Spełnione marzenia - ebook
Spełnione marzenia - ebook
„W trakcie kolejnych dwóch tygodni znacznie się do niej zbliżył. Nie spodziewał się, że razem może być im tak dobrze. W pracy podziwiał jej umiejętności oraz podejście do pacjentów, którym wszystko tłumaczyła bez zbędnego protekcjonalizmu. Po pracy było jeszcze lepiej. Ku swojemu zdziwieniu nie mógł się doczekać kolejnych spotkań. Przez ostatnie cztery lata unikał kobiet, ale w Stephanie było coś, co od początku go pociągało”.
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-276-0935-9 |
Rozmiar pliku: | 636 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
– Spokojnie, skarbie, spokojnie. – Daniel gładził córeczkę po głowie. – Nic nie mów, tylko oddychaj. Raz, dwa wdech, raz, dwa wydech. O, tak. I jeszcze raz.
Dlaczego stan małej pogorszył się tak błyskawicznie? Dlaczego nie pomogła pełna pary łazienka? Mia dalej zanosiła się kaszlem, tym okropnym szczekającym, kokluszowym kaszlem. Był pewien, że pulsoksymetr wykazałby, że wysycenie krwi tlenem jest zdecydowanie poniżej normy.
Jak najszybciej trzeba zawieźć ją do szpitala. Wezwać karetkę? Nie, bo to by ją dodatkowo przestraszyło. Poza tym zawiezie ją szybciej niż ambulans, który najpierw musiałby tu dotrzeć. Ale w jego aucie będzie sama siedziała na tylnym siedzeniu i nikt nie będzie trzymał jej za rękę. Gdyby zadzwonił do mamy albo siostry, zjawiłyby się natychmiast, ale one też muszą tu dojechać.
Nie po raz pierwszy żałował, że jest samotnym ojcem. Gdyby ta durna emerytka za kierownicą, która zmiotła jego żonę z chodnika, tego dnia wzięła taksówkę, zamiast wsiadać do auta, nad którym już nie panowała…
No cóż, narzekanie nie wskrzesi Meg. Jest pozbawione sensu, a przyszło mu do głowy ze strachu, że nie uratuje córeczki. Że ją straci, bo w porę nie zauważył niepokojących objawów. Beznadziejny z niego ojciec. I beznadziejny lekarz.
Wziął dziecko na ręce.
– Myślę, że na ten kaszel potrzebujemy specjalnego lekarstwa, ale w domu go nie mam, więc zabiorę cię do swojej pracy, zgoda?
Mia przytaknęła, spoglądając na niego wielkimi brązowymi oczami. Jak oczy Meg. Zalało go poczucie winy. Zawiódł i Meg, i Mię.
– Jedziemy. – Złapał jeszcze pled i jej ulubionego misia, po czym wyszedł z domu. – Tatuś będzie prowadził, więc nie może trzymać cię za rączkę, ale miś Fred dotrzyma ci towarzystwa. – Zapiął ją w foteliku, przytulił do niej pluszaka i okrył ich pledem.
Przemawiał do córki przez całą drogę do szpitala oraz niosąc ją na oddział ratunkowy. W odpowiedzi słyszał tylko jej przeraźliwy kaszel. Na szczęście od razu dostrzegła ich pielęgniarka i bez namysłu skierowała do pediatry.
Nie znał dyżurującej lekarki, ale nie to było istotne.
– Witaj, Mia. Nazywam się Stephanie Scott – przedstawiła się dziewczynce, kucając przed nią.
Mia wykrztusiła tylko pierwszą sylabę odpowiedzi, bo znowu zaniosła się kaszlem.
– Skarbie, nic nie mów. Słyszę, co ci dolega. Założę ci zaraz na buzię maseczkę, która pomoże ci oddychać i zmniejszy kaszel. A do tego taki kapturek na paluszek. To nie będzie bolało. Ten kapturek puści promień światła przez paluszek i wyświetli cyferki konieczne, żebym mogła ci pomóc. Dobrze?
Mia pokiwała głową. Daniel wiedział, co doktor Scott chce zbadać, zakładając pulsoksymetr: puls oraz wysycenie krwi tlenem. Też by tak postąpił.
Spoglądając na ekran, uśmiechnęła się do Mii.
– Tego się spodziewałam. Przez inną maseczkę podam ci lekarstwo, które zlikwiduje kaszel, a teraz porozmawiam z twoim tatą, bo jemu chyba łatwiej mówić niż tobie. Zgadzasz się? – Gdy dziewczynka przytaknęła, zwróciła się do Daniela. – Podam jej adrenalinę, co bardzo poprawi oddychanie. Zrobię to za pomocą nebulizatora, więc mała tylko musi oddychać. Wygląda to dosyć strasznie, ale nic złego się jej nie stanie.
– Okej – zgodził się ledwie żywy, ale czuł, że obserwując doktor Scott, zaczyna się relaksować. Wiedziała, co robi i to z uśmiechem, który… opromieniał cały gabinet.
Skrzywił się. O czym on myśli, mając ciężko chore dziecko?! Tym bardziej że od czterech lat, od śmierci Meg, nie spotyka się z kobietami, koncentrując się na dziecku i pracy.
– Panie Connor…?
– Przepraszam, nie usłyszałem.
– Pytałam, czy w rodzinie Mii występowała lub występuje astma albo alergie.
– Nie, nic z tych rzeczy.
– Czy mała miewa świszczący oddech albo czy się żali, że trudno jej oddychać?
– Nie.
– Czy zauważył pan, że czasami brakuje jej tchu?
Szybko się zorientował, że jest to lista objawów astmy.
– Nie. Uważa pani, że to może być astma?
– To prawdopodobne.
Pokręcił głową.
– Przeziębiła się, co zawsze kończy się ostrym kaszlem. Jak była maleńka, złapała ostre zapalenie oskrzelików i przeleżała tu tydzień pod tlenem.
– Uhm… Często się zdarza, że po wirusie RSV maluchy ciężej przechodzą każde kolejne przeziębienie. Pewnie teraz, jak widzi ją pan w masce, wraca tamto wspomnienie.
– Owszem. – Przypomniał sobie noce, kiedy na zmianę z Meg siedzieli przy łóżeczku, karmiąc małą przez sondę nosowo-żołądkową, bo po chorobie była zbyt wyczerpana, by pić samodzielnie. – Chyba trochę spanikowałem.
– Skądże, postąpił pan bardzo rozsądnie, przywożąc ją tutaj – zapewniła go. – Nie otrzymywała tyle tlenu, ile powinna, więc te leki bardzo jej pomogą. Ale chciałabym zatrzymać ją na noc. Mówi pan, że jest przeziębiona?
– Od trzech, czterech dni. A wczoraj zaczął się ten upiorny kaszel. – Westchnął. – Zawsze pomagała zaparowana łazienka. Daję jej wtedy do picia ciepły sok z czarnej porzeczki albo coś podobnego i trzymam ją na kolanach w pozycji pionowej.
– To właśnie należy zrobić. Przyczyną przeziębień jest wirus, więc antybiotyk nie pomoże, za to paracetamol zbije gorączkę.
Chciał powiedzieć, że jest lekarzem, ale to by Mii nie pomogło, a jest ważniejsza od jego dumy zawodowej.
– Dałem jej paracetamol jakieś cztery godziny temu, więc pora na następną dawkę.
– Często się pojawia taki kaszel?
– Zdecydowanie za często. Mia nie lubi opuszczać lekcji, ale nieustanny kaszel za bardzo ją męczy.
– Czy lekarz rodzinny przepisał jej kortykosteroidy?
– Nie.
– To leki przeciwastmatyczne, ale łagodzą również stany zapalne dróg oddechowych wywołane tym wirusem. Muszę zaznaczyć, że kortykosteroidy są takimi samymi sterydami, jakie produkuje każdy organizm, a nie tymi kojarzonymi z kulturystami.
Przepadło. Już nie mógł się przyznać, że jest lekarzem, bo oboje wprawiłoby to w zażenowanie. Za to podobało mu się, że doktor Scott wszystko wyjaśnia. Szkoda, że jest w zespole oddziału ratunkowego, bo przydałaby się na neonatologii. Ale może tylko kogoś zastępuje? Sprawdzi to później. Jeżeli lekarka rzeczywiście ma zastępstwo, poprosi Thea, by ją wciągnął na ich listę. Byłaby cennym nabytkiem.
Mia oddychała coraz łatwiej. Stephanie spojrzała na dane z oksymetru.
– Teraz jestem już spokojniejsza. Mia, zostaniesz tutaj na noc, żebyśmy mogli sprawdzić, czy kaszel ustępuje, a gdyby nie ustępował, podamy ci więcej leku. Tatuś może z tobą zostać… – Spojrzała na Daniela. – Albo mamusia.
Wierzył, że mama Mii duchem będzie przy małej, ale… bardzo by chciał, by i ciałem była z nimi. Od czterech lat jest samotnym ojcem, tęsknota za Meg też nie wygasała. Jednak prawdę mówiąc, Mia i praca tak go pochłaniają, że nie ma czasu na analizowanie swojego osamotnienia.
– Ja z nią zostanę.
Zainstalowała ich na oddziale dziecięcym, po czym wypełniła kartę pacjenta.
– Zajrzę do was jutro przed końcem dyżuru – obiecała. – Jeżeli będzie pan czegoś potrzebował, proszę to zgłosić pielęgniarce, a gdyby działo się coś złego, proszę nacisnąć ten guzik i natychmiast ktoś do was przyjdzie.
Znał to na pamięć, ale uznał, że komentarz byłby z jego strony grubiaństwem.
– Dziękuję.
– Nie ma sprawy. – Uścisnęła rączkę Mii. – Postaraj się odpoczywać, okej?
Dziewczynka słabo przytaknęła.
– Do zobaczenia.
Już w przerwie czuła pokusę, by odwiedzić pana Connora i jego córeczkę. Ojciec sprawiał wrażenie zmęczonego i zaniepokojonego. Poza tym rzadko się zdarzało, by z dzieckiem zostawał tylko ojciec. Chorymi dziećmi zajmowały się zazwyczaj matki. Być może matka Mii też nie czuje się dobrze albo pracuje na nocnej zmianie. Niewykluczone, że mężczyzna samotnie wychowuje dziecko i przeraził się, że tak szybko się rozchorowało.
Spokojnie. Należy zachować dystans. I się nie angażować, pamiętając o tym, jak jej świat się zawalił, gdy zajęła się problemami zdrowotnymi pewnej osoby. I chociaż minęły już cztery lata od rozwodu, przykre wspomnienia nie zblakły. Prysły marzenia, straciła drugą rodzinę przez to, że najwyżej stawiała pracę.
Teraz została jej wyłącznie praca. I tym musi się zadowolić. Koniec z użalaniem się nad sobą. Musi się skoncentrować, bo ma nocny dyżur na pediatrycznym oddziale ratunkowym.
Przekazawszy oddział nowej zmianie, poszła na pediatrię. Ojciec Mii wyglądał, jakby oka nie zmrużył, za to dziewczynka spała, nadal kaszląc przez sen.
– Dzień dobry – powitał ją znużonym tonem.
– Trudna noc? – zapytała ze współczuciem.
Przytaknął.
– Zastanawiałam się nad jej przypadkiem. Pomyślałam, że to może być nadreaktywność oskrzeli. Kiedy się przeziębimy, drogi oddechowe trochę puchną, ale w przypadku nadreaktywności zbyt gwałtownie reaguje cały układ oddechowy. – Pospiesznie nakreśliła schemat na kartce. – To są płuca Mii. Wygląda to jak drzewko, którego pniem jest tchawica z mniejszymi odgałęzieniami. Drogi oddechowe są otoczone mięśniem jak pień korą, a wnętrze wyścielone błoną, która wydziela śluz oczyszczający płuca. Z powodu przeziębienia mięśnie się zaciskają, śluzówka puchnie i wydziela więcej śluzu niż normalnie. Drogi oddechowe się zwężają, co z kolei utrudnia oddychanie. – Przeniosła na niego wzrok, by się zorientować, czy ją zrozumiał.
– Nadreaktywność oskrzeli… Jest coś na to?
– Tak. Kortykosteroidy, inhalator oraz nebulizer. Wypiszę panu receptę. Jak mała się obudzi, pielęgniarka pokaże panu, jak się ich używa.
– Dziękuję.
– Są też pewne objawy niepożądane – zastrzegła się. – Może ją boleć głowa albo brzuszek, albo może dostać torsji. Gdyby wystąpiły, lekarz rodzinny może nieco zmienić leczenie, ale uważam, że to wystarczy.
Przegarnął włosy palcami.
– Dziękuję. Dziękuję też za okazaną wczoraj wyrozumiałość. Była pani wspaniała dla Mii.
Te słowa sprawiły jej dużą przyjemność. To niebezpieczne. Nie pozwalała sobie na taką reakcję. Wiedziała, że jest dobra i że robi, co do niej należy, ale nigdy nie spoufalała się ani z pacjentami, ani z kolegami po fachu. Joe dał jej nauczkę i od tej pory wolała być sama. Z nikim nie wiązać żadnych nadziei, z nikim, kto mógłby zawieść jej zaufanie.
– To moja praca. Ma pan jeszcze jakieś pytania?
– Nie, dziękuję.
– Wobec tego życzę powodzenia.
Cztery dni później wezwano ją na oddział położniczy, by zbadała noworodka z nieplanowego cesarskiego cięcia. Lekarz był jeszcze w trakcie operacji, więc przedstawiła się położnej oraz lekarzowi i czekała na dziecko.
– Co się stało?
– Stan przedrzucawkowy. Zupełnie nieoczekiwanie – poinformowała ją położna. – Podczas ostatniej wizyty kontrolnej wszystko było w porządku. Miała trochę za wysokie ciśnienie, ale tego dnia załatwiała sporo spraw. Dzisiaj nagle poczuła się fatalnie, bolała ją głowa i spuchły kostki. Położna środowiskowa skierowała ją do nas. Z bardzo wysokim ciśnieniem i białkiem w moczu. Danielowi nie podobała się praca serca malucha, więc ją tu przewiózł.
Daniel to ten położnik, pomyślała.
– Który to tydzień? – zapytała.
– Trzydziesty szósty.
– Coś ponadto?
– To jedyna komplikacja – odparła położna.
Wystarczająco poważna.
Gdy już przecięto pępowinę, dokładnie zbadała noworodka. Czynność serca oraz oddychanie trochę za wolne, rączki i stópki lekko zasinione, ale na szczęście napięcie mięśni prawidłowe, a na dodatek chłopczyk się skrzywił i zakwilił.
Owinęła go w czystą chustę i podała matce.
– Moje gratulacje – powiedziała. – Śliczny chłopaczek. Ale zabiorę go na oddział opieki specjalnej, bo ma kłopoty z oddychaniem, dlatego że trochę za wcześnie przyszedł na świat. To się często zdarza, więc proszę się nie martwić. Może go pani odwiedzać o każdej porze, a jak będzie pani miała jakieś pytania, to będę na miejscu.
– Dziękuję – wyszeptała kobieta.
Podczas gdy instalowała noworodka na oddziale, położnicę przewieziono do sali pooperacyjnej. Nieoczekiwanie podszedł do niej położnik, zdejmując z twarzy maseczkę.
– Przepraszam, że wcześniej nie miałem okazji się przedstawić. Daniel…
– Pan Connor…
Ostatnia osoba, której by się spodziewała w tym miejscu! I pomyśleć, jak bardzo się starała wszystko mu tłumaczyć. Wyszła na idiotkę. Jako lekarz doskonale wszystko wiedział. Tym bardziej że w hierarchii stoi wyżej od niej, bo operuje. Otrząsnęła się i przestawiła na tryb zawodowy.
– Jak Mia?
– Dobrze, dzięki. – Westchnął. – Trochę się wstydzę, że tak spanikowałem. Przepraszam, wiem, że powinienem był się przyznać, że jestem lekarzem.
Jest speszony? To znaczy, że chyba nie wszystko stracone. To dobrze, bo na pewno będą razem pracować.
– Nie ma problemu. Każdy rodzic wpada w panikę, kiedy jego dziecko nie może oddychać. Lekarz pewnie przeżywa to jeszcze bardziej, bo zna ewentualne powikłania. Jest się czego bać. – Uśmiechnęła się. – Za to ja przepraszam za ten rysunek. Wyszło na to, że jajko mądrzejsze od kury.
Roześmiał się.
– Nie masz za co przepraszać. To drzewko bardzo mi wtedy pomogło. Prawdę mówiąc, cieszę się, że jesteś w zespole pediatrycznym. Za pierwszym naszym spotkaniem zastanawiałem się, czy jesteś na zastępstwie.
– Nie, jestem przypisana do pediatrycznego oddziału ratunkowego. Akurat kiedy dołączyłam do zespołu, Rhys Morgan połączył go z ratunkowym. – Rzuciła mu zdziwione spojrzenie. – Dlaczego jesteś zadowolony, że jestem na pediatrycznym?
– Bo gdybyś była na zastępstwie, zamierzałem poprosić mojego szefa, żeby wciągnął cię na listę neonatologii. Umiesz rozmawiać z przerażonymi rodzicami – dodał.
– Dzięki.
– Dasz się później zaprosić na kawę?
Na kawę? Zaprasza ją jako koleżankę, jako wdzięczny rodzic, czy chce się z nią spotykać częściej? Przeraziła się. Zwłaszcza że nie wiedziała, czy jest żonaty. Za nic w świecie nie umówi się z facetem, który nie jest wolny.
W ogóle nie ma ochoty w cokolwiek się angażować. Najbezpieczniej dzielić ludzi na pacjentów oraz koleżanki i kolegów z pracy. Trzymała się tego od rozwodu.
– Nie trzeba, naprawdę. Zrobiłam, co do mnie należało. – Speszona dodała: – Muszę wracać na oddział.
– Rozumiem. Stephanie, miło było cię znowu spotkać.
– Ciebie też – rzuciła, po czym pospiesznie umknęła, by jeszcze bardziej się nie zbłaźnić.