Spartakus - ebook
Spartakus - ebook
Pierwsza część dwutomowej powieści opisującej losy jednego z najbardziej charyzmatycznych bohaterów historycznych – Spartakusa, zbiegłego gladiatora, który niemal rzucił wielki Rzym na kolana.
W znakomitej powieści Bena Kane’a poznajemy Spartakusa w drodze do rodzinnej Tracji. Chce osiąść w wiosce, w której dorastał, ustatkować się po dziesięciu latach służby jako najemnik w rzymskiej armii. Zostaje pojmany i sprzedany handlarzowi niewolników, który szuka odpowiednich kandydatów do walki na arenach gladiatorów.
Tak zaczyna się odyseja, która uczyniła ze Spartakusa legendę. Ta historia była wielokrotnie ekranizowana, zapewniając mu nieśmiertelność, a teraz wielki wódz zostaje jeszcze raz wskrzeszony w nowym bestsellerze Bena Kane’a.
Kategoria: | Historia |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-240-5460-2 |
Rozmiar pliku: | 1,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Samopoczucie Ariadny pogarszało się z każdą chwilą. Dobrze znany rytuał palenia kadzideł i medytacji przyniósł jej jedynie mgliste, rwane wizje, składające się z fragmentarycznych, przygnębiających obrazów. W większości z nich widziała Kotysa. Nagiego w swoim łożu. W innych pojawiał się również Polles, co przyprawiało Ariadnę o mdłości. Co bardziej frapujące z tych wizji – a jednocześnie bardziej złowieszcze – przedstawiały ją samą podczas walki, gdy próbowała się bronić przed królem z wyciągniętym w jego kierunku nożem lub grożąc mu użyciem jadowitego węża. _Tylko co mi da zabicie króla? Musiałabym uciec z osady, bo inaczej wpadłabym w łapy jego gwardzistów. I gdzie pójdę? Do Kabyle?_ Nie przychodziło jej do głowy żadne inne miejsce, ale pomysł powrotu do siedziby arcykapłanów od razu odrzuciła. Nie wezmą pod swoją opiekę królobójczyni. Znalazła się w pułapce. Samotna. Opuszczona.
Pogrążona w pełnych beznadziei rozmyślaniach zamknęła świątynię i ruszyła do chaty. Niebo pociemniało. Zasnuwające je ciężkie chmury groziły obfitymi opadami śniegu, dlatego spieszyła się, chcąc jak najszybciej znaleźć się w bezpiecznym, ciepłym domu, zanim na dobre się rozpada. W osadzie mogła się czuć względnie bezpieczna, co nie znaczyło, że Kotys nie mógłby polecić swoim pomagierom, by zaczaili się na nią w jakiejś ciemnej alejce. Spiesząc do domu, Ariadna kątem oka dostrzegła mężczyznę wchodzącego przez główną bramę. Nigdy wcześniej go nie widziała, ale jego powolne, pewne siebie ruchy przyciągały uwagę. Przybysz był średniego wzrostu, miał krótkie, brązowe włosy i nosił kolczugę oraz czerwone spodnie, opinające ciasno jego muskularne uda. Na pasie typowym dla rzymskiego legionisty wisiała tracka _sica_ i sztylet w pochewce. Brązowy hełm trzymany w dłoni wyróżniał się wygiętym ku przodowi grzebieniem, a kuśtykający za wędrowcem biały koń wyglądał na ogiera rasy hodowanej w Tracji.
Mężczyzna krzyknął coś niskim głosem do grupy wojowników stojących w pobliżu bramy. Ariadna rozpoznała trzech z nich: Getasa, Seuthesa i Medokosa. Getas, usłyszawszy głos nieznajomego, z wahaniem łypnął w jego stronę i zmarszczył brwi. Po chwili jednak wszyscy trzej ruszyli w kierunku przybysza, najwyraźniej ciesząc się ze spotkania.
_To musi być ów żołnierz, którego spotkał Berisades. Pewnie ktoś lubiany, skoro jego towarzysze go nie zapomnieli._ Ariadna nie przystanęła, aby obserwować dalsze poczynania mężczyzn. Uznała, że bezpieczne dotarcie do domu jest ważniejsze niż śledzenie nieznajomego. Być może Dionizos odwiedzi ją tej nocy. Ześle jakąś wizję. Da nadzieję. Ta myśl sprawiła, że zrobiło się jej cieplej na sercu. Chwilę później usłyszała jednak dochodzący z zaułka charakterystyczny rechot. Od razu go rozpoznała. Zareagowała intuicyjnie. Szybko skręciła w odchodzącą w bok uliczkę, licząc, że dzięki temu uniknie spotkania. Wystawiwszy głowę zza węgła, zobaczyła sylwetki co najmniej trzech mężczyzn. Znajdowali się niedaleko, stali zgarbieni. O ich niecnych zamiarach świadczyły obnażone miecze w dłoniach.
Nagle poczuła się bardzo zmęczona. Przylgnęła plecami do zimnej ściany chałupy i osunęła się w dół. Kotys nie zasypiał gruszek w popiele. Wysłał ludzi, żeby ją zaciągnęli do niego siłą. _Niech będzie przeklęty!_ Jeśli spróbuje się przemknąć i dotrze do domu inną drogą, tak naprawdę tylko opóźni to, co nieuniknione. Z całą mocą wróciło wrażenie bezsilności, którą czuła, gdy jej ojciec zmuszał ją do uległości, zaspokajając swoje chore chucie. Ten strach umościł się w jej brzuchu, jak gdyby nigdy jej nie opuszczał. Poczuła kwaśny smak w ustach. W chwilach takich jak ta gotowa była sama siebie za to nienawidzić.
Zamarła niezdecydowana. Zdawało się, że na całą wieczność, chociaż tak naprawdę wahała się zaledwie kilka uderzeń serca. Nie wiedziała, co ze sobą zrobić. Ruszyła niepewnie z powrotem na główny plac wioski. I właśnie wtedy dostrzegła drugą grupę wojowników zmierzającą w jej kierunku od strony świątyni. Spuściła głowę w pożałowania godnej próbie, aby nie rzucać się w oczy, i znów zmieniła kierunek marszu. Pozostała jej jedna możliwość. Ruszyła ku głównej bramie. Nieważne, że zrobiło się straszliwie zimno, sypał śnieg, a za palisadą wioski czyhały różne niebezpieczeństwa. Musiała uciec od Kotysa i nic poza tą myślą w tej chwili się dla niej nie liczyło.
– Kapłanko! – usłyszała głos dobiegający zza pleców.
Załkała i przyspieszyła kroku. Myślała tylko o tym, aby jak najszybciej dotrzeć do bramy. Strażnicy nie zdążą jej powstrzymać, a śnieżna kurzawa skryje ją tak dobrze, jakby zniknęła w podziemnym świecie. To, co robiła, było szaleństwem, ale w stanie, w jakim się znalazła, nic jej już nie obchodziło. Śmierć z wyziębienia będzie lepsza niż ponowne przeżycie tego, co musiała znosić jako dziecko. Spojrzała przez ramię i z satysfakcją zorientowała się, że wojownicy są za daleko, aby uniemożliwić jej ucieczkę. Przynajmniej nikt nie odbierze jej tego małego zwycięstwa.
Zaabsorbowana obserwacją pogoni Ariadna nie zorientowała się, że nagle, jak spod ziemi, wyrósł przed nią jakiś człowiek. Wpadła na niego z impetem, odbiła się i tylko silne męskie ramię uchroniło ją przed upadkiem na plecy. Podniosła wzrok i ujrzała parę szarych oczu, w których migotały ogniki rozbawienia. To był ten sam mężczyzna, który przybył niedawno do wioski, prowadząc kulejącego konia. Zamrugała. Z tak bliska wydał się jej nawet dość przystojny.
– Przepraszam. Zwykle nie zdarza mi się zwalać z nóg atrakcyjnych kobiet.
– Nn–nie… To moja wina – zająknęła się.
Mężczyzna zauważył tatuaże i czerwony płaszcz, które jednoznacznie mówiły, z kim ma do czynienia, dlatego natychmiast puścił rękę Ariadny i odsunął się z szacunkiem.
– Proszę o wybaczenie, kapłanko. Nie chciałem okazać braku respektu. Skąd ten pośpiech?
– Ja… – Ariadna obejrzała się. Wojownicy znajdowali się niecałe dwadzieścia kroków od niej. – Muszę uciekać. Opuścić wioskę.
– W taką pogodę? – mężczyzna zapytał zaniepokojony. – To pewna śmierć. A jeśli nie umrzesz z wychłodzenia, dopadną cię wilki.
– Może stać się i tak – mruknęła Ariadna – ale nie zamierzam tu zostać. – Próbowała go wyminąć.
Wędrowiec wyciągnął rękę, zatrzymując ją w pół kroku.
– Co takiego uczyniłaś? – Wskazał ruchem głowy zbliżającą się grupę wojowników.
– Co zrobiłam? Nic! – Roześmiała się gorzko i chciała na tym poprzestać, ale mężczyzna nie opuścił umięśnionego ramienia. Nie miała dość sił ani chęci, aby się z nim siłować.
– Coś mi mówi, że ci tam nie chcą rozmawiać o pogodzie. Co to za ludzie?
– Gwardziści Kotysa – odparła głosem wypranym z emocji.
– Kotysa? – _Nie myślałem o tym kutasie przez całe lata, a teraz nagle jego imię słyszę co chwila z ust wszystkich, których spotykam._
– Króla.
Nieznajomy skrzywił usta w grymasie pogardy.
– Króla, mówisz… Dobrze się domyślam, że mu podpadłaś?
– Czy można uznać, że mu się naraziłam, bo nie chcę z nim zlegnąć? – prychnęła. – Jeśli tak, to zgoda, jestem winna. A teraz pozwól mi przejść.
Nieznajomy opuścił ramię.
– A zatem oni chcą cię zabrać do Kotysa. Tobie się to nie podoba. Mam rację, kapłanko?
– Prędzej umrę, niż dam się tknąć temu draniowi. – Ariadna spojrzała prosto w oczy nieznajomemu. Zaskoczyło ją to, co w nich zobaczyła. Dostrzegła tam nie tylko gniew, ale i podziw. I błysk nienawiści, chociaż ta wrogość raczej nie była skierowana przeciwko niej.
– Zostań tu. – Nieznajomy puścił powróz przymocowany do kantara i zrobił dwa kroki do przodu, odgradzając ją od napastników.
– Co czynisz? – zdołała wyjąkać.
– Ludzie mogą się tak zachowywać w czasie wojny, ale nie wtedy, gdy panuje pokój, i nie w mojej rodzinnej wiosce – stwierdził cierpko. – A miałem nadzieję, że zostawiłem to wszystko za sobą. – _Myślałem, że mogę spokojnie wrócić do domu. Nie spodziewałem się, że odkryję, iż ojciec został zamordowany przez człowieka, którego kiedyś nazywał swoim przyjacielem._
Ariadna znieruchomiała, mierząc tylko wzrokiem zbliżających się wojowników. Czterej dobrze uzbrojeni mężczyźni mieli na twarzach wymalowane grymasy zacietrzewienia. Epatowali pewnością siebie.
– Witaj! – zawołał pierwszy z nich. – Jesteśmy wdzięczni za zatrzymanie tej kobiety.
– Nie zatrzymałem jej – odparł szorstko nieznajomy. – Wpadła na mnie, a ja uchroniłem ją przed upadkiem.
– Nieważne, jak tego dokonałeś. – Uniesione w półuśmiechu wargi gwardzisty odsłoniły rząd nadpsutych zębów. – Uciekłaby, gdyby nie ty. Jesteśmy wdzięczni. A teraz odstąp.
– Dlaczego? Co zrobiła?
– Nie twój parszywy interes – warknął wojownik.
– To kapłanka. Z pewnością nie jakiś pierwszy lepszy przestępca. Na pewno nie jest kimś, kogo można zmusić do czegoś siłą, chyba że chce się rozzłościć bogów. Zgodzicie się ze mną? – Nieznajomy mówił niskim głosem, który niósł groźbę przemocy.
Wojownik zamrugał zaskoczony.
– Słuchaj, przyjacielu… My tylko wykonujemy rozkazy. Król życzy sobie ją zobaczyć. Więc wyświadcz nam przysługę i się odpieprz, co?
Wędrowiec spojrzał na Ariadnę i zapytał.
– Czy chcesz, pani, iść z tymi tu ludźmi?
– Nie musisz tego robić – szepnęła, nie dowierzając własnym oczom i uszom.
– Tak czy nie? – zapytał, jakby zupełnie jej nie słyszał. Ariadna przeniosła wzrok na czwórkę gwardzistów i zadrżała. – No więc?
– Nie! – Od razu ogarnęło ją przygniatające poczucie winy. Coś w niej krzyczało: _Dlaczego go w to wciągasz?_
Mężczyzna wzruszył niefrasobliwie ramionami.
– Słyszeliście. Nigdzie z wami nie pójdzie.
– Jak cię zwą, głupcze? – Mężczyzna, który wyglądał na lidera grupy, prychnął z pogardą. Uniósł włócznię. – Lubię wiedzieć, kogo zabijam.
Wędrowiec puścił jego pytanie mimo uszu. Dobył miecza i skierował sztych ku twarzy wojownika.
– Gotowy na śmierć? Bo to ciebie śmierć za chwilę przygarnie. – Nawet w słabym świetle zmierzchu dało się zauważyć, że wojownik pobladł. Szukał wzrokiem wsparcia w oczach swoich kompanów, ale oni również nie wyglądali na specjalnie szczęśliwych. – To jak będzie? Załatwimy to szybko? – Nieznajomy zrobił krok w stronę wojowników.
Ariadna nie wierzyła własnym oczom. Pewność siebie gwardzistów ulotniła się. Ich pełne pychy twarze skurczyły się w grymasie, jakby były pęcherzami przekłutymi nożem.
– Nic do ciebie nie mamy – wymamrotał jeden z gwardzistów.
– I ja nie chciałem wam wchodzić w drogę. Jednakowoż nie zamierzam stać i patrzeć, jak bez powodu krzywdzicie kapłankę – cedził zimnym głosem, ciągle zbliżając się do wojowników. – Od kiedy pamiętam, ludzi służących bogom darzyliśmy wielką czcią. Nie ścigamy ich po wiosce niczym zbiegłych niewolników.
Pierwszy z wojowników ustawił włócznię do pionu. Zrobił krok wstecz. Jego towarzysze również się cofnęli.
– To jeszcze nie koniec…
– Byłbym rozczarowany, gdyby tak było.
Wędrowiec śledził wzrokiem sylwetki rozpływające się w śnieżnej kurzawie.
– Co żeś ty uczynił? Podpisałeś na siebie wyrok śmierci – stwierdziła chłodno Ariadna, ignorując zdumienie, jakie ją ogarnęło, gdy wojownicy Kotysa się wycofali.
– Wystarczyłoby zwykłe podziękowanie – odezwał się łagodnym głosem jej wybawca.
– Nie chcę mieć na sumieniu kolejnej śmierci! – wykrzyknęła, czując, jak krew napływa jej do policzków.
– To moje życie. Ja o nim decyduję, nie ty – odpowiedział chrapliwym tonem. – Jakim bym był mężczyzną, gdybym pozwolił paru zbirom skrzywdzić kapłankę? – _Tak czy owak, to było nierozważne. Niech dzięki będą Jeźdźcowi, że żaden z nich mnie nie rozpoznał._
– Mądrym – rzuciła.
– A to ci dopiero temperament! Jak widzę, nie chcesz mojej pomocy, więc nie zamierzam się napraszać. Brama jest jeszcze otwarta. – Chwycił za powróz i cmoknął na konia. – Idziemy. Znajdziemy ci jakąś stajnię, trochę obroku. A może i jakieś lepsze towarzystwo.
– Poczekaj! – Ariadna znienawidziła się za ukłucie strachu, które pojawiło się na myśl o tym, że znów zostanie sama. Jej wybawca uniósł brew, co sprawiło, że wydał się jej nagle bardziej atrakcyjny. – To było szlachetne z twojej strony. Dziękuję.
– Nie ma za co. Czy to wszystko, co miałaś do powiedzenia?
Nie doczekawszy się odpowiedzi, zrobił ruch, jakby chciał ruszyć w swoją stronę.
– Wiesz, że ludzie króla tak tego nie zostawią. Robią tu, co tylko im się żywnie podoba.
– Już się o tym przekonałem. Najpierw będą musieli mnie znaleźć. Ta osada jest na tyle duża, że jeden człowiek może się skutecznie ukryć. – Kiwnął głową na pożegnanie.
– Poczekaj jeszcze chwilę – poprosiła Ariadna. Mimo wszystko przerażała ją perspektywa nocnej ucieczki po bezdrożach. Tak samo jak czekanie na wojowników Kotysa w pustej chacie.
– Zamierzałem, zanim nie postanowiłaś, że będziesz nieuprzejma.
– Przepraszam… – odpowiedziała półgłosem. – Po prostu nie chcę, żeby stała ci się krzywda.
– Twoja troskliwość jest ujmująca – skomentował łagodniejszym tonem – ale pozwól, że to ja będę się martwił takimi głupstwami.
– W porządku. – Ariadna czuła się zakłopotana, ale chwilę wcześniej zdecydowała, że zaproponuje mu gościnę i nie zamierzała się już wycofać. – Chodźmy do mnie. Mam małą szopę, w której mógłbyś umieścić swojego konia.
– Czy to daleko? – Wskazał ręką ogiera. – Jak zapewne się zorientowałaś, koń mi okulał. Jak dotąd świetnie sobie radził, ale jest u kresu sił.
– Nie więcej niż kilkaset kroków. Ruszajmy.
Ariadna poszła przodem, czując, że serce wali jej w piersi. Zrobiło się niemal zupełnie ciemno, uliczki opustoszały. Od czasu do czasu pojawił się jakiś wychudzony pies, który omijał ich szerokim łukiem. Zauważyła, że mężczyzna zerka na każdy podejrzany cień, ale odetchnęła z ulgą, gdy w końcu trochę się rozluźnił.
Nie zauważyła żadnych postaci czających się przed wejściem do jej chaty. Polles i jego ludzie musieli dalej czatować na nią w połowie drogi albo, co bardziej prawdopodobne, wrócili razem z resztą gwardzistów do pałacu króla. Napełniwszy wiadro wodą z pobliskiej studni, zostawiła nieznajomego w niewielkiej szopie przylegającej do domu, żeby mógł zająć się koniem. Sama czym prędzej schowała się w środku.
Gdy zapalała lampę oliwną, spostrzegła, że trzęsą się jej ręce. Próbowała zebrać się w sobie. Usiadła na trójnożnym stołku i zaczęła analizować sytuację, w jakiej się znalazła. Czy coś się zmieniło na korzyść? Tak naprawdę właśnie wymieniła jedne niebezpieczeństwa na inne. Może i jej wybawca potrafił sprawić, że jego przeciwnikom zadrżały kolana, ale nie może walczyć ze wszystkimi ludźmi Kotysa i liczyć na zwycięstwo.
Pomimo tych pesymistycznych myśli Ariadna nie mogła zaprzeczyć, że w jej sercu błysnęło niewielkie światełko nadziei. Nie musiał wcale interweniować. Większość ludzi o zdrowych zmysłach odwróciłaby głowę, schodząc z drogi ludziom króla. Tymczasem on zaryzykował własnym życiem i ją ocalił. To dziwne, ale Ariadna naprawdę czuła, że to, co się właśnie wydarzyło, daje jej podstawy do optymizmu. Musiał wiedzieć, że ma małe szanse w walce z przeważającym liczebnie oddziałem, a mimo to zachował spokój, a nawet wydawał się zupełnie niezrażony perspektywą nieuchronnej przegranej. To oznaczało, że musi mieć plan.
Uśmiechnęła się, kiedy nieznajomy wszedł do chaty, zamykając za sobą drzwi na zasuwę.
– Koń nakarmiony i napojony?
– Owszem, tak – odpowiedział najwyraźniej zadowolony z warunków w szopie.
– Bardzo się o niego troszczysz.
– To prawda. Służy mi… albo raczej pomagamy sobie już przez ponad pięć lat nieustannych walk.
– To faktycznie szmat czasu z mieczem w dłoni…
– Tak. I właśnie dlatego wróciłem do domu. Chcę odwiesić miecz na kołek i chwilę odpocząć od wojny. Tymczasem wygląda na to, że za szybko nie będę mógł liczyć na spokój. – Jego usta wykrzywiły się w grymasie niechęci. – Szczerze mówiąc, wcale nie jestem zaskoczony. Jeździec często mi to robi. Ale on wie najlepiej.
– A jednak mi przykro – powiedziała Ariadna, czując się jeszcze gorzej.
– Już o tym rozmawialiśmy – odezwał się głosem pełnym dezaprobaty. – To była moja decyzja. _Sam zdecydowałem, że przejdę przez bramę, chociaż mnie rozpoznano._
– No tak… – przyznała. Po chwili zamyślenia dodała: – Nie znam nawet twojego imienia.
– Ani ja twojego – odparł z uśmiechem.
– Ariadna. – Nie mogła nic poradzić na pąsowiejące policzki.
– To zaszczyt cię poznać. Zwą mnie Spartakus.
Zmarszczyła brwi. To imię coś jej mówiło, ale nie mogła sobie przypomnieć co.
– Jak długo cię nie było?
– Osiem lat. Mniej więcej. Nie możesz przebywać w tej wiosce równie długo.
– Jestem tu zaledwie od sześciu księżyców.
– Kiedy Kotys zaczął cię niepokoić?
– Właściwie już pierwszego dnia po przybyciu. Jak dotąd udawało mi się go zbywać, ale dzisiaj z jakiegoś powodu uparł się, żeby narzucić mi swoją wolę. Podobno chciał zaprosić mnie na wspólny posiłek, ale dobrze wiem, że to był tylko pretekst. Aby mógł…
– Mogę sobie wyobrazić – przerwał jej. – Wiedziałem, że ten kundel jest skrytobójcą, ale żeby nie bał się bogów i nastawał na cześć kapłanki? Świat stanie się lepszym miejscem, kiedy zniknie. – _A jeśli Jeździec okaże się łaskawy, to moje ostrze zakończy jego nędzne życie._
– A więc te pogłoski są prawdziwe?
– O tak – stwierdził gorzko. – Kiedy zmarł Rhesus, poprzedni król, Kotys uśmiercił jego syna i spadkobiercę. Sitalkes, mój ojciec, musiał wtedy interweniować, bo i jego kazał zabić.
– Twój ojciec został zamordowany? – Ariadnie nagle zrobiło się go żal. – Jak się o tym dowiedziałeś?
– Nie dalej niż pół mili od głównej bramy natknąłem się na młodego pasterza. Właściwie jeszcze chłopca. Nie musiałem go specjalnie zachęcać do rozmowy. Wtedy jeszcze nie byłem pewien, czy to, co mi powiedział, było prawdą, ale jeden ze strażników przy bramie okazał się dawnym towarzyszem broni mego ojca. Potwierdził tę historię. Podobnie jak moi przyjaciele, z którymi zdążyłem już krótko porozmawiać.
– Przykro mi. – Wyciągnęła rękę, aby dotknąć jego ramienia, ale zatrzymała się w pół ruchu, uświadomiwszy sobie znaczenie tego gestu.
– Przykro to wkrótce będzie Kotysowi i Pollesowi, kimkolwiek jest ten drań. – Grymas na twarzy mężczyzny stał się jeszcze bardziej wyrazisty.
– Co masz zamiar zrobić? – Ariadna wstrzymała oddech.
– Słyszałem, że Kotys nie cieszy się zbytnią estymą wśród poddanych. Podobno większość wojowników nienawidzi go z całego serca, a tylko jego gwardziści są mu naprawdę oddani. Ilu ich może być? Setka, z pewnością coś koło tego? – Ciągle nie wierząc jeszcze własnym uszom, Ariadna potwierdziła jego przypuszczenia skinieniem głowy. – Jeśli uda mi się przekonać sześćdziesięciu czy siedemdziesięciu mężczyzn, żeby mnie poparli, damy sobie radę.
W jego szarych oczach widziała pewność siebie i wiarę, które ogrzewały jej serce. _Dziękuję, Dionizosie!_
– Modliłam się o to.
– Myślałaś o obaleniu króla? – Zdziwiony nie na żarty Spartakus uniósł brwi.
– I co z tego? – odparowała. – Jest tyranem.
– Zadziorna kapłanka, nie ma co… – Spojrzał na nią wzrokiem, z którego przebijało uznanie.
Ariadna poczuła rodzącą się w jej brzuchu denerwującą niepewność.
– Czy to znaczy, że zamierzasz mi pomóc?
– Tak jak tylko mogę. Poradzę się Dionizosa, ale jestem niemal pewna, że życzyłby sobie usunięcia Kotysa od władzy.
– Świetnie! Jeśli pozwolisz, podzielę się tą opinią z wojownikami.
– Wychodzisz?
– Jeszcze nie teraz. Poczekam do północy. Jeśli do tego czasu nie pojawi się tu ten… Polles ze swoimi ludźmi, to pewnie nie przyjdą przed brzaskiem. Tymczasem trochę odpocznę. To był długi dzień.
Ariadna zorientowała się, że jej gość spogląda na szafkę, w której trzymała zapasy żywności.
– Bogowie! Przepraszam. Musisz być głodny po takiej podróży.
– Mógłbym zjeść konia z kopytami.
– Pozwól, że ci coś przyniosę.
Zabrała się za krojenie chleba i nałożyła na talerz plastry koziego sera. Przez cały czas była świadoma, że jej gość nie spuszcza z niej oczu. Dołożyła łychę zimnej kaszy jęczmiennej z poczernionego, żelaznego garnka.
– Poza wodą to wszystko, co mam.
– Prawdziwa uczta – powiedział, wyciągając zachłannie rękę.
Podczas gdy Spartakus zajął się pochłanianiem jedzenia, Ariadna podkradła się do drzwi. Nasłuchiwała odgłosów z zewnątrz, przykładając ucho do drewna. Z podwórza nie dochodziły żadne dźwięki, jeśli nie liczyć chóru ujadających psów. Odetchnęła. Nie wiedząc, co jeszcze mogłaby zrobić, znalazła zapasowy koc i rzuciła go Spartakusowi. Spostrzegła, że zerka na jej łoże.
– Tylko za dużo sobie nie wyobrażaj. Możesz spać na podłodze.
– Oczywiście. – Wyglądał na rozbawionego. – Niczego innego się nie spodziewałem.
Wytrącona z równowagi przez niecodzienną pewność siebie swojego gościa – a może to była zwykła pruderia? – położyła się w ubraniu na łóżku i podciągnęła koc pod brodę.
– Dobrej nocy.
Spartakus najpierw obszedł izbę, gasząc wszystkie lampy oliwne poza jedną. Ułożył swoją opończę pod drzwiami, dobył miecza i umieścił go obok posłania. Potem oparł się plecami o ścianę, otulił szczelnie płaszczem i zamknął oczy.
Ariadna niemal natychmiast zaczęła go obserwować spod przymkniętych powiek. Migoczący płomień lampy rzucał cień na twarz Spartakusa, sprawiając, że wydawał się bardziej tajemniczy. Miał krótko przycięte włosy na rzymską modłę. Od prostego nosa na lewy policzek biegła nierówna blizna. Na kwadratowej szczęce, która mogła świadczyć o upartym charakterze, pojawił się już gęsty, ostry zarost. To była twarz atrakcyjnego mężczyzny. Ale do tego wniosku doszła już wcześniej. Teraz pomyślała, że też stanowczego i twardego. Nie doszukała się żadnych znaków mogących świadczyć o jego okrucieństwie, żadnego śladu podobieństwa do Pollesa czy Kotysa.
Zastanawiała się, czy to możliwe, że ów człowiek został przysłany przez Dionizosa. Taka wizja mogła wydawać się kusząca. Gdyby się nie pojawił, pewnie w tej chwili umierałaby z wychłodzenia lub obrażeń spowodowanych upadkiem z jednego z urwisk wokół wioski. Zmówiła modlitwę dziękczynną do Dionizosa za jego łaskę. Potem rozluźniła się i ułożyła wygodniej. Czas trochę odpocząć. Jutro czeka ją kolejny trudny dzień.
Znajdujący się dziesięć kroków od niej Spartakus w milczeniu obcował z własnym ulubionym bóstwem. Tym, którego imienia nie wzywa się nadaremnie. _Proszę cię o miecz i tarczę nad naszą dwójką. Niech wojownicy mnie wysłuchają._ To była modlitwa płynąca prosto z serca. Przez wiele lat całe jego życie sprowadzało się do walki, zabijania i uczenia się rzymskiej taktyki. W ciągu ostatnich dwóch godzin wszystko się zmieniło. Jego nadzieje na uwicie sobie ciepłego gniazdka okazały się płonne. Teraz nadszedł czas zemsty za śmierć ojca. Stał się potencjalnym królobójcą. Westchnął ciężko. _Taka widać wola bogów._ Przez całe życie uczył się przyjmować ciosy, które wymierzał mu los, z wytrwałością i pokorą, ale ten był chyba najcięższy. _Jak zawsze, bądź wola twoja, Wielki Jeźdźcu._ Zerknął ukradkiem na Ariadnę, a jego ostre rysy twarzy złagodniały. Nie wszystko, co wydarzyło się od czasu powrotu do rodzinnej wioski, było takie złe.
Ariadna miała erotyczny sen, w którym Spartakus zamknął ją w swoich ramionach. Obudziła się rozpalona i zawstydzona. Usiadła, przyciskając koc mocno do piersi. Jej gość stał przy drzwiach, chowając miecz do pochwy.
– Dobrze spałaś, pani?
– Chy–y–ba tak… – mruknęła cicho, zmieszana, czując ciepło rozchodzące się na policzkach i szalejące tętno.
– Jesteś piękna.
Spojrzała na niego kompletnie zaskoczona.
– Co powiedziałeś?
– Dobrze słyszałaś. Jesteś najatrakcyjniejszą kobietą, jaką widziałem w tej wiosce, jeśli wolno mi tak powiedzieć.
– Masz w zwyczaju je porównywać? – sarkazmem próbowała zamaskować swoje zakłopotanie.
– Oczywiście! – powiedział z uśmiechem. – Każdy mężczyzna to robi.
– Słyszałeś coś w nocy? – Rozbrojona jego szczerością i bardziej zadowolona, niż gotowa była przyznać, wskazała na drzwi.
– Nie, nic. Powinienem iść.
– Rozumiem. – Koniec odpoczynku oznaczał też powrót do rzeczywistości. Czuła w trzewiach rosnący niepokój. – Skąd będę wiedzieć, co się stało?
– Usłyszysz walkę. Wkrótce stanie się jasne, kto wygrał.
Strach sprawił, że słowa uwięzły Ariadnie w gardle. Chciała prosić Spartakusa, żeby nie wychodził, ale wiedziała, że na nic by się to zdało. W tej chwili wyglądał na człowieka zdecydowanego doprowadzić swoją misję do końca, niezależnie od okoliczności. Pozwoliła sobie zaczerpnąć sił z tej determinacji.
– Niech bogowie zapewnią ci bezpieczeństwo.
– Przez te wszystkie lata cieszyłem się łaską Jeźdźca. Ufam, że nadal będzie stał przy moim boku. – Przeszywał ją swoimi szarymi oczami. Uśmiechnął się. – Później… Chciałbym cię lepiej poznać.
Przez chwilę Ariadna zapomniała języka w gębie.
– Ja–a–a… Też bym sobie tego życzyła – udało się jej wyartykułować kilka niezbyt składnych wyrazów.
– Jednak jeśli coś pójdzie nie tak…
– Nawet tak nie mów – szepnęła. Obrazy Kotysa pojawiły się w jej głowie.
– Nic nie jest pewne – ostrzegł. – Jeśli coś pójdzie nie tak, weź mojego konia i uciekaj. Chociaż nie jest w pełni sił i nie pójdzie kłusem, jesteś wystarczająco lekka, aby bezpiecznie zaniósł cię tam, gdzie chcesz. Będzie się sporo działo, więc twoje zniknięcie zauważą pewnie dopiero dzień później. Do tego czasu dotrzesz już do najbliższej wioski i poszukasz tam jakiegoś chramu.
_I co to zmieni?_ Ariadna chciała krzyczeć. Zamiast tego pokiwała głową w milczącej zgodzie.
Spartakus podniósł sztabę, która blokowała drzwi.
– Zamknij za mną drzwi.
– Dobrze.
– Spróbuj jeszcze złapać trochę snu, jeśli potrafisz.
– Nie. – Spojrzała na niego hardo.
– Jak to? – Był już w połowie drogi za próg, kiedy się odwrócił.
– Będę modliła się do Dionizosa, żeby się udało. I błagała o śmierć Kotysa.
Jego oczy zalśniły.
– Dziękuję. – Wymknął się bez słowa pożegnania.
_Bogowie! Ależ ona jest ognista. I naprawdę niczego sobie._ Odsuwając na bok myśli o Ariadnie, zastygł na chwilę w bezruchu i pozwolił, aby jego wzrok przyzwyczaił się do ciemności. Obrzucił wzrokiem uliczkę, wyostrzając wszystkie zmysły. Po kilku chwilach mógł się odprężyć. Nie dostrzegł żadnego poruszenia. Zdawało się, że nawet psy jeszcze spały, bo było cicho jak makiem zasiał. Z ręką na głowni miecza skradał się przez mrok. Minęło osiem lat, a jednak świetnie pamiętał drogę do domu Getasa. Tu się wychował i tu dorastał, dlatego każdą uliczkę i ścieżkę w osadzie znał jak własną kieszeń. Żółte, wąskie paski światła przenikającego przez szczeliny w ścianach pozwoliły mu bezbłędnie podążać drogą wzdłuż palisady. Zapukał lekko w odrzwia domostwa przyjaciela.
– Getasie?
Cicha wymiana zdań dochodząca ze środka została nagle ucięta w pół słowa. Spartakus usłyszał kroki domownika podchodzącego do drzwi.
– Kto tam?
– Spartakus.
Rozległo się lekkie drapanie, ktoś unosił sztabę, a potem drzwi otworzyły się gwałtownie. Stanął w nich chudy mężczyzna z szopą splątanych, rudych włosów. Uśmiechnął się.
– Wejdź. Wejdź, bracie.
Spartakus pochylił się i przekroczył próg. Wnętrze prostokątnej chaty nie różniło się bardzo od większości w całej osadzie. Palenisko z wesoło pełgającymi płomieniami znajdowało się bliżej tylnej ściany. Na krokwiach wisiały wiązki ziół. W jednym rogu leżały bezładnie porozrzucane narzędzia rolnicze, w drugim miski, garnki i patelnie. Tuż przy drzwiach znajdował się stojak z bronią, obciążony oszczepami, włóczniami i mieczami. Po lewej stronie od kominka na legowisku leżała dwójka małych dzieci, zwiniętych pod kocem jak szczenięta. Obok nich zległa ciemnowłosa kobieta, która bacznie obserwowała każdy ruch przybysza. Getas zaprosił Spartakusa do ławy ustawionej tuż przed ogniskiem, gdzie siedzieli już trzej wojownicy ubrani w opasane tuniki z długimi rękawami. Wszyscy podnieśli się z uśmiechami, gdy się do nich zbliżył.
– Spartakus! Długo kazałeś na siebie czekać! – wykrzyknął wysoki, podgolony mężczyzna. – Dzięki bogom, wróciłeś!
– Seuthesie! – Spartakus objął go i uścisnął, po czym przywitał się podobnie z pozostałymi dwoma. – Medokosie. Olynthusie. Tęskniłem za waszym towarzystwem.
– A my za twoim – odpowiedział Medokos, potężny mężczyzna z długą brodą w dużym nieładzie. Olynthus, najstarszy z całej trójki, zamruczał głośno z aprobatą.
– Siadaj – powiedział Getas, wymachując glinianym dzbanem. – Napijmy się!
Gdy wszyscy chwycili za kubki, gospodarz napełnił je winem. Unosząc prawą rękę, wzniósł toast.
– Dziękujemy Jeźdźcowi, że sprowadził Spartakusa do domu całego i zdrowego.
– Niech będzie wychwalany!
Wszyscy wypili do dna.
– Za koniec tyranii Kotysa – zaproponował nowy toast Seuthes. – Niech szybko sczeźnie w Hadesie.
– Tak samo jak Polles – dodał Getas.
– I wielu innych śmieci, którzy z nim trzymają – prychnął Medokos.
Gdy tylko wychylili kubki, Getas ponownie wszystkie napełnił.
– Musimy powiedzieć sobie jasno, że za to, o czym mówimy, grozi najgorsza kara – ostrzegł Spartakus. Przeniósł spojrzenie na kobietę i dzieci Getasa. – Czy wszyscy to rozumieją?
– Wiemy, czym ryzykujemy, Spartakusie – odezwał się pewnym głosem Getas. – I chcemy być częścią tego planu.
– Dobrze. Muszę porozmawiać z każdym wojownikiem, którego wy trzej uważacie za godnego zaufania. Ilu spośród swoich towarzyszy możecie za takich uznać? – Z uwagą przyglądał się twarzom całej trójki. Wszystko zależało od tego, ilu wojowników uda im się namówić do próby obalenia króla. Poprosił ich o to na pierwszym spotkaniu, gdy tylko przekroczył bramę. _Niech będzie ich odpowiednia liczba, Wielki Jeźdźcu, albo wszyscy jesteśmy martwi._
– Rozmawiałem z dziewiętnastoma. Wszyscy powiedzieli tak – pierwszy odezwał się Getas.
– Ja z szesnastoma – dodał Seuthes.
– Ja mam dwunastu. – Medokos wyglądał na zirytowanego. – Jeden z nich trzymał mnie u siebie co najmniej godzinę. Upierał się, żebyśmy wypili za twój powrót.
– Dobrze się spisałeś – Spartakus uśmiechnął się, a po chwili skupił spojrzenie na Olynthusie, który zawsze trzymał się nieco z boku. Prawdopodobnie po części spowodowane to było tym, że przed wieloma laty podczas polowania odniósł pewien uraz, przez który lekko utykał na prawą nogę. Świadomy, że grupa rówieśników Olynthusa często się z niego śmiała, Spartakus zawsze chętnie zapraszał go do wspólnych zajęć, wliczając w to wszystkie atrakcje wieku młodzieńczego. Mimo to musiał przyznać, że znał Olynthusa słabiej niż pozostałych kompanów z trzymającej się razem grupy.
– Dolicz dwudziestu.
Zadowolony Spartakus poklepał go po plecach.
– Sześćdziesięciu siedmiu wojowników. Włącznie z nami siedemdziesięciu dwóch. Moim zdaniem to daje nam spore szanse. – Zacisnął pięści. – A wy? Jak myślicie?
– Kiedy zaczynamy? – Getas odpowiedział pytaniem.
Spartakus wyszczerzył zęby w uśmiechu.
– Zawsze byłeś w gorącej wodzie kąpany, Getasie!
– Jestem z tobą – powiedział Seuthes.
– Ja też – dołączył Medokos.
– I ja – Olynthus odezwał się jakby spóźniony o pół uderzenia serca, ale krew w żyłach Spartakusa krążyła już tak szybko, że nie zwrócił na to uwagi.
– Świetnie. Przekazaliście ludziom, żeby zebrali się w grupy, abym mógł z nimi wszystkimi porozmawiać?
– Tak. Czekają w trzech chatach – odparł Seuthes. – Udamy się do każdej po kolei.
– Kiedy uderzymy? – Getas nie odpuszczał.
– Musimy to zrobić jutro.
– Tak szybko? – zdziwił się Medokos.
– Tak. Sami wiecie, jak łatwo roznoszą się zwykłe plotki, nie mówiąc już o czymś tak poważnym. Najlepiej kuć żelazo, póki gorące. – Próbował zignorować wyzierający z ich oczu strach przemieszany z poczuciem powagi chwili. – Uda się nam!
– Bogowie! Jak dobrze, że wróciłeś. Sitalkes byłby dumny – stwierdził Getas, uśmiechnięty od ucha do ucha. – Nie mogę się doczekać świtu!
Napięcie zmniejszyło się, gdy wszyscy zarechotali, słysząc entuzjastyczne słowa ich krewkiego towarzysza.
Spartakus pozwolił, aby przez jakiś czas wszyscy cieszyli się chwilą, a potem odezwał się poważnym tonem:
– Lepiej ruszajmy. Wielu ludzi musi usłyszeć, co mam do powiedzenia.
– Słusznie – odparł Getas. – Niech Jeździec nad nami czuwa.
W ciągu kilku następnych godzin Spartakus niestrudzenie wędrował przez wioskę z czterema przyjaciółmi. Był bardzo poruszony powszechnym ciepłym przyjęciem. Wyglądało na to, że poziom niezadowolenia z rządów Kotysa osiągnął tak wysoki poziom, że jego słowa padały na podatny grunt. Mężczyźni z rozrzewnieniem wspominali jego ojca i brata. Wszyscy ubolewali nad ich stratą. Zwłaszcza Sitalkesa, który został otruty podczas uczty wydanej przez króla. Przepraszali też, że go nie pomścili i przysięgali Spartakusowi dozgonną lojalność. Każdy obiecywał odesłanie króla, Pollesa i reszty jego hołoty w niebyt na wiele różnych, nieprzyjemnych sposobów. Wszystkim podobał się plan Spartakusa, który proponował, aby zaatakować królewski kompleks o świcie, kiedy większość gwardzistów będzie spała.
– Proste plany są najlepsze – przekonywał Spartakus. – Nic nie może pójść nie po naszej myśli.
Kiedy Spartakus skończył z ostatnią grupą, przez chwilę rozważał powrót do domu Ariadny. Ta koncepcja miała swoje zalety, ale ostatecznie zdecydował, że nie będzie już niepokoił kapłanki. Nie powinien narażać jej na jeszcze większe niebezpieczeństwo. Dzieląc się swoim planem z tak wielką liczbą wojowników, musiał liczyć się z ryzykiem zdrady. A jednak nie mógł zrobić nic innego. Musi działać szybko, bo Kotys pewnie już następnego dnia zostanie powiadomiony o jego obecności w wiosce. Nie łudził się, że król nie zareaguje. Spartakus wiedział, że kości zostały rzucone. Pozostało zrobić to, co musiało zostać zrobione. _Wszystko pójdzie dobrze. Nie ma innej możliwości. Jutro przed zachodem słońca będę nowym królem Maedi._ Wcześniej w ogóle nie rozważał tej ewentualności. Chociaż nie. Kiedyś, dawno temu, taka myśl zaświtała mu w głowie. Nie liczył jednak, że nadejdzie dzień, w którym będzie rozważał ją na poważnie. Rhesus, poprzedni król, i Andriscus, jego syn, byli powszechnie szanowanymi i mężnymi ludźmi. Skrzywił się. _Teraz już ich nie ma. Nie ma też mojego ojca. Kotys musi za to zapłacić głową. Jeśli wykonanie tego planu oznacza przejęcie władzy nad plemieniem, niech tak się stanie. Będę lepszym przywódcą niż kundel, który obecnie zasiada na tronie. Będę wiedział, jak poprowadzić plemię przeciwko Rzymowi._ Te myśli doprowadziły go do innego palącego pytania. _Co z Ariadną?_ Jego usta rozciągnęły się w błogim uśmiechu. _Nad tym będę jeszcze miał czas się zastanowić…_
Wrócili w ciszy przed dom Getasa, gdzie pożegnał się po kolei z towarzyszami. Jego przyjaciel zaproponował mu nocleg i zapewnił zapasowy koc. Spartakus skinął głową w podziękowaniu. Położył się w ubraniu na klepisku, upewniając się, że miecz ma pod ręką.
Getas wsunął się cicho pod piernat. Jego żona na szczęście już twardo spała.
Spartakus zamknął oczy. Tak wiele wydarzyło się tego dnia, że spodziewał się, iż nie zaśnie do pierwszego piania koguta Getasa, które miało być umówionym sygnałem. Najwyraźniej jednak ptak był irytująco niezawodny, gdyż rozpoczął swój poranny koncert jak zawsze dokładnie na godzinę przed wschodem słońca. Ale Spartakus musiał pomylić się w ocenie swojego zmęczenia. Leżąc na wznak, zapadł w głęboki sen. Nic mu się nie śniło.
Obudził go trzask rozszczepianego drewna. Wieloletnie doświadczenie służby w armii sprawiło, że natychmiast zerwał się na równe nogi, chwytając za miecz. Był jednak zbyt oszołomiony, żeby skutecznie się obronić, gdy pół tuzina mężczyzn z pałkami w dłoniach przedarło się przez roztrzaskane drzwi. Rzucili się na niego i Getasa niczym wilki dopadające jelenia. Jego przyjaciel zdążył chwycić rożen znad paleniska i na wpół rozbudzony mamrotał:
– Co tu się do cholery dzieje? Czego chcecie?
Spartakus czuł w trzewiach ciężar strasznego przeczucia. _Ktoś nas zdradził_. Jeden z napastników zdzielił go kijem w czerep tak mocno, że zobaczył gwiazdy. Ból promieniował na całe ciało. Zwalił się na podłogę jak worek kamieni. Gdy spadało na niego coraz więcej ciosów, jakaś część jego umysłu zarejestrowała jeszcze krzyk żony Getasa i dzieci. W głowie wirowały mu pełne wściekłości myśli, ale mógł tylko przyjąć pozycję embrionalną, na próżno usiłując uniknąć kolejnych ciosów.
– Stać! – w końcu usłyszał czyjś głos. – Bo go zabijecie.
Gwardziści niechętnie przestali go okładać.
Spartakus musiał odwołać się do ostatnich rezerw siły woli, aby się wyprostować i unieść wzrok.
– Getas? – zaskrzeczał.
– Żyję.
Spojrzał na jakiegoś pięknisia, który wyglądał na prowodyra dręczycieli.
– Parszywy kundel! Ty musisz być Polles.
– Do usług… – Mężczyzna ukłonił się kpiąco.
– Jeśli skrzywdzisz kobietę lub dzieci…
– Co mi zrobisz? – Polles przerwał mu, krzywiąc usta w okrutnym grymasie. Na twarzach jego ludzi pojawiły się ironiczne uśmieszki.
– Obetnę ci jaja i zmuszę, żebyś je zeżarł – warknął Spartakus. – Zanim cię zabiję.
–
Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej.