy przygotowują sprzęt ratowniczy oraz butle z tlenem. Jesteśmy gotowi.
Nasze dotychczasowe zmagania z K2 schodzą na drugi plan. Najważniejsi są teraz Eli i Tomek.
Późnym wieczorem telefon z polskiej ambasady i dobra wiadomość: są pieniądze, jutro przylecą dwa helikoptery MC5. Ulga. Mobilizacja.
Polska baza pod K2 wygląda inaczej niż zwykle. Kiedyś namioty były dwuosobowe, teraz jest większy komfort – himalaiści śpią w jedynkach.
Marzenie, by stanąć zimą na górze
Rozmawiamy w bazie o wyprawie Élisabeth i Tomka. Śledziliśmy w internecie ich akcję na Nanga Parbat, wspinali się drogą Messnera. Droga, którą w 1978 roku samotnie wytyczył Reinhold Messner, jest zapewne najłatwiejsza na ścianie Diamir, ale też dosyć długa. Tomek od lat walczył o Nanga Parbat, o pierwsze zimowe wejście. Miał już za sobą sześć czy siedem prób, kilka razy również z Élisabeth. Dobrze się znali, byli przyjaciółmi, a to bardzo ważne przy podejmowaniu wyzwań w małych zespołach.
Dla Eli i Tomka Nanga Parbat zimą była Świętym Graalem! A jednak uprzedzili ich w 2016 roku, w lutym Simone Moro, Alex Txikon i Ali Sadpara, dokonując pierwszego wejścia zimowego na Nanga Parbat. Nie zraziło to ani Eli, ani Tomka. Chcieli zrealizować swoje marzenie, by stanąć zimą na tej górze.
Gdy Polacy oblegają K2, na Nanga Parbat próbują wejść Francuzka Élisabeth Revol i Tomasz Mackiewicz. Polak jest amatorem, nie należy do żadnego klubu wysokogórskiego. Pieniądze na wyprawę zebrał w ramach akcji crowdfundingowej w internecie, a zbiórkę nazwał „Na wyjazd w góry”. To jego siódma próba wejścia na Nanga Parbat. Na zdjęciu Mackiewicz podczas próby zdobycia Nanga Parbat w styczniu 2014 roku.
Kiedy dotarła do nas informacja, że 24 stycznia ruszają w kierunku szczytu z zamiarem wejścia następnego dnia, pomyślałem, że to nie jest dobry pomysł. Mieli aklimatyzację tylko do 6000 metrów. Dlaczego tak się spieszyli? Przecież dopiero styczeń. Z obawą czekałem na wiadomości z ataku szczytowego, mając w pamięci obsesję Tomka na punkcie zimowego zdobywania Nanga Parbat. W małym zespole łatwo jest stracić czujność, brakuje hamulcowych, którzy mogliby coś doradzić, zasiać wątpliwości, ocenić kondycję, przygotowanie, zdrowie...
Wiatr wszystko zagłusza
Stało się! Nasz zespół ratunkowy czeka w dołkach startowych. Piotrek Snopczyński mozolnie wyrównuje platformę, by helikopter mógł wylądować. Od rana grzeją się telefony na liniach z ambasadą polską i agencją Askari Aviation, która ma przysłać śmigłowce.
Wojskowi, którzy stacjonują na lodowcu Baltoro, informują agencję, że pułap chmur jest zbyt niski. My mówimy, że w bazie jest OK. Długo trwa przekonywanie pilotów, by jednak odpalili maszyny. Wreszcie dzwoni Zbyszek Wyszomirski – siłą rzeczy zaprzyjaźniliśmy się – z informacją, że wystartowali. Ale jest już późno. Około trzeciej po południu obok bazy lądują dwa śmigłowce. Czwórka naszych wskakuje do kabin i w drogę. W Skardu doposażają jeden helikopter w wyciągarkę linową. Mają nadzieję na oblot na wysokości 7200 metrów i ewentualną ewakuację Élisabeth i Tomka.
26 stycznia 2018 roku. Élisabeth wysyła dramatyczną wiadomość. Informuje, że razem z Mackiewiczem zdobyli szczyt, ale Polak ma śnieżną ślepotę, obrzęk mózgu i jest odmrożony. Sam nie zejdzie. Polski Związek Alpinizmu decyduje, że czterech himalaistów z wyprawy na K2 wyruszy pod Nanga Parbat na pomoc. Na zdjęciu ekipa ratunkowa czeka na śmigłowce.
Teraz walczą o to, by przed zmrokiem wylądować pod Nanga Parbat. Znam ten rejon i wiem, że jak wylądują w miejscu, gdzie alpiniści zwykle zakładają bazę, czyli na 4000 metrów, do ściany będzie jeszcze jeden dzień drogi.
Proszę Zbyszka Wyszomirskiego, by naciskał na Askari i pilotów, aby lądowali na wysokości obozu pierwszego, czyli na mniej więcej 4850 metrach. Zaoszczędzimy wtedy jeden dzień. Nie wiem, jakich argumentów użył, ale piloci spisali się wspaniale i tuż przed zmrokiem wylądowali tam, gdzie sugerowaliśmy. Na oblot ściany zabrakło już jednak czasu.
Piotrek i Jarek zostają w odwodzie na wypadek, gdyby trzeba było przetransportować alpinistów w dół doliny. Denis i Adam, wyposażeni w mały namiot, sprzęt do gotowania i lekarstwa, ruszają natychmiast w kuluar na drodze Kinshofera. Wiedzieliśmy, że nie będą się wspinali drogą Messnera. Raczej nie znaleźliby tam żadnych lin, z których mogliby skorzystać, bo to bardzo rzadko wybierana droga.
Zapadł zmrok, a oni muszą pokonać 1300 metrów różnicy wysokości do Gniazda Orłów, w bardzo wymagającym terenie. Ostatnie 300 metrów wiedzie pionowymi ścianami.
Denis i Adam mają szczęście. W kuluarze i ścianie prowadzącej do Gniazda Orłów znajdują liny, które zostały po jesiennej wyprawie, chyba Koreańczyków. To zdecydowanie przyspiesza akcję.
Przy dojściu do miejsca biwakowego Denis nawołuje Eli z nadzieją, że usłyszy jej głos, ale wiatr wszystko zagłusza.
Nagle, późnym wieczorem, słyszy kobiecy głos. Szybko w górę! Po chwili spotyka wyczerpaną, odmrożoną Élisabeth.
Jest sama. Gotowanie wody, ciepła herbata, jakieś leki. Jest bezpieczna, mało mówi, dziękuje chłopakom. Jak wiele musiała przeżyć, schodząc nocą przy silnym wietrze, bez wody, bez asekuracji?
Chłopcy pytają o Tomka, w jakim był stanie, gdy Eli zdecydowała się zostawić go w szczelinie. Odpowiada, że nie była to dla niej łatwa decyzja. Tomka dopadła ślepota, był ogromnie osłabiony, nie miał siły ruszyć się z namiotu. Revol miała nadzieję, że przyleci po niego ekipa ratownicza, że zdołają go ewakuować.
27 stycznia Pakistańczycy przysyłają dwa śmigłowce. Po trzech godzinach lotu pod ścianą Nanga Parbat ląduje maszyna z Denisem Urubką, Adamem Bieleckim, Piotrem Tomalą i Jarosławem Botorem.
O świcie Eli, Denis i Adam ruszają w dół. Opuszczają Revol na linie, asekurują. Dziesiątki razy powtarzają te same czynności, za każdym razem obniżają się o 40, 50 metrów. Coraz bliżej doliny, gdzie czekają na nich Jarek i Piotrek.
Tajemnicą Élisabeth pozostanie, jak dziewczyna tak drobnej postury zdołała się wyrwać z objęć zabójcy, jakim jest Nanga Parbat.
Po południu całą ekipę zabierają helikoptery. Tomek został na 7200 metrach.
Po wylądowaniu w Skardu nasi naciskają na pilotów, by jednak spróbowali zrobić oblot wokół Nanga Parbat. Piloci odmawiają. Powołują się na pogarszającą się pogodę i regulaminy (mogą latać do granicy 6000 metrów).
Konsultuję się z lekarzami, bazując na informacjach, które o stanie Tomka podała Élisabeth Revol. Ich zdaniem nie ma możliwości, by przeżył dobę. Miał obrzęk mózgu, był wyczerpany, nic nie widział. Nie, nie miał najmniejszej szansy.
Élisabeth leci do Islamabadu, a nasi chłopcy po dwóch dniach wracają helikopterami do bazy pod K2.
Tomek został na zawsze na górze, którą tak bardzo pragnął zdobyć.
Po ponad ośmiu godzinach morderczej, nieprzerwanej wspinaczki Adam Bielecki i Denis Urubko docierają do Élisabeth Revol (na zdjęciu we francuskim szpitalu). Sprowadzają ją do czekających niżej kolegów. Dla Tomka Mackiewicza nie ma już ratunku.Początek lipca 1995 roku, samotna wspinaczka na Gaszerbrum II.
Rozdział 2
SPRYT
(K2 i Nanga Parbat, lato 1996)
Wolnym krokiem przemierzam ostatnie metry, za mną Christian Kuntner. Trzyma się mocno, nie daje się odstawić. Widzę światło jego czołówki. Marco Bianchi został zaś trochę z tyłu, ale przez ostatnie dni nieźle dostał w skórę. Pewnie dobrze zapamięta tę wyprawę, bo nie było łatwo. Założyliśmy 4000 metrów lin poręczowych. Sami, nie zatrudniliśmy Szerpów. Pogoda nie dopisywała. Częste, chociaż krótkie opady śniegu spowalniały akcję zakładania obozów. Po założeniu ostatniego, na wysokości 7800 metrów, i powrocie do bazy szybko wracamy do góry, bo bardzo mi się spieszyło – pragnąłem dołączyć do wyprawy na Nanga Parbat.
10 sierpnia wychodzimy o piątej rano z obozu na 7800 metrach. Trochę za późno, ale jestem zdeterminowany. Nie wiem, co myślą Christian i Marco, ale podążają moimi śladami. Nie dają mi jednak zmiany, chyba są wyczerpani. Ściemnia się, a do szczytu daleko. Idziemy granią, która nie chce się skończyć. Już wiem, że w zejściu czeka nas biwak, bez sprzętu i namiotu.
Jest chyba godzina 21, gdy wyrasta przede mną metalowa rurka na odciągach. Zostawiła ją tuż przed nami włoska wyprawa Agostina da Polenzy. Odżył problem wysokości K2 i rurka była potrzebna do pomiarów satelitarnych. Dla nas jest ważna, bo jesteśmy pewni, że dotarliśmy na szczyt.
Przybicie „piątki”. Jeszcze tylko zdjęcia i... zejście.
Upłynęło 14 lat od mojej pierwszej próby na K2. Tym razem góra jest moja.
Sierpień 1996 roku. Za czwartym podejściem, czternaście lat po pierwszej próbie, autor staje na wierzchołku K2 z włoskimi partnerami: Markiem Bianchim (na zdjęciu) i Christianem Kuntnerem.
Nie znam nikogo, kto nie byłby zafascynowany piękną piramidą, jaką jest K2. Góra zdobyta dopiero w 1954 roku przez Włochów jest szczególna dla Polaków. Latem 1976 roku Eugeniusz Chrobak i Wojciech Wróż na nowej drodze granią północno-wschodnią osiągnęli wysokość 8400 metrów. Został im do zrobienia trawers polami śnieżnymi do szczytu, ale skończył im się tlen. Zawrócili.
Drogę Polaków dokończyli w 1978 roku czołowi wtedy amerykańscy alpiniści: Jim Wickwire, Lou Reichardt, Rick Ridgeway i John Roskelley. Wspinali się po polskich śladach, wykonując długi trawers do drogi normalnej. Janusz Kurczab, kierownik polskiej wyprawy, otrzymał potem od Ridgewaya telegram ze słowami wielkiego uznania za robotę, jaką Polacy wykonali na tej drodze.
Po zdobyciu Everestu nasi ponownie przymierzyli się do zdobycia K2, w 1982 roku ekipą znów kierował Janusz Kurczab. Tym razem byłem w składzie tej wyprawy. Janusz chciał, żebyśmy próbowali wejść nową drogą, tym razem granią zachodnią z lodowca Savoia, którą chcieli otworzyć Amerykanie w 1975 roku pod kierownictwem Jima Whittakera.
Nasza wyprawa była duża, ale spóźniona i niepozbawiona problemów organizacyjnych. W Polsce wciąż obowiązywał stan wojenny. Bazę udało się nam postawić dopiero 8 lipca. Po dwóch miesiącach zmagań razem z Eugeniuszem Chrobakiem, Leszkiem Cichym i Wojciechem Wróżem dotarliśmy na wysokość 8100 metrów. Dzień później Cichy i Wróż osiągnęli 8250 metrów, ale silny wiatr zmusił ich do odwrotu.
W 1986 roku Wanda Rutkiewicz (w środku) jako pierwsza kobieta zdobywa szczyt K2. Tadeusz Piotrowski (z prawej) i Jurek Kukuczka też wchodzą na wierzchołek – nową drogą, w stylu alpejskim. Niestety, Piotrowski ginie podczas zejścia.
W tym samym czasie na drodze pierwszych zdobywców działała kobieca polska wyprawa kierowana przez Wandę Rutkiewicz. Bez powodzenia.
K2 od 1976 roku jest polem rywalizacji alpinistów. Japończycy zdobyli południowo-zachodnią ścianę K2 w 1981 roku, ale oczy czołowych alpinistów skierowane były na południową grań z przełęczą Negrotto. Linia ta, nazwana przez Reinholda Messnera Magic Line, magiczną, była wielkim wyzwaniem.
W 1979 roku zaciężna wyprawa francuska osiągnęła 8450 metrów. Rok 1986 pod K2 należał jednak do Polaków. Trzy polskie zespoły mierzyły się z „piekielną piramidą”. Wanda Rutkiewicz jako pierwsza kobieta zdobyła szczyt K2 (niestety, Dobrosława Miodowicz-Wolf nie wróciła z tej wyprawy). Tadeusz Piotrowski i Jurek Kukuczką zdobyli górę nową drogą w stylu alpejskim (niestety, Piotrowski zginął podczas zejścia).
Janusz Majer skierował swój zespół na Magic Line. Tuż przed Polakami przymierzyli się do tej drogi Amerykanie, Włosi i samotnie wspinający się Renato Casarotto.
Najpierw zginęli dwaj Amerykanie: John Smolich i Alan Pennington. Porwała ich lawina. Tragedia rozbiła wyprawę amerykańską, zwinęli swój obóz. Z K2 nie wrócili też tego lata Włoch Renato Casarotto i pakistański himalaista Muhammad Ali.
Na szczycie 3 sierpnia 1986 roku stanęli za to Polacy (Przemysław Piasecki i Wojciech Wróż) oraz Słowak Peter Božík. Ale sukces został okupiony śmiercią. W nocy z 3 na 4 sierpnia podczas schodzenia ze szczytu zginął Wojciech Wróż. Spadł w przepaść. Przyczyna wypadku nieznana.
K2 było wielkim wyzwaniem także dla Wojciecha Kurtyki. W 1994 roku zaprosił mnie i Carlosa Buhlera do zmierzenia się z zachodnią ścianą. Warunki, jakie tam napotkaliśmy, nie dały nam szansy na sukces.
Do czterech razy sztuka
Minęły dwa lata i oto jestem na szczycie. Do czterech razy sztuka. Nie czuję euforii, choć to trzynasty szczyt do mojej Korony Himalajów.
Bardziej myślę o zejściu, bo źle to wygląda. Ciekawe, czy moi towarzysze też mają takie obawy. Jak bezpiecznie wrócić do namiotu na 7850 metrach? Ze szczytu to kawał drogi!
Granią do przełączki nawet łatwo, trochę jednak wieje. Schodzimy do kuluaru. Czołówki już nie działają, idziemy na wyczucie do lodowego trawersu. Nie damy rady w ciemnościach kontynuować zejścia.
Sierpień 1996 roku. Na wysokości 7850 metrów zdobywcy K2 założyli ostatni obóz przed atakiem szczytowym.
Christian Kuntner i autor w bazie po zdobyciu K2.
Nade mną Christian, a Marco jeszcze wyżej. Czekan idzie w ruch. Rąbię w lodzie małą półkę, by można było przysiąść na tyłku. Wkręcam ostatnią śrubę lodową, mam asekurację. Dobrze, że miałem tę śrubę, bo z grani co jakiś czas spadają kawałki lodu wyrywane przez wiatr. Długo myślę, czy położyć plecak pod tyłek, czy raczej schować w nim nogi. Wybieram pierwsze rozwiązanie. Słabo czuję palce u stóp, czeka mnie walenie rakami w lód tak długo, aż wróci krążenie w stopach. Zmęczenie bierze górę, oczy mi się zamykają. Wydaje mi się, że to kontroluję. W tak niskiej temperaturze można zasnąć na amen.
Tej nocy nie będziemy spali
Wciąż mam w pamięci 1986 rok, gdy załamała się pogoda i wracający ze szczytu K2 umierali na biwakach z wyczerpania i braku tlenu. Mam nadzieję, że większość we śnie – wtedy chyba łatwiej się odchodzi.
W 2021 roku z K2 nie wrócili Muhammad Ali Sadpara, Juan Pablo Mohr i John Snorri. Kilka miesięcy później odnaleziono ich ciała, nic nie wskazywało na wypadek. Umierali oddaleni od siebie o kilkadziesiąt metrów. Zasnęli na wieki.
W 1996 roku z ataku szczytowego na Mount Everest nie wróciło ośmiu alpinistów, w tym Rob Hall i Scott Fischer. Zasnęli z klientami na grani ponad Przełęczą Południową.
Nasza sytuacja jest o tyle lepsza, że pogoda dopisuje i mamy dobrą aklimatyzację wywalczoną w ostatnich sześciu tygodniach.
Nie będziemy spać. Nawołuję od czasu do czasu kolegów, ostrzegam ich, by byli czujni. Śpiewam harcerskie piosenki. Przypominam sobie kolejne zwrotki, przecież jak śpiewam, to raczej nie śpię, prawda? Marco i Christian pewnie myślą, że to efekt braku tlenu. A może po cichu też sobie coś nucą? Niby jesteśmy osobno, a jednak razem. Teraz nie łączy nas lina. Wiąże nas chęć przeżycia i powrotu do domu.
Wreszcie świt, możemy kontynuować zejście. Rankiem docieramy do namiotów bazy. Rysiek Pawłowski i Piotrek Pustelnik już gotują herbatę. Udało się!
Nasze rodziny już spokojne
Chandra, nepalski kucharz, podaje nam ryż. Już prawie nie ma nic do jedzenia. Herbata bez cukru. Nie udała się podróż wielbłądami po żywność do najbliższej wioski – wysoki stan wody w rzece Shaksgam załatwił sprawę. Trudno, będziemy trochę głodować, ale to nam nie zaszkodzi.
Zwijamy bazę, większość uczestników schodzi. Zostaję z Markiem Rożnieckim, lekarzem, by poczekać na ostatnią atakującą dwójkę, czyli Ryśka Pawłowskiego i Piotrka Pustelnika. Kilka dni nerwów. Czasem możemy liczyć na posiłek u gościnnych Rosjan, którzy obok nas mają bazę i tak jak my zmagają się z północnym filarem K2.
Wreszcie 16 sierpnia widzimy schodzących Piotra i Ryśka. Wczoraj byli na szczycie, piekielnie zmęczeni docierają pod wieczór do prawie już zlikwidowanej bazy i niemal pustych garów. Wszystko za nami, ale i wszystko przede mną.
Sfatygowane baterie w telefonie satelitarnym jakoś pozwalają nam połączyć się z krajem. Dobrze, że nasze rodziny już spokojne.
Szerpowie odzyskali tożsamość
K2 zostało zdobyte, ale będzie jeszcze czekało na zimowych wojowników. Dwie polskie wyprawy i rosyjska nie dały rady. 16 stycznia 2021 silna liczebnie, komercyjna wyprawa Szerpów przy dobrej pogodzie (trzeba mieć szczęście) zdobywa szczyt. Styl może nie był najlepszy, ale zwycięzców się nie osądza.
Nirmal Purja jako jedyny wchodzi na szczyt bez użycia butli tlenowej. Przyjdą następni, poprawią styl, chociaż... gdy 11 stycznia 1986 roku wchodziłem z Jurkiem Kukuczką na Kanczendzongę, niższą od K2 zaledwie o 15 metrów, już poprawiliśmy styl, w ogóle nie wspomagając się tlenem, ale... game is over. Gra skończona.
Szerpowie odzyskali tożsamość.
Pierwsi zimowi zdobywcy K2 podczas ceremonii pudźa przed atakiem na K2 zimą 2021 roku. Pudźa to hinduski obrzęd religijny, podczas którego należy złożyć bóstwu ofiarę, najczęściej z kwiatów lub owoców.
Można wybrać jedną górę
Przede mną Nanga Parbat, w miejscowym narzeczu Naga Góra. Rzeczywiście naga, bo oddalona od głównego pasma Karakorum o 250 kilometrów. Właściwie leży już w Kaszmirze.
Najważniejsze to dowiedzieć się, jak idzie robota kolegom na Nanga Parbat. Już wiem: wszyscy mają się dobrze, tyle że od niedawna siedzą w domu, w Polsce!
Na początku sierpnia mieli długi okres złej pogody, byli nawet dość wysoko. Skomplikowane partie szczytowe nie pozwoliły im jednak na rozwinięcie ataku. A miało być tak fajnie, bo jeszcze w kraju urodził mi się pomysł, jak zdobyć ostatnie dwa szczyty do Korony Himalajów w jednym sezonie.
Przed rokiem, gdy miałem za sobą zdobycie dziesięciu klejnotów himalajskiej Korony, otrzymałem informację od Renato Moro, właściciela dużej włoskiej agencji organizującej wyprawy i trekkingi, że jest szansa na zdobycie zezwolenia na próbę pokonania obu ośmiotysięcznych Gaszerbrumów.
Od 1986 roku, po hekatombie na zboczach K2, pakistańskie ministerstwo turystyki wprowadziło nowe uregulowania, ponieważ uznało, że jedną z przyczyn tamtej katastrofy, w której zginęło lub zmarło osiem osób, było wydawanie zbyt wielu zezwoleń na zbyt wiele szczytów dla zbyt wielu wypraw.
Miejscowi nazywają Nanga Parbat Nagą Górą. Rzeczywiście jest naga, bo oddalona od głównego pasma Karakorum o 250 kilometrów. Właściwie leży już w Kaszmirze. Na zdjęciu Nanga Parbat i jej północno-zachodnia ściana Diamir.
Amerykanin Ed Viesturs i Nowozelandczyk Rob Hall na przełęczy Gasherbrum La, lipiec 1995 roku.
Autor na szczycie Gaszerbruma I, lipiec 1995 roku.
Po dziewięciu latach ministerstwo złagodziło rygory. Gdy otrzymałem zezwolenie na Gaszerbrumy, natychmiast zgłosili się do mnie czołowi himalaiści tamtego czasu: Rob Hall, Ed Viesturs i Carlos Carsolio. Do składu dołączył jeszcze Jacek Berbeka. Wystarczyło 17 dni i bardzo sprzyjająca pogoda, by oba wysokie Gaszerbrumy padły naszym łupem. Na ten nieco niższy wszedłem samotnie, a „jedynkę” zdobyliśmy w jednym ataku alpejskim, w jedną dobę. Zrozumiałem wtedy, że następnego lata muszę wrócić w Karakorum, by zmierzyć się z K2 i Nanga Parbat.
Tym razem Pakistańczycy nie wyrazili zgody na wydanie dwóch zezwoleń w jednym sezonie, czyli na K2 i Nanga Parbat. Można wybrać jedną górę.
Znalazłem inne rozwiązanie. O zezwolenie na K2 wystąpiłem do CXMA (chińskie stowarzyszenie alpinistyczne). Filar północny leży w całości po stronie chińskiej. Od Pakistańczyków zaś bez problemów otrzymaliśmy zezwolenie na atakowanie Nanga Parbat. Trzeba mieć szczęście, żeby w 14 miesięcy zdobyć cztery szczyty ośmiotysięczne?