Spowiedź - ebook
Spowiedź - ebook
Spowiedź Adrienne von Speyr to książka jednocześnie prosta i głęboka. Prosta dlatego, że nienapisana przez teologa, nieobciążona teologiczną terminologią. Głęboka, bo nie tylko przemyślana, ale i przemodlona. Łączy bogactwo refleksji z praktycznymi wskazówkami dotyczącymi penitenta i spowiednika, warunków spowiedzi, przygotowania do niej i wreszcie samego procesu spowiedzi.
Kategoria: | Wiara i religia |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7906-861-6 |
Rozmiar pliku: | 1,4 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Książka, którą oddajemy polskim czytelnikom do rąk, łączy w sobie bogactwo i głębię refleksji teologicznej (zwłaszcza rozdz. I–V) z prostymi i praktycznymi wskazówkami (przede wszystkim rozdziały następne), dotyczącymi penitenta i spowiednika, warunków spowiedzi, przygotowania do niej i różnych jej rodzajów, wreszcie samego procesu spowiedzi.
Autorka widzi sakrament pokuty jako najpełniej odzwierciedlający istotę Kościoła – pośrednika zbawienia, posłanego do grzeszników. Eucharystia może wydawać się niekiedy zbyt ekskluzywna, zbyt wzniosła, święta, niedostępna. Spowiedź natomiast jest dla wszystkich. „O mnie właśnie chodzi – napisała Adrienne von Speyr. – Ławka konfesjonału została zrobiona specjalnie dla mnie”.
Adrienne von Speyr (1902–1967) była kobietą zamężną, bardzo oddaną swemu zawodowi lekarką. Żyjąc w świecie, a nie za murami klasztornej klauzury, doświadczyła łask głębokiej, wytrwałej modlitwy kontemplacyjnej i przeżyć o charakterze mistycznym. Teksty, które napisała (tłumaczone na różne języki), pomagają wielu ludziom świeckim w ich codziennej drodze do Boga.
Wymowa _Spowiedzi_ jest tym bardziej doniosła, że Adrienne wychowywała się w rodzinie protestanckiej, chrzest w Kościele katolickim przyjęła dopiero w wieku 38 lat. W drodze duchowej towarzyszył jej Hans Urs von Balthasar (1905–1988) – jeden z najwybitniejszych teologów naszych czasów. Był spowiednikiem szwajcarskiej mistyczki, opiekował się jej pisarstwem, opracowywał krytycznie i wydawał jej dzieła. Balthasar wyznał: „Adrienne położyła podstawy pod większość prac opublikowanych przeze mnie po roku 1940”. Charakteryzował jej dzieła jako wolne od jakiejkolwiek sentymentalnej przesady, głęboko kontemplacyjne, powściągliwe, realistyczne i obiektywne.
Ujęcie sakramentu pojednania, z jakim w tej książce się spotykamy, znacznie odbiega od stereotypowych opracowań. Uderza nowością, zaskakuje niekiedy sformułowaniami, które – zwłaszcza u zawodowego teologa – na pierwszy rzut oka mogą nawet budzić zastrzeżenia natury dogmatycznej. Trzeba jednak pamiętać, że prezentowana książka nie jest podręcznikiem dla seminarzystów i przy jej ocenie nie można stosować tych samych kryteriów. Jest to teologia mistyczna. Chociaż wywody autorki są mocno zakorzenione w Piśmie Świętym, nie należy u niej szukać np. usystematyzowanej argumentacji biblijnej – tym bardziej, że (jak wyżej zaznaczono) Speyr mówi językiem mistyków. Wątpliwości, dotyczące jej ortodoksji, rozwiewają się zresztą zwykle, gdy poszczególne wypowiedzi odczytuje się w pełnym kontekście.OD WYDAWCY
Na podstawie opublikowanych dotychczas pism Adrienne von Speyr stwierdzić można bez wahania, że książka o spowiedzi należy do najważniejszych jej dzieł. Obszerny komentarz do pism Janowych, książki poświęcone modlitwie, Maryi, Męce według św. Mateusza, wszystkie zresztą jej dzieła obracały się wokół tematyki aktu i postawy spowiedzi*. Dotyczyły osobowego i kościelno-sakramentalnego spotkania grzesznika z Bogiem, całkowitego otwarcia się człowieka na Boga jako warunku wstępnego wszelkiego daru łaski, posłannictwa i modlitwy.
Nowy – wyraźnie w tej książce podkreślony – aspekt spowiedzi to wątki trynitarne, a zwłaszcza chrystologiczne. Krzyż (rozumiany jako szczytowa realizacja wcielenia Syna) stanowi model spowiedzi, dlatego chrześcijańską sakramentalną spowiedź należy uważać za naśladowanie Chrystusa w ścisłym tego słowa znaczeniu. Niezliczone wnioski, wypływające z tego dogmatycznego założenia, będą się w tym dziele ukazywały stopniowo. Autorka daje tu nie tyle jakiś zwarty system, ile raczej mnóstwo impulsów, którym chętnie i z radością poddawać się mogą zarówno wytrawni teologowie, jaki laicy w tej dziedzinie.
Z trynitarno-chrystologicznych założeń musi się wyłonić w całym swym bogactwie kościelny wymiar spowiedzi. Autorka wykazuje znajomość dyskusji, jakie dziś toczą dogmatycy i historycy, potrafi je przy tym wzbogacać swoimi własnymi przemyśleniami. Trafności jej spostrzeżeń dowodzi krótki rozdział końcowy, poświęcony spowiedzi świętych, uważanej za _crux theologorum;_ w świetle jej wywodów przestaje ona wprawiać w zakłopotanie. Wydawca w dwóch miejscach zwrócił uwagę na to, że myśli, dotyczące „postawy spowiedzi” świętych i jej niezliczonych odmian w Kościele, stanowią przedmiot bardziej szczegółowych rozważań w innym, ukończonym wprawdzie, ale jeszcze niewydanym dziele autorki. Gdzie indziej też zajmie się ona powiązaniami spowiedzi z chrztem.
O wysokiej wartości tej książki stanowi również łączenie głębokich, spekulatywnych przemyśleń z prostymi wskazaniami życiowymi. Na każdej stronicy uderza czytelnika praktyczny charakter jej wywodów, możliwość łatwego odniesienia ich do własnej spowiedzi.
_Hans Urs von Balthasar_WPROWADZENIE: W POSZUKIWANIU SPOWIEDZI
W każdym postępowaniu, którego się nie da uniknąć i na które mogą mieć wpływ wolność i pragnienie, człowiek poszukuje zazwyczaj jakiegoś rozwiązania lub wybiegu, a często także uzasadnienia, mimo iż tego ostatniego trzeba szukać dłużej. Zastanawia się, co zrobić, by polepszyć swą sytuację, zapewnić sobie zadowalającą egzystencję i większe sukcesy. Gdy nie osiąga upragnionego celu, próbuje dociec przyczyn porażki. I dopiero w tym poszukiwaniu pojawia się pytanie o stan jego własnego życia. Usiłuje zrozumieć swoje położenie i usprawiedliwić siebie samego, niekiedy musi przyznać, że okoliczności go przerastają, że nic tu nie pomogą jego wysiłki, bo musi potykać się z mocami, które nad nim górują. A mimo to właśnie wtedy, gdy w tym samousprawiedliwianiu dochodzi do wniosku, że jest bez winy, pojawia się najczęściej głębsze zaniepokojenie i poczucie winy ukrytej.
W większości przypadków człowiek nie jest zdolny do samodzielnego przeprowadzenia analizy własnego losu. Odczuwa potrzebę rozmowy i jej szuka. Nie tyle, by się dowiedzieć, co drugi ma mu do powiedzenia, gdyż ten bardzo rzadko potrafi naświetlić mu jego położenie w zadowalający sposób, ile raczej żeby wykorzystać okazję do gruntownego wyrażenia na zewnątrz przeżywanych trudności. A najbardziej może po to, aby mocą własnych słów utwierdzić się w swoim przekonaniu, tak jakby to, co wypowie – za sprawą jakiejś mocy utajonej w wyrażaniu myśli – uzyskiwało ostateczne potwierdzenie. Tak jakby samo ukazanie siebie stanowiło zarazem ocalenie; jakby słowa, które wypowiada i których równocześnie słucha, nadawały określone ramy jego sytuacji i ją umacniały. I chociaż samo słowo w niczym nie zmienia jego położenia, niemniej przynosi ulgę, wynikającą z lepszego jego zrozumienia i z umocnienia się w przeświadczeniu, że takie właśnie, a nie inne ma być życie.
Dla wielu możliwość wypowiedzenia się stanowi ostatnią deskę ratunku do tego stopnia, że gdy ta zawiedzie, poddają się poczuciu beznadziejności. Wypowiedzenie się było ich ostatnią nadzieją i jeśli nie pomogło, znaczy to, że niczego już nie należy oczekiwać. Po takiej nieudanej rozmowie popadają często w zobojętnienie jeszcze gorsze od poprzedniego, bo przybierające formę całkowitej rezygnacji.
W rzeczywistości ich wypowiedź bardzo często nie stwarza żadnej nowej możliwości, gdyż zanim doszło do rozmowy, wszystko było już z góry przesądzone.
Człowiek bowiem, który o sobie opowiada i rzekomo chce coś zmienić w swym położeniu, w gruncie rzeczy nie pragnie żadnej zmiany. Dobiera sobie takiego partnera, który nie może wywrzeć na niego rzeczywistego wpływu. Jego rola sprowadza się do potakiwania w milczeniu. Jeśli partner został tak dobrany, że nie wolno mu wyrazić własnego zdania i musi przyjąć wypowiedź bez najmniejszego sprzeciwu – choćby z tej racji, że starannie wyselekcjonowano treść wypowiedzi i nakreślony obraz wcale nie odpowiada rzeczywistości – nic dziwnego, że w takiej sytuacji wypowiedź chybia celu. Zawsze można spotkać ludzi, którzy dotychczas wypowiadali się może przed sąsiadką lub kimś innym, z kim są na równej stopie, a teraz zwracają się do kogoś uważanego za wyżej od nich postawionego. Na przykład do lekarza, który wyróżnia się wiedzą, stanowiskiem, licznymi kontaktami. Miejscem takich wypowiedzi bywa najczęściej gabinet lekarza. Ich treść jest jednak zazwyczaj bardzo jednostronna, właśnie dlatego, że rzadko zwierzający się chcą usłyszeć jakąś nieoczekiwaną poradę. Prawie wszyscy szukają potwierdzenia swojego zdania i godzą się na dokonanie tylko bardzo drobnych zmian w życiu. Często też chcą wykorzystać zdanie lekarza przeciw osobom trzecim – bardziej chcą zmienić postępowanie innych aniżeli swoje własne.
Najczęściej ludzie usprawiedliwiają siebie samych. Nie ma dla nich nic przyjemniejszego nad takie na przykład słowa: „Pani córka powinna w końcu zrozumieć...”, „najwyższa pora, żeby Pani mąż...”. Wdzięczni są za każdą nową broń dostarczoną do walki z otoczeniem. Swój los ukazują w taki sposób, żeby każdy zrozumiał, iż żadnej istotnej zmiany nie da się tu wprowadzić. Ich życie naznaczone jest piętnem konieczności. Żon nie cieszy ich własny mąż, bo wieczorem są zbyt zmęczone. Niechętnie idą z nim do kina, ponieważ mają słaby wzrok. To samo się odnosi do ich wad: osoby takie uważają, że z różnych możliwości zawsze wybierają najlepszą i dlatego ich wady są nieusuwalne. Stoją na chwiejącym się, niebezpiecznym rusztowaniu i gdyby ktoś spróbował nim poruszyć, spadłyby i zabiły się. „Jeszcze jedna rozmowa z mężem? – nie, to nie na moje nerwy...”
Sądy takich ludzi o otoczeniu muszą być fałszywe, bo nigdy nie zadali sobie trudu zrozumienia od wewnątrz życia innych i dzielenia ich życia z miłością. Czują jednak palącą potrzebę opowiedzenia, jak źle się im układa, jak uciążliwe i nieznośne jest ich życie; chcą, żeby im okazywano współczucie i utwierdzano w ich negatywnej postawie wobec bliźnich. Czują wprawdzie potrzebę wypowiedzenia się, ale mają już w sobie zakodowaną formę wypowiedzi. Ciągle powtarzają, że chcieliby się wypowiedzieć, wiążą z tym bliżej nieokreślone nadzieje na ogólną poprawę własnej sytuacji, ale na rzeczywistej zmianie im nie zależy. A ponieważ poza własną normą nie uznają żadnej innej, pozostawiają sobie swobodę wypowiadania się według własnego uznania, odmawiając partnerowi prawa do jakiegokolwiek sprzeciwu. Mówią bez uprzedniego zastanowienia się nad treścią słów, nie biorą też za nie pełnej odpowiedzialności. Toteż większość takich wyznań pozostaje czczą gadaniną o sobie samym i o swojej domniemanej sytuacji. A ponieważ istotną sprawą nie jest tu odpowiedzialny dialog, lecz samo mówienie, więc tyle rozmów przeprowadza się w nieodpowiednim miejscu i tak liczni ludzie wpadają w ręce dyletantów, pozbawionych kompetencji i sumienia. Taka rozmowa przynosi może w rezultacie jakąś ulgę, ale nie prowadzi do żadnej rzeczywistej przemiany.
Gdyby tym ludziom ukazać obraz prawdziwej spowiedzi – wraz z koniecznym do niej przygotowaniem, głębokim przemyśleniem i propozycją autentycznego kierownictwa – wtedy albo dostrzegliby w spowiedzi tylko odmianę tego, co nazywają wyznaniem, albo też przeraziłaby ich perspektywa ujrzenia się raz jeden takimi, jakimi są naprawdę. Oznaczałoby to przecież poddanie własnej egzystencji jakiejś normie, z której by mógł wypłynąć nieprzewidziany, ale bezwzględny postulat zmiany życia. To, co ci ludzie nazywają rozmową, nie dotyczy samego wnętrza ich egzystencji. Jeśli naprawdę są wewnętrznie zdeterminowani, w rozmowie ześlizgują się na margines problemu, a zarówno sama istota, jak i przyczyny tego zdeterminowania pozostają niezbadane. Samotność tych ludzi przejawia się w ich niezdolności do szczerej rozmowy.
Każdy, kto z racji swego zawodu zajmuje się problemami innych, a do tego widzi w nich obiekt godny szczególnego zainteresowania, zawsze będzie miał zapewnioną klientelę. Wystarczy, że jest po prostu obdarzony sztuką słuchania, a już przez to samo wzbudza zaufanie, tak że ludzie tłumnie się doń garną i opowiadają niewiarygodne historie. Klienci czerpią pociechę i satysfakcję z tego, że ktoś poświęcił im trochę czasu. Zostali przyjęci, mogli się wypowiedzieć i już to napawa ich radością. Istnieją ponadto metody i techniki, na przykład w psychoanalizie, które w celu przyniesienia człowiekowi ulgi sięgają do jego podświadomości, by za pomocą pochodzących stamtąd impulsów zestawiać pewną całość. Techniki te wydobywają na światło dzienne życie popędów i erotykę, w ich mniej lub bardziej uświadamianych przejawach, po to, aby na ich podstawie wytłumaczyć całe zachowanie człowieka. W rezultacie pacjent zyskuje nowe, ale fałszywe rozumienie siebie. A ponieważ taka terapia trwa długo, przez cały ten czas pacjent czuje się rzeczywiście podniesiony na duchu. Jeśli to zbiega się w czasie z przeżywanymi przezeń szczególnymi trudnościami, będzie później przekonany, że uzyskał skuteczną i trwałą pomoc. Ludziom, którzy po takiej kuracji czują się uzdrowieni, wyjaśniono często zaledwie parę zupełnie elementarnych spraw, i to w taki sposób, że w przyszłości przy wszelkich konfliktach będą sięgać po to samo wyjaśnienie. Stali się natomiast ślepi na wszystko, co nie pasuje do schematu popędów. Nie należą do ludzi, dla których wyznanie było początkiem otwarcia się na bogactwo i pełnię rzeczywistego życia; odebrano im wszystko, co się nie utożsamia ze szkolną metodą analizy. Nie każda metoda musi być tak ciasna, jak klasyczna psychoanaliza. Istnieje wiele dróg, na których próbuje się dopomóc człowiekowi. Mogą się one sprowadzać do ukazywania uwarunkowań społecznych, mogą odsłaniać ukryte dotychczas aspekty egzystencji. Wszystkie jednak pozostaną tylko ludzkimi metodami, receptami wynalezionymi w celu bardziej lub mniej sztywnego stosowania ich do wielu przypadków. Tworami ludzkimi, które z tej racji mogą uchwycić i uleczyć tylko bardzo ograniczoną część ludzkiego ja. To samo należałoby powiedzieć o metodzie, która by chciała wykorzystać jako jedną z technik działania czynnik religijny, na przykład modlitwę.
Ostatecznie tylko Stwórca duszy będzie mógł tak nią pokierować, że stanie się tym, czym On chce, by się stała. Jedynie On może ją uleczyć sobie tylko znanymi sposobami, które ujawnia i przepisuje jako lekarstwa. Wszystkie inne stosunki pomiędzy prowadzącym i prowadzonym opierają się na jakiejś potrzebie. Najważniejsza natomiast droga Boża, spowiedź, opiera się na posłuszeństwie. Na posłuszeństwie względem Boga; i to zarówno na posłuszeństwie kierownika, jak i kierowanego. Człowiek może, oczywiście, odczuwać potrzebę spowiedzi. Gdy jednak się już rzeczywiście spowiada, czyni to w posłuszeństwie Bogu. W mniejszym jeszcze stopniu spowiednik słucha cudzych grzechów z własnej potrzeby. Czyni to przede wszystkim i wyłącznie w posłuszeństwie wobec Boga. Bóg sam oznaczył raz na zawsze miejsce, gdzie chce stosować psychoanalizę wobec grzeszników: jest nim krzyż i na jego wzór ustanowiona spowiedź. Podstawowym aktem posłuszeństwa wobec Boga jest wejście na drogę, którą On ukazał jako jedynie słuszną i przywracającą zdrowie. Nie znaczy to, że wszelka inna poza spowiedzią rozmowa o sprawach duchowych jest bezcelowa albo szkodliwa. Jeśli jednak jej potrzeba zrodzi się we właściwym miejscu duszy i zostanie przeprowadzona w odpowiedni sposób, wtedy wcześniej czy później, prostą lub krętą drogą, rozmowa taka doprowadzi do aktu spowiedzi. Sprawy drugorzędne można, rzecz jasna, załatwić za pomocą odpowiednich drugorzędnych metod.
Jeśli człowiek, choć w bardzo prymitywny sposób, stara się zrozumieć siebie przed Bogiem, jeśli wie, że został przez Niego, podobnie jak Adam stworzony, że Chrystus go odkupił i przez swą śmierć otworzył mu drogę do Ojca i bramę niebios, wówczas pomiędzy dwoma biegunami swego życia, narodzeniem i śmiercią, czując się niewątpliwie grzesznikiem, będzie niejako z konieczności czekał na spowiedź. Będzie oczekiwał, że Bóg da mu możliwość powrotu do tego centrum, które On sam wskazuje i otwiera. Każdy człowiek dochodzi w ten czy inny sposób do przekonania, że „dalej tak z nim być nie może”, a to z kolei prowadzi do postawienia sobie pytania, jak by jego życie, widziane oczyma Boga, mogło, a może powinno ułożyć się w przyszłości. Jak Bóg sobie wyobraża jego życie, nie tylko jako całość, ale od tej właśnie chwili? Czy nie istnieje jakieś konkretne Boże oczekiwanie, które on by mógł i musiał spełnić w określony i przez samego Boga zaplanowany sposób? Może czuje, że zdany na swą własną wolność, nie zdoła odpowiedzieć na to Boże oczekiwanie. Że wypowiedzenie się według własnej lub cudzej recepty i przerzucenie w ten sposób ciężaru na drugiego nie wystarczy do odnalezienia najgłębszej uczciwości i prostej linii, łączącej narodzenie ze śmiercią. Wszelkie dostępne mu poza spowiedzią sposoby wyznania mogą przynieść chwilową ulgę, ale nawet najmniej doświadczony zauważy, że taka chwila pozostaje tylko jednym z wielu momentów życia i że należałoby je wszystkie ujmować w jakiejś jedności.
Załóżmy, że jesteś moim przyjacielem i mówię ci: „Dalej tak nie mogę; omówmy wspólnie moją sytuację, odkryjemy, być może, miejsca, gdzie zwrotnice zostały błędnie przestawione, w tym poszukiwaniu cofniemy się może aż do dzieciństwa. To, co zrozumiem, dopomoże mi zacząć życie od nowa”. Jednak w każdej takiej wypowiedzi jednostka byłaby rozpatrywana w izolacji i nie byłoby oczywiste, że żyje w społeczności zarówno świętych, jak i grzeszników. A prawa takiej społeczności mogą być znane jedynie Bogu. W spowiedzi jestem wprawdzie pojedynczym człowiekiem, ale występuję zarazem jako członek ludzkości, jeden z jej upadłych członków. W spowiedzi pojawia się więc zupełnie inna niż w analizie siatka pojęć – osobowa, a zarazem społeczna, uniwersalna wręcz, która ujmuje świat jako całość, wraz ze stosunkiem Boga do niego. Uwzględnia rzeczy pierwsze i ostatnie – choćby nawet te powiązania ukazywały się niejasno i tylko pośrednio. A ponieważ zupełnie odmienna jest tu sytuacja, odmienne są też środki zaradcze. Na szali nie leży prawda ludzka, lecz Boża; nie jest to nawet prawda jego duszy, jego egzystencji, jego najgłębszych struktur, ale po prostu prawda Boża. Żadna ludzka metoda nie traktuje serio tej Bożej prawdy, co najwyżej odsuwa ją na godzinę śmierci i nie pomaga człowiekowi dokonać w sobie takiej przemiany, jaka by odpowiadała tej właśnie godzinie.
Jak długo pomoc przychodzi od człowieka i nie wykracza poza ludzką płaszczyznę, tak długo może oddziaływać tylko ludzkimi środkami. Wszystko, co do człowieka dociera z zewnątrz, może być uważane wyłącznie za przypadek i rzeczywistość zewnętrzną, pozytywną lub negatywną, nie może się jednak dokonać zjednoczenie świata wewnętrznego z zewnętrznym. Wizyta u psychologa może mi wskazać tylko „sposoby postępowania” odpowiednie w chwili obecnej, które jednak w zmienionej rzeczywistości mogą i muszą podlegać zmianom. Spowiedź natomiast stawia człowieka wobec jego Boskiego przeznaczenia, w obliczu spraw ostatecznych.
Dopóki się ktoś nie spowiada, sądzi, że wolno mu mówić lub przemilczać to, co zechce. Nieznośne w spowiedzi nie wydaje mu się wtedy upokorzenie, związane z odsłanianiem się, ani świadomość własnych grzechów (bo tę ma i bez spowiedzi), lecz nieuchronna kapitulacja przed koniecznością pełnego wyznania. Pozbawiony zostaje wolności wyboru i może tylko wyjawić wszystko albo nic. Cały jest chory i cały potrzebuje uzdrowienia. To pierwsze upokorzenie. Drugie wynika z faktu, że jest jednym z wielu i musi się dostosować do tych samych co inni okoliczności, na przykład do zajęcia miejsca przed konfesjonałem o oznaczonej godzinie. Jest to jakby naznaczenie wspólnym piętnem, usunięcie wszystkich zewnętrznych różnic. Właściciel fabryki razem ze sprzątaczką, pani domu ze swoją kucharką, wszyscy na tym samym poziomie. Akurat w chwili mówienia o sprawach najbardziej intymnych nie ma się żadnego wyboru, jest się zrównanym z innymi grzesznikami. Jest się jednym ze spowiadających się grzeszników. Tracą ważność szczególne cechy mojego „przypadku”, które w moich oczach czyniły go tak interesującym i które tak chętnie wyjaśniłbym słuchającemu. Spowiadanie się jest przede wszystkim przyznaniem się nie tylko do własnych grzechów, ale do Boga, do Jego poleceń i przykazań, co więcej – do Jego Kościoła z jego słabością i licznymi niejednoznacznymi i gorszącymi stronami.
Samo „mówienie” drugiemu o swoim życiu nie pociąga za sobą żadnych dalszych zobowiązań. Wobec mojego słuchacza mogę odczuwać wdzięczność albo zażenowanie. Pozostaję jednak człowiekiem wolnym, który może się na powrót zamknąć. Spowiedź nie jest takim samym jednorazowym aktem, w niej nic się nie da odizolować, akt wyznania obejmuje wyraźnie całego człowieka, całe jego życie, światopogląd i cały stosunek do Boga.
Gdy osobie trzeciej opowiadam, że komuś wyjawiłam jakieś swoje życiowe sprawy, najczęściej spotykam się z aprobatą: masz rację, cieszę się, że masz kogoś, kto ci może dopomóc. W pewnym sensie urosnę w jego oczach. Jednak kiedy jej oświadczę, że idę do spowiedzi, że stanowi ona dla mnie wyzwolenie, pomniejszy mnie to w jej oczach, bo wszyscy niespowiadający się wysuwają wiele zarzutów przeciw spowiedzi. Twierdzą, że narusza wolność człowieka, obraża jego dumę, jest czymś nienowoczesnym, średniowiecznym, ponieważ wiąże się z tyloma zewnętrznymi formami. Wszystkim, którzy nie chodzą do spowiedzi, wydaje się, że są ponad to, że spowiedź degraduje do niższej klasy. Każdy człowiek, znający tylko ludzkie wyznania, zgodnie z własnym uznaniem akceptuje je albo odrzuca, sam czyni takie wyznania też tylko w tej mierze i wtedy, kiedy mu to odpowiada. Spowiadający się natomiast musi z góry wykluczyć wszelkie „odpowiada mi”. Kiedy ludzie decydują się na wyznania, do których skłania ich jakaś życiowa konieczność, powinni ich nie zaprzestawać tak długo, aż spojrzą prosto w oczy tej konieczności. Aż dojrzą poruszające ich motywy i przynajmniej na moment zostaną wytrąceni ze wspomnianej, w ich oczach nieodwracalnej sytuacji, tak że wyraźnie ukaże się im ich wina. Aż przyjdzie im do głowy myśl, że między sytuacją i winą może istnieć rzeczywisty związek. Bo najczęściej bywa tak: nawet jeśli wiedzą i przyznają, że zrobili coś nie tak, jak należy, że wyrządzili krzywdę i nadal ją wyrządzają, to są przyzwyczajeni uważać się za określoną jedność, na którą ich grzech nie ma rzeczywistego wpływu. Dopiero gdy ktoś spojrzy prosto w oczy swojemu grzechowi, wtedy odkryje ten związek, który okaże się czymś zupełnie innym niż zwykłym paralelizmem „losu” i „ułomności”, jak to bywa w świadomości ogółu. Po jednej stronie ludzie widzą swe nieudane życie, ciężką dolę, a po drugiej stronie siebie samych, oczywiście z pewnymi brakami. Jedność obu tych elementów dostrzegamy dopiero wówczas, gdy sam Bóg trzyma przed nami lustro – jeśli tylko mamy odwagę w nie spojrzeć.
Tym trzymanym przez Boga lustrem jest Jego Syn, który stał się człowiekiem, podobnym nam we wszystkim oprócz grzechu. Dlatego ten, kto chce się nauczyć spowiedzi, musi się najpierw przyjrzeć życiu Syna Bożego. Od Niego się dowie, czym jest spowiedź, jak należy rozumieć ją samą i jej działanie.PRZYPISY
* To wyrażenie będzie się często pojawiało w tej książce. Niezbyt może zręczne, ale najlepiej chyba oddaje sens _Beichthaultung_ oryginału. Chodzi, rzecz jasna, o wewnętrzną postawę człowieka spowiadającego się. Na czym ona dokładnie polega, pomogą zrozumieć kolejne rozdziały. Najogólniej jest to postawa całkowitego otwarcia się człowieka przed Bogiem, którego w spowiedzi reprezentuje kapłan, wyrażająca gotowość przyjęcia całej Jego woli. Najwyższych wzorców postawy spowiedzi autorka doszukuje się w Trójcy Świętej i w tajemnicy Boga-Człowieka (przyp. tłum.).
1 Jezus jako Mesjasz jest razem z ludźmi nie przez swoje osobiste grzechy – bo ich nie miał – lecz przez to, że żyje w świecie, naznaczonym grzechem, a więc oddalonym od Boga. Święty Paweł wyrazi to dosadniej, mówiąc, że Bóg Jezusa uczynił grzechem (2 kor 5,21; por. też ga 2,13) – przyp. wyd.
2 Te i inne pojawiające się, niezupełnie jasne wypowiedzi Speyr, dotyczące wiedzy Jezusa, stają się bardziej zrozumiałe, gdy się uwzględni nie tylko zagadnienie podwójnej wiedzy Jezusa – Boskiej i ludzkiej – ale nadto różne poziomy wiedzy ludzkiej (niektórzy scholastycy wyróżnili tu aż siedem rodzajów) – zwłaszcza Jego widzenie i wiedzę nabywaną. Co do tej ostatniej istnieje wśród teologów wielka różnorodność interpretacji (przyp. wyd.).
3 „Obojętność” _(Indifferenz)_ – oznacza tu całkowite zdanie się na wolę Bożą (przyp. tłum.).
4 Zgodnie ze swym posłannictwem Sługi Bożego Jezus wziął na siebie wszystkie nasze grzechy. Tutaj autorka mówi o tych grzechach, z którymi Jezus się bezpośrednio spotykał w ciągu swego życia (przyp. wyd.).
5 Chrzest Janowy mógł być dla ludzi rzeczywistym oczyszczeniem z grzechów przez wiarę w przychodzącego Mesjasza. Jezus – bez grzechu – nie potrzebował takiego oczyszczenia. Chrzest przyjął jako przykład dla nas. Ma on więc wartość symbolu i tak należy rozumieć Jego „oczyszczenie” (przyp. wyd.).O AUTORCE
ADRIENNE VON SPEYR (1902–1967) – szwajcarska mistyczka, osoba świecka, oddana chorym lekarka. Urodzona i wychowana w rodzinie protestanckiej, w wieku 38 lat przyjęła chrzest w Kościele katolickim. Po konwersji doświadczyła wielu łask charyzmatycznych. W duchowej drodze towarzyszył jej Hans Urs von Balthasar (1905–1988), jeden z najwybitniejszych teologów naszych czasów. W Wydawnictwie W drodze ukazały się: _Msza święta_ (2018), _Tajemnica śmierci_ (1999), _Trzy kobiety i Pan_ (1998), _Lumina_ (1998).