Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Spełnione marzenia - ebook

Data wydania:
25 lipca 2023
Ebook
39,90 zł
Audiobook
44,90 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Spełnione marzenia - ebook

Eliza i Max wyjeżdżają do Kopenhagi zrealizować swój nagrodowy voucher. Podczas zwiedzania skarbca w zamku Rosenborg uwagę Elizy przykuje bransoleta zaskakująco podobna do zaginionego klejnotu królowej Konstancji. Codzienność, a także naukowe awanse Elizy, zepchną tę sprawę do rzadko odwiedzanych obszarów pamięci.

Już w Parchowie Eliza zauważy na parkingu niewidzianą wcześniej we wsi czerwoną alfę romeo na włoskich numerach. Kiedy Max również dostrzeże auto, obudzi się w nim natura detektywa i mężczyzna uruchomi pokładową kamerę. Wkrótce pojawi się we wsi zielony peugeot, z tym samym kierowcą. Max jest pewien, że on interesuje się Gabi Godebską, która prowadzi zajęcia dla dzieci, w tym dla Małgosi i Jasia. Atmosfera gęstnieje tym bardziej, że Gabi opowiada o włoskiej mafii i porwaniach kobiet i dzieci…

Co z bransoletą, dziwnym Włochem i Gabi? Jakie plany i marzenia mają jeszcze Eliza, Max i pozostali mieszkańcy kolonii Sołacz?

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8310-500-0
Rozmiar pliku: 1,3 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

KIERUNEK: HABILITACJA

Kie­ru­nek: habi­li­ta­cja

Poranny tele­fon od pro­fe­sora Zyg­munta Gro­now­skiego lekko roz­draż­nił i wybił z rytmu Elizę, bo nie dość, że wcze­śniej zgo­dziła się przy­je­chać do Gdyni popra­co­wać nad refe­ra­tem i pre­zen­ta­cją na jesienną kon­fe­ren­cję w Sztok­hol­mie, w ponie­dział­kowe przed­po­łu­dnie stra­ciła na dys­ku­sje z nim i Macie­jem aż trzy godziny, to jesz­cze teraz ta oso­bliwa roz­mowa. Prze­cież byli umó­wieni na pią­tek! I ta jego eks­tra­or­dy­na­ryjna prośba… Zaśmiała się cicho nie tyle z samej prośby, ile z tej eks­tra­or­dy­na­ryj­no­ści. Lubiła to okre­śle­nie, może nawet uży­wała go zbyt czę­sto, ale przy­zna­wała sobie takie prawo. Zer­k­nęła na zega­rek: dzie­siąta trzy­dzie­ści trzy. Musi już się zbie­rać, żeby dojść na uczel­nię na jede­na­stą. Pro­sił o to, bo około połu­dnia chciał wyjść. Żeby tylko nie zapo­mnieć o tej… proś­bie. W nie­zbyt dłu­giej, ale peł­nej zawi­ło­ści roz­mo­wie wresz­cie do niej dobrnął.

„Gdy­byś była jesz­cze uprzejma kupić po dro­dze w Arka­dii, jak daw­niej, kilka prze­pysz­nych pącz­ków” – przy­po­mniała sobie jego słowa.

– Jak daw­niej?! – Teraz prych­nęła na głos. – Powi­nien powie­dzieć: w cza­sach Matyldy! Już zapo­mniał jej imie­nia?

Kilka pącz­ków… jak daw­niej. Cie­kawe, czy cho­dzi mu o pięć, dzie­sięć, czy jesz­cze wię­cej, uśmiech­nęła się. Być może spo­dziewa się jakichś niespo­dziewanych gości? Dopóki na uczelni pra­co­wała Matylda, lubiła tam wpa­dać, ale kiedy jej przy­ja­ciółka przed trzema laty wystą­piła o bez­ter­mi­nowy bez­płatny urlop i wyje­chała do Neapolu do swo­jego Gen­nara, który oszo­ło­mił ją w Kopen­ha­dze w 2007 roku, czy­niła to z pew­nymi opo­rami.

We Wło­szech Matylda i Gen­naro zawarli ślub cywilny i tam zamiesz­kali, ale w Pol­sce, u rodzi­ców w Łubia­nie odbył się ich ślub kościelny i praw­dzi­wie kaszub­skie wesele. Uczest­ni­czyli w nich z Maxem, bo jak­żeby nie. Tak ogrom­nej imprezy chyba jesz­cze ni­gdy tam nie było. Po powro­cie do Włoch Matylda prze­słała ze Sta­zione Zoo­lo­gica Anton Dohrn, gdzie pra­cuje jej mąż, zdję­cia z kawo­wego poczę­stunku dla współ­pra­cow­ni­ków. Impreza pre­zen­to­wała się jak kolejne wesele. Aktu­alny szef pozwo­lił na zor­ga­ni­zo­wa­nie jej na tere­nie sta­cji. Nie­długo potem Matylda uzy­skała zgodę gdyń­skiej uczelni na pod­ję­cie tam pracy naukowo-badaw­czej, ale po roku i tak musiała ją zawie­sić, bo na świat pchała się już mała Vit­to­ria Napo­li­tano.

Kiedy malutka poja­wiła się na świe­cie, obie rodziny, Fopke i Napo­li­tano, wręcz osza­lały. Dzi­siaj mała Vit­to­ria ma już ponad rok i jest silną kaszub­sko-neapo­li­tań­ską dziew­czynką, korzy­sta­jącą naj­chęt­niej z wła­snych nóg. Kiedy Matylda czy jej mąż chcą chwilę ode­tchnąć, nie­chęt­nie daje się zapa­ko­wać do cho­dzika. Za to gdy poja­wiają się u nich rodzice Gen­nara, mała sza­leje po całym domu, a oni ganiają za nią. Ponoć to uwiel­biają.

Tak roz­my­śla­jąc, nawet nie zauwa­żyła, kiedy dotarła do Arka­dii, a po kilku kolej­nych minu­tach wspi­nała się już po scho­dach uczelni. Po otwar­ciu drzwi do pro­fe­sora Gro­now­skiego sta­nęła jak wryta, z fotela bowiem pode­rwała się Matylda. Padły sobie w obję­cia.

– Dla­czego mi nic nie powie­dzia­łaś w sobotę! – wrza­snęła Eliza po wyca­ło­wa­niu przy­ja­ciółki. – Mogłaś napi­sać albo zadzwo­nić! – dodała z wyrzu­tem. – Ina­czej bym się przy­go­to­wała.

– Wybacz, ale to miał być for­tel… i się udał – prze­pro­siła ją Matylda. – Wiem od Zyg­munta, że masz wiele na gło­wie, bo szar­piesz się jesz­cze, ogar­nia­jąc dawną moją robotę.

– I to już trzeci rok! – wytknęła jej Eliza, ale natych­miast mach­nęła dło­nią.

Zro­biła krok do tyłu i wpa­trzyła się w przy­ja­ciółkę. Mimo nie­daw­nej ciąży Matylda wyglą­dała osza­ła­mia­jąco. Od pamięt­nej kon­fe­ren­cji w Kopen­ha­dze w niczym nie przy­po­mi­nała daw­nej dre­siaro-dżin­siary w nie­ustan­nie zaku­rzo­nych kredą roz­cią­gnię­tych swe­trach. Dzi­siaj miała cie­ka­wie upięte włosy, sto­no­wany maki­jaż oraz modne spodnium w pasu­ją­cym jej śliw­ko­wym kolo­rze. Tak, to już nie ta sama Matylda co kie­dyś. Po wyj­ściu za mąż i uro­dze­niu córeczki jest jesz­cze bar­dziej pewna swo­jej klasy, oce­niła Eliza. Na ser­decz­nym palcu jej lewej dłoni błysz­czał pier­ścio­nek zarę­czy­nowy ze szma­rag­dem od Gen­nara, a na palcu pra­wej – ślubna obrączka. Jej buzię cały czas zdo­bił uśmiech.

– Sia­daj. Kawę dzi­siaj robię ja.

– Nie, ty jesteś gościem! – pró­bo­wała zaopo­no­wać Eliza.

– Nie ma gada­nia. Sia­daj. – Deli­kat­nie popchnęła Elizę w kie­runku fotela. – Pra­wie wszystko zdą­ży­łam przy­go­to­wać. – Wska­zała na fili­żanki i tale­rzyki na stole. – Teraz tylko wypa­kuję pączki. Nie wyobra­ża­łam sobie wypi­cia kawy bez nich. – Obli­zała się. – Ten tele­fon – wska­zała na pro­fe­sora – to moja sprę­żyna.

Eliza pró­bo­wała jesz­cze ze dwa razy pode­rwać się z fotela, ale Matylda sku­tecz­nie oga­niała się od niej. Kiedy podała kawę i wresz­cie usia­dła, usta wciąż im się nie zamy­kały. Co chwila sobie prze­ry­wały i nie mogły się sobą nacie­szyć. Gro­now­ski spo­glą­dał na nie błysz­czą­cymi wesoło oczami.

– Ponoć roz­ma­wia­cie co chwila przez inter­net – wtrą­cił w pew­nym momen­cie.

– Ale kamera to nie to samo, co roz­mowa na żywo! – Mach­nęła dło­nią Eliza; jej przy­ja­ciółka potwier­dziła.

– Jak roz­wi­jają się twoje szkraby? – zapy­tała Matylda.

– A o nich przez kamerę nie roz­ma­wia­cie?! – zdzi­wił się ponow­nie Gro­now­ski.

– Pro­fe­so­rze, tam oglą­dam obrazki, a poza tym przy dzie­ciach takich pytań się nie zadaje – wyja­śniła za obie Matylda.

– Jaś jest coraz bar­dziej rezo­lutny, a Mał­go­sia stara się mu nie ustę­po­wać. A w ogóle na jak długo przy­je­cha­łaś?! – Eliza zorien­to­wała się, że zapo­mniała spy­tać o to przy powi­ta­niu.

– Do Gdyni wpa­dłam tylko na kilka godzin. Umó­wi­łam się z Zyg­mun­tem na zała­twie­nie sprawy for­mal­nego zwol­nie­nia z uczelni – Matylda wska­zała na biurko pro­fe­sora, na któ­rym leżało kilka roz­ło­żo­nych doku­men­tów – a wcze­snym popo­łu­dniem wra­cam do Łubiany, do rodzi­ców. Przed­wczo­raj przy­le­cia­łam do Gdań­ska, a poju­trze stam­tąd wyla­tuję – wes­tchnęła, roz­kła­da­jąc ręce.

– Tak krótko?!

– Prze­cież wiesz, jak było u cie­bie w poprzed­nich latach, kiedy szkraby były mniej­sze, a ty wyjeż­dża­łaś na kon­fe­ren­cje.

– No tak. Szybko się zapo­mina.

– Vit­to­ria jest bar­dzo zżyta z dziad­kami, więc kilka dni beze mnie wytrzyma. Gen­naro dzi­siaj też jest w domu, a dopiero jutro wyjeż­dża do Rzymu. Ma tam sym­po­zjum, potem odbie­rze mnie z samo­lotu i razem wró­cimy do Neapolu.

– Wszystko sobie poukła­da­łaś. Ja też zaczy­nam powoli roz­my­ślać o swo­jej przy­szło­ści… – rzu­ciła Eliza z lekką zadumą w gło­sie.

– Mam nadzieję, że w tym myśle­niu o przy­szło­ści uwzględ­nisz plany roz­po­czę­cia habi­li­ta­cji. Od razu po kon­fe­ren­cji zaczniemy od serii arty­ku­łów – uśmiech­nął się słodko Gro­now­ski.

– No nie, czy wyście powa­rio­wali?! Gdzie jest Maciej?! – Eliza pode­rwała się z fotela.

– Eliza, uspo­kój się, pro­szę. Zyg­munt ma rację. – Matylda powstrzy­mała ją i przez chwilę siłą doci­skała do fotela.

– Jesteś prze­ciwko mnie?!

– W życiu, kochana. Jakoś się doga­da­cie, ale chcia­ła­bym, żeby dzi­siaj było miło i spo­koj­nie. – Mru­gnęła.

– Miło i spo­koj­nie… – Dło­nie Elizy pode­rwały się jesz­cze siłą roz­pędu, ale po chwili opa­dły. – Może i masz rację. – Wzru­szyła ramio­nami. – Dzi­siaj chyba nie musimy sprawy zamy­kać, ale wkrótce… powin­ni­śmy – powie­działa z ocią­ga­niem.

– To już lepiej. – Gro­now­ski głę­boko ode­tchnął. – Ty sobie prze­my­ślisz, my się zasta­no­wimy… Czy mogę poczę­sto­wać się jesz­cze jed­nym pącz­kiem? – zmie­nił temat.

– Choćby czte­rema! – prych­nęła Eliza, któ­rej emo­cje jesz­cze nie do końca puściły.

– Ja zjem jesz­cze jed­nego, a to i tak będzie za dużo – stwier­dziła Matylda. – Robię to tylko dla cie­bie – uśmiech­nęła się do przy­ja­ciółki.

– Prze­cież ni­gdy nie zja­da­łam wię­cej niż dwa. – Eliza zdzi­wiła się, że Matylda już tego nie pamięta.

– Pomy­śla­łam, że po szkra­bach możesz pała­szo­wać wię­cej – zaśmiała się Matylda. Eliza jej pogro­ziła. – Muszę teraz dbać o linię – pokle­pała się po brzu­chu – mam dla kogo. – Prze­wró­ciła oczami. – A ty, prawdę mówiąc – wpa­trzyła się w jej twarz – wyglą­dasz na tro­chę prze­mę­czoną.

– To dzięki zna­ko­mi­tej współ­pracy z pro­fe­so­rem. – Eliza zro­biła złą minę, ale natych­miast się uśmiech­nęła. – Żar­to­wa­łam.

– Całe szczę­ście, że to żart, bo mógł­bym stra­cić ochotę na kolej­nego pączka. – Dłoń Gro­now­skiego znów zawi­sła nad tale­rzem. – A co zro­bi­cie, kochane, z resztą? – Pro­fe­sor omiótł łako­mym spoj­rze­niem talerz.

– Są pana, więc nie musi się pan spie­szyć – prych­nęła znowu Eliza. – Posta­ram się jutro przed wie­czo­rem prze­słać i refe­rat, i pre­zen­ta­cję – rzu­ciła po chwili.

– Wów­czas natych­miast zapo­znam się z nimi i gdyby coś było jesz­cze do poprawki…

– To naniosę już w Par­cho­wie – uprze­dziła go Eliza.

– I bar­dzo dobrze! – zgo­dził się pro­fe­sor. – W ponie­dzia­łek spoj­rzy na to Maciej, potem dzie­kan i wyślemy do Mette Sørensen.

Po kilku minu­tach Eliza wyści­skała się na do widze­nia z Matyldą.

Kiedy wspi­nała się na Kamienną Górę, towa­rzy­szył jej już uśmiech, nie tak jak godzinę temu. Roz­mowa z przy­ja­ciółką była jej potrzebna, zresztą spa­cer rów­nież. Na szczy­cie wzgó­rza zer­k­nęła jesz­cze w stronę swo­jej vitary na nie­od­le­głym par­kingu, a po kolej­nych kilku minu­tach, ubrana już po domo­wemu, zasia­dła ponow­nie do biurka.

Naci­skała kla­wi­sze kom­pu­tera do samego wie­czora, z krótką prze­rwą na obiad. W czwar­tek póź­nym popo­łu­dniem uznała, że uda jej się przed nocą wszystko zakoń­czyć. By nabrać dystansu do opra­co­wy­wa­nych mate­ria­łów, zro­biła sobie spa­cer na Świę­to­jań­ską, gdzie w małym bistro lubiła cza­sami coś zjeść. Sma­ko­wało jej i dzi­siaj. W dro­dze powrot­nej poroz­ma­wiała przez tele­fon z Maxem, a potem naszła ją myśl, żeby w doku­men­tach jesz­cze coś sko­ry­go­wać.

O świ­cie po osta­tecz­nym przej­rze­niu mate­ria­łów oce­niła, że są bez zarzutu. Wysłała je Gro­now­skiemu dopiero po zje­dze­niu śnia­da­nia. Była pewna, że zaraz oddzwoni. I rze­czy­wi­ście po kilku minu­tach z jej komórki popły­nęła melo­dia _Mostu na rzece Kwai_.

– Dzień dobry, pro­fe­so­rze – przy­wi­tała go.

– Dzień dobry, Elizo. Ode­bra­łem i zaraz zacznę prze­glą­dać. Może po dro­dze do domu wpad­niesz na kawę? – zapro­po­no­wał.

– Bar­dzo dzię­kuję, ale byśmy się pew­nie znowu zaga­dali na amen, a chcę przed podróżą oczy­ścić głowę.

– Rozu­miem. Czyli gdy­bym miał jesz­cze jakieś uwagi, to zgod­nie z umową prze­ślę.

– Dokład­nie tak, pro­fe­so­rze. W takim razie do usły­sze­nia.

– Do widze­nia.

Mimo że było dopiero przed­po­łu­dnie, Eliza już czuła znu­że­nie. Tej nocy źle spała. Ziew­nęła, prze­tarła oczy i wstała od biurka. Otwo­rzyła na oścież drzwi na bal­kon, roz­po­ście­ra­jąc sze­roko ramiona. Do pokoju wpadł wiatr od morza. Wczo­raj był chłod­niej­szy, a do tego wiał z pół­nocy. Wzbu­rzył wody Zatoki Gdań­skiej, ale po przy­cich­nię­ciu nad ranem fale zaczęły się uspo­ka­jać. Wpa­trzyła się w brzeg. Po wiel­ko­ści docie­ra­ją­cych do niego, zdob­nych w białe grze­bie­nie fal poznała, że to już czwórka w skali Beau­forta, a prze­cież przed nocą dmu­chała jesz­cze ósemka. A to się wcza­so­wi­cze zdzi­wią, kiedy spró­bują wejść do wody! Brrr! Posta­wiła stopę na posadzce tarasu, ale natych­miast cof­nęła się po cie­płe pap­cie i kami­zelkę, pre­zenty od Felci. Po uro­dze­niu Jasia i Mał­gosi już nie choj­ra­ko­wała jak kie­dyś i wolała się pil­no­wać.

– Nie chcę let­niego prze­zię­bie­nia. To naj­gor­sze dia­bel­stwo – mruk­nęła, nakła­da­jąc pap­cie, jakby się przed kimś tłu­ma­czyła.

Po kil­ku­na­stu sekun­dach, już lepiej zabez­pie­czona, wsparła się rękami o balu­stradę i znów wpa­trzyła w zatokę, któ­rej wody nie­śmiało ogrze­wało sierp­niowe słońce.

– Chyba jed­nak zaraz wrócę do Par­chowa – powie­działa pół­gło­sem, zer­ka­jąc w kie­runku okna, za któ­rym na biurku stał jej lap­top i wciąż leżały poroz­kła­dane papiery. Począt­kowo myślała, że zosta­nie jesz­cze kilka godzin, ogar­nie pokoje po wcza­so­wi­czach i poje­dzie dopiero pod wie­czór, po zro­bie­niu zaku­pów w deli­ka­te­sach. Zmie­niła jed­nak zda­nie.

Gdy już nacie­szyła wzrok wido­kiem skweru Kościuszki, omio­tła jesz­cze spoj­rze­niem port, a potem marinę jach­tową, wresz­cie plażę i bul­war.

– Tyle musi mi wystar­czyć – rzu­ciła na głos.

Kilka razy wcią­gnęła głę­boko powie­trze, po czym wró­ciła do pokoju, sta­ran­nie zamy­ka­jąc drzwi na bal­kon. Od tej chwili jej ruchy stały się szyb­kie i dokładne. Za kwa­drans torba z kom­pu­te­rem i papie­rami, a druga z fata­łasz­kami i innymi dro­bia­zgami cze­kały w holu przy drzwiach wej­ścio­wych. Wpa­dła jesz­cze na chwilę do let­ni­ków, by prze­ka­zać im infor­ma­cję, że przez week­end będą sami, i po kilku kolej­nych minu­tach sie­działa w swo­jej vita­rze.CZEKOLADKA CAFÉ

Cze­ko­ladka Café

Najpierw tra­dy­cyj­nie włą­czyła muzykę z żótego pen­drive’a. Wnę­trze samo­chodu wypeł­niły dźwięki daw­nych prze­bo­jów z kata­logu _soft rock_, a na jej twa­rzy poja­wił się mimo­wolny uśmiech.

– Jak to nie­wiele czło­wie­kowi potrzeba do szczę­ścia! – pomy­ślała na głos, kiedy samo­chód zaczął się toczyć w dół.

Mój kochany Mak­siu! Jadę do cie­bie! Prze­wró­ciła oczami. Do was, szkraby, i cała reszto, też! Kolejny raz wyszcze­rzyła się sze­roko. Gdyby ktoś ją teraz oglą­dał, pew­nie by pomy­ślał, że sfik­so­wała. Ta myśl roz­ba­wiła ją jesz­cze bar­dziej. Przez chwilę śmiała się w głos. Nagle usły­szała melo­dię _Most na rzece Kwai_ wygry­waną przez komórkę leżącą na sie­dze­niu obok. Z ekranu uśmie­chała się do niej buźka mamy. Przy­ha­mo­wała i pod­nio­sła tele­fon.

– Mama?!

– Wyobraź sobie, dziecko, że jestem w Gdyni.

– Gdzie?!

– Dobrze sły­szysz, w Gdyni.

Eliza, która tuż przed momen­tem wje­chała w aleję Pił­sud­skiego, przy­ha­mo­wała i wci­snęła się pomię­dzy dwa par­ku­jące przy chod­niku samo­chody.

– W tej chwili też jesz­cze jestem tutaj, ale wła­ści­wie już wyjeż­dżam.

– Jak to wyjeż­dżasz? Chcesz zosta­wić mamu­się samą w Gdyni?!

– Co to zna­czy „samą”?

– No, może nie sin­gielkę, ale po wyko­na­niu waż­nej misji jed­nak samą. Stoję przed scho­dami two­jej i Maćka uczelni, zasta­na­wia­jąc się, w którą stronę ruszyć.

– Sto­isz przed scho­dami naszej uczelni? – Eliza uwol­niła się z pasa, prze­sko­czyła na sie­dze­nie pasa­żera i wpa­trzyła się przed sie­bie. Tak, to ona! Moja mama. Ład­nie się ubrała. Kolo­rowa let­nia sukienka, i to przed kolana. Fiu, fiu.

– Wybie­rasz się na spa­cer?

– Bo ja wiem?

– Gdyby cho­dziło ci o spa­cer nad morze, to widzę, że jesteś za lekko ubrana. Na bul­wa­rze wciąż dosyć mocno wieje, a słońce jesz­cze nie nagrzało wystar­cza­jąco powie­trza – oce­niła Eliza.

– Za to w Par­cho­wie było pięk­nie… – pochwa­liła się Kaśka. – Zaraz, jak to widzisz?! – wykrzyk­nęła nagle. – Chyba sły­szysz!

– Sły­szę i widzę. Taka jestem. Spójrz jesz­cze raz uważ­nie w kie­runku bul­waru – powie­działa Eliza i mach­nęła prze­łącz­ni­kiem zmiany świa­teł.

– To twój samo­chód?!

– Tak, a jego reflek­to­rami ste­ruję pilo­tem z Kamien­nej Góry.

– To tak można?!

– Oj Kasiula, Kasiula. Dawaj tu, pókim dobra. – Eliza zaśmiała się i wysko­czyła na chod­nik.

Po chwili obie pędziły sobie naprze­ciw. Wpa­dły w obję­cia, jakby nie widziały się sto lat.

– Malutka Elizka wypa­trzyła mamu­się! Jak ja się cie­szę! To ty, córko, zamiast pra­co­wać, ujeż­dżasz?!

– Ty mówisz do mnie… po rosyj­sku?

– Jak to po rosyj­sku?

– Ujeż­dżać, czy jakoś podob­nie, ozna­cza prze­cież wyje­chać, cho­ciaż według mnie ujeż­dżać to można konia w WKKW¹ – zachi­cho­tała Eliza.

– Ty mnie co jakiś czas zagi­nasz jakąś ich­tio­fauną, lito­ra­lem, invi­de­rami – mama wzięła się pod boki – czy czym tam jesz­cze, więc ja powin­nam cię zagiąć choćby z rosyj­skiego, ale to nie czas i miej­sce na semi­na­rium – roze­śmiała się w głos.

– Dzia­dek Miko­łaj nie lubił ani rosyj­skiego, ani nie­miec­kiego. Mam to po nim, więc dobrze, poga­dajmy po naszemu. Co tu robisz?

– Przy­wio­złam Maćka, bo całą noc pra­co­wał, i bałam się, żeby go nie wynio­sło na jakimś zakrę­cie. – Mama pomo­gła sobie gestem.

– No wiesz?! Jak możesz!

– Oj tam. Chcia­łam stwo­rzyć odpo­wied­nią dra­ma­tur­gię prze­kazu. No dobrze. Pro­wa­dzi­łam jego samo­chód i chcia­łam wró­cić jutro rano, razem z tobą.

– I masz tylko tę jedną sukienkę?! – Zmie­rzyła mamę od stóp do głów.

– A moja torba Mary Pop­pins? – Kaśka wska­zała na odsta­wiony na chod­nik nie­wielki roz­kła­dany nese­se­rek. – W nim wszystko się mie­ści.

– Aha! A ja wra­cam do Par­chowa już, teraz, natych­miast. Stę­sk­ni­łam się za domem, wszyst­kimi, nawet za tobą.

– Nawet za mną?! Czy ty, dziecko, cze­goś ode mnie nie potrze­bu­jesz? – Mama unio­sła brew.

– A dasz mi na to?

– Oczy­wi­ście.

– A nie mogłaś mi takich pytań zada­wać i obie­cy­wać dwa­dzie­ścia lat temu?! Bałaś się wtedy, że cię obz­dulę, prawda?

– Tak, bo wów­czas byłam jesz­cze gola­sem – zaśmiała się mama. – Będziemy tak na tym chod­niku stać i gadać?

– A piłaś kawę?!

– Kawę? Tak, piłam rano, ale ona była bar­dzo ner­wowa, taka blee. Wiesz, jak to jest, kiedy wyjeż­dża się z nie­prze­wi­dzianą misją, prawda?

– Wiem. To może zro­bimy sobie przy­jem­ność?

– Kawową?

– Uhm. W Gemini jest Cze­ko­ladka Café, do któ­rej cza­sami lubię wpaść.

– A kiedy ostat­nio do niej wpa­dłaś? – Kaśka spoj­rzała podejrz­li­wie na córkę.

– Powiem ci dokład­nie, bo takie rze­czy się pamięta. Max skła­dał wnio­sek o oby­wa­tel­stwo pol­skie, dostał od nad­in­spek­tora Jacka Baszty dyplom, a od Mak­sia Pie­trygi i jego kole­gów husa­rza na koniu.

– To było strasz­nie dawno! Pra­wie pięć lat temu. I opi­ja­li­ście to w Gemini kawą?!

– Pocze­kaj! Nie­długo po dyplo­mie i husa­rzu poje­cha­li­śmy ogar­nąć willę. – Eliza mach­nęła ręką w kie­runku Kamien­nej Góry. – I wła­śnie wtedy poszli­śmy do Gemini.

– Pamię­tasz ze szcze­gó­łami, co było kilka lat temu?! Chyba jesteś… sza­lona.

– Pamię­tam wszystko i zawsze, a to szcze­gól­nie i wyjąt­kowo, bo tego dnia mia­łam mu po swo­jemu poka­zać Gdy­nię. Naj­pierw zje­dli­śmy w Coco obiad i poszli­śmy na spa­cer z myślą, że kiedy już wszystko zoba­czy, wró­cimy do Cze­ko­ladki Café.

– Też byłam kie­dyś w Coco z Krzysz­to­fem. Pamię­tam, że to była jedna z nie­dziel pierw­szego lata w Par­cho­wie, a on aku­rat w tej naszej kom­pu­te­ro­wej apce z bio­ryt­mami miał potrójne zero! – Kaśka się roze­śmiała. – Nie­długo potem zwią­za­łam się z Macie­jem – przy­mknęła oczy – a wszystko przez Mary­się.

– No widzisz, też roz­po­czę­łaś w Gemini ważny życiowy moment – pod­chwy­ciła Eliza. – Wsia­dajmy zatem do auta.

Nie­ba­wem spa­ce­ro­wały już wol­nym kro­kiem wzdłuż ulu­bio­nej tawerny Erin, omia­ta­jąc ją wzro­kiem, skrę­ciły pod fon­tannę pośrodku skweru, a potem scho­wały się we wnę­trzu Gemini. Po kilku minu­tach sie­działy przy kawie i szar­lotce z lodami, a obok na małych spodecz­kach uło­żone były po dwie fan­ta­zyj­nie ozdo­bione cze­ko­ladki: ser­duszko z mig­da­łem i kółeczko z wisienką.

– Na bogato – uśmiech­nęła się mama, prze­sad­nie obli­zu­jąc, kiedy kel­nerka posta­wiła na sto­liku zamó­wione przez Elizę spe­cjały.

– Musimy mieć siłę doje­chać do domu, więc poszłam na ilość z odro­biną eks­tra­wa­gan­cji. – Eliza zdra­pała łyżeczką gorącą cze­ko­ladę, którą była polana szar­lotka.

– To jed­nak dzi­siaj wra­camy? – Mama, mru­żąc oczy, zaj­rzała córce w twarz.

– Tęsk­nię za nimi wszyst­kimi, chcę zjeść wresz­cie dobry obiad. Wiesz, jak to jest.

– Pamię­tam dosko­nale. Mia­łam tak samo, kiedy wra­ca­łam na Sołacz z wycie­czek, dokąd by one nie były.

– Gdyby nie Mak­sio, nie mogła­bym tak funk­cjo­no­wać przez ostat­nie lata. Jak on to robi, że zawsze ma na wszystko czas i ochotę? – Eliza zmie­niła temat, wzru­sza­jąc ramio­nami.

– Jest bez zarzutu. – Mama poka­zała Eli­zie kółeczko z pal­ców. – Powiem ci jed­nak, że kiedy zadzwo­ni­łaś do mnie z Mon­treux, że ci się oświad­czył, byłam prze­ra­żona. Dla mnie to wyglą­dało na chwi­lowe, po Igo­rze, zauro­cze­nie.

– Wie­dzia­łaś, że do Igora nie mogłam wró­cić, bo Diana by mi głowę ucięła – powie­działa Eliza z nutą sztucz­nego prze­ra­że­nia w gło­sie.

– Ty tak na poważ­nie?!

– Głowa cza­sami jed­nak się przy­daje, więc to nie wcho­dziło w rachubę. – Eliza mru­gnęła. – Przy­znam ci się, jeśli już tak sobie szcze­rze gadamy, nie do końca wie­rzy­łam, że może nam się udać. Bałam się, że Max pęk­nie, nie wytrzyma bez tej swo­jej Ame­ryki z fast foodami, chip­sami, colą, fut­bo­lem…

– A oka­zało się, że to nie­ska­zi­telny rycerz i mówiąc języ­kiem naszego Hen­ryka Sta­ro­świec­kiego, pra­wie praw­dziwy Sar­mata. Dokład­nie wie­dział, czego chce. – Pogła­dziła dłoń córki. – Jed­nak mło­dzi faceci bez woj­ska czę­sto są nie­do­ro­bieni.

– Igor nie był w woj­sku, ale też jest w porządku. Rafał Wiki też nie był, a i jemu nie można nic zarzu­cić – zauwa­żyła Eliza.

– Może tylko to, że kie­dyś za szybko jeź­dził moto­cy­klem suzuki. – Mama pod­nio­sła łyżeczkę. – I nic go nie tłu­ma­czy, że to był zie­lony kolor. – Unio­sła zabaw­nie brew.

– Ale mu się opła­ciło, bo zawiłą drogą tra­fił do Wiki! – spu­en­to­wała dow­cip­nie Eliza.

– Obaj są cie­ka­wymi wyjąt­kami potwier­dza­ją­cymi regułę, że służbę woj­skową powinno się przy­wró­cić. Może nie powinna trwać jak kie­dyś dwa lata, ale na przy­kład pół roku, choćby po to, by mło­dzieńcy poczuli czy­jąś wła­dzę nad sobą, pożyli ciut pod pre­sją, poznali nie­wy­gody, musieli wsta­wać przed świ­tem, pasto­wać i glan­co­wać codzien­nie buty, nauczyć się masze­ro­wać… to wszystko by im się przy­dało. Wiesz, o co mi cho­dzi.

– Chyba cię rozu­miem, choć nie mamy na popar­cie żad­nego rodzin­nego przy­kładu. A powiedz mi, mamuś, czy roz­ma­wia­cie z bab­cią, jak to dalej będzie z pen­sjo­na­tem, to zna­czy z czę­ścią prze­zna­czoną dla doro­słych miesz­kań­ców?

– Skąd taki prze­skok w tema­tach?!

– Zaczę­łam się nad tym pro­ble­mem zasta­na­wiać tuż po śmierci Anto­niego, tym bar­dziej że nic przed­tem tego nie zwia­sto­wało, ale jakoś ni­gdy nie było oka­zji poroz­ma­wiać.

– Masz rację. Poza wie­kiem nie było żad­nych innych symp­to­mów, a ostat­nie wyniki badań miał nawet lep­sze, niż kiedy się do nas wpro­wa­dzili. Na jego temat nie będę jed­nak mędr­ko­wać, bo ty lepiej wiesz, ile czasu i jak go prze­żył.

– Może to i prawda. Fran­ciszka, dzięki Bogu, trzyma się twardo i teraz dużo czasu spę­dza z Jadzią. Kiedy cza­sami poja­wia się Jul­cia, mają wspólne tematy, zwłasz­cza gdy się oka­zało, że Tade­usz znał się prze­lot­nie z Anto­nim, a cał­kiem dobrze z Łucją Sta­chow­ską, bab­cią Elwiry.

– Ten świat jest jed­nak mały – zgo­dziła się Eliza. – Ale powiedz mi, jak to będzie dalej? Co sądzi o tym bab­cia?

– Kró­lowa matka posta­no­wiła już w to nie wcho­dzić. – Mama pokrę­ciła zde­cy­do­wa­nie głową. – Prze­ka­zała mi cał­ko­wi­cie władz­two nad naszymi dobrami. Mam robić, jak mi się podoba, powie­działa. A nie! Zarzą­dza jesz­cze dokład­niej niż kie­dyś gazo­nem koło domu, salo­nem z muzyką i kinem, cza­sami wtrąca się do menu, pla­nuje bar­dziej szcze­gó­łowo oprawy oka­zjo­nal­nych spo­tkań i takie tam – uśmiech­nęła się. – Wy macie ciut lepiej, choć wcale nie łatwiej. Dwa domy, odle­głe od sie­bie, choć dobre jest to, że przy­jeż­dżają prze­waż­nie dawni zna­jomi lub przez nich pole­cani.

– A co myśli zro­bić ze sobą bab­cia Zenka, Leoka­dia? – drą­żyła Eliza.

– Przy­szła do mnie jakiś czas temu i powie­działa, że nie wraca do Kra­kowa.

– Jak to nie wraca?

– Tak jak kie­dyś stało się z Fran­ciszką i Anto­nim, Ste­fa­nią, Sławką i Ger­trudą. Daw­niej, jak wiesz, mia­łam zupeł­nie inne pomy­sły na pen­sjo­nat, ale tak jak jest, zaczęło się samo ukła­dać. Ma to też dobre strony, bo całe sie­dli­sko funk­cjo­nuje jak wie­lo­po­ko­le­niowy dom. Wbrew pozo­rom ludzie tak wolą. Jest gro­madka dzieci, bo naszych i Dzie­dzi­co­wych przy­bywa, sporo dzie­cia­ków przy­jeż­dża na tur­nusy hipo­te­ra­pii, a ludzie kul­tury ubar­wiają pobyt jed­nym i dru­gim. Coraz wię­cej jest na stałe miesz­ka­ją­cych śred­nia­ków, takich jak ty i Max – Kaśka uśmiech­nęła się – więc senio­rzy czują się u nas bez­piecz­nie.

– A zasta­na­wia­łaś się może, czy nie depry­muje ich fakt, że nie­da­leko jest cmen­tarz?

– Na ten temat usły­sza­łam po kilka słów od Fran­ciszki, Jadzi i Sławki. Przy­cho­dziły do mnie nie­za­leż­nie i same wywo­ły­wały temat. Pierw­sza powie­działa mi, jak to kie­dyś wyda­wało się jej, że na cmen­tarz na Wito­mino nie odwa­ży­łaby się pójść w poje­dynkę. Tutaj była już kilka razy, co prawda zawsze z obstawą, i zoba­czyła, że w razie czego da się pod­je­chać pod sam grób wóz­kiem, jakiego używa Fel­cia po Ste­fa­nii.

– Tego się po niej nie spo­dzie­wa­łam. – Eliza pokrę­ciła głową.

– Oka­zuje się, że ludzie starsi potra­fią o takich spra­wach myśleć i mówić w spo­sób nor­malny, bez zbęd­nych emo­cji. Nie­jako nas wyrę­czają w wielu decy­zjach.

– To dalej już nie mów. Domy­ślam się.

– Cie­szy mnie, cór­cia, za to co innego. – Na twa­rzy mamy poja­wił się uśmiech. – Macie wokół coraz wię­cej zna­jo­mych w swoim wieku, a mar­twi­łam się, że ty swo­ich zosta­wi­łaś w Pozna­niu, a Max za oce­anem. Bo są choćby Wika z Rafa­łem… I to nic, że na stałe miesz­kają w Gdyni. Agnieszka i Szy­mon zado­mo­wili się nad Mau­szem. Coraz lep­sze rela­cje Max ma też z Paw­łem. Cie­szę się z tego, bo ja bez­pow­rot­nie utra­ci­łam wszyst­kie swoje poznań­skie kon­takty. – Mach­nęła ręką.

– Nie­ważna jest ilość, lecz jakość! – Eliza pod­nio­sła palec. – Twoja Mary­sia o kilka dłu­go­ści prze­bija innych, a jest jesz­cze Hań­cia w Buko­wi­nie Tatrzań­skiej, wasza wspólna zna­joma. Żyć nie umie­rać.

– I niech to będzie, Elizko, puenta naszej cudow­nej roz­mowy. Żyć nie umie­rać.

– Rozu­miem to jako komendę do rusze­nia w drogę. – Eliza spoj­rzała pyta­jąco na matkę, ta ski­nęła głową, pocią­gnęła ostatni łyk kawy i wstała, pod­no­sząc z krze­sła swoją torbę Mary Pop­pins.

Po kilku minu­tach jechały ulicą Wła­dy­sława IV w kie­runku Orłowa, wsłu­chu­jąc się w prze­boje z kata­logu _soft rock_.

– Może chcia­ła­byś puścić coś innego? – Eliza wska­zała na odtwa­rzacz.

– A masz coś Mike’a Old­fielda?

– Mam, oczy­wi­ście. Widzę, że gusta ci się nie zmie­niają. Wyszu­kasz sama?

– Chyba pierw­sza mia­łam vitarę… – Mama zachi­cho­tała.

– Ow­szem, vitarę tak, ale ni­gdy nie mia­łaś mojego pen­drive’a.

– No dobrze. To gdzie szu­kać?

– Wyszu­kaj kata­log TOP-EX i wejdź w niego.

– Mam. O kur­czę! Cze­góż ty tu nie masz?! Top­Soft, Top­Bal­lad, ABBA, Beatles, BeeGees, Czer­wone G…

– Nie musisz mi wszyst­kiego czy­tać. Wiem, co tam mam. Znajdź Old­fielda.

– Mam go. O mamu­niu! Czy ty masz tutaj wszystko, co on skom­po­no­wał?!

– Chyba tak, ale wciąż dogry­wam. Ostat­nio doszła _Music of the Sphe­res_. Mam ją od początku roku.

– A to było w sprze­daży?

– Nie mam poję­cia, ale Max mi ścią­gnął.

– On też go lubi?!

– Raczej nie ma wyj­ścia. Jak coś wymy­ślę, on to znaj­duje.

– Widzę, że to byłaby roz­mowa na długo.

– Masz rację.

– A co to za muzyka?

– Jak sam tytuł wska­zuje, muzyka sfer. – Eliza prze­wró­ciła oczami. – Wysłu­chaj pierw­szego utworu.

Wnę­trze auta wypeł­niły dźwięki instru­men­tów smycz­ko­wych i for­te­pianu. Kaśka wci­snęła się wygod­niej w fotel, zmarsz­czyła czoło i przy­mknęła nieco oczy.

– Jak ten utwór się nazywa?

– _Har­bin­ger_.

– To praw­dziwy zwia­stun. Ależ to cudne! – zachwy­ciła się mama. – Mike miał zawsze inkli­na­cje do muzyki… – wyko­nała obiema rękami gest, jakby ryso­wała w powie­trzu kulę – …takiej obszer­nej. Jestem zdu­miona. W któ­rym miej­scu on się zatrzyma?

– Kto się nie roz­wija, ten się zwija. Chcesz tego słu­chać czy wolisz jakąś komer­cję?

– A ile to trwa? Aha, widzę, ponad czter­dzie­ści pięć minut. A cie­bie to nie znuży? – Mama wyko­nała ruch dło­nią w kie­runku jazdy.

– Uwiel­biam tę płytę, więc nie znuży.

– A mogę w takim razie ciut gło­śniej?

– Musisz, bo nie­które frag­menty są piano, jak to w muzyce sym­fo­nicz­nej.

– Kiedy ty masz czas zaj­mo­wać się i pracą naukową, i dziećmi, i Maxem… no i wyszu­ki­wa­niem naj­now­szej muzyki? – Mama zatrze­po­tała rzę­sami.

– To ostat­nie jest bar­dzo pro­ste. Tra­fia mi coś gdzieś w ucho albo zauważę jakiś tekst o czymś nowym autor­stwa kogoś, kogo lubię, wystar­czy, że zapi­szę na kartce hasło, a Max dostar­cza muzykę w wer­sji com­pact. – Eliza wska­zała na żółty pen­drive.

– Poży­czysz mi go?

– Nie ma mowy – zaprze­czyła Eliza. Mama zro­biła ogromne oczy. – W schowku, w małym pudełku jest zie­lony pen­drive. Może być dla cie­bie. To wierna kopia żół­tego. Mam go na wszelki wypa­dek, no i aku­rat przy­da­rzył się. Max zrobi mi kolejną kopię.

Kaśka wycią­gnęła ze schowka nie­wiel­kie pla­sti­kowe pudełko.

– A ten czarny? – spy­tała, wska­zu­jąc na drugi pen­drive.

– To kopia ulu­bio­nej muzyki Maxa. Też na wszelki wypa­dek.

– I też jej słu­cha­cie?

– Max w moim samo­cho­dzie zawsze mi ulega. – Eliza zer­k­nęła na matkę, robiąc miny. – W jego samo­cho­dzie kilka razy ja mu ule­głam.

– Nie­sa­mo­wite.

– Taki jest mój Mak­sio. Nie ma takiego dru­giego na świe­cie. – Eliza spoj­rzała prze­cią­gle na matkę.

– Ależ ci roz­bły­sły oczy!

– Tak go, mamuś, kocham. Czy ty zda­jesz sobie sprawę, ile on wycier­piał, żeby docze­kać przy­jazdu do mnie? Ten medal mu się naprawdę nale­żał.

Przez kilka minut w samo­cho­dzie wybrzmie­wała tylko muzyka. Kiedy zaczął się utwór śpie­wany przez kobietę, Kaśka pyta­jąco wska­zała pal­cem na odtwa­rzacz.

– _On my Heart_, a śpiewa Hay­ley Westenra z Nowej Zelan­dii – powie­działa Eliza.

– To Mike aż tam po nią pofru­nął?

– Gołę­bice o aniel­skim gło­sie same do niego potra­fią przy­fru­nąć. Żar­tuję, ale pew­nie usły­szał wcze­śniej jej ory­gi­nalny głos, a spo­tkali się być może dopiero na pró­bach w Bil­bao. Mak­sio ścią­gnął mi też cały kon­cert wideo, który został nagrany wła­śnie w tym mie­ście, w Muzeum Gug­gen­he­ima, w dwa tysiące ósmym roku. Wtedy aku­rat wyklu­wał się Jaś. – Eliza prze­wró­ciła oczami. – Nie mam go kiedy obej­rzeć, ale wkrótce to zro­bię.

– A może przyj­dziesz z nim do nas? Mama też chęt­nie obej­rzy. Prze­ko­namy ją do Old­fielda.

– I tak pra­wie go lubi.

– No fakt.

Znowu na kil­ka­na­ście sekund w vita­rze sły­chać było tylko muzykę.

– A powiedz mi, Eli­zuś, jak to będzie z tą Kopen­hagą? Dacie radę poje­chać w tym roku?

– Odsu­wam myśle­nie o tej spra­wie. – Wzru­szyła ramio­nami Eliza. – Ale dłu­żej chyba się nie da – dodała po chwili.

– A gdy­by­ście poje­chali teraz?

– Jak teraz?! Prze­cież dzi­siaj jest dzie­siąty sierp­nia.

– Tam macie być tydzień, więc może jed­nak jakoś się uda?!

– Sama nie wiem.

– Maciej ma od ponie­działku urlop. Przy­da­dzą mu się na zła­pa­nie kon­dy­cji dwa tygo­dnie w Par­cho­wie, a potem może i my dokądś wyje­dziemy. W mię­dzy­cza­sie mogli­by­ście spo­koj­nie zali­czyć tę Kopen­hagę.

– Mówisz?! – Oczy Elizy zabły­sły. – Oprócz Wawelu i Buko­winy Tatrzań­skiej przez pra­wie cztery lata ni­gdzie nie wyjeż­dża­li­śmy. – Zer­k­nęła na matkę. – Chyba tak zro­bimy. No, to czeka nas dzi­siaj trudny wie­czór.

– Trudny?! Dla­czego?

– Tak mi się tylko powie­działo, raczej cie­kawy. Max się ucie­szy, że będzie miał Elizkę tylko dla sie­bie.

– A ty?

– Mamuś… ja?! Chyba osza­leję ze szczę­ścia.

– Będzie trzeci szkrab? – Mru­gnęła Kaśka.

– Lepiej nie… ale… – Eliza wzru­szyła ramio­nami i się zamy­śliła.

Kiedy wje­chały do Kar­tuz, utwór Old­fielda się skoń­czył.

– Co teraz? – spy­tała Kaśka.

– Coś ryt­micz­nego, żebym się nie roz­anie­liła. Znajdź Czer­wone Gitary i puść może pozy­cję trze­cią.

– To ich trze­cia płyta?

– Aha!

– To raczej nie będę miała pro­ble­mów z roz­szy­fro­wa­niem nazw pozo­sta­łych kata­lo­gów.

– Na pewno nie.

Gdy wjeż­dżały do Par­chowa, aku­rat roz­po­czy­nała się pio­senka _Kwiaty we wło­sach_. Nie żało­wały gło­sów.

Kiedy Eliza wspo­mniała Maxowi na dzień dobry o moż­li­wo­ści wyjazdu na dniach do Kopen­hagi, a także pro­po­zy­cji zaopie­ko­wa­nia się na ten czas dziećmi przez Kasię i Maćka, ten wpadł w eufo­rię. Wyko­nał krótki, ale sza­lony taniec w salo­niku wozowni i opadł na sofę.

– Przez kilka dni będę miał swoją Elizkę tylko dla sie­bie! – wykrzy­czał i objął ją z całych sił.

– Puść mnie, waria­cie. Chcia­ła­bym ich docze­kać – wydu­siła z sie­bie, usi­łu­jąc wyzwo­lić się z uści­sku. – A z dru­giej strony, czy to w ogóle jest aktu­alne?! – spy­tała po kilku szyb­kich mach­nię­ciach dło­nią przed twa­rzą.

– Prze­cież tygo­dniowy, bez­ter­mi­nowy voucher na zwie­dza­nie kró­lew­skich zam­ków w Kopen­ha­dze gwa­ran­to­wała nam kró­lowa Danii! Powie­dział nam to pro­fe­sor Rasmus­sen, a on był jej ustami!

– Ale minęły pra­wie dwa mie­siące.

– Napisz w takim razie maila do Char­lotty.

Po kilku minu­tach wia­do­mość została wysłana. Max zatarł ręce i pod­łą­czył swój lap­top do dużego ekranu. Wyświe­tlił kalen­darz.

– Musimy się zasta­no­wić, jak to sobie zor­ga­ni­zo­wać. – Lustro­wał wzro­kiem sier­pień.

– Wielu moż­li­wo­ści nie mamy – rze­kła spo­koj­nie Eliza. – Wto­rek, środa musimy być w tra­sie.

– Zga­dza się.

– Na pierw­szy wrze­śnia i tak musimy wró­cić, bo roz­po­czę­cie roku szkol­nego – dodała, szu­ka­jąc tej daty w kalen­da­rzu.

– Pierw­szy wrze­śnia wypada w sobotę – pod­po­wie­dział Max.

– To jeste­śmy wygrani. W razie czego mamy pewną rezerwę czasu.

– Popa­trzę więc na dostęp­ność w tych dniach miejsc na pro­mie – rzekł Max, szu­ka­jąc linku do gdyń­skiej bazy Polfer­ries.

Eliza wpa­try­wała się w jego ruchy i zado­wo­loną twarz.

– A gdzie są szkraby? – spy­tała nagle, wsłu­chu­jąc się w ciszę w domu.

– Jagódka wzięła ich na plac zabaw do sto­doły. Przed połu­dniem byli­śmy się wyką­pać w Mau­szu, więc są dotle­nieni i pełni ener­gii. Zje­dli­śmy też u Felci obiad.

– Obiad?! A ja dzi­siaj tak na niego liczy­łam.

– Fel­cia ma zawsze ciut wcze­śniej. Zja­dły po tale­rzu zupki pomi­do­ro­wej z jej klu­secz­kami i były zachwy­cone.

– A ty?

– Ja też, a potem popra­wi­łem kawał­kiem sma­żo­nego szczu­paka. – Obli­zał się.

– Ja też tak chcę!

– Zjemy więc jesz­cze jeden obiad u cioci Anny. Tam ma być podobny. Spraw­dza­łem.

Szkraby i Jagódka nie chcieli iść na obiad, ale popro­sili o przy­nie­sie­nie im pod­wie­czorku, bo dobrze się bawią. Po powro­cie Eliza odwie­dziła dzieci z cia­stem i napo­jami, a po przyj­ściu do wozowni ku swo­jej ucie­sze dostrze­gła, że nad­szedł ese­mes od Char­lotty. Wpa­trzyła się w ekran komórki.

– _Witaj­cie. Wszystko jest aktu­alne, mam w tej spra­wie upraw­nie­nia od pani Jacob­sen. Czy macie jakąś pro­po­zy­cję co do ter­minu?_ – prze­czy­tała na głos. – I co teraz? – zwró­ciła się do Maxa.

– Pisz, co usta­li­li­śmy – odparł Max.

Eliza nachy­liła się nad kla­wia­turą i po chwili wysłała odpo­wiedź.

– Napi­sa­łam, że myślimy wybrać się jesz­cze w sierp­niu.

Max poka­zał jej kciuk. Wkrótce nade­szła odpo­wiedź.

– _Nie ma sprawy, podaj­cie swoje pro­po­zy­cje_ – prze­czy­tała Eliza, popra­wia­jąc się na sofie. Zaczęła pisać kolejny ese­mes. – Napi­sa­łam, że musimy wró­cić do Pol­ski przed pierw­szym wrze­śnia.

– Dosko­nale – skwi­to­wał Max.

Eliza znowu nachy­liła się nad komórką.

– _Z naszej strony wszystko da się w tym ter­mi­nie zor­ga­ni­zo­wać_ – prze­czy­tała po chwili odpo­wiedź Char­lotty. – Napi­sała jesz­cze, że nie będzie pro­ble­mów w żad­nym z hoteli, nawet w Hil­to­nie.

Max nie­jako w odpo­wie­dzi wpi­sał w wyszu­ki­warce hasło: Hil­ton Kopen­haga. Eliza się skrzy­wiła.

– Nie chcę żad­nych Hil­to­nów.

– To spy­taj, czy doty­czy to rów­nież hotelu Wakeup na ulicy Bor­ge­rade – zapro­po­no­wał. Na dużym ekra­nie po chwili poja­wiła się fotka zna­nego im hotelu. – Naprawdę i teraz też chcesz w nim miesz­kać?

– Mam miłe wspo­mnie­nia, a poza tym wszę­dzie jest bli­sko.

– Wła­ści­wie masz rację. Pytaj więc, czy on rów­nież wcho­dzi w rachubę.

Eliza wysłała kolejny ese­mes, a wkrótce nade­szła odpo­wiedź.

– _Tam też, ale w Kopen­ha­dze są zde­cy­do­wa­nie lep­sze hotele_ – prze­czy­tała i natych­miast zaczęła wypi­sy­wać kolejną wia­do­mość. Max spoj­rzał na nią pyta­jąco. – Zapy­ta­łam, czy może spraw­dzić dostęp­ność naszego numeru dwie­ście pięć w Wakeup Bor­ge­rade.

– Dobra jesteś. Ale może tym razem wybie­rzemy pokój z innym wido­kiem?

– A po co nam oglą­dać widoki? Mam do oglą­da­nia cie­bie, Mak­siu.

Po kilku minu­tach przy­szła odpo­wiedź.

– _Od nowego tygo­dnia ten numer wraca do rezer­wa­cji, więc macie szansę zająć go pierwsi po remon­cie_ – prze­czy­tała Eliza.

– No to rezer­wujmy! – zadud­nił Max. – Tylko od dwu­dzie­stego dru­giego, bo w przed­dzień wypły­niemy pro­mem.

Kolejny ese­mes Elizy i kolejna pozy­tywna odpo­wiedź.

– Teraz mamy już chyba wszystko – wes­tchnęła roz­anie­lona. – Ależ to szybko poszło! Czy jesz­cze mam o coś spy­tać? – Potrzą­snęła komórką.

– Daj mi chwilę na zakup bile­tów na pro­mie, a Char­lot­cie na ten moment możesz podzię­ko­wać.

Eliza po wysła­niu ostat­niej wia­do­mo­ści do Char­lotty i odczy­ta­niu odpo­wie­dzi zadzwo­niła do mamy.

– Zapla­no­wa­li­śmy wyjazd od środy, ale we wto­rek pod wie­czór wypły­wamy z Gdyni. Cie­szysz się? – spy­tała.

– No jasne. Należy się wam. Zaraz wszystko opo­wiem Mać­kowi, a jutro pod­czas przed­po­łu­dnio­wej kawy usta­limy szcze­góły. Teraz tylko jesz­cze bilety, rezer­wa­cje… sami zresztą wie­cie.

– Wszystko już mamy ogar­nięte.

– Jak? Kiedy?!

– W mię­dzy­cza­sie, mamuś.GEPARDZIE LATA

Gepar­dzie lata

Czy wiesz, Mak­siu, że gepardy są naj­szyb­szymi ssa­kami na świe­cie? – spy­tała leni­wie Eliza, prę­żąc się na sofie jak kotka.

– Widzia­łem kie­dyś takiego w galo­pie. – Na jego obli­czu poja­wiła się duma godna nasto­latka.

– Na żywo?!

– Tak. Jego bieg to praw­dziwe miste­rium. – Pomógł sobie serią gestów imi­tu­ją­cych bieg dra­pież­nika.

– Ale prze­cież czy­ta­łam, że one bytują w głębi Afryki, a nie na Bli­skim Wscho­dzie.

– Otóż wyobraź sobie, że kie­dyś było ich sporo w Ira­nie.

– Ale ty w Ira­nie chyba nie byłeś.

– Może i tam nie byłem – Max mru­gnął – ale tuż za pło­tem, w Iraku, już tak.

– Czyż­by­ście aż tak igrali z losem?!

– Prze­szli­śmy tam kilka razy, za potrzebą. – Max mach­nął ręką.

– O mamu­niu. – Eliza pogła­dziła jego mocno już szpa­ko­wa­tego jeżyka.

– Pew­nego poranka, a byli­śmy nie­źle zaka­mu­flo­wani, ujrze­li­śmy wła­śnie taki, jak poka­za­łem, cudowny spek­takl. Coś musiało go spło­szyć albo pędził za jakimś mniej­szym ssa­kiem. My przy­le­gli­śmy w dole, a on gnał szczy­tem wzgó­rza. Ze dwie minuty, a potem znik­nął nam z oczu.

– A w jaki spo­sób tam się zna­lazł?

– Ten aku­rat… nie mam poję­cia, ale podobno kie­dyś nie­przy­zwo­icie bogaci per­scy ary­sto­kraci udo­mo­wili je, podob­nie jak gdzie indziej czy­niono z char­tami. Wyko­rzy­sty­wali do polo­wań na anty­lopy.

– Ja dzię­kuję.

– Ponoć gepar­dów nie ma tam już od wielu lat, ale myśmy widzieli. Jak na fil­mach z safari. – Spoj­rzał na ekran tele­wi­zora. – A skąd ci się w ogóle wziął aku­rat dzi­siaj pomysł na temat o gepar­dzie? Zimą, a do tego w święto Trzech Króli?

– A wiesz, który mamy rok?

Salon wozowni wypeł­nił się prze­raź­li­wym śmie­chem Maxa. Eliza wycze­kała, aż mąż się uspo­koi, wciąż wpa­tru­jąc się bacz­nie w jego oczy.

– Badasz moją pamięć?! Kilka dni temu roz­po­czę­li­śmy rok dwa tysiące sie­dem­na­sty – wyre­cy­to­wał jak uczeń w kla­sie. – Prze­cież wiem! Gdy­bym miesz­kał w Ame­ryce…

Eliza zamknęła mu usta poca­łun­kiem.

– Nie­dawno szu­ka­łam okre­śle­nia dla prze­mi­ja­ją­cych lat – powie­działa melan­cho­lij­nie.

– Malutka. Jakich prze­mi­ja­ją­cych lat. Wciąż jeste­śmy mło­dzi. – Przy­tu­lił ją.

– Niby tak, ale od two­jego przy­jazdu wkrótce minie jede­na­ście lat, od ślubu dzie­więć, od przyj­ścia na świat owo­ców naszej miło­ści jesie­nią minie dzie­więć i osiem lat, od skoń­cze­nia przeze mnie dok­to­ratu wkrótce pięć. Gepar­dzie lata, nie­praw­daż?

– Ach, to po to był ten cały naukowy wywód. Pięk­nie wymy­śli­łaś. Od tego pędu kurz mi osiadł na wło­sach. – Prze­je­chał dło­nią po czu­pry­nie.

– O! To też ci się udało. Kurz, księ­ży­cowy lśniący pył. – Pogła­dziła jego krót­kie włosy, coraz bar­dziej pobły­sku­jące sre­brzy­stymi nit­kami. – Mój rycerz. – Wci­snęła mu się pod ramię.

– Czy wiesz, że gepar­dom zmie­rzono kie­dyś szyb­kość stu czte­rech kilo­me­trów na godzinę?

– W Wiki­pe­dii podają około stu… – odparła. – Pięć lat, które spę­dzi­łam w ocze­ki­wa­niu, aż wró­cisz z Bli­skiego Wschodu, wle­kły się jak śli­mak, a wszyst­kie następne popę­dziły jak sza­lone. Wła­śnie jak gepardy.

– Chyba masz rację. Szkoda, że tak szybko, ale dobrze, że razem.

– Tak, Mak­siu. Cza­sami roz­my­ślam, naj­czę­ściej kiedy prze­miesz­czam się mię­dzy Par­cho­wem a Gdy­nią, co wyda­rzyło się w tych latach. Spraw dobrych i tych ciut mniej.

– Ale prze­cież już wymie­ni­łaś te fakty.

– To były tylko kamie­nie milowe. Tak to się w nauce nazywa. – Popu­kała go pal­cem po ramie­niu.

– Tak czy owak, dobrych jest wię­cej, a tymi dru­gimi sta­ram się nie zawra­cać sobie głowy.

– Tak naj­wy­god­niej, ale one są. Ponad cztery lata temu wra­ca­łam z mamą z Gdyni i roz­ma­wia­ły­śmy o naszych nowych tutej­szych zna­jo­mo­ściach. Wła­ści­wie tylko musnę­ły­śmy temat, bo puści­łam, a wła­ści­wie mama _Music of the Sphe­res_ Mike’a Old­fielda.

– Pamię­tam, że ścią­ga­łem ci ten kon­cert, który odbył się w Nowej Zelan­dii.

– Nie, Mak­siu, stam­tąd była woka­listka, a kon­cert był w Hisz­pa­nii, w Bil­bao.

– A może i tak było.

– Na pewno, Mak­siu. Ja wszystko pamię­tam.

– Cza­sami to mnie prze­raża, ale czę­sto się jed­nak przy­daje. Kilka razy pod­po­wie­dzia­łaś mi na przy­kład, gdzie poło­ży­łem klu­czyki – zażar­to­wał Max.

– Ty sza­ta­nie!

– Sorry, malutka.

– Tak à pro­pos pamięci. Mie­li­śmy pójść do Cze­ko­ladki Café, a jed­nak zapo­mnia­łeś – powie­działa z wyrzu­tem.

– Do… Gemini?! Ale to prze­cież było kilka lat temu!

– Ale ja pamię­tam. Mie­li­śmy pójść czy nie? Mie­li­śmy też dokoń­czyć spa­cer po Gdyni.

– Tak miało być, ale lata świetlne temu. Od tam­tego czasu wypi­li­śmy setki kaw. Tra­fiało nam się w naj­róż­niej­szych loka­lach. Szcze­gól­nie lubię tę u Kri­stiny zagry­zaną _danish pastry_, a jesz­cze bar­dziej sma­kuje mi, kiedy pojawi się jej sio­stra Char­lotta. Wtedy jest wyjąt­kowo miło, rodzin­nie.

– Mnie nie cho­dzi o kawę w innych loka­lach, ale tam, w tej Cze­ko­ladce! Przy­po­mnia­łam ją sobie aku­rat dzi­siaj, bo nie­dawno dotarła do mnie infor­ma­cja, że czas roz­biórki Gemini się zbliża i nie­stety Cze­ko­ladka Café znik­nie.

– O czym ty mówisz?! – Max wypro­sto­wał się gwał­tow­nie.

– Że musimy się pospie­szyć, bo nie­które obiekty w Gdyni zostaną roze­brane, zanim zdą­żymy je odwie­dzić. Gepar­dzie lata.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: