- W empik go
Spełnione marzenia - ebook
Spełnione marzenia - ebook
Eliza i Max wyjeżdżają do Kopenhagi zrealizować swój nagrodowy voucher. Podczas zwiedzania skarbca w zamku Rosenborg uwagę Elizy przykuje bransoleta zaskakująco podobna do zaginionego klejnotu królowej Konstancji. Codzienność, a także naukowe awanse Elizy, zepchną tę sprawę do rzadko odwiedzanych obszarów pamięci.
Już w Parchowie Eliza zauważy na parkingu niewidzianą wcześniej we wsi czerwoną alfę romeo na włoskich numerach. Kiedy Max również dostrzeże auto, obudzi się w nim natura detektywa i mężczyzna uruchomi pokładową kamerę. Wkrótce pojawi się we wsi zielony peugeot, z tym samym kierowcą. Max jest pewien, że on interesuje się Gabi Godebską, która prowadzi zajęcia dla dzieci, w tym dla Małgosi i Jasia. Atmosfera gęstnieje tym bardziej, że Gabi opowiada o włoskiej mafii i porwaniach kobiet i dzieci…
Co z bransoletą, dziwnym Włochem i Gabi? Jakie plany i marzenia mają jeszcze Eliza, Max i pozostali mieszkańcy kolonii Sołacz?
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8310-500-0 |
Rozmiar pliku: | 1,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Kierunek: habilitacja
Poranny telefon od profesora Zygmunta Gronowskiego lekko rozdrażnił i wybił z rytmu Elizę, bo nie dość, że wcześniej zgodziła się przyjechać do Gdyni popracować nad referatem i prezentacją na jesienną konferencję w Sztokholmie, w poniedziałkowe przedpołudnie straciła na dyskusje z nim i Maciejem aż trzy godziny, to jeszcze teraz ta osobliwa rozmowa. Przecież byli umówieni na piątek! I ta jego ekstraordynaryjna prośba… Zaśmiała się cicho nie tyle z samej prośby, ile z tej ekstraordynaryjności. Lubiła to określenie, może nawet używała go zbyt często, ale przyznawała sobie takie prawo. Zerknęła na zegarek: dziesiąta trzydzieści trzy. Musi już się zbierać, żeby dojść na uczelnię na jedenastą. Prosił o to, bo około południa chciał wyjść. Żeby tylko nie zapomnieć o tej… prośbie. W niezbyt długiej, ale pełnej zawiłości rozmowie wreszcie do niej dobrnął.
„Gdybyś była jeszcze uprzejma kupić po drodze w Arkadii, jak dawniej, kilka przepysznych pączków” – przypomniała sobie jego słowa.
– Jak dawniej?! – Teraz prychnęła na głos. – Powinien powiedzieć: w czasach Matyldy! Już zapomniał jej imienia?
Kilka pączków… jak dawniej. Ciekawe, czy chodzi mu o pięć, dziesięć, czy jeszcze więcej, uśmiechnęła się. Być może spodziewa się jakichś niespodziewanych gości? Dopóki na uczelni pracowała Matylda, lubiła tam wpadać, ale kiedy jej przyjaciółka przed trzema laty wystąpiła o bezterminowy bezpłatny urlop i wyjechała do Neapolu do swojego Gennara, który oszołomił ją w Kopenhadze w 2007 roku, czyniła to z pewnymi oporami.
We Włoszech Matylda i Gennaro zawarli ślub cywilny i tam zamieszkali, ale w Polsce, u rodziców w Łubianie odbył się ich ślub kościelny i prawdziwie kaszubskie wesele. Uczestniczyli w nich z Maxem, bo jakżeby nie. Tak ogromnej imprezy chyba jeszcze nigdy tam nie było. Po powrocie do Włoch Matylda przesłała ze Stazione Zoologica Anton Dohrn, gdzie pracuje jej mąż, zdjęcia z kawowego poczęstunku dla współpracowników. Impreza prezentowała się jak kolejne wesele. Aktualny szef pozwolił na zorganizowanie jej na terenie stacji. Niedługo potem Matylda uzyskała zgodę gdyńskiej uczelni na podjęcie tam pracy naukowo-badawczej, ale po roku i tak musiała ją zawiesić, bo na świat pchała się już mała Vittoria Napolitano.
Kiedy malutka pojawiła się na świecie, obie rodziny, Fopke i Napolitano, wręcz oszalały. Dzisiaj mała Vittoria ma już ponad rok i jest silną kaszubsko-neapolitańską dziewczynką, korzystającą najchętniej z własnych nóg. Kiedy Matylda czy jej mąż chcą chwilę odetchnąć, niechętnie daje się zapakować do chodzika. Za to gdy pojawiają się u nich rodzice Gennara, mała szaleje po całym domu, a oni ganiają za nią. Ponoć to uwielbiają.
Tak rozmyślając, nawet nie zauważyła, kiedy dotarła do Arkadii, a po kilku kolejnych minutach wspinała się już po schodach uczelni. Po otwarciu drzwi do profesora Gronowskiego stanęła jak wryta, z fotela bowiem poderwała się Matylda. Padły sobie w objęcia.
– Dlaczego mi nic nie powiedziałaś w sobotę! – wrzasnęła Eliza po wycałowaniu przyjaciółki. – Mogłaś napisać albo zadzwonić! – dodała z wyrzutem. – Inaczej bym się przygotowała.
– Wybacz, ale to miał być fortel… i się udał – przeprosiła ją Matylda. – Wiem od Zygmunta, że masz wiele na głowie, bo szarpiesz się jeszcze, ogarniając dawną moją robotę.
– I to już trzeci rok! – wytknęła jej Eliza, ale natychmiast machnęła dłonią.
Zrobiła krok do tyłu i wpatrzyła się w przyjaciółkę. Mimo niedawnej ciąży Matylda wyglądała oszałamiająco. Od pamiętnej konferencji w Kopenhadze w niczym nie przypominała dawnej dresiaro-dżinsiary w nieustannie zakurzonych kredą rozciągniętych swetrach. Dzisiaj miała ciekawie upięte włosy, stonowany makijaż oraz modne spodnium w pasującym jej śliwkowym kolorze. Tak, to już nie ta sama Matylda co kiedyś. Po wyjściu za mąż i urodzeniu córeczki jest jeszcze bardziej pewna swojej klasy, oceniła Eliza. Na serdecznym palcu jej lewej dłoni błyszczał pierścionek zaręczynowy ze szmaragdem od Gennara, a na palcu prawej – ślubna obrączka. Jej buzię cały czas zdobił uśmiech.
– Siadaj. Kawę dzisiaj robię ja.
– Nie, ty jesteś gościem! – próbowała zaoponować Eliza.
– Nie ma gadania. Siadaj. – Delikatnie popchnęła Elizę w kierunku fotela. – Prawie wszystko zdążyłam przygotować. – Wskazała na filiżanki i talerzyki na stole. – Teraz tylko wypakuję pączki. Nie wyobrażałam sobie wypicia kawy bez nich. – Oblizała się. – Ten telefon – wskazała na profesora – to moja sprężyna.
Eliza próbowała jeszcze ze dwa razy poderwać się z fotela, ale Matylda skutecznie oganiała się od niej. Kiedy podała kawę i wreszcie usiadła, usta wciąż im się nie zamykały. Co chwila sobie przerywały i nie mogły się sobą nacieszyć. Gronowski spoglądał na nie błyszczącymi wesoło oczami.
– Ponoć rozmawiacie co chwila przez internet – wtrącił w pewnym momencie.
– Ale kamera to nie to samo, co rozmowa na żywo! – Machnęła dłonią Eliza; jej przyjaciółka potwierdziła.
– Jak rozwijają się twoje szkraby? – zapytała Matylda.
– A o nich przez kamerę nie rozmawiacie?! – zdziwił się ponownie Gronowski.
– Profesorze, tam oglądam obrazki, a poza tym przy dzieciach takich pytań się nie zadaje – wyjaśniła za obie Matylda.
– Jaś jest coraz bardziej rezolutny, a Małgosia stara się mu nie ustępować. A w ogóle na jak długo przyjechałaś?! – Eliza zorientowała się, że zapomniała spytać o to przy powitaniu.
– Do Gdyni wpadłam tylko na kilka godzin. Umówiłam się z Zygmuntem na załatwienie sprawy formalnego zwolnienia z uczelni – Matylda wskazała na biurko profesora, na którym leżało kilka rozłożonych dokumentów – a wczesnym popołudniem wracam do Łubiany, do rodziców. Przedwczoraj przyleciałam do Gdańska, a pojutrze stamtąd wylatuję – westchnęła, rozkładając ręce.
– Tak krótko?!
– Przecież wiesz, jak było u ciebie w poprzednich latach, kiedy szkraby były mniejsze, a ty wyjeżdżałaś na konferencje.
– No tak. Szybko się zapomina.
– Vittoria jest bardzo zżyta z dziadkami, więc kilka dni beze mnie wytrzyma. Gennaro dzisiaj też jest w domu, a dopiero jutro wyjeżdża do Rzymu. Ma tam sympozjum, potem odbierze mnie z samolotu i razem wrócimy do Neapolu.
– Wszystko sobie poukładałaś. Ja też zaczynam powoli rozmyślać o swojej przyszłości… – rzuciła Eliza z lekką zadumą w głosie.
– Mam nadzieję, że w tym myśleniu o przyszłości uwzględnisz plany rozpoczęcia habilitacji. Od razu po konferencji zaczniemy od serii artykułów – uśmiechnął się słodko Gronowski.
– No nie, czy wyście powariowali?! Gdzie jest Maciej?! – Eliza poderwała się z fotela.
– Eliza, uspokój się, proszę. Zygmunt ma rację. – Matylda powstrzymała ją i przez chwilę siłą dociskała do fotela.
– Jesteś przeciwko mnie?!
– W życiu, kochana. Jakoś się dogadacie, ale chciałabym, żeby dzisiaj było miło i spokojnie. – Mrugnęła.
– Miło i spokojnie… – Dłonie Elizy poderwały się jeszcze siłą rozpędu, ale po chwili opadły. – Może i masz rację. – Wzruszyła ramionami. – Dzisiaj chyba nie musimy sprawy zamykać, ale wkrótce… powinniśmy – powiedziała z ociąganiem.
– To już lepiej. – Gronowski głęboko odetchnął. – Ty sobie przemyślisz, my się zastanowimy… Czy mogę poczęstować się jeszcze jednym pączkiem? – zmienił temat.
– Choćby czterema! – prychnęła Eliza, której emocje jeszcze nie do końca puściły.
– Ja zjem jeszcze jednego, a to i tak będzie za dużo – stwierdziła Matylda. – Robię to tylko dla ciebie – uśmiechnęła się do przyjaciółki.
– Przecież nigdy nie zjadałam więcej niż dwa. – Eliza zdziwiła się, że Matylda już tego nie pamięta.
– Pomyślałam, że po szkrabach możesz pałaszować więcej – zaśmiała się Matylda. Eliza jej pogroziła. – Muszę teraz dbać o linię – poklepała się po brzuchu – mam dla kogo. – Przewróciła oczami. – A ty, prawdę mówiąc – wpatrzyła się w jej twarz – wyglądasz na trochę przemęczoną.
– To dzięki znakomitej współpracy z profesorem. – Eliza zrobiła złą minę, ale natychmiast się uśmiechnęła. – Żartowałam.
– Całe szczęście, że to żart, bo mógłbym stracić ochotę na kolejnego pączka. – Dłoń Gronowskiego znów zawisła nad talerzem. – A co zrobicie, kochane, z resztą? – Profesor omiótł łakomym spojrzeniem talerz.
– Są pana, więc nie musi się pan spieszyć – prychnęła znowu Eliza. – Postaram się jutro przed wieczorem przesłać i referat, i prezentację – rzuciła po chwili.
– Wówczas natychmiast zapoznam się z nimi i gdyby coś było jeszcze do poprawki…
– To naniosę już w Parchowie – uprzedziła go Eliza.
– I bardzo dobrze! – zgodził się profesor. – W poniedziałek spojrzy na to Maciej, potem dziekan i wyślemy do Mette Sørensen.
Po kilku minutach Eliza wyściskała się na do widzenia z Matyldą.
Kiedy wspinała się na Kamienną Górę, towarzyszył jej już uśmiech, nie tak jak godzinę temu. Rozmowa z przyjaciółką była jej potrzebna, zresztą spacer również. Na szczycie wzgórza zerknęła jeszcze w stronę swojej vitary na nieodległym parkingu, a po kolejnych kilku minutach, ubrana już po domowemu, zasiadła ponownie do biurka.
Naciskała klawisze komputera do samego wieczora, z krótką przerwą na obiad. W czwartek późnym popołudniem uznała, że uda jej się przed nocą wszystko zakończyć. By nabrać dystansu do opracowywanych materiałów, zrobiła sobie spacer na Świętojańską, gdzie w małym bistro lubiła czasami coś zjeść. Smakowało jej i dzisiaj. W drodze powrotnej porozmawiała przez telefon z Maxem, a potem naszła ją myśl, żeby w dokumentach jeszcze coś skorygować.
O świcie po ostatecznym przejrzeniu materiałów oceniła, że są bez zarzutu. Wysłała je Gronowskiemu dopiero po zjedzeniu śniadania. Była pewna, że zaraz oddzwoni. I rzeczywiście po kilku minutach z jej komórki popłynęła melodia _Mostu na rzece Kwai_.
– Dzień dobry, profesorze – przywitała go.
– Dzień dobry, Elizo. Odebrałem i zaraz zacznę przeglądać. Może po drodze do domu wpadniesz na kawę? – zaproponował.
– Bardzo dziękuję, ale byśmy się pewnie znowu zagadali na amen, a chcę przed podróżą oczyścić głowę.
– Rozumiem. Czyli gdybym miał jeszcze jakieś uwagi, to zgodnie z umową prześlę.
– Dokładnie tak, profesorze. W takim razie do usłyszenia.
– Do widzenia.
Mimo że było dopiero przedpołudnie, Eliza już czuła znużenie. Tej nocy źle spała. Ziewnęła, przetarła oczy i wstała od biurka. Otworzyła na oścież drzwi na balkon, rozpościerając szeroko ramiona. Do pokoju wpadł wiatr od morza. Wczoraj był chłodniejszy, a do tego wiał z północy. Wzburzył wody Zatoki Gdańskiej, ale po przycichnięciu nad ranem fale zaczęły się uspokajać. Wpatrzyła się w brzeg. Po wielkości docierających do niego, zdobnych w białe grzebienie fal poznała, że to już czwórka w skali Beauforta, a przecież przed nocą dmuchała jeszcze ósemka. A to się wczasowicze zdziwią, kiedy spróbują wejść do wody! Brrr! Postawiła stopę na posadzce tarasu, ale natychmiast cofnęła się po ciepłe papcie i kamizelkę, prezenty od Felci. Po urodzeniu Jasia i Małgosi już nie chojrakowała jak kiedyś i wolała się pilnować.
– Nie chcę letniego przeziębienia. To najgorsze diabelstwo – mruknęła, nakładając papcie, jakby się przed kimś tłumaczyła.
Po kilkunastu sekundach, już lepiej zabezpieczona, wsparła się rękami o balustradę i znów wpatrzyła w zatokę, której wody nieśmiało ogrzewało sierpniowe słońce.
– Chyba jednak zaraz wrócę do Parchowa – powiedziała półgłosem, zerkając w kierunku okna, za którym na biurku stał jej laptop i wciąż leżały porozkładane papiery. Początkowo myślała, że zostanie jeszcze kilka godzin, ogarnie pokoje po wczasowiczach i pojedzie dopiero pod wieczór, po zrobieniu zakupów w delikatesach. Zmieniła jednak zdanie.
Gdy już nacieszyła wzrok widokiem skweru Kościuszki, omiotła jeszcze spojrzeniem port, a potem marinę jachtową, wreszcie plażę i bulwar.
– Tyle musi mi wystarczyć – rzuciła na głos.
Kilka razy wciągnęła głęboko powietrze, po czym wróciła do pokoju, starannie zamykając drzwi na balkon. Od tej chwili jej ruchy stały się szybkie i dokładne. Za kwadrans torba z komputerem i papierami, a druga z fatałaszkami i innymi drobiazgami czekały w holu przy drzwiach wejściowych. Wpadła jeszcze na chwilę do letników, by przekazać im informację, że przez weekend będą sami, i po kilku kolejnych minutach siedziała w swojej vitarze.CZEKOLADKA CAFÉ
Czekoladka Café
Najpierw tradycyjnie włączyła muzykę z żótego pendrive’a. Wnętrze samochodu wypełniły dźwięki dawnych przebojów z katalogu _soft rock_, a na jej twarzy pojawił się mimowolny uśmiech.
– Jak to niewiele człowiekowi potrzeba do szczęścia! – pomyślała na głos, kiedy samochód zaczął się toczyć w dół.
Mój kochany Maksiu! Jadę do ciebie! Przewróciła oczami. Do was, szkraby, i cała reszto, też! Kolejny raz wyszczerzyła się szeroko. Gdyby ktoś ją teraz oglądał, pewnie by pomyślał, że sfiksowała. Ta myśl rozbawiła ją jeszcze bardziej. Przez chwilę śmiała się w głos. Nagle usłyszała melodię _Most na rzece Kwai_ wygrywaną przez komórkę leżącą na siedzeniu obok. Z ekranu uśmiechała się do niej buźka mamy. Przyhamowała i podniosła telefon.
– Mama?!
– Wyobraź sobie, dziecko, że jestem w Gdyni.
– Gdzie?!
– Dobrze słyszysz, w Gdyni.
Eliza, która tuż przed momentem wjechała w aleję Piłsudskiego, przyhamowała i wcisnęła się pomiędzy dwa parkujące przy chodniku samochody.
– W tej chwili też jeszcze jestem tutaj, ale właściwie już wyjeżdżam.
– Jak to wyjeżdżasz? Chcesz zostawić mamusię samą w Gdyni?!
– Co to znaczy „samą”?
– No, może nie singielkę, ale po wykonaniu ważnej misji jednak samą. Stoję przed schodami twojej i Maćka uczelni, zastanawiając się, w którą stronę ruszyć.
– Stoisz przed schodami naszej uczelni? – Eliza uwolniła się z pasa, przeskoczyła na siedzenie pasażera i wpatrzyła się przed siebie. Tak, to ona! Moja mama. Ładnie się ubrała. Kolorowa letnia sukienka, i to przed kolana. Fiu, fiu.
– Wybierasz się na spacer?
– Bo ja wiem?
– Gdyby chodziło ci o spacer nad morze, to widzę, że jesteś za lekko ubrana. Na bulwarze wciąż dosyć mocno wieje, a słońce jeszcze nie nagrzało wystarczająco powietrza – oceniła Eliza.
– Za to w Parchowie było pięknie… – pochwaliła się Kaśka. – Zaraz, jak to widzisz?! – wykrzyknęła nagle. – Chyba słyszysz!
– Słyszę i widzę. Taka jestem. Spójrz jeszcze raz uważnie w kierunku bulwaru – powiedziała Eliza i machnęła przełącznikiem zmiany świateł.
– To twój samochód?!
– Tak, a jego reflektorami steruję pilotem z Kamiennej Góry.
– To tak można?!
– Oj Kasiula, Kasiula. Dawaj tu, pókim dobra. – Eliza zaśmiała się i wyskoczyła na chodnik.
Po chwili obie pędziły sobie naprzeciw. Wpadły w objęcia, jakby nie widziały się sto lat.
– Malutka Elizka wypatrzyła mamusię! Jak ja się cieszę! To ty, córko, zamiast pracować, ujeżdżasz?!
– Ty mówisz do mnie… po rosyjsku?
– Jak to po rosyjsku?
– Ujeżdżać, czy jakoś podobnie, oznacza przecież wyjechać, chociaż według mnie ujeżdżać to można konia w WKKW¹ – zachichotała Eliza.
– Ty mnie co jakiś czas zaginasz jakąś ichtiofauną, litoralem, inviderami – mama wzięła się pod boki – czy czym tam jeszcze, więc ja powinnam cię zagiąć choćby z rosyjskiego, ale to nie czas i miejsce na seminarium – roześmiała się w głos.
– Dziadek Mikołaj nie lubił ani rosyjskiego, ani niemieckiego. Mam to po nim, więc dobrze, pogadajmy po naszemu. Co tu robisz?
– Przywiozłam Maćka, bo całą noc pracował, i bałam się, żeby go nie wyniosło na jakimś zakręcie. – Mama pomogła sobie gestem.
– No wiesz?! Jak możesz!
– Oj tam. Chciałam stworzyć odpowiednią dramaturgię przekazu. No dobrze. Prowadziłam jego samochód i chciałam wrócić jutro rano, razem z tobą.
– I masz tylko tę jedną sukienkę?! – Zmierzyła mamę od stóp do głów.
– A moja torba Mary Poppins? – Kaśka wskazała na odstawiony na chodnik niewielki rozkładany neseserek. – W nim wszystko się mieści.
– Aha! A ja wracam do Parchowa już, teraz, natychmiast. Stęskniłam się za domem, wszystkimi, nawet za tobą.
– Nawet za mną?! Czy ty, dziecko, czegoś ode mnie nie potrzebujesz? – Mama uniosła brew.
– A dasz mi na to?
– Oczywiście.
– A nie mogłaś mi takich pytań zadawać i obiecywać dwadzieścia lat temu?! Bałaś się wtedy, że cię obzdulę, prawda?
– Tak, bo wówczas byłam jeszcze golasem – zaśmiała się mama. – Będziemy tak na tym chodniku stać i gadać?
– A piłaś kawę?!
– Kawę? Tak, piłam rano, ale ona była bardzo nerwowa, taka blee. Wiesz, jak to jest, kiedy wyjeżdża się z nieprzewidzianą misją, prawda?
– Wiem. To może zrobimy sobie przyjemność?
– Kawową?
– Uhm. W Gemini jest Czekoladka Café, do której czasami lubię wpaść.
– A kiedy ostatnio do niej wpadłaś? – Kaśka spojrzała podejrzliwie na córkę.
– Powiem ci dokładnie, bo takie rzeczy się pamięta. Max składał wniosek o obywatelstwo polskie, dostał od nadinspektora Jacka Baszty dyplom, a od Maksia Pietrygi i jego kolegów husarza na koniu.
– To było strasznie dawno! Prawie pięć lat temu. I opijaliście to w Gemini kawą?!
– Poczekaj! Niedługo po dyplomie i husarzu pojechaliśmy ogarnąć willę. – Eliza machnęła ręką w kierunku Kamiennej Góry. – I właśnie wtedy poszliśmy do Gemini.
– Pamiętasz ze szczegółami, co było kilka lat temu?! Chyba jesteś… szalona.
– Pamiętam wszystko i zawsze, a to szczególnie i wyjątkowo, bo tego dnia miałam mu po swojemu pokazać Gdynię. Najpierw zjedliśmy w Coco obiad i poszliśmy na spacer z myślą, że kiedy już wszystko zobaczy, wrócimy do Czekoladki Café.
– Też byłam kiedyś w Coco z Krzysztofem. Pamiętam, że to była jedna z niedziel pierwszego lata w Parchowie, a on akurat w tej naszej komputerowej apce z biorytmami miał potrójne zero! – Kaśka się roześmiała. – Niedługo potem związałam się z Maciejem – przymknęła oczy – a wszystko przez Marysię.
– No widzisz, też rozpoczęłaś w Gemini ważny życiowy moment – podchwyciła Eliza. – Wsiadajmy zatem do auta.
Niebawem spacerowały już wolnym krokiem wzdłuż ulubionej tawerny Erin, omiatając ją wzrokiem, skręciły pod fontannę pośrodku skweru, a potem schowały się we wnętrzu Gemini. Po kilku minutach siedziały przy kawie i szarlotce z lodami, a obok na małych spodeczkach ułożone były po dwie fantazyjnie ozdobione czekoladki: serduszko z migdałem i kółeczko z wisienką.
– Na bogato – uśmiechnęła się mama, przesadnie oblizując, kiedy kelnerka postawiła na stoliku zamówione przez Elizę specjały.
– Musimy mieć siłę dojechać do domu, więc poszłam na ilość z odrobiną ekstrawagancji. – Eliza zdrapała łyżeczką gorącą czekoladę, którą była polana szarlotka.
– To jednak dzisiaj wracamy? – Mama, mrużąc oczy, zajrzała córce w twarz.
– Tęsknię za nimi wszystkimi, chcę zjeść wreszcie dobry obiad. Wiesz, jak to jest.
– Pamiętam doskonale. Miałam tak samo, kiedy wracałam na Sołacz z wycieczek, dokąd by one nie były.
– Gdyby nie Maksio, nie mogłabym tak funkcjonować przez ostatnie lata. Jak on to robi, że zawsze ma na wszystko czas i ochotę? – Eliza zmieniła temat, wzruszając ramionami.
– Jest bez zarzutu. – Mama pokazała Elizie kółeczko z palców. – Powiem ci jednak, że kiedy zadzwoniłaś do mnie z Montreux, że ci się oświadczył, byłam przerażona. Dla mnie to wyglądało na chwilowe, po Igorze, zauroczenie.
– Wiedziałaś, że do Igora nie mogłam wrócić, bo Diana by mi głowę ucięła – powiedziała Eliza z nutą sztucznego przerażenia w głosie.
– Ty tak na poważnie?!
– Głowa czasami jednak się przydaje, więc to nie wchodziło w rachubę. – Eliza mrugnęła. – Przyznam ci się, jeśli już tak sobie szczerze gadamy, nie do końca wierzyłam, że może nam się udać. Bałam się, że Max pęknie, nie wytrzyma bez tej swojej Ameryki z fast foodami, chipsami, colą, futbolem…
– A okazało się, że to nieskazitelny rycerz i mówiąc językiem naszego Henryka Staroświeckiego, prawie prawdziwy Sarmata. Dokładnie wiedział, czego chce. – Pogładziła dłoń córki. – Jednak młodzi faceci bez wojska często są niedorobieni.
– Igor nie był w wojsku, ale też jest w porządku. Rafał Wiki też nie był, a i jemu nie można nic zarzucić – zauważyła Eliza.
– Może tylko to, że kiedyś za szybko jeździł motocyklem suzuki. – Mama podniosła łyżeczkę. – I nic go nie tłumaczy, że to był zielony kolor. – Uniosła zabawnie brew.
– Ale mu się opłaciło, bo zawiłą drogą trafił do Wiki! – spuentowała dowcipnie Eliza.
– Obaj są ciekawymi wyjątkami potwierdzającymi regułę, że służbę wojskową powinno się przywrócić. Może nie powinna trwać jak kiedyś dwa lata, ale na przykład pół roku, choćby po to, by młodzieńcy poczuli czyjąś władzę nad sobą, pożyli ciut pod presją, poznali niewygody, musieli wstawać przed świtem, pastować i glancować codziennie buty, nauczyć się maszerować… to wszystko by im się przydało. Wiesz, o co mi chodzi.
– Chyba cię rozumiem, choć nie mamy na poparcie żadnego rodzinnego przykładu. A powiedz mi, mamuś, czy rozmawiacie z babcią, jak to dalej będzie z pensjonatem, to znaczy z częścią przeznaczoną dla dorosłych mieszkańców?
– Skąd taki przeskok w tematach?!
– Zaczęłam się nad tym problemem zastanawiać tuż po śmierci Antoniego, tym bardziej że nic przedtem tego nie zwiastowało, ale jakoś nigdy nie było okazji porozmawiać.
– Masz rację. Poza wiekiem nie było żadnych innych symptomów, a ostatnie wyniki badań miał nawet lepsze, niż kiedy się do nas wprowadzili. Na jego temat nie będę jednak mędrkować, bo ty lepiej wiesz, ile czasu i jak go przeżył.
– Może to i prawda. Franciszka, dzięki Bogu, trzyma się twardo i teraz dużo czasu spędza z Jadzią. Kiedy czasami pojawia się Julcia, mają wspólne tematy, zwłaszcza gdy się okazało, że Tadeusz znał się przelotnie z Antonim, a całkiem dobrze z Łucją Stachowską, babcią Elwiry.
– Ten świat jest jednak mały – zgodziła się Eliza. – Ale powiedz mi, jak to będzie dalej? Co sądzi o tym babcia?
– Królowa matka postanowiła już w to nie wchodzić. – Mama pokręciła zdecydowanie głową. – Przekazała mi całkowicie władztwo nad naszymi dobrami. Mam robić, jak mi się podoba, powiedziała. A nie! Zarządza jeszcze dokładniej niż kiedyś gazonem koło domu, salonem z muzyką i kinem, czasami wtrąca się do menu, planuje bardziej szczegółowo oprawy okazjonalnych spotkań i takie tam – uśmiechnęła się. – Wy macie ciut lepiej, choć wcale nie łatwiej. Dwa domy, odległe od siebie, choć dobre jest to, że przyjeżdżają przeważnie dawni znajomi lub przez nich polecani.
– A co myśli zrobić ze sobą babcia Zenka, Leokadia? – drążyła Eliza.
– Przyszła do mnie jakiś czas temu i powiedziała, że nie wraca do Krakowa.
– Jak to nie wraca?
– Tak jak kiedyś stało się z Franciszką i Antonim, Stefanią, Sławką i Gertrudą. Dawniej, jak wiesz, miałam zupełnie inne pomysły na pensjonat, ale tak jak jest, zaczęło się samo układać. Ma to też dobre strony, bo całe siedlisko funkcjonuje jak wielopokoleniowy dom. Wbrew pozorom ludzie tak wolą. Jest gromadka dzieci, bo naszych i Dziedzicowych przybywa, sporo dzieciaków przyjeżdża na turnusy hipoterapii, a ludzie kultury ubarwiają pobyt jednym i drugim. Coraz więcej jest na stałe mieszkających średniaków, takich jak ty i Max – Kaśka uśmiechnęła się – więc seniorzy czują się u nas bezpiecznie.
– A zastanawiałaś się może, czy nie deprymuje ich fakt, że niedaleko jest cmentarz?
– Na ten temat usłyszałam po kilka słów od Franciszki, Jadzi i Sławki. Przychodziły do mnie niezależnie i same wywoływały temat. Pierwsza powiedziała mi, jak to kiedyś wydawało się jej, że na cmentarz na Witomino nie odważyłaby się pójść w pojedynkę. Tutaj była już kilka razy, co prawda zawsze z obstawą, i zobaczyła, że w razie czego da się podjechać pod sam grób wózkiem, jakiego używa Felcia po Stefanii.
– Tego się po niej nie spodziewałam. – Eliza pokręciła głową.
– Okazuje się, że ludzie starsi potrafią o takich sprawach myśleć i mówić w sposób normalny, bez zbędnych emocji. Niejako nas wyręczają w wielu decyzjach.
– To dalej już nie mów. Domyślam się.
– Cieszy mnie, córcia, za to co innego. – Na twarzy mamy pojawił się uśmiech. – Macie wokół coraz więcej znajomych w swoim wieku, a martwiłam się, że ty swoich zostawiłaś w Poznaniu, a Max za oceanem. Bo są choćby Wika z Rafałem… I to nic, że na stałe mieszkają w Gdyni. Agnieszka i Szymon zadomowili się nad Mauszem. Coraz lepsze relacje Max ma też z Pawłem. Cieszę się z tego, bo ja bezpowrotnie utraciłam wszystkie swoje poznańskie kontakty. – Machnęła ręką.
– Nieważna jest ilość, lecz jakość! – Eliza podniosła palec. – Twoja Marysia o kilka długości przebija innych, a jest jeszcze Hańcia w Bukowinie Tatrzańskiej, wasza wspólna znajoma. Żyć nie umierać.
– I niech to będzie, Elizko, puenta naszej cudownej rozmowy. Żyć nie umierać.
– Rozumiem to jako komendę do ruszenia w drogę. – Eliza spojrzała pytająco na matkę, ta skinęła głową, pociągnęła ostatni łyk kawy i wstała, podnosząc z krzesła swoją torbę Mary Poppins.
Po kilku minutach jechały ulicą Władysława IV w kierunku Orłowa, wsłuchując się w przeboje z katalogu _soft rock_.
– Może chciałabyś puścić coś innego? – Eliza wskazała na odtwarzacz.
– A masz coś Mike’a Oldfielda?
– Mam, oczywiście. Widzę, że gusta ci się nie zmieniają. Wyszukasz sama?
– Chyba pierwsza miałam vitarę… – Mama zachichotała.
– Owszem, vitarę tak, ale nigdy nie miałaś mojego pendrive’a.
– No dobrze. To gdzie szukać?
– Wyszukaj katalog TOP-EX i wejdź w niego.
– Mam. O kurczę! Czegóż ty tu nie masz?! TopSoft, TopBallad, ABBA, Beatles, BeeGees, Czerwone G…
– Nie musisz mi wszystkiego czytać. Wiem, co tam mam. Znajdź Oldfielda.
– Mam go. O mamuniu! Czy ty masz tutaj wszystko, co on skomponował?!
– Chyba tak, ale wciąż dogrywam. Ostatnio doszła _Music of the Spheres_. Mam ją od początku roku.
– A to było w sprzedaży?
– Nie mam pojęcia, ale Max mi ściągnął.
– On też go lubi?!
– Raczej nie ma wyjścia. Jak coś wymyślę, on to znajduje.
– Widzę, że to byłaby rozmowa na długo.
– Masz rację.
– A co to za muzyka?
– Jak sam tytuł wskazuje, muzyka sfer. – Eliza przewróciła oczami. – Wysłuchaj pierwszego utworu.
Wnętrze auta wypełniły dźwięki instrumentów smyczkowych i fortepianu. Kaśka wcisnęła się wygodniej w fotel, zmarszczyła czoło i przymknęła nieco oczy.
– Jak ten utwór się nazywa?
– _Harbinger_.
– To prawdziwy zwiastun. Ależ to cudne! – zachwyciła się mama. – Mike miał zawsze inklinacje do muzyki… – wykonała obiema rękami gest, jakby rysowała w powietrzu kulę – …takiej obszernej. Jestem zdumiona. W którym miejscu on się zatrzyma?
– Kto się nie rozwija, ten się zwija. Chcesz tego słuchać czy wolisz jakąś komercję?
– A ile to trwa? Aha, widzę, ponad czterdzieści pięć minut. A ciebie to nie znuży? – Mama wykonała ruch dłonią w kierunku jazdy.
– Uwielbiam tę płytę, więc nie znuży.
– A mogę w takim razie ciut głośniej?
– Musisz, bo niektóre fragmenty są piano, jak to w muzyce symfonicznej.
– Kiedy ty masz czas zajmować się i pracą naukową, i dziećmi, i Maxem… no i wyszukiwaniem najnowszej muzyki? – Mama zatrzepotała rzęsami.
– To ostatnie jest bardzo proste. Trafia mi coś gdzieś w ucho albo zauważę jakiś tekst o czymś nowym autorstwa kogoś, kogo lubię, wystarczy, że zapiszę na kartce hasło, a Max dostarcza muzykę w wersji compact. – Eliza wskazała na żółty pendrive.
– Pożyczysz mi go?
– Nie ma mowy – zaprzeczyła Eliza. Mama zrobiła ogromne oczy. – W schowku, w małym pudełku jest zielony pendrive. Może być dla ciebie. To wierna kopia żółtego. Mam go na wszelki wypadek, no i akurat przydarzył się. Max zrobi mi kolejną kopię.
Kaśka wyciągnęła ze schowka niewielkie plastikowe pudełko.
– A ten czarny? – spytała, wskazując na drugi pendrive.
– To kopia ulubionej muzyki Maxa. Też na wszelki wypadek.
– I też jej słuchacie?
– Max w moim samochodzie zawsze mi ulega. – Eliza zerknęła na matkę, robiąc miny. – W jego samochodzie kilka razy ja mu uległam.
– Niesamowite.
– Taki jest mój Maksio. Nie ma takiego drugiego na świecie. – Eliza spojrzała przeciągle na matkę.
– Ależ ci rozbłysły oczy!
– Tak go, mamuś, kocham. Czy ty zdajesz sobie sprawę, ile on wycierpiał, żeby doczekać przyjazdu do mnie? Ten medal mu się naprawdę należał.
Przez kilka minut w samochodzie wybrzmiewała tylko muzyka. Kiedy zaczął się utwór śpiewany przez kobietę, Kaśka pytająco wskazała palcem na odtwarzacz.
– _On my Heart_, a śpiewa Hayley Westenra z Nowej Zelandii – powiedziała Eliza.
– To Mike aż tam po nią pofrunął?
– Gołębice o anielskim głosie same do niego potrafią przyfrunąć. Żartuję, ale pewnie usłyszał wcześniej jej oryginalny głos, a spotkali się być może dopiero na próbach w Bilbao. Maksio ściągnął mi też cały koncert wideo, który został nagrany właśnie w tym mieście, w Muzeum Guggenheima, w dwa tysiące ósmym roku. Wtedy akurat wykluwał się Jaś. – Eliza przewróciła oczami. – Nie mam go kiedy obejrzeć, ale wkrótce to zrobię.
– A może przyjdziesz z nim do nas? Mama też chętnie obejrzy. Przekonamy ją do Oldfielda.
– I tak prawie go lubi.
– No fakt.
Znowu na kilkanaście sekund w vitarze słychać było tylko muzykę.
– A powiedz mi, Elizuś, jak to będzie z tą Kopenhagą? Dacie radę pojechać w tym roku?
– Odsuwam myślenie o tej sprawie. – Wzruszyła ramionami Eliza. – Ale dłużej chyba się nie da – dodała po chwili.
– A gdybyście pojechali teraz?
– Jak teraz?! Przecież dzisiaj jest dziesiąty sierpnia.
– Tam macie być tydzień, więc może jednak jakoś się uda?!
– Sama nie wiem.
– Maciej ma od poniedziałku urlop. Przydadzą mu się na złapanie kondycji dwa tygodnie w Parchowie, a potem może i my dokądś wyjedziemy. W międzyczasie moglibyście spokojnie zaliczyć tę Kopenhagę.
– Mówisz?! – Oczy Elizy zabłysły. – Oprócz Wawelu i Bukowiny Tatrzańskiej przez prawie cztery lata nigdzie nie wyjeżdżaliśmy. – Zerknęła na matkę. – Chyba tak zrobimy. No, to czeka nas dzisiaj trudny wieczór.
– Trudny?! Dlaczego?
– Tak mi się tylko powiedziało, raczej ciekawy. Max się ucieszy, że będzie miał Elizkę tylko dla siebie.
– A ty?
– Mamuś… ja?! Chyba oszaleję ze szczęścia.
– Będzie trzeci szkrab? – Mrugnęła Kaśka.
– Lepiej nie… ale… – Eliza wzruszyła ramionami i się zamyśliła.
Kiedy wjechały do Kartuz, utwór Oldfielda się skończył.
– Co teraz? – spytała Kaśka.
– Coś rytmicznego, żebym się nie rozanieliła. Znajdź Czerwone Gitary i puść może pozycję trzecią.
– To ich trzecia płyta?
– Aha!
– To raczej nie będę miała problemów z rozszyfrowaniem nazw pozostałych katalogów.
– Na pewno nie.
Gdy wjeżdżały do Parchowa, akurat rozpoczynała się piosenka _Kwiaty we włosach_. Nie żałowały głosów.
Kiedy Eliza wspomniała Maxowi na dzień dobry o możliwości wyjazdu na dniach do Kopenhagi, a także propozycji zaopiekowania się na ten czas dziećmi przez Kasię i Maćka, ten wpadł w euforię. Wykonał krótki, ale szalony taniec w saloniku wozowni i opadł na sofę.
– Przez kilka dni będę miał swoją Elizkę tylko dla siebie! – wykrzyczał i objął ją z całych sił.
– Puść mnie, wariacie. Chciałabym ich doczekać – wydusiła z siebie, usiłując wyzwolić się z uścisku. – A z drugiej strony, czy to w ogóle jest aktualne?! – spytała po kilku szybkich machnięciach dłonią przed twarzą.
– Przecież tygodniowy, bezterminowy voucher na zwiedzanie królewskich zamków w Kopenhadze gwarantowała nam królowa Danii! Powiedział nam to profesor Rasmussen, a on był jej ustami!
– Ale minęły prawie dwa miesiące.
– Napisz w takim razie maila do Charlotty.
Po kilku minutach wiadomość została wysłana. Max zatarł ręce i podłączył swój laptop do dużego ekranu. Wyświetlił kalendarz.
– Musimy się zastanowić, jak to sobie zorganizować. – Lustrował wzrokiem sierpień.
– Wielu możliwości nie mamy – rzekła spokojnie Eliza. – Wtorek, środa musimy być w trasie.
– Zgadza się.
– Na pierwszy września i tak musimy wrócić, bo rozpoczęcie roku szkolnego – dodała, szukając tej daty w kalendarzu.
– Pierwszy września wypada w sobotę – podpowiedział Max.
– To jesteśmy wygrani. W razie czego mamy pewną rezerwę czasu.
– Popatrzę więc na dostępność w tych dniach miejsc na promie – rzekł Max, szukając linku do gdyńskiej bazy Polferries.
Eliza wpatrywała się w jego ruchy i zadowoloną twarz.
– A gdzie są szkraby? – spytała nagle, wsłuchując się w ciszę w domu.
– Jagódka wzięła ich na plac zabaw do stodoły. Przed południem byliśmy się wykąpać w Mauszu, więc są dotlenieni i pełni energii. Zjedliśmy też u Felci obiad.
– Obiad?! A ja dzisiaj tak na niego liczyłam.
– Felcia ma zawsze ciut wcześniej. Zjadły po talerzu zupki pomidorowej z jej kluseczkami i były zachwycone.
– A ty?
– Ja też, a potem poprawiłem kawałkiem smażonego szczupaka. – Oblizał się.
– Ja też tak chcę!
– Zjemy więc jeszcze jeden obiad u cioci Anny. Tam ma być podobny. Sprawdzałem.
Szkraby i Jagódka nie chcieli iść na obiad, ale poprosili o przyniesienie im podwieczorku, bo dobrze się bawią. Po powrocie Eliza odwiedziła dzieci z ciastem i napojami, a po przyjściu do wozowni ku swojej uciesze dostrzegła, że nadszedł esemes od Charlotty. Wpatrzyła się w ekran komórki.
– _Witajcie. Wszystko jest aktualne, mam w tej sprawie uprawnienia od pani Jacobsen. Czy macie jakąś propozycję co do terminu?_ – przeczytała na głos. – I co teraz? – zwróciła się do Maxa.
– Pisz, co ustaliliśmy – odparł Max.
Eliza nachyliła się nad klawiaturą i po chwili wysłała odpowiedź.
– Napisałam, że myślimy wybrać się jeszcze w sierpniu.
Max pokazał jej kciuk. Wkrótce nadeszła odpowiedź.
– _Nie ma sprawy, podajcie swoje propozycje_ – przeczytała Eliza, poprawiając się na sofie. Zaczęła pisać kolejny esemes. – Napisałam, że musimy wrócić do Polski przed pierwszym września.
– Doskonale – skwitował Max.
Eliza znowu nachyliła się nad komórką.
– _Z naszej strony wszystko da się w tym terminie zorganizować_ – przeczytała po chwili odpowiedź Charlotty. – Napisała jeszcze, że nie będzie problemów w żadnym z hoteli, nawet w Hiltonie.
Max niejako w odpowiedzi wpisał w wyszukiwarce hasło: Hilton Kopenhaga. Eliza się skrzywiła.
– Nie chcę żadnych Hiltonów.
– To spytaj, czy dotyczy to również hotelu Wakeup na ulicy Borgerade – zaproponował. Na dużym ekranie po chwili pojawiła się fotka znanego im hotelu. – Naprawdę i teraz też chcesz w nim mieszkać?
– Mam miłe wspomnienia, a poza tym wszędzie jest blisko.
– Właściwie masz rację. Pytaj więc, czy on również wchodzi w rachubę.
Eliza wysłała kolejny esemes, a wkrótce nadeszła odpowiedź.
– _Tam też, ale w Kopenhadze są zdecydowanie lepsze hotele_ – przeczytała i natychmiast zaczęła wypisywać kolejną wiadomość. Max spojrzał na nią pytająco. – Zapytałam, czy może sprawdzić dostępność naszego numeru dwieście pięć w Wakeup Borgerade.
– Dobra jesteś. Ale może tym razem wybierzemy pokój z innym widokiem?
– A po co nam oglądać widoki? Mam do oglądania ciebie, Maksiu.
Po kilku minutach przyszła odpowiedź.
– _Od nowego tygodnia ten numer wraca do rezerwacji, więc macie szansę zająć go pierwsi po remoncie_ – przeczytała Eliza.
– No to rezerwujmy! – zadudnił Max. – Tylko od dwudziestego drugiego, bo w przeddzień wypłyniemy promem.
Kolejny esemes Elizy i kolejna pozytywna odpowiedź.
– Teraz mamy już chyba wszystko – westchnęła rozanielona. – Ależ to szybko poszło! Czy jeszcze mam o coś spytać? – Potrząsnęła komórką.
– Daj mi chwilę na zakup biletów na promie, a Charlotcie na ten moment możesz podziękować.
Eliza po wysłaniu ostatniej wiadomości do Charlotty i odczytaniu odpowiedzi zadzwoniła do mamy.
– Zaplanowaliśmy wyjazd od środy, ale we wtorek pod wieczór wypływamy z Gdyni. Cieszysz się? – spytała.
– No jasne. Należy się wam. Zaraz wszystko opowiem Maćkowi, a jutro podczas przedpołudniowej kawy ustalimy szczegóły. Teraz tylko jeszcze bilety, rezerwacje… sami zresztą wiecie.
– Wszystko już mamy ogarnięte.
– Jak? Kiedy?!
– W międzyczasie, mamuś.GEPARDZIE LATA
Gepardzie lata
Czy wiesz, Maksiu, że gepardy są najszybszymi ssakami na świecie? – spytała leniwie Eliza, prężąc się na sofie jak kotka.
– Widziałem kiedyś takiego w galopie. – Na jego obliczu pojawiła się duma godna nastolatka.
– Na żywo?!
– Tak. Jego bieg to prawdziwe misterium. – Pomógł sobie serią gestów imitujących bieg drapieżnika.
– Ale przecież czytałam, że one bytują w głębi Afryki, a nie na Bliskim Wschodzie.
– Otóż wyobraź sobie, że kiedyś było ich sporo w Iranie.
– Ale ty w Iranie chyba nie byłeś.
– Może i tam nie byłem – Max mrugnął – ale tuż za płotem, w Iraku, już tak.
– Czyżbyście aż tak igrali z losem?!
– Przeszliśmy tam kilka razy, za potrzebą. – Max machnął ręką.
– O mamuniu. – Eliza pogładziła jego mocno już szpakowatego jeżyka.
– Pewnego poranka, a byliśmy nieźle zakamuflowani, ujrzeliśmy właśnie taki, jak pokazałem, cudowny spektakl. Coś musiało go spłoszyć albo pędził za jakimś mniejszym ssakiem. My przylegliśmy w dole, a on gnał szczytem wzgórza. Ze dwie minuty, a potem zniknął nam z oczu.
– A w jaki sposób tam się znalazł?
– Ten akurat… nie mam pojęcia, ale podobno kiedyś nieprzyzwoicie bogaci perscy arystokraci udomowili je, podobnie jak gdzie indziej czyniono z chartami. Wykorzystywali do polowań na antylopy.
– Ja dziękuję.
– Ponoć gepardów nie ma tam już od wielu lat, ale myśmy widzieli. Jak na filmach z safari. – Spojrzał na ekran telewizora. – A skąd ci się w ogóle wziął akurat dzisiaj pomysł na temat o gepardzie? Zimą, a do tego w święto Trzech Króli?
– A wiesz, który mamy rok?
Salon wozowni wypełnił się przeraźliwym śmiechem Maxa. Eliza wyczekała, aż mąż się uspokoi, wciąż wpatrując się bacznie w jego oczy.
– Badasz moją pamięć?! Kilka dni temu rozpoczęliśmy rok dwa tysiące siedemnasty – wyrecytował jak uczeń w klasie. – Przecież wiem! Gdybym mieszkał w Ameryce…
Eliza zamknęła mu usta pocałunkiem.
– Niedawno szukałam określenia dla przemijających lat – powiedziała melancholijnie.
– Malutka. Jakich przemijających lat. Wciąż jesteśmy młodzi. – Przytulił ją.
– Niby tak, ale od twojego przyjazdu wkrótce minie jedenaście lat, od ślubu dziewięć, od przyjścia na świat owoców naszej miłości jesienią minie dziewięć i osiem lat, od skończenia przeze mnie doktoratu wkrótce pięć. Gepardzie lata, nieprawdaż?
– Ach, to po to był ten cały naukowy wywód. Pięknie wymyśliłaś. Od tego pędu kurz mi osiadł na włosach. – Przejechał dłonią po czuprynie.
– O! To też ci się udało. Kurz, księżycowy lśniący pył. – Pogładziła jego krótkie włosy, coraz bardziej pobłyskujące srebrzystymi nitkami. – Mój rycerz. – Wcisnęła mu się pod ramię.
– Czy wiesz, że gepardom zmierzono kiedyś szybkość stu czterech kilometrów na godzinę?
– W Wikipedii podają około stu… – odparła. – Pięć lat, które spędziłam w oczekiwaniu, aż wrócisz z Bliskiego Wschodu, wlekły się jak ślimak, a wszystkie następne popędziły jak szalone. Właśnie jak gepardy.
– Chyba masz rację. Szkoda, że tak szybko, ale dobrze, że razem.
– Tak, Maksiu. Czasami rozmyślam, najczęściej kiedy przemieszczam się między Parchowem a Gdynią, co wydarzyło się w tych latach. Spraw dobrych i tych ciut mniej.
– Ale przecież już wymieniłaś te fakty.
– To były tylko kamienie milowe. Tak to się w nauce nazywa. – Popukała go palcem po ramieniu.
– Tak czy owak, dobrych jest więcej, a tymi drugimi staram się nie zawracać sobie głowy.
– Tak najwygodniej, ale one są. Ponad cztery lata temu wracałam z mamą z Gdyni i rozmawiałyśmy o naszych nowych tutejszych znajomościach. Właściwie tylko musnęłyśmy temat, bo puściłam, a właściwie mama _Music of the Spheres_ Mike’a Oldfielda.
– Pamiętam, że ściągałem ci ten koncert, który odbył się w Nowej Zelandii.
– Nie, Maksiu, stamtąd była wokalistka, a koncert był w Hiszpanii, w Bilbao.
– A może i tak było.
– Na pewno, Maksiu. Ja wszystko pamiętam.
– Czasami to mnie przeraża, ale często się jednak przydaje. Kilka razy podpowiedziałaś mi na przykład, gdzie położyłem kluczyki – zażartował Max.
– Ty szatanie!
– Sorry, malutka.
– Tak à propos pamięci. Mieliśmy pójść do Czekoladki Café, a jednak zapomniałeś – powiedziała z wyrzutem.
– Do… Gemini?! Ale to przecież było kilka lat temu!
– Ale ja pamiętam. Mieliśmy pójść czy nie? Mieliśmy też dokończyć spacer po Gdyni.
– Tak miało być, ale lata świetlne temu. Od tamtego czasu wypiliśmy setki kaw. Trafiało nam się w najróżniejszych lokalach. Szczególnie lubię tę u Kristiny zagryzaną _danish pastry_, a jeszcze bardziej smakuje mi, kiedy pojawi się jej siostra Charlotta. Wtedy jest wyjątkowo miło, rodzinnie.
– Mnie nie chodzi o kawę w innych lokalach, ale tam, w tej Czekoladce! Przypomniałam ją sobie akurat dzisiaj, bo niedawno dotarła do mnie informacja, że czas rozbiórki Gemini się zbliża i niestety Czekoladka Café zniknie.
– O czym ty mówisz?! – Max wyprostował się gwałtownie.
– Że musimy się pospieszyć, bo niektóre obiekty w Gdyni zostaną rozebrane, zanim zdążymy je odwiedzić. Gepardzie lata.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki