Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Sprawa przy drzwiach zamkniętych - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
29 marca 2019
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
7,99

Sprawa przy drzwiach zamkniętych - ebook

Na strychu pewnej kamienicy zostaje znaleziona nieprzytomna kilkuletnia dziewczynka Masza. Dziewczynka ma poważne obrażenia ciała, została brutalnie zgwałcona. O dokonanie przestępstwa oskarżony zostaje cieszący się wcześniej dobrą opinią urzędnik bankowy niższego szczebla - Edward Klein. Przy dziewczynce leży porzucona laska, którą świadkowie identyfikują jako jego własność. Na skutek wstrząsu po traumatycznym przeżyciu Masza cierpi na stany lękowe oraz ataki epileptyczne. Rozpoczyna się przewód sądowy. Zeznaje cała galeria osób, w tym rodzice ofiary, żona podsądnego, mieszkańcy kamienicy, sklepikarze, przyjaciel, lekarz i przełożony z pracy. Ich zeznania nie tylko nie ułatwiają udowodnienia winy podejrzanemu, lecz komplikują sprawę coraz bardziej. Okazuje się bowiem, że nie tylko Klein mógł w feralnym dniu 13 lipca 1908 r. zwabić dziewczynkę na strych i dokonać tego ohydnego przestępstwa. Choć z zeznań świadków wyłania się bardzo niejednoznaczny obraz oskarżonego, okazuje się również, że i w głowach kilku innych lokatorów kłębiły się zbrodnicze namiętności ...

Kategoria: Literatura piękna
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-87-116-7680-6
Rozmiar pliku: 2,2 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

DZIECKO

W sali przez chwilę panowała wyczekująca cisza.

– Jak się nazywasz, malutka? – zapytał prezes, pochylając się nad stołem i nadając głosowi swemu możliwie największej słodyczy.

Dziecię zadygotało, rączkami jęło przebierać szybko i niezgrabnie po czerwonej w białe kropki sukienczynie perkalowej i wyszeptało:

– Mama… Mam-ma…

Obejrzało się z zakłopotaniem i trwogą.

– Nie bój się, maleńka – uspokajał prezes – mama zaraz przyjdzie. Mama poszła kupić ciastka. Lubisz ciasteczka?

Dziecko spojrzało na prezesa tym razem ufniej i uśmiechając się, trochę zawstydzone, rzekło:

– Lubię…

– Jak się nazywasz, kochanie? – powtórzył prezes, pewny, że zdobył już zaufanie dziecka.

– Mama tam… – odpowiedziało dziecię, pokazując palcem za siebie. – Ja chcę do mamy…

– Mama tu zaraz przyjdzie – powiedział prezes. – Jak się nazywasz?

– Zaraz? – spytało dziecko.

Za stołem sędziowskim i na ławach przysięgłych powstał lekki śmiech.

– Dostaniesz ładne jabłuszko, ale trzeba powiedzieć, jak się nazywasz.

– Mania – odpowiedziało dziecko – a jabłuszko gdzie?

Przysięgli zakołysali się od śmiechu. Roześmiali się i słuchacze, których wpuszczono do sali w skąpej ilości, przeważnie za pozwoleniami imiennymi i głównie z osób personelu sądowego i obrończego (sprawa słuchała się przy drzwiach zamkniętych). Młody pomocnik adwokata przysięgłego, obrośnięty czarnym włosem, z twarzą typu ormiańskiego, śmiał się tak głośno i długo, że prezes dla ocalenia powagi sali sądowej, ujął dzwonek i mocno zadzwonił.

– Ile lat ma teraz mała? – spytał, podnosząc się, jeden z sędziów przysięgłych.

Prezes odpowiedział:

– Akt oskarżenia, jak słyszeliście panowie, podaje datę przestępstwa na dzień 13 lipca, kiedy mała miała lat sześć i dwa miesiące… nieskończone… Zatem obecnie… po dziesięciu miesiącach… ma lat prawie siedem. Zresztą odczytamy później metrykę, dla określenia wieku z całą pewnością…

– Maniusiu! – pochylił się w stronę dziecka elegancki prokurator w złotych binoklach – popatrz na mnie i powiedz, czy znasz tego pana… co tam siedzi na ławce wyżej… wyżej, Maniusiu…

Dziecko zadziera główkę… patrzy… nie odpowiada. Zdaje się, nie widzi dobrze podsądnego.

– Chciałbym, aby podsądny powstał nieco – zwraca się z konfidencjonalną prośbą półgłosem prokurator do prezesa.

– Podsądny, powstańcie – nakazuje prezes.

Z gęstego, dawno niestrzyżonego, kolistego blond zarostu wygląda twarz blada, limfatyczna, o mięśniach szeroko rozlanych, na ogół dobroduszna. Na czole, przeciętym zmarszczkami bądź trosk, bądź lat około pięćdziesięciu, wystąpiły grube krople potu. Łysa głowa chyli się pod ciężarem nieubłaganego oskarżenia. W błękitnych, wypłowiałych oczach, rozwartych szeroko niepokojem, stoją dwie wielkie łzy obrazy i bezsilności. Ręce, wychudłe męką dziesięciomiesięcznego celkowego więzienia, nerwowo przesuwają się po pasie aresztanckiego szlafroka.

– Maniusiu, czy ty znasz tego pana? – nalega prokurator.

Dziewczynka spogląda na podsądnego, odwraca szybko główkę i patrzy na prokuratora, rozwarłszy blade usteczka.

– Popatrz, Maniu, na tego pana – wmieszał się prezes, wskazując palcem podsądnego.

Dziewczynka zajęta jest wpatrywaniem się we wspaniałą gwiazdę srebrną na piersi prezesa. Jeden z sędziów koronnych nachyla się nad uchem prezesa i coś szepcze. Prezes kiwa głową. Zwraca się do podsądnego.

– Podsądny, wyjdźcie z ławki i podejdźcie do świadka.

Podsądny, śmiertelnie blady, leniwie się porusza. Żołnierz, stojący u ławy podsądnych z obnażoną szablą, ustępuje mu z drogi.

Podsądny staje za dziewczynką.

– Podejdźcie bliżej, podsądny – nakazuje prezes. – Spróbujcie wziąć świadczącą za rękę…

Podsądny przysuwa się do dziecka, wyciąga rękę…

Dziewczynka cofa się z przerażeniem ku ławom przysięgłych. Z jej warg wydobywa się zdławiony okrzyk:

„Mama!”

– Podsądny, zapytajcie ją, czy chce cukierki – proponuje prokurator.

Podsądnemu trzęsą się wargi bezdźwięcznie. Dziewczynka wpatruje się weń oczyma pełnymi lęku. Kilku przysięgłych powstało w naprężonym oczekiwaniu z miejsc.

– No, podsądny, uczyńcie to, czego życzy sobie prokurator – mówi prezes.

– „Czort” wie, co to jest!… Inkwizycyjny proces! – szepce do siebie młody adwokat, blady z oburzenia.

Podsądny waha się… potem głuchym głosem mówi, zwracając się do dziewczynki:

– Chcesz… cukierki?

Dziecko wydaje okrzyk przenikliwy – płową główką uderza o ławkę przysięgłych – obsuwa się i pada. Usteczka jego zalewają się pianą. Ręce i nóżki biją o posadzkę w ataku epileptycznym.

Robi się popłoch.

Prezes zarządza przerwę na pół godziny. Woźny wynosi na ręku nieprzytomne dziecko.MATKA

Po przerwie przesłuchują drugiego z kolei świadka.

Przed kratkami dla świadków stoi młoda kobieta z gładko przyczesanymi włosami, z twarzą ładnej prostaczki, z oczyma szarymi, które patrzą spode łba z wyrazem powstrzymywanego gniewu i żalu. Ręce jej z zażenowaniem pociągają ustawicznie końce czerwonej chusty rzuconej na plecy.

Prezes: Wasze imię?

Świadcząca: Daria Afanasjewa.

Prezes: Dobrze… Opowiedzcie, co wiecie o sprawie… A pamiętajcie, że choć wyłączeni od przysięgi, winniście mówić tylko prawdę… nic nie ukrywając, nic nie dodając… Za kłamstwo prawo surowo karze…

Afanasjewa (chmurna… przez chwilę milczy… potem utkwiwszy oczy w podsądnego, mówi gniewnie, jakby rąbiąc słowa, jedno po drugim): Popsuli mi dziewczynkę na nic…

I ścina usta.

Prezes (nachylając się w stronę prokuratora): Pańska świadkini. Pytaj pan.

Prokurator (przyłożywszy ołówek do ust, z naciskiem): Powiedzcie, Afanasjewa, kto wam „popsuł” dziewczynkę na nic?

Afanasjewa: A toć oni!… Któżby inny?! (I palcem energicznie wskazuje podsądnego.)

Prokurator (podniósł ołówek i triumfalnie spojrzał na przysięgłych): Co chcecie powiedzieć, Afanasjewa, mówiąc, że wam dziecko „popsuli” na nic.

Afanasjewa: Toć że sąd widział sam… Dziewczynkę przynieśli mi tam chorą…

Prokurator: Gdzie „tam”?

Afanasjewa: A do świadkowej komnaty.

Prokurator: Ocknęła się?

Afanasjewa: Ledwo!… Znajoma kobieta zawiozła do domu…

Prokurator: Dziecko często ma napady?

Afanasjewa: Bywa raz w miesiąc… bywa dwa razy w tydzień… A to i po kilka razy dziennie, jak się przestraszy… Dawniej częściej… A wszystko od onej pory…

Prokurator: Od jakiej pory?

Afanasjewa: Ano, jak ją… popsuli…

Prokurator: Opowiedzcie, jak znaleźliście córkę wtedy?

Afanasjewa: Ja nie znalazła… Inne znalazły… Katarzyna i Waria.

Prokurator: Wszak to się stało na strychu?

Afanasjewa: Na górze, gdzie wieszają bieliznę…

Prokurator: Dlaczegoście tam nie poszli?

Afanasjewa: Ja nie mogłam… Byłam chora…

Prokurator: Cóż wam było?

Afanasjewa: W kościach łamało… Gorączka… Leżałam…

Prokurator: Dziewczynkę przyniesiono stamtąd wprost do mieszkania?

Afanasjewa: Tak… Z pianą u ust… Wstałam i budziłam…

Prokurator: Kto przyniósł?

Afanasjewa: Różne ludzie… Katarzyna… Waria… Innych nie pomnę… Nawaliło z podwórza…

Prokurator: Wasz mąż był wtedy w domu?

Afanasjewa: Nie… z meldunkami w cyrkule…

Prokurator: Ja nie mam więcej pytań…

Prezes (do adwokata): Pańska kolej!

Adwokat: Czy wasza dziewczynka często się lęka?

Afanasjewa: Teraz często…

Adwokat: Czy zawsze taką była?

Afanasjewa: O, nie!… Dawniej była żywa… Wszędy polazła sama… Teraz to się boi…

Adwokat: Aha!… „Wszędy polazła sama…” Bardzo dobrze!… A teraz dostaje ataków, kiedy się przelęknie?

Afanasjewa: Tak… bywa… Zgłupiała od owej pory…

Adwokat: Boi się starych… obcych… wszystkich?…

Afanasjewa: Tak…

Adwokat (spojrzawszy w stronę przysięgłych, jakby dzielił się z nimi swoim triumfem): Więcej nie mam pytań.

Prezes: Afanasjewa! posłuchajcie… powiadacie, że wasza dziewczyna boi się wszystkich obcych, starszych. A przecie oto nas się nie zlękła…

Afanasjewa (zakłopotana): Bez rozsądku jest…

Prezes: Więc jakże? Boi się, czy się nie boi?…

Afanasjewa: Rozmaicie… Bez rozsądku jest… Przedtem nigdy się nie bała, a teraz to bez powodu krzyczy… Najczęściej w nocy… Nic z niej nie będzie…

Prezes (do przysięgłych): Może panowie przysięgli mają o co zapytać? (Do podsądnego): Podsądny, przysługuje wam prawo zadawać pytania każdemu świadkowi. Macie jakie pytania?

Podsądny (wstaje, stłumionym głosem bąka): Nie… ja… nic…

Prezes: Afanasjewa, możecie siąść… (Afanasjewa zajmuje miejsce na ławce świadków).

Prezes (do woźnego): Następny… Iwan Afanasjew!…OJCIEC

Młody chłop z rozwichrzoną płową czupryną, w dobrze wysmarowanych dziegciem butach z cholewami, w niebieskiej bluzie. Nogi ustawił po wojskowemu. Wyprostowany jak żołnierz. Odpowiada dobitnie, akcentując mocno wyrazy.

Prezes: Stróż Afanasjew… tak?

Afanasjew: Zupełnie tak, Wasze Wysokobłahorodje…

Prezes: Mówcie, co wiecie o sprawie…

Afanasjew: Zgwałcili, Wasze Wysokobłahorodje…

Prezes: Kto zgwałcił?

Afanasjew: Pan Klein, pozwolił sobie, Wasze Wysokobłahorodje.

Prezes: Cóż wiecie o panu Kleinie więcej?

Afanasjew: Płacił, jak należy, Wasze Wysokobłahorodje… Za „kwaterę” dłużny nie był.

Prezes: Nie o to chodzi.

Afanasjew: Przedtem żadnych niepokojów od niego nie było… Przyzwoity, można powiedzieć, pan… Zupełnie jak każdy inny… A ot taką, można powiedzieć, niepozwoloną rzecz zrobił.

Prezes: Z waszą córką?

Afanasjew: Zupełnie tak, Wasze Wysokobłahorodje…

Prezes: Widzieliście ją zaraz po wypadku?

Afanasjew: Nie. Wieczorem. Z cyrkułu wrócił. Dom pełny gości…

Prezes: I cóż?

Afanasjew: Powiadają: leżała… ot tak, że i opowiedzieć niezręcznie… A w buzi cukierki… I piana… Popsuli dziewczynkę na nic, Wasze Wysokobłahorodje… Daria może opowiedzieć…

Prezes (uśmiechając się mimo woli): Daria opowiedziała już, co wiedziała. Teraz was pytają…

Afanasjew: Więcej jak Daria nie wiem.

Prezes (do prokuratora): Chcesz pan zadawać pytania?

Prokurator: Dlaczego sądzicie, że to pan Klein „popsuł” wam dziewczynkę?

Afanasjew: Cały dom mówi…

Prokurator: Czy od razu „cały dom” mówił?

Afanasjew: Od razu, Wasze Wysokobłahorodje…

Prokurator: Nie wiecie dlaczego?

Afanasjew: Nie wiemy, Wasze Wysokobłahorodje.

Prokurator: Nie pamiętacie, co znaleziono przy… (Reflektując się, wpół do siebie, wpół do prezesa): Zresztą innych zapytam.

Afanasjew: Pugilares, Wasze Wysokobłahorodje?

Prokurator: Jaki tam pugilares?… Pleciecie coś… Nie, nie to… (do prezesa): Ja nie mam więcej.

Adwokat: Świadek! Wasza dziewczynka – chora?

Afanasjew: Całkiem chora, jak należy…

Adwokat: Przed tym wypadkiem była zdrowa?

Afanasjew: Zupełnie zdrowa, jak należy…

Adwokat: A może miewała napady epileptyczne i przedtem?

Afanasjew: Może miała i przedtem (adwokat uśmiecha się z zadowoleniem).

Prezes (wmieszawszy się): Afanasjew!… Jakże to?… Powiadacie, że była zdrowa przedtem.

Afanasjew: Zdrowa, Wasze Wysokobłahorodje.

Prezes: Więc nie mogła mieć napadów przedtem?

Afanasjew: Nie mogła, Wasze Wysokobłahorodje.

Prezes (ostro): Głowę macie w porządku?!… Dlaczego odpowiedzieliście adwokatowi, że „może” miała…

Afanasjew: Pan adwokat pytali, czy „może” miała… „Może miała” myślę. Ja nie widziałem. Może pan adwokat co wiedzą. Ja widziałem tylko, jak ona krzyczała i upadla, kiedy pan Jaroszyński szli przez podwórze. Wtedy ja pierwszy raz ją taką widział.

Prezes: Co za pan Jaroszyński?

Afanasjew: Inżynier… „Oni” teraz mieszkają w tejże oficynie… w odnowionym mieszkaniu… na parterze…

Prezes: Mieszkał u was, kiedy się to zdarzyło…

Afanasjew: Nie… nowy lokator… Przeprowadził się – myślę – we dwa miesiące, albo i więcej… potem, jak pana Kleina wzięli…

Prezes: Aha, tak!… Panie obrońco, możesz pan pytać dalej.

Adwokat: A kto mieszka na czwartym piętrze tej oficyny, gdzie wam dziecko „zepsuto”?

Afanasjew (uśmiecha się): Hm…

Adwokat: Czemu świadek nie odpowiada?

Afanasjew: Mieszka taka kobieta…

Adwokat: Czy dużo u niej bywało osób?

Afanasjew: Rozmaicie… dużo i mało… Jak kiedy…

Adwokat: I w dzień bywali?

Afanasjew: I w dzień.

Adwokat: A kto mieszkał na pierwszym piętrze?

Prezes (do adwokata): Pan chcesz rozpytać się o wszystkich lokatorów w całym domu… Wtedy bodaj nigdy nie skończymy.

Adwokat: Pan prezes wybaczy… to mi jest niezbędne… Zaraz skończę badanie.

Prezes: No… no… nie przeszkadzam… Afanasjew, odpowiedzcie obrońcy…

Afanasjew: Na pierwszym piętrze mieszkała wdowa dymisjonowanego sztabs-kapitana Susłowa… Za kwaterę płaciła bardzo niepewnie… Ja chodził do niej dużo razy z rozkazu starszego… Nie daj Boże takich lokatorów.

Adwokat: Z synem mieszkała, tak?

Afanasjew: Z synem.

Adwokat: Czy nie mówiliście u sędziego śledczego, że „taki do wszystkiego był zdolny”?

Afanasjew: Nie pamiętam… Możem i mówił.

Adwokat (do prezesa): Proszę o przypomnienie świadkowi… Zeznanie na stronie 69, tom I.

Prezes (czyta z akt): „Syn jej zdolny był do wszystkiego”.

Adwokat (j.w.): Jeszcze parę wierszy dalej.

Prezes (czyta): „Urządzał w domu pijatyki z kolegami, jakby jaki z prostego ludu. Bywały u niego różne podejrzane osobistości. Dawaliśmy znać do cyrkułu… Taki mógł i zgwałcić…”

Adwokat: Więc jakże, to prawda?

Afanasjew: Zupełna prawda.

Adwokat: To wasze słowa… Zatem mieliście podejrzenie na Susłowa?

Afanasjew: Nie mielim… Tylko tak powiedziało się jedno słowo do drugiego…

Adwokat: Jak to „do słowa”?… (macha ręką). Więcej nie mam… (Zapisuje coś z twarzą zadowoloną).

Prezes: Panowie przysięgli?

Starszy przysięgły (nauczyciel matematyki w gimnazjum klasycznym): Dlaczego świadek sądzi, że syn Susłowej zdolny był do wszelkich złych postępków?

Afanasjew: Wiadomo… Student był… I z politycznych… Tego samego dnia była u niego rewizja…

Starszy przysięgły: Jakiego dnia?

Afanasjew: A kiedy mi dziewczynkę popsuto…

Starszy przysięgły: I cóż z tego?…

Afanasjew: Nic… Jak należy… Wzięli gołąbka…

Starszy przysięgły: Kto wziął?

Afanasjew: Policja…

Starszy przysięgły: Kiedy go wzięli?… O której godzinie?

Afanasjew: Nie pamiętam… Dawno było… Zamiatałem w drugim podwórku…

Starszy przysięgły: A o której godzinie zdarzyło się nieszczęście?

Afanasjew: Wieczorem… Godziny nie wiem… W cyrkule zatrzymali… Późno wróciłem.

Przysięgły (gospodarz domu): Mówiłeś o jakimś mieszkaniu odnowionym…

Afanasjew: Naprzeciwko Susłowej?… Gdzie inżynier mieszka?… Mówiłem.

Przysięgły: Remontu dokonywano wtedy, kiedy zdarzył się ten wypadek?…

Afanasjew: W ten sam czas… Malowali…

Przysięgły: No… a może to który z malarzy skorzystał z waszej dziewczynki… Hę?

Afanasjew: Nie… malarze przychodzili malować…

Przysięgły: A tego dnia byli?

Afanasjew: Byli… tylko zdaje się, wcześnie poszli… Zostawili mieszkanie, żeby schło…

Przysięgły: A mówiłeś z nimi później o zgwałceniu dziewczynki?

Afanasjew (skrobiąc się w głowę): Możem mówił… możem nie mówił… Dawno było… Nie zapamiętać!…

Prezes (zauważywszy, że nikt więcej pytań świadkowi nie zadaje): Afanasjew, możecie siąść…

Afanasjew: Mogę do domu?

Prezes: Nie. Możecie być potrzebni.

Afanasjew (kręcąc czapkę w ręku, głosem proszącym): Wasze Wysokobłahorodje, my tera z żoną z „daczy” pana Koroljewa… Za drogę dostaniem?

Prezes (do woźnego): Zapiszcie. Dostaniecie, Afanasjew, później, w kancelarii.

Afanasjew siadł obok żony.„BIAŁA BRODA”

Prokurator (powstawszy, zwraca się do prezesa): Prosiłbym o ogłoszenie z aktu śledztwa pierwiastkowy Tom I, strona 85, ustępu o zachowaniu się Maszy Afanasjewej szóstego dnia po wypadku przy konfrontacji z podsądnym… Protokół zeznania Eufrosinii Aleksandrowej… od słów: „Dziewczynka dziko zakrzyczała i…”

Adwokat (podskoczywszy z miejsca): Panie prezesie, to niemożebne! Aleksandrowej „powiestka” doręczona…

Prezes (do adwokata): Uspokój się pan… (Do prokuratora z lekkim wyrzutem): Pan żądasz rzeczy niemożliwych. Aleksandrowej doręczono „powiestkę” i nie zjawiła się ona bez przyczyn legalnych.

Prokurator (skonfundowany): Zupełnie słusznie… Zawiniłem. Zrzekam się swojego żądania.

Adwokat (oburzony): Zatem i tamte słowa nie powinny były być cytowane!

Prezes: Cóż poradzę panu na to, skoro je już zacytowano? Mam nadzieję, że panowie przysięgli nie przywiążą do nich wagi, jako do niesprawdzonych przez śledztwo sądowe…

Adwokat: Czy pan prezes przynajmniej zechce zaświadczyć, że Maszy Afanasjewej nie konfrontowano z nikim więcej prócz podsądnego?

Prezes: Tak jest, zaświadczam. (Do Afanasjewa nagle): Afanasjew, podejdźcie na chwilkę jeszcze. (Zwracając się do prokuratora): Przepraszam… Pan skończył?… Czy pan jeszcze chce czego?

Prokurator: Właściwie… nic… Tylko… prosiłbym jeszcze z pierwiastkowego śledztwa… ze świadectwa pokrzywdzonej… na stronie 83, tom I.

Adwokat (szybko): Pokrzywdzona sama dawała dzisiaj tu świadectwo…

Prokurator: Mam zawsze prawo przypomnieć świadkowi…

Adwokat: Jeżeli jest obecny, ale w danym razie…

Prezes: Panie obrońco, pan mylisz się… świadcząca zjawiła się, ale zachorowała i prokurator ma prawo…

Prokurator: Zresztą… nie nalegam wcale, aby odczytywano wszystko. Ale może obrońca zgodzi się zaświadczyć, iż dziewczynka mówiła o tym, że „pan z białą brodą” zapytał ją, czy chce cukierki – i poprowadził następnie na górę.

Adwokat: Chętnie… jeżeli pan prokurator przyzna z kolei, że w śledztwie pierwiastkowym ustęp ten brzmi dosłownie tak: „Przyrzekając mi dać cukierki, zwabił mnie na górne piętro”…

Prokurator: Tak jest… przyznaję…

Adwokat (do prezesa): Czy mogę uczynić pewne oświadczenie panom przysięgłym (prezes kiwa głową). Panowie przysięgli, widzieliście tę dziewczynkę i osądźcie, czy dziewczynka, która miała wówczas lat 6 i 2 miesiące, mogła używać takich wyrażeń, jak…

Prezes: To są już wnioski! Uczynisz pan je w mowie.

Adwokat: Chciałem tylko podkreślić, że… (siada).

Prezes (do oczekującego Afanasjewa): Powiadacie, że wasza dziewczynka „krzyczała i upadła” wówczas, kiedy przechodził ten – jak go tam? – pan Jaroszyński…

Afanasjew: Tak… Zupełnie sprawiedliwie… Jeszcze pan Jaroszyński powiadają do mnie: „Cóż to wasza mała taka strachliwa? Przechodzę – powiada – a ona w krzyk… i zemdlała biedactwo”… A ja mu opowiadam, że dziecko ma padaczkę…

Prezes: A jakiego koloru brodę ma ów pan Jaroszyński?

Afanasjew: Nie rozpatrzyłem, Wasze Wysokobłahorodje… Mnie wszystko jedno…

Prezes: Afanasjewa! Podejdźcie no! A wy nie wiecie, jakiego koloru brodę ma pan Jaroszyński?

Afanasjewa: Jak nie wiedzieć?… Trochę niemiecka…

Prezes: Jak to niemiecka?

Afanasjewa (wskazując podsądnego): No będzie taka, jak u nich… u pana Kleina…

Prezes: Aha!… Możecie siąść. Woźny, wprowadzić następnego świadka!

Woźny z listą podskoczył ku drzwiom.CUKIERKI

– Katarzyna Pilenko, przysięgaliście opowiedzieć prawdę. Pamiętajcie, że prócz kary na tamtym świecie, o której mówił wam duchowny, prawo surowo karze za fałsz i opowiadajcie, co wiecie.

– A cóż to kłamać mam? – wzruszyła ramionami stara, wysoka, chuda kobieta o ruchach żywych i rubasznych, o twarzy zeszpeconej ospą, ale z miłymi szarymi oczyma, błyszczącymi poczciwością – za cóż grzech brać będę na duszę? Nie sprzedawałam języka nikomu – obruszyła się i rumieńce oburzenia wykwitły na jej obliczu.

Prezes (miękko): Uprzedziłem was tylko, jak każdego.

Prezes (do prokuratora): Zadawaj jej pan pytania. Inaczej do ładu z nią nie dojdziem.

Prokurator: „Góra” jest u was?

Katarzyna: Jakże niema być „góry”? A gdzieżby się bieliznę wieszało?

Prokurator: „Góra” ogólna, dla wszystkich lokatorów?

Katarzyna: Dla oficyny naszej… Z całego domu nie nanosisz bielizny… Ot, w naszym domu mieszka generałowa von Bohm, u której pierwej służyłam. Tak, ta oddaje do pralni.

Prokurator: A teraz u kogo służycie?

Katarzyna: U pani Jefimienko… rozwiedzionej żony podatkowego inspektora… Bardzo dobra i ładna pani… I jeżelibym była mężczyzną…

Prokurator: Na którym piętrze mieszkacie?

Katarzyna: Na drugim.

Prokurator: A gdzie mieszka pan Klein?

Katarzyna: Tuż naprzeciwko nas…

Prokurator: U kogo klucz od „góry” się znajduje?

Katarzyna: U kogóż by, jak nie u stróża?…

Prokurator: Góra zamyka się zawsze?

Katarzyna: Kiedy bielizna wisi?

Prokurator: Tak.

Katarzyna: Jakżeby?… Nie daj Bóg, ukradną. Naród zręczny…

Prokurator: A jak nie wisi?

Katarzyna: Bywało, zapomną zamknąć.

Prokurator: A jak wisi, zamykają zawsze!

Katarzyna: Jak nie zamkną – nieporządek.

Prokurator: A ot wy… zapomnieliście zamknąć „górę” po rozwieszeniu bielizny.

Katarzyna: Chrystus z Wami!… Nie ja! (żegna się z przerażeniem).

Prokurator: A któż?

Katarzyna: Sasza!

Prokurator: Co za Sasza?

Katarzyna: Co u Wasniecowa służy. Piętro wyżej.

Prokurator (zajrzawszy do notatek): Tak, tak. Macie słuszność… Trzynastego lipca zachodziliście na górę?

Katarzyna: Trzynastego lipca? Nie mogę wiedzieć.

Prokurator: Tego dnia, kiedy w domu waszym zdarzyło się nieszczęście.

Katarzyna: Z Maszą?

Prokurator: Tak. Byliście?

Katarzyna: Jakże nie miałam być, kiedy ja ją nalazłam.

Prokurator: Opowiedzcie, jak to było… Poszliście na górę…

Katarzyna (opowiada bardzo wolno): Wzięłam kosz z bielizną… Idę… Wiedziałam, że Sasza klucz zabrała rano… Pukam do niej…

Prokurator: No, no… to wszystko jedno.

Katarzyna: Nie wszystko jedno… Pukam do niej… Jej nie ma… Myślałam, że jest na „górze”. Idę wyżej…

Prokurator: „Góra” była otwarta… Coście zobaczyli?

Katarzyna: Rany Boskie!… Co ja zobaczyłam?… I umierać będę – a nie zapomnę. Nie daj Bóg nikomu coś podobnego zobaczyć.

Prokurator: No, cóż takiego?… Opowiadajcie!

Katarzyna: Dzieciątko… Dzieciątko leży na podłodze… Sapie… mocno sapie… W ciemności małom nie zadeptała. Ale to chrypienie zatrzymało mnie. Nachylam się… Ojcowie moi!… Masza, stróżowa córka, leży… Nóżki rozkraczone… Sukienka zagięta… Ślisko… We krwi cała… Zaraz widzisz, że nad nią paskudztwo jakieś uczynione… Tak i wylatuję… – i krzyczę na ludzi… (Żegna się wzburzona i ciężko wzdycha).

Prokurator: Cóż?… Zbiegli się ludzie?

Katarzyna: Jak nie zbiec się?… Stojałam i wrzeszczałam.

Prokurator: Kto mianowicie przyszedł?

Katarzyna: Elżbieta Izydorowna, co mieszka tuż, i Warieczka…

Prokurator: Jak na nazwisko?

Katarzyna: Im?

Prokurator: Tak.

Katarzyna: A Pan Bóg ich wie. One są w pokoju świadków. Możecie zapytać.

Prokurator: No, dobrze. Coście zrobili z małą?

Katarzyna: Powzdychałyśmy, pokrzyczałyśmy. Elżbieta Izydorowna powiedziała zara, że to te świnie, mężczyzny. Waria wzięła cukierki.

Prokurator: Aha!… Jakie cukierki?

Katarzyna: Torebka przy dziewczynce leżała. Z cukierkami. I w buzi dziecina miała cukierek. Jak znosiłam, tak jej jeszcze z pianą z ustek cukierek różowy wyleciał. Dziw, że dzieciątko nie zadusiło się… Sine było… takie sine! Jak to niosłam ją po schodach, tak myślałam, że żywą do matki nie doniosę.

Prokurator: No i cóż?

Katarzyna: A zniosłam… Ludzie zbiegli się we drugie podwórko, gdzie stróżostwo mieszkają. Afanasjewa z łóżka wyskoczyła… Krzyczy… dziewczynkę dusi w objęciach… Łzami się zalewa… „Zabili mi dziecko” – woła… A ja w te pędy po doktora…

Prokurator: Do jakiego doktora?

Katarzyna: Wojskowy doktor mieszka tuż w drugim podjeździe… od frontu.

Prokurator: Cóż doktor?

Katarzyna: Zaklął… „Spać – powiada – diabli nie dajecie. Co u was ciągle nieszczęścia?”

Prokurator: Tak powiedział?

Katarzyna: Jak Matkę Boską kocham…

Prokurator: Cóż to znaczyło?

Katarzyna: A nie wiem.

Prokurator: Ale przecie doktor poszedł.

Katarzyna: A poszedł… On też tu w pokoju świadków.

Prokurator: I jakże? Kto uczynił krzywdę dziecku?

Katarzyna: A któż?… On!… Za to i sądzi się (pokazuje oczyma podsądnego, obrzuca go spojrzeniem pełnym wzgardy).

Prokurator: Z czego wnosicie, że to on?

Katarzyna: Nikomu innemu nie uczynić tego, jeno jemu.

Prokurator: Cóż? Taki niespokojny człowiek był?

Katarzyna: Nie! Chytry. Przedtem był spokojny. A ot, wziął – i takie świństwo zrobił… Dziecko!… Sześć lat!… Nie pożałować!… A jeszcze pan!

Prokurator: Czyście zaraz zmiarkowali, że to on?

Katarzyna: Tuż, zaraz… we trzy – w jeden głos… zawołalim… Żadnego tu wątpienia nie było.

Prokurator: A ot… coście znaleźli?… Nie pamiętacie?!… Przypomnę wam… Laskę znaleźliście przy Maszy. Pamiętacie ją? Podnieśliście ją?

Katarzyna: Laskę?… Nie podnosiłam.

Prokurator: Jak to? Nie było laski?

Katarzyna: Była! Oczywiście była!

Prokurator: Któż ją podniósł?

Katarzyna: Elżbieta Izydorowna.

Prokurator: Czyja to była laska?

Katarzyna: A czyjaż by jak nie jego? (Patrzy na podsądnego).

Prokurator: Czyją? czyja?

Katarzyna: No, tego, co siedzi…

Prokurator: Skądże wiecie to?

Katarzyna: Waria mówiła!…

Prokurator: Więcej pytań nie mam.

Prezes (do obrońcy): Pańska kolej, panie obrońco!

Adwokat: O której godzinie to się stało?

Katarzyna: Co?

Adwokat: Kiedy znaleźliście Maszę?

Katarzyna: Nie wiem… Dopiero co pani Jefimienko z Mitką – takiego syneczka ma – pojechała na daczę – zara skończyłam pranie i niezadługo z bielizną poszłam na górę…

Adwokat: Pani Klein mieszkała wtedy na wsi?

Katarzyna: A na wsi.

To niestety koniec bezpłatnego fragmentu. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: