- promocja
Sonata o niezapominajce - ebook
Sonata o niezapominajce - ebook
Powieść autorki światowych bestsellerów Santy Montefiore.
Audrey dorasta w Argentynie, w zamożnej brytyjskiej rodzinie. Marząc o romantycznej miłości, nie spodziewa się, że już niedługo posmakuje życia poza granicami konwenansów obowiązujących w jej świecie.
Dziewczyna bez pamięci zakochuje się we wrażliwym Louisie. Młody pianista komponuje dla niej „Sonatę o niezapominajce”, w rytm której zakochani wkraczają w świat miłości.
Rodzinna tragedia kończy trzymany w tajemnicy związek. Audrey nie chce przysparzać dodatkowych trosk rodzicom i zgodnie z ich oczekiwaniami wychodzi za poważnego Cecila, starszego brata Louisa. Choć mąż i ukochane córki dadzą Audrey szczęście, w jej uszach wciąż będzie brzmieć „Sonata o niezapominajce”.
Czy los da jej drugą szansę?
Czy młodzieńcza miłość wytrzyma konfrontację z latami małżeństwa?
„Sonata o niezapominajce” to wspaniała epicko-liryczna opowieść o namiętności oraz odkrywaniu własnego „ja” i prawdziwego sensu miłości.
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-65928-57-3 |
Rozmiar pliku: | 2,4 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Pragnę wyrazić serdeczne podziękowania mojej kuzynce Anderly Hardy oraz mojej przyjaciółce Sue Nicholas, które miały szczęście dorastać w Hurlingham w Argentynie. Dzięki ich żywym opisom i wyrazistym wspomnieniom byłam w stanie oddać atmosferę i styl życia w tym małym zakątku angielskości, który w tak dramatyczny sposób zmienił się od czasu ich dzieciństwa. Chciałabym również podziękować mojej matce za jej opowieści, ojcu za mądrość i ciotce Naomi za wsparcie i zainteresowanie. Doktor Stephen Sebag Montefiore i jego żona April udzielili mi nieocenionej pomocy, jeżeli chodzi o szczegóły medyczne i psychiatryczne, ważne w budowaniu charakterów głównych postaci tej powieści. Sue Fletcher, która zredagowała mój tekst, zasłużyła na medal za rozsądek i dbałość o detale, natomiast moja agentka, Jo Frank, na serdeczne podziękowania za poświęcenie i zrozumienie. Muszę też wspomnieć, że i _Sonata o niezapominajce,_ i inne moje książki nigdy by nie powstały bez zachęty ze strony mojej przyjaciółki, Kate Rock, której jestem winna ogromną wdzięczność. I wreszcie, a równocześnie przede wszystkim, chcę podziękować mojemu mężowi, Sebagowi, za mądre rady i niezmącony, bezgraniczny entuzjazm. Gdy moja wyobraźnia wysycha, Sebag zawsze dba, aby ożyła._LEGENDA O NIEZAPOMINAJCE_
Zgodnie z austriacką legendą młody mężczyzna i jego narzeczona, trzymając się za ręce, szli brzegiem Dunaju wieczorem w przeddzień ślubu. Dziewczyna spojrzała na rzekę i ujrzała śliczny niebieski kwiatek, unoszony przez prąd. Widząc jej smutek, że fale na zawsze pochłoną taki piękny kwiat, młody człowiek bohatersko wskoczył do rzeki, aby go uratować. Dunaj porwał młodzieńca, a ten, tonąc, ostatkiem sił rzucił kwiatek na brzeg i zawołał: „Nie zapomnij o mnie, zawsze będę cię kochał”.Prolog
_Anglia, jesień 1984 roku_
Niebo było prawie zbyt piękne jak na taki dzień. Październik ozłocił okolicę cudownym słonecznym blaskiem i wszystko wyglądało tak, jakby sam Bóg rozświetlił jesienne drzewa i porządnie zaorane pola, aby wyróżnić ten dzień spośród innych. Pasma jasnego, ostrego różu i krwistej czerwieni przecinały niebo, malując niezwykłe, imponujące tło dla umierającego słońca, powoli znikającego w wieczornej mgle na horyzoncie. Natura triumfowała, chociaż pokorna dusza Cecila Forrestera wydawała się nie zasługiwać na ten wspaniały spektakl.
Grace była jedyną córką Cecila, która nie płakała na pogrzebie.
Alicia oczywiście płakała, powodowana tym samym wyczuciem dramatyzmu, które charakteryzowało każdą chwilę jej życia, tak jakby zawsze stała w centralnym punkcie sceny, wystawiając swoją piękną twarz na światło reflektorów. Płakała połyskującymi w słonecznym blasku łzami i wydawała długie westchnienia, przerywane szlochem, a jej obleczone w czarne rękawiczki dłonie drżały, kiedy ocierała policzki haftowaną chusteczką do nosa. Starała się, aby manifestacja rozpaczy nie zeszpeciła jej twarzy, wyrażając smutek estetycznym drżeniem warg oraz delikatnym skłonieniem głowy, osłoniętej przejrzystą czarną woalką, przypiętą do ronda kapelusza. Leonora także płakała, cicho i żałośnie. Opłakiwała nie ojca, którego straciła, lecz tego, którego nigdy nie miała. Leżący w trumnie mężczyzna był jej właściwie obcy – równie dobrze mógłby być dalekim krewnym lub dawnym nauczycielem, bo nigdy nie dopuścił jej bliżej do siebie. Spojrzała na młodszą siostrę, patrzącą z obojętnym wyrazem twarzy, jak grabarze opuszczają trumnę do równo wykopanej dziury w ziemi, i pomyślała, że nie rozumie, dlaczego Grace, jedyna z nich trzech, która miała powód do prawdziwego smutku, nie okazuje żadnych uczuć.
Grace była o ponad dziesięć lat młodsza od swoich sióstr. W przeciwieństwie do Alicii i Leonory, które w wieku dziesięciu lat zostały wysłane do szkoły w Anglii, dorastała w pełnej zieleni podmiejskiej dzielnicy Buenos Aires, Hurlingham, zamieszkanej głównie przez angielskie rodziny. Jednak nie różnica wieku czy wieloletnie rozstanie wzniosły wysoki mur między siostrami, ale fakt, że była inna. Tajemnicza, oderwana od rzeczywistości, wiotka i ulotna niczym wróżki z bajek dzieciństwa, Grace nie należała do tego świata. Alicia upierała się, że eteryczna natura Grace ma swoje źródło w fakcie, iż ich matka rozpaczliwie trzymała ją przy sobie i rozpieszczała, zrozpaczona i osamotniona po rozstaniu ze starszymi córkami, lecz Leonora była innego zdania – uważała, że Grace po prostu urodziła się inna i że matka dobrze zrobiła, nie rozstając się z nią. W zimnych salach angielskiej szkoły Grace zwiędłaby jak polny kwiat. Leonora nie miała co do tego żadnych wątpliwości, ponieważ sama długo wylewała łzy tęsknoty za domem w twarde poduszki.
Grace obserwowała opuszczaną do grobu trumnę prawie obojętnie, usiłując nie słuchać teatralnych szlochów siostry, która teraz zaczęła płakać głośniej i bardziej rozpaczliwie. Alicia uległa pokusie odegrania wzruszającej roli na tle cudownie pięknego wieczoru, pod olśniewającym niebem, lecz Grace nie osądzała jej za to. Patrzyła na trumnę z całkowitym spokojem, zrodzonym z pewności, że wbrew przekonaniu innych jej ojca wcale nie ma w środku. Wiedziała o tym, ponieważ widziała, jak w chwili śmierci jego dusza opuściła schorowane ciało. Ojciec uśmiechnął się do niej, jakby chciał powiedzieć: „Więc jednak od początku miałaś rację, kochanie”, potem zaś, prowadzony przez swoją zmarłą matkę i ukochanego wuja Errola, odpłynął w inny wymiar, zostawiając na ziemi jedynie zwiędłe ciało. Grace nie miała już siły ani ochoty, aby powtarzać swoim bliskim tę oczywistą prawdę – w końcu wszyscy i tak się dowiedzą, jak to jest, kiedy nadejdzie ich czas. Przeniosła wzrok na stojącą obok matkę, na której delikatnej twarzy malował się żal i ulga, i wzięła ją za rękę. Audrey z wdzięcznością lekko ścisnęła dłoń córki. Grace była już wprawdzie młodą kobietą, lecz nie straciła czystości i niewinności, dzięki którym wciąż wydawała się dzieckiem. Audrey wiedziała zresztą, że w jej oczach Grace nigdy nie przestanie być dzieckiem.
Dla Audrey Grace była istotą wyjątkową. Już w chwili, gdy przyszła na świat w szpitalu Małych Towarzyszy Maryi w Buenos Aires, Audrey zorientowała się, że jej córeczka bardzo różni się od innych dzieci. Alicia urodziła się, wrzeszcząc z charakterystycznym dla niej zniecierpliwieniem, Leonora cicho pojawiła się zaraz za siostrą, jak zwykle ustępując jej miejsca i drżąc w obliczu wielkiej niewiadomej, jaką był świat. Z Grace było zupełnie inaczej. Wyśliznęła się z drobnego ciała matki, nie stwarzając żadnych problemów, niczym szczęśliwy aniołek, i obdarzyła Audrey mądrym, spokojnym i pełnym tajemnic uśmiechem, który tak zaskoczył przyjmującego poród lekarza, że zbladł jak ściana. Audrey wcale nie była zdziwiona. Grace przyszła prosto z nieba i Audrey pokochała ją miłością tak intensywną, że aż bolesną. Przytuliła noworodka do piersi i z zachwytem wpatrzyła się w anielsko promienną twarzyczkę.
Dla Audrey Grace była błogosławieństwem wybaczającego i rozumiejącego wszystko Boga. Gęste jasne loczki córeczki tworzyły splątaną, szaloną aureolę wokół główki, a oczy były jak ciemnozielona rzeka, która w swoich głębinach skrywa wszystkie tajemnice tego świata. Dziewczynka budziła jednocześnie zachwyt i przerażenie, ponieważ ludziom wydawało się, że widzi ich na wskroś, jakby znała ich lepiej niż oni sami. Najbardziej jednak przerażała własnego ojca, który wszelkimi sposobami starał się unikać kontaktu ze stworzeniem, które było mu tak obce, jak istota z innej planety. Grace nie była do niego podobna ani z charakteru, ani fizycznie, i nigdy nie poddawała się sile jego woli oraz gwałtownemu usposobieniu. Uśmiechała się tylko wyrozumiale, jakby doskonale znała jego naturę i przyczyny, dla których bezustannie z nią walczył. Ojciec nie rozumiał Grace prawie do samego końca. Tuż przed śmiercią nagle uśmiechnął się zupełnie jak ona kiedyś, pogodnie i z miłością, jakby wiedział o czymś, co dla innych pozostaje tajemnicą, i objął ją czule. Potem odszedł, a wyraz zadowolenia i szczęścia, który za życia był mu zupełnie obcy, pozostał na jego twarzy.
Audrey puściła rękę córki, postąpiła krok do przodu, unosząc siwą głowę z godnością, która podtrzymywała ją w ciągu wielu burzliwych lat, i rzuciła do grobu białą lilię. Szeptem odmówiła krótką modlitwę i podniosła oczy na zachodzące słońce, które znikało za drzewami, rzucającymi długie czarne cienie na cmentarz. W tej samej chwili jej myśli rozproszyły się i na fali nostalgii wróciły do czasów, kiedy miłość rozkwitała wraz z drzewami jacaranda. Teraz, gdy była już stara, nie chciała kochać, a w każdym razie nie tak jak w latach młodości. Wiek pozbawił ją tamtych niewinnych nadziei i oczekiwań. Stojąc nad ciemnym grobem męża, w końcu poddała się wspomnieniom, patrząc, jak powstają w jej umyśle niczym armia duchów, powoli otrząsając się z więzów. Nagle znowu była młodą dziewczyną, a jej marzenia zachwycały świeżością, pełne radości i jeszcze niespełnionych obietnic.Rozdział pierwszy
_Angielska kolonia Hurlingham Buenos Aires, 1946 rok_
– Audrey, pospiesz się! – syknęła Isla, chwytając szesnastoletnią siostrę za ramię i wyciągając ją z leżaka. – Ciotka Hilda i ciotka Edna piją z mamą herbatę. Podobno Emmę Townsend przyłapano w ramionach jakiegoś Argentyńczyka. Koniecznie musisz posłuchać, to najprawdziwszy skandal!
Audrey zamknęła powieść i poszła za siostrą przez trawnik do głównego budynku klubu. Grudniowe słońce ostrymi promieniami prażyło ten malutki angielski zakątek, ze wszystkich sił opierający się integracji z przedstawicielami narodowości, które zjawiły się tu wcześniej i stopiły w naród. Anglicy z dumą powiewali swoją flagą, zatkniętą na kruchej tratwie, unoszącej się na hiszpańskim morzu. Uderzające do głowy zapachy eukaliptusa i gardenii tańczyły tango z aromatami herbaty i ciasteczek, a chłodna angielska intonacja i odgłosy eleganckiej gry w tenisa rozbrzmiewały na tle mocnych uderzeń kopyt galopujących argentyńskich kuców oraz rozmów zajmujących się nimi _gauchos._ Dwie kultury pędziły obok siebie jak dwa konie, nieświadome, że w gruncie rzeczy ciągną ten sam powóz.
Audrey i Isla dorastały w tej bardzo brytyjskiej części zamożnej podmiejskiej dzielnicy Buenos Aires, stolicy Argentyny. Wokół klubu Hurlingham, gdzie w wykładanej boazerią jadalni pod portretami króla i królowej podawano pieczeń wołową i zapiekankę z nerek, kwitła duża, wpływowa kolonia, w której życie było równie przyjemne jak gra w krykieta. Duże, podobne do pałaców domy stały za wysokimi cisowymi żywopłotami, w otoczeniu angielskich ogrodów, a posesje łączyły niebrukowane ani nie pokryte asfaltem drogi, prowadzące wprost na płaską pampę. Siostry współzawodniczyły ze sobą w biegach i skokach wzwyż i w dal, grywały w tenisa, pływały i drażniły strusia z sąsiedniej posesji, wrzucając golfowe piłki do jego zagrody i z rozbawieniem przyglądając się, jak je połyka. Często jeździły konno po rozległej pampie, goniąc zmykające wśród wysokich traw preriowe zające, a kiedy słońce zachodziło i granie świerszczy zaczynało zagłuszać parskanie kuców, co nieodmiennie zapowiadało koniec dnia, siadały wraz z matką i kuzynami w cieniu eukaliptusowych drzew, urządzając pikniki. Były to beztroskie, niewinne lata, nieskalane zmartwieniami świata dorosłych. Te zmartwienia czekały tuż za progiem, lecz na razie intrygi i skandale, o których dorośli opowiadali sobie przyciszonymi głosami nad ciasteczkami i kanapkami z ogórkiem, były jeszcze tylko źródłem rozbawienia, szczególnie dla Isli, pragnącej jak najszybciej osiągnąć wiek, kiedy sama będzie mogła stać się przyczyną wielkiego poruszenia i pełnych oburzenia spojrzeń.
Kiedy Audrey i Isla weszły do klubu, natychmiast zauważyły, że goście podnoszą głowy znad filiżanek z chińskiej porcelany, aby popatrzeć na siostry wdzięcznie kroczące między stolikami. Dziewczęta już dawno przywykły do tego, że zwykle znajdują się w centrum uwagi, lecz podczas gdy Audrey nieśmiało spuszczała oczy, Isla dumnie zadzierała kształtny nosek i władczym wzrokiem rozglądała się po sali. Matka mówiła im, że ludzie zwracają na nie uwagę, ponieważ ich ojciec jest prezesem Związku Przemysłowców i bardzo ważnym człowiekiem, ale Isla wiedziała, że te hołdy mają o wiele więcej wspólnego z ich gęstymi, poskręcanymi w sprężynki włosami, sięgającymi aż do pasa i lśniącymi jak wysuszone na słońcu siano, oraz z przejrzystymi zielonymi oczami.
Isla urodziła się piętnaście miesięcy po Audrey i była wyraźnie piękniejsza. Uparta i psotna, miała skórę koloru jasnego miodu i uśmiechnięte usta, które budziły zachwyt ludzi, nawet gdy Isla nie starała się zasłużyć na ich sympatię. Była niższa od siostry, leczy wydawała się wyższa, ponieważ chodziła lekkim krokiem, z dużą pewnością siebie i uniesioną głową, z plecami prostymi jak struna. Uwielbiała zwracać na siebie uwagę i nauczyła się gestykulować płynnymi ruchami dłoni, jak Latynosi, co nieodmiennie przyciągało ludzkie oczy. Uroda Audrey była bardziej klasyczna. Starsza siostra miała pociągłą, wrażliwą twarz, skórę jak alabaster, na której natychmiast znać było każdy, choćby najsłabszy rumieniec, i oczy pełne rozmarzenia, wywołanego romantycznymi powieściami i muzyką. Audrey potrafiła spędzać długie godziny na leżaku w ogrodzie klubu, wyobrażając sobie, jak wygląda świat odmienny od tego, do którego należała, świat, gdzie namiętni, porywczy mężczyźni tańczą ze swoimi ukochanymi pod gwiazdami, wdychając gęsty zapach jaśminu kwitnącego wśród wybrukowanych uliczek Palermo. Pragnęła się zakochać, lecz matka powtarzała jej, że jest jeszcze za młoda, aby marnować czas na rozmyślania o romansach.
– Będziesz miała mnóstwo czasu na miłość, kiedy dorośniesz, kochanie – mawiała, śmiejąc się z marzeń córki. – Czytasz za dużo powieści. Życie jest zupełnie inne…
Jednak instynkt podpowiadał Audrey, że matka nie ma racji. Dziewczyna czuła, że zna miłość, zupełnie jakby już doświadczyła jej w innym życiu, i teraz ogarnięta nostalgią dusza nie mogła doczekać się tego uczucia.
*
– Ach, moje śliczne siostrzeniczki! – wykrzyknęła ciotka Edna na widok obu dziewcząt. – Rose, dziewczynki pięknieją z dnia na dzień… – Nachyliła się do ucha siostry. – Jeszcze trochę i młodzi mężczyźni zaczną się do nich zalecać. Będziesz musiała uważać na Islę, pannica ma psotny błysk w oczach, bez dwóch zdań.
Ciotka Edna była wdową i nie miała dzieci, ale z typowo angielskim stoicyzmem starała się traktować tragiczne wydarzenia swojego życia ze zdrowym poczuciem humoru i zaspokajać macierzyńskie instynkty serdecznymi związkami z siostrzenicami i siostrzeńcami. Ciotka Hilda zesztywniała, przyglądając się Audrey i Isli ze starannie skrywaną niechęcią, spowodowaną faktem, że jej własne cztery córki były chude, płaskie jak deski, nieatrakcyjne i bezbarwne. Żałowała, że zamiast nich nie urodziła czterech synów, którzy zapewne mieliby większe szanse na zawarcie korzystnych małżeństw.
– Siadajcie, dziewczęta. – Ciotka Edna poklepała sąsiednie krzesło pulchną dłonią, ciężką od biżuterii. – Właśnie rozmawiałyśmy o…
– _Pas devant les enfants,_ nie przy dzieciach – wtrąciła szybko Rose, nalewając sobie kolejną filiżankę herbaty.
– Och, powiedz, o co chodzi, mamusiu! – poprosiła Isla, robiąc zabawną minę do ciotki Edny, która odpowiedziała porozumiewawczym mrugnięciem.
Zamierzała opowiedzieć siostrzenicom o wszystkim trochę później, kiedy zostaną same.
– Nie stałoby się nic złego, gdyby się o tym dowiedziały – zwróciła się do sióstr. – Właściwie takie sprawy w pewnym sensie stanowią część edukacji dorastającej dziewczyny, nie sądzisz, Hildo?
Hilda wydęła spierzchnięte wargi i poruszyła sznurem pereł, zdobiącym jej chudą szyję.
– Zapobieganie zawsze jest lepsze niż leczenie – odparła sucho, ledwo rozchylając usta. – Ja też nie widzę w tym nic szkodliwego, Rose.
– Dobrze… – przystała Rose, z rezygnacją odchylając się w fotelu. – Ale ty im to opowiedz, Edno, bo ja jestem zbyt poruszona…
W błękitnych oczach ciotki Edny zabłysło złośliwe rozbawienie. Bez pośpiechu zapaliła papierosa. Obie jej siostrzenice niecierpliwie obserwowały, jak głęboko zaciąga się dymem, pragnąc nasilić dramatyczny efekt.
– Jest to tragiczna, lecz także wyjątkowo romantyczna historia, moje drogie – zaczęła, wydmuchując chmurkę dymu niczym nieszkodliwy, przyjaźnie nastawiony smok. – Jak wiecie, Emma Townsend już jakiś czas temu zaręczyła się z Thomasem Lettonem, lecz teraz okazało się, że biedaczka jest do szaleństwa zakochana w jakimś Argentyńczyku…
– Co najgorsze, ten chłopak nie pochodzi nawet z dobrej argentyńskiej rodziny – wtrąciła ciotka Hilda, unosząc brwi, aby podkreślić dezaprobatę. – To syn piekarza czy kogoś takiego…
Zagłębiła szponiaste palce w należącej do siostry paczce papierosów, wyjęła jednego i z oburzoną miną zapaliła.
– Ci biedni rodzice! – Rose ze współczuciem pokręciła głową. – Wyobrażam sobie, jaki to dla nich wstyd…
– Gdzie Emma go poznała? – zapytała Audrey.
Była wstrząśnięta dramatyzmem historii i bardzo chciała dowiedzieć się czegoś więcej.
– Nie wiadomo – odparła ciotka Edna, rozkoszując się wrażeniem, jakie jej słowa zrobiły na dziewczętach. – Moim zdaniem chłopak musi mieszkać gdzieś w sąsiedztwie, bo jak inaczej mogliby na siebie wpaść? Nie wątpię, że była to miłość od pierwszego wejrzenia. Podobno Emma wykradała się ze swojego pokoju przez okno i spotykała się z nim o północy, dowiedziałam się tego od bardzo odpowiedzialnej i dobrze zorientowanej osoby… Wyobraźcie sobie tylko – taki skandal!
Isla zagryzła wargi z podniecenia. Oczy ciotki Edny rozszerzyły się jak źrenice żaby, która właśnie zauważyła tłustą, dorodną muchę.
– Randki o północy! – powtórzyła z przejęciem, przypominając sobie własne tajemne spotkania w pawilonie, na które umawiała się w młodości. – Zupełnie jak w powieści!
– W jaki sposób wszystko się wydało? – zapytała Isla z zapartym tchem, ignorując łagodnie karcące spojrzenie matki.
– Zauważyła ich babka Emmy, stara pani Featherfield, która najczęściej nie może spać i do późnej nocy spaceruje po ogrodzie. Zobaczyła młodą parę, całującą się pod figowcem, i była pewna, że to wnuczka oraz jej narzeczony, Thomas Letton. Wyobraźcie sobie jej przerażenie, kiedy się zorientowała, że Emmę trzyma w ramionach obcy, ciemnowłosy chłopak, który…
– Wystarczy, Edno – odezwała się nagle Rose, z głośnym stuknięciem odstawiając filiżankę na spodeczek.
– Biedny Thomas Letton musi być na dnie rozpaczy – podjęła Edna, taktownie poruszając inny wątek historii, aby uczynić zadość prośbie siostry. – Teraz na pewno nie ożeni się z Emmą…
– Mówiono mi, że głupia dziewczyna upiera się, iż jest zakochana w tym Argentyńczyku – oznajmiła ciotka Hilda, z irytacją zgniatając niedopałek w popielniczce. – Podobno błaga swoich nieszczęsnych rodziców, żeby pozwolili jej wyjść za syna piekarza…
– Coś takiego! – zawołała ciotka Edna.
Zaczęła z podnieceniem wachlować okrągłą twarz kartą dań, delektując się szczegółami skandalu.
– O mój Boże… – westchnęła żałośnie Rose.
– Cudownie! – ucieszyła się Isla. – Co za wspaniała afera! Myślicie, że Emma ucieknie z tym chłopakiem?
– Skądże znowu, kochanie – odparła Rose, uspokajająco poklepując córkę po dłoni. Isla zawsze ekscytowała się najdrobniejszymi rzeczami ponad wszelką miarę. – To po prostu niemożliwe. Na pewno nie chciałaby przynieść takiego wstydu rodzinie…
– Jakie to smutne… – przemówiła Audrey, która czuła rozpacz kochanków tak intensywnie, jakby sama jej doświadczała. – Jakie to strasznie smutne, że nie mogą być razem… Co z nimi będzie? – Spojrzała na matkę dużymi, rozmarzonymi oczami.
– Sądzę, że Emma wcześniej czy później odzyska rozsądek. Będzie mogła uważać się za szczęściarę, jeżeli biedny Thomas Letton zgodzi się mimo wszystko pojąć ją za żonę. Nie jest to całkowicie wykluczone, bo wiem, że darzy ją głębokim uczuciem…
– Gdyby to zrobił, należałoby uznać go za świętego – skomentowała ciotka Hilda, wzruszając ramionami i szybkimi, nerwowymi ruchami rozsmarowując dżem na rogaliku.
– To prawda – przyznała ciotka Edna. Wyciągnęła rękę i poczęstowała się kawałkiem pysznego piernika. – Powinna dziękować Bogu na kolanach, jeżeli Thomas nie zerwie zaręczyn. Wielu mężczyzn nie wróciło z wojny, więc mnóstwo młodych kobiet pozostanie bez mężów… Trochę dziwię się Emmie, że nie miała dość zdrowego rozsądku, aby docenić to, co dostała od losu…
– Czy ten biedny chłopiec jest w niej zakochany? – zagadnęła cicho Audrey.
– Nie powinien był pozwalać sobie na taką bezczelność – odpowiedziała krótko ciotka Hilda. – Słyszałyście, że Moira Philips w końcu zwolniła szofera? Bardzo dobra decyzja, biorąc pod uwagę, że najprawdopodobniej podsłuchiwał ich rozmowy i przekazywał wszystko rządowi… Co za koszmar, trudno to sobie wyobrazić…
Audrey siedziała w milczeniu, gdy tymczasem jej matka i ciotki rozmawiały o szoferze pani Philips. Nie znała zbyt dobrze Emmy Townsend, ponieważ dziewczyna była od niej o jakieś sześć lat starsza, ale często widywała ją w klubie. Emma miała miłą, ładną twarz i włosy mysiego koloru. Audrey zastanawiała się, co teraz robi i co czuje nieszczęśliwie zakochana dziewczyna. Wyobrażała sobie, że Emma potwornie cierpi, że przyszłość jawi się jej jako czarna, pozbawiona miłości otchłań. Zerknęła na siostrę, która ze znudzeniem skubała kanapkę. Sprawa szofera Moiry Philips była nudna jak flaki z olejem w porównaniu z zakazanym romansem Emmy Townsend… Audrey wiedziała, że Islę interesuje głównie zamieszanie, wywołane zachowaniem nieszczęsnej dziewczyny, natomiast romantyczny, tragiczny wymiar historii nie ma dla niej najmniejszego znaczenia. Isla cieszyła się, że przez pewien czas wszyscy będą rozmawiać tylko o Emmie, w dodatku takim samym, przyciszonym głosem, jakim mówi się o śmierci i pogrzebie, choć w istocie będą czuli przyjemne podniecenie, powtarzając sobie nieprzyzwoite szczegóły. Isla była zachwycona, że tak łatwo można zachwiać uporządkowanym życiem angielskiej wspólnoty i w głębi serca żałowała, że w centrum uwagi znalazła się Emma Townsend, a nie ona. Cóż, na razie będzie musiała zadowolić się ekscytacją płynącą z powtarzanych przez rodzinę i sąsiadów plotek…
*
Minęły co najmniej dwa tygodnie, zanim Emma Townsend pojawiła się w klubie. Plotki i atmosfera skandalu szerzyły się jak pożar w lesie i narastały, aż w końcu panie ze znamienitego stowarzyszenia Hurlingham Ladies zaczęły szeptać, iż Emma jest w ciąży, co na szczęście okazało się całkowitą nieprawdą. Stowarzyszenie Hurlingham Ladies składało się z czterech starszych, szacownych dam lub Krokodylic, jak zjadliwie nazywała je ciotka Edna, które sprawnie i kompetentnie organizowały wszystkie klubowe imprezy, to znaczy mecze polo, zawody lekkoatletyczne, wystawy kwiatów, przyjęcia i koktajle na świeżym powietrzu oraz tańce. We wtorkowe wieczory grywały w brydża, w środy rano w golfa, a w czwartkowe popołudnia malowały i z nużącą regularnością rozsyłały zaproszenia na herbatki i nocne czuwania modlitewne. Jak mówiła Edna, Krokodylice stanowiły swoistą „policję protokołu dobrego zachowania” – każdy wiedział, że popełnił jakieś wykroczenie przeciwko dobrym manierom, jeśli zaproszenie na małym liliowym kartoniku nie trafiło do jego skrzynki, chociaż niektórzy z prawdziwą ulgą przyjmowali fakt, że wreszcie nie muszą wymyślać odpowiedniej wymówki.
Audrey i Isla przez całe te dwa tygodnie cierpliwie wypatrywały biednej Emmy Townsend. W niedzielę dziewczyna nie pojawiła się w kościele, co rozwścieczyło cztery damy. Po nabożeństwie długo siedziały przed budynkiem, raz po raz zbliżając ku sobie ozdobione piórami kapelusze, gęgając jak gęsi i surowo krytykując Emmę, która nie uznała za stosowne błagać Boga o wybaczenie. Kiedy w drzwiach kościoła stanął Thomas Letton z całą rodziną, zgromadzeni zamilkli, podążając wzrokiem za jego przystojną sylwetką. Thomas z godnością przeszedł główną nawą, a jego obojętna, spokojna twarz nie zdradzała upokorzenia, jakim z pewnością było dla niego zachowanie Emmy. Krokodylice ze współczuciem skinęły głowami, lecz Thomas udał, że ich nie widzi i ze wzrokiem utkwionym w ołtarzu zajął miejsce obok matki i siostry. Emmy nie widziano także na meczu polo ani na pikniku po zakończeniu gry, zorganizowanym przez dwie Krokodylice, Charlo Osborne i Dianę Lewis. Obie panie przez całe popołudnie mamrotały pod nosem, że jeżeli Emma zjawi się na pikniku, publicznie dadzą do zrozumienia, co o niej myślą i odeślą ją do domu, chociaż w głębi duszy marzyły, aby mimo wszystko przyszła i dostarczyła zebranym nowego tematu do plotek. Wreszcie, po ponad dwóch tygodniach, Emma wraz z rodziną przyszła do klubu na sobotni lunch.
Audrey i Isla siedziały w wydzielonej wnęce z braćmi, rodzicami i naturalnie ciotką Edną, kiedy Emma Townsend z pochyloną głową przekroczyła próg sali jadalnej, z wielką determinacją wpatrując się w podłogę i unikając wzroku innych gości. Audrey podniosła głowę, zaskoczona nagłą ciszą, i ujrzała, jak mała grupa przemierza jadalnię powolnym krokiem, kierując się ku stolikowi w rogu. Wszyscy, to jest wszyscy poza pułkownikiem Blythe, który ukrył bujne szpakowate wąsy za egzemplarzem „London Illustrated News”, paląc tureckie cygaro, obserwowali przemarsz rodziny Townsendów. Nawet pan Townsend, postawny mężczyzna o srebrzystych włosach i kręconych bokobrodach, przełknął oburzenie, decydując się raczej na milczenie niż na konfrontację, którą w innych okolicznościach z pewnością by wybrał. Spokojnie zamówił drinki, potem zaś odwrócił się plecami do reszty małej społeczności, która z gorliwością wygłodniałych szakali czekała na jego następny gest.
– Coś takiego, Arthur w ogóle na nas nie warczy! – głośno syknęła ciotka Edna. – To zupełnie do niego niepodobne!
– Wystarczy, moja droga – odezwał się Henry, biorąc garść orzeszków z misy. – Nie do nas należy komentowanie zachowania innych…
– Też tak uważam – przyznała z uśmiechem. – Krokodylice robią to za nas wszystkich…
– Będą wściekłe, że przegapiły taki spektakl! – Isla zachichotała, trącając siostrę łokciem.
Jednak Audrey nie dała się wciągnąć do wesołej rozmowy. Z całego serca współczuła rodzinie, która cierpiała publicznie razem z Emmą.
Kiedy już wydawało się, że Townsendowie ugną się pod ciężarem upokorzenia, przez salę przebiegło pełne zaskoczenia westchnienie. Audrey odwróciła się i zobaczyła Thomasa Lettona, który wyprostowany, z mocno wysuniętym podbródkiem, zbliżał się z drugiego końca jadalni. Isla siedziała z szeroko otwartymi ustami, jakby zamierzała wydać głośny okrzyk zdumienia, lecz nagle zabrakło jej siły głosu. Albert, młodszy brat obu dziewcząt, który nigdy nie marnował okazji, aby odpłacić Isli za lata dokuczania i karcenia, szybko chwycił orzeszka i wrzucił jej prosto do gardła. Isla rzuciła mu zdziwione spojrzenie, poczerwieniała jak burak i zaniosła się chrypliwym kaszlem. Zaczęła się dusić, ponieważ orzech utkwił w tchawicy. Ze zdławionym krzykiem zerwała się na równe nogi, odepchnęła krzesło i niekontrolowanym ruchem zmiotła ze stołu szklanki i kieliszki, które z trzaskiem runęły na podłogę, co niezwykle skutecznie odwróciło uwagę jedzących od Thomasa Lettona i rodziny Townsendów. Isla przewróciła nalanymi krwią oczami, krztusząc się i gorączkowo machając rękami. Zanim Audrey zdążyła się zorientować, co się dzieje, ojciec chwycił Islę od tyłu, łącząc dłonie na jej brzuchu i unosząc ją do góry. Dziewczyna bezskutecznie usiłowała chwycić powietrze, z każdą chwilą coraz bardziej czerwona, podczas gdy wszyscy goście klubu zgromadzili się dookoła stolika, z niepokojem kibicując Henry’emu Garnetowi, który walczył o uratowanie córki od bolesnej śmierci. Rose stała nieruchomo, sparaliżowana strachem, i bezradnie patrzyła, jak życie ucieka z ciała jej dziecka w straszliwych spazmach. Zmartwiałymi z przerażenia ustami powtarzała modlitwę. Zaraz potem zaczęła dziękować mu za ratunek, ponieważ przy kolejnym energicznym szarpnięciu Henry’ego orzech przesunął się i Isla wreszcie chwyciła haust powietrza. Albert zalał się łzami, obejmując matkę w pasie ramionami i przepraszając za bezmyślny żart, ciotka Edna zaś podtrzymała powracającą znad krawędzi śmierci Islę, która ciężko dyszała i trzęsła się jak osika. Zebrany tłum zaczął klaskać radośnie i tylko Audrey zauważyła, jak Emma Townsend opuszcza jadalnię razem z Thomasem Lettonem. Nie umknęło jej uwagi, że młodzi ludzie trzymali się za ręce.
– Nasz cioteczny dziadek Charlie zakrztusił się na śmierć – zauważyła z powagą ciotka Edna, kiedy oklaski umilkły. – Ale nie orzeszkiem, tylko kawałkiem sera, zwykłego wiejskiego cheddara, swojego ulubionego gatunku. Potem zawsze nazywałyśmy go Charliem Cheddarem, pamiętasz, Rose? Biedny, kochany Charlie Cheddar…