- promocja
Srebrna bransoletka - ebook
Srebrna bransoletka - ebook
Czwórka przyjaciół przyjeżdża na popularny festiwal muzyczny. Chcą odreagować traumatyczne wydarzenia z przeszłości i zamierzają bawić się tak, jakby jutra miało nie być. Gdy jedno z nich znika, pozostała trójka natychmiast staje się głównymi podejrzanymi w śledztwie. Zdesperowani przyjaciele postanawiają na własną rękę odnaleźć zaginioną. Okazuje się jednak, że ściągają na siebie śmiertelne niebezpieczeństwo.
Dobrymi chęciami wybrukowane jest PIEKŁO. Żaden dobry uczynek nie pozostanie bezkarny. Jak zachowałbyś się na ich miejscu?
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: | brak |
ISBN: | 978-83-8280-998-5 |
Rozmiar pliku: | 1,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Zbyszek wszedł do kuchni okryty jedynie ręcznikiem owiniętym wokół bioder. Przeczesał palcami mokre włosy, zerknął na swoją dziewczynę i się ucieszył.
– O, już wstałaś!
Nie odpowiedziała.
Pochylił się nad nią i pocałował ją w kark.
– Nie chciałem cię budzić, ale skoro nie śpisz, to może przywitamy nowy dzień w jakiś miły sposób?
– Zbyszek… – mruknęła niechętnie.
– Nie daj się prosić…
Chwycił ją za rękę i pociągnął w swoją stronę, starając się w ten sposób zachęcić ją do podniesienia się z krzesła.
– No, kochanie, chyba nie powiesz, że nie masz ochoty…
Nastka wyrwała dłoń i spojrzała z niechęcią.
– Właśnie powiem – rzuciła poirytowana. – Nie mam ochoty. Jestem niewyspana, zmęczona i mam tyle spraw na głowie…
– Nie znam lepszego sposobu na relaks i oderwanie się od problemów. – Mężczyzna się nie poddawał.
Dziewczyna pokręciła z niedowierzaniem głową.
– Naprawdę uważasz, że zapomnę o wszystkim, kiedy tylko zaczniesz mnie rozbierać? Serio? Twoim zdaniem seks jest lekarstwem na każdy problem?
Zbyszek się skrzywił.
– I musisz od razu w taki sposób? Ja po prostu próbuję cię namówić. – Wzruszył ramionami. – Ale jak nie chcesz, to nie. Tylko nie mów potem, że nie próbowałem…
– Kiedy potem? – Nastka się zdenerwowała. – Kiedy mnie zdradzisz? Tak mam to rozumieć?
– Nic takiego nie powiedziałem. – Wyjął z lodówki mleko i nalał sobie do kubka.
– Ale zasugerowałeś.
– O, przepraszam – zaprotestował. – To już twoja interpretacja. Nie zamierzam dyskutować z tym, co wymyśliłaś. To idiotyczne.
Nastka zmarszczyła brwi i popatrzyła na swojego chłopaka.
Właściwie miał rację. Nie zrobił przecież nic złego. Chciał być z nią blisko, próbował sprawić, żeby poczuła się lepiej. Na swój sposób, ale jednak. I w sumie nie powinna się dziwić, bo dotychczas z ochotą przyjmowała podobne propozycje. A poza tym od jakiegoś czasu w ogóle się nie kochali, więc nic dziwnego, że to zainicjował.
– Przepraszam cię. – Uśmiechnęła się blado. – Chyba rzeczywiście trochę przesadziłam.
Zbyszek usiadł po przeciwnej stronie stołu i pokiwał głową.
– Przesadziłaś.
– Nie gniewaj się na mnie, dobrze? – poprosiła.
Nie odpowiedział.
– Wiesz, jaka jest sytuacja. – Westchnęła. – Mam tyle rzeczy do załatwienia…
– Nastka, każdy ma. Ja też. Takie jest życie. Ale czy przez to mamy się od siebie oddalić?
– Oczywiście, że nie. To przejściowe. Ogarnę wszystko, poukładam jakoś i będzie dobrze.
Pokiwał głową.
– No, wybacz mi. – Zrobiła przymilną minę. – Wynagrodzę ci to, obiecuję…
Zbyszek nie wyglądał na przekonanego.
– Ostatnio prawie wcale się nie widujemy. Jeszcze trochę i przestaniesz mnie poznawać.
– Teraz to przesadzasz! Owszem, mam mnóstwo spraw, właściwie od rana do późnej nocy jestem w biegu, ale za chwilę to się trochę unormuje. Wiesz, że od pierwszego czerwca przejmujemy z Kubą lokal i do tego czasu wszystkie formalności muszą być ostatecznie załatwione. Mamy bardzo mało czasu…
– Wiesz, że nie chcę o tym rozmawiać – mruknął.
To prawda. Zakomunikował jej to wyraźnie, gdy powiedziała mu, jak ostatecznie zdecydowała się załatwić sprawę spółki. Próbowała przekonać go, że dwóch niechętnych sobie mężczyzn to nie jest dobry pomysł na początek nowego biznesu, ale jej argument tylko jeszcze bardziej go zdenerwował.
– Nawet jeśli tak, to nie rozumiem, dlaczego wybrałaś obcego faceta zamiast mnie – skwitował wtedy ze złością.
– Bo jest doskonałym kucharzem i zna się na swojej pracy.
– Kucharza można mieć zawsze, wystarczy mu zapłacić. A partnera nie – odgryzł się Zbyszek. – Rób sobie, co chcesz, ale ja o tym lokalu więcej rozmawiać nie zamierzam.
Nastce było przykro, ale starała się zrozumieć jego postawę. Miał prawo czuć się urażony, liczył na pewno, że jednak zostanie wspólnikiem. Ale ona wiedziała, że bez Kuby sobie nie poradzi, więc nie mogła dokonać innego wyboru.
Zgodnie z życzeniem Zbyszka od tamtej pory starała się nie wspominać o sprawach związanych z restauracją, jednak teraz musiała, bo chciała jakoś odeprzeć zarzuty.
– Ja tylko informuję cię, dlaczego mam mało czasu – odparła więc chłodno. – Czy chcesz o tym rozmawiać, czy nie, lokal istnieje, a ja stałam się jego współwłaścicielką. To moja praca. I nawet jeżeli nie będę o niej mówiła, to będę musiała ją wykonać.
Poczuła, że złość pomogła jej ostatecznie się rozbudzić.
– To wykonuj, przecież ja ci nie bronię. – Zbyszek posłał jej spojrzenie pełne złości. – Tylko nie traktuj jej jako wymówki. Przypominam ci, że ja też pracuję, ale staram się znaleźć czas dla ciebie. Związek to nie spanie kilka godzin w jednym łóżku czy wspólna łazienka.
Nastka wyczuła w jego głosie zniecierpliwienie i coś w rodzaju groźby. Nie miała jednak siły, żeby teraz się z tym mierzyć.
– À propos łazienki – podniosła się z krzesła – skoro już wolna, to pójdę wziąć prysznic. Za pół godziny muszę wyjść. – Skłamała, ale chciała jakoś usprawiedliwić swoje wycofanie się z rozmowy.
– Jasne – mruknął Zbyszek.
– Porozmawiamy wieczorem – powiedziała, ruszając w stronę drzwi.
– O ile wrócisz, zanim zasnę.
Usłyszała to za plecami, ale nie odpowiedziała, bo rzeczywiście nie miała już czasu na dalsze dyskusje. Wiedziała, że nie powinna zostawiać tak ważnych spraw bez zakończenia, że nie powinno się odkładać na później rozmów o problemach, ale to naprawdę nie był dobry moment na dyskusje o ich związku.
Westchnęła tylko cicho.
Zbyszek odprowadził ją wzrokiem, a gdy znikła za drzwiami łazienki, poszedł do sypialni, żeby przygotować się do wyjścia.
Tak, to niewątpliwie był jeden z tych poranków, gdy nic nie szło tak, jak powinno.
*
Kiedy Nastka wyszła z łazienki, Zbyszka już nie było w mieszkaniu. Poczuła tylko zapach jego wody toaletowej, który jednak ulotnił się, zanim zdążyła dojść do sypialni.
Ten zapach sprawił, że poczuła tęsknotę.
Tak, jej też brakowało wspólnie spędzanego czasu. Co prawda nie byli parą, która przebywa ze sobą całymi dniami, bo oboje pracowali, i to w różnych godzinach, ale jednak znajdowali zawsze kilka chwil, żeby porozmawiać, zjeść wspólnie czy chociażby obejrzeć film.
Miała świadomość, że od niedawna wszystko się zmieniło. I bardzo ją to bolało.
Tylko co ja mogę poradzić – westchnęła. Sam powiedział, że takie jest życie. Mógłby zrozumieć, że to przejściowe, że tak bywa.
Ubrała się i stanęła przed lustrem, żeby uczesać włosy. Popatrzyła na twarz odbijającą się w szklanej tafli.
Jestem zmęczona – stwierdziła, dotykając dłonią ciemnych cieni po oczami. To przecież widać.
Nie chciało jej się nawet nakładać makijażu. Zdecydowała, że poprawi urodę przed otwarciem lokalu, a na razie musiało zostać tak, jak jest. Związała włosy w kucyk i starając się nie patrzeć na własną twarz, odeszła od lustra.
Wylała wystygłą kawę do zlewu i zrobiła sobie nową. Z plastikowej teczki wyjęła plik dokumentów i zajęła się ich czytaniem. Chciała wszystkiego dopilnować. Poprzedniego dnia była u prawnika matki, który dał jej projekt umowy z Rozbickim.
– Niech pani sprawdzi, czy wszystko jest tak, jak pani chciała – powiedział, chociaż oboje doskonale wiedzieli, że to on jest tym, który zna się na prawnych zawiłościach.
Nastka doceniała jego kurtuazję i obiecała, że przeczyta wszystko uważnie. Drugi egzemplarz przekazała Kubie, który jednak machnął na to ręką.
– Kochana, przecież ja się na tym kompletnie nie znam. – Uśmiechnął się. – Zrób tak, jak ustalaliśmy i tak, żeby ten palant nie mógł w żaden sposób nam zaszkodzić.
Niepochlebna ocena poprzedniego właściciela lokalu była wszystkim, co kucharz miał do powiedzenia na temat formalności.
– Mam do ciebie zaufanie – dodał jeszcze.
Wiedziała o tym i czuła z tego powodu jeszcze większą odpowiedzialność.
Jeśli cokolwiek będzie nie tak, to wyłącznie z mojej winy – rozmyślała z powagą. Chociażby dlatego muszę spróbować to zrozumieć.
Powoli, z namysłem, czytała każdy paragraf i podpunkt. Zastanawiała się nad jego znaczeniem i starała przewidzieć, co może spowodować. Nie było to proste, bo prawniczy język pozostawał dla niej zupełnie obcy. Co innego prosta umowa wynajęcia mieszkania, a co innego skomplikowany dokument dotyczący przekazania klubu, wyposażenia, a także rozliczeń i spłat, do jakich się zobowiązywali.
Wydaje mi się, że wszystko jest dobrze – stwierdziła, choć głowy by za to nie dała.
„Ufam mu bez żadnych zastrzeżeń. To najlepszy prawnik, jakiego spotkałam, a przy tym niezwykle uczciwy wobec swoich klientów”.
Nastka wciąż przypominała sobie słowa matki i pocieszała się nimi. Przecież Maryla od wielu lat prowadziła dużą firmę, więc miała doświadczenie. A skoro współpracowała z Andrzejem Stawińskim i jeszcze go polecała, to musiało być tak, jak mówiła.
Muszę polegać na jej opinii – powtórzyła w myślach, składając papiery. I na kompetencjach Stawińskiego. Sama nic tu nie wymyślę.
Sięgnęła po telefon i wybrała numer Kuby.
– Mam nadzieję, że cię nie obudziłam?
– Bez obaw. – Kucharz się roześmiał. – Mania zrobiła to już dwie godziny temu. Nie chciała iść do przedszkola, dopóki nie pokaże mi zaplecionych przez mamę warkoczyków.
Nastkę za każdym razem wzruszało to, jak Kuba mówił o swojej córeczce. Było tyle ciepła i miłości w każdym słowie dotyczącym dziewczynki. Teraz jednak co innego wydawało się ważniejsze.
– Kuba, przejrzałam jeszcze raz projekt umowy – oznajmiła.
– I co? Podpisujemy?
– Słuchaj, ja nie jestem prawnikiem – zastrzegła. – Ale uważam, że trzeba podpisywać. Nie znalazłam nic, co budziłoby moje wątpliwości, więc…
– Dobra, skoro ty podpisujesz, to ja też – skwitował krótko. – Oczywiście jeżeli Rozbicki zrobi to pierwszy.
– Prawnik mówił, że nie miał uwag. I że wszystko jest tak, jak ustaliliśmy – powiedziała to, co sama wiedziała.
– W takim razie postanowione. To kiedy robimy ten skok na głęboką wodę?
– Zadzwonię do Stawińskiego i powiem, żeby umówił spotkanie jak najszybciej.
– To dzwoń!
Tak też zrobiła.
Właściwie nie ma na co czekać – przekonywała samą siebie. Teraz działamy w jakimś dziwnym zawieszeniu. Niby już na swoje konto, ale formalnie to wciąż Rozbicki jest właścicielem. W każdej chwili może się rozmyślić albo wyciąć jakiś inny numer. Niech to się jak najszybciej skończy, będziemy mieć pewność, że jesteśmy na swoim.
Powinna się cieszyć, a jednak jakoś nie mogła. Spełniło się przecież jej marzenie, i to szybciej, niż myślała. A na dodatek miała zacząć nie od maleńkiej knajpki, ale od dużej restauracji z klubem nocnym. To było wyzwanie, ale Nastka nigdy nie bała się nowych rzeczy i chętnie podejmowała się tego, co trudne i wymagające.
To nie obawa, że nie podoła, sprawiła, że dziewczyna nie potrafiła się cieszyć swoim sukcesem. Dwa cienie przysłaniały jej radość. Pierwszy to niezadowolenie Zbyszka, które jawnie okazywał. Było jej przykro, że nie mogła spełnić jego oczekiwań, chociaż naprawdę próbowała. Miała o to do siebie pretensje. Nie udało się przekonać Kuby, który w tej sprawie był nieugięty. Nie chciał Zbyszka jako trzeciego wspólnika i koniec. Próbowała wyciągnąć z kucharza powody tak wielkiej niechęci do jej chłopaka, ale nabrał wody w usta. Co więc miała robić? Musiała przyjąć jego zdanie, zwłaszcza że w żadnej innej sprawie nie robił problemów. Poza tym wykładał sporą gotówkę, całe oszczędności, a Nastka dysponowała dużo mniejszą kwotą.
Naprawdę Zbyszek nie powinien robić mi aż takich wyrzutów – pomyślała, przykładając dłoń do czoła. Przetarła nią zmęczone oczy. Kilka razy mu to wyjaśniała, sam przyznał, że nie ma pieniędzy, więc inaczej się nie dało. Bez Kuby nie przejęłaby klubu i nie poprowadziła restauracji. Taka była prawda. A Zbyszek zachowywał się jak obrażony dzieciak. To niefajne, zwłaszcza że wiedział, w jakiej Nastka jest teraz sytuacji.
Właśnie, to był ten drugi cień. I chociaż za wszelką cenę starała się nad tym nie zastanawiać, to wciąż z tyłu głowy miała myśl, przez którą nie potrafiła się cieszyć. Myśl, która wzbudzała strach, więc Nastka próbowała ją odgonić, upchnąć na samym dnie świadomości.
A on nawet nie zapytał, jak mama się czuje – pomyślała ze smutkiem o zachowaniu Zbyszka. Przecież wie o wszystkim, wie, że bardzo się martwię…
Tak, Nastka musiała mierzyć się z wyzwaniem, którego nawet nie brała pod uwagę. I na to były potrzebne jej odwaga, determinacja i gotowość do walki. Bo jak można być przygotowanym na wiadomość, że matka ma nowotwór? Jak walczyć z taką chorobą i jak znaleźć w sobie siłę, żeby dopuścić myśl o tym, co może się wydarzyć?
– A on nawet nie zapytał, jak mama się czuje – powtórzyła głośno.
*
– Joanna?
– A kto miałby być. Przecież do mnie dzwonisz, prawda? – stwierdziła kobieta z właściwą sobie logiką.
– Dobra, wiem, ale przecież jakoś trzeba zacząć rozmowę.
– Można powiedzieć: cześć. Albo: dzień dobry.
– Matko kochana, że też ty zawsze musisz się do czegoś przyczepić. – Milena się zirytowała. – W takim razie rozłączę się i zadzwonię jeszcze raz.
– Bez przesady – przystopowała ją koleżanka. – Teraz to histeryzujesz. Skoro już gadamy, to mów, o co ci chodzi.
– Musimy się spotkać!
– W sensie, że my dwie? Czy z Nastką?
– My dwie – stanowczo sprecyzowała Milena. – A Nastce o tym spotkaniu nie mów ani słowa.
– A to dlaczego?
– Bo właśnie o nią chodzi.
– Mogłabyś trochę konkretniej?
– Konkretniej będzie, kiedy się zobaczymy. To nie na telefon.
– Wiesz, że nie lubię takich tajemnic… Właściwie nie rozumiem, co się dzieje, więc wolałabym…
Joanna zaczęła się upierać, ale Milena jej przerwała.
– Słuchaj, nie rób mi wykładów, bardzo cię proszę. Doskonale wiem, czego nie lubisz, ale to naprawdę bardzo ważne.
– Dobrze, niech ci będzie – odparła zrezygnowana Joanna. – To kiedy chciałabyś się spotkać?
– Jak najszybciej. Najlepiej zaraz.
– Bez przesady. Jestem przecież w pracy.
– A o której kończysz?
– O piętnastej. Tylko później mam umówioną wizytę u kosmetyczki.
– To odwołaj – zażądała Milena.
– No co ty! Wiesz, ile się czeka na nowy termin? Ze dwa tygodnie. A to seria zabiegów. Muszę ujędrnić co nieco przed ślubem.
– Do twojego ślubu jeszcze pół roku – przypomniała Milena. – Ujędrnianie może poczekać dwa tygodnie.
– A twoja sprawa nie może? – Joannę zezłościło to jawne lekceważenie ważnego dla niej wydarzenia.
– Nie może. To sprawa życia i śmierci – odparła poważnie Milena.
Joanna na chwilę zamilkła. Słowa koleżanki zabrzmiały zupełnie serio.
– Dobrze – stwierdziła w końcu. – W takim razie o szesnastej. Ale jeśli się okaże, że chodzi o jakąś bzdurę, to naprawdę się na ciebie obrażę.
– Jestem pewna, że nawet o tym nie pomyślisz. To gdzie? Ta kawiarnia przy deptaku ci odpowiada?
– Ta, gdzie są lody z mleka bez laktozy?
– Tak.
– Może być. Tylko się nie spóźnij, bo wiesz, że mnie to wkurza – zastrzegła. – Nie znoszę siedzieć sama przy stoliku. Wydaje mi się wtedy, że wszyscy na mnie patrzą.
– Nie marudź – rzuciła krótko Milena. – Są ważniejsze sprawy niż twoje fobie.
*
Usiadły w ogródku przy deptaku. Parasol osłaniał je przed palącym słońcem, więc przyjemnie było skorzystać z majowego ciepła.
– Ależ gorąco!
Joanna opadła na białe krzesełko i powachlowała się dłonią.
– Zatrzymali mnie trochę dłużej, więc musiałam pędzić, żebyś nie czekała. Jestem spocona i chce mi się pić.
Milena ze spokojem przyjęła żale koleżanki. Joanna była tą z ich trójki, która zawsze szukała dziury w całym i we wszystkim znajdowała złe strony. Jednak Milena i Nastka akceptowały to, bo zdrowy rozsądek Joanny nieraz uchronił je przed kłopotami, a jej rzeczowe spojrzenie na sytuację pomagało uspokoić emocje. Poza tym nigdy nie odmawiała przyjaciółkom pomocy, więc mimo trudnego charakteru ceniły sobie jej przyjaźń.
– Pójdę do środka i zamówię – zaproponowała Joannie. – Będzie szybciej.
– Dla mnie woda z cytryną. Bez gazu.
Po chwili Milena wróciła.
– Załatwione, zaraz przyniosą.
– Mam nadzieję, bo już nawet ślina mi się skończyła. Nie pamiętam takich upałów w maju.
– A ja pamiętam – powiedziała Milena. – W ubiegłym roku. Było dokładnie tak samo.
– Nie wydaje mi się – odparła Joanna powątpiewająco.
Milena nie zamierzała dłużej ciągnąc rozmowy o pogodzie. Były ważniejsze sprawy. I to z ich powodu zorganizowała to spotkanie.
– Słuchaj, Aśka, spotkałam dzisiaj Zbyszka – zaczęła bez zbędnych wstępów.
– Tego Nastki?
– A znasz innego? – Milena się zirytowała.
– Może znam. – Joanna zrobiła urażoną minę.
Była w wyjątkowo kłótliwym nastroju. Najwyraźniej odwołanie wizyty u kosmetyczki naprawdę ją zirytowało.
– Dobra, nie będę się z tobą sprzeczać. Tak, tego Zbyszka, który jest z naszą Nastką.
– I?
– Zagadnęłam tak tylko, wiesz, żeby nie było. – Nie musiała tłumaczyć, bo Joanna wiedziała, że Milena nie przepada za chłopakiem koleżanki. – Zapytałam, co tam u Nastki. I nie zgadniesz, co mi odpowiedział.
– Nawet nie zamierzam zgadywać. Zresztą sama mi powiesz. – Joanna nie przestawała się wachlować i raz po raz spoglądała w stronę wejścia do restauracji, wypatrując kelnerki z zamówionymi napojami.
– Powiedział, że mama Nastki ma raka.
Ręka Joanny zatrzymała się w pół ruchu.
– Mówisz poważnie? – wyszeptała Joanna. Nowina zrobiła na niej ogromne wrażenie.
– A żartowałabym z czegoś takiego? Też mnie to poruszyło. A ten… Zbyszek… powiedział to takim tonem, jakby mówił o katarze. Nie wyglądał na przejętego.
– Znowu zbyt surowo go oceniasz. Przecież są razem już długo, na pewno się przejmuje.
– Ja tam nie wiem, ale nie mam zamiaru gadać o nim. – Milena machnęła ręką. – Tu chodzi o Nastkę. Przecież wiesz, że ma tylko mamę.
Joanna pokiwała głową.
– A teraz jeszcze przejmuje klub, więc ma pełne ręce roboty. Musi jej być bardzo ciężko – perorowała Milena z przejęciem. – Dlaczego nam nie powiedziała? Przecież jesteśmy jej przyjaciółkami! Aśka, musimy iść do niej, pomóc jakoś czy coś!
Kelnerka przyniosła wodę i Joanna szybko chwyciła postawioną na stoliku szklankę. Wypiła duszkiem połowę zawartości.
Milena patrzyła na nią ze zdumieniem.
– Dlaczego nic nie mówisz?
– Bo myślę – odparła Joanna.
– I co wymyśliłaś? – Milena nie kryła ironii.
– Że skoro nam nie powiedziała, to widocznie ma jakiś powód. Powinnyśmy to uszanować. Wiesz, to są delikatne sprawy, nie można tak z butami…
– Żartujesz?! Naprawdę uważasz, że mamy udawać, że o niczym nie wiemy?
– Uważam, że powinnyśmy działać, ale dyskretnie i z wyczuciem. Trzeba się spokojnie zastanowić i ustalić jakiś plan.
Popatrzyła na zdenerwowaną Mileną.
– Napij się wody – poradziła. – Ja też się przejęłam. I zgadzam się, że musimy jej jakoś pomóc. Ale emocje w takich chwilach nie są dobrym doradcą. No, napij się i porozmawiamy spokojnie.
*
– Cześć! Ustaliłaś termin? – Kuba przywitał Nastkę konkretnym pytaniem.
Dziewczyna przysiadła na taborecie między metalowym blatem a umywalką.
– Tak, Stawiński potwierdził. Pojutrze o dziesiątej, u niego w kancelarii – poinformowała rzeczowo.
– I dobrze. – Kucharz się ucieszył. – Im szybciej, tym lepiej.
– Też tak uważam. – Pokiwała głową. – Po podpisaniu Rozbicki nie będzie już miał odwrotu.
– My również. – Mężczyzna się roześmiał.
Popatrzyła na potężną postać opiętą białym fartuchem. Czy on też się boi? – zastanowiła się. Na pewno, przecież inwestuje wszystko, co ma.
– Jesteś pewien swojej decyzji? – Spojrzała mu w oczy. – A może się wahasz? Może chcesz się wycofać? Dopóki nie podpiszesz, możesz to zrobić.
– Wiem – odparł poważnie. – Ale u mnie słowo jest warte tyle samo, co podpis. Przecież ci mówiłem, że przemyślałem wszystko i podjąłem decyzję. Nie zamierzał jej zmienić w ostatniej chwili.
– To dobrze. – Odetchnęła z ulgą.
– A żeby ci udowodnić, że traktuję wszystko poważnie, przygotowałem nowe menu. I to nawet z degustacją. – Mrugnął okiem.
– To dlatego chciałeś, żebym wcześniej przyszła – rzekła Nastka domyślnie. – A ja się zastanawiałam, dlaczego nie chcesz nic powiedzieć.
– I bałaś się, że mam zamiar zrezygnować.
Pokiwała głową.
– No to się pomyliłaś! – Podszedł i poklepał ją po ramieniu. – Siedzę tu od dwóch godzin i gotuję, żebyś wiedziała, o czym do ciebie mówię. Pomyślałem, że powinniśmy to załatwić, zanim przyjdzie personel, bo przecież oni jeszcze o niczym nie wiedzą, prawda?
Rzeczywiście ustalili, że pracownikom powiedzą o zmianach dopiero wtedy, gdy w pełni przejmą restaurację i klub. Co prawda niektórzy od czasu do czasu dziwili się, że Rozbicki nie pojawia się w lokalu, ale z drugiej strony i tak rzadko tu wpadał, więc łatwo było zbyć te pytania jakimś wyjaśnieniem o braku czasu lub innych biznesach.
– To co? Gotowa na degustację? – Głos Kuby wyrwał ją z zamyślenia.
– Tak, oczywiście. – Uśmiechnęła się lekko. – Wiesz, że uwielbiam twoje potrawy.
– Tym razem musisz spojrzeć na to szerzej – pouczył kucharz. – Celem nie jest zaspokojenie twojego smaku, ale stworzenie menu, które zadowoli wszystkich gości.
– Jeszcze się taki nie urodził, co by każdemu dogodził – zacytowała znane powiedzenie.
– Cóż, ktoś musi być pierwszy. – Kuba rozłożył ręce.
– Tylko skąd ja mam wiedzieć, co lubią wszyscy?
– Nie wiem, nie wiem. Ty jesteś szefową, więc musisz decydować.
– Oboje jesteśmy – przypomniała. – A od kuchni to ty bardziej.
– Dosyć gadania, pora przejść do czynów – zarządził. – Siadaj przy stoliku, a ja zaczynam podawać.
To byłby całkiem miły czas, gdyby nie fakt, że Nastka nie potrafiła skoncentrować się na przyjemnościach. Owszem, próbowała kolejnych dań i wszystkie wydawały jej się smaczne, ale raz za razem jej myśli wędrowały do domku na wsi, w którym mieszkała teraz matka.
Oczywiście zadzwoniła do niej przed wyjściem. Od dnia, w którym matka powiedziała jej o swojej chorobie, Nastka telefonowała do niej co najmniej dwa razy dziennie.
I chociaż Maryla próbowała ją przekonać, że nie musi tego robić, to Nastka nie wyobrażała sobie, że mogłoby być inaczej. Musiała usłyszeć jej głos, zapytać o samopoczucie, i bardziej niż słuchać odpowiedzi, wsłuchiwać się w głos matki, starając się wychwycić każde drżenie czy wahanie świadczące, że Maryla nie mówi prawdy. Na szczęście na razie nic na to nie wskazywało, ale i tak za każdym razem, gdy wybierała numer matki, drżały jej ręce.
Najchętniej pojechałaby do domku dziadka, ale w obecnej sytuacji nie mogła tego zrobić. Zostawienie klubu nie wchodziło w grę, musiała trzymać rękę na pulsie, zadbać o wszystko, co wywalczyła i o czym marzyła.
– Hej! Mówię do ciebie!
Kuba stał przy stoliku, podpierając się pod boki.
– A możesz powtórzyć? – poprosiła. – Zamyśliłam się…
– Opowiadałem ci o strategii zakupów – odparł. – Chciałbym, żebyśmy korzystali z tej żywności, którą markety wyrzucają. Dużo z tego nadaje się jeszcze do użytku, a byłoby za darmo. Czyli ograniczenie kosztów – wyjaśnił z powagą. – A do tego idea zero waste. To teraz bardzo modne i możesz to ograć promocyjnie.
Nastka zamrugała powiekami.
– Słucham? – Zmarszczyła brwi. – Ty serio chcesz brać produkty z marketowych śmietników? Do restauracji?
Kuba z dezaprobatą pokręcił głową.
– Oczywiście, że nie. Choć samą ideę popieram. Ale co do mojego wywodu, to wymyśliłem to na poczekaniu, żeby sprawdzić, czy w ogóle dociera do ciebie to, co mówię.
– Jak widzisz, dociera.
– Widzę, że wciąż jesteś zamyślona i nieobecna – odparł. – Jesz, ale bez zaangażowania. Jakbyś była gdzie indziej. Nie smakuje ci?
– Smakuje! – zapewniła.
– W takim razie co się dzieje? Masz jakieś problemy? – Spojrzał z troską.
– Nie, wszystko w porządku. – Pokręciła głową. – Po prostu dużo tego wszystkiego na raz. Formalności i normalna praca – wytłumaczyła szybko, starając się unikać wzroku wspólnika. – Jestem przemęczona i mam trudności z koncentracją. Przepraszam, już będzie dobrze – zapewniła.
Kuba przyjął jej wyjaśnienia, ale widziała, że nie udało jej się do końca go przekonać. Jednak nie drążył dalej, za co była mu wdzięczna. Nie żeby chciała coś przed nim ukrywać, ale jeszcze nie była gotowa, by głośno mówić o chorobie matki.
– To co? Masz dla mnie jeszcze jakieś pyszności? – Postarała się, żeby jej uśmiech wydał się naturalny. – Może jakiś deserek?
Kucharz posłał jej uważne spojrzenie, ale poszedł bez słowa na zaplecze i wrócił z pucharkiem wypełnionym bitą śmietaną, galaretką i owocami. Postawił go przed Nastką.
– Może to i mnóstwo kalorii – powiedział. – Ale pomaga przegonić złe myśli. Jedz!
*
Słońce było już wysoko na niebie, gdy Maryla wreszcie wyszła z domu. Stanęła na progu i przyłożyła dłoń do czoła, żeby osłonić oczy przed słońcem.
Popatrzyła na pola. Wyglądały jak pasiasta tkanina – zielone pasma zbóż przeplatały się z żółtymi paskami kwitnącego rzepaku. A nad tym wszystkim błękitne niebo bez jednej chmurki.
Jak pięknie! – pomyślała z zachwytem. Dlaczego przez tyle lat tego nie dostrzegałam?
Właściwie trzeba to powiedzieć, Maryla przez wiele lat nie dostrzegała niczego poza swoją firmą. Skoncentrowała się na niej, bo dzięki temu, że musiała myśleć logicznie i chłodno, mogła stłumić emocje.
Tak, bałam się ich – uśmiechnęła się ze smutkiem. Wolałam zepchnąć uczucia głęboko i nie pozwolić im wychylić się nawet na chwilę. Nie chciałam widzieć niczego, co porusza, bo nawet niewielki wyłom w tej zaporze, którą zbudowałam, mógłby uruchomić powódź. A ja nie chciałam utonąć.
Pomyślała o córce. Ostatnio bardzo dużo o mniej myślała. Nie żeby wcześniej zapominała o Nastce. Co to, to nie. Właśnie dla niej robiła to wszystko, z myślą o niej trzymała się na powierzchni i parła do przodu przez życie, choć tak naprawdę wiele razy wolałaby dać za wygraną. Ale w takich chwilach patrzyła na córkę i czuła, że dla tej jednej jedynej osoby na świecie zrobi każdą rzecz. I robiła.
Za wszelką cenę chciała ją chronić. Zawsze. Nie obciążała jej swoimi troskami, zmartwieniami czy rozterkami. Teraz, gdy dowiedziała się o swojej chorobie, także jak najdłużej zamierzała oszczędzić jej trosk.
Miałam nadzieję, że może nawet do końca – westchnęła. Niestety, nie udało się. Ale i tak zrobię, co w mojej mocy, żeby nie sprawiać jej kłopotu.
– Dzień dobry, pani Marylo!
Odwróciła się w kierunku, z którego dobiegało powitanie.
– Dzień dobry, panie Hipolicie! – odpowiedziała z uśmiechem.
– Dobrze, że panią widzę. – Staruszek podszedł do płotu. – Bo już zaczynałem się martwić. Wypatruję pani od rana.
Marylę wzruszyła troska sąsiada. Od czasu, gdy zasłabła, wciąż kontrolował, czy u niej wszystko w porządku. Kilka razy, gdy nie wyszła na podwórze, przyszedł, żeby sprawdzić, co się dzieje.
– Rano bolała mnie głowa – wyjaśniła. – Dlatego później wstałam.
Skłamała. Obudziła się słaba i po prostu nie miała siły zwlec się z łóżka. Musiała najpierw wziąć leki, które przezornie trzymała pod ręką. Poczekała, aż zaczną działać i dopiero wtedy zdołała jakoś się pozbierać. Nie chciała jednak martwić Hipolita, więc zaserwowała mu wiarygodną wersję.
– Podejrzewam, że to przez zmiany ciśnienia. Może będzie burza…
– Nie zapowiada się. – Staruszek popatrzył w niebo. – Chociaż deszcz przydałby się bardzo. Jest sucho, wszystko więdnie. – Wskazał na swój ogródek i warzywnik. – A moje plecy już nie dają rady, nie mogę podlewać tak dużo, jakbym chciał.
– To może wnuk powinien zainstalować panu wąż do podlewania – podpowiedziała Maryla. – Byłoby łatwiej.
– Ale to nie to samo. – Hipolit pokręcił głową. – Kiedy podejdę z konewką do każdej rośliny, to podlewam ją delikatnie, uważnie, mam czas, żeby z nią porozmawiać… A podlewanie wężem może je uszkodzić, zniszczyć liście, czasem nawet połamać. To nie dla mnie.
Popatrzyła na niego z uwagą. Ile prawdy było w tych pozornie zwyczajnych słowach. Pielęgnacja zawsze wymaga uwagi, delikatności, czułości. Pochylenia się, tak naprawdę bycia blisko. I nieważne czy to roślina, czy człowiek. Gwałtowny, zimny prysznic może i coś daje, ale jakie mogą być skutki uboczne?
– A pani dzisiaj nie ma żadnych paczek? – Hipolit rozejrzał się po podwórku.
– Dzisiaj akurat nie.
– O, to szkoda. Pawełek po południu do mnie przyjedzie, to mógłbym go poprosić, żeby zabrał i wysłał. Gdyby się okazało, że jednak coś jest, to proszę mówić.
– Nie ma takiej potrzeby – zapewniła. – Poradzę sobie. Ale dziękuję za propozycję – dodała, żeby staruszek nie poczuł się urażony odmową.
Nie chciała jednak angażować jego wnuka do pomocy. Wiedziała, że ten nie jest zadowolony z jej kontaktów z dziadkiem, choć nie rozumiała przyczyny. Nie zamierzała jednak wypytywać tego młodego mężczyzny o chmurnym spojrzeniu, ale nie chciała też, by pomagał jej tylko dlatego, że Hipolit będzie nalegał.
– Jak pani uważa. – Staruszek się uśmiechnął. – Ale w razie czego proszę mówić. Chętnie pomożemy.
– Oczywiście, dziękuję. – Odwzajemniła uśmiech, choć wiedziała, że nie skorzysta z tej propozycji.
Poza tym postanowiła, że tak długo, jak się da, będzie radziła sobie sama. Postawiła to sobie za punkt honoru.
Jeżeli uznam, że już nie mogę, zamknę sklepik – postanowiła. Ale zamierzam go prowadzić tak długo, jak zdołam.
Czuła, że musi mieć jakiś cel, jakąś motywację do tego, żeby wstawać z łóżka. Gdyby tego zabrakło, zapewne nawet nie poczyniłaby wysiłku, żeby się ubrać. Bo po co?
– Nie poddam się tak łatwo – powiedziała do siebie. – I nie zawiodę tych, którzy poszukują wspomnień.
Nadal śledziła grupy i portale, gdzie można było nabyć stare przedmioty. Wciąż odbierała maile z prośbami o ich znalezienie i spędzała długie godziny na poszukiwaniach. Kupowała też to, co jej się spodobało lub wywołało jakieś wzruszenie, często były to rzeczy lekko uszkodzone lub niekompletne. Wystawiała je w swoim sklepiku i cieszyła się, gdy znajdowały nabywców.
Sklepik ze wspomnieniami cieszył się coraz większą popularnością, a wieść o nim niosła się po sieci. Maryla cieszyła się z tego, choć była też zaskoczona, że ten z pozoru niszowy pomysł, który miał być wyłącznie spełnieniem jej marzenia i wyniknął z potrzeby serca, a nie zarobku, spotkał się z takim zainteresowaniem.
Ludziom potrzebne są wzruszenia – doszła do wniosku. Potrzebują wspomnień, pamięci, pielęgnowania drobnych chwil, które przypominają o przeszłości. Nikt nie chce i nie potrafi zupełnie odciąć się od tego, co minęło. I nie trzeba tego robić. Bo bez względu na to, czy kiedyś było dobrze, czy źle, to właśnie przeszłość nas ukształtowała. Bez niej nie istniejemy, nie jesteśmy pełni. Trzeba się z nią pogodzić, nie walczyć, zaakceptować. A czasami wspomnieć, żeby wyciągnąć odpowiednie wnioski. Nawet ja to zrozumiałam.
Wróciła do domku i zrobiła sobie cały dzbanek wody z miętą. Miętę pokazał jej pan Hipolit, rosła tuż przy ich wspólnym ogrodzeniu. Maryla lubiła jej smak.
Miała zamiar przejrzeć pocztę, sprawdzić zamówienia, a potem zastanowić się nad jutrzejszą wysyłką. A jeśli będzie czuła się dość dobrze, to zrobi jeszcze zdjęcia kilku nowym przedmiotom – filiżance bez spodeczka, dzbanuszkowi z utrąconym dzióbkiem i cukiernicy z ukruszeniem na rancie.
Niech znajdą swoje domy, zanim ja… – urwała myśl. Niech znajdą tych, którzy na nie czekają. Jak najszybciej.
Maryla doskonale wiedziała, co stanie się w niedalekiej przyszłości. Była świadomą kobietą i nie zamierzała udawać, że nie zdaje sobie z tego sprawy. Ale mimo to postanowiła myśleć pozytywnie. Nie naiwnie, ale po prostu pozytywnie. I poczuć tyle dobra, tyle szczęścia, ile jeszcze się da.
*
Hipolit zobaczył przez okno samochód wjeżdżający na podwórko i wyszedł wnukowi na spotkanie.
– Cześć, dziadku! – Młody mężczyzna uśmiechnął się wesoło na widok staruszka.
Jednak czujne oko Hipolita od razu zauważyło podkrążone oczy Pawła i jego bladą twarz.
– Zmęczony jesteś. – Dziadek nie zamierzał ukrywać swoich spostrzeżeń.
– Ciężki dyżur – skwitował krótko Paweł.
– Trzeba było odpocząć. Nie musiałeś przyjeżdżać.
– Tutaj odpoczywam najlepiej.
– Mówisz tak, żebym nie miał wyrzutów sumienia – odparł surowo dziadek. – Ale i tak wolałbym, żebyś zadbał o swój wypoczynek, bo ja przecież doskonale sobie radzę. Nie musisz mnie tak często sprawdzać.
– Dziadku, co ty znowu wymyślasz! – Mężczyzna pokręcił głową z dezaprobatą. – To nie żadne sprawdzanie. Przyjeżdżam, żeby wyrwać się z miasta, pobyć trochę na świeżym powietrzu…
– Ja tam swoje wiem. – Hipolit nie dał się przekonać.
– A poza tym Alex za tobą tęskni. – Wnuk wyciągnął ostatniego asa z rękawa.
Hipolit na wspomnienie psa od razu złagodniał, choć nadal udawał nieprzejednanego.
– To też chyba nieprawda. Bo jakoś go nie widzę…
– Pobiegł obwąchać swoje miejsca w ogrodzie. Na pewno zaraz przyleci.
Jakby na zawołanie duży pies pojawił się na progu. Wesoło zamerdał ogonem i podbiegł do Hipolita. Ten pogładził jasną sierść, a Alex odwdzięczył się, oblizując jego sękatą dłoń.
– Dobry piesek! Co? Nie zapomniałeś swojego starego pana. – Gospodarz zaczął czule przemawiać do zwierzęcia. – Chodź, nalejemy ci wody. I coś smacznego dla ciebie też się znajdzie.
Paweł patrzył na tę scenę, kręcąc z niedowierzaniem głową.
– Pięknie, nie ma co! Witasz go czulej niż własnego wnuka – zażartował. – Mnie jeszcze nie zaprosiłeś do środka, a jemu już proponujesz posiłek!
Hipolit się wyprostował.
– Nie narzekaj, dla ciebie też coś mam.
Weszli do kuchni i staruszek wskazał Pawłowi miejsce przy stole.
– Siadaj! Zaraz podgrzeję.
– Nie trzeba, przecież żartowałem. Nie jestem głodny.
– Teraz już za późno. Skarżyłeś się, więc musisz zjeść. – Dziadek mrugnął okiem. – Co prawda u mnie kawalerskie gospodarstwo, ale powiem nieskromnie, że zalewajka wyszła mi całkiem dobra. Może to nie takie danie jak w miastowych restauracjach, ale musi ci wystarczyć.
Paweł zmarszczył brwi.
– W tych miastowych restauracjach nie zawsze dobrze karmią – odparł. – Poza tym tam nie ma tego, co powinno być w każdym dobrym daniu.
– A co to za tajemnicza przyprawa? – zainteresował się Hipolit. – Bo może i ja jej nie używam?
– Używasz, dziadku, i to całe mnóstwo – zapewnił lekarz. – Gotujesz z sercem, a to cała tajemnica.
– Już mnie tu nie komplementuj. – Staruszek machnął ręką, ale widać było, że słowa wnuka sprawiły mu przyjemność. – Po prostu zjedz, to mi wystarczy.
Nalał pełny talerz zalewajki i ostrożnie przeniósł na stół.
Paweł z niepokojem patrzył na lekko trzęsące się dłonie dziadka i jego powolny chód.
Jest coraz starszy – pomyślał ze smutkiem. I coraz mniej sprawny.
Jednak nie powiedział tego głośno. Są sprawy, o których mężczyźni nie rozmawiają, choć o nich wiedzą. Tak było i w tym przypadku. Dziadka i wnuka łączyła niewypowiedziana umowa, na mocy której udawali, że nic się nie zmienia, choć obaj znali prawdę. Na razie się udawało.
Tylko jak długo jeszcze? – zastanawiał się Paweł. Prawdę mówią, że starość to Panu Bogu się nie udała.
Żeby nie zdradziło go spojrzenie, od razu chwycił łyżkę i pochylił się nad talerzem. Zalewajka pachniała domowym zakwasem i koperkiem, a pływające w niej skwarki przyjemnie chrupały w zębach.
Staruszek nie przeszkadzał wnukowi w posiłku, zajął się Aleksem. W psiej misce, która nadal stała przy kuchni, wylądowała duża wołowa kość, którą zwierzę natychmiast zaczęło z zapałem ogryzać.
Hipolit nalał do emaliowanego dzbanka kompotu z czereśni i razem z dwoma kubkami postawił go na stole. Wreszcie uznał, że wszystko jest jak należy i zajął miejsce naprzeciw wnuka.
Paweł skończył jeść, odłożył łyżkę i odsunął pusty talerz.
– Dziękuje, dziadku, jak zawsze była pyszna – pochwalił z uśmiechem. – A ten koperek! Nigdzie indziej nie jadłem zalewajki, która byłaby nim posypana.
– Nauczyłem się tego dawno temu, jeszcze w młodości. Moja znajoma tak robiła. – Staruszek uśmiechnął się lekko do swoich wspomnień. – Nigdzie i nigdy zalewajka nie smakowała mi tak jak u niej.
– Nie wierzę, że mogła być lepsza od twojej.
– A jednak. – Hipolit pokiwał głową. – Ale cieszę się, że ci smakowało.
Paweł poklepał się po brzuchu.
– Najadłem się, to teraz mogę posłuchać – oświadczył, odchylając się na krześle. – Co u ciebie, dziadku? Jak się czujesz?
– Jak widać, czyli całkiem dobrze – odpowiedział Hipolit. – Siły mam dość, żeby zrobić to, co trzeba, więc nie mam powodu do narzekań.
– To dobrze.
– Tak, dobrze. Ale martwię się o Marylę – powiedział z troską. – Widać, że coś jej dolega. Coraz później z domu wychodzi, już nie pracuje przy tych starociach tyle, co na początku…
Młody lekarz się skrzywił.
– Przecież ta pani ma rodzinę, prawda? Niech oni się nią zajmą.
– Wiem, wiem, ale wiadomo, jak jest z młodymi. Jej córka dużo pracuje…
– Ja też pracuję – przerwał mu Paweł. – A jednak mam czas, żeby cię odwiedzić. Trzeba po prostu chcieć. A jeśli pani Maryla źle się czuje, to może przecież iść do lekarza, prawda?
Hipolit pokiwał głową, ale widać było, że wnuk go nie przekonał.
– Dziadku, ty powinieneś zająć się swoim zdrowiem, a nie martwić o cały świat. Masz problemy z sercem, nie możesz się denerwować i przejmować wszystkim. Bierzesz leki? Żadnego ci nie brakuje?
– Tak, wszystko mam, biorę tak, jak zaleciłeś – zapewnił dziadek. – Ale ty mi serca ludziom okazywać nie zakazuj. I najbardziej to się denerwuję, gdy takie rzeczy mówisz. Nie tego cię uczyłem…
Paweł spuścił wzrok.
– Dobrze, dziadku. Nie rozmawiajmy już na ten temat. Mnie tylko chodzi o twoje dobro. Ale niczego ci zabronić nie mogę, zrobisz, jak zechcesz. Chociaż moje zdanie znasz. A dobre serce nie ma z tym nic wspólnego. Po prostu uważam, że każdy powinien zadbać o najbliższych, a nie zostawiać ich na łaskę sąsiadów. Koniec tematu.
Hipolit nie odpowiedział.
– Idę z Aleksem do lasu – oświadczył Paweł i wstał od stołu.
Gwizdnął na psa, który posłusznie zostawił kość i pobiegł za panem.
Staruszek odprowadził ich wzrokiem, ale nie zatrzymywał.
Ciąg dalszy w wersji pełnej