- W empik go
Spalina spawa, czyli etiuda na dziesięć taktów - ebook
Spalina spawa, czyli etiuda na dziesięć taktów - ebook
Pawełek za kilka miesięcy skończy 10 lat. Tak samo jego brat Bartek. W końcu są bliźniakami, więc przydarza im się to samo. Przydarza im się też królewski wirus, który przyszedł z daleka. Przydarza im się jednak z perspektywy dziecka - jako zagadkowy stwór czyhający w szafie, aż zgaśnie światło w pokoju dziecięcym, aby zaatakować w ciemnościach.
Utwór skomponowany dla niepełnoletnich. Pełnoletni mogą czytać, pod warunkiem że dostrzegą w sobie dziecko. Ci, którzy piłują powagę dorosłego i/lub szturchają los niepełnoletnich, nie mogą sięgać po ten utwór. Jeśli to zrobią, jadowite węże pokąsają ich na śmierć.
Mimo to „,Spalina“, nie jest książką dla najmłodszych. To nowela dla młodych i starych dorosłych, którzy są w stanie wczuć się na nowo w sytuację dziecka - bezbronnego, wystraszonego, ale i instynktownie szukającego w życiu dobrych stron.
Oddajemy Wam książkę, która przejmie Was do głębi, bo chociaż główny bohater, jego pomysły i sposób postrzegania do złudzenia przypominają sławnego na cały świat Mikołajka, to jednak w jego życie wkracza niespodziewanie brutalny świat dorosłych, którego zasady spowodują, że nie tylko najmłodsi, ale również i najstarsi będą buntować się przeciwko niesprawiedliwości dorosłego świata i uronią co najmniej kilka szczerych łez.
Kategoria: | Powieść |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-66616-35-6 |
Rozmiar pliku: | 315 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Smacznie mi się śpi, naciągam kołderkę na głowę i mam nadzieję, nikt mnie nie zauważy, nie obudzi. Śniło mi się… lazłem po takiej wielkiej górce, usypanej z piachu, czubkiem buta rozsypywałem drobne kamyki i nagle, bez zapowiedzi słońca i chmur, zaczęło padać. Zsunąłem się. Wynurzył się staw, obok pochyła olsza. Łapałem krople jak bańki, czułem na barkach ciężar spadających przezroczystych ziaren deszczu, krzyczałem: „oj, oj, oj”. Jednak nie zmokłem, ktoś mnie obejmował, drżałem, czułem ciepło tego objęcia jak nigdy. Miałem łut szczęścia, może chroni mnie niedostrzegalny parasol. „Ach – pomyślałem – dar snu, mama na mnie nie nakrzyczy, że nie uważałem na ten okropny deszcz, przez który rozchorowałbym się oraz przyniósłbym przemoknięty skafanderek i zabłocone butki”.
Co ja mogę na to? Jestem dzieckiem. Czy rodzice nie byli szkrabami? Z ich opowieści wynika, że chyba nie; wyłazili z brzuszka babci już jako wielkie słonie. Możliwe? Czy babcie Halszka i Natalka uniosłyby taki potworny balast? Mistrz Dratewka musiałby się napocić i otworzyć wielgaśnymi nożycami babcine brzusie. Myślę w półśnie: „Mamusie nie rodzą słoni! No bo jak, tata ani mama nie noszą trąby”.
Czuję delikatną dłoń taty na nóżkach, łagodnie mnie szturcha, słyszę jego głos:
– Pawełku, wstawaj.
Obracam się do niego tyłkiem. Potem tata poszturchuje brata, Bartka.
– Nieee – dołączam się do niego, aria na dwa głosy.
– Co za masakra, nie krzyczcie, wstawajcie.
Nie znoszę prędko wstawać, umarli mają lepiej, śpią cały czas. Chcę umrzeć. Dziecko musi się wyspać. Jednak rodzice nie dają za wygraną. Tata ma stalowe nerwy, czasami rzuci, że złoi nam skórę, pyta nas, co chcemy na śniadanie.
– Kakao, grzanki z masłem.
Dolegujemy ostatnie sekundy pod ciepłą kołderką.
Zaczyna się przepychanka, zegar wskazuje szóstą pięćdziesiąt. Rodzice krzyczą:
– No dalej, śpiochy, wstawać, czy nie rozumiecie, musimy do pracy.
Myślę sobie: „co z tego”. Jak oni krzyczą, to ja mam również prawo się drzeć:
– Zmieńcie pracę!
Co za system, nie pozwala dzieciom spać! Szef powinien rodziców zrozumieć, że mają dzieci. Czy on nie ma dzieci? Dziecko ma pierwszeństwo, praca nie ucieknie. Denerwuje mnie ten pośpiech. Kto to rozumie? Prawa dziecka łamane od samego rana to poważne przestępstwo. Dorośli pójdą za to do więzienia na wiele lat. Bartek wstaje pochmurny, nic nie gada, maszeruje do toalety. Rodzice ponaglają:
– Bartek, spowalniasz.
No dobra, niech będzie. Wstaję, podążam w tym samym kierunku co brat. Naburmuszyłem się na świat. Nie chcę iść do szkoły. Boli mnie głowa od tego wszystkiego.
W krzątaninie zjadamy grzanki, łykamy kakao. Czy trzeba się tak spieszyć? „Śniadanie je się powoli, bo brzuszek rozboli” – przypomina zawsze babcia Halszka. Ze złości przy stole pierłem.
– Tak się nie robi, kochanie – poucza mama.
Mam dosyć tego poranka, dopiero początek dnia. Obowiązki, obowiązki, obowiązki, gdzie czas na wyspanie się i wyszumienie? Dzieci muszą mieć mnóstwo chwil na zabawę. Posmutniałem przez ten poranek.
Jedziemy z tatą do szkoły. Muzyczka gra w radiu. Trochę mi się poprawiło. Promyk słońca przedziera się przez szybę auta i wędruje po mojej twarzy. Mrużę oczy. Pytamy się taty, czy może później pojechać do pracy. On chciałby bardzo zostać z nami jak najdłużej, ale samochody muszą być produkowane. Prawda, ludzie na świecie chcą jeździć autami do pracy, do szkoły, na wakacje. Tata jest kierownikiem produkcji w fabryce samochodów. Teraz kapuję, jak tata nie dotrze do pracy, nie wyprodukuje wozów na czas, ludzie nie zdążą nigdzie, nie zrobią nic, nie zarobią pieniędzy, i bieda. Tata ważny. Kto pracuje, ma pieniążki; za nie można kupić chleb, playmobil, pojechać na wakacje. Dlaczego szkoła nie płaci dzieciom za naukę? Gdybyśmy nie chodzili do szkoły, nasza pani Lucyna nie pracowałaby. Szkoła uczy? Może nuży? Dorośli za długo pracują, dlatego pędzą. Dlaczego prezydent tego nie zmieni? Nie umie? Napiszę do niego list. Ma tyle spraw na głowie, może zapomniał o dziecięcych sprawach. Szkoda czasu na siedzenie w pracy. Oglądałem w bajkach, jak roboty wykonują prawie wszystko. Sprzątają, gotują, wychodzą z psem na spacer i strzelają.
Kiedyś przejeżdżaliśmy obok fabryki, w której tata pracuje, megaroboty podnosiły elementy samochodu, składały, przewiercały, montowały. To były olbrzymiaste transformersy. Powiedziałem wtedy:
– Zaprogramuj roboty, które popracują za ciebie.
Tata zaśmiał się.
– Pawełku, dobry pomysł, więcej czasu dla nas.
Skończyło się granie w radiu, jakiś pan zaczął coś gadać. Bartek pyta, gdzie leży Wuhan.
– Jaki Uhan?
– No ten, nie słyszałeś, co w radiu mówili? I nie Uhan, tylko Wuhan – powtarza Bartek. Tata patrzy w lusterko:
– Bardzo daleko… w Chinach.
– Tata, dlaczego ma nazwę koronawirus?
– Odmiana królewska.
– Doskonała wersja, tato! Królewski wirus!
Kłócę się z Bartkiem, u nas nie ma królów, nie będzie koronawirusa. Bartek ględzi, że królowie byli. Wkurzyłem się.
– Jacy królowie, głupi jesteś, nie było królów.
On mi na to:
– Nie pamiętasz, ha, ha, ha! Dziadek Zyga powiada: „Król Bolek Chrobry”… Prawda, tata? „Pierwszy król Polski”.
Tata kiwnął głową, za moment wycedził:
– Przestańcie! Wysiadamy! Do szkoły!