- W empik go
Sroczka - ebook
Sroczka - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 200 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Chmurno, mroczno, ziemia wszystka
Jak grób świeżo zasypany;
Czarne gaje, czarne łany,
Zielonego nigdzie listka.
Bo doroczne dary Boże
Przeszły wszystkie zwykłą drogą,
A co przyszłość zdarzyć może,
Skryte jeszcze pod złowrogą
Zimnej gleby bryłą czarną,
Gdzie, nim deszcze je poleją,
Długo tęskniąc, biedne ziarno
Wpadło w letarg z swą nadzieją.
Smutno, straszno!… gdzie rzuć okiem,
W zamieszaniu wszystko dzikiem.
Trzoda z pola z smutnym rykiem,
Człek skwapliwym pędzi krokiem;
Ze złowieszczym wrzaskiem wrony
Ciężkim lotem rwą w przegony;
Zżółkłe liście górą, dołem
Chyżo z wichrem mkną po świecie,
Co po niebie, jak popiołem,
Chmur tumanem siwym miecie
I przewraca je, szamota,
Zwija w kłęby, w pasy ściele,
Aż w nich czasem, jak w popiele
Iskra, mignie gwiazdka złota,
Jakby smutnym oczom człeka
Na świadectwo, na znak święty,
Że kto burze te przeczeka,
Znowu jasne firmamenty,
Znów świetlane, złote zorze,
Znów oglądać wiosnę może.
Niech więc jesień mroczy sobie!
Jak nastała, tak i minie;
A my, bracia, w słotnej dobie,
Ot, zasiadłszy przy kominie,
Na złość chłodnej zawierusze,
Grzejmy kości przy tym żarze,
Na złość nudom, cieszmy dusze,
W przyjacielskich gawęd gwarze.
– O czem gwarzyć? – O czem chcecie,
Toż nam treści nie brak przecie….
Byle tylko, mój sąsiedzie,
Nie o troskach, nie o biedzie,
Nie o morze, nie o głodzie,
Małych zbiorach, lichym wschodzie,
I tak dalej, i tak dalej,
Czem ziemianin rad się żali.
Skarg zaniechać raz już trzeba,
Zdać się Bogu w mocnej wierze;
Gdyś zaorał, zasiał szczerze,
To już reszty czekaj z Nieba, –
Co nie zeszło na jesieni,
To się wiosną zazieleni –
Z polityki także kwita!
Człek nią głowę próżno mroczy;
Świat się swoim torem toczy
I o zdanie nas nie pyta,
Mnie, ni ciebie, mój Regencie,
Ani tego, co w gazecie
Te smolone duby plecie,
Którym Waćpan wierzysz święcie.
Więc najlepiej zwróćmy oczy
W lat minionych czas uroczy;
Przypomnijmy stare dzieje,
Te rozkosze i boleści,
Z których dzisiaj człek się śmieje,
Ale duszę niemi pieści,
I otula, jak w makowe
Liście, biedną, starą głowę….
Sam początek pierwszy zrobię
I opowiem wam o sobie. –
* * *
Lat półkopy i z naddatkiem,
Byłem chłopcem, istne cacko!
Nie papinkiem, nie gagatkiem,
Ale zuchem z miną gracką,
Z licem, jak krew żywa z mlekiem,
Krzepki jakby dębczak młody,
Zwinny – na bok z kozłem dzikim,
Śmiały – w ogień czy do wody!
Z sercem miękkiem jak wosk lepki,
Z głową nie bez piątej klepki….
Bóg nie skarał mnie tym brakiem;
Ale, żem był jedynakiem,
Że zmarł ojciec, gdym był w szkole,
Zatem, jak to często bywa,
Moja matka nieszczęśliwa
Wzięła do dom swe pacholę,
Nim oleju mu do miary
W głowę mogły wlać Piary.
Ztąd więc czegoś brakowało,
Ale pono bardzo mało,
Może nawet i nic zgoła,
Jak sądziła moja mama;
Bo natura nieraz sama
Więcej da, niż wszelka szkoła.
Mnie też dała bardzo sporo,
Zwłaszcza w owę głowy stronę,
Kędy sztuki wyzwolone
Swoje święte źródło biorą.
Więc w malarstwie: piórem śmiałem
Ptaszki, kwiatki i koniki,
A najbardziej deseniki
Przecudownie malowałem.
A więc w rzeźbie, czy snycerce:
Scyzorykiem (cud zręczności!)
Z bursztynu, szyldkretu, kości,
Mogłem wyciąć czy to serce,
Czy to krzyżyk, czy malutki
Kluczyk do malutkiej kłódki,
Lub wreszcie z pestki wiśniowej
Koszyczek filigranowy,
Co wszystko wonczas dziewice
Nosiły jak zausznice.
Ale na mil parę kołem.
Dało sławę mi snycerza
To, że z drzewa raz wyciąłem
Z włócznią i szablą żołnierza,
Co na pręcie osadzony
I wyniesiony na strzechę
Naszej chatki, na wsze strony,
Na dziw ludziom i pociechę,
Tak się kręcił, i tak srodze
Machał włócznią, ciął szabelką,
Że aż wróble z wrzawą wielką
Uciekały odeń w trwodze. –
Więc w muzyce: (Boski darze!)
Grałem ślicznie na gitarze,
I to z nut, walce, mazury,
Anglezy i krakowiaki;
A gdym wziął się na pazury,
To, jak Paganini jaki,
Grałem nawet sławną Burzę,
Utwór wspaniały nielada,
Gdzie grzmi, błyska i deszcz pada.
Nadto przy gitary wtórze,
Co zaleta też niemała,
Śpiewałem jak Catalani:
" Czegoś oczki zapłakała", –
"Przyznam ci się moja pani" –
"Szumi wiatr z gradem zmieszany", –
"Nie wytrzymam, powiem mamie… "
Lecz nie zliczę, bo nie kłamię,
Piosnek lik był nieprzebrany.
Dalej w tańcu: Boże drogi!
Ryba w wodzie, ptak w błękicie!
Co za dziarskość! co za życie!
Rzekłbyś lecą skry z podłogi,
Gdy, bywało, przy swej lubce
Zamaszyste tnę bołupce!
I do konia: bies nie chłopiec!
Jak nań skoczę, huknę, świsnę,
Mur, płot, parkan, rów czy kopiec,
Choćby przepaść, fraszki istne,
Już i wicher mnie nie zgoni!
Takim dzielny był do koni!
A do strzelby: na sto kroków
O nóż kule rozcinałem,
I jaskółki z pod obłoków
Miotłem w zakład każdym strzałem.
A na dziki czy niedźwiedzie
Polowanie jak się zdarzy,
To bywało, kto rej wiedzie?
Jużciż ja! a strzelcy starzy,
Choć z zawiści chmurzą czoła,
Choć klną skrycie całą duszą,
Zawsze jednak przyznać muszą,
Że nikt sprostać mi nie zdoła,
Bo każdego z nich przesadzę
I w celności, i w odwadze.
Lecz to wszystko niczem jeszcze!
Najchlubniejszą mą zaletą
Było to, co w końcu mieszczę,
To jest, że byłem…. poetą,
I na kwiatki, na strumyki,
Na gwiazdeczki, księżyc złoty,
Śpiewy ptasząt, żab skrzekoty,
Wycie wichru, jęk sów dziki,
Ślicznem układał wierszyki,
Słynne parę mil dokoła.
A więc miała racją mama,
Że natura nieraz sama
Więcej da, niż wszelka szkoła.
II.
Więc gdy ojciec spoczął w grobie,
A zaś matka, świeć jej Panie,
Zawezwała mnie ku sobie,
W smutnym wdowim swoim stanie,
Dla pociechy i pomocy;
To spłakawszy żal sierocy, (A żal wielki był i szczery)
Coś w miesięcy może cztery,
Którem spędził w ciasnem kole
Swej zagrody, to na niwie,
To na łące, to w stodole,
Strzegąc pilnie i gorliwie
Ubożuchnej swojej schedy,
A rozrywki mając tyle,
Com ze strzelbą w las na chwilę
Lub na błoto wypadł kiedy, –
Wreszcie, drogiej matce gwoli,
Pod jej skrzydłem, w świat powoli
Między szlachtę na zagonie,
Co jej pełno w owej stronie,
Co z niej i sam ród swój wiodę,
Wyleciałem, orlę młode.
Chciała matka, (czyż nagany
Godna chęć ta, czysta, święta?)
By jej synek ukochany,
Zdobny w cnoty i talenta,
Wyszedł przecie między ludzi,
Dał się poznać sercem, głową,
A szacunek pewno wzbudzi,
Miłość znajdzie w nich gotową,
Chlubą będzie matce swojej,
Czcią ojcowski grób przystroi.
Tak też było. Rok upłynął,
W dziewiętnastej życia wiośnie,
W okolicy jam rozgłośnie
Z mnogich zalet swych zasłynął.
Najpoczciwsza szlachta nasza
Tak mię kocha, tak mi rada,
Tak usilnie mnie zaprasza,
Że bywało sęk nielada
I prawdziwy już ambaras,
Jak tu starczyć wszystkim naraz,
Zwłaszcza kiedy nie ma komu
Gospodarki dojrzeć w domu.
Bo choć matka bez ustanku
Prawi: "Baw się, mój kochanku!
Mnie pomocy twej nie trzeba"; –
Duch ojcowski jednak z Nieba
Raz mi po raz przypomina
Obowiązki święte syna.
Więc dzień cały w domu siedzę
Przy robocie; lecz wieczorem, –
Toć sąsiedzi tuż o miedzę,
Naokoło dwór za dworem, –
Z rówieśników ten, ów wpadnie,
Czasem nawet i wąsale,
Nuż w wymówki: "A nieładnie,
Nieuczciwie nawet wcale
Posponować tak sąsiady!
Jasiu złoty! panie Janie!
Mój mileńki! serce! duszko!
Pójdź braciszku! Pójdź kochanie!"
Jak się oprzeć? nie ma rady,
Choćbyś skałą był, to skruszą,
Zwłaszcza kiedy z nimi w zmowie
"Idź mój kotku! – matka powie, –
Bo mi żal tak patrzeć na cię!"
Więc gitarę tylko chwycę,
I nuż między szlachtę bracie
Na wesołe wieczornice!
Ej weseleż to, wesele!
Ja, com później świata kawał
Zbiegł i zaznał uciech wiele,
Nic równegom nie doznawał.
Takie żarty, gry, gawędy,
Taką szczerość i swobodę,
Znajdziesz chyba w raju kędy!…
A we wszystkiem ja rej wiodę.
Więc dziewczęta za mną giną!
Niech zaśpiewam, zagram ino,
Niech dowcipne słówko rzucę,
Niech do tańca z którą stanę,
Każdej główkę wnet zawrócę!
A gdy jeszcze, malowane