Sprawiedliwość królów. Cykl Imperium Wilka. Tom 1 - ebook
Sprawiedliwość królów. Cykl Imperium Wilka. Tom 1 - ebook
W Imperium Wilka rozruchy zaczynają przybierać na sile. Rebelianci, heretycy i potężni patrycjusze… wszyscy walczą o prawa do cesarskiego tronu. Na drodze chaosu stoi tylko Zakon Sędziów. Sir Konrad Vonvalt jest Sędzią budzącym największy strach, strzegącym prawa siłą przenikliwego umysłu, tajemnych mocy i mieczem. U jego boku stoi Helena Sedanka, utalentowana podopieczna, osierocona podczas wojny, która uformowała Imperium. Kiedy oboje prowadzą śledztwo w sprawie śmierci prowincjonalnej arystokratki, odkrywają spisek sięgający najwyższych sfer cesarskiego społeczeństwa. Gdy stawka wzrasta, Vonvalt i Helena stają przed wyborem: czy porzucą prawo, którego przysięgli strzec, by ochronić Imperium?
Kategoria: | Fantasy |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-67793-73-5 |
Rozmiar pliku: | 1,7 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
I
_Wiedźma z Rill_
„Strzeż się idioty, fanatyka i tyrana; każdy z nich przywdziewa szaty ignorancji”.
Cytat z _Sovańskiego kodeksu karnego: Porad dla praktykujących_ Caterhausera
Dziwna jest myśl, że koniec Imperium Wilka, tak jak śmierć i zniszczenie, które mu towarzyszyły, miały swoje korzenie w niewielkiej wiosce Rill. Kiedy się do niej zbliżaliśmy, nie tylko brnęliśmy z trudem przez deszczową, zimną wieś ponad trzydzieści kilometrów na wschód od Tolsburskich Rubieży… zbliżaliśmy się do urwiska Wielkiego Pochyłu, którego strome i zdradzieckie zbocze opadało przed nami niczym szklista obsydianowa ściana.
Rill. Jak je opisać? Miejsce narodzin naszego nieszczęścia to zbyt banalne. Ze względu na odosobnienie wioska była typowa dla Północnych Ziem Tolsburga. Pierścień dwudziestu budynków ze ścianami z obrzuconej glinką wikliny i dachami krytymi strzechą otaczał duży plac ze zrytego błota i słomy. Dwór wyróżniał się jedynie swoim rozmiarem, dwukrotnie większym od największej chaty, lecz na tym różnice się kończyły. Był równie zniszczony, jak i reszta z nich. Zajazd przechylał się na jedną stronę, a zwierzęta i wieśniacy chaotycznie poruszali się po wspólnej przestrzeni. Jedną z korzyści panującego zimna było to, że smród nie był tak wielki, lecz Vonvalt i tak trzymał przy nosie chusteczkę pełną suszonej lawendy. Potrafił być grymaśny.
Powinnam być w dobrym nastroju. Rill było pierwszą wioską, na którą się natknęliśmy od czasu, gdy opuściliśmy cesarski fort na granicy Jägelandu, i oznaczało początek ciągnących się półokręgiem siedlisk, które kończyły się twierdzą Hauner w Strażnicy Morskiej, osiemdziesiąt kilometrów na północny wschód. Nasz przyjazd tutaj oznaczał również, że zaledwie kilka tygodni dzieliło nas od ponownego skrętu na południe i ukończenia wschodniej połowy naszego objazdu… a to znów oznaczało lepszą pogodę, większe miasta i coś zbliżonego do cywilizacji.
Zamiast tego dręczył mnie niepokój. Całą moją uwagę przyciągał ogromny stary las, otaczający wioskę i rozciągający się na ponad sto pięćdziesiąt kilometrów na północ i zachód od nas, aż po samo wybrzeże. Stanowił on dom – według plotek, którymi karmiono nas przez całą drogę – starej wiedźmy draedów.
– Myślisz, że tam jest? – zapytał siedzący obok mnie patrion Bartholomew Claver.
On i trzy inne osoby dołączyli do naszej wyprawy. Claver był nemańskim kapłanem, który narzucił nam się na granicy Jägelandu. Rzekomo, by chronić nas przed bandytami, chociaż Północne Ziemie były nikczemnie odludne, a on, według własnych relacji, wszędzie podróżował sam.
– Kto? – zapytałam.
Claver uśmiechnął się zimno.
– Wiedźma – powiedział.
– Nie – odpowiedziałam szorstko.
Claver mnie irytował, podobnie jak pozostałych. Nasze wędrowne życie było wystarczająco uciążliwe, a jego nieustanne wypytywanie przez ostatnie kilka tygodni o każdy aspekt praktyk i mocy Vonvalta wymęczyło nas do cna.
– A ja tak.
Odwróciłam się. Dubine Bressinger, pomocnik Vonvalta, zbliżał się do nas, pogryzając cebulę. Mrugnął do mnie, kiedy jego koń przekłusował obok. Za nim jechał nasz pracodawca, sir Konrad Vonvalt, a na samym końcu szedł osioł, bez szacunku nazwany Księciem Brondsey, ciągnąc wóz załadowany ekwipunkiem.
Przybyliśmy do Rill z tego samego powodu, dla którego podróżowaliśmy do innych miejsc: by się upewnić, że sprawiedliwość cesarza jest wymierzana, i to nawet tutaj, na skraju Imperium Sovańskiego. Mimo wszystkich swoich wad Sovanie bardzo wierzyli w sprawiedliwość dla wszystkich i wysyłali cesarskich magistratów, takich jak Vonvalt, by objeżdżali odległe wioski i miasta cesarstwa jako wędrowne sądy.
– Szukam sir Otmara Frosta! – usłyszałam wołanie Vonvalta gdzieś z tyłu naszej małej karawany.
Bressinger już zeskoczył na ziemię i właśnie wydawał polecenie jakiemuś chłopcu, by zajęto się naszymi końmi.
Jeden z wieśniaków bez słowa wskazał palcem dwór. Vonvalt mruknął coś i zsiadł z konia, a ja i patrion Claver poszliśmy w jego ślady. Błoto pod moimi stopami było twarde jak skała.
– Heleno! – zawołał do mnie Vonvalt. – Rejestr.
Skinęłam głową i wydobyłam rejestr z wozu. Było to ciężkie tomisko obłożone grubą, wzmocnioną żelazem skórą i zabezpieczone metalowym zatrzaskiem. Będzie używane do rejestrowania wszelkich prawnych sporów, jakie się pojawią, oraz osądów Vonvalta. Kiedy już się zapełni, zostanie wysłane do Biblioteki Prawa w odległej części Sovy, gdzie urzędnicy przejrzą wyroki i upewnią się, że konsekwentnie stosuje się powszechne prawo.
Przyniosłam rejestr Vonvaltowi, który pełnym irytacji machnięciem kazał dalej mi go trzymać, po czym całą czwórką ruszyliśmy w stronę dworu. Teraz już widziałam, że nad drzwiami wisi godło heraldyczne: niebieska tarcza z głową dzika zatkniętą na złamanej lancy. Poza tym dwór niczym się nie wyróżniał i w niczym nie przypominał bezładnie rozsianych miejskich domów czy wiejskich fortec imperialnej arystokracji Sovy.
Odzianą w rękawicę pięścią Vonvalt załomotał w drzwi. Te otworzyły się szybko, a w progu stanęła pokojówka, rok, może dwa lata młodsza ode mnie. Wyglądała na przerażoną.
– Jestem Sędzia sir Konrad Vonvalt z Cesarskiego Magistratu – powiedział Vonvalt z nienaturalnym dla siebie sovańskim akcentem. Jego rdzenna modulacja z Jägelandu naznaczała go jako karierowicza, niezależnie od sprawowanego urzędu, i bardzo go zawstydzała.
Pokojówka dygnęła niezdarnie.
– Ja…
– Kto to?! – zawołał ze środka sir Otmar Frost.
Za progiem panowała ciemność, a dochodzący z wnętrza zapach przypominał palące się drewno i żywy inwentarz.
Dostrzegłam, jak Vonvalt z roztargnieniem sięga po chusteczkę z lawendą.
– Sędzia sir Konrad Vonvalt z Cesarskiego Magistratu – ogłosił, już nieco zniecierpliwiony.
– Na krwawą wiarę – mruknął sir Otmar. Chwilę później pojawił się w drzwiach i bezceremonialnie odepchnął pokojówkę. – Wejdź, mój panie. Zejdźcie z tego ziąbu i ogrzejcie się przy ogniu.
Weszliśmy. Wnętrze domostwa pokrywał brud. Na jednym końcu pokoju stało łoże przykryte futrami i wełnianymi kocami, a także rzeczami osobistymi żony Otmara. Pośrodku pomieszczenia znajdowało się otwarte palenisko otoczone zwęglonymi i zabłoconymi pledami, które również butwiały z powodu deszczu wpadającego przez otwarty dymnik. W drugim końcu pokoju ustawiono długi stół na kozłach i siedzenia dla dziesięciu osób, a obok były drzwi wiodące do osobnej kuchni. Ściany wyłożono spleśniałymi tapetami, wyblakłymi i osmalonymi do tego stopnia, że miejscami wydawały się czarne, a na podłodze piętrzyły się dywaniki i skóry. Dwa wielkie, przypominające wilki psy ogrzewały się przy ognisku.
– Powiedziano mi, że Sędzia zmierza na północ, wzdłuż Tolsburskich Rubieży – oświadczył sir Otmar.
Był wyraźnie przejęty. Jako tolski rycerz i lord został zaliczony do rangi imperialnej arystokracji – co określano mianem „Wyniesienia”, stosowanego jako rozliczenie, które wszyscy otrzymywali w zamian za wstąpienie do Legionów – jednak dalece odbiegał od napuszonych i wypudrowanych lordów Sovy. Był starcem odzianym w niechlujną tunikę z przypiętym herbem i spodnie z samodziału. Twarz miał brudną od sadzy i znękaną, otoczoną białymi włosami i siwą brodą. Na czole miał widoczne wgłębienie, prawdopodobnie po czasach Wojny Imperialnej, gdy dwadzieścia pięć lat wcześniej armie sovańskie zwasalizowały Tolsburg. Vonvalt i Bressinger również nosili blizny upamiętniające ekspansję cesarstwa.
– Ostatnio był tu Sędzia August? – zapytał Vonvalt.
Sir Otmar kiwnął głową.
– Tak. Dawno temu. Niegdyś widywaliśmy Sędziego kilka razy w roku. Proszę, usiądźcie. Podać strawę, piwo? Wino? Właśnie miałem zasiadać do posiłku.
– Tak, dziękuję – odparł Vonvalt, siadając przy stole. Podążyliśmy za nim. – Mój poprzednik zostawił dziennik?
– Tak, tak – powiedział sir Otmar, po czym ponownie odesłał pokojówkę.
Po chwili usłyszałam odgłosy gorączkowego przeszukiwania kufra.
– Jakieś problemy na północy?
Sir Otmar pokręcił głową.
– Nie. Między nami i morzem jest wąski pas Zachodnich Ziem Haunersheimu. Może piętnaście do trzydziestu kilometrów, wystarczy, by powstrzymać najazd. Chociaż ośmielę się twierdzić, że o tej porze roku morze jest zbyt wzburzone, by skusić ludzi północy do ataku.
– Racja – przyznał Vonvalt.
Widziałam, że zirytowała go myśl, że zapomniał o geografii. Mimo to każdemu można wybaczyć okazjonalne przeoczenie. Imperium, teraz pięćdziesięcioletnie, bardzo szybko wchłonęło tak wiele nacji, że kartografowie latami tworzyli nowe mapy.
– Zakładam też, że Strażnica Morska została przebudowana – dodał.
– Tak, dzięki Autunowi. Nowy mur obronny, nowy garnizon i wystarczająco dużo pieniędzy i zapasów żywności, by zapewnić codzienne racje na sezon walk. Cotygodniowe w zimie, z rozkazu margrabiego.
Autun. Dwugłowy Wilk. Istniała szansa, że uzna to określenie jako niepochlebne. Był to jeden z tych dziwnych pseudonimów w Imperium Sovańskim, którego pokonani używali, by okazać albo szacunek, albo obrazę. W każdym razie Vonvalt je zignorował.
– Ten człowiek ma reputację – powiedział.
– Margrabia Westenholtz? – wtrącił kapłan Claver. – To dobry człowiek. Bardzo bogobojny. Ludzie północy to bezbożnicy, którzy wiernie trzymają się nauk draedów. – Wzruszył ramionami. – Nie powinieneś po nich płakać, Sędzio.
Vonvalt uśmiechnął się słabo.
– Nie opłakuję martwych najeźdźców z północy, patrionie – odparł spokojnie.
Claver był młody, zbyt młody, by dzierżyć autorytet kapłana. Przez ten krótki czas, jaki spędziliśmy razem, wszyscy zapałaliśmy do niego ogromną niechęcią. Był nadgorliwy i nudny, szybko wpadał w gniew i wydawał osądy. Cały czas rozprawiał o swojej misji – rekrutowaniu Templariuszy z Południowego Pogranicza – i kontaktach, jakie miał wśród lordów. Bressinger generalnie odmawiał z nim wszelkiej rozmowy, jednak Vonvalt, z czysto zawodowej uprzejmości, całymi tygodniami dawał się w nią wciągać.
Sir Otmar odchrząknął. Miał właśnie popełnić błąd i wdać się w dyskusję z Claverem, gdy podano strawę i zamiast tego zaczął jeść. Był to obfity, prosty posiłek z mięsa, gęstego sosu i grubych pajd chleba, lecz w tych okolicznościach rzadko kiedy głodowaliśmy. Władza i autorytet Vonvalta z reguły budziły w naszych gospodarzach przejaw hojności.
– Mówiłeś, że ostatni Sędzia przybył tutaj dawno temu? – zapytał Vonvalt.
– Tak – odparł sir Otmar.
– Od tamtej pory śledziłeś cesarskie statuty?
Sir Otmar energicznie skinął głową, ale na pewno kłamał. W tych najdalej położonych wioskach i miastach, odległych od Sovy o całe miesiące podróży, nawet najszybszym transportem, rzadko kiedy stosowano cesarskie prawo. To wielki wstyd. Wojna Imperialna przyniosła śmierć i niedolę tysiącom ludzi, jednak system wspólnego prawa był jednym z niewielu klejnotów, jakie wyłoniły się z pozostałego po niej gówna.
– To dobrze. W takim razie nie powinienem mieć dużo pracy. Poza zbadaniem lasu – powiedział Vonvalt.
Sir Otmar wyglądał na zdezorientowanego ostatnią uwagą. Vonvalt dopił piwo.
– Po drodze tutaj wiele razy opowiadano nam o wiedźmie, która mieszka w lesie na północ od Rill. Nie sądzę, byś cokolwiek o tym wiedział?
Sir Otmar dla zwłoki pociągnął łyk wina, po czym ostentacyjnie wydłubał coś spomiędzy zębów.
– O niczym takim nie słyszałem, panie. Nie.
Vonvalt z zamyśleniem pokiwał głową.
_– Kim ona jest?_
Bressinger zaklął po grozodańsku. Sir Otmar i ja niemal wyskoczyliśmy ze skóry, a stół i każdy element zastawy i sztućców zadrżał, gdy w blat uderzyły trzy pary kolan. Czary i kielichy się przewróciły. Sir Otmar z szeroko otwartymi oczami chwycił się za serce, poruszając ustami, by wyrzucić z siebie słowa, których zażądał Vonvalt.
Głos Cesarza – tajemnicza moc Sędziego, pozwalająca mu zakląć kogoś, by mówił prawdę. Miała swoje ograniczenia: na przykład nie działała na innych Sędziów, a osoba czujna, obdarzona silną wolą, potrafiła ją udaremnić. Jednakże sir Otmar był słaby i potulny, i niezbyt dobrze obeznany w sposobach działania Zakonu. Moc uderzyła w niego niczym grzmot i wywróciła jego umysł na nice.
– Kapłanką… członkinią draedy – wykrztusił sir Otmar. Na twarzy mężczyzny pojawiło się przerażenie, gdy jego usta wbrew woli udzieliły odpowiedzi.
– _Czy pochodzi z Rill?_ – pytał dalej Vonvalt.
– Tak!
_– Czy są tu inni praktykujący draedyzm?_
Sir Otmar poruszył się niespokojnie na krześle, po czym szybko chwycił się stołu, by odzyskać równowagę.
– Wielu… mieszkańców wioski.
– Sir Konradzie – mruknął Bressinger.
Z lekkim grymasem przyglądał się sir Otmarowi. Ja zaś dostrzegłam, że Claver pławił się męką gospodarza.
– W porządku, sir Otmarze – powiedział Vonvalt. – Już dobrze. Uspokój się. Proszę, napij się trochę piwa. Nie będę cię dłużej naciskał.
Siedzieliśmy w milczeniu, gdy sir Otmar drżącą dłonią wezwał przerażoną służącą i świszczącym szeptem nakazał przynieść ale. Dziewczyna wyszła i wróciła chwilę później, by podać mu kielich. Sir Otmar osuszył go chciwie.
– Praktykowanie draedyzmu jest nielegalne – zauważył Vonvalt.
Sir Otmar spojrzał na swój talerz. Na jego twarzy malowała się mieszanina gniewu, przerażenia i wstydu, bardzo typowa u tych, którzy odczuli działanie Głosu.
– Prawa są nowe. Religia stara – odparł ochryple.
– Prawa są obecne od dwóch i pół dekady.
– Religia jest obecna od dwóch i pół tysiąclecia – rzucił ostro sir Otmar.
Zapadła niezręczna cisza.
– Czy w Rill znajdziemy kogoś, kto nie jest praktykującym członkiem draedyzmu? – zapytał Vonvalt.
Sir Otmar uważnie przyjrzał się swojemu napojowi.
– Trudno powiedzieć – mruknął w końcu.
– Sędzio. – W głosie Clavera słychać było odrazę. – W najlepszym wypadku będą musieli się jej wyrzec. Oficjalną religią Imperium jest święte wyznanie Nemy. – Zmierzył starego barona wzrokiem i splunął. – Gdyby to ode mnie zależało, wszyscy by spłonęli.
– Tutejsi mieszkańcy to dobrzy ludzie – powiedział sir Otmar. – Dobrzy i posłuszni prawu. Pracują na roli i płacą dziesięcinę. Nigdy nie byliśmy ciężarem dla Autuna.
Vonvalt spojrzał z irytacją na Clavera.
– Z całym szacunkiem, sir Otmarze, jeśli ci ludzie praktykują draedyzm, to z definicji nie mogą być posłuszni prawu. Przykro mi to mówić, ale patrion Claver ma rację… przynajmniej w części. Będą musieli się jej wyrzec. Posiadasz listę praktykujących?
– Nie.
Polana w ognisku trzasnęły, zadymiły i pękły, a piwo i wino kapało przez szczeliny w stołowych deskach.
– Zarzuty są pomniejsze – powiedział Vonvalt. – Karą będzie niewielka grzywna, powiedzmy pens od głowy, jeśli wyprą się wiary. Jako ich lord możesz nawet uiścić ją w ich imieniu. Macie ołtarz któregokolwiek z cesarskich bogów? Nemy? Savara?
– Nie. – Sir Otmar wręcz wypluł to słowo. Coraz trudniej było ignorować fakt, że sam był praktykującym draedem.
– Oficjalną religią Imperium Sovańskiego jest wyznanie Nemy. Chronione w świętych pismach oraz prawie świeckim, jak i kanonicznym. Ale te wyznania są też porównywalne. Księga Lorna to zasadniczo draedyzm, tak? Posiada takie same przypowieści i nakłada takie same święte dni. Moglibyście ją bez problemu przysposobić.
To prawda, Księga Lorna była podobna do draedyzmu. Lecz to dlatego, że Księga Lorna _była_ draedyjska. Religia sovańska charakteryzowała się niewiarygodną elastycznością i zamiast zastępować wiele praktyk religijnych, jakie napotkała podczas Wojny Imperialnej, po prostu wchłonęła je, tak jak fale pochłaniają wyspę. Właśnie dlatego wyznanie Nemy było jednocześnie najszerzej uprawianą i najmniej szanowaną religią w całym znanym świecie.
Spojrzałam na Clavera. Na jego twarzy malował się szok wywołany zastosowaniem tak prostego uniku przez Vonvalta. Oczywiście Vonvalt nie był większym wyznawcą Nemy niż sir Otmar. Podobnie jak w przypadku starego barona, narzucono mu religię. Ale poszedł do świątyni i wdrożył się w ruch, tak jak i większość arystokracji. Z drugiej strony Claver był wystarczająco młody, by nie znać innej religii. Był prawdziwie wierzący. Tacy ludzie również bywali przydatni, jednak zazwyczaj ich brak elastyczności sprawiał, że stawali się niebezpieczni.
– Cesarstwo wymaga, byście praktykowali nauki wyznania Nemy. Prawo nie zezwala na nic innego – powiedział Vonvalt.
– A jeśli odmówię?
Vonvalt wstał.
– Jeśli odmówisz, będziesz heretykiem. Jeśli odmówisz mi, będziesz zaprzysięgłym heretykiem. Ale nie zrobisz czegoś tak głupiego i marnotrawnego.
– A jaka jest kara za taką herezję? – zapytał sir Otmar, chociaż znał już odpowiedź.
– Zostaniesz spalony – odezwał się Claver. W jego głosie brzmiała okrutna radość.
– Nikt nie zostanie spalony – powiedział z irytacją Vonvalt. – Ponieważ nikt nie jest zaprzysięgłym heretykiem. Jeszcze.
Popatrzyłam na Vonvalta, a potem na sir Otmara. Rozumiałam postawę sir Otmara. Miał rację, mówiąc, że draedyzm jest nieszkodliwy, a także nie szanując wyznania Nemy i uznając je za bezwartościowe. Co więcej, był starym człowiekiem, którego pouczano i straszono śmiercią. Jednak faktem jest, że Imperium Sovańskie panowało nad Tolsburskimi Rubieżami. To ich prawo tam stosowano, a było to prawo stanowcze i wymierzane sprawiedliwie. Niemal wszyscy funkcjonowali zgodnie z nim, więc dlaczego on by nie mógł?
Sir Otmar nieznacznie zwiesił ramiona.
– Na Górze Gablera stoi stara wieża obserwacyjna. To kilka godzin jazdy na północny wschód stąd. Draedzi spotykają się w tym miejscu, by oddawać się modłom. Tam odnajdziesz swoją wiedźmę.
Vonvalt zamilkł na chwilę. Pociągnął solidny łyk piwa, po czym uważnie odstawił kielich.
– Dziękuję – powiedział i wstał. – Udamy się tam teraz, kiedy została nam jeszcze godzina lub dwie dziennego światła.ROZDZIAŁ II. POGAŃSKI OGIEŃ
II
_Pogański ogień_
„Próżni i samochwalczy nowicjusze powinni zostać wydaleni z Zakonu przy pierwszej okazji. Bycie Sędzią oznacza cierpliwe i rygorystyczne wymierzanie prawa. Opowieści o walce na miecze i konnych pościgach, chociaż będące luźno oparte na faktach, mają być ukracane i uznane za plotkę”.
Mistrz Karl Rothsinger
Po kilku minutach ponownie staliśmy już na zimnie i deszczu, a chłopiec stajenny poszedł po nasze konie. Później ruszyliśmy w stronę gasnącego słońca. Owinęłam się woskowanym płaszczem, starając się ochronić ubranie przed zamoczeniem, ale ani Bressingerowi, ani Vonvaltowi deszcz najwyraźniej nie przeszkadzał. Claver, przemoczony i zgarbiony w siodle, wyglądał dość żałośnie, a mimo to wyraźnie rozkoszował się perspektywą nastraszenia pogan.
Pomimo informacji od sir Otmara nie dotarliśmy do Góry Gablera. Zamiast tego Vonvalt powiódł nas bezpośrednio do lasu, wzdłuż starej, na wpół zarośniętej paprociami drogi łowczych.
– Sir Konradzie? – zapytałam.
Mój głos zabrzmiał słabo i arystokratycznie, za co nienawidziłam się w tej chwili. Pomimo lat ciężkich wypraw złagodniałam. Nie było już śladu po dzikiej uchodźczyni wychowanej na ulicach Muldau. Zmieniałam się w jedną ze szlachcianek, którymi tak długo pogardzałam.
Odwrócił się. Czarna broda, którą nosił w zimne miesiące roku, lśniła od deszczu.
– O co chodzi? – zapytał. Jego koń, wielki guelaski rumak bojowy o imieniu Vincento, zatrzymał się gwałtownie.
– Czy Góra Gablera nie leży na północnym wschodzie? Ten kierunek wskazuje na północny zachód.
Vonvalt skinął głową.
– Wiem – powiedział.
– Starzec kłamał – wyjaśnił Bressinger. – I wysłał nas w złą stronę.
– Bez wątpienia po to, byśmy wpadli w zasadzkę – prychnął Claver.
– Och, nie sądzę – powiedział spokojnie Vonvalt. – Wybrał to zamiast morderstwa. Nie miał czasu – i z pewnością odwagi – by zorganizować coś takiego. Nie. – Wskazał stare, pokryte mchem drzewa. – Wiedźma z Rill jest w tych lasach.
Poruszaliśmy się dalej w głąb tego jęczącego, ciągnącego się setki kilometrów lasu. Resztki dziennego światła już dawno zgasły. Zadrżałam, gdy zimno przeniknęło przez przemoczone ubranie i wyssało ostatek ciepła z moich kości. Rozpaczliwie pragnęłam ognia lub innego ciepła – albo, co ważniejsze, światła – kiedy moje nieme modlitwy zostały wysłuchane. Jakieś czterysta metrów przed nami dostrzegłam pomarańczowy blask.
Gdzieś z przodu Vonvalt i Bressinger rozmawiali przyciszonymi głosami, dlatego zawołałam do Clavera:
– Widziałeś to światło?!
– Widziałem – odpowiedział i prychnął. – Pogański ogień. Draedów zawsze przyciągał jego zwodniczy wpływ. Tańczą wokół niego niczym szaleńcy. To nikczemna praktyka.
Kiedy podjechaliśmy bliżej, zobaczyłam pląsające wokół płomieni postaci. Vonvalt nie zrobił nic, by ukryć swoją obecność ani by podejść ich w jakiś subtelny sposób. Zamiast tego celowo jechał dalej. Teraz już widziałam, że płonący na niewielkiej polanie ogień otaczało jakichś piętnastu, może dwudziestu wieśniaków. W pobliżu ogniska znajdował się kamienny ołtarz, mieszczący się pod baldachimem z gałęzi pobliskiego drzewa. Za ołtarzem stała wiedźma, starsza kobieta z prymitywną drewnianą maską na twarzy, odziana w zszargane szaty. Stała w takim bezruchu, że w pierwszych sekundach pomyślałam, że to posąg.
– Madame wiedźmo! – zawołał Vonvalt do kobiety. – Bądź uprzejma zdjąć maskę.
Mroźne nocne powietrze przeszył krzyk. Poganie odwrócili się do nas, a na ich twarzach pojawił się szok. Jakikolwiek rytuał się przed chwilą odbywał, właśnie nastąpił jego nagły i dramatyczny koniec.
Sądziłam, że wiedźma sprzeciwi się Vonvaltowi, lecz ona podniosła ręce do drewnianej maski, zdjęła ją i ostrożnie odłożyła na ołtarz. Niemal spodziewałam się, że kryją się pod nią rysy potwora, a przynajmniej kogoś groteskowo zniekształconego, lecz z ulgą, a jednocześnie rozczarowaniem, przekonałam się, że była to zwyczajna twarz staruszki. Kobieta przyjrzała się nam obojętnie. I właśnie w tej chwili bierności Claver zdecydował się wystąpić ze swoimi religijnymi poglądami.
– Bezcześcicie wyznanie Nemy! – wybuchnął.
Wcześniej nikt nie zwracał uwagi na świętego męża, ale teraz miał jej aż nadmiar.
Vonvalt gwałtownie odwrócił się w siodle, a na jego twarzy malowała się wściekłość.
– Wystarczy, patrionie – rzucił szorstko.
– Sędzio Vonvalcie, ci ludzie to heretycy! – ciągnął Claver szczerze zdumiony, po czym zawołał z gniewem: – Jawni odstępcy od wiary! Spójrzcie na ten pogański nonsens! Ten kultowy rytuał! To kpina z praw Sovy!
– Ja, i tylko ja, zdecyduję o tym, co jest kpiną z praw Sovy – powiedział Vonvalt. Jego głos był równie zimny jak nocne powietrze. – Bądź uprzejmy zamilknąć, inaczej każę Bressingerowi zabrać cię z powrotem do Rill. – Ponownie odwrócił się do wieśniaków i wskazał ogień. – Wszyscy wiecie, że uprawianie draedyzmu jest nielegalne – powiedział. – Prawo jasno o tym stanowi.
– Jak nas znalazłeś? – zapytała kobieta.
Jej rezerwa zmieniła się w opór, który dodał odwagi jej ludziom. Patrzyłam, jak ich postawa powoli zmienia się z gotowych do ucieczki na gotowych do walki.
– Dziś jest wigilia miesiąca Gossa – powiedział Vonvalt i wskazał przerwę w chmurach, gdzie widniał wąski sierp księżyca.
– Nie uznajemy cesarskiego kalendarza – powiedziała wiedźma.
– Ale Księga Lorna wymaga, by ta… – Vonvalt wskazał ogień – …ceremonia nastąpiła w wigilię Gossa, tak? Płonie ogień Culvara, a w jego świetle i cieple Oszust zostaje wygnany.
– Używasz imion obcych bogów. Świętych Autuna. Księga Lorna jest atrapą Księgi Draeda. I to marną.
– Ale rytuał jest identyczny – zauważył Vonvalt, jakby miał w jednej chwili ją nawrócić. Wzruszył ramionami. – W każdym razie tak was odnalazłem.
Znaleźli się w martwym punkcie. Stara kobieta nie złamie się – nie mogła się złamać – i nie porzuci swojej wiary tylko dlatego, że Vonvalt oznajmił jej, że to, co robi, jest nielegalne. Wiedziała, że to nielegalne. Vonvalt był oczywiście związany przysięgą i prawem, by ją oskarżyć, ale sam również nie chciał tego robić.
– Sir Otmar już zgodził się zapłacić za was grzywnę – powiedział w końcu. – Po prostu wyrzeknijcie się draedyzmu, a zostawię was wszystkich w pokoju. Nikt nie musi dzisiaj ginąć.
– Otmar nigdy by się nie wyparł swojej wiary! – rzuciła ostro kobieta.
– Swoimi słowami tylko go pogrążasz! Jest draedem! – wybuchnął Claver.
– Zamilcz! – nakazał mu Vonvalt.
– Cała ta wioska powinna zostać spalona na popiół, a wszyscy ci heretycy razem z nią!
– Na krew Nemy, człowieku, zamknij się! – krzyknął Vonvalt. – Dubine, zabierz go stąd!
– Z przyjemnością, panie – powiedział Bressinger i zawrócił konia, dużego gniadego wierzchowca o imieniu Gaerwyn.
– Wykonuję pracę Bogini! – zawołał Claver. – Nie dotykaj mnie! Dopilnuję, by dokonało się tu zadanie Nemy!
Bressinger zatrzymał się obok kapłana i wyrwał mu wodze z rąk, po czym poprowadził konie z powrotem na drogę łowców. Po części spodziewałam się, że Claver zsiądzie z konia i wróci w środek sporu, jednak w starciu ze zdecydowaną obojętnością Bressingera kapłan zamilkł.
Vonvalt odwrócił się do kobiety.
– Jesteś żoną sir Otmara – powiedział.
– Lady Karol Frost.
– Moja pani, czy jesteś świadoma konsekwencji… tych konsekwencji, których zastosowanie nakazuje mi prawo… jeśli nie zgodzisz się wyrzec draedyzmu?
– Tak, jestem.
– I skażesz się na śmierć?
– Tak.
– Tych ludzi również poślesz na śmierć?
– Każdy mężczyzna i każda kobieta podejmują własne decyzje.
Vonvalt westchnął zirytowany. Otworzył usta, by powiedzieć coś jeszcze, i nagle stało się coś niewiarygodnego: drewniana maska uniosła się z ołtarza i zawisła w powietrzu.
Krzyknęłam, a wieśniacy gwałtownie zaczerpnęli tchu. Maska, topornie wyciosana, lewitowała niecałe dwa metry nad ołtarzem. Zawisła w bezruchu, z wyraźną wrogością przyglądając się wydarzeniom, a blask ogniska tańczył na jej powierzchni.
Wszyscy zamarli. Przez kilka sekund nie mogłam oddychać. Dawni pogańscy bogowie, wściekli z powodu cesarskiego zakłócania, byli tutaj, na polanie. Nagle poczułam potworne zawroty głowy. Mordercy, złodzieje i gwałciciele… Vonvalt radził sobie z nimi wszystkimi. Z furią żywiołów… nie.
Vonvalt wyciągnął z pochwy krótki miecz, a jego ostrze zalśniło w nocnym powietrzu. Lady Frost wrzasnęła, gdyż – pomimo pewności siebie i nieugiętej wiary w starych bogów – nawet ją przerażał zimny błysk stali.
Natychmiast trzej barczyści, najbliżej stojący wieśniacy rzucili się do przodu, krzycząc coś w dawnym draedyjskim języku. Wyciągnęli ręce, gorączkowo starając się chwycić Vonvalta za nogę i ściągnąć go z konia.
– Niech was szlag, cofnijcie się! – rzucił Vonvalt, bardziej zirytowany niż wściekły.
Vincento stanął dęba, wywijając kopytami w powietrzu. Wielki czarny rumak trafił kopytem prosto w klatkę piersiową jednego z mężczyzn, a siła uderzenia wystarczyła, by złamać mu mostek i odrzucić go do tyłu. Vonvalt zamachnął się mieczem i drugi poganin stracił rękę poniżej łokcia. Idiota wrzasnął i z wytrzeszczonymi oczami upadł na plecy, ściskając tryskający krwią kikut.
Trzeci draeda wyglądał, jakby dogłębnie myślał nad swoim nierozważnym działaniem, kiedy z boku natarł na niego koń Bressingera. Mężczyzna upadł pod kopyta wierzchowca, oszołomiony i pobity, lecz nadal żywy.
– _Natychmiast przestańcie!_ – ryknął Vonvalt. Tym razem użył odrobiny Głosu Cesarza i zamieszanie wnet ustało.
Lady Frost została przy ołtarzu. Trzej wieśniacy, którzy zaatakowali Vonvalta, leżeli na ziemi, jęcząc i szlochając z bólu. Bressinger zdążył już zsiąść z konia i teraz w szorstki i pozbawiony współczucia sposób opatrywał tego, który stracił rękę. Pozostali draedzi stali w luźnej, przerażonej grupie. Byłam też świadoma, że nieco dalej patrion Claver obserwuje wszystko z miejsca, w którym pozostawił go Bressinger. Po dłuższej chwili kapłan zawrócił konia i ruszył do Rill. Z całego serca chciałabym powiedzieć, że to był ostatni raz, kiedy widzieliśmy tego człowieka.
Vonvalt powiódł wzrokiem po zgromadzonych, a na jego twarzy malowało się niezadowolenie. Dał lekki sygnał wierzchowcowi, podjechał do ołtarza i tam się zatrzymał, w następnej chwili szerokim łukiem machnął mieczem. Maska opadła, odbiła się od starej skały i bezceremonialnie wylądowała w błocie.
– Nić – powiedział Vonvalt. – Czarna nić przyczepiona do ukrytego koła. – Wsunął miecz do pochwy.
Czar prysł. Wszelkie intrygi, jakich zamierzali użyć wieśniacy w imię religijnego uniesienia, rozwiały się razem z iluzją.
Lady Frost wyglądała na załamaną. Zaczęła płakać. Nie współczułam jej. To, że z premedytacją zaplanowała ten spektakl i zamierzała odegrać go podczas uroczystości, było niegodziwe.
– Wracajcie do domów – powiedział Vonvalt do zebranych pogan. – Każda obecna tu osoba przyjdzie do mnie i wyrzeknie się wiary albo, na bogów, wielu z was czeka stryczek.
Podczas ucieczki wieśniacy wpadali na siebie i się przewracali. Po chwili zniknęli w ciemnym i zimnym lesie.
– Co z nim, Dubine?! – zawołał Vonvalt.
Bressinger wzruszył ramionami.
– Z pomocą przyzwoitego chirurga przeżyje.
Vonvalt spojrzał na lady Karol.
– Zapewnisz temu człowiekowi opiekę – nakazał. – Jeśli umrze, winą obarczę ciebie.
Kobieta skinęła głową, po czym przeniosła wzrok z rannego na Vonvalta.
Sędzia westchnął i pokręcił głową, po czym zawrócił Vincenta, by zwrócić się do mnie, i z roztargnieniem poklepał konia po szyi.
– Heleno, wracamy do Rill – powiedział cicho. – Chcę się przygotować do jutrzejszego sądu. To będzie długi dzień.
***
Następnego ranka wstaliśmy wcześnie. Dzień ponownie był szary i zimny, i zaczęłam się zastanawiać, czy słońce kiedykolwiek zagląda do Rill.
Wyładowaliśmy pakunki z wozu Księcia Brondsey: rejestry, księgi statutowe, pióra i kałamarze, świeże zwoje pergaminu, składany stół na kozłach, skórzany fotel Vonvalta, świeży wosk i pieczęcie, godło Imperium Sovańskiego wielkości tarczy, zamocowane na półtorametrowej żerdzi, i różne nakazy służbowe, z którymi ludzie musieli się zapoznać. Rozwiesiliśmy je na środku głównego placu.
Wioska powoli budziła się wraz ze słońcem, a zimne powietrze wypełnił zapach gotowanych na ogniu potraw. Dla większości wieśniaków śniadanie będzie się składało z owsianki doprawionej tym, co znajdzie się pod ręką, oraz kufla piwa, chociaż od strony dworu Frostów dochodził aromat smażonego bekonu. Vonvalt, Bressinger i ja zjedliśmy w zajeździe zaledwie kilka zimnych kromek i zaczynało burczeć mi w brzuchu.
– Nasz przyjaciel kapłan już wyjechał? – zapytał Vonvalt, siadając w fotelu.
Zajęłam miejsce obok niego. Jako asystentka miałam zapisywać wszystko, co zostało powiedziane w trakcie obrad.
– Tak – odparł Bressinger siedzący z jego prawej strony. – W nocy, lecz dopiero po tym, jak zrobił mi wykład.
– Dziękuję, że mnie nie budziłeś.
– Nie jest zadowolony ze sposobu, w jaki radzisz sobie z draedami.
– To nie jego sprawa, żeby miał być z tego zadowolony.
Bressinger spojrzał z wyrzutem na Vonvalta.
– Jego zainteresowanie tym tematem było nienaturalne.
– Jego zainteresowanie wszystkimi moimi sprawami było nienaturalne od chwili, kiedy tylko do nas dołączył. Cieszę się, że mamy go z głowy. Jedyne, co mnie irytuje, to to, że nie opuścił nas wcześniej. Najwyraźniej jednak może podróżować sam.
– Nie sądzisz, że to dziwne? – zapytał Bressinger.
– Oczywiście, że tak uważam. Ale on w ogóle jest dziwny. – Vonvalt wzruszył ramionami. – Zdaje się, że do Strażnicy Morskiej przybędzie przed nami? Żeby przekonać margrabię i jego ludzi, by porzucili swoje życie na Granicy?
– Chyba tak.
– To głupiec, Dubine. Przestań o nim myśleć.
– Niebezpieczny głupiec.
– W rzeczy samej.
– I posiadający potężnych przyjaciół, jeśli wierzyć w to, co mówił.
– Jeśli wierzyć w to, co mówił – powtórzył Vonvalt.
Chciał powiedzieć coś jeszcze, lecz do stołu podszedł pierwszy petent – wieśniak w średnim wieku, w samodziałowym ubraniu i wełnianej czapce. Powłócząc nogami, zbliżył się do Vonvalta, onieśmielony naszym tymczasowym sądem, chociaż według mnie stanowisko wyglądało raczej niechlujnie.
– Ja… uhm – zaczął, po czym zerwał z głowy czapkę. – Za pozwoleniem, mój panie, chciałbym, uhm… – Pochylił się nisko. Vonvalt, z nieskończoną cierpliwością, jako że teraz pełnił oficjalne obowiązki, również uprzejmie się do niego nachylił. – Chciałbym, uhm… wyrzec się wiary?
Vonvalt z powagą skinął głową.
– Przyjmuję twoją deklarację. – Otworzył jeden z ciężkich rejestrów i zaczął pisać. Zanotował nazwisko mężczyzny, a na marginesie wysokość grzywny: jeden pens, który zostanie pobrany od sir Otmara. – Czy masz jakieś zażalenia do cesarza?
Mężczyzna energicznie zaprzeczył.
– Nie, mój panie, żadnych.
Vonvalt ponownie kiwnął głową.
– W takim razie to wszystko.
Z pozostałymi mieszkańcami wioski poszło podobnie. Jeden po drugim ci, których widzieliśmy w lesie, jak i kilku innych, podchodziło do nas i po cichu wyrzekało się wiary. To była jedyna sprawa tego dnia. Zazwyczaj musieliśmy radzić sobie z wieloma różnymi przypadkami, szczególnie że od czasu przyjazdu ostatniego Sędziego minęło wiele lat. Zawsze były sprawy o kradzież i napaść, ale i poważniejsze przestępstwa – morderstwa, gwałty czy zdrada. Ale w ten zimny i deszczowy dzień w Rill było tylko wyparcie się wiary przez pogan.
W porze lunchu Vonvalt zamknął rejestry i posłał mnie do zajazdu po trochę chleba, sera i piwa dla siebie i Bressingera. Kiedy wróciłam, ze zdumieniem zobaczyłam przed stołem lorda i lady Frost. Sir Otmar trzymał w dłoni sakiewkę pełną monet. Przyśpieszyłam kroku i dotarłam do nich w samą porę, by usłyszeć ostatni zarzut, jaki postawił im Vonvalt: namawianie do bluźnierstwa.
– Nie jesteśmy winni tego oskarżenia – powiedziała lady Frost w ten lekceważący sposób, którego używali wszyscy arystokraci, nawet ci pomniejsi. – Płacimy grzywnę tylko po to, by ochronić ludzi.
Usiadłam na swoim miejscu i z furią zaczęłam zapisywać jej słowa.
Vonvalt wziął pieniądze od sir Otmara i przekazał Bressingerowi, który zaczął je przeliczać.
– Zanotuję, by kolejny Sędzia, który zawita w Rill, dopilnował postawienia tu ołtarza Nemy. W jakimś widocznym miejscu – powiedział Vonvalt surowym tonem.
– A jak właściwie mamy to zrobić? – zapytała lady Frost.
Vonvalt wskazał głową las.
– W lesie jest mnóstwo jeleni. Wyślijcie dzisiaj myśliwego. Zatrzymajcie czaszkę. Niech poświęci ją kapłan. Urządźcie ołtarz w stylu imperialnym. To bardzo proste.
Bressinger skończył liczyć monety.
– Jest tu pięć marek, jeśli nawet nie szeląg – powiedział cicho.
Vonvalt spojrzał na Frostów. Nastała długa chwila milczenia.
– Grzywna wynosiła pensa od bluźniercy – powiedział w końcu. – Czy może wolicie, bym do rejestru dodał również wpis o próbie przekupstwa?
Sir Otmar poczerwieniał na twarzy i szybko chwycił garść monet. Jego żona trzepnęła go ostro w ramię.
– Głupiec – rzuciła i odeszła.
Kiedy już znalazła się poza zasięgiem słuchu, a odpowiednia kwota została odłożona do naszego kufra, Vonvalt zwrócił się do lorda:
– Sir Otmarze, lubię myśleć, że jestem sprawiedliwym człowiekiem. Imperium zapewnia mi dużą dozę dyskrecji w załatwianiu spraw takich jak ta. – Zamilkł na chwilę, szukając odpowiednich słów. – Mam nadzieję, że zdaje pan sobie sprawę, że ta sytuacja mogła potoczyć się zupełnie inaczej. Inny Sędzia w inny dzień… – Pozwolił słowom zawisnąć w powietrzu.
Sir Otmar, który miał zaledwie połowę odwagi swojej żony, pokornie skinął głową.
– Wiem, panie. Mam u ciebie dług.
Vonvalt zbył go machnięciem ręki.
– Nie jestem głupcem, sir Otmarze. Doskonale wiem, co się stanie, kiedy opuszczę to miejsce. Mówię panu teraz, że musicie być ostrożniejsi.
– Doceniam twoją szczerość, panie – odparł sir Otmar i pokłonił się.
W milczeniu patrzyliśmy, jak odchodzi. Po chwili, kiedy było już jasne, że to koniec wszystkich spraw tego dnia, Vonvalt zatrzasnął rejestr.
– Mam przeczucie co do tego miejsca – powiedział. – I to naprawdę złe.ROZDZIAŁ IV. LORD BAUER
IV
_Lord Bauer_
„Jedynie Sędzia potrafi zauroczyć człowieka, by zaczął mówić, kiedy nie jest to jego zamysłem”.
Cytat z _Podstaw sovańskiego prawa cywilnego_ Caterhausera
Opuściliśmy strażnicę i udaliśmy się do rezydencji lorda Sautera. Chmury w końcu rozerwały się i w powietrzu zaczął wirować śnieg. Byłam wdzięczna za bogactwo miasta i wyłożone brukiem ulice; przedzieranie się przez błotnistą pluchę w zimnych i przemoczonych butach to kiepska sprawa.
– To twardy człowiek – powiedział do Vonvalta Bressinger.
Vonvalt chrząknął.
– Nie obeszło mnie jego zachowanie i to, że jest pijakiem – powiedział. – Ale mówi konkretnie. I to się liczy.
Szliśmy szybko w panującym zimnie. Podczas minionej godziny rynek został zamknięty i ulice niemal opustoszały, jedynie dziwny strażnik leniwie przechadzał się po bruku. Zatrzymał nas, uznając za obcych, po czym rozpoznał w Vonvalcie Sędziego. Zanim dotarliśmy do domu lorda Sautera, zaczął zapadać już zmrok i rozległo się bicie miejskich dzwonów, sygnalizując początek godziny policyjnej i zamknięcie na noc bram miasta.
– Sir Konradzie – powiedział strażnik, zrywając się na nogi, gdy zbliżyliśmy się do rezydencji. Dom był otoczony płotem z kutego żelaza, a jedyne przejście, jakie do niego prowadziło, stanowiła duża brama. Po obu jej stronach stały dwie ceglane kolumny. – Lord Sauter przesyła pozdrowienia; został wezwany w pilnej sprawie i nie może wam dzisiaj towarzyszyć. Wydał jednak polecenie, by zajęto się wami w tym czasie.
– Bardzo dobrze – odparł Vonvalt, gdy przeszliśmy przez bramę.
Widziałam, że w głębi ducha ucieszył się; myśl o uprzejmej rozmowie – albo, co gorsza, jałowej dyskusji – która miałaby się toczyć przez kolejne kilka godzin, nie była zbyt pociągająca. Dla Vonvalta było to męczące, ale mnie, asystentce mającej siedzieć w milczeniu, ale nadal udawać zainteresowanie, coś takiego wydawało się śmiertelnie nudne.
Poprowadzono nas przez duże wejściowe drzwi i skierowano do hallu. Wnętrze domu było równie imponujące jak jego elewacja. Resztki światła wpadały przez witrażowe okna, rzucając na podłogę kolorowe plamy niczym migoczący przez pryzmat klejnotów płomień. Panowało tu niemal przytłaczające gorąco, które sugerowało płonący w wielu pokojowych kominkach ogień. Ściany pokrywały grube tapety, a na podłogach leżały dywany. Meble wyglądały na kosztowne; w rzeczy samej, sądząc po ich stylu, niektóre wyraźnie sprowadzono z obcych krajów. Był to dom opływający w ostentacyjne bogactwo.
Służba wskazała nam pokoje na najwyższym piętrze. Vonvaltowi przydzielono dużą sypialnię z podwójnym widokiem, mieszczącą się w narożniku budynku. Jedno z okien wychodziło na płynącą w oddali rzekę, podczas gdy drugie na szeroką ulicę rzemieślniczą. Jednak niewiele było przez nie widać. Padał gęsty śnieg, a miejskie lampy pochłonęła ciemność.
Bressingerowi i mnie wskazano wspólny pokój, który od komnaty Vonvalta oddzielało jeszcze jedno zamknięte pomieszczenie. Z rozczarowaniem zauważyłam tylko jedno łóżko, chociaż nie byłam zbytnio zaskoczona; Bressinger i ja już w przeszłości dzieliliśmy posłanie i chociaż go lubiłam, musiałam przyznać, że podczas snu był głośny i okropnie się wiercił. Na szczęście niedługo po naszym przyjeździe poszedł na dziwki.
Nie mogłam się doczekać gorącego posiłku i tego, by przyłożyć głowę do poduszki, ale wkrótce po tym, jak rozłożyliśmy się w pokojach, Vonvalt zaproponował, bym dołączyła do niego w jego komnacie. Ponownie zalała mnie fala rozczarowania. W ostatnim roku byłam coraz bardziej zmęczona naszym życiem w ciągłej podróży i straciłam iluzje co do mojej praktyki jako asystentki Sędziego. Nie byłam w nastroju na jedną z naszych naukowych sesji.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki