- W empik go
Sprawa Chodorkowskiego - ebook
Sprawa Chodorkowskiego - ebook
Książka opowiada o sprawie Michaiła Chodorkowskiego, skazanego przez Sąd Rosyjski i umieszczonego w ciężkim więzieniu za sprzeciw wobec polityki Kremla. Opowiada o współczesnej Rosji, mówi o prawach człowieka i obywatela oraz analizuje sytuację prawną panującą w systemie jurysdykcyjnym, ekonomicznym i społecznym Rosji. Jest niezbędną pracą dla zrozumienia współczesnej polityki rosyjskiej i rosyjskiego społeczeństwa.
Spis treści
WSTĘP
Aleksander Pumpiański PROCES
Siergiej Kowaliow POSŁOWIE DO PROCESU
ANEKSY
Michaił Chodorkowski, Adam Michnik LISTY
POSŁOWIE
OD WYDAWCY
Kategoria: | Literatura faktu |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7893-060-0 |
Rozmiar pliku: | 862 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
W tym roku minie dziesięć lat od wybuchu sprawy Michaiła Chodorkowskiego – dziesięć lat to właściwie cała epoka. Wiele się od tamtego czasu na świecie zmieniło. Ale nie w Rosji Władimira Putina: tak jak był on wówczas postacią numer jeden rosyjskiej polityki, tak jest nią po dziś dzień, a Rosja jak była państwem żyjącym ze sprzedaży surowców, tak nim pozostała. Michaił Chodorkowski miał ambicję zmienić jedno i drugie. Chciał zmienić rosyjską politykę, chciał też poprzez modernizację kraju sprawić, by ten rozwijał się wielostronnie – on, który zgromadził wielki majątek właśnie na sprzedaży ropy. Nie wiemy, jak wyglądałaby Rosja dziś, gdyby w 2003 roku Kreml nie postanowił ukarać zbyt samodzielnego oligarchy.
Być może rzeczywiście, jak chcą jego zwolennicy, Chodorkowski chciał skończyć z praktyką szalonych lat dziewięćdziesiątych XX wieku, gdy pieniądze po prostu się kradło i chciał zmieniać Rosję w nowoczesne państwo. Nie wiemy, czy pragnął tego na pewno i czy by tego dokonał. Wiemy za to, że dzisiejsza Rosja po procesach Chodorkowskiego jest państwem, w którym wymiar sprawiedliwości jest absolutnie zależny od woli władcy i w którym sędziowie i prokuratorzy są marionetkami na usługach polityki.
Michaił Chodorkowski osadzony w więzieniu, Anna Politkowska zabita pod własnym domem, Stanisław Markiełow zastrzelony w biały dzień, Natalia Estemirowa uprowadzona i zamordowana w Czeczenii, Siergiej Magnitski zmarły w areszcie – to cena, jaką płacą Rosjanie za zaniechanie zmian, za to, że nie podjęto nawet propozycji Chodorkowskiego. A to przecież tylko najbardziej znane przykłady. Nie chodzi o to, że za wszystkie te tragedie odpowiada bezpośrednio dzisiejsza władza – bo pewnie nie odpowiada. Ponosi ona jednak winę za to, że mimo propagandy „dyktatury prawa”, kraj ten wciąż jest państwem, gdzie morderstw dokonuje się w biały dzień, a ich sprawcy mogą czuć się bezpiecznie.
Dziś próbuje się z Michaiła Chodorkowskiego robić niemal świętego – dysydenta, myśliciela. Być może coś w tym jest. Może Chodorkowski jest dysydentem nowych czasów, nie tych, gdy brodaci intelektualiści szli do więzienia za napisanie krytycznego artykułu, ale czasów, gdy władza karze tych, którzy kupują do szkół komputery, bo te, jako narzędzie zdobywania wiedzy, mogą przyczynić się do budowy nadmiernie wykształconego, a więc mniej podatnego na manipulację, społeczeństwa.
Moim zdaniem jednak nie trzeba kreować Chodorkowskiego na nowego Andrieja Sacharowa. Nie chodzi bowiem o to, co Chodorkowski zrobił, czy czego nie zrobił. Chodzi o to, że nawet jeśli był ostatnim łotrem, jego uwięzienie, proces i skala popełnionych przy tym manipulacji są wielką obrazą Rosji i jej narodu. I o tym jest książka Aleksandra Pumpiańskiego i Siergieja Kowaliowa, uzupełniona korespondencją Adama Michnika z Michaiłem Chodorkowskim.
Ich eseje pisane językiem żywym, zaangażowanym, to ważne świadectwo współczesnej Rosji. Rosji Władimira Putina i – czy chce on tego, czy nie – Michaiła Chodorkowskiego.
Andrzej Brzeziecki
Redaktor naczelny „Nowej Europy Wschodniej”Sędzia Daniłkin¹ miał szansę przejść do historii. Wystarczyłoby wydać zgodny z prawem wyrok, który stałby się dowodem na to, że w Rosji istnieją niezależne sądy, a w każdym razie jeden niezależny sędzia. Niech by i był tylko jeden. To wcale nie tak mało.
Nawet nie zdajemy sobie sprawy, jak bardzo społeczeństwo może potrzebować takiego przykładu sądu zgodnego z sumieniem, bez oglądania się na władze. Łyk żywej wody potrafi czynić cuda.
Sąd Chamownicki miał zatem swoją szczególną szansę. Tak jak parę lat temu, w innej sytuacji, miały ją sądy: Sąd Basmański, Mieszczański, Chamownicki – szeregowe moskiewskie sądy rejonowe², nic nadzwyczajnego. Ważna jest topografia – w gmachu Basmańskiego Sądu przy ulicy Technicznyj Pierieułek 2 mieści się również Główny Urząd Śledczy Prokuratury Generalnej. Przed 2001 rokiem fakt ten nie miał specjalnego znaczenia, ale potem wszystko się zmieniło.
Wtedy został bowiem przyjęty nowy Kodeks Karny Rosyjskiej Federacji, a w nim artykuł stanowiący, że zgoda na areszt, rewizje i inne „aktywne działania śledcze” ma być wydawana przez sędziego, a nie – jak wcześniej – przez prokuratora. Ta zmiana wywołała zaciekły sprzeciw prokuratora generalnego (był nim wtedy Ustinow³), ale nie wpłynęło to na ostateczną decyzję. Nowy Kodeks przyjęto – społeczeństwo otrzymało sygnał, że system jest dostosowywany do demokratycznych norm. Przepis zmuszał śledczych Generalnego Urzędu Śledczego do zwracania się o sankcje na areszt do Basmańskiego Sądu. Tyle tylko, że w rzeczywistości zmiany były czysto teoretyczne. Śledczy i tak z automatu otrzymywali wszystko, czego dusza zapragnie. (W innym sądzie też zapewne nie spotkaliby się z odmową, ale realnie ta procedura odbywała się w Sądzie Basmańskim.)
Główny Urząd Śledczy Prokuratury Generalnej zajmuje się przecież wyłącznie najważniejszymi, „głośnymi” sprawami, z których co druga ma klauzulę „pod osobistym nadzorem”. Pracują nad nimi wyłącznie pupile systemu, „ważniacy” – śledczy do badania spraw szczególnej wagi. Mają oni słabość do efektów specjalnych. Nawet rutynowe zajęcie dokumentów ma oprawę popularnego „Kukły show”⁴ z udziałem telewizji i prasy.
Milion innych spraw toczy się z użyciem bezpardonowych nacisków, z łamaniem procedur i bezceremonialnym naruszaniem prawa. Zazwyczaj jednak otacza je mur milczenia. Natomiast widownią postępowań „szczególnej wagi” staje się często cały kraj, a więc i krzykliwi obrońcy praw człowieka – rodzimi oraz zagraniczni.
Tak oto powstało pojęcie „basmańska praworządność”. Chociaż sam w sobie Basmański Sąd nie zawinił bardziej od innych. Po prostu stał się symbolem szerszego zjawiska.
U nas wszystko dzieje się „po naszemu”. Nic nie jest takie, jak gdzie indziej. Prawo nie jest prawem, lecz „dyktaturą prawa”. Demokracja jest suwerenna, a praworządność – „basmańska”.
Nawet onomastyka jest swojska. Odpustowa.
Starotureckie pochodzenie słowa „basman” oznacza „państwowy chleb”, jednak nasz „basmański” wymiar sprawiedliwości wcale chlebem nie pachnie. Czuć go natomiast Rosją siermiężną i konopną, nie wywietrzonym zaduchem tatarsko-mongolskiego jarzma.
W niczym tak jaskrawo nie dała się poznać „basmańska praworządność”, jak w sprawie Chodorkowskiego.Proces pierwszyWładza to posiadanie
„Do uwagi wszystkich, którzy chcą przekazać przesyłkę Michaiłowi Chodorkowskiemu!
Przyjaciele! Mamy do was wielką prośbę: nie wysyłajcie Michaiłowi Borysowiczowi paczek ani przesyłek pocztowych!
Zgodnie z Kodeksem Karno-Wykonawczym FR, osobom ‛skazanym na pozbawienie wolności w koloniach karnych zezwala się na otrzymywanie sześciu paczek i sześciu przesyłek pocztowych w ciągu roku’ (art. 121, p. 1). Liczba przedmiotów, które można przekazać, jest tym samym mocno ograniczona wagowo. Każda wasza przesyłka, jaką odbierze, może pozbawić go paczki od bliskich, w której będzie znajdować się na przykład tak niezbędna w warunkach syberyjskich ciepła odzież (już pod koniec listopada temperatura w Krasnokamieńsku wynosi minus 31 stopni Celsjusza).
Gdybyście chcieli przekazać jakieś produkty spożywcze, lepiej nie wysyłajcie ich bezpośrednio do Michaiła Chodorkowskiego, lecz na adres kolonii z adnotacją ‛pomoc humanitarna’. Natomiast, jeśli chcecie przesłać Michaiłowi Borysowiczowi książkę, prosimy, adresujcie ją do biblioteki tej kolonii. Ponieważ M. Chodorkowski, jak mówią adwokaci, jest jej jedynym bywalcem, na pewno nową książkę dostrzeże. Prosimy przy tym nie zamieszczać żadnych dedykacji, bo wtedy zostanie ona potraktowana jako osobista paczka, a jej waga wliczona do ogólnego limitu dozwolonych przesyłek.
Bardzo prosimy o potraktowanie ze zrozumieniem naszego apelu”.
Taka odezwa znalazła się na ostatniej stronie broszury Michaiła Chodorkowskiego „Zwrot w lewo-2”.
„Zwrot w lewo” – zaskakujące kredo dla oligarchy i miliardera, nieoczekiwany zwrot w światopoglądzie najbogatszego człowieka Rosji.
Autor „Zwrotu w lewo” nie jest już zresztą oligarchą ani miliarderem, lecz więźniem kolonii krasnokamieńskiej na dalekiej Syberii. Bardziej radykalnej odmiany losu trudno sobie wyobrazić. Co ona oznacza? Triumf sprawiedliwości czy skrajne bezprawie? Kim naprawdę jest Michaił Chodorkowski? Represjonowanym geniuszem ekonomicznym czy niebezpiecznym przestępcą?
Rosyjskie społeczeństwo podzieliło się niemal dokładnie na pół, jeżeli chodzi o ocenę spektakularnego aresztowania właściciela Jukosu i odbywający się w równie spektakularnym stylu proces w jego sprawie. Można powiedzieć: istny renesans manicheizmu.
Co prawda, logikę manichejską wyróżnia nie tylko kontrastowość – czarne lub białe, anioł albo diabeł – lecz i godna pozazdroszczenia prostota. Natomiast nasza rzeczywistość jest dużo bardziej złożona.
Mamy już nie jeden, lecz dwa procesy. W pierwszym moskiewski Mieszczański Sąd skazał Chodorkowskiego na 9 lat pozbawienia wolności. 22 września 2005 roku kasacyjnym wyrokiem Moskiewski Sąd Miejski obniżył karę do 8 lat. Zgodnie z prawem Chodorkowskiego można byłoby przedterminowo zwolnić warunkowo po ponad pięciu latach więzienia. Tak się jednak nie stało, ponieważ podczas pobytu w kolonii karnej skazany podobno nie opanował w stopniu wystarczającym tajników warsztatu operatora maszyn szwalniczych. Zresztą wkrótce wszczęto nowy proces, z nowego oskarżenia, grożący Chodorkowskiemu jeszcze dwudziestoma latami więzienia.
Werdykt Mieszczańskiego Sądu brzmiał: Jukos jest winien niezapłacenia państwu podatków w niewyobrażalnej wysokości, czyli 30 miliardów dolarów.
Zarzuty wysunięte w drugim procesie, który odbywał się w Chamownickim Sądzie, były jeszcze bardziej horrendalne. Zgodnie z nimi – Chodorkowski i Lebiediew, wraz ze zorganizowaną grupą przestępczą, ukradli całą wydobytą przez związane z Jukosem spółki ropę o wartości 45 miliardów dolarów.
Tak przedstawiał się przebieg procesu karnego, który odbywał się – nazwijmy to – w dwóch aktach.
Tymczasem równolegle trwał jeszcze inny proces – osąd opinii publicznej, a w nim zarówno argumenty obrońców, jak i zarzuty oskarżenia, brzmią całkiem inaczej. Wyroki osądu także są co najmniej dwa. Mają różną, żeby nie powiedzieć przeciwstawną, wokandę, nie mówiąc już o składzie „ław przysięgłych”. Jeden trzyma stronę sprawiedliwej, karzącej ręki państwa. Był zapewne inspirowany odgórnie, ale zdobył popularność również na dole.
Drugi – to proces protestu, który ma charakter rozrachunkowy. Swoimi działaniami państwo zniszczyło najlepszą firmę o wartości giełdowej wynoszącej czterdzieści miliardów dolarów, drugiego co do wielkości płatnika podatków w kraju. Tak brzmi werdykt społeczności opozycyjnej.
Tu określenie „basmańska praworządność” pochodzące od nazwy sądu, który pokornie usankcjonował prokuratorskie bezprawie, weszło do obiegowego języka, jak nie przymierzając „szemiakiński sąd”⁵.
Te same wydarzenia i fakty prowadzą do zgoła różnych wniosków. Posłuchajmy argumentów każdej ze stron. Jako wyrazisty przykład rozdwojenia opinii społecznej mogą posłużyć dwa dziennikarskie śledztwa: Władimira Pieriekriesta („Izwiestija”) – „Za co siedzi Michaił Chodorkowski” (tekst o charakterze demaskatorskim) i Walerija Paniuszkina – „Michaił Chodorkowski. Więzień ciszy” (tekst apologetyczny). Będę tu czasem przytaczać cytaty z obu tych książek.
Formalne oskarżenie nr 1 to podatki. Faktu, że Jukos uchylał się od płacenia podatków, nikt nie kwestionuje. Różnica polega na tym, że oskarżenie nazywa to kradzieżą, natomiast obrona – zminimalizowaniem płatności, a w skrajnym przypadku – wykorzystaniem luk w prawie, co nie podlega karze.
W książce Paniuszkina jest to opisane w sposób następujący:
„…Jukos tworzył spółki pośredniczące w zamkniętych miastach⁶, gdzie istniały ulgi podatkowe. Miasta te nazywały się zamkniętymi administracyjno-terytorialnymi strukturami (ZATS)⁷. Jukos sprzedawał ropę spółkom pośredniczącym po cenie rynkowej. W ten sposób uwalniał od podatków 20 procent swoich zysków…
Tak twierdzi prokuratura i sąd się z nią zgadza. Obrona uważa, że ten sposób obchodzenia podatków był wówczas całkowicie legalny. Cały przemysł wydobywczy tak sprzedawał swoją ropę – za pośrednictwem firm zwolnionych z podatków”.
ZATS – jak podkreśla autor – były całkowicie legalną drogą minimalizacji podatków.
Drugim sposobem było wykorzystanie inwalidów. Jeśli w firmie są zatrudnieni inwalidzi, podatki można obniżyć jeszcze o 10 procent. Chodorkowski – w odróżnieniu od konkurencji – tego tricku nie stosował. Jukos zachowywał się – można by powiedzieć – w miarę „po bożemu”.
Jeszcze jeden istotny argument przytacza apologetyczny autor: „Pod koniec lat dziewięćdziesiątych nie było możliwości zapłacenia podatków w całości, bez narażania firmy na bankructwo. Nie miało znaczenia, czy spółka była prywatna, czy państwowa. Podatki odprowadzane w pełnym wymiarze stanowiłyby sto procent obrotów…”.
Dziennikarz opisuje dosyć paradoksalną scenę:
„Opowiadano, że w roku bodaj 1998 Chodorkowski udał się nawet do ministerstwa na naradę dotyczącą podatków i składek i pokazał ówczesnemu szefowi służby podatkowej Bukajewowi, w jaki sposób i na jaką kwotę jego firma uchyla się od podatków”.
Tak potem miał mówić o tej naradzie:
„Pokazaliśmy mu (Bukajewowi), że tych pieniędzy nie upychamy po kieszeniach, tylko inwestujemy w modernizację rafinerii i że modernizacja to kwestia trzech do pięciu lat i kilku milionów dolarów, a modernizować trzeba, bo pod względem jakości benzyny jesteśmy w tyle za Europą o jakieś dwadzieścia lat”.
Drugi punkt oskarżenia to historia murmańskiego przedsiębiorstwa „Apatyt”, największego producenta surowców do produkcji nawozów fosforowych. Według prokuratury i sądu, podczas przetargu na 20 procent akcji spółki „Apatyt”, Menatep⁸ nieuczciwie wszedł w ich posiadanie, a potem przywłaszczył je na drodze przestępstwa zamiast przekazać na rzecz państwa. (Właśnie za sprawę prywatyzacji „Apatytu” trafił do więzienia partner Chodorkowskiego Płaton Lebiediew⁹.)
I rzeczywiście, w tej historii jest wiele szokujących szczegółów. Na przykład, zgodnie z warunkami przetargu, nabywca powinien był wpłacić znaczną kwotę pieniędzy na rachunek przedsiębiorstwa. W odpowiednim momencie z Menatepu przelew wyszedł i stosowny dowód wpłaty przedstawiono. Jednak, gdy wszystkie formalności zostały zakończone, ta sama wpłata wykonała drogę powrotną – z rachunku przedsiębiorstwa do banku… Tyle tylko, że jak twierdzi strona oskarżona, przetargowe zobowiązania inwestycyjne zostały dotrzymane nie tyle formalnie, co realnie. Przy udziale Menatepu przedsiębiorstwo wznowiło pracę po przestoju i zaczęło z powodzeniem funkcjonować. Wszystkie niezbędne programy, włącznie z socjalnym, otrzymały realne finansowanie i zostały zrealizowane.
Historia „Apatytu” ma dwa przeciwstawne oblicza i między innymi dlatego jest historią modelową.
Po długich waśniach zawarto porozumienie, zatwierdzone orzeczeniem sądu. Jukos zapłacił skarbowi państwa 15 mln dolarów odstępnego. Czy koniec wieńczy dzieło? Bynajmniej. Kilka lat później wszczęte przeciw Chodorkowskiemu postępowanie stwierdziło, że suma ta została zaniżona… za sprawą rzekomej zmowy menatepowskiego kierownictwa z ówczesnym szefem Rosyjskiego Funduszu Majątku Federalnego Władimirem Malinem. Nieco później, już po ogłoszeniu wyroków na Chodorkowskiego i Lebiediewa, również Malin trafił pod sąd i został skazany na 4 lata w zawieszeniu.
W tej historii można różnie rozkładać akcenty. Jedyny wniosek, który nie budzi wątpliwości, to ten, że na każdym etapie decydujący był tzw. „czynnik administracyjny”. Sprawa jest o tyle przykładowa, że w niej „czynniki administracyjne” harcują raz po jednej, raz po drugiej stronie.
Dopóki ktoś ma je za sobą, ten ktoś – czy to Chodorkowski, czy ktokolwiek inny – jest niezwyciężony, a jego działania w pełni usankcjonowane prawem. Biada mu jednak, jeśli „czynniki administracyjne” staną przeciwko niemu.
W zasadzie zarzut przywłaszczenia 20 procent akcji spółki „Apatyt”, przedstawiony Chodorkowskiemu przed konkretnym Mieszczańskim Sądem, jest dosyć łagodny.
Osąd publiczny zarzuca oligarsze znacznie poważniejsze winy. Oskarża go o przywłaszczenie roponośnych zasobów całego kraju. Właśnie to zainspirowało prokuraturę, by podczas drugiego procesu forsować kuriozalną tezę o zagrabieniu przez Chodorkowskiego i partnerów (fizyczne, osobiście) całej wydobytej przez ich firmy ropy.
Demaskatorskie śledztwo dziennikarza Pieriekriesta opisuje przejęcie przez Chodorkowskiego Jukosu w ten sposób:
„Ostatecznie 45 procent akcji Jukosu trafiło w ręce reprezentującej Menatep podstawionej firmy za 159 mln dolarów, to jest tylko o 9 mln drożej niż opiewała cena wywoławcza. Następnie Menatep postąpił z Jukosem jak pyton, który powoli wchłania swoją ofiarę. Do początkowych 45 procent akcji poprzez oferty inwestycyjne doszło jeszcze 33 procent. Potem nastąpiła dodatkowa emisja akcji, która jeszcze zmniejszyła udziały państwa w spółce. Jesienią 1996 roku Menatep posiadał już 90 procent akcji Jukosu”.
Nie mam pewności, czy porównanie z pytonem pomaga w zrozumieniu rzeczywistego społeczno-ekonomicznego sensu prywatyzacji przemysłu naftowego? Tym bardziej nie wiem, dlaczego „pyton” działał „powoli”. Wchłonięcie Jukosu odbyło się w tempie błyskawicznym.
W apologetycznym utworze Paniuszkina pojawiają się inne liczby. „W postępowaniu przetargowym Chodorkowski nabył 45 procent firmy Jukos za 250 mln dolarów. Do tego wypłacił 3,5 miliarda dolarów na rzecz samej spółki. To znaczy, że faktycznie wykupił mniej niż jej połowę za blisko 4 miliardy”.
Czy to dużo, czy mało? Jaka była wówczas realna wartość naftowego przedsiębiorstwa? Co sobą reprezentowało w tamtym krytycznym momencie?
„Przed nastaniem Chodorkowskiego Jukos nie wypłacał pracownikom pensji przez pół roku, przeterminowane wierzytelności wynosiły 3 miliardy dolarów. Firma pracowała tylko w 9 regionach, wydobycie wynosiło 40 milionów ton ropy rocznie i sukcesywnie się zmniejszało”. Koszt własny wydobycia baryłki wynosił około 13 dolarów…
Tak podaje w apologetycznym utworze Paniuszkin, ale i demaskatorski Pieriekriest przyznaje:
„Spółka miała, co oczywiste, ogromny potencjał… Jednak w momencie jej nabycia mogła generować co najwyżej ból głowy, a nie zyski”.
Tak było wtedy. Logiczne będzie zatem sprawdzenie tego, co stało się później.
„Jukos zredukował do 2003 roku koszty własne wydobycia baryłki ropy do 1,57 dolara, czyli ośmiokrotnie… Pracownicy regularnie otrzymywali pobory rzędu 7 tys. rubli miesięcznie w europejskiej części Rosji i 30 tys. na Syberii. Wtedy były to spore pieniądze. Spółka funkcjonowała w 50 rosyjskich regionach… Wydobywała 86 milionów ton ropy rocznie i stała się drugim po Gazpromie rosyjskim płatnikiem podatków… Wydobycie wzrastało tu dwa razy szybciej niż w całej branży”.
Tak pisze Paniuszkin.
Znany ekonomista Jewgienij Jasin również przytacza argumenty na korzyść Chodorkowskiego, choć podaje „dowody nie wprost”. Twierdzi bowiem, że po tym, jak Jukos został połknięty przez Rosnieft, spadły jego wskaźniki produkcyjne.
W Sądzie Mieszczańskim odbył się tymczasem dziwny proces. Prokuratura skrupulatnie podliczała podatki, które można byłoby przypisać Jukosowi, dostosowując ją do przyjętej z góry sumy dochodów. Ekipa bardzo dobrych adwokatów punkt po punkcie odpierała zarzuty, powołując się na sprzeczności w prawie i powszechnie stosowaną praktykę. Sąd puszczał mimo uszu argumenty adwokatów i zgadzał się z prokuratorami. Kraj w napięciu obserwował proces i nie wierzył w ani jedno słowo. Nikt nie wierzył, że chodzi o jakieś podatki i nieprawidłowości. (Chociaż oczywiście część obywateli z satysfakcją patrzyła, jak znany oligarcha dostaje w kość.)
Sprawa była polityczna, a nie gospodarcza, co do tego zgadzali się wszyscy – i eksperci, i szarzy obywatele, jakkolwiek by nie pojmowali słowa „polityczny”.
Ostatecznie, mimo że nie od razu, polityczny rachunek Chodorkowskiemu wystawiono. Najpierw półszeptem, w zaufaniu i tylko „między swoimi”, potem pełnym głosem, w prasie, pod publiczkę. W dużym skrócie brzmiał on mniej więcej tak: oligarcha zaczął pchać się do polityki.
Spróbujmy wymienić poszczególne punkty tego pchania się.
– Subsydiował partie polityczne, przede wszystkim prawicowe, ale nie tylko. W ostatecznym rozrachunku siedzący w kieszeni Jukosu posłowie różnych ugrupowań mogliby stworzyć w Dumie nawet frakcję. To znaczy, że Chodorkowski chciał zapanować nad Dumą!
– Zajmował się działalnością charytatywną z dalekosiężnymi perspektywami. Na przykład otworzył pod Moskwą i zlecił swojemu ojcu prowadzenie internatu „Koralowo” dla sierot, dzieci żołnierzy poległych w Afganistanie, Czeczenii i na innych wojnach. Założył charytatywną fundację Otwarta Rosja, która zajmowała się wprowadzaniem internetu do szkół, urządzaniem wielofunkcyjnych ośrodków bibliotecznych, szkoleniem nauczycieli do pracy na komputerach… To znaczy, że Chodorkowski chciał mieć wpływ na młode pokolenie dla własnych celów!
W mojej narracji brzmi to niewątpliwie gorzko. Zacytuję więc demaskatorskie teksty Pieriekriesta:
„Otwarta Rosja – to nic innego jak ‘przedszkole’ partii Chodorkowskiego
O ile w Dumie w 1999 roku było, według niektórych ocen, około 100 kontrolowanych przez Jukos deputowanych, o tyle już w 2003 roku ich liczba miała znacząco wzrosnąć. W każdym razie, jak podawały zbliżone do Kremla źródła, prezydent otrzymał informację, że 226 posłów ‘przysięgało lojalność’ Jukosowi. To liczba wystarczająca dla zapewnienia sobie zwykłej większości głosów…
Biorąc pod uwagę, że kandydaci popierani przez Jukos przymierzali się do objęcia kluczowych stanowisk w parlamentarnych komisjach i frakcjach, a tym samym do zdobycia narzędzi wpływu na poselską trzodę, Chodorkowski mógł mieć w kieszeni nie tylko zwykłą, ale i bezwzględną większość (300 głosów), potrzebną do zainicjowania zmian w konstytucji”.
Toż to co najmniej zamach stanu! Właśnie o to chodzi! Pieriekriest barwnie opisuje konkretny scenariusz „spisku Chodorkowskiego”.
„Przypomnijmy: Chodorkowski zapowiadał, że w wieku 45 lat wycofa się z biznesu i wyraźnie dawał do zrozumienia, że zajmie się polityką.
Czterdziestopięciolecie miał obchodzić 26 lipca 2008 roku i właśnie na ten czas zaplanował swoją nową odsłonę. W wyborach 2008 roku dwunastolatkowie, dla których stworzono program Otwarta Rosja, mieliby już prawo wyborcze. Nie trzeba być prymusem klasy matematycznej, żeby skojarzyć te dane i domyślić się, na kogo konkretnie było obliczone kształtowanie ‛demokratycznego’ światopoglądu młodzieży. Jednak bieg zdarzeń, jak wiadomo, obrał całkiem inny kierunek”.
Nie trzeba być prymusem klasy matematycznej, by policzyć tych rozwiniętych nastolatków i zobaczyć, jaką mizerną cząstkę rosyjskiego elektoratu mogliby stanowić.
Nieodpowiedzialne dziennikarstwo? Znacznie gorzej. Zanim powstała cytowana książka, jej tekst, kawałek po kawałku, publikowała gazeta „Izwiestija”, która od pewnego czasu wyspecjalizowała się w dostarczaniu społeczeństwu ze szkolną prostotą przekazów miłych uszom prezydenckiej administracji.
W maju 2003 roku Rada Strategii Narodowej – think thank obsługujący resorty siłowe – podsunęła rozognionej opinii publicznej swoistą wrzutkę w postaci raportu pod złowieszczym tytułem: „W Rosji szykuje się przewrót oligarchiczny” – „Ostatnio wielu obserwatorów wyraża wspólny pogląd na temat przyszłej politycznej kariery Chodorkowskiego” – stwierdzali autorzy. Schemat przewrotu przedstawiali w podobny sposób: w najbliższych wyborach Chodorkowski wprowadza do Dumy swoich ludzi z list Jabłoka, Sojuszu Sił Prawicy, komunistów i Jedynej Rosji, a potem wierni Chodorkowskiemu deputowani zmieniają konstytucję i ogłaszają Chodorkowskiego premierem.
Pewne drobne różnice nie zacierają obrazu. W Sądzie Mieszczańskim Chodorkowskiego sądzono za niepłacenie podatków, ale na użytek osądu opinii publicznej stworzono jeszcze wizerunek spiskowca i politycznego wroga narodu.
W pewnym momencie jeden z doradców prezydenta (był to chyba postrzegany jako przedstawiciel inteligencji Igor Szuwałow) publicznie „przyznał”, że „owszem, w procesie Chodorkowskiego istnieje pewien polityczny element. Surowy wyrok został wydany ku przestrodze wszystkich przedsiębiorców: płaćcie uczciwie podatki…”.
Znamienne jest, że to „wyznanie” zostało wygłoszone do zagranicznych korespondentów. Była to wersja dla Zachodu. Ten argument miał tam zadziałać. Dla rodzimej opinii publicznej taki wywód się jednak nie nadawał, był zanadto subtelny. Tu bardziej pożyteczny jest „znany autor”, który wali między oczy:
„Niebezpieczeństwo kupowania władzy państwowej za pieniądze, do niedawna uważane za czysto hipotetyczne, zaczęło przybierać całkiem realne kształty Powołując fundację Otwarta Rosja, Chodorkowski uczynił to, czego nikt wcześniej nie próbował: starał się złamać państwowy monopol w kształtowaniu masowej ideologii”.
Zdawałoby się, że monopol na kształtowanie masowej ideologii jest cechą totalitarnego państwa – faszystowskiego lub komunistycznego. Kto by się jednak przejmował takimi szczegółami, gdy Ojczyzna w niebezpieczeństwie! Oto jak brzmi w interpretacji Pieriekriesta pełne polityczne oskarżenie wobec Chodorkowskiego:
„Skupowanie mandatów poselskich, próby kształtowania mentalności oraz ideologii, oczywisty, jak się zdaje, zamiar przejęcia kontroli nad rządem i – zapewne – w perspektywie zmiana istniejącego ładu konstytucyjnego. Może nie od razu, ale za kilka lat. To wszystko było niczym innym, jak wyzwaniem rzuconym przez Chodorkowskiego Putinowi, wyzwaniem magnata wątpliwego autoramentu, prezydentowi wybranemu w powszechnych wyborach”.
Teorię spiskową uzupełnia grzech pierworodny nowego rosyjskiego kapitalizmu. Zabójczy koktajl, który rzuca publicznością o ścianę. Zastanówmy się zatem nad nim, wszak Michaił Chodorkowski do jego „wyprodukowania” przyczynił się z całą pewnością.1 Rosyjski Sędzia Federalny moskiewskiego sądu rejonowego dzielnicy Chamowniki, w którym odbył się drugi proces szefów Jukos, Michaiła Chodorkowskiego i Płatona Lebiediewa. Natalia Wasiljewa, była rzeczniczka prasowa tego sądu, 14 czerwca 2012 roku złożyła zeznania w Komitecie Śledczym FR w sprawie swojego oświadczenia z lutego tego samego roku, jakoby wyrok na Chodorkowskiego i Lebiediewa zapadł wbrew intencjom prowadzącego sprawę sędziego Wiktora Daniłkina, pod presją Moskiewskiego Sądu Miejskiego (apelacyjnego). Na dowód Wasiljewa przedstawiła śledczym brudnopis sentencji wyroku napisanej przez Daniłkina, w którym kara dla oskarżonych miała wynieść 10 lat kolonii, a nie 14 lat, jak brzmiało ostateczne rozstrzygnięcie Sądu Chamownickiego.
Według rzecznika KŚ FR Władimira Markina, w ocenie Komitetu zeznania Wasiljewej są oparte wyłącznie na jej domysłach i przypuszczeniach. Rzekomy brudnopis jest bez podpisu i nie może być uznany za dowód w sprawie – przyp. tłum.
2 Nazwy sądów pochodzą od nazw moskiewskich dzielnic: Basmannej, Mieszczańskiej oraz Chamowniki – przyp. tłum.
3 Władimir Ustinow – w latach 2000–2006 Prokurator Generalny FR, w latach 2006–2008 minister sprawiedliwości. Po 2008 – przedstawiciel Prezydenta FR w Południowym Okręgu Federalnym. Uważany za jednego z najbardziej wpływowych ludzi ze struktur siłowych.
4 Popularny w latach 1994–2002 program satyryczny Wiktora Szenderowicza parodiujący polityków, zdjęty z anteny wkrótce po dojściu W. Putina do władzy .
5 „Шемякин суд” – ros. frazeologizm oznacza niesprawiedliwy sąd. Wyrażenie pochodzi – według jednej z wersji – z legendy o złym sędzi o nazwisku Szemiaka – przyp. tłum.
6 Zamknięte miasta powstały w ZSRR w okresie zimnej wojny. Zostały stworzone w celu realizacji szczególnie ważnych programów państwowych z dziedziny obronności, stanowiły nie uwzględniane na oficjalnych mapach, zamknięte dla nieupoważnionych, utajnione aglomeracje. Odtajnione dopiero w połowie lat 90. Otrzymały oficjalne nazwy i zaczęły być dostępne dla osób wjeżdżających z zewnątrz – przyp. tłum.
7 Od ros. ЗАТО – Закрытые административно-территориальные образования (zamknięte administracyjno-terytorialne struktury) – przyp. tłum.
8 Bank utworzony przez Michaiła Chodorkowskiego i jego współpracowników. Nazwa pochodziła od sieci spółdzielni zawiązanych przez Michaiła Chodorkowskiego i kilku jego kolegów w 1986 roku w ramach struktur radzieckiej komunistycznej młodzieżówki Komsomoł „Центр Межотраслевых научно-технических программ” (Centrum Międzybranżowych Naukowo-Technicznych Programów), początkowo zajmujących się m.in. importem techniki komputerowej i oprogramowania, później przekształconych w holding bankowy Menatep, jeszcze później w Międzynarodową Grupę Finansową Menatep – jedną z pierwszych w Rosji spółek akcyjnych. Menatep, kierowany przez Płatona Lebiediewa, odkupił od państwa 90 procent akcji niewielkiego upadającego koncernu naftowego Jukos, spłacił jego zadłużenie już w ramach transakcji kupna spółki. Jukos szybko rozwijał się, przejmując inne firmy i do 2003 roku przekształcił się w lidera światowego rynku energetycznego z kapitalizacją wynoszącą 40 mld USD. W 2003 roku Jukos został największą w Rosji prywatną kompanią naftową, gwiazdą moskiewskiej giełdy, a Chodorkowski uchodził za najbogatszego Rosjanina. Trwało to zaledwie kilka miesięcy. Już w drugiej połowie 2003 roku prokuratorzy zatrzymali najpierw Lebiediewa, a potem Chodorkowskiego pod zarzutem malwersacji. Następnie fiskus oskarżył Jukos o miliardowe zaległości podatkowe. Spółka nie była w stanie ich spłacić i w 2006 roku zbankrutowała, a większość jej majątku przejęły państwowe koncerny Rosnieft i Gazprom – przyp. tłum.
9 Płaton Lebiediew – właściciel 8 procent akcji Menatepu został formalnie oskarżony jedynie o nadużycia przy prywatyzacji fabryki nawozów sztucznych w 1994 roku – przyp. tłum.