Sonata z Auschwitz - ebook
Sonata z Auschwitz - ebook
W pewien październikowy dzień 1944 roku na terenie obozu zagłady Auschwitz przychodzi na świat dziewczynka o imieniu Haya. Niedługo potem młody niemiecki oficer komponuje dla niej sonatę.
Kilka dekad później Amália, Portugalka o niemieckich korzeniach, po raz pierwszy w życiu spotyka w Berlinie swoją niemal stuletnią prababkę i zaczyna odkrywać karty nazistowskiej przeszłości rodziny. Dowiedziawszy się, że jej dziadek, którego dawno uznano za zmarłego, być może żyje na drugim końcu świata, w Rio de Janeiro, młoda kobieta wyrusza w podróż do Brazylii, by wyjaśnić rodzinne tajemnice, które na zawsze miały zostać nieodkryte.
W Rio de Janeiro poznaje parę ocalałych z Holocaustu Żydów, Adelę i Enocha, którzy przybliżają jej dramatyczne wydarzenia z czasów Zagłady oraz skomplikowane powojenne losy. Amália będzie musiała poskładać wszystkie elementy układanki, żeby dojść do prawdy. Tylko czy jest na nią gotowa?
Sonata z Auschwitz to powieść łącząca historię ze współczesnością i dwie przeplatające się i uzupełniające opowieści rodzinne, by ujawnić najlepsze, a także najbardziej okrutne oblicza ludzkości.
Kategoria: | Proza |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8074-290-1 |
Rozmiar pliku: | 3,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Ten, co pracuje w błocie,
Co nie zna spokoju,
Co walczy o połówkę chleba,
Co umiera bez żadnego powodu.
Zastanówcie się, czy to jest kobieta
Bez włosów i bez nazwiska,
Z pustką w oczach i wyschłym łonem,
Jak zimowa żaba,
I nie ma już siły, by pamiętać.
Pomyślcie, że tak było.
Primo Levi*
------------------------------------------------------------------------
* Primo Levi, Czy to jest człowiek, przeł. H. Wiśniowska, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2008, s. 40 .Okupowana Polska, 2 października 1944 roku
Mrok opustoszałej szosy rozpraszały jedynie krótkie światła samochodu. Friedrich omijał jedną dziurę za drugą bez zwalniania – i tak poruszał się o wiele wolniej, niż miał w zwyczaju. Był mistrzem w manewrowaniu, czy to w powietrzu, czy na ziemi. Za parę kilometrów czekało go Gorzycko, dawna granica Polski z Niemcami. Dwie trzecie trasy, jej najtrudniejszą część, miał już za sobą.
W oddali rysowała się strażnica. Wcześniej mijał już punkty kontrolne w Katowicach i pod Poznaniem. Nie musiał gasić silnika przy żadnym z nich. Wystarczyło zwolnić, opuścić szybę, uśmiechnąć się wymuszenie, za to z pewnością siebie, zasalutować i unieść z lekka kepi. Granatowy mercedes z czerwoną skórzaną tapicerką, odznaczenia na mundurze i Krzyż Żelazny na piersi jednoznacznie wskazywały, że jest ważnym oficerem. Być może z powodu młodego wieku nie wzbudziło zdziwienia, że sam prowadził samochód. A może tamci żołnierze byli po prostu zmęczeni.
Friedrichowi przeszło wcześniej przez myśl, że mógłby dostać się do Berlina pociągiem z Warszawy, ale przecież od początku sierpnia miasto przeobraziło się w pole bitwy między Niemcami a polskimi powstańcami. Agent tajnej policji informował go, że kapitulacja rebeliantów to kwestia godzin. Warszawa pogrążyła się w chaosie, na ulicach miasta poniewierały się ciała zabitych. Powstanie nie udało się tylko dlatego, że stacjonujący po drugiej stronie Wisły Rosjanie nie wyruszyli powstańcom na pomoc. Niemców uratowała egoistyczna zagrywka Stalina. Tego Friedrich był pewny.
Skoro wschód Polski znalazł się obecnie w centrum uwagi, Friedrich uznał, że bezpieczniej będzie dostać się do Berlina przez Poznań. Jak dotąd decyzja wydawała się trafna. Przed każdym patrolem wznosił prawe ramię, pozdrawiał żołnierzy głośnym „Heil Hitler!” i przyspieszał, by kontynuować podróż. Przejechał w ten sposób przez wszystkie posterunki. Unikał dróg lokalnych ze strachu przed zasadzkami ukrywających się w lasach partyzantów. Friedrich wiózł ze sobą coś bardzo cennego, co musiał w nienaruszonym stanie dostarczyć pod wyryty w jego pamięci adres w Berlinie. Nigdy wcześniej nie przeżył tak intensywnych czterdziestu ośmiu godzin, w dodatku takich, które uzasadniały zapewne całe jego dotychczasowe życie. Nie przejmował się faktem, że wokół Niemiec zacieśnia się pierścień oblężenia Rosjan, Brytyjczyków i Amerykanów, jeszcze mniej obchodziła go jego wada wzroku spowodowana odłamkiem bomby. Dla niego wojna toczyła się o dotarcie do Berlina. I zamierzał wygrać ją za wszelką cenę.
– Już niedługo trafisz do mamusi – powiedział, oglądając się na tył auta.
Przepełnione słodyczą zdanie nie pasowało do okoliczności. Na podłodze, za fotelem pasażera, wiklinowy kosz – taki, jakiego używało się na piknikach – zastępował kołyskę. Z mocno zaciśniętymi przy policzkach piąstkami spało w nim drobne, różowe niemowlę. Pomyślał o niespełna dwuletnim synku, którego ledwo znał. Przypomniały mu się sceny z ostatnich dni. W jakich Niemczech będzie żyć jego syn? Gdyby tylko ich jedynym brzemieniem była klęska na wojnie… Poprzednią też przecież przegrali. Ale teraz czekała ich większa hańba – samo bycie Niemcem. Friedrich był częścią tego wszystkiego, współwinowajcą. To dziecko przeżyje, choćby miał za to zapłacić własnym życiem.
Z sekundy na sekundę coraz wyraźniej było widać stojącą przy dawnym przejściu granicznym strażnicę. Palcami wskazującymi Friedrich wystukiwał na kierownicy nerwowy rytm. Już prawie dojeżdżał. Jak dotąd nie myślał o konsekwencjach swojego czynu. Małe życie ludzkie, które spoczywało w jego rękach, pozwoliło mu zapomnieć na chwilę o tym, co widział w ostatnich dniach. Jeśli piekło istnieje, to wygląda jak tamto miejsce. Przełknął gorzką ślinę i ponownie obrócił się w stronę dziecka, które akurat zmrużyło oczka i wykrzywiło w grymasie usta. Zapowiedź płaczu. Strażnica była coraz bliżej, pozostał nieco ponad kilometr. Żołnierze z pewnością dostrzegli już światła samochodu. Nie mógł się teraz wycofać. Nawet w powietrzu, w momentach największego napięcia, tuż przed bombardowaniem nie czuł się nigdy jak teraz – nie wiedział, jak się zachować.
Gdyby zatrzymał wóz, wzbudziłby podejrzenia. Do tej pory podróż mijała spokojnie. Wcześniej niemowlę spało, ukołysane dygotaniem auta. Zwolnił, jak tylko mógł. W ciemności dostrzegał już dwie bądź trzy postacie.
– Proszę cię, nie teraz… nie płacz, proszę! – Obrócił się lekko. – Jesteśmy już tak blisko! – mówił po cichu, jakby błagał. – Jesteś głodna? Wytrzymaj jeszcze troszeczkę… – Prośby były daremne, ale Friedrich nalegał: – Musimy tylko przedostać się przez ten patrol… Tyle już wytrzymałaś…
Jak wytłumaczyć coś noworodkowi? Friedricha zaczynała ogarniać rozpacz. Wyobrażał sobie, że zwalnia, opuszcza szybę, a wtedy krzyki dziecka wypełniają nocną ciszę i wprowadzają w osłupienie domagających się wyjaśnień strażników. Nie był pewny, czy uda mu się zachować spokój. „Heil Hitler! Nazywam się kapitan Friedrich Schmidt, jadę do Berlina. To moje dziecko, jest głodne, tęskni za mamą, spieszy nam się!” Już widział reakcję strażników: „Proszę wysiąść z wozu! Dokumenty! Dzwonimy do centrali. Mamy tu podejrzanego osobnika”. To byłby koniec. Ale nie o sobie myślał. On i tak był już skończony. Przenigdy nie wróciłby do pilotowania samolotów. Każde odznaczenie, będące niegdyś powodem do dumy, teraz świadczyło o mordach, których dopuścił się w imię pychy i szaleństwa. Nadczłowiek, wybraniec! Słyszał to przez całe dwadzieścia cztery lata życia. Nigdy nie wyszedł spod klosza. Rodzina, partia, kokpit myśliwca. Po wydarzeniach z ostatnich dni nie byłby w stanie spojrzeć na siebie w lustrze i zobaczyć człowieka. Pojawiło się jednak na jego drodze to dziecko. Niemowlę – tylko ono, istota tak mała – wypełniało jego umysł, serce, każdy milimetr ciała. Nasycało go czymś, czego nie umiał zdefiniować. Friedrich po raz pierwszy czuł miłość. Prawdziwą miłość do życia, w jej najszczerszej, boskiej postaci. To dziecko miało być jego zbawieniem, choć nawet ono nigdy nie uwolni go od spędzającej sen z powiek zgrozy, która nadchodziła, gdy tylko zamykał oczy. Miał koszmary każdej nocy, od kiedy przyjechał do tamtego siedliska zła. Teraz w samochodzie czuł się znów jak dawny, piętnastoletni Friedrich, spragniony życia, które miał wciąż przed sobą.
I nagle, jak gdyby w odpowiedzi na pilną potrzebę cudu, pojawiły się one. Jedna po drugiej. Pląsały przed nim nuty. Ustawiały się harmonijnie obok siebie. Friedrich zanucił je delikatnie, a zanoszące się płaczem usta niemowlęcia równie delikatnie zaczęły się odprężać, aż w końcu ułożyły się w naturalny uśmiech, któremu akompaniował odgłos spokojnego oddechu. Friedrich nucił melodię cicho aż do momentu, gdy na znak dany przez wartownika zatrzymał samochód. Opuścił szybę. Pokazał dokumenty. Żołnierz zasalutował i Friedrich pojechał dalej. Nie byłby w stanie określić, ile to trwało – czy było to kilka minut, czy pół godziny. Zjechał na pobocze i przełożył kosz na przednie siedzenie. Bardzo ostrożnie wziął dziecko w ramiona. Poczuł silny puls życia w swoich rękach. Tym razem to Friedrich płakał. Niemowlę otworzyło oczy, po czym zaraz je zamknęło i wtuliło się w jego pierś. On zanucił raz jeszcze dopiero co narodzoną melodię – żeby nie zapomnieć.
– Für Haya. To dla ciebie.
Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.