Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Sprawiedliwość królów. Cykl Imperium Wilka. Tom 1 - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
20 października 2023
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
49,50

Sprawiedliwość królów. Cykl Imperium Wilka. Tom 1 - ebook

W Imperium Wilka rozruchy zaczynają przybierać na sile. Rebelianci, heretycy i potężni patrycjusze… wszyscy walczą o prawa do cesarskiego tronu. Na drodze chaosu stoi tylko Zakon Sędziów. Sir Konrad Vonvalt jest Sędzią budzącym największy strach, strzegącym prawa siłą przenikliwego umysłu, tajemnych mocy i mieczem. U jego boku stoi Helena Sedanka, utalentowana podopieczna, osierocona podczas wojny, która uformowała Imperium. Kiedy oboje prowadzą śledztwo w sprawie śmierci prowincjonalnej arystokratki, odkrywają spisek sięgający najwyższych sfer cesarskiego społeczeństwa. Gdy stawka wzrasta, Vonvalt i Helena stają przed wyborem: czy porzucą prawo, którego przysięgli strzec, by ochronić Imperium?

Kategoria: Fantasy
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-67793-73-5
Rozmiar pliku: 1,7 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZDZIAŁ I. WIEDŹMA Z RILL

I

_Wiedźma z Rill_

„Strzeż się idioty, fana­tyka i tyrana; każdy z nich przy­wdziewa szaty igno­ran­cji”.

Cytat z _Sovań­skiego kodeksu kar­nego: Porad dla prak­ty­ku­ją­cych_ Cater­hau­sera

Dziwna jest myśl, że koniec Impe­rium Wilka, tak jak śmierć i znisz­cze­nie, które mu towa­rzy­szyły, miały swoje korze­nie w nie­wiel­kiej wio­sce Rill. Kiedy się do niej zbli­ża­li­śmy, nie tylko brnę­li­śmy z tru­dem przez desz­czową, zimną wieś ponad trzy­dzie­ści kilo­me­trów na wschód od Tols­bur­skich Rubieży… zbli­ża­li­śmy się do urwi­ska Wiel­kiego Pochyłu, któ­rego strome i zdra­dziec­kie zbo­cze opa­dało przed nami niczym szkli­sta obsy­dia­nowa ściana.

Rill. Jak je opi­sać? Miej­sce naro­dzin naszego nie­szczę­ścia to zbyt banalne. Ze względu na odosob­nie­nie wio­ska była typowa dla Pół­noc­nych Ziem Tols­burga. Pier­ścień dwu­dzie­stu budyn­ków ze ścia­nami z obrzu­co­nej glinką wikliny i dachami kry­tymi strze­chą ota­czał duży plac ze zry­tego błota i słomy. Dwór wyróż­niał się jedy­nie swoim roz­mia­rem, dwu­krot­nie więk­szym od naj­więk­szej chaty, lecz na tym róż­nice się koń­czyły. Był rów­nie znisz­czony, jak i reszta z nich. Zajazd prze­chy­lał się na jedną stronę, a zwie­rzęta i wie­śniacy cha­otycz­nie poru­szali się po wspól­nej prze­strzeni. Jedną z korzy­ści panu­ją­cego zimna było to, że smród nie był tak wielki, lecz Vonvalt i tak trzy­mał przy nosie chu­s­teczkę pełną suszo­nej lawendy. Potra­fił być gry­ma­śny.

Powin­nam być w dobrym nastroju. Rill było pierw­szą wio­ską, na którą się natknę­li­śmy od czasu, gdy opu­ści­li­śmy cesar­ski fort na gra­nicy Jägelandu, i ozna­czało począ­tek cią­gną­cych się pół­okrę­giem sie­dlisk, które koń­czyły się twier­dzą Hau­ner w Straż­nicy Mor­skiej, osiem­dzie­siąt kilo­me­trów na pół­nocny wschód. Nasz przy­jazd tutaj ozna­czał rów­nież, że zale­d­wie kilka tygo­dni dzie­liło nas od ponow­nego skrętu na połu­dnie i ukoń­cze­nia wschod­niej połowy naszego objazdu… a to znów ozna­czało lep­szą pogodę, więk­sze mia­sta i coś zbli­żo­nego do cywi­li­za­cji.

Zamiast tego drę­czył mnie nie­po­kój. Całą moją uwagę przy­cią­gał ogromny stary las, ota­cza­jący wio­skę i roz­cią­ga­jący się na ponad sto pięć­dzie­siąt kilo­me­trów na pół­noc i zachód od nas, aż po samo wybrzeże. Sta­no­wił on dom – według plo­tek, któ­rymi kar­miono nas przez całą drogę – sta­rej wiedźmy dra­edów.

– Myślisz, że tam jest? – zapy­tał sie­dzący obok mnie patrion Bar­tho­lo­mew Cla­ver.

On i trzy inne osoby dołą­czyli do naszej wyprawy. Cla­ver był nemań­skim kapła­nem, który narzu­cił nam się na gra­nicy Jägelandu. Rze­komo, by chro­nić nas przed ban­dy­tami, cho­ciaż Pół­nocne Zie­mie były nik­czem­nie odludne, a on, według wła­snych rela­cji, wszę­dzie podró­żo­wał sam.

– Kto? – zapy­ta­łam.

Cla­ver uśmiech­nął się zimno.

– Wiedźma – powie­dział.

– Nie – odpo­wie­dzia­łam szorstko.

Cla­ver mnie iry­to­wał, podob­nie jak pozo­sta­łych. Nasze wędrowne życie było wystar­cza­jąco uciąż­liwe, a jego nie­ustanne wypy­ty­wa­nie przez ostat­nie kilka tygo­dni o każdy aspekt prak­tyk i mocy Vonvalta wymę­czyło nas do cna.

– A ja tak.

Odwró­ci­łam się. Dubine Bres­sin­ger, pomoc­nik Vonvalta, zbli­żał się do nas, pogry­za­jąc cebulę. Mru­gnął do mnie, kiedy jego koń prze­kłu­so­wał obok. Za nim jechał nasz pra­co­dawca, sir Kon­rad Vonvalt, a na samym końcu szedł osioł, bez sza­cunku nazwany Księ­ciem Brond­sey, cią­gnąc wóz zała­do­wany ekwi­pun­kiem.

Przy­by­li­śmy do Rill z tego samego powodu, dla któ­rego podró­żo­wa­li­śmy do innych miejsc: by się upew­nić, że spra­wie­dli­wość cesa­rza jest wymie­rzana, i to nawet tutaj, na skraju Impe­rium Sovań­skiego. Mimo wszyst­kich swo­ich wad Sova­nie bar­dzo wie­rzyli w spra­wie­dli­wość dla wszyst­kich i wysy­łali cesar­skich magi­stra­tów, takich jak Vonvalt, by objeż­dżali odle­głe wio­ski i mia­sta cesar­stwa jako wędrowne sądy.

– Szu­kam sir Otmara Fro­sta! – usły­sza­łam woła­nie Vonvalta gdzieś z tyłu naszej małej kara­wany.

Bres­sin­ger już zesko­czył na zie­mię i wła­śnie wyda­wał pole­ce­nie jakie­muś chłopcu, by zajęto się naszymi końmi.

Jeden z wie­śnia­ków bez słowa wska­zał pal­cem dwór. Vonvalt mruk­nął coś i zsiadł z konia, a ja i patrion Cla­ver poszli­śmy w jego ślady. Błoto pod moimi sto­pami było twarde jak skała.

– Heleno! – zawo­łał do mnie Vonvalt. – Rejestr.

Ski­nę­łam głową i wydo­by­łam rejestr z wozu. Było to cięż­kie tomi­sko obło­żone grubą, wzmoc­nioną żela­zem skórą i zabez­pie­czone meta­lo­wym zatrza­skiem. Będzie uży­wane do reje­stro­wa­nia wszel­kich praw­nych spo­rów, jakie się poja­wią, oraz osą­dów Vonvalta. Kiedy już się zapełni, zosta­nie wysłane do Biblio­teki Prawa w odle­głej czę­ści Sovy, gdzie urzęd­nicy przej­rzą wyroki i upew­nią się, że kon­se­kwent­nie sto­suje się powszechne prawo.

Przy­nio­słam rejestr Vonval­towi, który peł­nym iry­ta­cji mach­nię­ciem kazał dalej mi go trzy­mać, po czym całą czwórką ruszy­li­śmy w stronę dworu. Teraz już widzia­łam, że nad drzwiami wisi godło heral­dyczne: nie­bie­ska tar­cza z głową dzika zatkniętą na zła­ma­nej lancy. Poza tym dwór niczym się nie wyróż­niał i w niczym nie przy­po­mi­nał bez­ład­nie roz­sia­nych miej­skich domów czy wiej­skich for­tec impe­rial­nej ary­sto­kra­cji Sovy.

Odzianą w ręka­wicę pię­ścią Vonvalt zało­mo­tał w drzwi. Te otwo­rzyły się szybko, a w progu sta­nęła poko­jówka, rok, może dwa lata młod­sza ode mnie. Wyglą­dała na prze­ra­żoną.

– Jestem Sędzia sir Kon­rad Vonvalt z Cesar­skiego Magi­stratu – powie­dział Vonvalt z nie­na­tu­ral­nym dla sie­bie sovań­skim akcen­tem. Jego rdzenna modu­la­cja z Jägelandu nazna­czała go jako karie­ro­wi­cza, nie­za­leż­nie od spra­wo­wa­nego urzędu, i bar­dzo go zawsty­dzała.

Poko­jówka dygnęła nie­zdar­nie.

– Ja…

– Kto to?! – zawo­łał ze środka sir Otmar Frost.

Za pro­giem pano­wała ciem­ność, a docho­dzący z wnę­trza zapach przy­po­mi­nał palące się drewno i żywy inwen­tarz.

Dostrze­głam, jak Vonvalt z roz­tar­gnie­niem sięga po chu­s­teczkę z lawendą.

– Sędzia sir Kon­rad Vonvalt z Cesar­skiego Magi­stratu – ogło­sił, już nieco znie­cier­pli­wiony.

– Na krwawą wiarę – mruk­nął sir Otmar. Chwilę póź­niej poja­wił się w drzwiach i bez­ce­re­mo­nial­nie ode­pchnął poko­jówkę. – Wejdź, mój panie. Zejdź­cie z tego ziąbu i ogrzej­cie się przy ogniu.

Weszli­śmy. Wnę­trze domo­stwa pokry­wał brud. Na jed­nym końcu pokoju stało łoże przy­kryte futrami i weł­nia­nymi kocami, a także rze­czami oso­bi­stymi żony Otmara. Pośrodku pomiesz­cze­nia znaj­do­wało się otwarte pale­ni­sko oto­czone zwę­glo­nymi i zabło­co­nymi ple­dami, które rów­nież butwiały z powodu desz­czu wpa­da­ją­cego przez otwarty dym­nik. W dru­gim końcu pokoju usta­wiono długi stół na kozłach i sie­dze­nia dla dzie­się­ciu osób, a obok były drzwi wio­dące do osob­nej kuchni. Ściany wyło­żono sple­śnia­łymi tape­tami, wybla­kłymi i osma­lo­nymi do tego stop­nia, że miej­scami wyda­wały się czarne, a na pod­ło­dze pię­trzyły się dywa­niki i skóry. Dwa wiel­kie, przy­po­mi­na­jące wilki psy ogrze­wały się przy ogni­sku.

– Powie­dziano mi, że Sędzia zmie­rza na pół­noc, wzdłuż Tols­bur­skich Rubieży – oświad­czył sir Otmar.

Był wyraź­nie prze­jęty. Jako tol­ski rycerz i lord został zali­czony do rangi impe­rial­nej ary­sto­kra­cji – co okre­ślano mia­nem „Wynie­sie­nia”, sto­so­wa­nego jako roz­li­cze­nie, które wszy­scy otrzy­my­wali w zamian za wstą­pie­nie do Legio­nów – jed­nak dalece odbie­gał od napu­szo­nych i wypu­dro­wa­nych lor­dów Sovy. Był star­cem odzia­nym w nie­chlujną tunikę z przy­pię­tym her­bem i spodnie z samo­działu. Twarz miał brudną od sadzy i znę­kaną, oto­czoną bia­łymi wło­sami i siwą brodą. Na czole miał widoczne wgłę­bie­nie, praw­do­po­dob­nie po cza­sach Wojny Impe­rial­nej, gdy dwa­dzie­ścia pięć lat wcze­śniej armie sovań­skie zwa­sa­li­zo­wały Tols­burg. Vonvalt i Bres­sin­ger rów­nież nosili bli­zny upa­mięt­nia­jące eks­pan­sję cesar­stwa.

– Ostat­nio był tu Sędzia August? – zapy­tał Vonvalt.

Sir Otmar kiw­nął głową.

– Tak. Dawno temu. Nie­gdyś widy­wa­li­śmy Sędziego kilka razy w roku. Pro­szę, usiądź­cie. Podać strawę, piwo? Wino? Wła­śnie mia­łem zasia­dać do posiłku.

– Tak, dzię­kuję – odparł Vonvalt, sia­da­jąc przy stole. Podą­ży­li­śmy za nim. – Mój poprzed­nik zosta­wił dzien­nik?

– Tak, tak – powie­dział sir Otmar, po czym ponow­nie ode­słał poko­jówkę.

Po chwili usły­sza­łam odgłosy gorącz­ko­wego prze­szu­ki­wa­nia kufra.

– Jakieś pro­blemy na pół­nocy?

Sir Otmar pokrę­cił głową.

– Nie. Mię­dzy nami i morzem jest wąski pas Zachod­nich Ziem Hau­ner­she­imu. Może pięt­na­ście do trzy­dzie­stu kilo­me­trów, wystar­czy, by powstrzy­mać najazd. Cho­ciaż ośmielę się twier­dzić, że o tej porze roku morze jest zbyt wzbu­rzone, by sku­sić ludzi pół­nocy do ataku.

– Racja – przy­znał Vonvalt.

Widzia­łam, że ziry­to­wała go myśl, że zapo­mniał o geo­gra­fii. Mimo to każ­demu można wyba­czyć oka­zjo­nalne prze­ocze­nie. Impe­rium, teraz pięć­dzie­się­cio­let­nie, bar­dzo szybko wchło­nęło tak wiele nacji, że kar­to­gra­fo­wie latami two­rzyli nowe mapy.

– Zakła­dam też, że Straż­nica Mor­ska została prze­bu­do­wana – dodał.

– Tak, dzięki Autu­nowi. Nowy mur obronny, nowy gar­ni­zon i wystar­cza­jąco dużo pie­nię­dzy i zapa­sów żyw­no­ści, by zapew­nić codzienne racje na sezon walk. Coty­go­dniowe w zimie, z roz­kazu mar­gra­biego.

Autun. Dwu­głowy Wilk. Ist­niała szansa, że uzna to okre­śle­nie jako nie­po­chlebne. Był to jeden z tych dziw­nych pseu­do­ni­mów w Impe­rium Sovań­skim, któ­rego poko­nani uży­wali, by oka­zać albo sza­cu­nek, albo obrazę. W każ­dym razie Vonvalt je zigno­ro­wał.

– Ten czło­wiek ma repu­ta­cję – powie­dział.

– Mar­gra­bia Westen­holtz? – wtrą­cił kapłan Cla­ver. – To dobry czło­wiek. Bar­dzo bogo­bojny. Ludzie pół­nocy to bez­boż­nicy, któ­rzy wier­nie trzy­mają się nauk dra­edów. – Wzru­szył ramio­nami. – Nie powi­nie­neś po nich pła­kać, Sędzio.

Vonvalt uśmiech­nął się słabo.

– Nie opła­kuję mar­twych najeźdź­ców z pół­nocy, patrio­nie – odparł spo­koj­nie.

Cla­ver był młody, zbyt młody, by dzier­żyć auto­ry­tet kapłana. Przez ten krótki czas, jaki spę­dzi­li­śmy razem, wszy­scy zapa­ła­li­śmy do niego ogromną nie­chę­cią. Był nad­gor­liwy i nudny, szybko wpa­dał w gniew i wyda­wał osądy. Cały czas roz­pra­wiał o swo­jej misji – rekru­to­wa­niu Tem­pla­riu­szy z Połu­dnio­wego Pogra­ni­cza – i kon­tak­tach, jakie miał wśród lor­dów. Bres­sin­ger gene­ral­nie odma­wiał z nim wszel­kiej roz­mowy, jed­nak Vonvalt, z czy­sto zawo­do­wej uprzej­mo­ści, całymi tygo­dniami dawał się w nią wcią­gać.

Sir Otmar odchrząk­nął. Miał wła­śnie popeł­nić błąd i wdać się w dys­ku­sję z Cla­ve­rem, gdy podano strawę i zamiast tego zaczął jeść. Był to obfity, pro­sty posi­łek z mięsa, gęstego sosu i gru­bych pajd chleba, lecz w tych oko­licz­no­ściach rzadko kiedy gło­do­wa­li­śmy. Wła­dza i auto­ry­tet Vonvalta z reguły budziły w naszych gospo­da­rzach prze­jaw hoj­no­ści.

– Mówi­łeś, że ostatni Sędzia przy­był tutaj dawno temu? – zapy­tał Vonvalt.

– Tak – odparł sir Otmar.

– Od tam­tej pory śle­dzi­łeś cesar­skie sta­tuty?

Sir Otmar ener­gicz­nie ski­nął głową, ale na pewno kła­mał. W tych naj­da­lej poło­żo­nych wio­skach i mia­stach, odle­głych od Sovy o całe mie­siące podróży, nawet naj­szyb­szym trans­por­tem, rzadko kiedy sto­so­wano cesar­skie prawo. To wielki wstyd. Wojna Impe­rialna przy­nio­sła śmierć i nie­dolę tysiącom ludzi, jed­nak sys­tem wspól­nego prawa był jed­nym z nie­wielu klej­no­tów, jakie wyło­niły się z pozo­sta­łego po niej gówna.

– To dobrze. W takim razie nie powi­nie­nem mieć dużo pracy. Poza zba­da­niem lasu – powie­dział Vonvalt.

Sir Otmar wyglą­dał na zdez­o­rien­to­wa­nego ostat­nią uwagą. Vonvalt dopił piwo.

– Po dro­dze tutaj wiele razy opo­wia­dano nam o wiedź­mie, która mieszka w lesie na pół­noc od Rill. Nie sądzę, byś cokol­wiek o tym wie­dział?

Sir Otmar dla zwłoki pocią­gnął łyk wina, po czym osten­ta­cyj­nie wydłu­bał coś spo­mię­dzy zębów.

– O niczym takim nie sły­sza­łem, panie. Nie.

Vonvalt z zamy­śle­niem poki­wał głową.

_– Kim ona jest?_

Bres­sin­ger zaklął po gro­zo­dań­sku. Sir Otmar i ja nie­mal wysko­czy­li­śmy ze skóry, a stół i każdy ele­ment zastawy i sztuć­ców zadrżał, gdy w blat ude­rzyły trzy pary kolan. Czary i kie­li­chy się prze­wró­ciły. Sir Otmar z sze­roko otwar­tymi oczami chwy­cił się za serce, poru­sza­jąc ustami, by wyrzu­cić z sie­bie słowa, któ­rych zażą­dał Vonvalt.

Głos Cesa­rza – tajem­ni­cza moc Sędziego, pozwa­la­jąca mu zakląć kogoś, by mówił prawdę. Miała swoje ogra­ni­cze­nia: na przy­kład nie dzia­łała na innych Sędziów, a osoba czujna, obda­rzona silną wolą, potra­fiła ją uda­rem­nić. Jed­nakże sir Otmar był słaby i potulny, i nie­zbyt dobrze obe­znany w spo­so­bach dzia­ła­nia Zakonu. Moc ude­rzyła w niego niczym grzmot i wywró­ciła jego umysł na nice.

– Kapłanką… człon­ki­nią dra­edy – wykrztu­sił sir Otmar. Na twa­rzy męż­czy­zny poja­wiło się prze­ra­że­nie, gdy jego usta wbrew woli udzie­liły odpo­wie­dzi.

– _Czy pocho­dzi z Rill?_ – pytał dalej Vonvalt.

– Tak!

_– Czy są tu inni prak­ty­ku­jący dra­edyzm?_

Sir Otmar poru­szył się nie­spo­koj­nie na krze­śle, po czym szybko chwy­cił się stołu, by odzy­skać rów­no­wagę.

– Wielu… miesz­kań­ców wio­ski.

– Sir Kon­ra­dzie – mruk­nął Bres­sin­ger.

Z lek­kim gry­ma­sem przy­glą­dał się sir Otma­rowi. Ja zaś dostrze­głam, że Cla­ver pła­wił się męką gospo­da­rza.

– W porządku, sir Otma­rze – powie­dział Vonvalt. – Już dobrze. Uspo­kój się. Pro­szę, napij się tro­chę piwa. Nie będę cię dłu­żej naci­skał.

Sie­dzie­li­śmy w mil­cze­niu, gdy sir Otmar drżącą dło­nią wezwał prze­ra­żoną słu­żącą i świsz­czą­cym szep­tem naka­zał przy­nieść ale. Dziew­czyna wyszła i wró­ciła chwilę póź­niej, by podać mu kie­lich. Sir Otmar osu­szył go chci­wie.

– Prak­ty­ko­wa­nie dra­edy­zmu jest nie­le­galne – zauwa­żył Vonvalt.

Sir Otmar spoj­rzał na swój talerz. Na jego twa­rzy malo­wała się mie­sza­nina gniewu, prze­ra­że­nia i wstydu, bar­dzo typowa u tych, któ­rzy odczuli dzia­ła­nie Głosu.

– Prawa są nowe. Reli­gia stara – odparł ochry­ple.

– Prawa są obecne od dwóch i pół dekady.

– Reli­gia jest obecna od dwóch i pół tysiąc­le­cia – rzu­cił ostro sir Otmar.

Zapa­dła nie­zręczna cisza.

– Czy w Rill znaj­dziemy kogoś, kto nie jest prak­ty­ku­ją­cym człon­kiem dra­edy­zmu? – zapy­tał Vonvalt.

Sir Otmar uważ­nie przyj­rzał się swo­jemu napo­jowi.

– Trudno powie­dzieć – mruk­nął w końcu.

– Sędzio. – W gło­sie Cla­vera sły­chać było odrazę. – W naj­lep­szym wypadku będą musieli się jej wyrzec. Ofi­cjalną reli­gią Impe­rium jest święte wyzna­nie Nemy. – Zmie­rzył sta­rego barona wzro­kiem i splu­nął. – Gdyby to ode mnie zale­żało, wszy­scy by spło­nęli.

– Tutejsi miesz­kańcy to dobrzy ludzie – powie­dział sir Otmar. – Dobrzy i posłuszni prawu. Pra­cują na roli i płacą dzie­się­cinę. Ni­gdy nie byli­śmy cię­ża­rem dla Autuna.

Vonvalt spoj­rzał z iry­ta­cją na Cla­vera.

– Z całym sza­cun­kiem, sir Otma­rze, jeśli ci ludzie prak­ty­kują dra­edyzm, to z defi­ni­cji nie mogą być posłuszni prawu. Przy­kro mi to mówić, ale patrion Cla­ver ma rację… przy­naj­mniej w czę­ści. Będą musieli się jej wyrzec. Posia­dasz listę prak­ty­kujących?

– Nie.

Polana w ogni­sku trza­snęły, zady­miły i pękły, a piwo i wino kapało przez szcze­liny w sto­ło­wych deskach.

– Zarzuty są pomniej­sze – powie­dział Vonvalt. – Karą będzie nie­wielka grzywna, powiedzmy pens od głowy, jeśli wyprą się wiary. Jako ich lord możesz nawet uiścić ją w ich imie­niu. Macie ołtarz któ­re­go­kol­wiek z cesar­skich bogów? Nemy? Savara?

– Nie. – Sir Otmar wręcz wypluł to słowo. Coraz trud­niej było igno­ro­wać fakt, że sam był prak­ty­ku­ją­cym dra­edem.

– Ofi­cjalną reli­gią Impe­rium Sovań­skiego jest wyzna­nie Nemy. Chro­nione w świę­tych pismach oraz pra­wie świec­kim, jak i kano­nicz­nym. Ale te wyzna­nia są też porów­ny­walne. Księga Lorna to zasad­ni­czo dra­edyzm, tak? Posiada takie same przy­po­wie­ści i nakłada takie same święte dni. Mogli­by­ście ją bez pro­blemu przy­spo­so­bić.

To prawda, Księga Lorna była podobna do dra­edy­zmu. Lecz to dla­tego, że Księga Lorna _była_ dra­edyj­ska. Reli­gia sovań­ska cha­rak­te­ry­zo­wała się nie­wia­ry­godną ela­stycz­no­ścią i zamiast zastę­po­wać wiele prak­tyk reli­gij­nych, jakie napo­tkała pod­czas Wojny Impe­rial­nej, po pro­stu wchło­nęła je, tak jak fale pochła­niają wyspę. Wła­śnie dla­tego wyzna­nie Nemy było jed­no­cze­śnie naj­sze­rzej upra­wianą i naj­mniej sza­no­waną reli­gią w całym zna­nym świe­cie.

Spoj­rza­łam na Cla­vera. Na jego twa­rzy malo­wał się szok wywo­łany zasto­so­wa­niem tak pro­stego uniku przez Vonvalta. Oczy­wi­ście Vonvalt nie był więk­szym wyznawcą Nemy niż sir Otmar. Podob­nie jak w przy­padku sta­rego barona, narzu­cono mu reli­gię. Ale poszedł do świą­tyni i wdro­żył się w ruch, tak jak i więk­szość ary­sto­kra­cji. Z dru­giej strony Cla­ver był wystar­cza­jąco młody, by nie znać innej reli­gii. Był praw­dzi­wie wie­rzący. Tacy ludzie rów­nież bywali przy­datni, jed­nak zazwy­czaj ich brak ela­stycz­no­ści spra­wiał, że sta­wali się nie­bez­pieczni.

– Cesar­stwo wymaga, byście prak­ty­ko­wali nauki wyzna­nia Nemy. Prawo nie zezwala na nic innego – powie­dział Vonvalt.

– A jeśli odmó­wię?

Vonvalt wstał.

– Jeśli odmó­wisz, będziesz here­ty­kiem. Jeśli odmó­wisz mi, będziesz zaprzy­się­głym here­ty­kiem. Ale nie zro­bisz cze­goś tak głu­piego i mar­no­traw­nego.

– A jaka jest kara za taką here­zję? – zapy­tał sir Otmar, cho­ciaż znał już odpo­wiedź.

– Zosta­niesz spa­lony – ode­zwał się Cla­ver. W jego gło­sie brzmiała okrutna radość.

– Nikt nie zosta­nie spa­lony – powie­dział z iry­ta­cją Vonvalt. – Ponie­waż nikt nie jest zaprzy­się­głym here­ty­kiem. Jesz­cze.

Popa­trzy­łam na Vonvalta, a potem na sir Otmara. Rozu­mia­łam postawę sir Otmara. Miał rację, mówiąc, że dra­edyzm jest nie­szko­dliwy, a także nie sza­nu­jąc wyzna­nia Nemy i uzna­jąc je za bez­war­to­ściowe. Co wię­cej, był sta­rym czło­wie­kiem, któ­rego pouczano i stra­szono śmier­cią. Jed­nak fak­tem jest, że Impe­rium Sovań­skie pano­wało nad Tols­bur­skimi Rubie­żami. To ich prawo tam sto­so­wano, a było to prawo sta­now­cze i wymie­rzane spra­wie­dli­wie. Nie­mal wszy­scy funk­cjo­no­wali zgod­nie z nim, więc dla­czego on by nie mógł?

Sir Otmar nie­znacz­nie zwie­sił ramiona.

– Na Górze Gablera stoi stara wieża obser­wa­cyjna. To kilka godzin jazdy na pół­nocny wschód stąd. Dra­edzi spo­ty­kają się w tym miej­scu, by odda­wać się modłom. Tam odnaj­dziesz swoją wiedźmę.

Vonvalt zamilkł na chwilę. Pocią­gnął solidny łyk piwa, po czym uważ­nie odsta­wił kie­lich.

– Dzię­kuję – powie­dział i wstał. – Udamy się tam teraz, kiedy została nam jesz­cze godzina lub dwie dzien­nego świa­tła.ROZDZIAŁ II. POGAŃSKI OGIEŃ

II

_Pogań­ski ogień_

„Próżni i samo­chwal­czy nowi­cju­sze powinni zostać wyda­leni z Zakonu przy pierw­szej oka­zji. Bycie Sędzią ozna­cza cier­pliwe i rygo­ry­styczne wymie­rza­nie prawa. Opo­wie­ści o walce na mie­cze i kon­nych pości­gach, cho­ciaż będące luźno oparte na fak­tach, mają być ukra­cane i uznane za plotkę”.

Mistrz Karl Roth­sin­ger

Po kilku minu­tach ponow­nie sta­li­śmy już na zim­nie i desz­czu, a chło­piec sta­jenny poszedł po nasze konie. Póź­niej ruszy­li­śmy w stronę gasną­cego słońca. Owi­nę­łam się wosko­wa­nym płasz­czem, sta­ra­jąc się ochro­nić ubra­nie przed zamo­cze­niem, ale ani Bres­sin­ge­rowi, ani Vonval­towi deszcz naj­wy­raź­niej nie prze­szka­dzał. Cla­ver, prze­mo­czony i zgar­biony w sio­dle, wyglą­dał dość żało­śnie, a mimo to wyraź­nie roz­ko­szo­wał się per­spek­tywą nastra­sze­nia pogan.

Pomimo infor­ma­cji od sir Otmara nie dotar­li­śmy do Góry Gablera. Zamiast tego Vonvalt powiódł nas bez­po­śred­nio do lasu, wzdłuż sta­rej, na wpół zaro­śnię­tej papro­ciami drogi łow­czych.

– Sir Kon­ra­dzie? – zapy­ta­łam.

Mój głos zabrzmiał słabo i ary­sto­kra­tycz­nie, za co nie­na­wi­dzi­łam się w tej chwili. Pomimo lat cięż­kich wypraw zła­god­nia­łam. Nie było już śladu po dzi­kiej uchodź­czyni wycho­wa­nej na uli­cach Mul­dau. Zmie­nia­łam się w jedną ze szlach­cia­nek, któ­rymi tak długo pogar­dza­łam.

Odwró­cił się. Czarna broda, którą nosił w zimne mie­siące roku, lśniła od desz­czu.

– O co cho­dzi? – zapy­tał. Jego koń, wielki guela­ski rumak bojowy o imie­niu Vin­cento, zatrzy­mał się gwał­tow­nie.

– Czy Góra Gablera nie leży na pół­noc­nym wscho­dzie? Ten kie­ru­nek wska­zuje na pół­nocny zachód.

Vonvalt ski­nął głową.

– Wiem – powie­dział.

– Sta­rzec kła­mał – wyja­śnił Bres­sin­ger. – I wysłał nas w złą stronę.

– Bez wąt­pie­nia po to, byśmy wpa­dli w zasadzkę – prych­nął Cla­ver.

– Och, nie sądzę – powie­dział spo­koj­nie Vonvalt. – Wybrał to zamiast mor­der­stwa. Nie miał czasu – i z pew­no­ścią odwagi – by zor­ga­ni­zo­wać coś takiego. Nie. – Wska­zał stare, pokryte mchem drzewa. – Wiedźma z Rill jest w tych lasach.

Poru­sza­li­śmy się dalej w głąb tego jęczą­cego, cią­gną­cego się setki kilo­me­trów lasu. Resztki dzien­nego świa­tła już dawno zga­sły. Zadrża­łam, gdy zimno prze­nik­nęło przez prze­mo­czone ubra­nie i wyssało osta­tek cie­pła z moich kości. Roz­pacz­li­wie pra­gnę­łam ognia lub innego cie­pła – albo, co waż­niej­sze, świa­tła – kiedy moje nieme modli­twy zostały wysłu­chane. Jakieś czte­ry­sta metrów przed nami dostrze­głam poma­rań­czowy blask.

Gdzieś z przodu Vonvalt i Bres­sin­ger roz­ma­wiali przy­ci­szo­nymi gło­sami, dla­tego zawo­ła­łam do Cla­vera:

– Widzia­łeś to świa­tło?!

– Widzia­łem – odpo­wie­dział i prych­nął. – Pogań­ski ogień. Dra­edów zawsze przy­cią­gał jego zwod­ni­czy wpływ. Tań­czą wokół niego niczym sza­leńcy. To nik­czemna prak­tyka.

Kiedy pod­je­cha­li­śmy bli­żej, zoba­czy­łam plą­sa­jące wokół pło­mieni postaci. Vonvalt nie zro­bił nic, by ukryć swoją obec­ność ani by podejść ich w jakiś sub­telny spo­sób. Zamiast tego celowo jechał dalej. Teraz już widzia­łam, że pło­nący na nie­wiel­kiej pola­nie ogień ota­czało jakichś pięt­na­stu, może dwu­dzie­stu wie­śnia­ków. W pobliżu ogni­ska znaj­do­wał się kamienny ołtarz, miesz­czący się pod bal­da­chi­mem z gałęzi pobli­skiego drzewa. Za ołta­rzem stała wiedźma, star­sza kobieta z pry­mi­tywną drew­nianą maską na twa­rzy, odziana w zszar­gane szaty. Stała w takim bez­ru­chu, że w pierw­szych sekun­dach pomy­śla­łam, że to posąg.

– Madame wiedźmo! – zawo­łał Vonvalt do kobiety. – Bądź uprzejma zdjąć maskę.

Mroźne nocne powie­trze prze­szył krzyk. Poga­nie odwró­cili się do nas, a na ich twa­rzach poja­wił się szok. Jaki­kol­wiek rytuał się przed chwilą odby­wał, wła­śnie nastą­pił jego nagły i dra­ma­tyczny koniec.

Sądzi­łam, że wiedźma sprze­ciwi się Vonval­towi, lecz ona pod­nio­sła ręce do drew­nia­nej maski, zdjęła ją i ostroż­nie odło­żyła na ołtarz. Nie­mal spo­dzie­wa­łam się, że kryją się pod nią rysy potwora, a przy­naj­mniej kogoś gro­te­skowo znie­kształ­co­nego, lecz z ulgą, a jed­no­cze­śnie roz­cza­ro­wa­niem, prze­ko­na­łam się, że była to zwy­czajna twarz sta­ruszki. Kobieta przyj­rzała się nam obo­jęt­nie. I wła­śnie w tej chwili bier­no­ści Cla­ver zde­cy­do­wał się wystą­pić ze swo­imi reli­gij­nymi poglą­dami.

– Bez­cze­ści­cie wyzna­nie Nemy! – wybuch­nął.

Wcze­śniej nikt nie zwra­cał uwagi na świę­tego męża, ale teraz miał jej aż nad­miar.

Vonvalt gwał­tow­nie odwró­cił się w sio­dle, a na jego twa­rzy malo­wała się wście­kłość.

– Wystar­czy, patrio­nie – rzu­cił szorstko.

– Sędzio Vonval­cie, ci ludzie to here­tycy! – cią­gnął Cla­ver szcze­rze zdu­miony, po czym zawo­łał z gnie­wem: – Jawni odstępcy od wiary! Spójrz­cie na ten pogań­ski non­sens! Ten kul­towy rytuał! To kpina z praw Sovy!

– Ja, i tylko ja, zde­cy­duję o tym, co jest kpiną z praw Sovy – powie­dział Vonvalt. Jego głos był rów­nie zimny jak nocne powie­trze. – Bądź uprzejmy zamilk­nąć, ina­czej każę Bres­sin­ge­rowi zabrać cię z powro­tem do Rill. – Ponow­nie odwró­cił się do wie­śnia­ków i wska­zał ogień. – Wszy­scy wie­cie, że upra­wia­nie dra­edy­zmu jest nie­le­galne – powie­dział. – Prawo jasno o tym sta­nowi.

– Jak nas zna­la­złeś? – zapy­tała kobieta.

Jej rezerwa zmie­niła się w opór, który dodał odwagi jej ludziom. Patrzy­łam, jak ich postawa powoli zmie­nia się z goto­wych do ucieczki na goto­wych do walki.

– Dziś jest wigi­lia mie­siąca Gossa – powie­dział Vonvalt i wska­zał prze­rwę w chmu­rach, gdzie wid­niał wąski sierp księ­życa.

– Nie uzna­jemy cesar­skiego kalen­da­rza – powie­działa wiedźma.

– Ale Księga Lorna wymaga, by ta… – Vonvalt wska­zał ogień – …cere­mo­nia nastą­piła w wigi­lię Gossa, tak? Pło­nie ogień Culvara, a w jego świe­tle i cie­ple Oszust zostaje wygnany.

– Uży­wasz imion obcych bogów. Świę­tych Autuna. Księga Lorna jest atrapą Księgi Dra­eda. I to marną.

– Ale rytuał jest iden­tyczny – zauwa­żył Vonvalt, jakby miał w jed­nej chwili ją nawró­cić. Wzru­szył ramio­nami. – W każ­dym razie tak was odna­la­złem.

Zna­leźli się w mar­twym punk­cie. Stara kobieta nie zła­mie się – nie mogła się zła­mać – i nie porzuci swo­jej wiary tylko dla­tego, że Vonvalt oznaj­mił jej, że to, co robi, jest nie­le­galne. Wie­działa, że to nie­le­galne. Vonvalt był oczy­wi­ście zwią­zany przy­sięgą i pra­wem, by ją oskar­żyć, ale sam rów­nież nie chciał tego robić.

– Sir Otmar już zgo­dził się zapła­cić za was grzywnę – powie­dział w końcu. – Po pro­stu wyrzek­nij­cie się dra­edy­zmu, a zosta­wię was wszyst­kich w pokoju. Nikt nie musi dzi­siaj ginąć.

– Otmar ni­gdy by się nie wyparł swo­jej wiary! – rzu­ciła ostro kobieta.

– Swo­imi sło­wami tylko go pogrą­żasz! Jest dra­edem! – wybuch­nął Cla­ver.

– Zamilcz! – naka­zał mu Vonvalt.

– Cała ta wio­ska powinna zostać spa­lona na popiół, a wszy­scy ci here­tycy razem z nią!

– Na krew Nemy, czło­wieku, zamknij się! – krzyk­nął Vonvalt. – Dubine, zabierz go stąd!

– Z przy­jem­no­ścią, panie – powie­dział Bres­sin­ger i zawró­cił konia, dużego gnia­dego wierz­chowca o imie­niu Gaer­wyn.

– Wyko­nuję pracę Bogini! – zawo­łał Cla­ver. – Nie doty­kaj mnie! Dopil­nuję, by doko­nało się tu zada­nie Nemy!

Bres­sin­ger zatrzy­mał się obok kapłana i wyrwał mu wodze z rąk, po czym popro­wa­dził konie z powro­tem na drogę łow­ców. Po czę­ści spo­dzie­wa­łam się, że Cla­ver zsią­dzie z konia i wróci w śro­dek sporu, jed­nak w star­ciu ze zde­cy­do­waną obo­jęt­no­ścią Bres­sin­gera kapłan zamilkł.

Vonvalt odwró­cił się do kobiety.

– Jesteś żoną sir Otmara – powie­dział.

– Lady Karol Frost.

– Moja pani, czy jesteś świa­doma kon­se­kwen­cji… tych kon­se­kwen­cji, któ­rych zasto­so­wa­nie naka­zuje mi prawo… jeśli nie zgo­dzisz się wyrzec dra­edy­zmu?

– Tak, jestem.

– I ska­żesz się na śmierć?

– Tak.

– Tych ludzi rów­nież poślesz na śmierć?

– Każdy męż­czy­zna i każda kobieta podej­mują wła­sne decy­zje.

Vonvalt wes­tchnął ziry­to­wany. Otwo­rzył usta, by powie­dzieć coś jesz­cze, i nagle stało się coś nie­wia­ry­god­nego: drew­niana maska unio­sła się z ołta­rza i zawi­sła w powie­trzu.

Krzyk­nę­łam, a wie­śniacy gwał­tow­nie zaczerp­nęli tchu. Maska, topor­nie wycio­sana, lewi­to­wała nie­całe dwa metry nad ołta­rzem. Zawi­sła w bez­ru­chu, z wyraźną wro­go­ścią przy­glą­da­jąc się wyda­rze­niom, a blask ogni­ska tań­czył na jej powierzchni.

Wszy­scy zamarli. Przez kilka sekund nie mogłam oddy­chać. Dawni pogań­scy bogo­wie, wście­kli z powodu cesar­skiego zakłó­ca­nia, byli tutaj, na pola­nie. Nagle poczu­łam potworne zawroty głowy. Mor­dercy, zło­dzieje i gwał­ci­ciele… Vonvalt radził sobie z nimi wszyst­kimi. Z furią żywio­łów… nie.

Vonvalt wycią­gnął z pochwy krótki miecz, a jego ostrze zalśniło w noc­nym powie­trzu. Lady Frost wrza­snęła, gdyż – pomimo pew­no­ści sie­bie i nie­ugię­tej wiary w sta­rych bogów – nawet ją prze­ra­żał zimny błysk stali.

Natych­miast trzej bar­czy­ści, naj­bli­żej sto­jący wie­śniacy rzu­cili się do przodu, krzy­cząc coś w daw­nym dra­edyj­skim języku. Wycią­gnęli ręce, gorącz­kowo sta­ra­jąc się chwy­cić Vonvalta za nogę i ścią­gnąć go z konia.

– Niech was szlag, cof­nij­cie się! – rzu­cił Vonvalt, bar­dziej ziry­to­wany niż wście­kły.

Vin­cento sta­nął dęba, wywi­ja­jąc kopy­tami w powie­trzu. Wielki czarny rumak tra­fił kopy­tem pro­sto w klatkę pier­siową jed­nego z męż­czyzn, a siła ude­rze­nia wystar­czyła, by zła­mać mu mostek i odrzu­cić go do tyłu. Vonvalt zamach­nął się mie­czem i drugi poga­nin stra­cił rękę poni­żej łok­cia. Idiota wrza­snął i z wytrzesz­czo­nymi oczami upadł na plecy, ści­ska­jąc try­ska­jący krwią kikut.

Trzeci dra­eda wyglą­dał, jakby dogłęb­nie myślał nad swoim nie­roz­waż­nym dzia­ła­niem, kiedy z boku natarł na niego koń Bres­sin­gera. Męż­czy­zna upadł pod kopyta wierz­chowca, oszo­ło­miony i pobity, lecz na­dal żywy.

– _Natych­miast prze­stań­cie!_ – ryk­nął Vonvalt. Tym razem użył odro­biny Głosu Cesa­rza i zamie­sza­nie wnet ustało.

Lady Frost została przy ołta­rzu. Trzej wie­śniacy, któ­rzy zaata­ko­wali Vonvalta, leżeli na ziemi, jęcząc i szlo­cha­jąc z bólu. Bres­sin­ger zdą­żył już zsiąść z konia i teraz w szorstki i pozba­wiony współ­czu­cia spo­sób opa­try­wał tego, który stra­cił rękę. Pozo­stali dra­edzi stali w luź­nej, prze­ra­żo­nej gru­pie. Byłam też świa­doma, że nieco dalej patrion Cla­ver obser­wuje wszystko z miej­sca, w któ­rym pozo­sta­wił go Bres­sin­ger. Po dłuż­szej chwili kapłan zawró­cił konia i ruszył do Rill. Z całego serca chcia­ła­bym powie­dzieć, że to był ostatni raz, kiedy widzie­li­śmy tego czło­wieka.

Vonvalt powiódł wzro­kiem po zgro­ma­dzo­nych, a na jego twa­rzy malo­wało się nie­za­do­wo­le­nie. Dał lekki sygnał wierz­chow­cowi, pod­je­chał do ołta­rza i tam się zatrzy­mał, w następ­nej chwili sze­ro­kim łukiem mach­nął mie­czem. Maska opa­dła, odbiła się od sta­rej skały i bez­ce­re­mo­nial­nie wylą­do­wała w bło­cie.

– Nić – powie­dział Vonvalt. – Czarna nić przy­cze­piona do ukry­tego koła. – Wsu­nął miecz do pochwy.

Czar prysł. Wszel­kie intrygi, jakich zamie­rzali użyć wie­śniacy w imię reli­gij­nego unie­sie­nia, roz­wiały się razem z ilu­zją.

Lady Frost wyglą­dała na zała­maną. Zaczęła pła­kać. Nie współ­czu­łam jej. To, że z pre­me­dy­ta­cją zapla­no­wała ten spek­takl i zamie­rzała ode­grać go pod­czas uro­czy­sto­ści, było nie­go­dziwe.

– Wra­caj­cie do domów – powie­dział Vonvalt do zebra­nych pogan. – Każda obecna tu osoba przyj­dzie do mnie i wyrzek­nie się wiary albo, na bogów, wielu z was czeka stry­czek.

Pod­czas ucieczki wie­śniacy wpa­dali na sie­bie i się prze­wra­cali. Po chwili znik­nęli w ciem­nym i zim­nym lesie.

– Co z nim, Dubine?! – zawo­łał Vonvalt.

Bres­sin­ger wzru­szył ramio­nami.

– Z pomocą przy­zwo­itego chi­rurga prze­żyje.

Vonvalt spoj­rzał na lady Karol.

– Zapew­nisz temu czło­wie­kowi opiekę – naka­zał. – Jeśli umrze, winą obar­czę cie­bie.

Kobieta ski­nęła głową, po czym prze­nio­sła wzrok z ran­nego na Vonvalta.

Sędzia wes­tchnął i pokrę­cił głową, po czym zawró­cił Vin­centa, by zwró­cić się do mnie, i z roz­tar­gnie­niem pokle­pał konia po szyi.

– Heleno, wra­camy do Rill – powie­dział cicho. – Chcę się przy­go­to­wać do jutrzej­szego sądu. To będzie długi dzień.

***

Następ­nego ranka wsta­li­śmy wcze­śnie. Dzień ponow­nie był szary i zimny, i zaczę­łam się zasta­na­wiać, czy słońce kie­dy­kol­wiek zagląda do Rill.

Wyła­do­wa­li­śmy pakunki z wozu Księ­cia Brond­sey: reje­stry, księgi sta­tu­towe, pióra i kała­ma­rze, świeże zwoje per­ga­minu, skła­dany stół na kozłach, skó­rzany fotel Vonvalta, świeży wosk i pie­czę­cie, godło Impe­rium Sovań­skiego wiel­ko­ści tar­czy, zamo­co­wane na pół­to­ra­me­tro­wej żer­dzi, i różne nakazy służ­bowe, z któ­rymi ludzie musieli się zapo­znać. Roz­wie­si­li­śmy je na środku głów­nego placu.

Wio­ska powoli budziła się wraz ze słoń­cem, a zimne powie­trze wypeł­nił zapach goto­wa­nych na ogniu potraw. Dla więk­szo­ści wie­śnia­ków śnia­da­nie będzie się skła­dało z owsianki dopra­wio­nej tym, co znaj­dzie się pod ręką, oraz kufla piwa, cho­ciaż od strony dworu Fro­stów docho­dził aro­mat sma­żo­nego bekonu. Vonvalt, Bres­sin­ger i ja zje­dli­śmy w zajeź­dzie zale­d­wie kilka zim­nych kro­mek i zaczy­nało bur­czeć mi w brzu­chu.

– Nasz przy­ja­ciel kapłan już wyje­chał? – zapy­tał Vonvalt, sia­da­jąc w fotelu.

Zaję­łam miej­sce obok niego. Jako asy­stentka mia­łam zapi­sy­wać wszystko, co zostało powie­dziane w trak­cie obrad.

– Tak – odparł Bres­sin­ger sie­dzący z jego pra­wej strony. – W nocy, lecz dopiero po tym, jak zro­bił mi wykład.

– Dzię­kuję, że mnie nie budzi­łeś.

– Nie jest zado­wo­lony ze spo­sobu, w jaki radzisz sobie z dra­edami.

– To nie jego sprawa, żeby miał być z tego zado­wo­lony.

Bres­sin­ger spoj­rzał z wyrzu­tem na Vonvalta.

– Jego zain­te­re­so­wa­nie tym tema­tem było nie­na­tu­ralne.

– Jego zain­te­re­so­wa­nie wszyst­kimi moimi spra­wami było nie­na­tu­ralne od chwili, kiedy tylko do nas dołą­czył. Cie­szę się, że mamy go z głowy. Jedyne, co mnie iry­tuje, to to, że nie opu­ścił nas wcze­śniej. Naj­wy­raź­niej jed­nak może podró­żo­wać sam.

– Nie sądzisz, że to dziwne? – zapy­tał Bres­sin­ger.

– Oczy­wi­ście, że tak uwa­żam. Ale on w ogóle jest dziwny. – Vonvalt wzru­szył ramio­nami. – Zdaje się, że do Straż­nicy Mor­skiej przy­bę­dzie przed nami? Żeby prze­ko­nać mar­gra­bię i jego ludzi, by porzu­cili swoje życie na Gra­nicy?

– Chyba tak.

– To głu­piec, Dubine. Prze­stań o nim myśleć.

– Nie­bez­pieczny głu­piec.

– W rze­czy samej.

– I posia­da­jący potęż­nych przy­ja­ciół, jeśli wie­rzyć w to, co mówił.

– Jeśli wie­rzyć w to, co mówił – powtó­rzył Vonvalt.

Chciał powie­dzieć coś jesz­cze, lecz do stołu pod­szedł pierw­szy petent – wie­śniak w śred­nim wieku, w samo­dzia­ło­wym ubra­niu i weł­nia­nej czapce. Powłó­cząc nogami, zbli­żył się do Vonvalta, onie­śmie­lony naszym tym­cza­so­wym sądem, cho­ciaż według mnie sta­no­wi­sko wyglą­dało raczej nie­chluj­nie.

– Ja… uhm – zaczął, po czym zerwał z głowy czapkę. – Za pozwo­le­niem, mój panie, chciał­bym, uhm… – Pochy­lił się nisko. Vonvalt, z nie­skoń­czoną cier­pli­wo­ścią, jako że teraz peł­nił ofi­cjalne obo­wiązki, rów­nież uprzej­mie się do niego nachy­lił. – Chciał­bym, uhm… wyrzec się wiary?

Vonvalt z powagą ski­nął głową.

– Przyj­muję twoją dekla­ra­cję. – Otwo­rzył jeden z cięż­kich reje­strów i zaczął pisać. Zano­to­wał nazwi­sko męż­czy­zny, a na mar­gi­ne­sie wyso­kość grzywny: jeden pens, który zosta­nie pobrany od sir Otmara. – Czy masz jakieś zaża­le­nia do cesa­rza?

Męż­czy­zna ener­gicz­nie zaprze­czył.

– Nie, mój panie, żad­nych.

Vonvalt ponow­nie kiw­nął głową.

– W takim razie to wszystko.

Z pozo­sta­łymi miesz­kań­cami wio­ski poszło podob­nie. Jeden po dru­gim ci, któ­rych widzie­li­śmy w lesie, jak i kilku innych, pod­cho­dziło do nas i po cichu wyrze­kało się wiary. To była jedyna sprawa tego dnia. Zazwy­czaj musie­li­śmy radzić sobie z wie­loma róż­nymi przy­pad­kami, szcze­gól­nie że od czasu przy­jazdu ostat­niego Sędziego minęło wiele lat. Zawsze były sprawy o kra­dzież i napaść, ale i poważ­niej­sze prze­stęp­stwa – mor­der­stwa, gwałty czy zdrada. Ale w ten zimny i desz­czowy dzień w Rill było tylko wypar­cie się wiary przez pogan.

W porze lun­chu Vonvalt zamknął reje­stry i posłał mnie do zajazdu po tro­chę chleba, sera i piwa dla sie­bie i Bres­sin­gera. Kiedy wró­ci­łam, ze zdu­mie­niem zoba­czy­łam przed sto­łem lorda i lady Frost. Sir Otmar trzy­mał w dłoni sakiewkę pełną monet. Przy­śpie­szy­łam kroku i dotar­łam do nich w samą porę, by usły­szeć ostatni zarzut, jaki posta­wił im Vonvalt: nama­wia­nie do bluź­nier­stwa.

– Nie jeste­śmy winni tego oskar­że­nia – powie­działa lady Frost w ten lek­ce­wa­żący spo­sób, któ­rego uży­wali wszy­scy ary­sto­kraci, nawet ci pomniejsi. – Pła­cimy grzywnę tylko po to, by ochro­nić ludzi.

Usia­dłam na swoim miej­scu i z furią zaczę­łam zapi­sy­wać jej słowa.

Vonvalt wziął pie­nią­dze od sir Otmara i prze­ka­zał Bres­sin­ge­rowi, który zaczął je prze­li­czać.

– Zano­tuję, by kolejny Sędzia, który zawita w Rill, dopil­no­wał posta­wie­nia tu ołta­rza Nemy. W jakimś widocz­nym miej­scu – powie­dział Vonvalt suro­wym tonem.

– A jak wła­ści­wie mamy to zro­bić? – zapy­tała lady Frost.

Vonvalt wska­zał głową las.

– W lesie jest mnó­stwo jeleni. Wyślij­cie dzi­siaj myśli­wego. Zatrzy­maj­cie czaszkę. Niech poświęci ją kapłan. Urządź­cie ołtarz w stylu impe­rial­nym. To bar­dzo pro­ste.

Bres­sin­ger skoń­czył liczyć monety.

– Jest tu pięć marek, jeśli nawet nie sze­ląg – powie­dział cicho.

Vonvalt spoj­rzał na Fro­stów. Nastała długa chwila mil­cze­nia.

– Grzywna wyno­siła pensa od bluź­niercy – powie­dział w końcu. – Czy może woli­cie, bym do reje­stru dodał rów­nież wpis o pró­bie prze­kup­stwa?

Sir Otmar poczer­wie­niał na twa­rzy i szybko chwy­cił garść monet. Jego żona trzep­nęła go ostro w ramię.

– Głu­piec – rzu­ciła i ode­szła.

Kiedy już zna­la­zła się poza zasię­giem słu­chu, a odpo­wied­nia kwota została odło­żona do naszego kufra, Vonvalt zwró­cił się do lorda:

– Sir Otma­rze, lubię myśleć, że jestem spra­wie­dli­wym czło­wie­kiem. Impe­rium zapew­nia mi dużą dozę dys­kre­cji w zała­twia­niu spraw takich jak ta. – Zamilkł na chwilę, szu­ka­jąc odpo­wied­nich słów. – Mam nadzieję, że zdaje pan sobie sprawę, że ta sytu­acja mogła poto­czyć się zupeł­nie ina­czej. Inny Sędzia w inny dzień… – Pozwo­lił sło­wom zawi­snąć w powie­trzu.

Sir Otmar, który miał zale­d­wie połowę odwagi swo­jej żony, pokor­nie ski­nął głową.

– Wiem, panie. Mam u cie­bie dług.

Vonvalt zbył go mach­nię­ciem ręki.

– Nie jestem głup­cem, sir Otma­rze. Dosko­nale wiem, co się sta­nie, kiedy opusz­czę to miej­sce. Mówię panu teraz, że musi­cie być ostroż­niejsi.

– Doce­niam twoją szcze­rość, panie – odparł sir Otmar i pokło­nił się.

W mil­cze­niu patrzy­li­śmy, jak odcho­dzi. Po chwili, kiedy było już jasne, że to koniec wszyst­kich spraw tego dnia, Vonvalt zatrza­snął rejestr.

– Mam prze­czu­cie co do tego miej­sca – powie­dział. – I to naprawdę złe.ROZDZIAŁ IV. LORD BAUER

IV

_Lord Bauer_

„Jedy­nie Sędzia potrafi zauro­czyć czło­wieka, by zaczął mówić, kiedy nie jest to jego zamy­słem”.

Cytat z _Pod­staw sovań­skiego prawa cywil­nego_ Cater­hau­sera

Opu­ści­li­śmy straż­nicę i uda­li­śmy się do rezy­den­cji lorda Sau­tera. Chmury w końcu roze­rwały się i w powie­trzu zaczął wiro­wać śnieg. Byłam wdzięczna za bogac­two mia­sta i wyło­żone bru­kiem ulice; prze­dzie­ra­nie się przez błot­ni­stą plu­chę w zim­nych i prze­mo­czo­nych butach to kiep­ska sprawa.

– To twardy czło­wiek – powie­dział do Vonvalta Bres­sin­ger.

Vonvalt chrząk­nął.

– Nie obe­szło mnie jego zacho­wa­nie i to, że jest pija­kiem – powie­dział. – Ale mówi kon­kret­nie. I to się liczy.

Szli­śmy szybko w panu­ją­cym zim­nie. Pod­czas minio­nej godziny rynek został zamknięty i ulice nie­mal opu­sto­szały, jedy­nie dziwny straż­nik leni­wie prze­cha­dzał się po bruku. Zatrzy­mał nas, uzna­jąc za obcych, po czym roz­po­znał w Vonval­cie Sędziego. Zanim dotar­li­śmy do domu lorda Sau­tera, zaczął zapa­dać już zmrok i roz­le­gło się bicie miej­skich dzwo­nów, sygna­li­zu­jąc począ­tek godziny poli­cyj­nej i zamknię­cie na noc bram mia­sta.

– Sir Kon­ra­dzie – powie­dział straż­nik, zry­wa­jąc się na nogi, gdy zbli­ży­li­śmy się do rezy­den­cji. Dom był oto­czony pło­tem z kutego żelaza, a jedyne przej­ście, jakie do niego pro­wa­dziło, sta­no­wiła duża brama. Po obu jej stro­nach stały dwie ceglane kolumny. – Lord Sau­ter prze­syła pozdro­wie­nia; został wezwany w pil­nej spra­wie i nie może wam dzi­siaj towa­rzy­szyć. Wydał jed­nak pole­ce­nie, by zajęto się wami w tym cza­sie.

– Bar­dzo dobrze – odparł Vonvalt, gdy prze­szli­śmy przez bramę.

Widzia­łam, że w głębi ducha ucie­szył się; myśl o uprzej­mej roz­mo­wie – albo, co gor­sza, jało­wej dys­ku­sji – która mia­łaby się toczyć przez kolejne kilka godzin, nie była zbyt pocią­ga­jąca. Dla Vonvalta było to męczące, ale mnie, asy­stentce mają­cej sie­dzieć w mil­cze­niu, ale na­dal uda­wać zain­te­re­so­wa­nie, coś takiego wyda­wało się śmier­tel­nie nudne.

Popro­wa­dzono nas przez duże wej­ściowe drzwi i skie­ro­wano do hallu. Wnę­trze domu było rów­nie impo­nu­jące jak jego ele­wa­cja. Resztki świa­tła wpa­dały przez witra­żowe okna, rzu­ca­jąc na pod­łogę kolo­rowe plamy niczym migo­czący przez pry­zmat klej­no­tów pło­mień. Pano­wało tu nie­mal przy­tła­cza­jące gorąco, które suge­ro­wało pło­nący w wielu poko­jo­wych komin­kach ogień. Ściany pokry­wały grube tapety, a na pod­ło­gach leżały dywany. Meble wyglą­dały na kosz­towne; w rze­czy samej, sądząc po ich stylu, nie­które wyraź­nie spro­wa­dzono z obcych kra­jów. Był to dom opły­wa­jący w osten­ta­cyjne bogac­two.

Służba wska­zała nam pokoje na naj­wyż­szym pię­trze. Vonval­towi przy­dzie­lono dużą sypial­nię z podwój­nym wido­kiem, miesz­czącą się w naroż­niku budynku. Jedno z okien wycho­dziło na pły­nącą w oddali rzekę, pod­czas gdy dru­gie na sze­roką ulicę rze­mieśl­ni­czą. Jed­nak nie­wiele było przez nie widać. Padał gęsty śnieg, a miej­skie lampy pochło­nęła ciem­ność.

Bres­sin­ge­rowi i mnie wska­zano wspólny pokój, który od kom­naty Vonvalta oddzie­lało jesz­cze jedno zamknięte pomiesz­cze­nie. Z roz­cza­ro­wa­niem zauwa­ży­łam tylko jedno łóżko, cho­ciaż nie byłam zbyt­nio zasko­czona; Bres­sin­ger i ja już w prze­szło­ści dzie­li­li­śmy posła­nie i cho­ciaż go lubi­łam, musia­łam przy­znać, że pod­czas snu był gło­śny i okrop­nie się wier­cił. Na szczę­ście nie­długo po naszym przy­jeź­dzie poszedł na dziwki.

Nie mogłam się docze­kać gorą­cego posiłku i tego, by przy­ło­żyć głowę do poduszki, ale wkrótce po tym, jak roz­ło­ży­li­śmy się w poko­jach, Vonvalt zapro­po­no­wał, bym dołą­czyła do niego w jego kom­na­cie. Ponow­nie zalała mnie fala roz­cza­ro­wa­nia. W ostat­nim roku byłam coraz bar­dziej zmę­czona naszym życiem w cią­głej podróży i stra­ci­łam ilu­zje co do mojej prak­tyki jako asy­stentki Sędziego. Nie byłam w nastroju na jedną z naszych nauko­wych sesji.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: