- W empik go
Spotkanie w Positano - ebook
Spotkanie w Positano - ebook
Poruszająca powieść autorki kontrowersyjnej "Sztuki radości".
Niezwykła historia przyjaźni dwóch kobiet w zjawiskowej scenerii wybrzeża Amalfi.
Twórczość Goliardy Sapienzy, autorki głośnej Sztuki radości, była przez lata marginalizowana i dopiero kilkanaście lat po jej śmierci zdobyła uznanie w oczach krytyków i czytelników. Obecnie pisarka uznawana jest za jedną z ważniejszych postaci literatury włoskiej XX wieku. Jej niespokojne i ekscentryczne życie znajduje odzwierciedlenie w powieściach, w których autorka prezentuje zdecydowanie feministyczną perspektywę, a seksualność, płeć i ciało odgrywają w nich fundamentalną rolę.
Pomysł i pierwsze szkice "Spotkania w Positano" pochodzą z 1963 roku, całość powstała w 1984 roku, a pierwsze wydanie ukazało się w 2015 roku. Jest to głęboka, nastrojowa powieść o niezwykłej przyjaźni, ucieleśniająca paradoksy włoskiego społeczeństwa. Rozgrywa się na początku lat pięćdziesiątych w czarującym, skąpanym w słońcu mieście Positano w południowych Włoszech. Pisarka była pod ogromnym wrażeniem piękna tego miejsca położonego na wybrzeżu Amalfi przy Zatoce Neapolitańskiej. To oczarowanie wybrzmiewa na kartach powieści, której bohaterka nosi to samo imię, co autorka. Obydwie pracują również w branży filmowej.
Literacka Goliarda przybywa do Positano, aby poznać okolicę pod kątem przyszłego filmu. Spotyka tam Ericę Beneventano, uroczą zamożną wdowę, posiadaczkę spektakularnej willi, nazywaną przez lokalnych mieszkańców „księżną”. Wiele je dzieli, jednak z czasem coraz bardziej zbliżają się do siebie, ujawniając przed sobą nawzajem coraz głębsze uczucia, emocje i konflikty z przeszłości. Nawiązują fascynującą, niesamowicie poruszającą przyjaźń, przepełnioną tajemnicami i tęsknotą.
Kategoria: | Proza |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-66967-79-3 |
Rozmiar pliku: | 894 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Jej kroki rzucały czar na wszystkich, kiedy schodziła po nielicznych schodkach prowadzących do przystani, gdzie czekał na nią _gozzo_, którym wypływała na morze, albo kiedy po powrocie, najpóźniej o pierwszej, Nicola, syn Lucibella zwanego Małpą, najstarszego i najdzielniejszego z emerytowanych rybaków w Positano, który tak jak pozostali zajął się wypożyczaniem plażowych parasoli i leżaków, pomagał jej wysiąść z łodzi na pomost i rozanielonym wzrokiem patrzył, jak się oddala i zamienia kamienistą zatokę w przytulny salon.
Nicoli zapierało dech w piersi za każdym razem, gdy słyszał zwrócone do siebie ciche „dziękuję” wypowiadane przez jej harmonijnie zarysowane usta, może odrobinę zbyt pełne, by uznać je za absolutnie doskonałe. Jak zaczarowany odprowadzał ją wzrokiem aż do chwili, gdy lekko przyspieszając kroku, ginęła na wielkich schodach w hałaśliwym tłumie mężczyzn – obowiązkowo w szortach – i kobiet w kompletach plażowych o zbyt krzyczących kolorach, by wytrzymać porównanie z jej powściągliwym pareo albo długimi spodniami.
Chłopak nigdy nie widział, jak się kąpała, choć służył jej od dziecka, i snuł marzenia, gdy wskakiwał na pokład _gozzo_ księżnej, by go zakotwiczyć. Popływać razem z nią, cóż by za to dał – i rzucał pełne zazdrości spojrzenie na przyjaciół, którzy ją otaczali niczym mała wierna drużyna, chronili, a może raczej odsuwali od wszystkich. „Być jednym z nich”, myślał, porządkując łódź i zbierając troskliwie cenne przedmioty, których ci szczęśliwcy zawsze zapominali: krem do opalania, zegarek, bransoletkę.
Księżna wprawiała go w rozmarzenie. Ile już widział markiz, hrabin i księżnych. Ale żadnej takiej jak ona! Nicola marzy, leżąc na deskach łodzi, jego smagłe ciało jest zwinięte na słońcu, głowa o lwiej czuprynie podparta muskularnym ramieniem, lecz włosy pod pachami ma jeszcze miękkie jak dziecko.
Mijając lekko i pewnie werandę baru Buca di Bacco, o tej porze pełną gości zebranych na aperitif, Erica przesuwała pobieżne spojrzenie po wszystkich twarzach, które się odwracały, by na nią popatrzeć, a jeśli czasem jej wzrok zatrzymywał się na chwilę, to tylko po to, by odszukać spojrzeniem Antonia i Michelego, dwóch starych kelnerów tego baru, którzy znali ją od dziecka, i skinąć im głową na powitanie.
– A więc kłamałeś, Antonio, znasz ją. Witała się z tobą. Trochę zbyt szczupła jak na mój gust. Kim ona jest? – pyta młody opalony na brąz mężczyzna z ujmującym uśmiechem.
– Ona nie dla was, _dotto’_ . Za pozwoleniem, rozejrzyjcie się dokoła. Nie widzicie, ile tu dziewczęcego kwiatu? Oczywiście to tylko kwiat sezonowy…
– Co to znaczy sezonowy? – dopytuje zaciekawiony młody człowiek, także dlatego, że i on słyszał o wymyślnych powiedzonkach, jakimi pierwszy kelner z Buca di Bacco raczy swoich klientów, i bardzo chce jakieś usłyszeć, by mieć co opowiadać przyjaciołom podczas długiej mediolańskiej zimy.
– Że te dziewczęta trwają tylko jedno lato, przyjeżdżają tu w czerwcu, zakwitają w połowie sierpnia, a potem więdną i giną wraz z pierwszymi deszczami. Ale tego lata mamy wspaniały rocznik, skorzystajcie, _dotto’_, winogrona nie zawsze dojrzewają takie same.
– No dobrze, a ona?
– Ona to coś wyjątkowego, taka rodzi się raz na sto lat i może już więcej rodzić się nie będzie. Natura straciła wzorzec. Ale jak mówiłem, ona nie dla was.
– Czy ty mnie nie obrażasz?
– Co też mówicie! Bez żadnej obrazy. Tyle że kogo innego tu trzeba. Nie dalej jak w zeszłym roku _signorina_ Erica odrzuciła angielskiego księcia.
– A więc nie jest zamężna? Ale na bardzo młodą mi nie wygląda.
– Od trzech lat jest wdową i nie ma zamiaru ponownie wychodzić za mąż.
– Ile ma lat? A dzieci?
– Nie ma dzieci, a co do wieku, kto to wie!
– No przecież, że wiesz, widziałem, z jaką sympatią cię pozdrawiała.
– Posłuchajcie, _dotto’_, ja tam nie jestem za karą śmierci, ale jeden wyjątek bym zrobił.
– Jaki?
– Za podawanie wieku pięknej kobiety.
– A to ci się udało!
Młody człowiek wybucha śmiechem, zwracając się do grupki przyjaciół, którzy przysłuchiwali się rozmowie. Ja także słucham z rozbawieniem i znając typowo lombardzką zadziorność młodzieńca, zdrobniale nazywanego przez nas Prandino, czekam, co odpowie zaprzyjaźnionemu kelnerowi. Ale tym razem widzę w oczach kolegi, że poddaje się odmowie Antonia, a jego błękitnozielone tęczówki napełniają się melancholią. Idąc za jego spojrzeniem, dostrzegam, że ową melancholię zawdzięczają one kształtnej postaci, która wspiąwszy się tanecznym krokiem po szerokich stopniach pilnowanych z lewej i prawej przez dwa dumne marmurowe lwy czuwające nad miejscowością (czy umieszczono je tam, by wzbudzały strach Saracenów, drapieżników z przeszłości?), właśnie przystaje i pochyla się do rozmowy z miejscową młodą dziewczyną (pewnie ekspedientką w jednym z licznych sklepów ze spodniami, które ostatnio się tu namnożyły), niską, czerstwą i w najmniejszym nawet stopniu niewykazującą onieśmielenia. Chwilę później wyciska jej na twarzy dwa całusy i ucieka dalej. Z większą niż wcześniej lekkością przemyka przez miejsce, gdzie uliczka nieco się rozszerza i dzięki niewielkim kioskom ustawionym dookoła przypomina mały renesansowy teatr, a potem znika w wiecznie pogrążonym w cieniu zaułku po prawej stronie.
Obok mnie milczy Prandino. Może i on towarzyszy tej zjawie wyobraźnią w dalszej drodze. Może się zatrzymała, by popatrzeć na sklepowe witryny, a skoro – jak powiedział Antonio – jest stałą bywalczynią w Positano, pewnie gwarzy z Kabalewską, Rosjanką i projektantką tkanin, która dwadzieścia lat temu przyjechała tu na trzy dni wakacji i od tamtej pory nie ruszyła się stąd na krok.
To właśnie sława Positano sprawiła, że przyjechaliśmy tutaj z reżyserem Cittem Masellim i jego scenarzystą Prandinem Viscontim, by zobaczyć, czy miasteczko może być tłem dla filmu _Opuszczeni_, nad którym wtedy pracowaliśmy. Ale już kilka godzin pobytu przekonało nas, że to miejsce jest zbyt piękne i czarujące jak na historię, którą chcieliśmy opowiedzieć. I właśnie o tym rozmawialiśmy tamtego przedpołudnia w Buca del Bacco przy aperitifie, kiedy naszą uwagę zwróciło pojawienie się tej kobiety. Pamiętam słowa Masellego, tak wówczas dowcipnego i ironicznego:
– Człowiek to nigdy nie zazna spokoju… Właśnie doszedłeś do przekonania, że społeczeństwo masowe wszystko zrównało, a tu pojawia się obraz z przeszłości. Kto to jest? Anna Karenina? Zupełnie nie z tego świata. Podoba ci się, co, Prando? Ja tam wolę te nowoczesne dziewuchy w dżinsach, mniej z nimi problemów… a może i nie mniej, ale przynajmniej to nowe problemy.
Jego reżyserskie oko nie pomyliło się w kwestii księżnej Eriki, bo i ja, zafascynowana jej przejściem między błękitem i złotem tego kawałka morza bezkresnego jak ocean, ale spokojnego i cichego jak jezioro, wieczorem, ze spakowanymi walizkami gotowymi już na powrót do Rzymu, korzystając z czasu na kolację, którego reżyser nam udzielił, poprosiłam o informacje Giacomina, właściciela najstarszej restauracji w Positano, który z trudnych do odgadnięcia przyczyn mnie polubił, a ja, jak to czasem bywa, miałam wrażenie, że znamy się od zawsze.
– Ach, księżna! To żadna tajemnica. Wy, dzisiejsze kobiety, zbyt poważnie potraktowałyście pracę i zniżyłyście się do bycia jak mężczyźni. Bez obrazy, ale co zyskujecie w spodniach, z tymi zmęczonymi twarzami? Cóż, to nie moja sprawa, w każdym razie świat zmierza ku upadkowi… Ona może być mniej więcej w waszym wieku, ma trzydzieści, może trzydzieści dwa lata. Widziałem, jak rośnie, rok po roku. Gdy była mała, przyjeżdżała tu z rodziną powozem. Tak, wtedy droga schodząca tutaj była bardziej jak ścieżka i książę wolał zostawiać samochód na górze, w Santa Maria di Castello, i wypożyczać powóz. To był człowiek tradycyjny i bardzo wykształcony.
Zniknięcie tej kobiety przywróciło spokój w naszej grupie. Może ona nie istnieje, może to tylko zjawa, myślę sobie, słuchając jednocześnie, co mówi Maselli:
– To miasteczko jest zbyt malownicze, przyjechaliśmy tu na darmo, musimy wracać do Rzymu i zabrać się z powrotem do szukania miejsca pasującego do naszych _Opuszczonych_. Sądziłem, że tę historię da się umiejscowić na Południu, ale masz rację, Prando, ona jest typowa dla Północy, nawet jeśli izolacja naszych bohaterów od tego, co się działo w czterdziestym czwartym, byłaby bardziej zrozumiała i usprawiedliwiona na Południu. Pakujmy się i wracajmy.
_Gozzo_ – typowa dla regionu Kampanii niewielka łódź rybacka o mocnej stępce, w czasach opisywanych przez powieść drewniana i zazwyczaj wiosłowa. (Wszystkie przypisy pochodzą od tłumacza).
Skrócenie _dottore_, tytułu odnoszącego się po włosku do wykształconego mężczyzny (niekoniecznie posiadacza doktoratu). Żeński odpowiednik to _dottoressa_, nieskracany.2.
Zapomniałam o uroku Positano i jego ówczesnych mieszkańców i pewnie bym już o nich nie pamiętała, gdyby nie to, że wróciliśmy tam kilka lat później, by kręcić film dokumentalny o Lądowaniu Saracenów, wielkiej uroczystości, którą co roku 14 sierpnia żyją wszyscy mieszkańcy Wybrzeża Amalfitańskiego.
W poszukiwaniu statystów biegam po uliczkach i stromych schodkach, które wiodą to w górę, to w dół, to w dół, to w górę, otrząsają z leniwego letargu i wprawiają wyobraźnię w szalony oniryczny wir, aż tu nagle, za którymś z kolei skąpanym w słońcu rogiem, niemal się z nią zderzam. Oszołomiona, zatrzymuję się w ostatniej chwili, by nie zaatakować niczym furia – furia z kina rodem – jej szerokiej twarzy (stoję odrobinę niżej niż ona i muszę podnieść wzrok, by sprawdzić, czy nie uderzyłam jej głową) rozświetlonej parą oczu tak wielkich i wydłużonych, jakby boleśnie rozciągnięto je ku skroniom, i milknę, podczas gdy, wiem to, powinnam przeprosić. I faktycznie, ona czeka, patrząc na mnie z uwagą. W spojrzeniu o barwie miodu błyskają złote iskierki wesołości, a w ruchu blond loków o popielatym odcieniu, które lekko spływają na policzki i szyję, kryje się przygana, ale łagodna, jakby zamiast dorosłej kobiety miała upomnieć małą łobuziarę. To falowanie włosów, które mówi „uważaj, dziewczynko”, sprawia, że czuję się taką, jaką prawdopodobnie jestem: nieuważną dziewuchą, pewnie nawet umorusaną. A ona pachnie jaśminem albo czymś podobnym.
Kiedy przezwyciężywszy krępujące ruchy i mowę zakłopotanie, udaje mi się w końcu wypowiedzieć to „przepraszam”, ona kryształowo dźwięcznym głosem odpowiada:
– Ależ nie ma za co, to się zdarza nowo przybyłym do Positano, w tym miasteczku nie da się biegać.
Dziwny spokój, jak u dziecka, któremu mama wybaczyła przewinienie, spływa na moje ciało. Już mam coś odpowiedzieć, tylko po to, by ponownie usłyszeć jej głos, kiedy odkrywam, że jej twarz zdążyła zniknąć z mojego pola widzenia. Odwróciła się. Widzę, jak płynie w swojej długiej białej spódnicy w dół schodów, bezcielesna, jakby oświetlona własnym wewnętrznym światłem. Dostrzegam jeszcze jej nagie stopy, długie, ale silne, o podbiciu wysokim jak u tancerki, i w mgnieniu oka rozpoznaję kobietę widzianą przed laty, jak szła przez plażę tym krokiem, który zwracał uwagę wszystkich.
Zaletą pracy w filmie jest między innymi to, że gdziekolwiek się pojawisz, jeśli tylko chcesz, łatwo nawiązujesz relacje ze wszystkimi, a przynajmniej tak było w latach pięćdziesiątych, kiedy nasze kino znajdowało się na etapie pionierskim, stosunkowo jeszcze wolne od nacisków rynku, a przede wszystkim kręcono w prawdziwych miastach i na rzeczywistych ulicach. Wykorzystując ten atut, zaczęłam szukać informacji o tej pani. Nawet mnie, przywykłej w owych czasach do towarzystwa postaci kalibru Nâzıma Hikmeta, Luchina Viscontiego, Joyce Lussu czy pięknych i utalentowanych Anny Magnani, Lucii Bosé i Riny Morelli, trudno było wybić ją sobie z głowy.
Giacomino ojciec, legendarny kucharz z Positano, który w dziewięćdziesiątej piątej wiośnie życia wciąż cieszył się słońcem, siedząc na schodkach obok jednego z wielkich lwów i przypominając niekiedy, zwłaszcza gdy drzemał, cielesną kopię tych rzeźb, powiedział mi kiedyś: „Nie widywałem księżnej często, bo od dwudziestu lat nie pracuję. Przekazałem pałeczkę młodemu Giacominowi, jego musicie zapytać. Ja mogę opowiedzieć o jej ojcu, to był wielki człowiek! Nie dlatego, że szlachetnie urodzony, arystokracja w naszym kraju upada, ale dlatego, że było z niego nie byle jakie profesorzysko i wszyscy go szanowali. Był jednym z moich pierwszych klientów, kiedy ta plaża była jeszcze kamieniskiem, a ja, com się nauczył gotować na pokładzie (kiedy miałem dwanaście lat, głód był taki, że rodzice musieli mnie zamustrować), zmęczony morzem i przygodami, bo dwadzieścia lat pływałem, otworzyłem osterię w tej grocie, gdzie teraz jest Buca di Bacco, pierwszą w Positano. Miałem cztery stoliki, piec, który sam zbudowałem, i ryby, które sam łowiłem. Książę był liberałem i przychodził tu z żoną, wykształconą kobietą, która rozmawiała z mężczyznami zupełnie jak mężczyzna, i trzema pięknymi córeczkami, tak że kiedy przyjeżdżali powozem, ludzie się zbiegali, żeby na nie popatrzeć, takie były zachwycające… Ale już pogasili światło, idźcie zapytać mojego syna Giacoma… Księżna Erica musi być przedostatnia z rodu Beneventanów.
– Ech, _signo’_ , urok małej Beneventano! – mówi mi Giacomino syn, niczym echo swego ojca, nieco lepiej utrzymane, o wielkiej lwiej głowie, odrobinę łagodniejszej, ale o takich samych błękitnych, wibrujących inteligencją oczach. – Moim zdaniem to tylko wynik tradycyjnego wychowania.
– Ale przecież jej ojciec był liberałem – przerywam mu, pewna siebie i niemądra, jak w tamtych czasach my wszyscy, młodzi, złapani w pułapkę niepohamowanego rozwoju.
– Tak, oczywiście, liberałem i synem liberałów, nigdy nie był faszystą, jeśli o to chodzi, ale w domu, z córkami, tam było po staremu… Można powiedzieć, że je karmiłem. Ich willa stała zbyt wysoko, by wchodzić i schodzić codziennie. Córki i angielska guwernantka miały zawsze zarezerwowany stolik. Mam wrażenie, jakbym je jeszcze widział, takie szczęśliwe i piękne! Ile gwaru i śmiechu było przy tym stole! Ale wszystko zawsze bardzo grzecznie. Książę zrobił mi nawet listę dań na cały tydzień: tylko proste potrawy. Na przykład deser mogły mieć jedynie w niedzielę. I to jest dla mnie urok Eriki. Była wychowana po staremu, nie zepsuli jej przesadnymi studiami… Weźmy na przykład ciebie, _signo’_. – Z czasem udało mi się wymóc na tym kucharzu-filozofie, który posiadł także najtrudniejszą sztukę pamięci, by mówił mi na „ty”. – Byłabyś piękną kobietą, gdyby tylko…
– Gdyby tylko co, Giacomino? Wiesz, że możesz mi wszystko powiedzieć.
– Ech, właśnie na tym polega kłopot. Z tobą rozmawia się jak z chłopakiem. To grzech, to obraza natury. Co sobie myślą kobiety, które zadręczają się pracą jak my, biedni mężczyźni? Nie rozumieją, że wszystko to zostało wymyślone przez wielki biznes? Wiesz, że ja co drugi rok w związku z pracą jeżdżę do Nowego Jorku. Widziałem na własne oczy, jak kobiety uwiodła ta cała, jak to mówią, demokracja: harują jak niewolnice, a jutro uwierzą, że tą harówką zasłużą na szacunek innych. Mylicie się. Zrobili z kobiet fabryczne niewolnice i mięso armatnie… Ja tam nie jestem uczony, ale umiem rozpoznać podejrzane plany i mam pamięć, dzięki temu uratowałem się przed faszyzmem i wojną…
Pozwalam mu mówić, wiem, że teraz nie wydobędę z niego dokładnych informacji na jej temat. Kiedy Giacomino zaczyna filozofować, nic go nie powstrzyma. Mówi o bożku pieniądza, którego kult narzuciła światu Ameryka, o swoim spotkaniu z Ezrą Poundem, o jego Positano, które czeka zniszczenie, kiedy tylko zbudują wielką drogę za pieniądze wyłożone przez lokalnych handlarzy, przecinając i raniąc góry.
– Popatrz, jeszcze się nie zabliźniła rana po tej przeklętej drodze, którą otworzyli w latach dwudziestych, a już ją chcą poszerzać.
Wstałam i spojrzałam na góry. Może pod wpływem smutku, który dosłyszałam w jego głosie, wydaje mi się, że naprawdę widzę, jak krwawią tam wysoko, gdzie linia asfaltu przecina je bez szacunku dla dzikiego chaosu wielkich skał wśród karobów, oliwek i pomarańczy. Wciąż są piękne, ale jak długo jeszcze takie pozostaną? Kiedy droga zostanie poszerzona, kto nas uratuje przed lawiną samochodów i ludzi zgłodniałych przyjemności onegdaj zarezerwowanych dla niewielu?
– _Signo’_, będę szczery, wyglądasz jak przedwcześnie postarzały w trudach życia chłopaczek, a moja Erica, która na oko ma tyle samo lat co ty, popatrz tylko na nią, jak zbiega ze swoją siostrą Olivią. Olivia była najpiękniejsza z trzech klejnotów Beneventanów… Najstarsza, Fiore, zabiła się. Ech, tak, wszystko, co najpiękniejsze, ma swój sekretny ból, nie da się uciec przed naturą, nadmiar piękna skrywa cierpienie. Popatrz na kwiat kaktusa: trwa tylko jedną noc. Albo na gardenię czy jaśmin… Kobiety Beneventano wraz z urodą noszą w sercu melancholię.
Tą sekretną melancholią, o której wspomniał Giacomino, próbowałam, jak umiałam, zaciekawić naszego reżysera i członków naszej grupy mieszkającej w schludnym hoteliku osadzonym na jednym z wielu górskich wierzchołków, które niczym jaśniejąca w nocy aureola opasują Positano – krótko mówiąc, starałam się wciągnąć ich w historię tej kobiety rozdartej między tym, co dawne, a tym, co współczesne, w moich oczach emblematycznej w swoim wyborze spędzania niemal całego roku w miejscowości wciąż jeszcze odizolowanej od barbarzyńskiego naporu produktów, towarów, miejskiego szaleństwa. To zbyt romantyczne, zbyt „skrajny przypadek”, brzmiała lakoniczna odpowiedź miękkich bojowników spod znaku Togliattiego.
Może mają rację, myślałam, wychodząc na balkon orlego gniazda, które nas gościło, zdecydowana nie tracić więcej czasu na moją indywidualistyczną i burżuazyjną ułomność, którą, to już stało się jasne, ta kobieta na nowo we mnie obudziła. Gdy jednak patrzyłam na grę świateł opadających ze skalnych szczytów, biegnących w dół i rysujących obrazy jak z kalejdoskopu, wspomnienie jej uśmiechu kazało mi wypatrywać jej w uliczkach, na placach, rogach domów, aż po światła lampionów na plaży odbijających się od mrocznego morza.
Ale jej nie znalazłam.
_Signo_’ – od _signora_, pani, lub _signorina_, panna.
Palmiro Togliatti (1893–1964) – historyczny przywódca Komunistycznej Partii Włoch, wielokrotny parlamentarzysta.