Spotkanie w Marsylii - ebook
Spotkanie w Marsylii - ebook
Jaya Powers musi pojechać do Marsylii, by zaopiekować się chorą kuzynką. Jej pożegnalne spotkanie z szefem Theem Makricostą przeradza się w miłosną noc. Potem jednak Theo nie odbiera od Jayi telefonów. Odzywa się dopiero po kilkunastu miesiącach, gdy bardzo potrzebuje jej pomocy przy opiece nad siostrzeńcem i bratanicą. Jaya ma do niego żal, lecz nie potrafi odmówić. Jednocześnie jednak cieszy się, że nadarza się okazja, by wyjaśnić kilka ważnych spraw…
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-276-1904-4 |
Rozmiar pliku: | 647 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Theo Makricosta wpatrywał się w przestrzeń między kontrolką paliwa helikoptera a zbliżającą się linią wybrzeża. Nie martwił się. Z nawyku zabierał dwukrotnie więcej paliwa, niż potrzebował na konkretny lot.
Ledwo wylądował na jachcie, by zaraz wzbić się w powietrze i udać w drogę powrotną. Odległość z A do B równała się odległości z B do A, więc powinno wystarczyć. Tyle że w tym wypadku B oznaczało łódkę, a więc ruchomy punkt.
Decyzję podjął w ułamku sekundy: poleci do Marsylii, nie do Barcelony. To był instynkt, impuls, zachowanie całkowicie sprzeczne z jego naturą. Poczuł przypływ niezidentyfikowanej paniki w chwili, gdy tylko helikopter oderwał się od pokładu. Skierował go tam, gdzie, jak sądził, czekało wybawienie. Niedorzeczne, absurdalne założenie, ale postanowił je zrealizować.
A teraz leciał i zalewał się potem.
Nie bał się o własne życie. Nikt by za nim nie tęsknił, gdyby spadł. Ale za nietypowym ładunkiem w kabinie obok – owszem. Presja wynikająca z konieczności bezpiecznego dostarczenia pasażerów zżerała go. W niczym nie pomagało to, że słyszał ich głosy, że każde z dwojga maleńkich dzieci na pokładzie wręcz niemiłosiernie się darło.
Miał dość bycia bratem. Lada chwila mógł zginąć jako wujek. Na szczęście nie popróbował w życiu ojcostwa.
Wycierając spoconą dłoń o udo, wyciągnął z kieszeni telefon. Jedyna osoba, która mogła mu pomóc, była w Marsylii. Oczywiście, jeśli zechce mu pomóc. Odszukał w rejestrze wiadomość, którą już dawno powinien był usunąć.
„Oto mój nowy numer, na wypadek gdyby to był powód, dla którego nigdy nie oddzwoniłeś. Jaya”.
Te słowa uderzały jak powracający wyrzut sumienia. Mimo to po cichu wierzył, że w jej sercu wciąż było na tyle dużo dobroci, by mu wybaczyć i pomóc.ROZDZIAŁ PIERWSZY
Osiemnaście miesięcy wcześniej…
Jaya Powers słyszała powracający helikopter szefa już przed południem, jednakże Theo Makricosta nie skontaktował się z nią aż do teraz, do siedemnastej, kiedy planowo kończyła pracę. Co więcej, tego dnia po raz ostatni figurowała na jego liście płac, a za dwanaście godzin miała opuścić Bali na zawsze. Oczywiście pamiętała, że tradycyjne godziny pracy nie dotyczyły pana Makricosta. Wyczerpany niezliczonymi podróżami, cierpiał na bezsenność, w efekcie nocami zabijał czas, rzucając się w wir obowiązków. Wówczas, nie zważając na godzinę, wzywał ją, prosząc o dostarczenie raportów czy innych dokumentów. Zawsze przy tym przepraszał za kłopot i nalegał, by dopisała sobie godziny nadliczbowe. Był wyjątkowo dobrym szefem, za którym będzie tęsknić – niestety, nie tylko z powodu jego zawodowych walorów.
Teraz, stojąc wśród spakowanych walizek, z politowaniem przyglądała się sobie w lustrze. Wciąż miała na sobie firmowy uniform, włosy spięła w doskonały kok, starannie poprawiła makijaż, umyła zęby i czekała na jego ostatnie wezwanie. Któż by przypuszczał, że po tym wszystkim, co zmusiło ją do opuszczenia domu w Indiach, tak beznadziejnie się zadurzy, i to w swoim szefie. Czy on wiedział o jej rezygnacji? Czy w ogóle go obchodziła? Zawsze zachowywał się bardzo profesjonalnie, jakby nie zauważał, że była kobietą. Zresztą, gdyby przypadkowo nie wpadła na trop jego wakacyjnego flirtu, trwałaby w przekonaniu, że w jego życiu nie ma miejsca dla kobiet. Od tej pory wiedziała, że są – ale tylko wtedy, gdy mu to odpowiadało, na jego zasadach. Z tą świadomością nie było jej łatwiej. Czuła niezrozumiałą zazdrość, co mogło wydawać się dziwne, bo przecież wcale nie chciała zaciągnąć go do łóżka. Tak przynajmniej tłumaczyła sama sobie.
Dreszcz pełnego niepokoju napięcia przeszył jej ciało, wędrując w stronę serca. Ogarnęło ją dziwne uczucie, zupełnie inne niż to, które towarzyszyło jej, ilekroć myślała o seksie. Czy to możliwe, że nie będzie miała szansy powiedzieć mu „do widzenia”?
W tej fascynacji nie było logiki. Przywiązała się do człowieka, który traktował ją z profesjonalną obojętnością. Jako szef szanował w niej kompetentnego pracownika, co z kolei dawało jej poczucie bezpieczeństwa i na zasadzie błędnego koła prowadziło do jeszcze większego przywiązania. Jak teraz miała wyjechać do Francji bez słowa pożegnania?
Zamiast zdjąć biało-czerwony służbowy krawat i po prostu odejść, chwyciła kartę dostępu i ruszyła w kierunku jego biura. Co za idiotka, mówiła sobie, wsiadając do windy. Co zrobisz, jeśli nie będzie sam?
Kilka minut później stała na czterdziestym piętrze, nerwowo pocierając wilgotne dłonie o spódnicę. Wszystko tu należało do rodziny Makricosta, ale młodszy z braci, Demitri, nie był tak oddany firmie jak Theo. Pojawiał się nieoczekiwanie i bardzo rzadko. Ich siostra, Adara, tak planowała wizyty w korporacji, by zimą nie siedzieć w mroźnym Nowym Jorku, a latem korzystać z uroków cieplejszych od Bali miejsc na świecie.
Theo – to znaczy, pan Makricosta, upomniała się, chociaż w myślach nazywała go po imieniu – sprawdzał księgi każdego hotelu przynajmniej raz na kwartał, z godną podziwu rzetelnością. To również w nim lubiła.
Zapukała. Dźwięk, który usłyszała przez zamknięte drzwi, mógł oznaczać „Proszę wejść!”. Nie była tego pewna, ale skoro dotarła już tak daleko, wyjęła kartę magnetyczną i…
– Powiedziałem, nie teraz – zakomunikował, nie zmieniając półleżącej pozycji na sofie. Jedną ręką przysłaniał oczy, w drugiej trzymał drinka. Rzut oka wystarczył, by dostrzec kilkudniowy zarost, pogniecione ubranie i dokumenty porozrzucane w nieładzie na ławie oraz na podłodze. Otwarty laptop na krawędzi stołu straszył czernią ekranu. Popsuty?
Jaya zrozumiała, że powinna natychmiast wyjść. Wściekły facet może być niebezpieczny. Jednakże, było coś tak rozpaczliwego w ruchach jego ciała, nawet w powietrzu wokół, że sama poczuła przepełniający ją ból.
– Czy coś się stało? – zapytała.
– Jaya? – Wyraźnie zaskoczony uniósł się, odsłaniając oczy. – Czy ja po panią dzwoniłem? Próbowałem nie dzwonić – mówił niepewnym głosem, w pośpiechu sprawdzając połączenia w telefonie.
Zabrzmiało to co najmniej dziwnie, ale już nieraz przekonała się, że niektóre angielskie zwroty oznaczały coś zupełnie innego, niż się wydawało. Tylko jak niby można próbować nie dzwonić do kogoś?
– Których dokumentów pan potrzebuje? Zaraz poszukam – powiedziała cichutko, zdeprymowana dźwiękiem automatycznie zamykających się za nią drzwi. – Można poczuć się zagubionym w tych wszystkich papierach.
– Zagubiony. Tak. Dokładnie taki jestem. Zagubiony.
Drżące ręce zanurzył we włosach, bezwiednie mierzwiąc je, zanim skierował na nią rozdzierające serce posępne spojrzenie.
– Pojawiła się pani w nieodpowiednim momencie – powiedział.
Z jakiegoś powodu nagle zaschło jej w ustach. Zwykle nie ulegała urokowi mężczyzn, zwłaszcza tych świetnie zbudowanych i przystojnych. Theo miał obie cechy, ponadto jego śniada cera atrakcyjnie komponowała się z ciemnymi włosami i brwiami. Zdecydowanie nie wyglądał na swoje trzydzieści lat.
– Odłóżmy to do jutra. Teraz pora nie jest odpowiednia. Byłoby to niezgodne z etyką pracy – dodał. – Mogłoby to podważyć nasze stosunki na linii pracodawca-pracownik.
Zszokowana, wbiła wzrok w podłogę, oblewając się rumieńcem. Czy wiedział? Przecież nawet sama przed sobą skrywała prawdę, tłumiąc marzenia, gdy stawały się zbyt oczywiste.
Przez ostatnie kilka lat wszelkie zaczepki ze strony mężczyzn sprawiały, że serce przestawało jej bić. Strach był pierwszą reakcją, ucieczka – instynktownym odruchem. Nie przydarzały jej się tęskne rozważania typu: „Ciekawe jak by to było muskać ustami jego zarost?”. Co w takim razie stało się dzisiaj? Czuła, że płonie, nie tylko z zawstydzenia. Był jeszcze inny powód – podniecające zaciekawienie, to samo rozpalające uczucie, które pamiętała sprzed milionów lat, gdy jeszcze jako uczennica zakochała się w koledze z klasy.
Z całą bezradnością wiedziała, co powinna teraz zrobić – zamknąć za sobą drzwi, wyjechać do Marsylii i na zawsze zniknąć mu z oczu. Rozsądek wyraźnie przegrywał z tłumioną namiętnością, dlatego stała tak, wpatrzona w niego, jak ktoś, kto sprawdza temperaturę wody w strumieniu, zanim zdecyduje, czy brodzić dalej, czy wyjść na brzeg.
– Właściwie nasze stosunki na linii pracodawca-pracownik już nie istnieją – powiedziała z wysiłkiem, poprawiając niebezpiecznie przechylony laptop. – Dziś był mój ostatni dzień w pracy. Powinnam była się przebrać, ale trudno mi tak po prostu odejść.
Wyraźnie zaskoczony, usiadł prosto, z dłońmi zaciśniętymi na kolanach.
– Dlaczego mnie nie poinformowano? Jeśli przechodzi pani do konkurencji, wyrównam różnicę w poborach niezależnie od ich wysokości.
– To nie to – odpowiedziała, siadając naprzeciwko niego. Mocno splotła dłonie, próbując opanować emocje, które gwałtownie narastały w niej od chwili, gdy uświadomiła sobie, że to koniec; nigdy więcej służbowego stroju, pracy dla sieci hoteli Makricosta, nigdy więcej Thea. – Pan, to znaczy firma, byliście dla mnie tacy dobrzy, jestem wdzięczna za wszystkie szkolenia, certyfikaty. Nie mogłabym odejść do konkurencji.
– Inwestowanie w pracowników to filozofia firmy.
– Wiem, ale przed przyjściem tu nie śniło mi się nawet, że jako pokojówka trafię do recepcji, nie mówiąc już o kierowaniu oddziałem.
Przypomniała sobie, jak bardzo się bała, gdy w pierwszym miesiącu pracy zostawiła niesprzątnięty pokój, by zająć się zagubionym dzieckiem. Zaprowadziła chłopca do biura, zagadywała go, póki nie udało się znaleźć rodziców. Wskutek zbiegu okoliczności Theo akurat kontrolował księgi i wyraźnie był pod wrażeniem jej biegłości w posługiwaniu się czterema językami oraz umiejętności radzenia sobie z emocjami dziecka.
– Brakowało mi pewności siebie, kiedy zaczęłam tu pracować – wyznała. – Gdyby mnie pan nie zapytał, czy zamierzałam starać się o posadę nocnej recepcjonistki, nawet nie rozważałabym takiej możliwości. Naprawdę jestem za to wdzięczna.
– Dokąd się pani wybiera? – zapytał obcesowo, zbyt kurczowo zaciskając dłonie na kolanach. Nie był tak opanowany, jak chciał się wydawać.
Nagle zapragnęła chwycić te mocne dłonie, tulić je i powiedzieć „Wszystko będzie dobrze. Byłbyś zdziwiony, ile człowiek może wytrzymać”.
– Do Francji – odpowiedziała krótko, nie chcąc wdawać się w rozmowę o własnych problemach, zwłaszcza że on najwyraźniej robił wszystko, by zapomnieć o swoich. – Do Marsylii. Sprawy rodzinne. Przepraszam.
Właściwie to nie wiedziała, dlaczego zaczęła go przepraszać. Kobiecy nawyk, zapewne. Tyle tylko, że naprawdę było jej przykro, zarówno z powodu pracy, którą musiała zostawić, jak i śmiertelnej choroby kuzynki.
– Chyba nie wychodzi pani za mąż? Czy to jeden z tych ustawionych ślubów? – W jego głosie było tyle przerażenia, że nie mogła się nie uśmiechnąć.
– Nie.
Dopiero teraz uświadomiła sobie, że przez minione cztery lata niejednokrotnie przyłapała go, gdy ukradkiem się jej przyglądał. Potrafił jednak tak płynnie przenosić wzrok na dokumenty, że jego spojrzenia uznawała za wytwór własnej wyobraźni.
Nasze stosunki na linii pracodawca-pracownik…
Czy to był powód? Cokolwiek powstrzymywało go przed okazaniem jej zainteresowania, teraz stało się nieważne, byli sami, a układ służbowy już nie istniał. Chwilowo…
– Pani odejście to cios dla firmy. Oczywiście gwarantuję wystawienie odpowiednich referencji, ale proszę jeszcze rozważyć wzięcie urlopu. Czy mamy zatrzymać dla pani stanowisko?
– Nie – odpowiedziała, z trudem powstrzymując się przed zaakceptowaniem jego propozycji. Rak, z którym zmagała się Saranya, nie dawał jej wyboru. – Zamieszkam z kuzynką i jej mężem. Kuzynka jest chora, lekarze nie dają jej żadnych szans na wyleczenie. Ich córka będzie mnie potrzebować.
– Przykro mi. Proszę mnie źle nie zrozumieć, ale jeśli potrzebne są pieniądze…
– Dziękuję, to nie pieniądze są problemem. Mąż kuzynki jest zamożny. Rzecz w tym, że nie mogę i nie chcę zostawić ich w potrzebie. Gdy wiele lat temu opuściłam Indie, to właśnie oni mnie przygarnęli, wspierali i utrzymywali, póki nie stanęłam na nogi.
– Rozumiem.
Czyżby? Jak mógł ją rozumieć, skoro wywodził się z tak dziwnej rodziny, bez więzi i ciepła? Tylko czy ona, odrzucona przez najbliższych, miała prawo osądzać innych?
– Problemy? Ma pan ochotę o tym porozmawiać? – spytała.
– Raczej upiję się do nieprzytomności – odpowiedział z grymasem niezadowolenia, odstawiając drinka. Wstał, dając jej do zrozumienia, że czas zakończyć etap zwierzeń.
– Przykro mi, że nie będziemy już razem pracować, Jaya. Jeśli kiedykolwiek będzie pani zainteresowana pracą dla naszej firmy, proszę o kontakt. Mamy trzy placówki we Francji.
– Wiem. Dziękuję bardzo – odpowiedziała, z trudem powstrzymując łzy. Podała mu rękę. Przetrzymał jej dłoń w swojej. Poczuła delikatne mrowienie na całym ciele, gorący wulkan eksplodował w jej wnętrzu. Zerknęła na niego; najpierw utkwił spojrzenie w ich dłoniach, potem przeniósł wzrok na jej twarz. Wtedy wewnętrzny wulkan eksplodował ponownie – w jego spojrzeniu była żądza, podziw splótł się z niezaspokojonym pragnieniem. Gdy wzrokiem dotknął jej ust, poczuła płomień wypełniający jej ciało. Pochylił się ku niej, znalazł się tuż obok, nadspodziewanie blisko. Zamknęła oczy i zesztywniała w oczekiwaniu na pocałunek. Wtedy nagle puścił jej dłoń, wyprostował się, oddalił.
– Tak nie można, to byłoby niewłaściwe. Przepraszam – powiedział ledwo słyszalnym głosem, jakby nie był w stanie oddychać.
– Jestem zaskoczona, nie zdawałam sobie sprawy… Chcę powiedzieć, że nie miałabym nic przeciwko… – wyznała, tłumacząc sobie, że być może już nigdy więcej nie będzie miała szansy mu tego powiedzieć.