- W empik go
Spotkaliśmy się w obozowym piekle - ebook
Spotkaliśmy się w obozowym piekle - ebook
Rok 1944, obóz koncentracyjny Dora. Major Jurgen Sztoch, rozdarty między żołnierską powinnością a własnym sumieniem, z każdym dniem coraz wyraźniej dostrzega rozmiary dziejącej się na jego oczach apokalipsy. Więźniarka Anna, którą zauważa pewnego dnia na rampie obozowego peronu, jest dla niego jak promyk nadziei.
Kobieta stara się uświadomić Jurgenowi, że aby zasłużyć na miłość, musi zrobić więcej niż tylko przemycać lekarstwa i czekoladę do lazaretu. Wkrótce mężczyzna postanawia zdobyć się na gest, który przekreśli jego dotychczasowy światopogląd i karierę… Ale czy w tym zapomnianym przez Boga miejscu jest jakaś szansa dla Anny i Jurgena?
– Idź i nie waż się głośniej odetchnąć. Ja idę za tobą. Nie bój się, dopóki jesteś ze mną, nic ci nie grozi – zwrócił się do niej poprawną polszczyzną.
Wiedział, że jest Polką. Przyjechała przecież transportem z Polski. Anna, słysząc ojczysty język z ust tego niemieckiego majora, odwróciła głowę i spojrzała na niego zaskoczona. Wiedziała, że znajduje się w Niemczech, a tutaj nagle słyszy polską mowę.
– Nie odwracaj się – warknął cicho przez zęby. – Idź i się nie zatrzymuj, jak chcesz żyć.
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8313-169-6 |
Rozmiar pliku: | 785 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Spotkanie w piekle
Była piękna pogoda. Jurgen lubił przesiadywać w parku na ławce i czytać „Washington Post”. Jego biuro, mieszczące się na dziesiątym piętrze drapacza chmur w Nowym Jorku, pomimo klimatyzacji było duszne i przypominało mu szklane więzienie. Zresztą całe jego życie było jednym wielkim więziennym koszmarem.
Dzieciństwa praktycznie nie miał żadnego. Ojciec Jurgena, Gerhardt Sztoch, może i kochał syn, ale hołdował w życiu wojskowej dyscyplinie i tak też wychowywał jedynaka – w surowym rygorze. Matka, Ingrid, była piękną kobietą, żyjącą w cieniu srogiego męża i bezgranicznie mu oddaną. Zmarła w pierwszych latach wojny. Młody Jurgen bardzo przeżył jej śmierć, ale nie miał czasu zbyt długo opłakiwać straty. Został wysłany do jednego z podobozów słynnego obozu pracy przymusowej Buchenwald, obozu Dora, gdzie miał objąć prestiżowe stanowisko zastępcy obersturmbannführera Wolfganga Reincholdsa. Ojciec był dumny z syna. Jurgen miał niespełna trzydzieści lat, a już doczekał się stanowiska majora i zastępcy komendanta obozu. Senior rodu sympatyzował z ruchem faszystowskim praktycznie od zawsze. Adolf Hitler był jego idolem.
Gerhardt Sztoch hojnie finansował partię faszystowską. Mógł sobie na to pozwolić, gdyż w latach trzydziestych jego zakład metalurgiczny prosperował znakomicie, a on sam zajmował najwyższe miejsca w rankingach najbogatszych magnatów finansowych ówczesnego państwa niemieckiego. Syn Jurgen piął się po szczeblach kariery wojskowej i w wieku dwudziestu sześciu lat został awansowany do stopnia majora. Przystojny Jurgen miał wszystko, o czym można było marzyć. Pieniądze, prestiż, najpiękniejsze kobiety.
Kiedy wybuchła druga wojna światowa, pracował w sztabie generalnym jako konsultant i ekspert do spraw wschodnich ziem, które wkrótce miały zostać przyłączone do Wielkiej Rzeszy. Jurgen znał bardzo dobrze język polski, a nawet zupełnie nieźle radził sobie z językiem rosyjskim. Dobrze orientował się w sprawach Polski i Polaków, gdyż często spędzał urlopy u ciotki, dalekiej kuzynki matki, w Gdyni. Jurgen był więc doskonałym kandydatem na stanowisko szefa w departamencie polityki zagranicznej krajów Europy Wschodniej, w sztabie głównym, w Berlinie.
Niestety w miarę wygodne i rozrywkowe życie majora, pełne wina, kobiet i śpiewu, miało wkrótce się zmienić i odejść w zapomnienie. Kiedy na początku sierpnia 1944 roku powstał podobóz Dora, a w październiku tego roku zyskał on autonomię, major Jurgen Sztoch został oddelegowany przez samego Himmlera jako prawa ręka obersturmbannführera Reincholdsa.
Mężczyźni od samego początku nie zapałali do siebie sympatią, ale starali się nie wchodzić sobie w drogę. Jurgen bardzo szybko zweryfikował swoją miłość do nazizmu, kiedy poznał piekło obozowego życia więźniów. Był wewnętrznie rozdarty. Zawsze nienawidził przemocy, a tutaj w obozie stykał się z nią na każdym kroku. W szkole zawsze stawał w obronie słabszych kolegów. Nie mógł się jednak zdradzić z tą słabością, gdyż Reincholds momentalnie by to wykorzystał, z prawdziwą rozkoszą, przyczyniając się do oddelegowania podwładnego na front wschodni.
Armia niemiecka wykrwawiała się na tym odcinku walk i ciągle trzeba było uzupełniać ludzkie rezerwy. Dlatego też major Sztoch, pomimo że serdecznie nie znosił przełożonego i gardził tym obleśnym zwyrodnialcem, starał się mu przypodobać.
Wieczorami, zamknięty w czterech ścianach eleganckiej willi, często upijał się do nieprzytomności. Wewnętrznie był rozdarty i poraniony. Bywały chwile, że chętnie by ze sobą skończył, ale w jednym z transportów, kolejnej partii więźniów z Polski, pojawiła się ONA.
Anna była smukłą, czarnooką blondynką o nieprzeciętnej urodzie. Jej niezwykle długie włosy sięgały pośladków, a karmazynowe usta wydawały się wprost stworzone do całowania. Major Jurgen Sztoch wypatrzył Annę na rampie kolejowej podczas wstępnej selekcji. Stała w gronie kilkudziesięciu kobiet, tuląc się do swej starszej towarzyszki i mocno trzymając za rękę małą, może czteroletnią dziewczynkę. Kiedy jeden z esesmanów oderwał blondynkę od starszej kobiety i dziecka, odpychając ją na prawą stronę, wydała z piersi przeraźliwy krzyk i próbowała przecisnąć się z powrotem koło esesmana do kobiety i dziecka.
Jurgen ruszył energicznie w stronę dziewczyny i w ostatniej chwili szarpnął ją za ramię, wymierzając jej siarczysty policzek i odpychając z całej siły na prawą stronę, w kierunku więźniów, którzy mieli, przynajmniej na razie, żyć. Fascynująca dziewczyna olśniła Jurgena urodą i już wtedy wiedział – musi ratować za wszelką cenę tego anioła… To był teraz najważniejszy sens i cel jego życia.
Więźniarki, pod silną eskortą esesmanów z rozwścieczonymi psami, ruszyły do obozowej łaźni, gdzie miały być poddane dezynfekcji i kąpieli. W przedsionku ogromnej łaźni kolejna grupka esesmanów i obozowej służby kobiecej, krzycząc i bijąc zrozpaczone kobiety grubymi pejczami, kazała im rozbierać się do naga. Panował straszny zamęt. Wszechobecny strach był wyczuwalny. Nowo przybyłe płakały, krzyczały i tuliły się do siebie, chcąc się zasłonić przed dotkliwymi razami esesmanów. Ona… stała na uboczu z dumnie podniesioną głową, zasłaniając drobnymi, wręcz dziecinnymi dłońmi łono, a długie, białe włosy, opadały na jej nagie piersi. Wyglądała jak anioł, który zstąpił z nieba w sam środek rozszalałego piekła.
Nie płakała. Nie krzyczała. Patrzyła obolałym i przerażonym wzrokiem przed siebie. Jurgen stał przy drzwiach i z daleka ją obserwował. Nie chciał się zbliżyć, żeby nie zdradzić wrażenia, jakie wywarła na nim ta dziewczyna. Był wściekły, że jej cudowne, odarte z odzieży, nagie ciało wystawione jest na sprośne spojrzenia esesmanów. Nie mógł jednak teraz nic zrobić. Mógł tylko stać, obserwować i cierpieć.
Jeden z policzków dziewczyny „zdobiła” sina szrama. Znak po jego uderzeniu. Był wściekły na siebie za ten policzek wymierzony dziewczynie, ale to był jedyny sposób, żeby uratować ją przed Kurtem. Bydlak już wyciągał pistolet, żeby rozstrzelać ją na miejscu – tam na rampie, za chwilowe zamieszanie, jakie wywołała, i niesubordynację, jakiej się dopuściła.
Nagle stało się coś, co wywołało paniczny lęk i niepohamowaną wręcz wściekłość przystojnego majora. Kurt – ten sam Kurt, który kilkanaście minut temu chciał rozstrzelać dziewczynę – teraz podszedł do niej i zaczął ją obmacywać swoimi obleśnymi łapami. Dziewczyna stała przerażona i próbowała się osłonić, odpychając jednocześnie ręce esesmana, którego wyraźnie bawiły te niezdarne próby obrony przed jego nachalnością.
– Wolfgang, chodź tutaj! – Kurt kiwnął ręką na zwalistego, ponurego kolegę, idącego w jego kierunku ze sprośnym uśmiechem malującym się na czerwonej gębie.
– Patrz, jaka zadziorna ta mała! Za kilka dni wyleci kominem, a tak się broni… Jak myślisz, Wolfgang? Dobrze by się było z nią zabawić, zanim frr… pójdzie z dymem?
Tego już było za dużo. Jurgen musiał zareagować. Przybrał najgroźniejszą, jaką mógł, minę i ruszył energicznie w stronę esesmanów.
– Kurt! Wolfgang! – ryknął im prawie do uszu. – Co tutaj się, kurwa, dzieje? Nie macie nic do roboty?
Kurt próbował jeszcze raz położyć swoje brudne, obleśne łapy na nagim ciele dziewczyny. Jurgen, widząc ten gest, odepchnął dziewczynę na bok, wchodząc między Kurta a więźniarkę. Major był wysoki. Bardzo wysoki. Przeszło o głowę wyższy od Kurta, a jego spojrzenie rzucało teraz mordercze gromy.
– Przepraszamy, panie majorze. My tylko chcieliśmy się trochę zabawić z tą małą, zanim pan major wie, co…
– Posłuchaj, ty mały, wredny skunksie! Jak nie chcesz, żebym rozwalił cię tutaj na miejscu, w tej chwili, to zabieraj swój śmierdzący tyłek i razem z kolegą zniknijcie mi z oczu, a jutro rano zgłoście się obaj do mojego biura i proście Boga, żebym był w dobrym humorze, bo w najlepszym wypadku dostaniecie bilety na wschodni front, a tam, obiecuję wam, zabawicie się doskonale. Teraz precz mi z oczu i odmaszerować!
Esesmani odeszli ze zwieszonymi głowami. Znali majora Sztocha i wiedzieli, że będą mieli ogromne szczęście, jeżeli odda ich w ręce porucznika Gyrta – szefa karnej kompanii – albo odeśle na wschód.
Jurgen odwrócił się do stojącej za nim dziewczyny i spojrzał na nią. Stała śmiertelnie blada i prawie półprzytomna ze strachu, a otchłań jej lazurowych oczu pochłaniała go. Musiał ją teraz jak najszybciej stąd zabrać, bo jeszcze gotowa była zemdleć, a wtedy uznają ją za chorą i podzieli los kobiet lewej strony segregacji na rampie.
Złapał ją za ramię i mocno szarpnął, tak że wpadła w jego ramiona, opierając drobne, drżące dłonie na jego piersi. Jurgen czuł się szczęśliwy, mając blisko siebie tego anioła, ale był bardzo zdenerwowany. W tej chwili musiał szybko zareagować, żeby ją uratować. Wciąż groziło jej ogromne niebezpieczeństwo. Musiał się spieszyć, żeby nikt nie zauważył jego zdenerwowania, które sięgało zenitu, i chociaż najchętniej tuliłby dziewczynę mocno, bardzo mocno, to teraz przede wszystkim powinien myśleć o jej bezpieczeństwie. To był priorytet. Najważniejsza rzecz, jaką należało w tej chwili zrobić.
– Chodź! – rozkazał, cały czas w uścisku trzymając jej nagie ramię.
Pod wpływem silnego szarpnięcia włosy dziewczyny zawirowały i odsłoniły na chwilę jej biust. Jurgen przełknął ślinę, ukazał mu się przed oczyma obraz jej jędrnych piersi. Dziewczyna była kwintesencją kobiecego ideału.
Jurgen chciał jak najszybciej ją zabrać, ale nie mógł jej przecież prowadzić przez cały obóz takiej świecącej nagim ciałem. Już i tak zbyt wielu mężczyzn widziało ją w całej krasie, a on chciał ją osłonić. Taki widok przeznaczony jest tylko dla moich oczu, myślał.
Zauważył stojącą niedaleko kapo – Ingę, z pochodzenia Austriaczkę. Wyjątkowo wredną i perfidną jędzę, wyżywającą się na współwięźniarkach z dziką pasją i brutalnością, której nawet najgorsi esesmani się nie dopuszczali, a do tego zwykłą, obozową kurwę, uganiającą się za każdym, kto tylko na nią kiwnął palcem. Nawet Reincholds zażył kilka razy wątpliwych rozkoszy tego obrzydliwego kurwiszona. Jurgen widział ją wychodzącą nieraz z biura szefa. Niewątpliwie w obozie miała władzę. Więźniarki się jej bały, a esesmani, pomimo pogardy, jaką do niej żywili, gzili się z nią po kątach. Jurgen szczerze nienawidził tego indywiduum, ale dopóki nie wchodziła mu w paradę, traktował ją jak powietrze i nie ingerował w pohamowanie jej sadystycznych wyskoków, chyba że przekraczały pewne normy. Zdarzało się to jednak bardzo rzadko. Skinął na nią ręką.
– Słucham, panie majorze? – Kobieta stanęła przed nim na baczność, w pozycji wymaganej przez regulamin obozowy.
– Przynieś jej szybko jakieś odzienie.
–Tak jest, panie majorze.
Inga zniknęła za drzwiami, żeby po chwili wrócić z brudnym i postrzępionym pasiakiem. Ponownie stanęła w pozycji regulaminowej przed Jurgenem i podała mu strzęp odzieży. Jurgen wziął zawiniątko od Ingi i ruchem ręki nakazał jej odejść. Rzucił łachman w kierunku dziewczyny i rozkazał.
– Włóż to!
Dziewczyna z prawdziwą ulgą włożyła obrzydliwy łach i trzęsącymi się rękami zapinała guziki. Była roztrzęsiona i drżała, pomimo panującego upału. Jurgen poczekał, aż skończy, i ponownie złapał ją mocno za ramię.
– Idziemy! – rozkazał.
Wyszli na zewnątrz. Chociaż była już połowa października, słońce przypiekało niemiłosiernie, jakby to był środek lata, a nie przedsionek jesieni. Jurgen czuł, jak dziewczyna drży. Była śmiertelnie blada i półprzytomna z przerażenia. Najchętniej zamknąłby ją w swoich ramionach, żeby osłonić przed całym złem tego świata. Pragnął jej, pożądał i wiedział, że może sięgnąć po nią tutaj i teraz. W tej okrutnej rzeczywistości to on rozdaje karty. On jest panem, władcą i szafarzem ludzkiego życia. Mówi, kto może żyć dalej, a kto dzisiaj umrze. Nienawidził tego z całego serca. Sam osobiście nigdy nie przeprowadzał selekcji. Złożył ten obowiązek na barki jednego ze swoich zastępców – Mejera, obrzydliwego potwora bez żadnych hamulców.
Otto Mejer był chyba najbardziej znienawidzonym esesmanem w tym obozie i największym postrachem więźniów, a do tego był „psem na kobiety”. Z każdego transportu wybierał sobie kilka najładniejszych, młodych kobiet, które gwałcił na oczach współwięźniów i esesmanów, a następnie bez zmrużenia powiek popychał je do grupki kierowanych na śmierć. Tylko kilka razy zdarzyło się, że zbezczeszczone i obdarte z godności, obolałe kobiety zachował przy życiu. Jurgen nienawidził Mejera. Musiał jednak zachowywać pozory. Nie wolno mu było okazać ludzkiej twarzy w tym piekle. Reincholds tylko na to czekał.
Na całe szczęście dla Jurgena, Mejer wcześniej nie zauważył tego jasnowłosego anioła. Paradoksalnie Kurt uratował ją przed Mejerem, odpychając brutalnie od starszej kobiety i dziecka. Mejer był obleśnym bydlakiem i wstrętnym sadystą, ale nie był głupcem. Za bardzo się bał majora. Doskonale znał swoje miejsce w szeregu i nie uśmiechała mu się „wycieczka” w jedną stronę na wschód, a wiedział, że major by mu ją niechybnie zafundował, gdyby się mu tylko sprzeciwił.
Mejer, nadal obserwując znikającego za budynkiem łaźni majora, oblizał mięsiste wargi i poszedł na drugi koniec rampy dokończyć wstępną selekcję przybyłego transportu więźniów z Polski. Dziewczyna, którą zobaczył, była piękna, a on jej nie mógł mieć. Widocznie wkurzyło go to okropnie, bo teraz, ze zdwojoną wściekłością, wyżywał się na przerażonych więźniach. Małą dziewczynkę, która spazmatycznie płakała, tuląc się do młodej kobiety, oderwał od opiekunki i tłukł grubym pejczem tak długo, aż dziecko nagle ucichło. Zatłukł je na śmierć na oczach oszalałej z bólu matki. Kobieta rzuciła się z pięściami na esesmana, a on pchnął ją tak silnie, że przewróciła się na ziemię. Dopadł ją, zerwał z niej odzież i brutalnie gwałcił na oczach setki współwięźniów. Wstał. Wyciągnął pistolet. Zamordował ofiarę jednym strzałem. Kopnął leżącą w kałuży krwi kobietę i poszedł dalej kończyć swój proceder brutalnej selekcji wstępnej świeżo przybyłych więźniów do obozu Dora w okolicach Turyngii.
Turyngia, piękny rejon. Prawdziwe zielone serce Niemiec. Bogate w niezliczoną ilość romantycznych zamków i nietuzinkową kulturę. Rejon wyjątkowy pod każdym względem, a jednak w roku 1943 jedno miejsce, leżące w sercu tego rejonu, stało się prawdziwym przekleństwem dla wątpliwych „turystów” odwiedzających jego granice. Tym piekielnym miejscem był Mittelbau Dora.
Obóz powstał jako część składowa obozu koncentracyjnego Buchenwald, ale z końcem września 1944 roku, rozkazem odpowiednich władz, obóz otrzymał autonomię. Jego ofiary pracowały w ukrytej przed bombardowaniami aliantów fabryce broni, w skrajnie nieludzkich warunkach. Niedożywienie, praca i mieszkanie pod ziemią w korytarzach sztolni zamkniętej kopalni wpływało na ogromną śmiertelność więźniów. Wciąż potrzebny był nowy napływ darmowej siły roboczej, co powodowało, że obóz musiał się rozrosnąć. Zaczęły powstawać baraki budowane rękami więźniów, mające być mieszkaniem kolejnych nieszczęśników, którzy mieli pecha znaleźć się w tym przeklętym przez Boga i ludzi miejscu. Zielone serce Niemiec stało się prawdziwym piekłem tysięcy ofiar niewolniczej pracy na rzecz Rzeszy. Do tego miejsca w pewien piękny październikowy dzień trafiła Anna Nydzyński z matką i małą siostrzyczką.