- promocja
- W empik go
Spiritchaser - ebook
Spiritchaser - ebook
Odwiedź zamglony, jesienny Kraków razem z duchami...
Charakteryzatorka Patinka, niedoszła patomorfolog, spotyka Kiliana, któremu pomaga usunąć z drogi rozsypany przez niego ładunek – główki kapusty. Po tym absurdalnym początku znajomości Patince wydaje się, że mężczyzna zaczął ją śledzić. Kilian jednak znika, gdy podczas jednego ze spotkań pojawia się duch kobiety... Co łączy ducha i Kiliana? Czy Patinka uwolni się od wyjątkowo upartej zjawy?
„Patinka nie potrafiła go rozgryźć. Przyleciał z kosmosu albo krainy jednorożców, a już na pewno z innej bajki niż ta jej o duchach, aniołach i demonach. Rozmawiało im się jednocześnie lekko, jak starym znajomym, i opornie, jakby każde słowo musiała rzeźbić patykiem w marmurze. Widziała po jego zachowaniu, że czuje podobnie – nie potrzebowała na to dowodów. Choć może Kilian po prostu był taki… dziwny?”.
Kategoria: | Fantasy |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-272-8100-5 |
Rozmiar pliku: | 1,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Wszystkim szukającym własnej ścieżki oraz wielbicielom opowieści o duchach.
„Człowiek, którego miałem kiedyś za przyjaciela, powiedział mi, że lepiej rozumiem zmarłych niż żywych, i chyba miał rację. Zmarli przynajmniej nie kłamią i nie zdradzają. I zawsze dochowują tajemnicy, chyba że się wie, jak ją z nich wydobyć”.
Simon Beckett, Zapisane w kościach
„– Wiesz czym są duchy? To mężczyźni i kobiety, którzy nie pogodzili się z przeszłością. To są prawdziwe duchy. Nie oni. – Machnęła ręką w stronę trumny stojącej na podstawkach koło przypadkowo tak świeżo wykopanego grobu. – Martwi pozostają martwi. Chowamy ich i pozostają martwi”.
Stephen King, Sklepik z marzeniami
Wszystkie postacie i wydarzenia opisane w książce są fikcyjne, a podobieństwo do osób żyjących – przypadkowe.PROLOG
WCZEŚNIEJ
Zimno panowało w każdym zakątku przestronnej sali, wciskało się pod sweter i w nogawki spodni Patrycji aż do kości, miała wrażenie. Nie przeszkadzał jej jednak ani ziąb, tak nienaturalny dla normalnych ludzi, ani ostre światło jarzeniówki, która bzyczała miarowo. Olewała nawet mrukliwego doktora, który nadzorował dzisiejsze zajęcia praktyczne. Patinka nie zaliczała siebie do normalnych ludzi. Takowi marzyli jedynie o pracy dziewiąta–piąta, wolnych weekendach, grillach w majówkę czy piwku do meczu, ewentualnie wieczornym wyjściu na miasto. Zwialiby z tego pomieszczenia, gdyby im powiedziała, co lub raczej kogo kładzie się zwykle na zimnej płycie obecnie pustego stołu pośrodku sali. Ona była inna. Dla niej w tak ważnym momencie drobne niedogodności fizyczne, na jakie wystawiała szczupłe, drobne ciało, przestawały się liczyć. Nie przeszkadzał jej już nawet specyficzny zapach, po którym musiała myć się kilkakrotnie i prać ciuchy za każdym razem, a on i tak z nią zostawał, miała wrażenie, że wżerał się w skórę i materiał. Istniało tylko to, co stanie się za kilka uderzeń jej dwudziestosześcioletniego serca.
Za moment pierwszy raz pokroi trupa.
Zwłoki, poprawiła się w myślach. Z uśmiechem na wyszminkowanych ustach przestępowała z nogi na nogę, wychylając się zza szerokich pleców Franka, któremu pomagała właśnie poprawić tył specjalnego kombinezonu. Z mężczyzną łączyła ją specyficzna więź, przyjaźń nawet dokładnie od momentu, gdy na pierwszych zajęciach pierwszego roku medycyny opisał ją jako skrzyżowanie żeńskiego odpowiednika demona Crowleya (tego z Good Omens) z Davidem Bowiem. Nie pytała, czy to dobrze. Zaskarbił sobie jej względy na wieki tym jednym zdaniem, jakie padło podczas pierwszego spotkania. Zrozumiała wtedy bez zbędnych słów, że dzieli z tym wysokim, szczurowatym okularnikiem nie tylko miłość do filmów na temat duchów, demonów i aniołów, niesamowitej muzyki, ale też plany na przyszłość: specjalizację z patomorfologii. Przeniknęła ją wtedy pewność, jakiej później nie potrafiła wyjaśnić inaczej niż sformułowaniem „podszept intuicji”, że pozostanie z Frankiem w niemal braterskich kontaktach już do końca życia. Powinno jej to dać do myślenia.
Nie dało.
– Gotowi? – Doktor Ludwiczek rzucił w stronę kilkuosobowej grupki studentów ostatniego roku, w tym starszych od Franka i Patrycji. Tłumek po tym oschłym zaproszeniu wlał się w pustą materię sali sekcyjnej. – Proszę stanąć półkolem. Bliżej, przecież denat was nie pogryzie.
– A przynajmniej nie od razu – dodała głośnym szeptem Patrycja.
Przez podnieconą grupkę przetoczył się stłumiony chichot, na co doktor ostentacyjnie westchnął i zwrócił oczy w kierunku sufitu.
– Proszę zrobić przejście pani Patrycji. – Zwrócił się bezpośrednio do niej tonem mniej oschłym: – Patrycjo, scena należy do pani. Wie pani, co robić, wiele razy widziała mnie pani w akcji.
Skinęła lekko głową, a Franek popchnął ją w stronę stołu. Był to gest raczej czułego wsparcia niż konieczność ponaglenia, gdyż dziewczyna każdą komórką ciała rwała się do roboty. Wyczekiwała momentu, gdy doktor stwierdzi, że jest gotowa. I oto jest! Nawet przed Frankiem, co nie stanowiło grzecznościowego „przepuszczenia damy w drzwiach”. Po prostu była najlepsza.
Uprzednio przygotowała na stoliku obok potrzebne utensylia, które teraz omiotła spojrzeniem ciemnych oczu. W porządku. Kolejno jej wzrok spoczął na stole wykonanym z kwasoodpornej stali nierdzewnej, na której już czekała kobieta, lat pięćdziesiąt trzy, metr sześćdziesiąt wzrostu, osiemdziesiąt kilo wagi. Rozpuszczone długie włosy w kolorze hebanu znaczyły placki siwizny tuż przy skórze. Z brawurową pewnością siebie Patrycja podeszła do bladej piękności i już miała zaczynać, łapać pierwsze narzędzie w drobną dłoń, gdy kobieta rozchyliła powieki.
Patrycja drgnęła i rozejrzała się po zebranych. Nikt nie zauważył? Wróciła uwagą do zmarłej. Nie, pomyślała, musiało mi się przywidzieć. Wówczas nieruchome dotąd gałki oczne zakołowały, po czym zwróciły się wprost w jej stronę. Mrugnęła, a wtedy wrażenie się rozpłynęło. Przymknięte oczy kobiety na nikogo nie patrzyły, bo nie mogły.
– Wolne żarty – warknęła Patinka, szukając potwierdzenia u Franka.
Ten uniósł brwi i wzruszył ramionami, ponaglając ją gestem dłoni. Studenci wpatrywali się w nią z napięciem.
– Śmierć to nie żart. – Usłyszała chyba od strony stołu sekcyjnego przytłumiony głos, jakby ktoś mówił przez ściśniętą chorobą krtań.
Usta zmarłej pozostawały jednak nieruchome.
Patrycja ocknęła się z zadumy, gdy usłyszała rzeczywisty już głos doktora Ludwiczka:
– Proszę zaczynać. – Krótkie, rzeczowe, w punkt.
Pewnie zauważył jej nagły wybuch. Zaczęła więc oględziny zewnętrzne, każdy krok głośno omawiając na potrzeby studentów, śledzących ją dosłownie z zapartym tchem – jedna z dziewcząt zemdlała, dwoje innych wybiegło, trzymając się za usta i brzuchy. Potem miała otworzyć czaszkę, klatkę piersiową i jamę brzuszną, wykonując pełną sekcję.
– Dziś wystarczy jama czaszkowa, skróćmy męki zgromadzonych, a resztę pani zrobi po ich wyjściu – mruknął jej nad uchem doktor Ludwiczek. – I wszystkiego najlepszego. – Głośniej, w kierunku studentów, rzekł: – Lekarz przeprowadzający sekcję ma znaleźć co? Morfologiczne wykładniki przyczyny zgonu lub czego? Tak, procesu chorobowego. Najczęściej wystarczą oględziny.
– Czyli nie zawsze trzeba kroić? – odezwał się cichy głos pełen ulgi.
– Nie zawsze – uciął Ludwiczek. – Powinni państwo już o tym doskonale wiedzieć – zirytował się lekarz, znów przewracając oczami.
Zaległa martwa cisza, przerywana cykaniem jarzeniówki. Patrycja przeprowadziła sekcję jamy czaszkowej w niemal błyskawicznym tempie. Sama siebie zadziwiła precyzją. Ani razu nie zadrżała jej dłoń. Czuła się w swoim żywiole, jakby badając przyczyny zgonu i będąc powierniczką zmarłych, w końcu odnalazła siebie. Fakt, zajęcie nie należało do przyjemnych ani pachnących francuskimi perfumami, jednak w jej piersi urosło radosne spełnienie, rozpierające klatkę piersiową. W końcu była na miejscu jako łącznik między światem żywych i umarłych. Będzie wkrótce tłumaczyć tajemnice zmarłych całemu światu!
Po zakończeniu oględzin czaszki tłumek odetchnął i z jeszcze większą ulgą przyjął koniec zajęć. Studenci wyparowali z sali, został tylko Franek, który chciał zobaczyć kolejne etapy pierwszej w życiu własnoręcznej sekcji Patinki, oraz doktor Ludwiczek. Głośne zamieszanie w szatni sprawiło jednak, że na moment wyszli, aby sprawdzić, co zaszło. Patrycja pokręciła głową i w skupieniu patrzyła na ciało czekające na otwarcie klatki piersiowej. Przepełniała ją moc, wibrowała w żyłach; sama nie chciała czekać, ale bez doktora wolała nie kontynuować. Dobrze, żeby również przyjaciel wspierał ją w tej chwili. Było to podniosłe, ważne wydarzenie, może nawet najważniejsze w jej życiu. Parsknęła śmiechem na skojarzenie: dziś zamiast dmuchać świeczki i kroić tort urodzinowy, kroi zwłoki.
– Mówiłam, że śmierć to nie żart. – Usłyszała ten sam stłumiony głos.
Rozejrzała się, została w sali sekcyjnej sama. Ona i zmarła kobieta. Jeszcze raz zapatrzyła się w piękną, spokojną twarz. Wtedy mięsień na policzku trupa drgnął w spazmie. Patrycja przestała na moment oddychać. Zbliżyła się do stołu i nachyliła nad klatką piersiową denatki, ta jednak się nie poruszała.
– Bzdury – fuknęła pod nosem i się wyprostowała.
Wtedy dłoń zmarłej zacisnęła się i otworzyła, powieki się rozwarły, a oczy znów spojrzały wprost na nią, w dodatku całkiem przytomnie. Patrycja, podchodząca do życia raczej od logicznej strony, stwierdziła, że ktoś musiał podać jej środek halucynogenny lub przez dzisiejsze emocje pomieszało się jej w głowie. Mogła również spać. To wyglądało na sen, tak, musiała śnić.
Przyłożyła dłoń do klatki piersiowej kobiety, ta okazała się zimna i nieruchoma, martwa. Spojrzała w jej oczy, nieustannie na nią patrzyły. Kiedy miała już odsunąć się od zwłok, ręka zmarłej z trudem powędrowała w górę i zacisnęła się na jej nadgarstku. Patrycja nie poczuła jednak ucisku, jedynie przenikliwe zimno. Potem kobieta usiadła na stole, spuściła nogi i wciąż trzymając jej rękę, wstała, zmuszając tym samym Patrycję do zrobienia kroku w tył.
– Dziękuję za asystę – wymamrotała kobieta. Miała teraz znów swoje piękne, długie włosy w kolorze przyprószonego cukrem pudrem hebanu i lekko zarumienione policzki.
Wgapiała się w chodzącego trupa z szeroko otwartymi oczami, nie mogąc uwierzyć w to, co się właśnie dzieje.
– Proszę się uspokoić, chciałam tylko z panią chwilkę porozmawiać – odezwała się znów kobieta. – Bo widzi pani, oddałam to ciało na rzecz nauki, uczyłam się kiedyś w ten sam sposób. Nie ma lepszego doświadczenia niż na żywym, heh, organizmie. I przyznam, że ta pani sekcja rozpoczęła się bardzo dobrze! Tak trzymać!
Tego było dla Patinki za wiele. Uwolniła się z uścisku, który wcale, jak się okazało, jej nie blokował, po czym wybiegła z sali. Przed drzwiami zderzyła się jeszcze z doktorem Ludwiczkiem i bez słowa wyjaśnienia poszła się przebrać i umyć. Miała ochotę wyparzyć wrzątkiem skórę, bo wciąż przenikało jej kości zimno, którego nie mogła się pozbyć rozcieraniem ciała.ROZDZIAŁ 1
ROK PÓŹNIEJ
Dzień wstał nagle i brutalnie wyrwał ekipę z letargu. Rozlał się złotem po puszystych trawach i kołyszących się na wietrze łodygach kukurydzy, które stanowiły tło dla trzech postaci znajdujących się w sercu ustawionej półkolem gmatwaniny ludzi, kabli oraz sprzętów. Na ten moment czekali, słońce miało podkręcić scenę, dodając jej dramatyzmu. Reżyser upierał się, że żadna inna pora niż poranna złota godzina nie nadaje się na kręcenie tej sceny, dramatycznej i chwytającej za serce. A kiedy Józiński się przy czymś upierał, należało przejść do działania, nawet jeśli robili to po raz piąty czy nawet dziewiętnasty o koszmarnie nieludzkiej porze.
Zręcznie wykadrowano tło kadru: pole kukurydzy wraz z dwoma pustostanami, tak że całość wyglądała na opuszczoną wioskę.
– Cięcie! – krzyknęła asystentka reżysera, który tylko machnął ręką, drugą przysłaniając twarz niczym człowiek umierający ze zgryzoty.
Ekipa zareagowała niczym posłuszna kompania żołnierzy na komendę „spocznij”. Plan filmowy wydał niemal jednogłośne westchnienie, po którym polanę zalał rejwach rozmów i nerwowa krzątanina. Patinka również rzuciła się do swoich zadań. Z pędzlami i mazidłami w dłoniach zaczęła poprawiać charakteryzację na twarzach aktorów, którzy po skończonym akcie przestali tryskać entuzjazmem, jakby opadły maski. Główny bohater filmu, który właśnie kręcili, nerwowo sięgnął po paczkę fajek, wyciągnął pomiętego papierosa, którego włożył do ust i począł uparcie pstrykać zapalniczką. Patrycja odpędziła jego ręce. Przytrzymała je z dala od twarzy aktora i zaczęła machać pędzlami tu i ówdzie, równocześnie dzierżąc innymi palcami mazidła. Robiła to dwoma rękami, co upodabniało ją do ośmiornicy na sterydach albo hinduskiej bogini śmierci – z tego powodu zresztą znajomi z branży tak właśnie określali ją za plecami: Kali.
Kiedy ekipa była już w gotowości bojowej, każdy na swoim miejscu, reżyser wstał ze składanego materiałowego fotela i krzyknął na rozpoczęcie sceny:
– Akcja!
Zaczął chodzić tam i z powrotem z zaplecionymi na plecach rękami, nie spuszczając wzroku z produkujących się aktorów. Kiedy oni w pocie czoła wypowiadali swoje kwestie, Patinka pomyślała, że Józiński przypomina lwa, który czai się na ofiarę. Scena skończyła się, lecz reżyser wciąż nieustannie krążył za linią kamer. Zgromadzeni zaczęli spoglądać po sobie, nie wiedząc, co począć. Jedynie aktorzy zachowywali się, jak gdyby tak właśnie miało być i improwizując, grali dalej.
– Dobra, chyba to mamy – niechętnie przyznał Józiński. Dodał: – Jutro o świcie powtórka dla pewności, mam nadzieję, że ostatnia. – Po czym obrócił się na pięcie i zniknął we wnętrzu przyczepy kempingowej.
Ciszę polany zalał gwar uradowanych rozmów. Patrycja pomyślała, że członkowie ekipy filmowej chyba tak jak ona mieli nadzieję, że ta ostatnia scena filmu nie stanie się gwoździem do trumny ekipy, wymęczonej wielotygodniowym planem filmowym. Mówili o oblewaniu końcówki jedynie pro forma, gdyż w ten wrześniowy poranek każdy skrycie marzył o wannie gorącej wody, wygodnym łóżku i nocy przespanej aż do rana.
Patrycja zebrała narzędzia pracy do piętrowego kufra na kółkach i wsadziła go do bagażnika. Pożegnała się z najbliżej znajdującymi się członkami ekipy i wsiadła do samochodu. Dopiero wtedy dotarło do niej, jak okrutnie jest zmęczona. Kiedy usiadła, ciało oblało błogie uczucie ciepła, jednak nie mogła pozwolić sobie na drzemkę. Czekał na nią Franek ze śniadaniem, a frankowych śniadań nie ominęłaby za żadne skarby świata. Później z kolei obiad u rodziców, gdyż ojciec miewał w czwartki nieliczne wolne popołudnia. Upiła spory łyk zimnej już kawy z kubka termicznego i ruszyła w stronę Krakowa. Nie musiała wbijać w GPS adresu przyjaciela, lecz mimo to użyła podpowiedzi nawigacji w telefonie. Nie ufała swojemu osądowi, który prowadzał ją okrężną drogą. Lubiła roadtripy, ale nie dziś.
Pół godziny później dotarła na Chopina. Miejsca parkingowe zapełnione po brzegi zmusiły ją do wybrania pierwszego lepszego. Wcisnęła się zręcznie między dwa auta stojące niebezpiecznie blisko siebie. Nie bała się o zarysowanie lakieru. Jej własny samochód już i tak był poobijany – urok poruszania się po dużym mieście, z czym dawno się pogodziła. Nie, żeby zależało jej na najnowszym modelu ultradrogiego porsche, audi czy BMW, Patince nie sprawiało różnicy, czym jeździ, o ile pojazd poruszał się w miarę niezawodnie tam, gdzie akurat potrzebowała dotrzeć. Przecież nie znała się, na bogów, na motoryzacji! Zresztą starawy samochód w kolorze jej malinowych włosów nadawał się idealnie zarówno na jazdę po mieście, jak i eskapady po polnych drogach, czyli gdziekolwiek akurat wzywały ją obowiązki służbowe.
Zanim wbiła kod w domofon klatki Franka, zaszła jeszcze do najbliższej piekarni. Tam natchnęło ją na kupno jej ulubionych ultrasłodkich minirogalików z ciasta drożdżowego – tutaj piekli je najlepiej na świecie, a nadziewali domowej roboty konfiturą z róży i marmoladą śliwkową. Dodała do tego butelkę lemoniady dla Franka i ruszyła na ostatnie piętro kamienicy.
Przyjaciel czekał już w drzwiach. Uśmiechnął się na widok zasapanej Patrycji i mocno ją uściskał, wciągając przyjaciółkę do środka. Podejrzewała jednak, że cieszy go papierowa torba ze słodkościami, na które zresztą rzucił się niczym wygłodniałe zwierzę.
– Jak na takiego łasucha trzymasz linię – zakpiła z rosnącego brzucha Franka.
Mężczyzna zawsze należał do raczej szczupłych, jednak od pewnego czasu zauważała tendencję wzrostową masy w okolicy pasa przyjaciela.
– Najpierw masa, potem masa – odparł, parskając śmiechem tak intensywnie, że okruszki z każdym wypowiedzianym słowem lądowały na jego czarnym T-shircie z zespołem punkowym. – Siadaj i jedzmy, bo umrę z głodu. – Wskazał kuchenny stół, na którym czekało śniadanie.
Patrycji ślinka nabiegła do ust na widok kiełbasek i sałatki, a przede wszystkim kubka parującej kawy. Nie znała kulinarnego sekretu Franka, w tej kwestii podejrzewała go o czarnoksięskie moce rodem z filmów, bo jej za nic jedzenie nie wychodziło tak smacznie. Usiadła przy stole i zaczęła nakładać sobie dobroci, po czym kiełbaski obficie polała ostrą musztardą.
– Myślałem, że już nigdy nie dojedziesz – dodał Franek z wyrzutem, wykorzystując kilka sekund pomiędzy kolejnymi kęsami. – Dlatego już miałem wypić kawę sam.
– Daj spokój, szybko dzisiaj poszło, znasz pomysły Józińskiego. – Przewróciła oczami. Z ustami pełnymi sałatki dodała: – Jutro ostatni dzień planu. Film będzie nudny jak flaki, ale to już nie moja działka.
– Co dalej? – spytał pozornie neutralnym tonem.
Znała go aż za dobrze, żeby nie wyczuć w tym zdaniu napięcia, od którego również się spięła.
– Już mam ustawiony kolejny plan – wycedziła i wpakowała kawał kiełbaski do ust.
Miała nadzieję, że Franek zrozumie aluzję, że temat jest zakończony.
– I tak do emeryturki? – parsknął.
– Nie mówmy w takim razie o mojej pracy, co? Widzę, że cię to jak zwykle irytuje.
– Oj, Patinka. – Pokręcił głową, opadając na oparcie. – Po prostu dalej nie rozumiem, czemu wtedy zrezygnowałaś. Miałaś takie wyniki, potencjał, a marnujesz go…
– Mówisz jak ojciec – przerwała Frankowi, zanim zapędził się w tyradzie, którą raczył ją ostatnio coraz częściej.
– Opowiesz mi w końcu, co się wtedy stało?
Patinka gwałtownie wstała, a odsuwane krzesło zaskrzypiało na białych kafelkach. Podeszła do okna i wyjrzała na podwórze. Nie miała ochoty wracać do tamtego zdarzenia. Poradziła sobie, odpychając wspomnienie jak najdalej. Po kiego Franek znów do tego wracał? Czuła jednak, że przyjaciel ma rację. To ważna sprawa, ekstremalnie nawet, bo mimo wszystko nie podejrzewała u siebie omamów – z jej analiz wynikało faktyczne działanie zjawisk nadprzyrodzonych. Jako fanka horrorów wyskakiwała niemal ze skóry na samą myśl, że to faktycznie może być prawda. A ona mu o tym jeszcze nie opowiedziała.
Ciało przeszył nagły impuls złości. Zaślepiającej czerwonymi płatami, pełzającej pod skórą w sposób, który pobudzał do gwałtownych reakcji. Po kilku głębokich wdechach i wydechach uspokoiła się na tyle, by nie rzucić się na przyjaciela z pazurami. Odwróciła się do Franka i spytała cicho:
– A nie będziesz na mnie patrzył jak na wariatkę?
Nie odpowiedział od razu. Dopiero, gdy upewnił się, że dziewczyna mówi całkiem serio, odparł:
– Daj spokój! Czegokolwiek nie powiesz, nie okażesz się dziwniejsza niż moi „pacjenci” i ich rodziny.
– A co, usłyszałeś kolejne dziwaczne prośby? – rzuciła w nadziei, że Franek podchwyci temat i zapomni choć na moment o jej życiowych wyborach.
Mężczyzna miał jedną poważną zaletę, która bywała jednocześnie wadą: był pasjonatem tego, czym się zajmował, a robił to z szaloną wręcz precyzją. Zajmowało go to bez reszty. W połączeniu z gadulstwem okularnik przepadał bez reszty w opowieściach „z krypty”.
– Ha, w zasadzie tak! – Ożywił się, pochylając się nieco, a ona odetchnęła z ulgą. – Przyszła do mnie ostatnio kobieta, żona zmarłego. Wsunęła w moje ręce szpulę drutu, chyba z miedzi. Spytałem, o co chodzi, po co mi to, przecież takiego drutu nie używamy. A nawet gdbyśmy używali, to przecież rodzina zmarłego nie musi nam niczego zapewniać. I wiesz, co powiedziała? Że jak już skończę, mam facetowi owinąć jednym końcem największy palec u nogi, a drugi mają podczas pogrzebu wsadzić do ziemi. Potem resztę drutu włożyć do trumny.
– Wiesz, chyba nic mnie już nie zdziwi – wtrąciła, ponownie zabierając się za śniadanie. – Po co te ceregiele?
– Żeby uziemić duszę gościa. Wyobrażasz sobie? Aha, a wcześniej miałem jej jeszcze załatwić kilka kosmyków włosów i wodę po umyciu ciała.
– Blech. – Patrycja wykrzywiła się z wyolbrzymionym obrzydzeniem. – Ludzie to mają pomysły. – Ciekawe, co chciała z nimi zrobić. Jakieś mroczne rytuały? Jak myślisz? Jest czarownicą?
– Na pewno ma wobec małżonka poważne plany.
– Musiał jej za życia zaleźć za skórę – zaśmiała się, parskając nosowo, po czym zapatrzyła się w okno. Dodała po kilku sekundach ciszy: – Ja bym tam nie chciała nikogo uziemiać. Lepiej, żeby cykl życia i śmierci pozostał niezachwiany.
– Lepiej – przyznał, kiwając głową w zadumie. – Ale wiesz, to nie wszystko w tym tygodniu. Kolejnego dnia przyszła inna. Okazało się przy sekcji, że facet miał nerkę ekstra. Wiesz, w bonusie od Stwórcy. Żona poprosiła, żebyśmy ją zapakowali w… – Odchrząknął i zaczął mówić cienkim głosem, udając kobietę: – „Ten taki box na narządy, na pewno go państwo mają”.
– Co ty? – niemal krzyknęła.
– Nie żartuję – zaśmiał się chrapliwie.
– I co ty na to?
– Powiedziałem, że pomyliła prosektorium z siecią fast foodów. Wcale się nie obraziła, chyba nie zrozumiała, o czym mówię. Wiesz, po co jej to było? Wymyśliła, że zachowa sobie nerkę w razie, gdyby jej potrzebowała na przyszłość, ona lub dzieci.
– Masakra – westchnęła Patinka.
– Ale, ale! – Wyciągnął przed siebie palec wskazujący. – Miałaś mówić. Co się wtedy stało?
– Szlag by tę twoją pamięć. – Klepnęła się z irytacją w kolano.
– Za to mnie uwielbiasz – odparł i rozsiadł się na krześle.
Wpatrywał się w nią tymi oczami w kolorze mydlin, dopóki nie zmiękła. Odłożyła z brzękiem widelec, po czym odsunęła talerz z końcówką sałatki i kiełbaski. Nabrała powietrza i wyrzuciła z siebie:
– Zmarła do mnie mówiła.
– I o to tyle krzyku? – Franek uniósł brwi. Jego mina nie wskazywała na szok, jedynie smutne niedowierzanie. – Przez to marnujesz zdolności?
– A co, do ciebie też mówią? – wymamrotała w osłupieniu.
– Rozmawiam z nimi, moja droga – odparł i upił solidny łyk ulubionej kawy z mlekiem i czterema łyżeczkami cukru.
– Rozmawiasz… – powtórzyła drętwo.
– Przecież ci mówiłem o tej teorii, sprawdzam ją na razie. Ze zwłokami się rozmawia, żeby lepiej współpracowały.
Machnęła ręką i znów się zirytowała.
– Nie słuchasz. Ona. Mówiła. Do mnie. A raczej jej duch.
Franek przez dłuższą chwilę patrzył na nią, jak gdyby próbował wyczuć, czy mówi poważnie, czy może jednak zwariowała. A może się jej tylko zdawało, że przyjaciel tak ją ocenia? Wszak kiedyś przyznał po obejrzeniu Ghost Busters, że w sumie to marzył o tym, żeby spotkać ducha.
– Coś ważnego powiedziała? – spytał powoli, jak gdyby wciąż ważył prawdopodobieństwo, że jej słowa są prawdą, a nie wytworem chorego umysłu.
– Niewiele, bo wybiegłam.
– Ludwiczek do dzisiaj wypomina mi przy każdej okazji, że pewnie żart ci wywinąłem, dlatego uciekłaś i już nie wróciłaś – prychnął.
Pochylił się nad stołem, obejmując kubek oburącz niczym koło ratunkowe.
Patince przyszło do głowy, że gdyby mu tę kawę zabrała, rozpłakałby się jak dziecko. W jego oczach widziała fascynację, ale też strach osoby, która zaczyna się zastanawiać, czy warto drążyć dalej.
– Czemu nic nie powiedziałaś? – odezwał się po chwili.
– A jak myślisz? Bałam się. Okej?
– Widziałaś jeszcze potem… – zawahał się przez moment – ducha?
– Możemy zmienić temat? – mruknęła i wsunęła resztki śniadania. – Dzisiaj ojciec mnie będzie przy obiedzie maglował, nie potrzebuję tego teraz od ciebie.
– Dobrze, Patinka, po prostu się zastanawiam i tyle.
Zamruczała dla potwierdzenia, żeby uciąć temat. Wbiła wzrok w swoje krótkie paznokcie.
– Opowiesz więcej, kiedy będziesz gotowa, dobra?
– Jasne – burknęła.
Nie chciała o tym mówić, jednak miotała się w niej maleńka, drobna wątpliwość, czy dobrze robi, tłumiąc to w sobie. Żeby tego nie rozdrapywać, dopiła kawę, słuchając frankowych opowieści prosto z sali sekcyjnej, po czym wróciła przez zakorkowane aleje do siebie. Coś podpowiadało jej, że przed obiadem u rodziców powinna nabrać sił mentalnych, a takowe nadwyrężyła opowieść o duchach.