SpełniONA. Czego pragną kobiety - ebook
SpełniONA. Czego pragną kobiety - ebook
Odkryj, czego pragną kobiety.
Po jednej stronie ona – dziennikarka, pisarka, psycholożka. Po drugiej on – seksuolog, psychiatra, psychoterapeuta. Beata Biały i profesor Michał Lew-Starowicz. Rozmawiają o pragnieniach i seksie. To temat niczym pole minowe.
SpełniONA to nie tylko rozmowa dziennikarki i seksuologa, ale również zderzenie refleksji kobiety i mężczyzny na temat, czego pragną kobiety.
Ona twierdzi, że kobiety od wieków zastanawiały się tylko nad tym, czego pragną mężczyźni, i starały się te pragnienia spełniać, a teraz wreszcie nadszedł czas, by pomyślały o sobie. On rozprawia się ze stereotypami, precyzyjnie odpowiadając na najbardziej niewygodne pytania. Ona stara się znaleźć odpowiedzi na nurtujące kobiety kwestie, on unika schematów, bo twierdzi, że w seksie nic nie jest oczywiste. Jak w życiu.
Ona chce, by podać mężczyznom „instrukcję obsługi kobiety”, by te nie musiały liczyć na to, że facet się domyśli. On wie, że najważniejsze jest to, by ludzie ze sobą rozmawiali. Nie tylko w łóżku, ale i w życiu.
Kategoria: | Poradniki |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8338-780-2 |
Rozmiar pliku: | 1,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Dlaczego piszemy tę książkę?
O męskich potrzebach wiemy wszystko. Przez lata seksuolodzy zajmowali się głównie mężczyznami, jakby seks był wymyślony tylko dla nich. Czy wiecie, że dopiero w 2005 roku Helen O’Connell, urolożka z Australii, opublikowała wyniki swoich badań dotyczących łechtaczki? Do tej pory nikt się nią nie zajmował! Choć to narząd, który na uwagę zasługuje, bo ma aż 8 tysięcy zakończeń nerwowych, czyli dwa razy więcej niż penis. I służy wyłącznie do dostarczania przyjemności! Nie ma innych zadań. A jednak to przyjemność mężczyzny przez lata wydawała się najważniejsza.
Pewnego dnia przeczytałam wywiad z Sophie Fontanel, francuską pisarką, który zainspirował mnie do tego, by powiedzieć mężczyznom, czego tak naprawdę pragnie kobieta. „Wszystkie kłamałyśmy. Pozwoliłyśmy mężczyznom uwierzyć, że jest nam z nimi dobrze w łóżku. Miałam wizję tego, czym może być udany seks oralny, ale najczęściej kończyło się fiutem w gardle, który mnie przyduszał. Mężczyźni oglądają porno i myślą, że to seks. Odgrywamy napisane przez nich role, bo boimy się zaproponować coś dla nas”¹ – powiedziała Fontanel. I jest w tym dużo prawdy. Nie bez naszej winy. Przez lata odpowiedzialność za własną przyjemność spychałyśmy na mężczyznę – to on miał nam jej dostarczyć. Pół biedy, gdy wiedział jak. Gorzej, gdy błądził po omacku, w nadziei, że daje nam rozkosz. I żadna z nas nie powiedziała głośno: „Kochanie, chcę inaczej”. O tym mówiłyśmy głównie na babskich spotkaniach towarzyskich.
Dlatego zaprosiłam do rozmowy wybitnego specjalistę, prof. Michała Lwa-Starowicza, psychiatrę, seksuologa i psychoterapeutę, żeby pomógł mi opowiedzieć o pragnieniach kobiet. Nie tylko w seksie, ale również w miłości.
Ta książka jest dla wszystkich mężczyzn, którzy uważają się za kochanków doskonałych; dla wszystkich mężczyzn, którzy marzą o tym, by być kochankiem doskonałym. Dla wszystkich, których okłamałam, że dali mi rozkosz, i dla tych, którym nie wskazałam drogi do mojego mózgu. Dla wszystkich, którzy pomylili gorący seks z miłością na całe życie. To dla was jest ta książka. Pod warunkiem że chcecie wiedzieć, czego naprawdę pragnie kobieta, i stać się najlepszym kochankiem, jakiego kiedykolwiek miała.
Beata Biały
Popularyzowanie wiedzy zawsze przychodziło mi z większą trudnością niż praca kliniczna i naukowa. Kiedy przychodzą do mnie pacjenci, pacjentki czy pary, zagłębiam się w ich niepowtarzalne historie, korzystam z wiedzy medycznej i psychologicznej, żeby zrozumieć mechanizmy, które doprowadziły do powstania problemów, jakimi się ze mną dzielą. Ich zrozumienie jest siłą napędową każdego skutecznego leczenia – biologicznego, psychoterapii, a czasem połączenia obu metod. Skąd jednak mam wiedzieć, o czym chcieliby przeczytać mężczyźni, którzy nie przychodzą do mojego gabinetu, albo, jeszcze bardziej, czego chciałyby ich partnerki, żeby dowiedzieli się na temat ich seksualności i potrzeb? Tu z pomocą przychodzi mi doświadczona dziennikarka, Beata Biały, mówiąc do mnie przede wszystkim językiem kobiet, zadając pytania w sposób, który trzyma mnie przy kwestiach nurtujących czytelnika, prowokując albo wytrwale zmuszając do dokładnego wyjaśnienia spraw, które ja pewnie niesłusznie uznałbym za niewarte dłuższej uwagi lub pominął na rzecz zupełnie niepotrzebnych wywodów na temat tego, co dzieje się w synapsie między neuronami albo śródbłonku naczynia krwionośnego. Efekty ocenicie sami. Mam nadzieję, że ta książka pomoże zrozumieć niektóre meandry ludzkiej seksualności, ale przede wszystkim stanie się okazją do osobistej refleksji i rozmowy z partnerką lub partnerem, zadbania o swoje zdrowie i relację już teraz, żeby nigdy nie przejść na erotyczną emeryturę – bo seks trzyma nas przy życiu.
Michał Lew-Starowicz1.
Czego pragną kobiety,
czyli o kopaniu tunelu do Chin
Czego pragną kobiety? Wydaje mi się, że większość nieporozumień w związkach damsko-męskich bierze się stąd, że mężczyźni nie wiedzą. Ale ty, profesor psychiatrii, seksuolog, psychoterapeuta, pewnie wiesz.
A to tak jest, że profesor ma wiedzieć? Odnoszę wrażenie, że im więcej się uczę, im więcej angażuję się w różne badania naukowe, tym więcej mam pytań o naturę i seksualność człowieka. Czyli im więcej wiem, tym więcej mam wątpliwości i tym mniej posługuję się zamkniętymi, twierdzącymi zdaniami. Nie potrafię podać uniwersalnej listy pragnień właściwych dla każdej kobiety, tak jakby to była lista produktów potrzebnych do zrobienia sernika. Podstawowe pragnienia bliskości, akceptacji, bezpieczeństwa, seksualnego spełnienia są rzeczywiście dość uniwersalne, to znaczy, że dla większości osób są one ulokowane wysoko w hierarchii potrzeb i rzadko która kobieta zaprzecza ich znaczeniu.
Marta Meana, amerykańska naukowczyni, terapeutka par i była prezeska Society for Sex Therapy and Research, podobno miała w swoim gabinecie dwa panele sterowania – jeden symbolizował działanie męskiego pożądania, drugi – żeńskiego. Ten pierwszy był wyposażony tylko w prosty włącznik on-off, drugi tymczasem miał liczne pokrętełka. „Próby dociekania, czego pragną kobiety, to prawdziwy dylemat” – twierdziła.
Poznając psychikę i seksualność kobiet, dowiadujemy się o ich złożoności i zróżnicowaniu, bo wpływają na nie liczne czynniki, a wiele uwarunkowań wciąż pozostaje do odkrycia.
Może kobiety same nie wiedzą, czego chcą? Pamiętasz Cristinę z filmu Woody’ego Allena Vicky Cristina Barcelona, którą grała zjawiskowa Scarlett Johansson? Wciąż powtarzała: „Chciałabym wiedzieć, czego chcę”. „Podoba ci się sam lot w nieznane” – mówiła o Cristinie jej przyjaciółka Vicky. Cristina miała nadzieję, że w Barcelonie dowie się, czego chce. Bo wiedziała jedynie, czego nie chce. Dokładnie tego, czego chciała Vicky – realistka, dla której w związku najważniejsze były spokój i harmonia. Ale po namiętnej nocy z Juanem Antoniem i ona nie była już pewna swoich zasad i właściwie niczego nie była pewna. Cristina też nie posiadła wiedzy, o którą jej chodziło.
A pamiętasz, jak inna bohaterka tego filmu, odgrywana przez Penélope Cruz, przelewała swoje uczucia na obraz? Miała taki specyficzny sposób rzucania farby na płótno – robiła to ekspresyjnie, emocjonalnie. Na końcu powstawał jednak obraz. Ludzie często nie doceniają tego, w jakim stopniu emocje kierują ich drogą życiową. Poleganie na rozumie i zdrowym rozsądku daje oczywiście większe poczucie bezpieczeństwa i przewidywalności, ale nie należy lekceważyć ogromnej siły uczuć. Nieraz słyszę od pacjentów, że jakiegoś zachowania swojego lub partnera i wynikającego z tego zwrotu akcji w życiu zupełnie się nie spodziewali. Wracając do pragnień, po pierwsze i najbardziej oczywiste – im człowiek mniej wie, czego chce, tym trudniej mu to dostać. A pragnień możemy mieć wiele i nie muszą wcale podlegać zasadom logiki, mogą się wzajemnie wykluczać. I wtedy człowiek może mieć poczucie, że nie panuje nad własnymi pragnieniami lub nie rozumie swoich dążeń. W tym całym gąszczu ludzkiej złożoności istnieje jednak światełko w tunelu. Im większa samoświadomość i zdolność do radzenia sobie z frustracją, tym łatwiej człowiekowi dojść do porozumienia ze swoimi pragnieniami.
Podobno kobiety pragną miłości, a mężczyźni seksu. Prawda to?
To stereotyp bazujący na często deklarowanych postawach zgodnych z oczekiwaniami kulturowymi. Szczególnie w konserwatywnych społeczeństwach kobietom nie wypada pragnąć seksu. Ale rzeczywiście kobietom zwykle łatwiej przychodzi rozmawianie o uczuciach, nazywanie ich i mówienie językiem emocji. Mężczyźni od dziecka są uczeni, że okazywanie uczuć jest mało męskie, że facet musi być twardy, niewzruszony, nieemocjonalny. To słynne: „Chłopaki nie płaczą” albo „Nie maż się, nie jesteś babą”. Dlatego panowie głęboko zakopują swoje uczucia. To także umacnia stereotyp, że mężczyźni pragną tylko seksu, a kobiety miłości. Natomiast kobiety, uczone cnotliwości i wstrzemięźliwości, swoje pragnienia erotyczne chowają równie głęboko jak mężczyźni wrażliwość i emocjonalność.
Kobieta nie może powiedzieć, że lubi seks? Jeśli tak powie, to mężczyzna uzna, że do łóżka wprawdzie jest idealna, ale na żonę się nie nadaje?
Wiele kobiet się tego obawia. Nie bez powodu – syndrom Madonny i ladacznicy wciąż pokutuje: kobiety cnotliwe i wierne to właściwy materiał na żonę, a kobiety lubieżne, wyuzdane, rozbudzone seksualnie z całą pewnością będą zdradzać i od takich trzeba się trzymać z daleka, co najwyżej można się z nimi wyszumieć. To też kwintesencja podwójnych standardów dotyczących seksualności mężczyzn i kobiet. Bo mężczyzna, który miał mnóstwo partnerek seksualnych, jest atrakcyjny, o nim mówi się, że już się wyszumiał, więc idealnie nadaje się na męża, a kobieta…
…po prostu się puszcza? Czyli jeśli spotkałam mężczyznę, w którym widzę potencjał na męża, to nie powinnam mu pokazywać swoich pragnień seksualnych, tylko udawać świętą?
Taka rada byłaby idiotyczna. Bo po pierwsze – utwierdzając go w tym wizerunku, z dużym prawdopodobieństwem ryzykujesz, że tego seksu nie dostaniesz. A po drugie – im dłużej się coś udaje, tym potem trudniej ujawnić się w relacji takim, jakim się jest. Czasy także się zmieniają i mimo wszystko postępuje większa otwartość seksualna. Pojawia się też swoisty kult erotycznej doskonałości wśród osób bardziej wyzwolonych seksualnie, odległy od modelu tabuizowania seksu. Przy czym skrajności bywają ryzykowne i brzemię seksowności może stać się tak samo uciążliwe jak brzemię cnotliwości. Kobieta myśli o sobie i pokazuje światu: jestem doskonałą kochanką. I ta doskonała kochanka musi zawsze świetnie wyglądać, jak Afrodyta, która się wyłania z piany, przyjmować w czasie seksu pozy jak aktorka porno, reagować w sposób równie rozbudzony, żywiołowy, mieć kilka orgazmów z rzędu. To przestaje być naturalne, a kobieta staje się zakładnikiem własnego wizerunku, w którym nie ma miejsca ani na niedoskonałość, ani na potrzeby, które nie zgadzają się z obrazem z romansu lub filmu pornograficznego. Czasem ma jednak ochotę zmyć makijaż, a orgazm nie przychodzi przy każdym zbliżeniu.
I co, gdy tego orgazmu nie ma?
I często nie ma. Bo rozpaczliwe dążenie do orgazmu i nieustanne kontrolowanie, jakim się jest, powoduje, że nie ma się żadnego. A wszystkie, które są, są udawane. Aż w końcu przychodzi moment, kiedy zdajesz sobie sprawę, że nie jesteś tak doskonała czy tak doskonały, jak by się mogło wydawać. Tylko jak się wycofać z tego wizerunku? Mężczyznom jest pod tym względem trochę trudniej się ukryć. Bo u nich emblemat nie tyle zaangażowania, co bycia podnieconym, jest widoczny gołym okiem. Również orgazm fizjologicznie wiąże się najczęściej z wytryskiem, więc mężczyźnie trudniej jest go symulować.
Podobnie zresztą jak podniecenie. Wspomniana Marta Meana powiedziała: „Ciało kobiece wygląda tak samo bez względu na to, czy jest podniecone, czy nie. Męskie bez erekcji ogłasza brak podniecenia. Ciało kobiece zawsze niesie obietnicę, sugestię seksu”². Ale wspomniałeś o kulcie erotycznej doskonałości. Co to takiego?
Mówiąc kult erotycznej doskonałości, mam na myśli pewien obraz seksualności ukształtowany medialnie. Na bilbordach zazwyczaj widzimy wyidealizowane modelki i modeli, w reklamie szamponu do włosów atrakcyjna kobieta doznaje czegoś na kształt orgazmu pod prysznicem, nie wiedzieć czemu w czasie mycia głowy. Te erotyczne skojarzenia są wszechobecne i przekaz płynący z nich jest taki, że seks jest dla młodych, pięknych i bogatych. Zresztą wzór erotycznej doskonałości sięga jeszcze antyku. Człowiek – w odróżnieniu od zwierząt, które kierują się instynktem – oprócz seksu stworzył erotyzm. To wybitnie ludzki wynalazek. Od czasów antycznych mogliśmy podziwiać malowidła i rzeźby przedstawiające idealne nagie ciała. Nawet instytucja gejszy w Japonii to przykład pewnego doskonałego erotyzmu, emanującego pięknem fizycznym, erotycznym, seksualnym wysublimowaniem, często też dodatkowo pociągającym intelektem. Czyli z taką gejszą mężczyzna mógł porozmawiać o poezji, posłuchać pięknej muzyki, zobaczyć, jak tańczy i… skonsumować ją. Takie marzenie o doskonałości w seksie, nie tylko w sensie aktu kopulacji, ale w rozumieniu naszego obrazu erotyki, było obecne od zawsze. Tyle że dostępne dla wybrańców. Natomiast w kulturze masowej kult seksualnej doskonałości został spopularyzowany w dużej mierze przez świat mody, reklamy, pornografii. I to na różnych poziomach.
W serialu Seks w wielkim mieście jest taka scena: Charlotte uprawia seks z ukochanym, chirurgiem, który tego dnia miał trzy rekonstrukcje nadgarstka, a ten nagle na niej… zasypia. Charlotte pyta więc Carrie: „Jestem kiepska w łóżku?”. Potem Carrie omawia to z Samanthą, bo martwi się o przyjaciółkę. „Widziałam, jak chodzi na steperze, nawet nie rusza biodrami” – kwituje Samantha. Carrie pyta więc: „A jak byś oceniła siebie?”, „To oczywiste”, „Skąd wiesz?”, „Na mnie nikt nie zasnął”. Skąd wiemy, że jesteśmy dobrymi kochankami? I co to znaczy dobry seks?
Taki, który daje poczucie zadowolenia.
Co w nim jest, a czego nie ma? Gdybym cię poprosiła o taki przepis jak na ciasto…
To teraz zapraszam cię do cukierni i zobaczmy, jak różnymi ciastami zapełniona jest lada. Jedni lubią makowiec z serem, inni czekoladowe brownie, a jeszcze inni bezę z owocami. Tak samo jest z seksem. Chociaż oczywiście można wymienić pewną powtarzalność elementów, które są ważne, czyli poczucie wzajemnej atrakcyjności, swobody, czysto fizycznej przyjemności, doświadczanie czy możliwość osiągnięcia orgazmu. Przepisem na dobry seks będzie sytuacja, w której możemy poczuć się atrakcyjni, ważni, autentyczni – przy czym niektórym przyjemność sprawia element pewnej gry w łóżku, choć może już nie w życiu. Niektórzy do dobrego seksu potrzebują czułości, delikatności, ciepła i bezpieczeństwa, inni bardziej intensywnych doznań, jak ból czy lęk, który może być stymulujący. Gdy mówimy o dobrym seksie, trzeba pamiętać, że seks jest tak samo różny, jak my jesteśmy różni. Seks mamy taki, jacy sami jesteśmy. W dodatku na przestrzeni naszego życia możemy się zmieniać. I nasz seks też będzie się zmieniał. Seks powinien być taki, na jaki w danym momencie naszego życia jesteśmy w stanie sobie pozwolić, co możemy w nim z siebie uwolnić. Więc dobry seks to seks uszyty na miarę.
Seks bez miłości jest gorszy od seksu z kimś, kogo się kocha?
Seks bez miłości i seks uprawiany z miłością mają się nijak do dobrego seksu i kiepskiego seksu. Tak naprawdę to cztery różne jakości: ktoś może doświadczać dobrego seksu, szytego na swoją miarę, bez miłości, dla innego seks bez miłości będzie zły albo zły z tym partnerem, ale już nie z innym. Ktoś inny przeżywa dobry seks z miłością, a jeszcze inna osoba kiepski seks, mimo że z miłością.
A może kluczem jest mityczny punkt G? Kochanek doskonały to taki, który wie, gdzie on jest?
Ale gdzie jest ten wszechmocny i uniwersalny punkt G? Bo ja nie wiem. Nauka nadal nie odnalazła do końca odpowiedzi na to pytanie.
Naprawdę punkt G nie istnieje?!
Na pewno nie taki, o jakim się popularnie mówi. I nie taki sam u wszystkich kobiet. W świetle współczesnej wiedzy trzeba go traktować orientacyjnie. Nazwa punktu G powstała od nazwiska Gräffenberga, ginekologa, a właściwie ukuła ją Beverly Whipple, która napisała książkę _G Spot._ Gräffenberg dużo wcześniej odkrył szczególną wrażliwość tego rejonu pochwy, powtarzalnie występującego u kobiet, zlokalizowanego na przedniej ścianie pochwy, gdzieś między 2,5 a 7,5 cm od wejścia. Opisywano niewielkie wybrzuszenie czy zwiększoną gęstość tkankową wyczuwalną w pochwie.
Czyli niepotrzebnie kpimy z mężczyzn, że nawet nie wiedzą, gdzie mamy punkt G?
Niepotrzebnie. Bo bardziej pasuje określenie przestrzeni niż punktu. Wskazówką do jej wyczucia jest: włóż palec do pochwy i wykonaj ruch, jakbyś chciał przywołać do siebie partnerkę. Ale nie należy przeceniać tego znaleziska, to nie jest żaden Święty Graal doskonałego kochanka ani przepis na wielokrotne orgazmy u każdej kobiety. Mógłbym zatem wskazać przestrzeń, a nie guziczek do wciśnięcia. Za ścianą pochwy w tym miejscu przebiega też struktura wewnętrzna łechtaczki, a w bezpośredniej bliskości i styczności również cewka moczowa, która jest otoczona bogato unerwioną, gąbczastą tkanką. Są to miejsca wrażliwe na stymulację, a ukrwienie tego obszaru znacznie wzrasta, kiedy kobieta jest podniecona – zależność jest więc dwukierunkowa. W okolicy łechtaczki, cewki moczowej, odbytu jest więcej miejsc wrażliwych na stymulację, identyfikowano je jako kolejne punkty na mapie miejsc erogennych kobiety, zatem alfabet tych punktów zaczął się rozszerzać. I choć słynny punkt G to miejsce pochwy, którego stymulacja u wielu kobiet daje szczególnie przyjemne doznania, trudno powiązać to jednoznacznie tylko i wyłącznie z określoną strukturą anatomiczną. Dużo bardziej uniwersalnym, wrażliwym na stymulację miejscem jest widoczna na zewnątrz część łechtaczki, szczególnie jej żołądź, będąca anatomicznym odpowiednikiem męskiej żołędzi prącia.
Przypomina mi to jednak poszukiwania Świętego Graala.
Tylko w tym przypadku uporczywie poszukiwanego w pochwie. Punkt G miał być przecież wrotami do przeżywania szczególnie silnego podniecenia i orgazmu. Ale to nie tam znajduje się rozkosz. Najsilniejsze doznania kryją się bowiem w głowie. Cały seks zaczyna się i kończy w mózgu. Tam rodzi się pożądanie i tam kończy się wszystko doznawaniem przyjemności, satysfakcji czy rozkoszy seksualnej, której – podobnie jak pożądaniu, podnieceniu, orgazmowi – towarzyszą różne odczucia z reszty ciała. Ale one tylko akompaniują uczuciu przyjemności, które rozgrywa się w naszym mózgu. I jest tym silniejsze, im mniej próbujemy je kontrolować, im mniej usilnie staramy się dobrze wypaść w oczach partnera. Dlatego raczej nie powinniśmy posługiwać się określeniem „kochanków doskonałych”. Do mojego gabinetu trafiają pacjenci, którzy skarżą się, że nie są kochankami doskonałymi.
Dlaczego tak uważają?
Kiedyś pewna pacjentka wymieniała, że bardzo lubi seks, niezwykle łatwo się podnieca, nawilża, czuje przyjemność w trakcie stymulacji seksualnej, lubi pieścić partnera, ma dużą przyjemność z bycia pieszczoną, z penetracji, takiej czy innej, ale na koniec dodała, że czuje się niedoskonała, bo co jak co, ale orgazm to osiąga tylko przez stymulację łechtaczki. Większość osób nie wie, że penetracja pochwy także wiąże się ze stymulacją łechtaczki, tylko jej wewnętrznej części. Łechtaczka to jest taki nieprzeciętnie duży penis schowany w środku ciała kobiety, a to, co widać na zewnątrz, to tak, jakby mężczyzna miał widoczną samą żołądź. Do tego zamętu przyczynił się trochę Freud, bo to on mówił o orgazmach niedojrzałych łechtaczkowych i dojrzałych pochwowych. Dorosła, dojrzała kobieta powinna mieć zgodnie z tą teorią orgazm nie zablokowany w łechtaczce, tylko doświadczany w czasie stosunku penetracyjnego, co zresztą bardzo dobrze odzwierciedla męskie pragnienia kontroli. Bo oczywiście orgazm powinien być w tym kontekście doświadczany tylko dzięki penisowi w środku kobiety – czyli kobieta w tym względzie nie może być samowystarczalna, bo bez penisa nigdzie nie dojdzie, a to, co osiągnie, będzie bardzo niedojrzałe. Ta męska fantazja zakorzeniła się także w umysłach wielu kobiet i nadal w gabinecie często słyszę od kobiet: „No tak, panie profesorze, orgazm niby osiągam, ale tylko ten łechtaczkowy”.
I co wtedy mówisz?
Przede wszystkim, że miło słyszeć, że osiąga pani orgazm, to dobra wiadomość. I tłumaczę, że orgazm to przede wszystkim to, co się dzieje w jej głowie, a czemu reszta ciała towarzyszy, i to u poszczególnych kobiet w różny sposób. A potem szukamy tego indywidualnego przepisu na zwiększenie satysfakcji z seksu.
Wróćmy jednak do kochanka doskonałego – chciałabym, żebyśmy zostali przy tej nazwie, bo może warto do tego dążyć. Nie musi wiedzieć, gdzie jest punkt G, ale musi wiedzieć, gdzie jest łechtaczka i czemu służy?
Miło by było, żeby wiedział. Jako że faktycznie większość kobiet właśnie tam ma zlokalizowany szczególnie wrażliwy i wdzięczny do stymulacji rejon, strefę erogenną, co pięknie i obrazowo tłumaczyła już Michalina Wisłocka. Warto też uświadomić sobie kwestię istnienia części wewnętrznej łechtaczki oraz innych stref erogennych. Znajomość budowy i działania własnego ciała pomaga. Dla mężczyzny zwykle jest dość oczywiste, gdzie ma swojego penisa, wiedzą to też jego partnerki lub partnerzy. Natomiast i kobiety, i mężczyźni często nie rozumieją złożoności kobiecej anatomii. Drugim istotnym elementem jest umiejętność słuchania, uwzględniania potrzeb partnerki, odkrywania tej indywidualnej mapy ciała i podążania za jego potrzebami.
Czyli uważność?
Tak, ale mężczyzna, który jest dobrym kochankiem dla jednej kobiety (czy mężczyzny), nie musi być wcale dobrym kochankiem dla innych. Jedna może pragnąć czułego, delikatnego kochanka, a inna zdecydowanego, szorstkiego.
Co więcej, jednego dnia może pragnąć takiego, a następnego zupełnie innego „obchodzenia się” z nią.
Dobry kochanek powinien być więc elastyczny w swoim zachowaniu, a przede wszystkim spontaniczny. Czasem pacjentki mówią mi, że uwielbiają czułość i delikatność, ale od czasu do czasu chciałyby być zdominowane przez partnera, bez pytania i na ostro. Jednak jemu o tym nie mówią, bo czują, że to nagłe, filmowe pożądanie będzie nieautentyczne – bo on taki nie jest. Ale może nie chcą go takim zobaczyć. Ta sama czuła i delikatna osoba może w innych sytuacjach okazać się twarda i zdecydowana, a pozornie twardzi, nieczuli mężczyźni typu macho potrafią się niespodziewanie rozklejać albo nie radzić sobie z powodu lęku i wycofywać się w różnych sytuacjach. W ogóle ludzka powierzchowność bywa myląca. Dotyczy to zarówno pojedynczych osób, jak i związku. Nieraz przychodzą do mnie pary, które mają istotne problemy w relacji i mówią: „Wszyscy postrzegają nas jako idealny związek, podają nas jako przykład. A my tacy nie jesteśmy, proszę nam pomóc”. To pokazuje, że z zewnątrz nie widać wszystkiego. Partnerzy, którzy otwarcie potrafią się wściec czy obrazić jedno na drugie, to niekoniecznie jest para, która chyli się ku upadkowi. Łatwo możemy ulec złudzeniu.
To co radzisz mężczyznom, którzy przychodzą do ciebie i mówią: „Chciałbym być dla niej kochankiem doskonałym. Co mam zrobić? A czego mam nie robić?”?
„A jakiej kochanki pragnie partner czy partnerka?” – pytam. A potem mówię: „Proszę zacząć z nią rozmawiać. Dowiedzieć się, czego pragnie i czego potrzebuje”. Na czym mu/jej zależy. Bo jeżeli pragnie czułego, delikatnego kochanka i długich pieszczot, bliskości, poczucia długiego zespolenia, to bycie dobrym kochankiem nie będzie poległo na namawianiu na szybki numer w przedpokoju. Dla niektórych pragnieniem może być zmienność, ciągłe zaskakiwanie. W większości pragnień najczęściej jednak jesteśmy powtarzalni. Nawet jeśli czujemy potrzebę zmienności, to zwykle dotyczy ona niektórych sytuacji, wyłamania się poza pewną rutynę, ale nie musimy na każdy dzień mieć zaplanowanej innej pozycji z _Kamasutry_ lub innego scenariusza w sypialni. Bycie dobrym kochankiem oznacza umiejętność podążania za pragnieniami partnera, bycia otwartym na różne doświadczenia seksualne, mniejszej koncentracji na sobie.
Takie rozmowy są trudne: czego pragniesz i czego potrzebujesz?
Ale są kluczem do świetnego seksu. Warto też być otwartym na sygnały, które się dostaje. Czasem kobiety skarżą się na swoich partnerów: „Nie chcę dawać instrukcji. Kiedy mówię dokładnie, co ma zrobić, to tracę zainteresowanie”. Tu nie chodzi zresztą tylko o instrukcję techniczną, czego i jak dotykać, gdzie pocałować lub złapać silniej czy słabiej. Podobnie bardzo silnym afrodyzjakiem, wabikiem seksualnym jest poczucie, że druga strona przeżywa silne pożądanie, jest rozgrzana seksualnie – to wzmacnia także poczucie własnej atrakcyjności.
Marta Meana twierdziła, że „bycie pożądaną to orgazm”. Mówisz więc: „Zachwyć się nią. Pokaż, że jej pragniesz”? I to wystarczy?
Często pomaga, szczególnie jeżeli nie jest udawane. Tu chodzi też o odblokowanie okazywania emocji.
Czy są pary niedopasowane? Na przykład ona uwielbia seks oralny, ale on nigdy nie zrobił jej minety. Za to wciąż dąży do seksu analnego, którego ona nie znosi. Nie jest dla niej dobrym kochankiem?
Może tak być. Natomiast może być doskonałym kochankiem dla kogoś innego. Gdyby wysłać Casanovę do stu kobiet, być może rzeczywiście miałby statystykę dobrą, wiele byłoby nim oczarowanych, ale na pewno znalazłyby się i takie, które by prychnęły i powiedziały: „Nie wiem, co te inne w nim widzą”. W seksie nie jest tak, że _one fits all_, czyli jeden pasuje do wszystkich. Dlatego mówi się o seksualnym dopasowaniu. Na pewno wśród dobrych kochanków duże znaczenie ma umiejętność pokazywania siebie i przekazywania sygnałów, bycie otwartym na potrzeby drugiej strony, jednocześnie sprawianie tego, żeby partner czy partnerka czuli się po prostu atrakcyjni, bezpieczni, zaopiekowani, zaspokojeni. To jest określenie, którego często się używa w kontekście seksu – czyli zaspokojone zostały pewne potrzeby, spełnione zostały pewne pragnienia. I pozostało dużo niezaspokojonych potrzeb. Część potrzeb wymyka się jednak poza techniki i umiejętność porozumienia, potrzebne jest naturalne przyciąganie, tzw. chemia między dwojgiem ludzi.
W filmie To tylko seks jest taka scena: on nurkuje pod kołdrą, żeby sprawić jej przyjemność zwaną minetą. „Co ty robisz? Kopiesz tunel do Chin?”, „Znam się na tym”, „Kto tak twierdzi?”, „Wszystkie moje byłe dziewczyny”, „Kłamały. Albo miały cipki ze stali. Delikatniej!” Czy mężczyzna wie, co czuje kobieta, kiedy on ją zaspokaja? Mam wrażenie, że nie!
To jest bardzo zasadne pytanie. Mężczyźni bowiem, opisując swoje doznania seksualne, są stosunkowo małomówni i oszczędni w słowach. Natomiast gdy poprosisz pięć kobiet, żeby opisały swoje orgazmy, każda zrobi to na własny sposób. Okaże się, że orgazm to tak naprawdę pięć różnych doznań. Jedna będzie opisywała, że jest to długie, stopniowo narastające i opadające uczucie ciepła, po którym następuje rozluźnienie; druga powie, że to jest bardzo szybki, nagły wzrost napięcia seksualnego i bardzo szybkie, gwałtowne rozluźnienie, któremu towarzyszą przyjemne prądy przechodzące przez całe ciało i uczucie pulsowania; a trzecia opisze to w jeszcze inny sposób. Te doznania, odczucia są dość zróżnicowane. Różna jest też wrażliwość stref erogennych. Na przykład jedna kobieta czuje największą przyjemność na samym początku stosunku i potrzebuje równie szybkich reakcji od partnera. Inna może odczuwać wraz z przedłużaniem stosunku nadmierne tarcie przy mniejszym nawilżeniu, bolesność. Jeszcze inna – dyskomfort na początku, dopiero w trakcie stosunku następuje rozluźnienie i wzrost przyjemności. Jedna kobieta ma wzorzec szybkiego osiągania orgazmu, podczas gdy inna potrzebuje dłuższej stymulacji, przygotowania i dłużej trwającego stosunku. Więc te potrzeby i wzorce stymulacji mogą być bardzo różne.
I pewnie zależą od tego, co czujemy do partnera. O tym mówi chyba biologia miłości?
Biologia miłości mówi o tym, jak nasz organizm, ciało, fizjologia – traktując mózg jako integralną część ciała – zarządza naszymi uczuciami. Uczuciami zakochania, powiązanymi ze stanem zauroczenia, namiętności, który część badaczy właściwie oddziela od miłości w ustabilizowanej czasowo relacji, rozumiejąc ją jako pewne bardziej utrwalone uczucie wobec drugiej osoby. Nie ma sprawdzonej naukowo definicji miłości – trzeba to sobie jasno powiedzieć. Krążymy wokół powszechnie stosowanego pojęcia, które tak naprawdę nie ma jednej uznanej definicji czy konceptualizacji.
A według ciebie czym jest miłość?
Według mnie jest to indywidualny sposób przeżywania szczególnej i silnej więzi z drugą osobą. Kochać możemy partnera, rodziców, dzieci i inne bliskie osoby. Miłość romantyczna odnosi się tylko do partnera. Z punktu widzenia neuronaukowca myślę oczywiście o procesach zachodzących w naszym mózgu. Zakochanie powoduje bowiem burzliwe zmiany czynnościowe w układzie nerwowym. Zmiany aktywności mózgu zachodzą nie tylko w obecności tej drugiej osoby, ale nawet na skutek myślenia o niej. Powtarzalne doświadczenia wpływają na kształtowanie się połączeń neuronalnych, wzmacnianie określonych dróg związanych z przeżywaniem uczuć, emocji, doznań wiążących się z byciem z drugą osobą, co do której żywimy takie uczucia. Biologia miłości obejmuje też złożoną grę różnych substancji chemicznych w naszym mózgu, aktywacji poszczególnych obszarów odpowiedzialnych za poszczególne aspekty związane z naszą reaktywnością seksualną. W przypadku przeżywania pożądania drugiej osoby na poziomie poznawczym istotną rolę pełnią regiony kory przedczołowej czy fragmenty płatów skroniowych. W przypadku emocjonalnego przeżywania kontaktu seksualnego znaczenie mają takie rejony, jak ciało migdałowate, układ nagrody, jądra podkorowe. Za przeżywanie przyjemności z bycia z bliską osobą i przetwarzanie emocji odpowiada kora obręczy. Nagradzające, przyjemne doświadczenia wiążą się ze zwiększonym uwalnianiem dopaminy w jądrach podkorowych, szczególnie w jądrze półleżącym i brzusznym polu nakrywki, integracja przyjemnych doznań odbywa się w grzbietowo-bocznej korze przedczołowej…
Brzmi skomplikowanie…
I nadal jest wiele znaków zapytania na poziomie czysto molekularnym, anatomicznym i czynnościowym. Poznajemy fizjologiczną rolę kolejnych substancji chemicznych. Chociażby to, że będąc w bliskości ukochanej osoby, możemy doświadczać wydzielania większych ilości oksytocyny albo że akt seksualny wiąże się z wyrzutem endogennych opioidów, poczuciem satysfakcji, zaspokojenia. Dopamina zaś ma znaczenie w kontekście tworzenia uważności, istotności bodźców jako tych, które działają na nas w sposób nagradzający. To, jakie bodźce są najbardziej nagradzające, może się zmieniać na przestrzeni lat i doświadczeń życiowych. Jesteśmy skomplikowanym komputerem i mamy złożone oprogramowanie.
Zatem miłość to reakcje chemiczne w mózgu?
W pewnym rozumieniu można powiedzieć, że uczuciom niewątpliwie towarzyszą bardzo określone ich substraty chemiczne. Każdy ma swój indywidualny wzorzec reaktywności, jego intensywność, trwanie, modulację. Subiektywnie doświadczane uczucia wpływają na chemię mózgu i na odwrót. Rozumując w ten sposób, możemy połączyć biologię i subiektywne doznania czy, jak mówią niektórzy, ciało i duszę.
Ile trwa zakochanie i gorąca namiętność w związku?
U różnych osób i w różnych relacjach obejmuje różny czas. Część partnerów w związkach mówi, że okres najsilniejszej namiętności trwał u nich kilka tygodni, inni, że kilka miesięcy, a jeszcze inni, że dwa, trzy lata. Oczywiście silna namiętność jest zarezerwowana dla początkowej fazy związku, kiedy pojawiają się elementy nowości i niepewności powodzenia, silna motywacja, wyjątkowo intensywne przeżywanie tych pierwszych tygodni czy miesięcy relacji. Ich przebieg, intensywność i trwałość zależą też od częstości spotkań, poczucia niepewności lub bezpieczeństwa odnośnie do przyszłości relacji czy samych doświadczeń wzajemnego kontaktu. To jest kumulacja wszystkich elementów. Przeżywanie siebie i wzajemnego pożądania zmienia się wraz z pojawieniem się mechanizmów przywiązania, które też są neurologicznie sterowane, za nie odpowiadają neuroprzekaźniki, neuropeptydy.
I w momencie przywiązania nie ma już namiętności?
W każdym razie nie taka, jak na samym początku, przed stworzeniem mechanizmów przywiązania. Między innymi dlatego, że w momencie poznania jest element nowości, niepewności, zabiegania i szczególnej mobilizacji. Ale z drugiej strony przywiązanie nie stanowi antytezy pożądania. Nie musi go eliminować. Nawet nieodczuwane w tak intensywny sposób może być silne i przyjemne. Sam początek możemy porównać do narkotycznego doznania. Później następuje pewna adaptacja. Powtarzalność doświadczania bliskości z drugą osobą przez wiele lat może być nadal przyjemna, niektórzy mówią o tym uczuciu jako mniej intensywnym, ale głębszym, pełniejszym w miarę wzrastania wzajemnego zrozumienia, gromadzenia wspólnych wspomnień i wartości. Z punktu widzenia erotyzmu, w tym spokoju dobrze jest czasem podsycić płomień pożądania.
- Punkt G nie istnieje. Naukowcy wciąż nie potrafią go znaleźć. To raczej przestrzeń, która jest drogą do kobiecej rozkoszy, niż jeden konkretny punkt.
- Droga do kobiecego orgazmu to umiejętność słuchania, uwzględniania potrzeb partnerki, odkrywania indywidualnej mapy ciała i podążania za jego potrzebami.
- Penetracja pochwy wiąże się ze stymulacją łechtaczki, tyle że jej wewnętrznej części. Łechtaczka to jest taki nieprzeciętnie duży penis schowany w środku ciała kobiety, a to, co widać na zewnątrz, to zaledwie „wierzchołek góry lodowej”.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki