Spotkanie w Wenezueli - ebook
Format ebooka:
EPUB
Format
EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie.
Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu
PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie
jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz
w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Format
MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników
e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i
tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji
znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji
multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka
i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej
Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego
tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na
karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją
multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire
dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy
wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede
wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach
PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla
EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Pobierz fragment w jednym z dostępnych formatów
Spotkanie w Wenezueli - ebook
Tiffany Davis bierze udział w spotkaniu biznesowych elit w Wenezueli. Jest umówiona z Ryzardem Vrbancicem, by omówić intratny dla obu stron kontrakt. Zjazd rozpoczyna się balem maskowym. Tiffany nie rozpoznaje Ryzarda i ich pierwsze spotkanie przebiega zupełnie inaczej, niż zaplanowała…
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-276-2236-5 |
Rozmiar pliku: | 766 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Tiffany Davis udawała, że nie wzruszają jej ciężkie spojrzenia, które rzucili jej brat i ojciec, gdy weszła do gabinetu tego drugiego. Czyżby nie użyła wystarczającej ilości korektora na bliznach? Czasem najchętniej wyrzuciłaby butelkę płynnego beżu w diabły i krzyknęła: „Proszę. Tak teraz wyglądam. Pogódźcie się z tym”.
Ale brat uratował jej życie, wyciągając z płonącego samochodu. I czuł się winny, że w ogóle ją do niego wsadził. Oboje byli wciąż w żałobie po jej mężu, a jego najlepszym przyjacielu. Nie miało sensu sypać na tę ranę soli…
Brawo, Tiff, grzeczna dziewczynka. Wyduś wreszcie to, co chcesz powiedzieć.
Pomyślała, że już chyba czas na kolejną wizytę u psychiatry, skoro mówi do siebie. Tymczasem jej głębokie westchnienie sprawiło, że obaj mężczyźni zesztywnieli.
‒ Tak? – Zacisnęła zęby w wąskim uśmiechu, próbując utrzymać rozchwianą cierpliwość.
‒ To ty nam powiedz. Co to jest? – Christian skrzyżował ramiona i kiwnął głową w stronę dużego otwartego pudła stojącego na biurku ojca. Pokrywka nosiła logo międzynarodowej firmy kurierskiej, a zawartość wydawała się próbą poślubienia kruka z pawiem, przygotowaną przez wypychacza zwierząt.
‒ Boa z piór, o które prosiłeś w zeszłą Gwiazdkę? – Marny żart, jasne, ale żaden z mężczyzn nawet nie mrugnął. Patrzyli tylko na nią zaciekawieni.
‒ Bądź poważna, Tiff ‒ powiedział Christian. – Czy to oznacza, że chcesz jednak pójść do…?
Maska? Jej myśli aż się zakotłowały. Maska kojarzyła jej się jedynie z opatrunkiem, który przez rok musiała nosić na twarzy po przeszczepie skóry.
‒ Nie wiem, o czym mówisz.
Chłód jej tonu sprawił, że mężczyźni zacisnęli wargi. Dlaczego to wszystko musi być takie trudne? Napięcie między nią a rodziną narastało w każdej minucie każdego dosłownie dnia.
‒ Gdzie niby waszym zdaniem chcę iść? – spytała tak spokojnie, jak tylko potrafiła.
‒ Do Q Virtus – odpowiedział ojciec.
Potrząsnęła głową i wzruszyła ramionami. Czy oni zdają sobie sprawę, że jest w trakcie transakcji wartej pięćset milionów dolarów? Nie miała wiele, ale znów pracowała, prowadząc multimilionową firmę.
‒ Ryzard Vrbancic – tłumaczył Christian. – Poprosiliśmy o spotkanie z nim.
Kawałki układanki wskoczyły na swoje miejsce. Q Virtus był tym męskim klubem, o którym opowiadał kiedyś Paulie.
‒ Chcecie spotkać władcę marionetek na jednej z tych szalonych imprez? Dlaczego? Facet jest despotą.
‒ Bregnowia próbuje dostać się do ONZ. Teraz są demokracją.
Parsknęła niedowierzająco.
‒ Cały świat ignoruje fakt, że ukradł pieniądze ostatniemu dyktatorowi i kupił sobie prezydenturę?
‒ Leczą rany po wojnie domowej. Muszą stworzyć infrastrukturę, którą Davis & Holbrook mogą im zapewnić.
‒ Rozumiem. Ale po co te podchody? Zadzwońcie i zaoferujcie mu nasze usługi.
‒ To nie takie proste. Nasz kraj oficjalnie nie nawiązał jeszcze z Bregnowią stosunków, więc nie możemy otwarcie z nimi negocjować. Ale chcemy być pierwszym numerem na ich liście, gdy te stosunki zostaną nawiązane.
Przewróciła oczami. Polityka była taka zabawna.
‒ Więc ustawiliście potajemne spotkanie…
‒ To jeszcze niepotwierdzone. Stanie się to, gdy tam dotrzesz.
Christian podszedł do pudła i wyjął z niego pierzastą zawartość. Właściwie było to dość piękne. Sztuka. Mieszanka błękitnoczarnych, turkusowych i złotych piór pokrywała górną część na czole i nad oczami. Z obu stron zwisały wstążki, mające ukryć blizny. Nie, nie założy tego!
‒ Wiesz, że do Q Virtus można wejść tylko w przebraniu? – spytał brat. – Maska to twój bilet wstępu.
‒ Nie mój.
‒ A to niby co? – Odwrócił maskę, by mogła dojrzeć swoje imię i nazwisko wytłoczone na wewnętrznej stronie z dopiskiem „Isla de Margarita, Wenezuela”.
Podniosła wzrok, konfrontując się z jego suchym spojrzeniem, które zdawało się mówić: Nie pogarszaj sprawy. Twój ojciec jest pod wielką presją, więc rób grzecznie, co każe.
Nie! ‒ przypomniała sobie. Żyła swoim życiem, nie czekała, aż się spełnią marzenia i oczekiwania innych. Wciąż jednak, wychowana w duchu cywilizowanych rozmów, nie potrafiła być całkowicie krnąbrna.
‒ O, tu jest czip – mówił brat, obracając maskę w rękach. – Dzięki niemu wiedzą, kto wchodzi.
‒ Nie wydaje wam się dziwne, że wiedzieli nawet, jak ukryć moje blizny? – spytała, siląc się na uśmiech.
‒ Q Virtus jest znane z dyskrecji i ochrony danych – tłumaczył ojciec. – Cokolwiek o nas wiedzą, zachowają to dla siebie.
Pomyślała, że to dziwnie naiwny komentarz jak na człowieka, który siedział w polityce i biznesie wystarczająco długo, by nie wierzyć nikomu i niczemu.
‒ Tato, jeśli chcesz zostać członkiem…
‒ Nie mogę. – Wygładził krawat, jedna z oznak zranionego ego. – Jestem po prostu za stary na takie imprezy.
‒ A Christian?
Wzruszył ramionami.
‒ Paulie w końcu tam chodził… – zauważyła.
‒ Załatwiły to pieniądze jego ojca. Tych nigdy im nie brakowało – tłumaczył ojciec rodu Davisów, senator, ze słabo tłumioną zawiścią w głosie. Musiało go to zjadać żywcem, że ojciec Pauliego, jego niegdyś najlepszy przyjaciel i zarazem rywal o względy matki Tiffany, posiadał coś, czego on nie miał w nadmiarze. Nie pomagało nawet to, że pan Holbrook od niedawna nie żył; mówiono, że zmarł ze zgryzoty po wypadku, który zabrał mu ukochanego syna.
‒ Kiedy jeszcze byłaś w szpitalu – dodał od siebie Christian – aplikowałem tam w twoim imieniu, jako twój pełnomocnik, ale nie dostałem odpowiedzi. Widać wiedzieli, że za chwilę wyjdziesz i przejmiesz stery Davis & Holbrook.
Tiffany zdusiła westchnienie. Czy ma przepraszać za to, że wzięła się za firmę, gdy jako tako się wykurowała? Wprawdzie matka powtarzała jej, że prowadzenie biznesu jest niekobiece…
‒ Nie rozumiem tego – wymamrotał ojciec, który jakby czytał w jej myślach. ‒ To był zawsze męski klub.
Zerknęła na maskę, przypominając sobie historie, które Paulie przynosił z eventów w Q Virtus.
‒ To będzie jedno wielkie pijaństwo i orgia… – westchnęła.
‒ To wydarzenie biznesowe – huknął ojciec.
Christian uśmiechnął się do niej ukradkiem.
‒ To miejsce, gdzie elity biznesu mogą się trochę wyluzować – wyjaśnił. – Ale przecież wiele umów zamyka się uściskiem dłoni ponad martini.
Taaak… Wiedziała dobrze, jak to działa. Żony i córki stały z boku w perłach i obcasach, planując piknik na Dzień Niepodległości, a ich mężowie i ojcowie spiskowali, jak zbić jeszcze większe fortuny niż te, które już mieli. Jej zaręczyny z Pauliem były negocjowane między siódmym a dziewiątym dołkiem tutejszego pola golfowego…
‒ To wszystko bardzo interesujące – odpowiedziała po chwili, choć tak naprawdę nie interesowało jej to ani trochę. – Ale mam pilną robotę. Musicie sobie z tym poradzić sami.
‒ Tiffany!
Surowy ton głosu ojca sprawił, że odruchowo niemal stanęła na baczność.
‒ Tak?
‒ Nasi przyjaciele w kongresie liczą na dobre kontakty z Bregnowią. Potrzebuję tych przyjaźni.
Bo liczyły się w kolejnych wyborach. Dlaczego zawsze tylko to musiało być ważne?
‒ Nie wiem, czego ode mnie oczekujesz. Mam zachwalać nasze usługi w stroju show girl? Kto by to potraktował serio? No ale bez maski tak czy inaczej nie pójdę – dodała, pokazując na miejsce, w którym zrekonstruowano jej ucho i wstawiono implant kości policzkowej. Ojciec wzdrygnął się i odwrócił wzrok. To zabolało bardziej niż miesiące wycia od ran po poparzeniach.
‒ Może mogę iść jako twój partner? – zaproponował Christian. – Nie wiem, czy członkowie mogą przyprowadzać osoby towarzyszące, ale…
Mam zabrać brata jak na bal maturalny? Aż tak źle ze mną?
‒ Zabierz mnie i nie będziesz musiała opuszczać swojego pokoju aż do końca – obiecał Chris.
‒ Pokoju?
‒ No, to trzydniowa impreza – tłumaczył. ‒ Przyjeżdżamy o zachodzie słońca w piątek i zostajemy do niedzielnego popołudnia.
Jeszcze przez chwilę zastanawiała się, choć w głębi ducha znała już odpowiedź. Nie miała przecież innej rodziny poza nimi.
‒ Dobrze – powiedziała w końcu. – Ale będę nosić tę maskę cały czas. Nie chcę, żeby się gapili na moje blizny.
‒ Z tego co wiem, wszyscy noszą maski cały czas – powiedział Chris, prawie podskakując z radości.
‒ Będę w moim biurze – wymamrotała.
Ryzard Vrbancic wyszedł po trapie na keję mariny na wenezuelskim wybrzeżu. Wszedł po schodkach na poziom pobliskiego bulwaru, gdzie obejrzał się, by raz jeszcze spojrzeć na prezentujący się okazale na tle purpurowego nieba swój świeżo zakupiony katamaran. Za chwilę zapadnie noc, więc dobrze by było w plątaninie portowych uliczek odnaleźć za dnia drogę do Q Virtus; zwłaszcza że po zamknięciu klubu nikt się tam już nie dostanie. Niby powinien znać tę drogę na pamięć…
‒ Cieszymy się, widząc pana ponownie, Raptorze – usłyszał miły kobiecy głos, gdy tylko minął dobrze zakamuflowany wykrywacz metali, który odczytał czip w jego masce. – Mogę odprowadzić pana do pokoju?
Hostessa w czerwonej sukni była naprawdę pięknym stworzeniem, ale był zbyt poważnym biznesmenem, by angażować się w przygody z hostessami. A w swoich sferach jakoś od tygodni nie mógł sobie znaleźć kochanki. Ostatnia narzekała, że spędza więcej czasu w pracy niż z nią, więc poszukała sobie innego, a jedyną po niej pamiątką były przychodzące kolejne rachunki za spa i zakupy – niemal tak wysokie jak jego frustracja seksualna. No dobrze, powtarzał sobie, musi się uzbroić w cierpliwość. Sytuacja wkrótce się poprawi.
‒ Ma pan prośbę o spotkanie od Żelaznego Motyla – mówiła czerwona piękność. ‒ Mam to potwierdzić?
‒ To kobieta? – spytał.
‒ Nie posiadam informacji o płci naszych klientów, sir.
No tak… Nawet jeśli wiedziała, nie powie.
‒ Nie ma innych wiadomości? – Liczył na odzew międzynarodowych instytucji w związku z jego petycją do ONZ.
‒ Niestety. Czy pan chciałby może coś komuś przekazać?
Cholera. Przybył tu, licząc, że na niego czekają. Ale najwyraźniej zmuszali go do gry na ich warunkach.
‒ Nie, nie teraz ‒ odpowiedział. – Zresztą, poradzę sobie. – Skinął głową w stronę tabletu.
‒ Wszelkie informacje będziemy wysyłać na pana smartwatch. Proszę dać znać, gdyby potrzebował pan czegokolwiek – mówiła, otwierając przed nim drzwi apartamentu.
Usiadł wygodnie w fotelu, by przez chwilę pomyśleć. Zastanowił się, czy ma w pokoju wszystko, co wcześniej zamówił, ale Zeus był przecież pod tym względem niezawodny.
Po kwadransie zszedł do hotelowego pubu, gdzie zobaczył około trzydziestki osób, w większości mężczyzn w smokingach i maskach. Stali w otoczeniu pięknych hostess ubranych w robione na zamówienie czerwone suknie. Przyjął drinka powitalnego – rum na lodzie z odrobiną limonki i cukrem na rancie szklanki. Spojrzał na zegarek. Na jego czwartej godzinie, jak informowało zbiorowisko kropek na wyświetlaczu, w małej grupce mężczyzn stał Żelazny Motyl.
Nie miał pojęcia, skąd Zeus brał te niedorzeczne pseudonimy, ale musiał przyznać, że Raptor, czyli po łacinie „łowca”, „drapieżca”, pasuje do niego jak ulał: drapieżność była jego stylem w biznesie, a poza tym kości paru przedstawicieli tego gatunku dinozaurów znaleziono również w jego rodzinnej Bregnowii.
Obserwując grupę stojących, zastanawiał się, kto był jego kontaktem. Ale i tak przecież nie zacznie z nim rozmowy przy ludziach, skoro miał ją zaplanowaną na prywatną sesję następnego dnia. Poczekał, aż znalazł się poza zasięgiem zebranych, w sali hazardowej, i dopiero tu upublicznił swoją tożsamość kliknięciem na zegarku. Niemal w tej samej sekundzie dostał zaproszenie do stolika z blackjackiem.
Tiffany Davis udawała, że nie wzruszają jej ciężkie spojrzenia, które rzucili jej brat i ojciec, gdy weszła do gabinetu tego drugiego. Czyżby nie użyła wystarczającej ilości korektora na bliznach? Czasem najchętniej wyrzuciłaby butelkę płynnego beżu w diabły i krzyknęła: „Proszę. Tak teraz wyglądam. Pogódźcie się z tym”.
Ale brat uratował jej życie, wyciągając z płonącego samochodu. I czuł się winny, że w ogóle ją do niego wsadził. Oboje byli wciąż w żałobie po jej mężu, a jego najlepszym przyjacielu. Nie miało sensu sypać na tę ranę soli…
Brawo, Tiff, grzeczna dziewczynka. Wyduś wreszcie to, co chcesz powiedzieć.
Pomyślała, że już chyba czas na kolejną wizytę u psychiatry, skoro mówi do siebie. Tymczasem jej głębokie westchnienie sprawiło, że obaj mężczyźni zesztywnieli.
‒ Tak? – Zacisnęła zęby w wąskim uśmiechu, próbując utrzymać rozchwianą cierpliwość.
‒ To ty nam powiedz. Co to jest? – Christian skrzyżował ramiona i kiwnął głową w stronę dużego otwartego pudła stojącego na biurku ojca. Pokrywka nosiła logo międzynarodowej firmy kurierskiej, a zawartość wydawała się próbą poślubienia kruka z pawiem, przygotowaną przez wypychacza zwierząt.
‒ Boa z piór, o które prosiłeś w zeszłą Gwiazdkę? – Marny żart, jasne, ale żaden z mężczyzn nawet nie mrugnął. Patrzyli tylko na nią zaciekawieni.
‒ Bądź poważna, Tiff ‒ powiedział Christian. – Czy to oznacza, że chcesz jednak pójść do…?
Maska? Jej myśli aż się zakotłowały. Maska kojarzyła jej się jedynie z opatrunkiem, który przez rok musiała nosić na twarzy po przeszczepie skóry.
‒ Nie wiem, o czym mówisz.
Chłód jej tonu sprawił, że mężczyźni zacisnęli wargi. Dlaczego to wszystko musi być takie trudne? Napięcie między nią a rodziną narastało w każdej minucie każdego dosłownie dnia.
‒ Gdzie niby waszym zdaniem chcę iść? – spytała tak spokojnie, jak tylko potrafiła.
‒ Do Q Virtus – odpowiedział ojciec.
Potrząsnęła głową i wzruszyła ramionami. Czy oni zdają sobie sprawę, że jest w trakcie transakcji wartej pięćset milionów dolarów? Nie miała wiele, ale znów pracowała, prowadząc multimilionową firmę.
‒ Ryzard Vrbancic – tłumaczył Christian. – Poprosiliśmy o spotkanie z nim.
Kawałki układanki wskoczyły na swoje miejsce. Q Virtus był tym męskim klubem, o którym opowiadał kiedyś Paulie.
‒ Chcecie spotkać władcę marionetek na jednej z tych szalonych imprez? Dlaczego? Facet jest despotą.
‒ Bregnowia próbuje dostać się do ONZ. Teraz są demokracją.
Parsknęła niedowierzająco.
‒ Cały świat ignoruje fakt, że ukradł pieniądze ostatniemu dyktatorowi i kupił sobie prezydenturę?
‒ Leczą rany po wojnie domowej. Muszą stworzyć infrastrukturę, którą Davis & Holbrook mogą im zapewnić.
‒ Rozumiem. Ale po co te podchody? Zadzwońcie i zaoferujcie mu nasze usługi.
‒ To nie takie proste. Nasz kraj oficjalnie nie nawiązał jeszcze z Bregnowią stosunków, więc nie możemy otwarcie z nimi negocjować. Ale chcemy być pierwszym numerem na ich liście, gdy te stosunki zostaną nawiązane.
Przewróciła oczami. Polityka była taka zabawna.
‒ Więc ustawiliście potajemne spotkanie…
‒ To jeszcze niepotwierdzone. Stanie się to, gdy tam dotrzesz.
Christian podszedł do pudła i wyjął z niego pierzastą zawartość. Właściwie było to dość piękne. Sztuka. Mieszanka błękitnoczarnych, turkusowych i złotych piór pokrywała górną część na czole i nad oczami. Z obu stron zwisały wstążki, mające ukryć blizny. Nie, nie założy tego!
‒ Wiesz, że do Q Virtus można wejść tylko w przebraniu? – spytał brat. – Maska to twój bilet wstępu.
‒ Nie mój.
‒ A to niby co? – Odwrócił maskę, by mogła dojrzeć swoje imię i nazwisko wytłoczone na wewnętrznej stronie z dopiskiem „Isla de Margarita, Wenezuela”.
Podniosła wzrok, konfrontując się z jego suchym spojrzeniem, które zdawało się mówić: Nie pogarszaj sprawy. Twój ojciec jest pod wielką presją, więc rób grzecznie, co każe.
Nie! ‒ przypomniała sobie. Żyła swoim życiem, nie czekała, aż się spełnią marzenia i oczekiwania innych. Wciąż jednak, wychowana w duchu cywilizowanych rozmów, nie potrafiła być całkowicie krnąbrna.
‒ O, tu jest czip – mówił brat, obracając maskę w rękach. – Dzięki niemu wiedzą, kto wchodzi.
‒ Nie wydaje wam się dziwne, że wiedzieli nawet, jak ukryć moje blizny? – spytała, siląc się na uśmiech.
‒ Q Virtus jest znane z dyskrecji i ochrony danych – tłumaczył ojciec. – Cokolwiek o nas wiedzą, zachowają to dla siebie.
Pomyślała, że to dziwnie naiwny komentarz jak na człowieka, który siedział w polityce i biznesie wystarczająco długo, by nie wierzyć nikomu i niczemu.
‒ Tato, jeśli chcesz zostać członkiem…
‒ Nie mogę. – Wygładził krawat, jedna z oznak zranionego ego. – Jestem po prostu za stary na takie imprezy.
‒ A Christian?
Wzruszył ramionami.
‒ Paulie w końcu tam chodził… – zauważyła.
‒ Załatwiły to pieniądze jego ojca. Tych nigdy im nie brakowało – tłumaczył ojciec rodu Davisów, senator, ze słabo tłumioną zawiścią w głosie. Musiało go to zjadać żywcem, że ojciec Pauliego, jego niegdyś najlepszy przyjaciel i zarazem rywal o względy matki Tiffany, posiadał coś, czego on nie miał w nadmiarze. Nie pomagało nawet to, że pan Holbrook od niedawna nie żył; mówiono, że zmarł ze zgryzoty po wypadku, który zabrał mu ukochanego syna.
‒ Kiedy jeszcze byłaś w szpitalu – dodał od siebie Christian – aplikowałem tam w twoim imieniu, jako twój pełnomocnik, ale nie dostałem odpowiedzi. Widać wiedzieli, że za chwilę wyjdziesz i przejmiesz stery Davis & Holbrook.
Tiffany zdusiła westchnienie. Czy ma przepraszać za to, że wzięła się za firmę, gdy jako tako się wykurowała? Wprawdzie matka powtarzała jej, że prowadzenie biznesu jest niekobiece…
‒ Nie rozumiem tego – wymamrotał ojciec, który jakby czytał w jej myślach. ‒ To był zawsze męski klub.
Zerknęła na maskę, przypominając sobie historie, które Paulie przynosił z eventów w Q Virtus.
‒ To będzie jedno wielkie pijaństwo i orgia… – westchnęła.
‒ To wydarzenie biznesowe – huknął ojciec.
Christian uśmiechnął się do niej ukradkiem.
‒ To miejsce, gdzie elity biznesu mogą się trochę wyluzować – wyjaśnił. – Ale przecież wiele umów zamyka się uściskiem dłoni ponad martini.
Taaak… Wiedziała dobrze, jak to działa. Żony i córki stały z boku w perłach i obcasach, planując piknik na Dzień Niepodległości, a ich mężowie i ojcowie spiskowali, jak zbić jeszcze większe fortuny niż te, które już mieli. Jej zaręczyny z Pauliem były negocjowane między siódmym a dziewiątym dołkiem tutejszego pola golfowego…
‒ To wszystko bardzo interesujące – odpowiedziała po chwili, choć tak naprawdę nie interesowało jej to ani trochę. – Ale mam pilną robotę. Musicie sobie z tym poradzić sami.
‒ Tiffany!
Surowy ton głosu ojca sprawił, że odruchowo niemal stanęła na baczność.
‒ Tak?
‒ Nasi przyjaciele w kongresie liczą na dobre kontakty z Bregnowią. Potrzebuję tych przyjaźni.
Bo liczyły się w kolejnych wyborach. Dlaczego zawsze tylko to musiało być ważne?
‒ Nie wiem, czego ode mnie oczekujesz. Mam zachwalać nasze usługi w stroju show girl? Kto by to potraktował serio? No ale bez maski tak czy inaczej nie pójdę – dodała, pokazując na miejsce, w którym zrekonstruowano jej ucho i wstawiono implant kości policzkowej. Ojciec wzdrygnął się i odwrócił wzrok. To zabolało bardziej niż miesiące wycia od ran po poparzeniach.
‒ Może mogę iść jako twój partner? – zaproponował Christian. – Nie wiem, czy członkowie mogą przyprowadzać osoby towarzyszące, ale…
Mam zabrać brata jak na bal maturalny? Aż tak źle ze mną?
‒ Zabierz mnie i nie będziesz musiała opuszczać swojego pokoju aż do końca – obiecał Chris.
‒ Pokoju?
‒ No, to trzydniowa impreza – tłumaczył. ‒ Przyjeżdżamy o zachodzie słońca w piątek i zostajemy do niedzielnego popołudnia.
Jeszcze przez chwilę zastanawiała się, choć w głębi ducha znała już odpowiedź. Nie miała przecież innej rodziny poza nimi.
‒ Dobrze – powiedziała w końcu. – Ale będę nosić tę maskę cały czas. Nie chcę, żeby się gapili na moje blizny.
‒ Z tego co wiem, wszyscy noszą maski cały czas – powiedział Chris, prawie podskakując z radości.
‒ Będę w moim biurze – wymamrotała.
Ryzard Vrbancic wyszedł po trapie na keję mariny na wenezuelskim wybrzeżu. Wszedł po schodkach na poziom pobliskiego bulwaru, gdzie obejrzał się, by raz jeszcze spojrzeć na prezentujący się okazale na tle purpurowego nieba swój świeżo zakupiony katamaran. Za chwilę zapadnie noc, więc dobrze by było w plątaninie portowych uliczek odnaleźć za dnia drogę do Q Virtus; zwłaszcza że po zamknięciu klubu nikt się tam już nie dostanie. Niby powinien znać tę drogę na pamięć…
‒ Cieszymy się, widząc pana ponownie, Raptorze – usłyszał miły kobiecy głos, gdy tylko minął dobrze zakamuflowany wykrywacz metali, który odczytał czip w jego masce. – Mogę odprowadzić pana do pokoju?
Hostessa w czerwonej sukni była naprawdę pięknym stworzeniem, ale był zbyt poważnym biznesmenem, by angażować się w przygody z hostessami. A w swoich sferach jakoś od tygodni nie mógł sobie znaleźć kochanki. Ostatnia narzekała, że spędza więcej czasu w pracy niż z nią, więc poszukała sobie innego, a jedyną po niej pamiątką były przychodzące kolejne rachunki za spa i zakupy – niemal tak wysokie jak jego frustracja seksualna. No dobrze, powtarzał sobie, musi się uzbroić w cierpliwość. Sytuacja wkrótce się poprawi.
‒ Ma pan prośbę o spotkanie od Żelaznego Motyla – mówiła czerwona piękność. ‒ Mam to potwierdzić?
‒ To kobieta? – spytał.
‒ Nie posiadam informacji o płci naszych klientów, sir.
No tak… Nawet jeśli wiedziała, nie powie.
‒ Nie ma innych wiadomości? – Liczył na odzew międzynarodowych instytucji w związku z jego petycją do ONZ.
‒ Niestety. Czy pan chciałby może coś komuś przekazać?
Cholera. Przybył tu, licząc, że na niego czekają. Ale najwyraźniej zmuszali go do gry na ich warunkach.
‒ Nie, nie teraz ‒ odpowiedział. – Zresztą, poradzę sobie. – Skinął głową w stronę tabletu.
‒ Wszelkie informacje będziemy wysyłać na pana smartwatch. Proszę dać znać, gdyby potrzebował pan czegokolwiek – mówiła, otwierając przed nim drzwi apartamentu.
Usiadł wygodnie w fotelu, by przez chwilę pomyśleć. Zastanowił się, czy ma w pokoju wszystko, co wcześniej zamówił, ale Zeus był przecież pod tym względem niezawodny.
Po kwadransie zszedł do hotelowego pubu, gdzie zobaczył około trzydziestki osób, w większości mężczyzn w smokingach i maskach. Stali w otoczeniu pięknych hostess ubranych w robione na zamówienie czerwone suknie. Przyjął drinka powitalnego – rum na lodzie z odrobiną limonki i cukrem na rancie szklanki. Spojrzał na zegarek. Na jego czwartej godzinie, jak informowało zbiorowisko kropek na wyświetlaczu, w małej grupce mężczyzn stał Żelazny Motyl.
Nie miał pojęcia, skąd Zeus brał te niedorzeczne pseudonimy, ale musiał przyznać, że Raptor, czyli po łacinie „łowca”, „drapieżca”, pasuje do niego jak ulał: drapieżność była jego stylem w biznesie, a poza tym kości paru przedstawicieli tego gatunku dinozaurów znaleziono również w jego rodzinnej Bregnowii.
Obserwując grupę stojących, zastanawiał się, kto był jego kontaktem. Ale i tak przecież nie zacznie z nim rozmowy przy ludziach, skoro miał ją zaplanowaną na prywatną sesję następnego dnia. Poczekał, aż znalazł się poza zasięgiem zebranych, w sali hazardowej, i dopiero tu upublicznił swoją tożsamość kliknięciem na zegarku. Niemal w tej samej sekundzie dostał zaproszenie do stolika z blackjackiem.
więcej..