- W empik go
Spokojnie, to nie inwazja - ebook
Spokojnie, to nie inwazja - ebook
Prawdopodobieństwo powodzenia tej wyprawy (wycieczki, przygody czy też krucjaty - wszystko jest w końcu rzeczą względną) obliczono na 5%. To i tak sporo, jeśli się weźmie pod uwagę, że nowa pani kapitan notorycznie pociąga z butelki; pani nawigator wciska guziki na chybił trafił i nie zawsze pamięta, jak się nazywa; a reszta załogi... cóż... niezbyt przyjazny Przyjazny Asystent Steve jest prawie pewny, że to w ogóle nie jest załoga, tylko grupa całkowicie niekompetentnych, niezrównoważonych i nieobliczalnych uciekinierek z domu spokojnej starości. Nowa sytuacja zdecydowanie go przerasta, czasami zastanawia się nawet, czy nie wolałby być krawatem.
Kategoria: | Science Fiction |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-939193-2-1 |
Rozmiar pliku: | 794 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Spowity półmrokiem trybu nocnej zmiany korytarz wypełniły przyciszone szepty, które z pewnych względów musiały szybko przejść w dużo głośniejsze szepty. Na szczęście aparatura z biegiem lat nastawiła się na spory margines błędu i nie zareagowała. Kościsty łokieć napotkał równie kościsty bok, a jego właścicielka wydała z siebie skrzeczący chichot.
– Życie zaczyna się po setce! – stwierdziła, rozciągając uśmiech na pomarszczonej twarzy.
– Rzadko to robię – odpowiedziała właścicielka szturchniętych żeber – ale tu się z tobą zgodzę! – Poszperała w przepastnych połach wiekowego płaszcza, z którym nie rozstawała się od... od zawsze, i odnalazłszy, w czasie krótszym niż reakcja standardowego kontrolera, piersiówkę, pociągnęła solidny łyk. – Tak, po setce człowiekowi bardziej chce się żyć!
– Nie to miałam na myśli! Nie możesz się powstrzymać? Ubzdryngolisz się i cały plan weźmie w łeb!
– Nie będziesz mi mówiła, co mam robić!
– Możecie się nie kłócić? – dał się słyszeć trzeci głos, a po chwili zdroworozsądkowego zastanowienia padło: – Przynajmniej w takiej sytuacji?
Na korytarzu pojawiały się kolejne postacie. Wszystkie były do siebie niezmiernie podobne – wszystkie sześć. Siódma była podobna do pozostałych razem wziętych i wymaszerowała jako ostatnia.
– Mnie tam ciągle chce się żyć. Dopóki na człowieka czeka przekąska, nie ma co narzekać! – oznajmiła, popychając kościste koleżanki. – No, moje panie, jak się nie pospieszycie, to nici z wyprawy.
Odpowiedzią było wzmożone szuranie i jeszcze bardziej wzmożone sapanie. Na końcu korytarza mlecznobiałe drzwi kryły za sobą bezkresny, pełen możliwości świat. Niezmiernie intrygujący po kilku latach spędzonych wewnątrz.
Bardziej dzięki uporowi niż fizycznym możliwościom kobiety wyłoniły się po drugiej stronie kompleksu „Kwietne Ogrody” – jednego z kilkuset ekskluzywnych ośrodków spokojnej starości rozlokowanych w przyjaznej strefie klimatycznej planety Kholoma.
Nie były jeszcze wolne i zdawały sobie z tego sprawę. Czekała je droga do kosmodromu ośrodka i krótka gra w ruletkę z losem. Jeśli ją wygrają, zdobędą statek, jeśli nie, ugrzęzną tu na zawsze pod ścisłym nadzorem automatów.
Mida, najmłodsza z pań, szybko wyszła na prowadzenie. Za nią sunęły: Xana, Flore, Oretta i Lamara, na końcu Sandra i Eleonora usiłowały się kłócić, mimo że zaczynało brakować im tchu. Pomiędzy kobietami z trudem nawigowały samobieżne walizki.
Trzon ucieczkowej grupy powstał pewnego długiego popołudnia, kiedy pięć starszych pań spotkało się w jednej ze świetlic, aby skorzystać z atrakcji o nazwie „gry towarzyskie”. Po dziesięciu minutach z zażenowaniem opuściły salę. Nie znały się zbyt dobrze, ale od razu poczuły, że coś je łączy. Usiadły w altanie nad sztucznym stawem, by w atmosferze pełnego zrozumienia ponarzekać na swoje obecne życie.
Sadzawka znajdowała się w jednym z wewnętrznych parków, którego perfekcyjnie zadbana roślinność, jak wszystko wokoło, wyglądała na poskładaną z kosztownych prefabrykatów.
– Nie mają panie wrażenia, że wpadły do pętli czasowej? – zagadnęła Florence Roche. – Ciężko jest się przyzwyczaić do tej monotonii, kiedy przez całe życie każdy dzień był nową przygodą.
– Ma pani całkowitą rację – przytaknęła Sandra Zap-Lorence. – Odczuwam dokładnie to samo. Już po pierwszym miesiącu pobytu tutaj trudno mi było znaleźć jakieś interesujące zajęcie.
– Taaaa – zgodziła się staruszka ubrana w beżowy płaszcz, którego głównym celem było posiadanie niezliczonej ilości kieszeni. Rozejrzała się czujnie, wyciągnęła ponadczasową piersiówkę i w mało dystyngowany sposób uraczyła się jej zawartością. Zadowolona, rozsiadła się wygodniej na miękkiej ogrodowej ławce.
– Ona tak zawsze – wytłumaczyła Sandra, która już wcześniej zapoznała się z Eleonorą Gardner i jej podjazdową wojną alkoholową, wypowiedzianą pielęgniarskim automatom.
– Zgadzam się z paniami – oznajmiła kolejna kobieta. – Pójście na te gry towarzyskie to dowód na to, jak bardzo byłam zdesperowana. Brałam już udział w Akademii Seniorów, kursie tańca, wykładach „Poznaj Wszechświat” i kilku innych...
– To pani się chyba nie nudzi?
– Niestety – westchnęła Xana Malesky. – Okazało się, że zazwyczaj wiem więcej od prelegentów i nauczycieli. A do tańca jakoś nie miałam talentu. A pani? – zwróciła się do ostatniej uczestniczki spotkania, Lamary Lo Lai, która wyglądała na nieco zmieszaną.
– Ja? – odezwała się niechętnie. – Mnie się tu właściwie podoba. – Czuła, że jej wypowiedź była nie na miejscu, ale tak było rzeczywiście. Podobałoby się jej wszędzie, gdzie po ulicach nie jeżdżą czołgi, a wychodząc na dłuższy spacer, człowiek nie naraża życia. – Często korzystam z holograficznych wycieczek, nawet nie miałam pojęcia, jakie niesamowite miejsca można zobaczyć na różnych planetach.
– Ja zdecydowanie preferuję naturalne zwiedzanie – oznajmiła Florence.
– Tak, hologramy nie oddają nawet w połowie tego, czego się doświadcza na żywo – dodała Sandra. – Byłam w bardzo wielu ciekawych miejscach, a ostatnio mieszkałam na jednej z najniezwyklejszych planet Kongregacji, ale holopodróż na nią byłaby tylko stratą czasu.
– Nie miałam nigdy możliwości zwiedzania – przyznała Lamara. – Stop! – krzyknęła nagle.
Starsze panie znieruchomiały, ale okazało się, że nie było to skierowane do nich. Lamara wstała i podpierając się na lasce, podreptała do mężczyzny, który przechadzał się wzdłuż brzegu stawu, a teraz przystanął przy rzędzie śmietników z zamiarem pozbycia się jakiejś ulotki.
– Co pan wyrabia?!
– O co chodzi? – przestraszył się staruszek i z niepokojem spojrzał na nadgarstek, na którym miał podobne do zegarka urządzenie. – Gdyby ciśnienie podskoczyło mi jeszcze trochę, mielibyśmy na karku pielęgniarzy.
– Przepraszam, ale chciał pan wyrzucić plastykową ulotkę do pojemnika z odpadami organicznymi.
Mężczyzna rozpaczliwie starał się zapanować nad nerwami. Przez taką głupotę o mało nie trafił pod wzmożoną obserwację, nie mówiąc już o kolejnych punktach na liście zakazanych aktywności. Poświęcił chwilę na ćwiczenia relaksujące.
– Wariatka – prychnął, kiedy wskazania funkcji życiowych zbliżyły się do normy, odwrócił się na pięcie i zniknął w jednym z wychodzących na park korytarzy.
Lamara wróciła do nowych znajomych, które obserwowały scenkę. Były wyraźnie zawiedzione przebiegiem zajścia, którego początek wydawał się bardzo obiecujący.
– Wielu ludzi nigdy nie było poza swoją planetą. – Eleonora podjęła przerwany temat, żeby nie pozostawić mylnego wrażenia, że ma mniej do powiedzenia niż Sandra. – Mieszkałam w bardzo malowniczym miejscu i nigdzie nie podróżowałam. Nie miałam takiej potrzeby, zbyt wiele działo się dookoła. Nie to, co tu.
– A ja nawet sporo zwiedziłam. – Florence wyciągnęła z torebki szminkę i lusterko i poprawiła makijaż, choć był, jak zwykle, nieskazitelny. – Mój świat jest raczej męczący, kiedy się tam mieszka, ale dla turystów to niemała atrakcja.
– Z całą pewnością nawet w połowie nie taka jak moja planeta – zadeklarowała Sandra, w końcu przybyła tu z niemal legendarnego miejsca. – To klasa sama w sobie, mało komu jest dane zobaczyć to na własne oczy.
– Pewnie jakaś snobistyczna dziura – skomentowała Eleonora. – Nic nie przebije widoku z okna mojego domu, nic!
Kiedy padły te słowa, a Sandra rzuciła w odpowiedzi jednoznaczne: „ha!”, nie było już odwrotu. Sprawa wymagała obiektywnego rozstrzygnięcia. Wszystkie były co do tego zgodne i po krótkiej dyskusji postanowiły opuścić „Kwietne Ogrody” i przekonać się osobiście, czyj świat zasługuje na miano najciekawszego. Jak się okazało, nie było to takie proste.
Automatyczny dyrektor wysłuchał je cierpliwie, po czym, korzystając z prawniczej aplikacji, przedstawił możliwości rozwiązania tej kwestii.
Warunki pobytu były ściśle określone w standardowej umowie, z której diabeł wypisujący kontrakty na dusze mógłby się niejednego nauczyć. Kilka stron paragrafów w rzeczywistości zawierało jedną główną myśl: usługodawca – za niemałe opłaty – zapewniał usługobiorcy zgodny z „Regulaminem” raj na ziemi i dożywotnią opiekę. Wyraz „dożywotnią” był tutaj kluczowy.
Była oczywiście stara jak prawodawstwo możliwość zerwania umowy, ale wówczas ożywały wszystkie odnośniki, przypisy, klauzule i aneksy, które miały za zadanie pożreć człowieka żywcem. „Kwietne Ogrody” bardzo skutecznie zabezpieczyły się przed odpływem klientów w inny sposób niż całkowite rozstanie się ze światem.
Po kilku dniach, które dały sobie na przemyślenia i podjęcie decyzji, pięć pań spotkało się ponownie nad stawem.
Wszystkie co jakiś czas sprawdzały swoje zegarkowe czujniki, żeby nie ściągnąć na siebie kolejnych kłopotów.
– To szczyt wszystkiego, żeby jakaś aplikacja miała decydować o moim życiu i to w dodatku za moje pieniądze – denerwowała się, nie przekraczając bezpiecznych granic, Sandra. – Czytałam ten kontrakt sto razy i mogłabym przysiąc, że nic takiego tam wtedy nie było.
– Formułują to w taki sposób, żeby nikt normalny się nie połapał – powiedziała Xana. – Trzeba byłoby poznać prawniczą interpretację każdego punktu. Poza tym w każdym ośrodku jest to samo, jak się już człowiek decyduje zamieszkać w takim miejscu, to musi się liczyć z konsekwencjami.
– Tak, ale nie sądziłam, że mi się tutaj tak szybko znudzi – przyznała Sandra. – Może i jest tu luksusowo, ale te marmurowe posadzki i pozłacane klamki już dawno przestały robić na mnie wrażenie. W dodatku ten regulamin! Okropność!
– Musimy więc wziąć sprawy w swoje ręce – podsumowała Xana.
– Zgadzam się – przytaknęła Eleonora. – Inaczej nigdy się nie dowiemy, kto najlepiej urządził się w życiu. Kto ma tylko wybujałą fantazję – tu wymownie spojrzała na Sandrę – a kto rzeczywiście ma się czym pochwalić. Ponadto – dodała – chyba dojrzałam do tego, żeby załatwić do końca kilka rodzinnych spraw.
– Ja też – stwierdziła Sandra. Zabrzmiało to jakoś złowróżbnie.
– Jakie mamy więc możliwości? – zastanowiła się Xana. – Zerwanie kontraktu nie wchodzi w grę. Moje podanie o przepustkę zostało odrzucone. Może w takim razie pojedziemy na którąś z wycieczek i tam damy nogę?
– Odpada – pokręciła głową Florence. – Na czas wycieczek wszczepiają podskórne czipy, żeby się nikt nie zgubił. Nie zrobi pani pięciu kroków bez ich wiedzy.
– Fatalnie.
– Nie zapominajmy jeszcze o jednej sprawie. Jeśli nam się uda stąd zniknąć w taki czy inny sposób, to czy nie zaczną ściągać od naszych rodzin jakichś odszkodowań? – zaniepokoiła się Xana.
– Dla nich najważniejsze są płatności, anulujemy je więc dopiero po jakimś czasie – odpowiedziała Eleonora. – Nie będą mieli podstaw, żeby żądać opłat za kogoś, kogo nie mają na stanie i nie mogą udowodnić, że żyje. Założę się też, że zrobią wszystko, żeby zatuszować zniknięcie pensjonariuszek i uniknąć skandalu.
– Racja.
– Czyli zgadzamy się co do tego, że już tutaj nie wracamy? – upewniła się Sandra.
Eleonora pokiwała głową.
– Ja nie. Ani tu, ani do żadnego innego takiego miejsca. Mam ochotę na jakieś szaleństwo, na coś więcej niż objazdowa wycieczka.
– Ja też – zatarła ręce Sandra.
Po dłuższej ciszy Florence i Xana również przytaknęły.
– A pani? – Xana zainteresowała się Lamarą, która przysłuchiwała się ich wywodom, ale sama ani razu nie zabrała głosu.
– Na razie jest mi tu dobrze – przyznała – ale już widzę, że za rok czy dwa czar pryśnie. Zwłaszcza jeśli pań tutaj nie będzie. Myślę, że się przyłączę, chętnie zobaczyłabym kilka światów na własne oczy. I przeżyła coś naprawdę wyjątkowego.
Pewnego razu, kiedy plan był już z grubsza skrystalizowany, w czasie obiadu do grupy spiskowej podeszły dwie kobiety. Były młodsze od reszty i gdyby nie charakterystyczny wyraz znużenia na twarzach, można byłoby wziąć je za odwiedzające.
Tęższa z nich zsunęła dwa krzesła, żeby wygodnie usiąść.
– Podsłuchałam w kawiarni rozmowę pań o ucieczce – uśmiechnęła się ciepło – i postanowiłam się przyłączyć. To chyba jedyny sposób, żeby się stąd wydostać. Nazywam się Midret Malone.
Nie dopuszczając nikogo do głosu i równocześnie pochłaniając podwójną porcję każdego dania, kobieta wyjaśniła, że przebywa w „Kwietnych Ogrodach” przez pomyłkę, i opowiedziała o rozlicznych perypetiach swojej rodziny, która bez powodzenia usiłuje ją stąd wyciągnąć, chociaż umowa na jej próbny pobyt dawno już wygasła.
Tuż przed deserem zdążyła przedstawić swoją znajomą:
– A to jest Oretta Riccardi. – Panie skinęły zdawkowo głowami, oszołomione nieskrępowanym zachowaniem nieznajomej. – Wiecie co? Mówmy sobie po imieniu, skoro jesteśmy teraz wspólniczkami.
– Jakimi wspólniczkami? – odezwała się w końcu Sandra, której podobne narzucanie się zupełnie nie mieściło się w głowie. – Nie życzymy sobie, żeby ktokolwiek się do nas przyłączał – fuknęła – ani nas podsłuchiwał!
– Nie ma co się tak nabzdyczać – mrugnęła do niej Midret.
– Nabzdyczać? – powtórzyła Sandra, patrząc na nią z rosnącym niedowierzaniem.
– No pewnie – kobieta wzruszyła ramionami. – Przypadek Oretty jest bardzo podejrzany – kontynuowała. – Ona zupełnie nic nie pamięta i nikt jej nigdy nie odwiedza. Niewykluczone, że rodzina nawet nie wie, że ona tutaj jest. Udało nam się ustalić, że za pobyt płaci ktoś z planety o nazwie Akwia. Ale nie znalazłyśmy o niej żadnych informacji. Figuruje w spisie planet Kongregacji i to wszystko.
– Pewnie nie ma tam niczego, o czym by warto wspominać – skomentowała Sandra, zaintrygowana jednak tajemniczą historią.
– Uciekniemy razem z wami. Najpierw sprawdzimy, co się dzieje na tej całej Akwii, a potem polecimy do mnie. Taki mamy z Orą plan, prawda? – Mida szturchnęła przyjaźnie koleżankę, wytrącając jej łyżeczkę z budyniem o bliżej nieokreślonym, ale bardzo wyszukanym smaku.
Oretta przytaknęła, choć nie pamiętała już ani skąd się tu wzięła, ani dlaczego postanowiła uciec.
– Nasz plan jest bardziej radykalny – stwierdziła Xana.
W tym momencie podjechał do nich jeden z pielęgniarzy i zdecydowanym ruchem odebrał Midzie salaterkę z jej trzecim deserem.
– Za dużo kalorii – poinformował.
– Nie zniosę tego ani dnia dłużej – oznajmiła, uśmiechając się tym razem krzywo i patrząc z żalem za oddalającym się budyniem.