Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Spełniło się: Powieść historyczna z czasów powstania kościuszkowskiego dla młodzieży - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Spełniło się: Powieść historyczna z czasów powstania kościuszkowskiego dla młodzieży - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 294 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

I.

Sta­ni­sław Au­gust sie­dział wów­czas na tro­nie, król do­bry, lecz sła­by; w kra­ju źle się dzia­ło, go­rzej niż źle: kłót­nie do­mo­we, pry­wa­ta, ży­cie nad stan, ucisk klas niż­szych we­wnątrz, na ze­wnątrz chci­wi są­sie­dzi ko­pa­li zwol­na grób Pol­sce… Już pierw­szy roz­biór na­sze­go kra­ju do­ko­na­nym zo­stał; do­wo­dząc, iż Pol­ska jest za ob­szer­na i z tego po­wo­du król po­rząd­ku w niej utrzy­mać nie może, uda­jąc życz­li­wych, są­sie­dzi uszczu­pli­li ją na swo­ją ko­rzyść, ode­rwa­li trzy ka­wa­ły zie­mi i so­bie je za­bra­li…..

Pa­try­oci, lu­dzie za­cni, ro­zum­nie i go­rą­co kraj mi­łu­ją­cy, chcie­li ra­to­wać gi­ną­cą oj­czy­znę; zwo­ła­li sejm i po­sta­no­wi­li na nim za­pro­wa­dzić w rzą­dzie, szko­łach i wza­jem­nym sto­sun­ku klas spo­łe­czeń­stwa do sie­bie róż­ne zmia­ny ko­rzyst­ne, utwo­rzy­li cał­kiem nową kon­sty­tu­cyę, któ­rą ogło­si­li na­ro­do­wi dnia trze­cie­go Maja 1791 r. Usta­wa ta, na­zwa­na kon­sty­tu­cyą 3. Maja, była bar­dzo ro­zum­ną, gdyż za­pew­nia­ła kra­jo­wi po­rzą­dek, spra­wie­dli­wość wszyst­kim sta­nom, mło­dzie­ży oświa­tę, a kró­lo­wi wła­dzę.

Wszy­scy za­cni lu­dzie przy­ję­li ją z ra­do­ścią, lecz ego­iści i nik­czem­ni, bar­dziej sie­bie, niż oj­czy­znę mi­łu­ją­cy, któ­rym nie­ład i nad­uży­cia, oraz daw­na swa­wo­la pa­nów do­ga­dza­ły, nie byli z niej za­do­wo­le­ni, bo bra­ła ich w kar­by po­rząd­ku i zmu­sza­ła do sza­no­wa­nia praw kmiot­ków i uboż­szej szlach­ty. Pod pre­tek­stem, że kon­sty­tu­cya Trze­cie­go Maja, to za­mach na wol­ność, bę­dą­cą chlu­bą i pod­sta­wą Rze­czy­po­spo­li­tej pol­skiej, we­zwa­li po­mo­cy ca­ro­wej ro­syj­skiej, Ka­ta­rzy­ny, za­wią­za­li w mie­ście Tar­go­wi­cy kon­fe­de­ra­cyę i wy­po­wie­dzie­li woj­nę no­wej usta­wie rzą­do­wej.

Nie zlę­kli się ich jed­nak za­cni Po­la­cy, uję­li rów­nież za broń, na cze­le ich sta­nął je­ne­rał Ta­de­usz Ko­ściusz­ko i bra­ta­nek kró­la, ksią­żę Jó­zef Po­nia­tow­ski. Sta­ni­sław Po­nia­tow­ski obie­cy­wał, że lada dzień z par­tyą pa­try­otów się po­łą­czy i woj­na za­wrza­ła w kra­ju. Obroń­cy kon­sty­tu­cji do­ka­zy­wa­li cu­dów wa­lecz­no­ści, nikt nie wąt­pił, że zwy­cię­żą… Ale jak­że to czę­sto mylą lu­dzi ich ra­chu­by! nie­ste­ty, król zdra­dził pa­try­otów; ule­gły za­wsze ca­ro­wej Ka­ta­rzy­nie, na jej roz­kaz po­łą­czył się z Tar­go­wi­cza­na­mi!

Gdy wieść o tem do­bie­gła do obo­zu głów­ne­go wo­dza, Ko­ściusz­ko zło­żył broń, a za jego przy­kła­dem ksią­żę Jó­zef toż samo uczy­nił.

– Z wła­snym kró­lem wal­czyć nie mo­że­my – rze­kli woj­sku i woj­na prze­rwa­ną zo­sta­ła, na­to­miast zwo­ła­no sejm do Grod­na, by ra­dzić, co czy­nić da­lej…..

Ze wszyst­kich stron Pol­ski, Li­twy i Rusi ścią­ga­li pa­no­wie na ów sejm, po­je­cha­li też i po­sło­wie ob­cych mo­carstw; każ­dy był cie­kaw, co ów zjazd przy­nie­sie na­ro­do­wi. Pu­sto było i głu­cho po wsiach i mia­stach, w każ­dym domu nie­mal po­zo­sta­ły tyl­ko ko­bie­ty, star­ce i dzie­ci, lu­dzie doj­rza­li, męż­czyź­ni, na sejm po­spie­szy­li. Jed­nych po­cią­gnął tam obo­wią­zek i mi­łość oj­czy­zny, cho­dzi­ły bo­wiem po­gło­ski, iż są­sied­nie mo­car­stwa za­mie­rza­ją na tym sej­mie prze­pro­wa­dzić dru­gi roz­biór kra­ju, więc pa­try­oci dą­ży­li z my­ślą nie­do­pusz­cze­nia tego nie­szczę­ścia po­wtór­ne­go. Obo­jęt­ni na spra­wy pu­blicz­ne je­cha­li po to, by się za­ba­wić, nie wąt­pi­li, iż ra­dzić na sej­mie cią­gle nie będą, lecz wie­czo­ry po­świę­cą roz­ryw­ce; inni, a mia­no­wi­cie kup­cy, li­czy­li na to, że przy ta­kiem ze­bra­niu lu­dzi in­te­res jaki ko­rzyst­ny za­ła­twią, a byli i tacy, o czem bez ru­mień­ca na twa­rzy wspo­mnieć trud­no, iż otrzy­maw­szy hoj­ny po­da­rek od po­sła ro­syj­skie­go, przy­rze­kli mu gło­so­wać za­tem, co on bę­dzie chciał, słu­żyć jed­nem sło­wem ca­ro­wej. Róż­ni lu­dzie, w róż­nych za­mia­rach po­spie­szy­li do Grod­na, wie­lu po pro­stu cie­ka­wość tyl­ko tam za­gna­ła.

Roj­no, lud­no, gwar­no na uli­cach mia­sta Grod­na, a po wsiach głu­cho i smut­no, bo w każ­dym nie­mal domu ko­goś brak. Głu­cho też było we wsi Gar­bi­nie, jed­nej z pięk­niej­szej wło­ści zie­mi lu­bel­skiej, już szó­sty mie­siąc bo­wiem do­bie­ga, jak dzie­dzic Gar­bi­na pan Jan Gar­biń­ski po­je­chał na sejm, a żad­nych wie­ści o nim nie ma; tę­sk­no żo­nie za mę­żem, a dzie­ciom za oj­cem. Pani Gar­biń­ska ni­ko­mu się nie przy­zna­je, lecz ser­ce jej peł­ne nie­po­ko­ju.

– Kto wie, co się z nim sta­ło – mówi so­bie w du­szy – może za­cho­ro­wał, a może po­seł im­pe­ra­to­ro­wej gwał­tu się do­pu­ścił; po­je­chał Rze­wu­ski, po­je­cha­li Za­łu­ski i Soł­tyk w głąb Ro­syi za to, iż na sej­mie ko­ro­na­cyj­nym opór woli ca­ro­wej sta­wia­li, mógł i on po­je­chać.

Pani Gar­biń­ska zna męża, po­kor­nym ba­ran­kiem on nie jest, je­śli po­seł ro­syj­ski mię­szać się ze­chce w spra­wy kra­jo­we, pod­nie­sie głos śmia­ło i opór sta­wi.

Słoń­ce po­czy­na­ło chy­lić się ku za­cho­do­wi, lecz jesz­cze dzień ja­sny na zie­mi pa­no­wał, mimo to w jed­nym z po­ko­jów nie­wie­ścich sta­re­go, mo­drze­wio­we­go dwo­ru wi­dać na dłu­giej ka­nap­ce, kry­tej dre­lisz­kiem, mło­dą dziew­czy­nę uśpio­ną; dwa zło­te war­ko­cze spa­da­ją jej na ra­mio­na, su­kien­ka na niej skrom­na, far­tu­szek bia­ły; pod­ło­ży­ła obie ręce pod gło­wę i śpi smacz­nie, jak gdy­by noc była na zie­mi, a uśmiech ła­god­ny, jaki okrą­ża jej usta, świad­czy, że śni przy­jem­nie. Z dru­gie­go po­ko­ju do­cho­dzi przy­ci­szo­ny gwar, ktoś pół­gło­sem pro­wa­dzi tam roz­mo­wę, za­pew­ne, by nie obu­dzić śpią­cej…

Zaj­rzyj­my tam; pod oknem na krze­śle, któ­re­go po­dusz­kę po­kry­wa czar­na wło­sien­ni­ca, sie­dzi śred­nich lat ko­bie­ta w ciem­nej suk­ni, ze smut­kiem w oczach, z po­waż­ną my­ślą na czo­le, coś szy­je pil­nie i duma o czemś głę­bo­ko, u nóg jej stoi ni­ski, drew­nia­ny sto­łek, od­su­nię­ty nie­co, zda­je się cze­kać na ko­goś, lub ktoś go do­pie­ro co opu­ścił, a da­lej nie­co na drew­nia­nej ław­ce pod ścia­ną wi­dać dwie dziew­czyn­ki, lat koło dzie­się­ciu li­czyć mo­gą­ce. I one coś szy­ją pil­nie z gru­be­go płót­na, zda­je się ko­szul­ki dzie­cin­ne, lecz szy­jąc, szep­czą ze sobą; na ich twa­rzycz­kach smut­ku nie­ma, one jesz­cze nie wie­dzą co to tro­ska. Ci­cho w po­ko­ju, tyl­ko szept dziew­czy­nek sły­chać i świe­got ptac­twa, któ­ry do­la­tu­je z ogro­du; wtem kro­ki mę­skie zmą­ci­ły tę ci­szę, roz­war­ły się drzwi i do po­ko­ju wszedł chło­piec, siedm­na­sto­let­ni wy­ro­stek, o twa­rzy czer­stwej, ro­zum­nem spoj­rze­niu.

– Bę­dzie wie­cze­rza, dwa za­ją­ce ubi­łem – rzekł we­so­ło.

– Ci­szej, To­ma­szu – ode­zwa­ła się szy­ją­ca pod oknem ko­bie­ta. – Ewu­nia śpi.

– Śpi? – po­wtó­rzył zdzi­wio­nym to­nem chło­piec – czy sła­ba?

– Tyl­ko zmę­czo­na – od­par­ła pani Gar­biń­ska.

– Już nie śpi i od­po­czę­ła do­sta­tecz­nie – ode­zwał się od pro­gu drzwi dźwięcz­ny glos i z temi sło­wy na ustach we­szła mło­da dziew­czy­na, ta sama.

któ­ra przed chwi­lą le­ża­ła na ka­na­pie dre­lisz­kiem kry­tej. Była to Ewa Gar­biń­ska, naj­star­sza cór­ka dzie­dzi­ca Gar­bi­na. Zmę­czy­ła się bie­ga­niem po wsi, więc mat­ka na­mó­wi­ła ją, by się po­ło­ży­ła.

– Kie­dyś od­po­czę­ła, to siądź te­raz przy mnie i opo­wiedz gdzie by­łaś – rze­kła do niej pani Gar­biń­ska.

Ewa speł­ni­ła na­tych­miast ży­cze­nie mat­ki, a To­masz przy­siadł się na ław­ce obok młod­szych sióstr.

– By­łam ma­tuch­no naj­przód u sta­rej Ja­kó­bo­wej – po­czę­ła opo­wia­dać Ewa – le­piej jej znacz­nie po tych zio­łach, ja­kie wczo­raj za­nio­sły­śmy, bo­le­ści usta­ły i go­rącz­ka mniej­sza, wstać na­wet mia­ła ocho­tę, lecz na­mó­wi­łam ją, by jesz­cze dzi­siaj w łóż­ku po­zo­sta­ła i pro­si­łam, aby prócz mle­ka z her­ba­tą, nic wię­cej nie bra­ła przez cały dzień do ust.

– A cóż po­ra­bia sta­ry Ję­drzej? – za­py­tał To­masz.

– Goi mu się rana na no­dze – od­par­ła Ewa.

– Czy i u Wa­len­to­wej by­łaś? – ode­zwa­ła się zno­wu pani Gar­biń­ska.

– By­łam ma­tuch­no – rze­kła z uśmie­chem dziew­czyn­ka – tam do­bre wie­ści; w ze­szłym ty­go­dniu dal jej Bóg syna, ślicz­ny chło­piec, tłu­sty, ró­żo­wy, tyl­ko krzy­kacz okrop­ny, lecz nie dziw, bie­dak na­wet ko­szu­li nie­ma na so­bie.

– Ha­nia i Jó­zia koń­czą swo­ją ro­bo­tę – rze­kła pani Gar­biń­ska – za­nie­sie­my mu ju­tro cala wy­pra­wę.

– Dziś jesz­cze za­nie­sie­my – ode­zwa­ły się jed­no­cze­śnie obie dziew­czyn­ki – skoń­czy­my je naj­da­lej za kwa­drans.

– Spiesz­cie się, by zmrok nie za­padł – rzu­ci­ła radę star­sza sio­stra.

– Ja ma­łe­mu Wa­len­to­wej po­nio­sę ser, jaki wczo­raj sama zro­bi­łam – rze­kła Han­dzia.

– A ja pier­nik, któ­ry mi bab­cia przy­sła­ła – do­da­ła Jó­zia.

– Scho­waj­cie te przy­sma­ki na póź­niej, gdy ma­leń­kie­mu ząb­ki uro­sną – ode­zwa­ła się z uśmie­chem pani Gar­biń­ska – dziś ko­szul­ki mu za­nie­sie­cie, to wy­star­czy.

– Cóż dziw­ne­go, iż nasi chło­pi in­a­czej mó­wią, niż u są­sia­dów – ode­zwał się mil­czą­cy do­tych­czas To­masz.

Pani Gar­biń­ska pod­nio­sła na nie­go wzrok py­ta­ją­cy.

– Przy­po­mnia­łem so­bie wczo­raj­szą moją roz­mo­wę z Po­raj­skim – wy­tło­ma­czył jej sło­wa swo­je To­masz – do­wo­dził on, że każ­dy chłop, to wróg swe­go pana, że każ­dy nie­na­wi­dzi dzie­dzi­ca, że kraj ro­dzin­ny mu obo­jęt­ny, dba tyl­ko o chleb, o nic wię­cej… Śmiał się ze mnie, gdym po­wie­dział, iż w każ­dym kmie­ciu uzna­ję są­sia­da i jak życz­li­we­go są­sia­da trak­tu­ję… i, że gdy­bym na sej­mach za­sia­dał, gło­so­wał­bym, żeby i oni mie­li pra­wo przy­sy­łać na ze­bra­nia swo­ich przed­sta­wi­cie­li.

– Może z cza­sem przyj­dzie do tego – ode­zwa­ła się pani Gar­biń­ska – kon­sty­tu­cya Trze­cie­go Maja nada­ła to pra­wo miesz­cza­nom; kto wie, co uczy­nią pa­no­wie dla kmie­ci, je­śli stron­nic­two pa­try­otycz­ne od­nie­sie zwy­cię­stwo w Grod­nie.

Po tych sło­wach ci­sza na chwi­lę po­kój za­le­gła.

– Gdy­by­ście wie­dzie­li, jaki mia­łam pięk­ny sen przed chwi­lą – prze­rwa­ła pierw­sza tę ci­szę Ewa. – Śni­ło mi się, że­śmy po­szły na spo­tka­nie ojca, wtem pa­trzy­my, go­ściń­cem jadą ja­cyś ry­ce­rze, ale nie w zbro­jach, tyl­ko w sier­mię­gach, a za­miast sza­bli u boku, kosy mają w ręku; przed nimi na prze­dzie je­chał nasz ko­cha­ny Ta­de­usz Ko­ściusz­ko tak samo ubra­ny, jak i oni; gdy nas uj­rze­li, pod­rzu­ci­li w górę czap­ki i za­śpie­wa­li:

"Da­lej chłop­cy da­lej żywo,

"Otwie­ra się dla nas żni­wo… "

Smut­ne oczy pani Gar­biń­skiej oży­wi­ły się.

– Oby sen twój był pro­ro­czym! – rze­kła. – Roz­ma­wia­li­śmy dzi­siaj rano o Ko­ściusz­ce i przy­śnił ci się – ode­zwał się To­masz.

– Masz słusz­ność Tom­ku, sta­ry Fran­ci­szek do­po­mógł mi do tego snu – od­par­ła Ewa. – Po­szłam dziś rano z Tom­kiem do staj­ni i siadł­szy tam, po­czę­li­śmy roz­ma­wiać o obec­nem po­ło­że­niu kra­ju i o je­ne­ra­le; Fran­ci­szek w po­bli­żu nas czy­ścił ko­nia, lecz cho­ciaż był moc­no za­ję­ty, słu­chał wi­docz­nie, bo na­raz zbli­żył się ku nam i rzekł: – Ach pani, jak ja ko­cham pana Ta­de­usza, toż to za­cny czło­wiek, on chło­pem nie gar­dzi, dla nie­go chłop rów­ny szlach­ci­co­wi, do każ­de­go za­ga­da, jak do rów­ne­go. Pa­nicz był jesz­cze w ko­leb­ce, gdy je­ne­rał przy­je­chał raz do Gar­bi­na, cały mie­siąc ba­wił we dwo­rze, bo to po­dob­no ja­kiś krew­niak da­le­ki na­szej pani… Było to la­tem, więc przy­cho­dził na pole i ga­wę­dził ze żni­wia­rza­mi, jesz­cze wów­czas stan­gre­tem nie by­łem, ino pa­rob­kiem; oj jak on ga­wę­dził, toż to w ser­cu i cie­pło i pięk­nie się ro­bi­ło słu­cha­jąc go, i go­rę­cej człek ko­chał bra­ci swo­ich i swo­ją zie­mię, gdy go słu­chał… On nam pierw­szy po­wie­dział, że oj­czy­zna na­sza, to nie tyl­ko ten ka­wa­łek grun­tu, na któ­rym cha­ta na­sza stoi, ale cala zie­mia, na któ­rej lu­dzie mó­wią po pol­sku, że gdy oj­czy­zna szczę­śli­wa, to i jej dzie­ci szczę­śli­we, że sta­ra­jąc się o do­bro na­szej zie­mi, o wła­sne się sta­ra­my. Do­bry i mą­dry to czło­wiek ten je­ne­rał Ko­ściusz­ko, a taką ma moc, że gdy mówi, to lu­dzie mu wie­rzą jak księ­dzu, gdy­by krzyk­nął na nas: "Za mną dzie­ci!" po­szli­by wszy­scy za nim na­wet do pie­klą. Pa­mię­tam, raz przy­szedł­szy do nas na pole, za­py­tał:

– Gdy­bym kie­dy sta­nął mię­dzy wami i rzekł: "Chłop­cy, bierz­cie kosy, pój­dziem bić wro­gów na­szej zie­mi", czy po­szli­by­ście ze mną?

A my wszy­scy ra­zem krzyk­nę­li­śmy w od­po­wie­dzi:

– Po­szli­by­śmy je­ne­ra­le!

– Tak więc sen mój był od­bi­ciem tej roz­mo­wy – do­da­ła Ewa, zwró­ciw­szy spoj­rze­nie na mat­kę.

– A może prze­czu­ciem przy­szło­ści – od­par­ła pani Gar­biń­ska.

– Ko­szu­le skoń­czo­ne! – ode­zwa­ły się jed­no­cze­śnie Jó­zia i Ha­nia – czy pój­dzie­my mamo do Wa­len­to­wej.

– Pój­dzie­my – od­par­ła pani Gar­biń­ska i pod­nió­sł­szy się zwol­na, po­czę­ła skła­dać ro­bo­tę; dzie­ci kla­snę­ły w dło­nie na znak ra­do­ści i po­bie­gły po resz­tę ko­szul, Ewa do piw­ni­cy po mle­ko i wino.

Nie­ba­wem wszy­scy ra­zem dą­ży­li dro­gą usła­ną śnie­ga­mi, bo li­sto­pad do­bie­gał już do koń­ca, wi­ją­cą się od dwo­ru ku wsi. Ha­nia i Jó­zia wię­cej cie­ka­we przy­by­sza, bie­gły przo­dem, pani Gar­biń­ska z sy­nem i cór­ką po­dą­ża­li zwol­na za nie­mi i roz­ma­wia­li o Ko­ściusz­ce…, Sła­wa jego zwy­cięstw nad Tar­go­wi­cza­na­mi, kie­dy król nie po­łą­czył się jesz­cze z tem stron­nic­twem, sta­ła im świe­żo w pa­mię­ci. Pani Gar­biń­ska opo­wia­da­ła o bi­twie pod Zie­leń­ca­mi i Du­bień­ką, o któ­rej nie­raz od męża sły­sza­ła.

Krwa­wa kula słoń­ca spusz­cza­ła się na za­cho­dzie co­raz ni­żej, sza­ro ro­bi­ło się na zie­mi, śnieg skrzy­piał im pod no­ga­mi, lecz zim­na nie czu­li, gdyż szli bar­dzo szyb­ko i roz­mo­wą byli za­ję­ci. Cha­ta Wa­len­to­wej sta­ła na koń­cu wsi, Ha­nia i Jó­zia we­szły pierw­sze, a otwie­ra­ły drzwi ostroż­nie, by ma­łe­go nie zbu­dzić, lecz próż­ne były ich oba­wy, dziec­ko ssa­ło pierś mat­ki, na­wet się nie obej­rza­ło, cho­ciaż drzwi nie­co stuk­nę­ły. "Pan­ny cie­kaw­skie", jak je czę­sto To­masz na­zy­wał, przy­su­nę­ły się do Wa­len­to­wej, a zło­żyw­szy na jej łóż­ku ko­szul­ki, pro­si­ły, by im syna po­ka­za­ła. Chcąc do­go­dzić pa­nien­kom, Wa­len­to­wa od­wró­ci­ła twarz dziec­ka do nich, lecz ma­lec się roz­gnie­wał i wrza­skiem izbę na­peł­nił; mu­sia­ła mat­ka przy­tu­lić go na­po­wrót do sie­bie i do­pie­ro wów­czas dziec­ko uci­chło.

– Jaki on nie­do­bry ma­mu­niu – rze­kła Ha­nia, zwró­ciw­szy się do pani Gar­biń­skiej – my­śmy mu ko­szul­ki przy­nio­sły, a on na­wet pa­trzeć na nas nie chce.

– Ot za­raz chcesz, by ci wdzięcz­no­ścią pła­cił – od­par­ła pani Gar­biń­ska z uśmie­chem po­błaż­li­wym – czyż dla­te­go tyl­ko czy­ni­my do­brze dru­gim, aby nam to za­raz wy­na­gra­dza­li?

Ha­nia za­wsty­dzi­ła się i scho­wa­ła za Ew­cię, pani Gar­biń­ska, siadł­szy tym­cza­sem obok Wa­len­to­wej, ga­wę­dzić z nią za­czę­ła; obie­ca­ła, iż bę­dzie trzy­mać jej syna do chrztu, dała jej kil­ka zło­tych na głów­niej­sze po­trze­by dziec­ka, do­py­ty­wa­ła tro­skli­wie, cze­go brak w cha­cie. Ha­nia i Jó­zia roz­glą­da­ły się po iz­deb­ce ubo­giej, ale mimo to bar­dzo czy­stej. Wa­len­to­wa była żona jed­ne­go z kmie­ci Gar­bi­na; po­bra­li się dwa lata temu, obo­je pra­co­wi­ci i uczci­wi, lu­bie­ni byli we dwo­rze, pani Gar­biń­ska in­te­re­so­wa­ła się ich dolą ca­lem ser­cem i w trud­niej­szych chwi­lach po­ma­ga­ła im za­wsze. To­masz, któ­ry miał na­dzie­ję, iż Wa­len­te­go w domu za­sta­nie i dla­te­go wy­brał się do cha­ty w od­wie­dzi­ny, by z nim po­roz­ma­wiać, za­wie­dzio­ny w ocze­ki­wa­niu, siadł­szy z Ewą na ja­skra­wo po­ma­lo­wa­nej skrzy­ni, pod oknem sto­ją­cej, roz­ma­wiał z nią da­lej o Ko­ściusz­ce.

Już zmrok za­pa­dał na do­bre, gdy pani Gar­biń­ska wy­szła z cha­ty: wra­ca­ła oży­wio­na do domu, smut­ku nie było te­raz w jej oczach; za­cna ta ko­bie­ta za­wsze czu­ła się za­do­wo­lo­ną, gdy speł­ni­ła do­bry uczy­nek, więc i te­raz tego uczu­cia do­zna­wa­ła. We­so­łość jej udzie­li­ła się i dzie­ciom; śmia­li się i żar­to­wa­li, idąc sze­ro­ką uli­cą wsi. To­masz ro­bił kule ze śnie­gu i ci­skał nie­mi za młod­sze­mi sio­stra­mi, te ucie­ka­jąc, chwy­ta­ły po dro­dze gar­ści śnie­gu i od­da­wa­ły mu wet za wet; Ewa, któ­ra pro­wa­dzi­ła mat­kę pod ra­mię, pod­bu­dza­ła młod­sze ro­dzeń­stwo do wal­ki… Już mi­nę­li uli­cę wsi i na wąz­ką ście­ży­nę po­la­mi się wi­ją­cą we­szli, by prę­dzej do dwo­ru się do­stać, gdy na­raz uj­rze­li na za­krę­cie go­ściń­ca san­ki w czte­ry ko­nie za­przę­żo­ne.

– Tato! Tato! – krzyk­nę­ły Ha­nia i Jó­zia i biedz do dwo­ru po­czę­ły.

Pani Gar­biń­ska z Ewą i To­ma­szem przy­spie­szy­li kro­ku. San­ki su­nę­ły po śnie­gu z szyb­ko­ścią strza­ły; za­nim Ha­nia i Jó­zia do­bie­gły do domu, już pan Gar­biń­ski nie tyl­ko wy­siadł z nich, lecz na­wet znikł w sie­ni. Tu­taj zrzu­cił szu­bę z ra­mion na ręce chłop­ca do po­słu­gi, któ­ry po­sły­szaw­szy dzwon­ki, wy­biegł na­prze­ciw, po­czem wszedł do swe­go po­ko­ju i drzwi za­mknął za sobą. Dziew­czyn­ki sta­nę­ły smut­ne, mia­ły na­dzie­ję, iż pierw­sze ojca uści­sną, wo­ła­ły na nie­go, a on ani się za­trzy­mał, ani spoj­rzał na nie. Za­mknię­tych drzwi otwo­rzyć nie śmia­ły, pa­trza­ły więc na sie­bie zdzi­wio­ne, zmię­sza­ne, wzro­kiem sie­bie py­ta­jąc:

– Co mu się sta­ło?

Nad­cią­gnę­ła tym­cza­sem pani Gar­biń­ska.

– Gdzież oj­ciec? – spy­ta­ła.

– U sie­bie – od­po­wie­dzia­ła Ha­nia.

– Na­wet nas nie po­ca­ło­wał – do­da­ła Jó­zia ze skar­gą w gło­sie.

W oczach pani Gar­biń­skiej od­ma­lo­wał się nie­po­kój; ski­nąw­szy na To­ma­sza, we­szła z nim ra­zem do po­ko­ju męża, a dziew­czę­ta od­da­li­ły się smut­ne do ja­dal­ni, prze­czu­wa­jąc nie­szczę­ście.

W wiel­kiem krze­śle, przed sta­ro­świec­kiem biur­kiem, nad któ­rem por­tret Ko­ściusz­ki wi­siał, sie­dział pan Jan po­sęp­nie za­my­ślo­ny i opar­ty łok­ciem o blat biur­ka, gło­wę po­ło­żył na… dło­ni i peł­nym smut­ku wzro­kiem wpa­try­wał się w dziel­ne­go wo­dza; czo­ło jego było po­ora­ne głę­bo­kie­mi bruz­da­mi, twarz bla­da, po­wie­ki czer­wo­ne. Skrzyp­nię­cie drzwi nie zbu­dzi­ło go z po­sęp­nej za­du­my, nie ru­szył się z miej­sca, na­wet gło­wy nie od­wró­cił. To­masz za­trzy­mał się nie­śmia­ło przy drzwiach, pani Gar­biń­ska przy­su­nę­ła się ci­cho do męża.

– I có­że­ście ura­dzi­li Jan­ku? – za­py­ta­ła, dłoń swo­ją kła­dąc na jego ra­mie­niu.

On drgnął, z pier­si jego nie płacz, lecz ryk się wy­do­był, twarz ukrył w dło­niach.

– Pod­pi­sa­li­śmy dru­gi roz­biór Pol­ski – jęk­nął.

Bla­dość śmier­tel­na po­kry­ła lica ko­bie­ty, To­masz za­czer­wie­nił się i oczy spu­ścił, jak gdy­by wstyd na nim za­cię­żył i było głu­cho czas ja­kiś w po­ko­ju, a po­tem zno­wu roz­le­gło się szlo­cha­nie, z któ­rem ci­chy, pe­łen żalu płacz nie­wie­ści się po­łą­czył.

I dłu­go tak pła­ka­li, pierw­sza otar­ła łzy pani Gar­biń­ska.

– Bóg tak chciał, wola Jego świę­ta – rze­kła i po­chy­li­ła się do męża z po­ca­łun­kiem, uję­ła dłoń jego. – Nowa kara może wy­stęp­nych z grze­chu wy­ba­wi – do­da­ła – i na dro­gę wła­ści­wą wej­dą. Bóg jest mi­ło­sier­ny, gdy uj­rzy skru­chę w na­szych ser­cach, prze­ba­czy wy­stęp­nym, jak nie­raz lu­do­wi izra­el­skie­mu prze­ba­czał!

– A lud ten za to wra­cał usta­wicz­nie do wy­stęp­ków i w koń­cu zgi­nał – szep­nął pan Jan, cięż­ko wzdy­cha­jąc.

– Ufaj­my, że z nami tak nie bę­dzie, są wy­stęp­ni, lecz są i za­cni mię­dzy nami.

– O ! są – przy­twier­dził z mocą pan Jan – nie­ste­ty jed­nak tym ra­zem zno­wu wy­stęp­ni zwy­cię­ży­li.

Tu otarł łzy, ski­nął na syna, spoj­rzał na żonę i rzekł:

– Siądź­cie, opo­wiem, jak było.

Speł­ni­li jego wolę, on zaś tak opo­wia­dać po­czął.

– Od Maja, jak wie­cie, po­czę­li­śmy się zjeż­dżać do Grod­na, na­resz­cie ni­ko­go nie bra­kło, po­sta­no­wi­li­śmy za­tem przy­stą­pić do ob­rad… Mar­szał­kiem sej­mu ogło­szo­nym zo­stał Sta­ni­sław Bie­liń­ski, za­sie­dli­śmy w izbie, a z nami Sie­wers i Bu­ch­holz, po­sło­wie mo­carstw są­sied­nich, któ­rzy za­raz na wstę­pie oznaj­mi­li nam, iż dwo­ry ościen­ne po­sta­no­wi­ły do­ko­nać no­we­go po­dzia­łu Pol­ski. Szmer nie­za­do­wo­le­nia prze­biegł izbę, po­wsta­ło kil­ku po­słów: Ska­rzyń­ski, Mi­kor­ski oraz Szy­dłow­ski i go­rą­ce­mi sło­wy po­czę­li prze­ma­wiać do bra­ci, by się nie zgo­dzi­li na dru­gi roz­biór, by wszel­kich usi­ło­wań do­ło­ży­li, aby no­we­go nie­szczę­ścia nie do­pu­ścić. Nie szczę­dzi­li słów obe­lży­wych dla słu­żal­ców mo­skiew­skich i cięż­kich za­rzu­tów dla ca­ro­wej. Ob­ra­żo­ny Sie­wers po­rwał się z krze­sła i po­czął im gro­zić, że je­że­li na­tych­miast nie umilk­ną, kara ich spo­tka, za­nim noc za­pad­nie. Dziel­ni ci lu­dzie nie ulę­kli się jed­nak i śmia­ło od­par­li, że wolą zgi­nąć za­szczyt­nie, niż pod­le po­stą­pić.

"Po­ślij­cie nas na Sy­bir, a ste­py i mro­zy przy­po­mi­nać nam będą, iż speł­ni­li­śmy swój obo­wią­zek", temi sło­wa­mi za­koń­czył swą prze­mo­wę Szy­dłow­ski. Dzień burz­li­wie upły­nął, na­stęp­nie nie in­a­czej opie­ra­li­śmy się cią­gle upo­rczy­wie po­dzia­ło­wi, a za­wsze naj­wy­mow­niej wy­stę­po­wa­li w tej spra­wie po­sło­wie, któ­rych na­zwi­ska wam wy­mie­ni­łem. Sie­wers wciąż gro­ził, na­ko­niec groź­bę wy­ko­nał: wy­wiózł ener­gicz­niej­szych z Grod­na pod stra­żą; nocą na­paść ka­zał śpią­cych i usu­nąć ich z mia­sta. Gdy­śmy się do­wie­dzie­li o tym gwał­cie, po­sta­no­wi­li­śmy nie wy­mó­wić ani jed­ne­go sło­wa na ob­ra­dach, do­pó­ki po­seł mo­skiew­ski uwię­zio­nych nie po­wró­ci. I dnie od­tąd scho­dzi­ły nam na ni­czem: ran­kiem zbie­ra­li­śmy się za­wsze w sali sej­mo­wej, za­py­ty­wa­li­śmy naj­przód, czy ni­ko­go z po­słów nie brak­nie, a gdy mar­sza­łek dał prze­czą­cą od­po­wiedź, wów­czas za­sia­da­li­śmy na­po­wrót ławy i za­my­ka­li­śmy usta. Sie­dzie­li­śmy nie­ru­cho­mi, jak po­są­gi; na­próż­no mar­sza­łek kil­ka razy na dzień do ob­rad wzy­wał, na­próż­no po­sło­wie za­gra­nicz­ni na­ma­wia­li do za­koń­cze­nia sej­mu i ule­gło­ści dla ca­ro­wej, na wszyst­kie we­zwa­nia i py­ta­nia od­po­wia­da­li­śmy mil­cze­niem. Tak mi­ja­ły dnie, ty­go­dnie, mie­sią­ce, zbli­żył się wresz­cie wrze­sień.

Było to dnia 23. Przy­cho­dzi­my do gma­chu, w któ­rym ob­ra­do­wa­li­śmy co­dzien­nie, pa­trzy­my, a gmach ob­cym żoł­nie­rzem jest oto­czo­ny; krew w nie­jed­nym za­ki­pia­ła, mimo to we­szli­śmy do sali i zwy­kle miej­sca za­ję­li­śmy, a gdy na co­dzien­ne py­ta­nie: czy wszy­scy po­sło­wie są ze­bra­ni, mar­sza­łek dal prze­czą­cą od­po­wiedź, za­mknę­li­śmy zno­wu usta z za­mia­rem nie­wy­po­wie­dze­nia już ani jed­ne­go wy­ra­zu. Wtem drzwi sali ob­rad się otwie­ra­ją i wcho­dzi do sali je­ne­rał ro­syj­ski Reu­ten­feld, za nim kil­ku żoł­nie­rzy mo­skiew­skich z ka­ra­bi­na­mi w ręku; żoł­nie­rze przy drzwiach miej­sca za­ję­li, je­ne­rał nie­pro­szo­ny siadł na jed­nem z próż­nych krze­seł w kole ob­ra­du­ją­cych. Wów­czas po­rwał się z miej­sca po­seł san­do­mier­ski, nie­ja­ki Go­sław­ski, obu­rze­nie spra­wi­ło, iż za­po­mniał o na­szem po­sta­no­wie­niu.

"Niech ten żoł­nierz, któ­ry izbę ota­cza, ży­cie mi od­bie­rze, oświad­czam raz jesz­cze, że sto­jąc przy nie­ty­kal­no­ści po­sła, na za­ga­je­nie se­syi nie po­zwa­lam, póki aresz­to­wa­nych po­słów nie zo­ba­czę", rzekł gło­sem wzru­szo­nym. Cała izba po­twier­dzi­ła jego po­sta­no­wie­nie; Sie­wer­sa nie było w sali, więc wy­sła­li­śmy dwóch z po­mię­dzy sie­bie do nie­go, żą­da­jąc, by dał so­len­ną obiet­ni­cę, że wy­wie­zio­nych po­wró­ci. Nie wiem ile go­dzin cze­ka­li­śmy na ich po­wrót, ale go­dzi­ny te wie­kiem mi się być zda­wa­ły. Zmrok izbę za­le­gać po­czął i mimo to, że po za­cho­dzie słoń­ca nie było wol­no ob­ra­do­wać, nie ru­szy­li­śmy się z miej­sca; król ka­zał przy­nieść świecz­ni­ki go­re­ją­ce i cze­ka­li­śmy da­lej… Z ude­rze­niem go­dzi­ny dzie­wią­tej na wiel­kim ze­ga­rze gma­chu ob­rad, roz­le­gły się kro­ki po­wra­ca­ją­cych po­słów; we­szli na­resz­cie do sali, a z twa­rzy ich wy­czy­ta­li­śmy od­ra­zu od­po­wiedź, jaką nam przy­no­szą. Sie­wers od­mó­wił wy­pusz­cze­nia więź­ni. Sło­wa jego po­wtó­rzy­li gło­śno po­sło­wie ze­bra­nym w sali, a gdy mar­sza­łek sej­mu zwró­cił się do nas po­now­nie z za­py­ta­niem, czy ob­ra­dy roz­pocz­niem, mil­cze­niem mu od­po­wie­dzie­li­śmy…

Król po­wtór­ne wy­słał po­sel­stwo do Sie­wer­sa, po­wró­ci­ło ono koło pół­no­cy z tą samą zu­peł­nie od­po­wie­dzią… Mie­li­śmy wła­śnie za­miar po­wstać i ro­zejść się, gdy zno­wu za­brał głos mar­sza­łek i za­py­tał, czy zga­dza­my się na roz­biór Pol­ski; zgro­mi­li­śmy go spoj­rze­niem, lecz sło­wa nikt nie wy­rzekł. Wów­czas po­wstał je­ne­rał Reu­ten­feld i oświad­czył, iż je­że­li dłu­żej opór sta­wiać bę­dzie­my, każe wszyst­kich po­słów sej­mu za­aresz­to­wać, lecz i tę groź­bę po­mi­nę­li­śmy mil­cze­niem.

Reu­ten­feld nie prze­sta­wał stra­szyć, mar­sza­łek na­ma­wiać do ule­gło­ści, jed­ne­mu i dru­gie­mu mil­cze­niem od­po­wia­da­li­śmy. Tak noc upły­nę­ła i dzień po­czął świ­tać, nie sku­si­li nas, nikt sło­wa nie wy­rzekł i na­dzie­ja po­czę­ła wstę­po­wać do serc na­szych; ja przy­najm­niej łu­dzi­łem się, że pa­try­oci od­nio­są zwy­cię­stwo. Wtem w izbie roz­le­gły się zno­wu sło­wa mar­szał­ka:

– Raz jesz­cze py­tam ze­bra­nych, czy zga­dza­cie się pa­no­wie na roz­biór kra­ju?

Nikt mu nie od­po­wie­dział, ci­sza uro­czy­sta pa­no­wa­ła w izbie… Na­raz ktoś się ode­zwał gło­sem, któ­ry na mnie wra­że­nie gło­su pusz­czy­ka uczy­nił.

– Mil­cze­nie po­twier­dza wnio­sek! Reu­ten­feld pod­su­nął kró­lo­wi akt roz­bio­ru, ujął jego rękę, mdle­ją­cą ze znu­że­nia i po­mógł mu pod­pis po­ło­żyć…

Ostat­nie sło­wa pan Jan z łka­niem wy­mó­wił, ukrył twarz w dło­niach i szlo­cha­niem na nowo wy­buch­nął, pani Gar­biń­ska sie­dząc obok nie­go, opar­ta na ra­mie­niu syna, pła­ka­ła z nim ra­zem.

Nie mo­gła dłu­żej usie­dzieć w są­sied­nim po­ko­ju Ewa; płacz, któ­ry ją do­bie­gał, mó­wił jej, iż nowe nie­szczę­ście kraj do­tknę­ło, uję­ła sio­stry za ręce i nie py­ta­jąc o po­zwo­le­nie, we­szła do po­ko­ju ojca, a spo­strze­gł­szy na pół omdla­łą mat­kę, opar­tą… o ra­mię To­ma­sza, przy­bie­gła do ojca i padł­szy przed nim na ko­la­na, ze łka­niem za­wo­ła­ła:

– A więc pod­pi­sa­li! dla­cze­go? kto to uczy­nił: – I za­la­ną Iza­mi twarz na jego ko­la­nach ukry­ła.

Jó­zia i Ha­nia do mat­ki się ci­snę­ły. Los oj­czy­zny za­rów­no star­szych, jak dzie­ci tu­taj ob­cho­dził, zro­zu­mia­ły sło­wa Ewy i za­pła­ka­ły tak­że nad dru­gim roz­bio­rem Pol­ski!

Na­raz po za okna­mi gło­śny tę­tent się roz­legł, po­sły­szał go pierw­szy To­masz.

– Ktoś je­dzie do nas – rzekł.

– Idź i za­stąp mnie – ode­zwał się pan Jan – nie je­stem w sta­nie wi­dzieć w tej chwi­li ni­ko­go ob­ce­go.

To­masz po­spie­szył speł­nić roz­kaz ojca, Ewa za­pa­no­waw­szy nad wzru­sze­niem, za nim po­dą­ży­ła, do­my­śla­ła się, iż rad bę­dzie, gdy mu po­mo­że w roz­mo­wie z nie­spo­dzia­nym go­ściem.

Zda­la od dro­gi, ku wsi wio­dą­cej, wi­dać było pę­dzą­ce­go goń­ca z po­chod­nią w ręku; bie­gło przed nim krwa­we świa­tło, lecz nie oświe­ca­ło go do­sta­tecz­nie, by mógł być po­zna­nym. Pod świe­żem wra­że­niem tego, co oj­ciec opo­wia­dał, To­masz był pe­wien, że to go­niec od kró­la, lub pa­nów z jaką waż­ną wie­ścią…

– Może po ojca wy­jeź­dzie coś się zmie­ni­ło w Grod­nie, – po­my­ślał – może pa­no­wie po­dar­li akt roz­bio­ru, może więk­szość za­nio­sła pro­test do tro­nu, – na­dzie­ja wstą­pi­ła mu w ser­ce…

Go­niec tym­cza­sem nad­je­chał, lecz ja­kież było zdzi­wie­nie To­ma­sza, gdy za­miast po­waż­ne­go po­sła Rze­czy­po­spo­li­tej, uj­rzał przed sobą ar­le­ki­na, któ­ry zdjąw­szy z gło­wy czap­kę, ob­wie­szo­ną dzwon­ka­mi, po­kło­nił się nią z ko­nia i rzekł:

– Pan mój, Ka­zi­mierz Po­raj­ski, śle wam po­kor­ny ukłon i pro­si, aby­ście strój sto­sow­ny przy­braw­szy, ra­zem z sio­stra­mi i brać­mi po­dą­ży­li na­tych­miast do So­bo­tów­ki, gdzie zbie­ra się dziś są­siedz­two; ino pa­trzeć, jak kasz­te­la­nie za­je­dzie tu­taj, by proś­bę moją po­wtó­rzyć.

Smu­tek wy­stą­pił na twarz To­ma­sza.

– Pan twój nie wie wi­docz­nie, że sejm, w Grod­nie ze­bra­ny, po­twier­dził dru­gi roz­biór Pol­ski – rzekł po­waż­nie – wra­caj do nie­go i po­wiedz mu o tem, a pew­no da­lej nie po­je­dzie.

Prze­bra­ny za ar­le­ki­na haj­duk kasz­te­la­na Po­raj­skie­go, są­sia­da Gar­bi­na, skło­nił się po­wtór­nie, czap­kę na­ło­żył na gło­wę i zwró­cił ko­nia ku dro­dze, któ­rą przy­je­chał, a od któ­rej dźwię­ki dzwon­ków le­cia­ły.

– Jak to do­brze, że oj­ciec mnie wy­słał na­prze­ciw go­ści, – ode­zwał się To­masz do sio­stry – po­draż­nił­by się jesz­cze bar­dziej.

– Cóż po­wie­my, gdy nas za­py­ta, kto przy­je­chał? – od­par­ła Ewa.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: