- W empik go
Stanisław Wyspiański: Studjum literackie - ebook
Stanisław Wyspiański: Studjum literackie - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 231 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Warszawa
"Biblioteka Samokształcenia"
Nowy-Świat Nr. 37.
1903.
W lipcowe południe, pod złotym baldachimem słońca, śród kadzidlanej woni ziół, siedziałem w jednym z naszych najpyszniejszych parków polskich, czytając scenę litewską z "Legionu" Stanisława Wyspiańskiego.
Doznałem dziwnego wstrząśnienia, owiała mnie poezja, królewskość, potęga; poczułem w sobie siłę do jakichś tytanich zapasów; poczułem się w epoce wielkiej poezji, ogromnych porywów, otoczyła mnie wielkość…
– Genjusz, żywy genjusz! – szepnąłem, drżąc ze wzruszenia.
I odtąd począłem pilnie studjować dzieła Wyspiańskiego. Studjowałem je rok. "Los, dola, wieczna krzywda człowieka" nie dały mi ani jednego z tych dzieł oglądać na scenie. Ale wyobraźnia jest sceną najdoskonalszą. Ona wystawiła mi kolejno wszystkie dzieła Wyspiańskiego w swym imaginacyjnym teatrze. Widziałem je, mogę powiedzieć, widziałem! Rozegrały się przed oczyma duszy mojej te dzieła bez kulis i aktorów, bez sztucznych efektów i techniki teatralnej, bez urzeczywistnienia czasowego, przemijającego, ale w urzeczywistnieniu wieczystem, tak, jak powinny działać na duszę ludzką niezależnie od wszelkich mniej lub więcej doskonałych teatrów.
Był to szereg wizji. Wizje te przeniosły mnie w świat przepiękny, w świat nadprzyrodzony. Mózg ludzki wytwarza bowiem rzeczy, których niema w przyrodzie; on się nad tę przyrodę wznosi, on tworzy przyrodę piękna.
Wizje te dały mi szereg niezwykłych uniesień, więc dały mi szczęście. Zauważyłem niestety z bólem, że nie wszyscy podzielają moje zdanie. Badałem powody, czemu wszyscy zdania mego podzielać nie mogą; przekonałem się, że przyczyny istnieją i że są usprawiedliwione. Zapragnąłem tedy usunąć je. Nie zraziła mnie cała powódź artykułów, sprawozdań i rozpraw o "Wyspiańskim. Znam dusze naszych czytelników; wiem, jak do nich przemawiać. Postanowiłem przemówić do nich o "Wyspiańskim tak, jak dusze te zawsze zrozumieją. Sądziłem, że oddam usługę poezji i czytelnikom. Wiem, że taka praca ma bardzo przelotne znaczenie; będzie czytana, póki Wyspiański nie zostanie całkowicie zrozumiany i odczuty; a wtedy publiczność ją odłoży i zapomni o niej. Bo już nie będzie potrzebna. Ale takie jej zadanie i taki los z własnej mojej woli. Nie pragnę dla niej innego. Niech będzie tak zapomniana, jak praca Maurycego Mochnackiego, który Warszawie, drwiącej z "Marji" Malczewskiego, arcydzieło to na wieki wieków zaszczepił.
Postanowiłem pisać nie dla publiczności galicyjskiej, która dzieła Wyspiańskiego oglądała na scenie, zna jego język i galerję jego postaci z teatru i z życia. Piszę dla tych, którzy z językiem jego w życiu się nie spotykają, ani też nie spotykają się w życiu z galerją jego postaci. Piszę dla tych, którzy nie z własnej winy Wyspiańskiego zrozumieć nie mogli, którzy nie mieli czasu i przygotowania do zrozumienia i odczucia tych dzieł, których imaginacja nie mogła się wydobyć z plątawy rzekomych neologizmów, albo połapać się w labiryncie zamarłych a przez poetę wskrzeszonych form archaistycznych. Chcę im także pokazać tę galerję żywych postaci, którą Wyspiański wprowadził do swego teatru, aby istniały w literaturze, a więc zawsze.
Takie ramy zakreślam pracy mojej, a od czytelnika chciałbym wyprosić nie znawstwa, nie bezwzględnej wiary, nie zachwytów lub potępień, ale szczypty dobrej woli i uświadomienia, że skoro nie nastąpił koniec świata w r. 1849 t… j… w roku śmierci Słowackiego, ani w r. 1855 t… j… w roku śmierci Mickiewicza, ani w r. 1859 t… j… w roku śmierci Krasińskiego, to nie mógł także nastąpić koniec wielkiej poezji. Dopóki bowiem będzie istniał świat, będzie mogła istnieć wielka poezja. Skarbca twórczości naszej historją nie zamurowała w 1859 roku. Bogactwo nasze wzrasta. Poznajmy je, ukochajmy i uczcijmy.
Tak zwany modernizm przyszedł do nas z zachodu i przyszedł tak, jak ongi romantyzm. Przyszedł obcy kosmopolityczny, zbłąkany, oderwany od czasu i przestrzeni. Szukał, błądził, szedł, wracał, nie znalazł jeszcze swego człowieka. Dusze jałowe, nie mające wewnątrz siebie nic, żadnych ziarn, żadnych plemników, chwylały jego cechy czysto zewnętrzne i za pomocą literatury oraz malarstwa zamieniały na chwilowy rozgłos, na estetyczną awanturę, na popłatne dziwactwo. Chwila ta była w Warszawie bardzo znamienna i pobudziła mnie do niejednego szyderstwa. A szydzę zawsze, gdy widzę nieszczerość, gdy widzę oblaną łzami komedję, targowisko przybrane w szaty kapłaństwa.
Ale stan taki trwał krótko. Zajaśniało potężne malarstwo krakowskie, rozszalał się z pędzlem w ręku Mehoffer, Malczewski, Stanisiawski i inni. W literaturze pojawia się szereg pisarzy, którzy wybiegają daleko ponad powszedniość. Aż wreszcie zabiera głos Stanisław Wyspiański.
Co inni zaczęli, zaznaczyli, zamierzyli, to on skupił, spotęgował, zogniskował w sobie. On modernizm w Polsce zaszczepiony wyhodował, polskim uczynił. Modernizm był mu tylko słońcem, przy którego twórczym blasku dobył z gleby ducha polskiego całe smugi zieleni, barwnych kwiatów, nowych drzew, nowych lat, nowych wiosen.
Każda nowa epoka wprowadza do literatury potoki nowego słownictwa i zastępy nowych postaci. To jej najrealniejszy dorobek. Tak wzbogacił literatury europejskie romantyzm, realizm, naturalizm; tak wzbogaca je "nowa sztuka", czyli: modernizm, czyli; sztuka duszy współczesnej.
Co pewien czas bowiem język literacki kostnieje. To, co było żywe za czasów romantycznych, staje się manjerą bezduszną w oczach poromantycznych. Ludzie widzą, myślą i czują już w nowy sposób a po staremu jeszcze wyrażaję swe widzenia, myśli, czucia. Powstaje tedy z jednej strony reakcja przeciw szablonowi, z drugiej strony, o ile istnieją, w kraju talenty, dążenie do należytego wyrażenia tego nowego sposobu widzenia, czucia i myślenia. Tak naturalizm skierował gwary do wielkiej rzeki słownictwa literackiego, dał im prawo obywatelstwa, wzbogacił mowę, zaludnił powieści i dramaty nowemi postaciami. Tak postępuje u nas w chwili obecnej modernizm.
I to jest owego modernizmu zasługa konkretna, sprawdzalna, powiedzmy: zasługa materjalna. Na harfę języka naszego naciąga nowe struny; grając na tych strunach, urabia ich dźwięk, uszlachetnia je. Do galerji stałych figur wprowadza nowe – a więc – wprowadza nowe dusze, nowe serca, nowe umysły; zatem wzbogaca nasze obserwacje, pogłębia nasze uczucia, wprowadza rozmaitość do naszych myśli.
To są zasługi namacalne, zasługi znaczenia wysoce kulturalnego; one zostaną, choćby nawet miała kiedyś przebrzmieć "nowa sztuka".
Z tego dorobku będą korzystały jakieś przyszłe, nieprzewidziane dziś kierunki w literaturze.
My, ludzie tutejsi, nie umiemy tego należycie ocenić. Warszawa odcina nas murem od wsi, wieś odcina się płotem swoim od Warszawy. W Warszawie inteligencja odcina się progiem swego salonu od prostactwa; prostactwo w Warszawie odcina się kastą swoją od salonu. Studnią języka naszego jest słownik, powieść Sienkiewicza, gramatyka. Czego niema w słowniku, w powieści Sienkiewicza, w gramatyce, to według nas niema prawa do bytu.
Inaczej w Galicji. Tam… rok rocznie z najniższych, warstw ludności napływa armja dzieci wiejskich i miejskich do szkółek, szkół, ludowych, normalnych, męzkich, żeńskich, mieszanych, niższych, średnich, wyższych, do gimnazjów, szkół realnych, seminarjów nauczycielskich, duchownych, do wszechnic, politechniki. Na tych młynach cywilizacyjnych przerabia się ten tłum nowych dusz, nowych serc, nowych umysłów i zalewa następnie wsie, miasta, urzędy, redakcje, instytucje artystyczne, literackie, naukowe, przemysłowe, handlowe, społeczne, wchodzi do sejmu, parlamentu. Młyny cywilizacyjne nie opłukały z nich rudy językowej, nie zmieniły z gruntu ich dusz, nie wynaturzyły ich; pozostają w znacznej części sobą, muszą pozostać, gdyż tworzą kategorję "ludzi nowych", kategorję coraz liczniejszą, biorącą udział w życiu i wybijającą się coraz bardziej naprzód a naprzód. Tem się też tłomaczy, że publiczność warszawska bardzo często uważa za "sztuczne" U Wyspiańskiego to, co jest "naturalne", co jest wprost nieznaną Warszawie "przyrodą polską". Pod tym względem Gralicja – nędzarka żywem życiem swojem wyprzedza nas.
Zatem "żywem życiem" postępuje krok w krok galicyjski modernizm, gdy Warszawa trupieszeje w "konwencjonaliźrnie". Nie łudźmy się. To tak jest. Im prędzej to sobie uświadomimy, tem lepiej dla nas, gdyż tem skorzej zerwiemy z rutyną.
Warszawa nieraz wprost nie rozumie Wyspiańskiego, bo nie rozumie gwar galicyjskich. Przytoczę charakterystyczny wiersz z" Wesela":
Ani zbili pan w koronie,że stoimy gdzieś na szczerbie, ani zbili szlachta w herbie, ani zbili chłop przy płagu, czy tam kogo gdzie co boli, wół przy roli, świnia w ganku, –
hulajże panie kochanku!
Wyrażenie "zbili" a raczej "zbyli" znaczy: nie pomyśli, nie zważy. "Ani zważy pan w koronie, ani szlachcic herbowy, ani chłop" – etc.
To pod względem językowym. A pod względem społecznym Warszawa nie wyobraża sobie, że przed zwyczajną karczmą wiejską może siedzieć córka arendarska, mając włosy w półkole "jak włoscy w obrazach anieli", i z rozpłonionemi policzkami rozczytywać się w Przybyszewskim.Narodził się nowy świat.
* * *
Warszawa jest nawskroś tendencyjna. Ale czy tendencje te płyną z żywych źródeł? Tendencje te są szanownemi cieniami dawno zmarłych nieboszczyków. Istnieje cały kanon tendencji; nawet porządek i ich kolejność jest ustalona.
Istnieje walka o tendencję i reakcja przeciw niej. Nie rozumiem tej walki. Nie rozumiem tendencji. Albo jest nią wszystko, albo nic.
Albo tendencja jest wolą autora, by przekonać czytelnika, natchnąć go, porwać – a wtedy tandencyjnym będzie każdy liryk, tłomaczący nam, że jego Beatrycza jest najpiękniejszą kobietą na świecie; albo też w dziełach dobrych niema wogóle tendencji, tylko prawdziwe fakty i prawdziwe uczucia. Prawda tego rodzaju zupełnie wystarcza; nieraz jednak jest ona przykra dla kół wsteczniczych, koła te chciałyby ją ukryć a odnośne dzieła piętnują mianem tendencyjnych. Zauważyć jednak trzeba, że posiadamy zarówno dzieła anty szlacheckie jak filoszlacheckie, antykonserwatywne i filokonserwatywne; ale są to poprostu dzieła złe. "Tkacze" Hauptmana nie mają w sobie szczypty tendencji, zawierają tylko prawdę, może dla niektórych ludzi nieprzyjemną. Nie znam natomiast bardziej kapiących od tendencji prac nad powieści znanego konserwatysty Teodora Jeske-Choińskiego'.
Z tego tedy stanowiska rzecz rozważając możemy powiedzieć, że Wyspiański nie ogląda się zupełnie na kanon naszych, tendencji.
Ma on w sobie jakieś żywe źródło, z którego bije ustawicznie myśl i uczucie, z którego bije to, co jedni nazwą tendencją a drudzy tylko – prawdą.
Ale by jako artysta coś powiedzieć, by jako człowiek oddziałać na człowieka, by zapanować nad pokoleniem współczesnem, trzeba wzmóc swoje środki artystyczne. "Ideen hat jeder Esel" powiada niemieckie przysłowie. Dla ludzkości tylko ta idea przedstawia wartość, która się przyobleka w konkretny czyn.
A literatura – to czyn. Czyn ten może być niedołężny, choć idea szczytna. Oto wierszowany dowód:
W zielonej altaneczce
Siadł panicz przy panieneczce,
Spleceni uściskiem zapomnieli o świecie.
Idea szczytna, ale tylko skompromitowana przez niedołężny wyraz literacki.
Myśl konwencjonalna. Młodość ma prawo zapomnieć w uścisku miłosnym o wszystkich niedolach świata. Społeczność, która nie uszanuje uczucia indywidualnego i będzie mu twardą macochą, doczeka się prędzej czy poźniej że to uczucie zbuntuje się przeciwko niej. Ono ma takie same prawa do życia, jak sama społeczność. A gdy społeczność je uczci, o! wtedy ono przez wdzięczność nieraz zaprze się siebie i każe Kartaginkom obcinać swe włosy, a pleść z nich liny okrętowe do walki z Rzymem!
Nim pomówię, jak to Wyspiański gromadził środki artystyczne i kształcił swoją wyobraźnię, chce jeszcze dać obraz środowiska, z którego wyszedł.
Chcę przedstawić kolebkę jego myśli, jego uczuć, jego wzlotów.
Kolebką, tą jest Kraków.
* * *
Warszawa to miasto współczesnego życia, handlu, uciechy, szału towarzyskiego, wesołego śmiechu, barwnych potoków publiczności, nędzy podmiejskiej, śpiewki hulaszczej i humoru andrusa. Warszawa to zbiorowisko modnych, tandetnych domów. Warszawa ma domy stare, ale ani jednego "starożytnego". Trochę tej niedawnej starożytności jest na Starem Mieście. Ale modna Warszawa ucieka od jego zapowietrzonych ulic. Więc Warszawa niema żadnych tradycji? Czy w nocy wspomnień nie błyska żadna gwiazda? Czy różne ulice nie opowiadają tu nikomu swoich epopei? A okolice Warszawy? Tak, ale, – •
Ale, ale –
Ale – –
W tej chwili piszemy o modernizmie. Już dotarliśmy do zapowietrzonych ulic Starego Miasta. Tak, modna Warszawa, decydująca o sztuce i poezji Warszawa, ucieka stąd. A Kraków?
Kraków to wedle słów poety: "gród martwych ludzi a żywych kamieni". Gdyby dziś ludność tak uszła z Krakowa, jak przed sześćdziesięciu laty z krymskiego Czufut-Kale, możnaby Kraków cały nakryć jednym kloszem i byłby to klejnot archeologiczny.
Ale krakowskie "kamienie" żyją! Każda kamienica będzie nocami opowiadała swe tajemnice różnym Kremerom, każdy dzwon ma osobną historję, każda brama swój styl. Kraków to wielki starzec, ze swoim tronem Wawelem, ze swoją córą Wisłą, ze swoim widnokręgiem, na którym się mgławią sine szkarpy poszarpanych Tatr.
Olbrzymia architektura, olbrzymia dekoracja, żywa przyroda i – wielkie tradycje.
Tu kiedyś niby udzielny książe panował Matejko. Dano mu nawet do ręki berło. On snuł z siebie królewskość, monarszy aż do barbarzyństwa, tytan samodzielny a w końcu despota.
Całe życie zagarnąć chciał dla siebie. Z tęcz sześciobarwnych poczynił pętle, by młode duchy powlec za sobą. I one szły, szły za nim niewolniczo, tracąc oryginalność, tracąc duszę.
Aż wreszcie zbuntowały się przeciw tytanowi. "Wybiegły z tych krzyczących przeszłością murów na pola, na góry, na słońce, na wiosnę. "Kłótnia hucułów" była może pierwszym manifestem ich niezależności.
Matejko pozostał tytanem, pozostał królem, pozostał ukochaniem narodu. Ale obok niego zaczęły wyrastać nowe bohaterskie dusze, nowe życie jęło się pienić bujnie, rozgrzmiały nowe hasła. "Przeszłość" została odmalowana, przyszła kolej na "teraźniejszość".
I powstał nowy okres, który niesłychanie wiele uczynił dla sztuki. Ale te wartkie dusze nie poprzestały na teraźniejszości; zaczęły rwać się w "przyszłość".
Na to wszystko patrzył "Wyspiański, patrzył i kształcił się. Przeszłość, teraźniejszość i przyszłość poczęły się w nim zlewać w jedną – wieczność.
To dał Kraków jego fantazji.
A co dał jego mowie?
Kraków leży w szczególnem położeniu pod względem bogactwa gwar. Na miejscu pyszna gwara krakowska. Pod Tarnowem wspaniała gwara mazurska, z której powstała" Klątwa". A tam niedaleko gwara górnoszlązka, która po oczyszczeniu z naleciałości, niemieckich da cudny, starożytny język epoki złotego wieku. Czwartą dzielnicą językową jest – bibljoteka jagiellońska; tam zamknięty język wszystkich wieków, odkąd było pisane polskie słowo.
To dał Kraków Wyspiańskiemu pod względem językowym.
A co dał jeszcze? Dał mu scenę!
Kiedy w Warszawie nowa sztuka zyskuje miano" rui i porubstwa", kiedy nowych autorów prawie się nie wystawia, kiedy aktorowie otwarcie się przyznają, że nie rozumieją., nowej sztuki", natomiast piszą na nią paszkwile i te paszkwile wystawiają, jak to miało miejsce z sławetnym paszkwilem Palińskiego" W odmęcie'' – Kraków dał Wyspiańskiemu scenę, dał ją, dał wprawdzie:
"dwadzieścia kroków wszerz i wzdłuż… " jak ironizuje poeta w "Wyzwoleniu", ale to już rzecz jego, jakiemi wizjami zaludni te dwadzieścia kroków kwadratowych.
Kraków dał scenę literackiej młodzieży, dał jej wypowiedzieć się, dał jej żyć.
Kiedy krytyka warszawska zajmowała się spędzaniem płodu dramatycznego a publiczność nie umiała wyróść ponad krytykę, w Krakowie krytyka na publiczność wpływu nie miała, tam publiczność decydowała sama, rozumnie, czy głupio, wszystko jedno, ale nie w imię ubocznych interesów różnych" familji".
To dał Kraków Wyspiańskiemu.
A co dał mu Wyspiański wzamian?
Dał mu szczerze, w całości, bez oszlifowań, bez tendencyjnych przetopień, bez sztucznej stylizacji, dał mu swój – żywy genjusz – dał mu – żywe płody tego swego genjuszu.
Ale nim przemówił, nim przemówił jak grom w chmurach, zbierał pierwej w sobie zapasy tych iskier elektrycznych, kształcił swoją wyobraźnię, kształcił ją słowem i pędzlem.
Oto szereg tych… nadzwyczajnych prób kształcenia swej imaginacji.
Mamy skromny, podłużny rysunek z podpisem "Fontanna".
U wylotu strumienia wodnego skłębiona postać kobieca, naga, wodna, silna a zadumana, bo czoło oparła na ręku. Nad nią wielki wytrysk wodny, zaludniony przewalającemi się postaciami, które, ledwie wzbiły się do szczytu, już bezwładnie ku ziemi opadają.
Tak Wyspiański chciał przedstawić DUSZĘ WODY.
Inny rysunek. Podpis: "Płomienie".
Kilka drewek na krzyż ułożonych, z nich dobywają się płomienie i zamieniają na szereg postaci o oczach niebezpiecznie spokojnych, czerwonych, złych, jakby syczących, patrzących dokoła, co podołałyby zniszczyć.
Tak Wyspiański chciał przedstawić DUSZĘ OGNIA.
Albo inny rysunek. Podpis: "Szatany".
Trzy demoniczne postaci, siedzące jedna nad drugą. Tak by je pojął Milton, tak Michał Anioł. Są one bezwłose, na czołach ledwie widzialne różki. Spokojne, rozmyślające. Tak, wszystkie rozmyślają, jakie zło wyrządzić światu. Jeden szatan podparł pięścią twarz i myśli. Drugi szatan podparł czoło ręką i myśli, Trzeci położył wskazujący palec na zamknięte oko i myśli.
Tak Wyspiański chciał przedstawić DUSZĘ ZŁA.
Albo inny jeszcze rysunek.
Podpis: "Duchy bohaterów".