Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Star Wars Dynastia Thrawna. Chaos - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
22 listopada 2021
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
40,50

Star Wars Dynastia Thrawna. Chaos - ebook

Poza granicami odległej galaktyki leżą Nieznane Regiony: mroczne i niezbadane, pełne tajemnic i niebezpieczeństw. W tym chaosie tylko tajemnicza Dynastia Chissów jest niezmienna, na tle nieustannych przemian wyróżnia się swoją stabilnością. Jednak do czasu… Wypracowane przez setki lat reguły gry mogą okazać się niewystarczające w nowej rzeczywistości. Stolica Chissów została zaatakowana, a po wrogu nie został żaden ślad. By wytropić przeciwników, potrzebny jest ktoś, kto okaże się równie wyjątkowy jak okoliczności ataku. To starszy kapitan Mitth’raw’nuruodo, jeden z najzdolniejszych młodych oficerów Dynastii, urodzony bez tytułu, ale adoptowany przez potężną rodzinę Mitthów, która nadała mu imię Thrawn. Jego niekonwencjonalne podejście do rozwiązywania problemów może okazać się tym, czego Chissowie potrzebują teraz najbardziej. Thrawn rusza na swoją pierwszą misję, ale im bardziej zagłębia się w obszar kosmosu, który jego ludzie nazywają Chaosem, tym lepiej zdaje sobie sprawę, że jego misja nie jest tym, czym mu się wydawała.

"Dynastia Thrawna. Chaos" to pierwsza część nowej epickiej trylogii „Star Wars” Timothy'ego Zahna, autora bestsellerów „New York Timesa”.

Kategoria: Science Fiction
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8262-076-4
Rozmiar pliku: 1,5 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

DRA­MA­TIS PER­SO­NAE

Dra­ma­tis Per­so­nae

THRAWN | Mitth’raw’nuru­odo – zasłu­żony adop­to­wany rodziny Mit­thów

ZIARA | Irizi’ar’alani – zro­dzona z krwi człon­kini rodziny Irizi

THA­LIAS | Mitth’ali’astov – zasłu­żona adop­to­wana rodziny Mit­thów

THUR­FIAN | Mitth’urf’ianico – syn­dyk rodziny Mit­thów

SAMA­KRO | Ufsa’mak’ro – zasłu­żony adop­to­wany rodziny Ufsa

GENE­RAŁ BA’KIF

CHE’RI – gwiaz­do­ga­torka

QILORI Z UAN­DU­ALONU – nawi­ga­tor, czło­nek Tro­pi­cieli (nie­wy­wo­dzący się z rasy Chis­sów)

GENE­RAŁ YIV DOBRO­CZYŃCA – dowódca Nikar­du­nów

Dyna­stia Chis­sów

Dzie­więć Rodzin Rzą­dzą­cych

-------- --------
UFSA PLIKH
IRIZI BOADIL
DASKLO MITTH
CLARR OBBIC
CHAF
-------- --------

Hie­rar­chia rodzinna Chis­sów

-------------------- -------------------------
ZRO­DZONY Z KRWI ZRO­DZONY W PRÓ­BIE
KUZYN ZASŁU­ŻONY ADOP­TO­WANY
DOSTOJNY KREW­NIAK
-------------------- -------------------------

Hie­rar­chia poli­tyczna

PATRIAR­CHA – głowa rodziny

MÓWCA – główny syn­dyk rodziny

SYN­DYK – czło­nek Syn­dy­kury, głów­nego organu rzą­dzą­cego Dyna­stią

PATRIEL – zaj­muje się spra­wami rodziny na danej pla­ne­cie

RADNY – zaj­muje się spra­wami rodziny na danym tery­to­rium

ARY­STOKR – urzęd­nik śred­niego szcze­bla jed­nej z Dzie­wię­ciu Rodzin Rzą­dzą­cychPRO­LOG

Atak na Csillę, ojczy­stą pla­netę Dyna­stii Chis­sów, był nagły, nie­spo­dzie­wany i pomimo swych skrom­nych roz­mia­rów zadzi­wia­jąco sku­teczny.

Trzy duże okręty wyszły z nad­prze­strzeni po trzech róż­nych wek­to­rach podej­ścia, a następ­nie skie­ro­wały się wprost na pla­netę. Ich działa lase­rowe z pełną mocą roz­po­częły ostrzał plat­form defen­syw­nych globu i orbi­tu­ją­cych wokół niego jed­no­stek Chis­sań­skiej Eks­pan­syj­nej Floty Obron­nej. Choć wzięte z zasko­cze­nia, zarówno plat­formy, jak i okręty już po minu­cie odpo­wie­działy ogniem. Wtedy napast­nicy zmie­nili kurs, zmie­rza­jąc ku lodo­wej powierzchni ata­ko­wa­nego świata, gdzie w sku­pi­sku świa­teł odzna­czała się jego sto­lica – Csa­plar. Gdy tylko zna­leźli się w odpo­wied­nim zasięgu, do ognia lase­rowego dołą­czyły salwy rakiet.

Ich wysiłki speł­zły jed­nak na niczym. Plat­formy defen­sywne z łatwo­ścią radziły sobie z nad­cią­ga­ją­cymi poci­skami, pod­czas gdy flota wzięła na cel same okręty agre­so­rów, ście­ra­jąc je w pył i pil­nu­jąc, by żaden z wpa­da­ją­cych w atmos­ferę frag­men­tów poszy­cia nie był wystar­cza­jąco duży, by prze­trwać tę gorącą podróż. Wróg został uniesz­ko­dli­wiony w pięt­na­ście minut po wej­ściu do układu.

„Groźba zaże­gnana” – pomy­ślał ponuro Naczelny Gene­rał Ba’kif, prze­mie­rza­jąc szybko kory­tarz pro­wa­dzący do Kopuły, w któ­rej syn­dycy i pozo­stali Ary­sto­krzy zbie­rali się już, powra­ca­jąc ze schro­nów.

Nad­szedł czas praw­dzi­wej furii i zemsty.

Och, z pew­no­ścią nie zabrak­nie ani jed­nej, ani dru­giej. Będąc główną wła­dzą wyko­naw­czą Dyna­stii, Syn­dy­kura z lubo­ścią pie­lę­gno­wała swój wize­ru­nek, na który skła­dały się roz­waga, szla­chet­ność i nie­za­chwiana god­ność. W więk­szo­ści wypad­ków, poza nie­unik­nio­nymi prze­py­chan­kami poli­tycz­nymi, było to wystar­cza­jąco bli­skie prawdy.

Jed­nak nie dziś, nie w dniu sesji ple­nar­nej Syn­dy­kury. Mówcy mieli prze­cież kalen­da­rze wypeł­nione popo­łu­dnio­wymi, pry­wat­nymi spo­tka­niami, co ozna­czało, że gdy roz­brzmiał alarm, pra­wie cała wier­chuszka Ary­sto­kry Dyna­stii znaj­do­wała się w biu­rach, salach kon­fe­ren­cyj­nych i na kory­ta­rzach. Umiesz­czone głę­boko pod Kopułą schrony były sto­sun­kowo duże i nie­mal wygodne, jed­nak od ostat­niego ataku na Csillę minęły dekady i Ba’kif wąt­pił, by kto­kol­wiek z obec­nych przed­sta­wi­cieli rządu kie­dy­kol­wiek miał szansę zoba­czyć je na wła­sne oczy.

Dwie godziny przy­mu­so­wej bez­czyn­no­ści, pod­czas któ­rych Siły Obronne upew­niały się, że pla­ne­cie nie grozi ponowny atak, nie spodo­bały się poli­ty­kom i Ba'kif był pewien, że nad­cho­dząca burza będzie mało roz­ważna, szla­chetna i nie­za­chwia­nie godna.

Nie mylił się.

– Ja oso­bi­ście chciał­bym wie­dzieć – ode­zwał się Mówca rodziny Ufsa po wysłu­cha­niu raportu Ba’kifa – kim byli ci obcy, któ­rzy śmieli sądzić, że atak na nas ujdzie im bez­kar­nie. Kto to był, gene­rale, chcemy wie­dzieć, kto to był?!

– Oba­wiam się, że nie umiem odpo­wie­dzieć, Mówco – odparł Ba’kif.

– Dla­czego? – naci­skał Mówca. – Macie prze­cież szczątki. Macie zapisy danych, ciała, pro­file broni. Z pew­no­ścią da się z tego wywnio­sko­wać, kim byli.

– Zaata­ko­wano Dyna­stię – wtrą­ciła ponu­rym gło­sem Mów­czyni rodziny Mit­thów, jakby sądziła, że ten drobny fakt mógł umknąć pozo­sta­łym. – Musimy wie­dzieć, kogo należy uka­rać za tak aro­gancki czyn.

– Tak – potwier­dził Ufsa, spo­glą­da­jąc na drugą stronę stołu.

Ba’kif z tru­dem powstrzy­mał wes­tchnie­nie. W daw­nych cza­sach poważne zagro­że­nie dla Dyna­stii zwy­kle jed­no­czyło Rodziny Rzą­dzące i zawie­szało codzienne poli­tyczne intrygi. Do tej chwili żywił odro­binę nadziei na to, że dzi­siej­szy atak mógł wywo­łać podobną reak­cję.

Naj­wy­raź­niej jed­nak nic takiego nie miało się wyda­rzyć. Zwłasz­cza jeśli cho­dziło o Ufsa i Mit­thów, znaj­du­ją­cych się obec­nie w samym środku wyjąt­kowo skom­pli­ko­wa­nej kam­pa­nii, w któ­rej zdo­bycz sta­no­wiły nowo otwarte kopal­nie na The­ar­ter­rze. Rodzi­nie Ufsa naj­wy­raź­niej nie podo­bało się, że główny rywal miał uszczk­nąć nieco splen­doru zwią­za­nego z tym wyda­rze­niem.

– Co wię­cej – dodał Mówca, spoj­rze­niem pro­wo­ku­jąc Mit­thkę do ponow­nego wtrą­ce­nia się – potrze­bu­jemy zapew­nie­nia, że Siły Obronne posia­dają zasoby pozwa­la­jące na ochronę Chis­sów przed ponow­nym ata­kiem tego nie­zi­den­ty­fi­ko­wa­nego wroga.

Questis, doty­kowy czyt­nik danych leżący przed Ba’kifem, roz­ja­rzył się, gdy poja­wił się na nim nowy raport. Gene­rał pod­niósł urzą­dze­nie, pod­trzy­mu­jąc je lewą ręką, a pal­cem sunął po kra­wę­dzi, by prze­wi­nąć ekran.

– Syn­dy­kura nie powinna się mar­twić o swoje bez­pie­czeń­stwo – rzekł po chwili. – Wła­śnie otrzy­ma­łem infor­ma­cję, że cztery dodat­kowe okręty Eks­pan­syj­nej Floty zostały prze­kie­ro­wane z Napo­rara i lecą już jako wspar­cie dla Sił Obron­nych, które obec­nie patro­lują naszą prze­strzeń.

Skrzy­wił się w duchu. Mło­dzi męż­czyźni i kobiety, gotowi oddać życie, by chro­nić swój ojczy­sty świat. Szla­chetne i hono­rowe poświę­ce­nie… a zarówno on, jak i wszy­scy pozo­stali w Kopule wie­dzieli, że gdyby kie­dy­kol­wiek oka­zało się potrzebne, byłoby cał­ko­witą i nie­po­we­to­waną stratą.

Na szczę­ście, nie wyglą­dało na to, by dzi­siaj potrze­bo­wali takiej ofiary.

– A jeśli zaata­kują inne światy Dyna­stii? – naci­skał Ufsa.

– Pozo­stałe okręty wysłano już w celu wzmoc­nie­nia patroli w sąsia­du­ją­cych ukła­dach, na wypa­dek, gdyby oka­zało się, że sta­no­wią kolejne cele – odparł Ba’kif.

– Czy ktoś jesz­cze rapor­to­wał o obec­no­ści wroga? – zapy­tał Mówca Clar­rów.

– Na razie nie, Mówco – rzekł gene­rał. – Wedle naszej obec­nej wie­dzy, był to poje­dyn­czy incy­dent.

– Wąt­pię, gene­rale – par­sk­nęła teatral­nie Mów­czyni rodziny Obbic. – Nikt nie nasyła ot tak okrę­tów na Dyna­stię, by potem rzu­cić zabawki i iść do domu. Ktoś spi­skuje prze­ciwko nam. Należy tego kogoś zna­leźć i dać mu porządną nauczkę.

Trwało to jesz­cze dobrą godzinę, w trak­cie któ­rej każda z Dzie­wię­ciu Rodzin Rzą­dzą­cych – i nie­mało Wiel­kich Rodzin, aspi­ru­ją­cych do dołą­cze­nia do tego eli­tar­nego grona – upew­niało się, że ich wyrazy obu­rze­nia i deter­mi­na­cji zostały odno­to­wane.

Dla Ba’kifa była to w więk­szo­ści po pro­stu strata czasu. Na szczę­ście, bogate doświad­cze­nie mili­tarne nauczyło go, jak słu­chać poli­ty­ków tak, by móc jed­no­cze­śnie zasta­na­wiać się nad waż­niej­szymi spra­wami.

Mówcy i syn­dycy chcieli wie­dzieć, kto zaata­ko­wał Dyna­stię. To było jed­nak nie­wła­ściwe podej­ście.

Znacz­nie cie­kaw­sze było nie kto, lecz dla­czego.

Obbic miała rację. Nikt nie ata­ko­wał Csilli dla kaprysu. A już tym bar­dziej kaprysu kosz­tu­ją­cego trzy duże okręty, któ­rych strata nie przy­nio­sła żad­nej oczy­wi­stej korzy­ści. Zatem albo napast­nik sro­dze się prze­li­czył, albo jego celem było coś znacz­nie sub­tel­niej­szego.

Co mogło być takim celem?

Więk­szość Syn­dy­kury naj­wy­raź­niej uwa­żała, że atak sta­no­wił pre­lu­dium do więk­szej ofen­sywy i gdy tylko skoń­czą stro­szyć piórka, zaczną z pew­no­ścią naci­skać na Siły Obronne, by ścią­gnęły swoje jed­nostki z rubieży w celu ochrony więk­szych ukła­dów. Co wię­cej, pew­nie spró­bują zmu­sić Eks­pan­syjną Flotę Obronną do podob­nego manewru: opusz­cze­nia gra­nic i wzmoc­nie­nia pozy­cji wewnątrz Dyna­stii.

A więc co było celem tego wszyst­kiego? Skło­nie­nie Chis­sów, by poświę­cili wię­cej uwagi wła­snemu tery­to­rium? W takim przy­padku zadość­uczy­nie­nie żąda­niom Syn­dy­kury doty­czą­cym bez­pie­czeń­stwa oka­za­łoby się wyj­ściem zgod­nym z zamie­rze­niami wroga. Z dru­giej strony, jeśli syn­dycy mieli rację odno­śnie początku więk­szej ofen­sywy, pozo­sta­wie­nie Eks­pan­syj­nej Floty w Cha­osie mogłoby się oka­zać rów­nie fatal­nym posu­nię­ciem. Tak czy siak, jeśli się pomylą, zabrak­nie czasu na napra­wie­nie błędu, gdy prawda już wyj­dzie na jaw.

Gdy tak roz­wa­żał różne moż­li­wo­ści, przy­szło mu do głowy coś jesz­cze. A może wróg wcale nie chciał odcią­gnąć uwagi Dyna­stii od cze­goś, co się miało wyda­rzyć, ale cze­goś, co już się wyda­rzyło?

Ten wariant mógł przy­naj­mniej spraw­dzić od razu. Dys­kret­nie wpi­sał zapy­ta­nie na swoim questi­sie.

Mniej wię­cej w poło­wie spo­tka­nia w Kopule, gdy na­dal pró­bo­wał ukoić obawy Ary­sto­krów, znał już odpo­wiedź.

Być może.

Gdy gene­rał wresz­cie wró­cił do swo­jego biura, jeden z adiu­tan­tów już na niego cze­kał.

– Udało ci się go odna­leźć? – zapy­tał dowódca.

– Tak jest, sir – odparł adiu­tant. – Jest na Napo­ra­rze, gdzie prze­cho­dzi ostatni etap fizjo­te­ra­pii zwią­za­nej z obra­że­niami, któ­rych doznał pod­czas dzia­łań prze­ciwko pira­tom Vaga­ari.

Ba’kif się skrzy­wił. Dzia­ła­nia te, cho­ciaż w mili­tar­nym sen­sie zakoń­czone suk­ce­sem, oka­zały się abso­lut­nym poli­tycz­nym fia­skiem. Minęły mie­siące, a wielu Ary­sto­krów wciąż uty­ski­wało na cały ten bała­gan.

– Kiedy będzie dostępny?

– Kiedy tylko pan sobie zaży­czy, sir. Powie­dział, że jest do pań­skiej dys­po­zy­cji w każ­dej chwili.

– Dosko­nale – rzekł Ba’kif, patrząc na zega­rek. Przy­go­to­wa­nie „Wichru” do lotu zaj­mie pół godziny, podróż na Napo­rar potrwa cztery, kolejne pół godziny na zado­ko­wa­nie w cen­trum medycz­nym Chis­sań­skiej Eks­pan­syj­nej Floty Obron­nej. – Poin­for­muj go, że ma być gotów za pięć godzin.

– Tak jest, sir. – Adiu­tant wyraź­nie się zawa­hał. – Czy życzy pan sobie, bym zare­je­stro­wał roz­kaz czy może kwa­li­fi­kuje się to raczej jako podróż pry­watna?

– Reje­struj – potwier­dził gene­rał.

Ary­sto­krzy będą nie­za­do­wo­leni, gdy się o tym dowie­dzą. Syn­dy­kura może chcieć nawet zmon­to­wać jakiś try­bu­nał, żeby zmar­no­wać jesz­cze tro­chę jego czasu zupeł­nie nie­po­trzeb­nymi pyta­niami, jed­nak Ba’kif miał zamiar zro­bić wszystko zgod­nie z regu­la­mi­nem.

– Roz­kaz Naczel­nego Gene­rała Ba’kifa – kon­ty­nu­ował, sły­sząc, że jego głos obniża się o ton, jak zawsze, gdy cho­dziło o for­malne roz­kazy i raporty. – Przy­go­to­wać trans­port dla mnie i star­szego kapi­tana Mitth’raw’nuru­odo. Cel podróży: Dioya. Powód: śledz­two w spra­wie porzu­co­nego statku zna­le­zio­nego dwa dni temu w ukła­dzie zewnętrz­nym.

– Tak jest, sir – odpo­wie­dział bez zwłoki sztucz­nie neu­tral­nym gło­sem adiu­tant, w żaden spo­sób nie zdra­dza­jąc oso­bi­stych prze­my­śleń na ten temat. Nie wszy­scy, któ­rzy nie mieli zbyt dobrej opi­nii o kapi­ta­nie Thraw­nie, musieli być w końcu człon­kami Ary­sto­kry.

W tej chwili Ba’kif jed­nak się nimi nie przej­mo­wał. Zna­lazł pierw­szą połowę odpo­wie­dzi na pyta­nie: „Dla­czego?”.

Znał jed­nak tylko jedną osobę, która mogła roz­wią­zać tę zagadkę w cało­ści.WSPO­MNIE­NIA I

„Spo­śród wszyst­kich obo­wiąz­ków spy­cha­nych na człon­ków rodziny śred­niego szcze­bla — jak zauwa­żył cierpko Ary­stokr Mitth’urf’ianico, idąc kory­ta­rzem szkol­nym — rekru­ta­cja była jed­nym z naj­gor­szych”. Nudna, wią­zała się ze zbyt wie­loma podró­żami i naj­czę­ściej sta­no­wiła zwy­kłą stratę czasu. Tu, na Ren­to­rze — bli­sko Csilli, a jed­no­cze­śnie para­dok­sal­nie na total­nej pro­win­cji — wie­dział dokład­nie, jakim rezul­ta­tem zakoń­czy się ta wycieczka.

Mimo to, jeśli jakiś gene­rał — nawet świeżo mia­no­wany — twier­dził, że ma obie­cu­ją­cego rekruta, spraw­dze­nie tej infor­ma­cji było po pro­stu rodzin­nym obo­wiąz­kiem.

Gene­rał Ba’kif cze­kał już na bal­ko­nie nad salą wspólną, gdy Ary­stokr się tam poja­wił. Na obli­czu woj­sko­wego malo­wał się wyraz kon­tro­lo­wa­nego entu­zja­zmu, choć sama twarz była zde­cy­do­wa­nie za młoda jak na wyż­szego ofi­cera. Z dru­giej strony, rodzinne konek­sje ist­niały wła­śnie po to.

Wzrok Ba’kifa roz­ja­śnił się na widok gościa.

— Ary­stokr Mitth’urf’ianico? — zapy­tał.

— Jam nim. Gene­rał Ba’kif?

— Jam nim.

Mając za sobą for­mal­no­ści, mogli uży­wać już znacz­nie wygod­niej­szej tytu­la­tury i imion rdze­nio­wych.

— A więc gdzie jest ten uczeń, godny w twoim mnie­ma­niu mojego obla­ty­wa­nia całej pla­nety? — zapy­tał Thur­fian.

— Tam — odparł Ba’kif, wska­zu­jąc na rzędy uczniów recy­tu­ją­cych poranne przy­sięgi. — Trzeci rząd od tyłu, po pra­wej.

A więc był dowódcą rzędu? Umiar­ko­wa­nie impo­nu­jące.

— Imię?

— Kivu’raw’nuru.

Kivu. Thur­fian nie znał tej rodziny.

— Coś wię­cej? — zapy­tał, wycią­ga­jąc questisa i wpi­su­jąc nazwę rodu.

— Jego oceny, talent i logiczne rozu­mo­wa­nie wymy­kają się naszej skali — powie­dział gene­rał. — Czy­nią z niego ide­al­nego kan­dy­data do Aka­de­mii Taha­rim na Napo­ra­rze.

— Hm — mruk­nął Thur­fian, przy­glą­da­jąc się wyni­kom wyszu­ki­wa­nia. Kivu byli chyba naj­mniej zna­nym rodem, jaki kie­dy­kol­wiek poja­wił się w Dyna­stii Chis­sów. Nic dziw­nego, że sam o nich nie sły­szał. — A dla­czego skon­tak­to­wa­łeś się z nami?

— Ponie­waż Mit­tho­wie wciąż mają jesz­cze dwa wolne miej­sca rekru­ta­cyjne — odparł Ba’kif. — Jeśli nie weź­miesz Vurawna, to nie dosta­nie teraz szansy i straci rok.

— A czy to byłaby aż taka kata­strofa?

Twarz woj­sko­wego stę­żała.

— Ow­szem, tak sądzę — powie­dział, poda­jąc roz­mówcy wła­sny questis. — Oto jego wyniki.

Thur­fian zaci­snął usta, prze­wi­ja­jąc ekran. Widy­wał lep­sze, ale nie­zbyt czę­sto.

— Nie widzę tu infor­ma­cji o tym, by rodzina przy­go­to­wała go do służby woj­sko­wej.

— Bo tak się nie stało — przy­tak­nął Ba’kif. — To pomniej­szy ród, bez zaso­bów i konek­sji, jakie mają Mit­tho­wie.

— Jeśli uwa­żali, że jest taki wyjąt­kowy, powinni byli zna­leźć lub stwo­rzyć takie zasoby — odparł zgryź­li­wie Thur­fian. — A więc myślisz, że Mit­tho­wie powinni wyko­nać odważny ruch i przy­jąć go w swe sze­regi bez zbęd­nych pytań?

— Pytaj, o co tylko chcesz — powie­dział Ba’kif. — Wszystko jest przy­go­to­wane tak, by można było go zwol­nić z pierw­szych zajęć na roz­mowę.

— Czy Ary­sto­krzy są aż tak prze­wi­dy­walni? — Thur­fian uśmiech­nął się lekko.

— Ary­sto­krzy? Nie. — Ba’kif odwza­jem­nił uśmiech. — Ale ich rywa­li­za­cja ow­szem.

— Trudno się nie zgo­dzić — przy­tak­nął Thur­fian, ponow­nie przy­glą­da­jąc się zapi­som doty­czą­cym Vurawna. Jeśli chło­pak choćby w poło­wie zre­ali­zuje drze­miący w nim poten­cjał, mógłby oka­zać się war­to­ścio­wym nabyt­kiem dla rodziny Mit­thów.

Nie­gdyś, tysiące lat temu, rodziny były tylko rodzi­nami — gru­pami istot złą­czo­nych przez krew lub mał­żeń­stwo, zamknię­tymi na innych. Jed­nak nie­od­łączne ogra­ni­cze­nia takiego układu dopro­wa­dziły do upadku i roz­war­stwie­nia, a nie­któ­rzy z Patriar­chów zaczęli eks­pe­ry­men­to­wać z meto­dami wcie­la­nia obcych do rodzin ina­czej niż poprzez mał­żeń­stwo. W efek­cie powstał obecny sys­tem — obie­cu­jące jed­nostki mogły być przy­jęte poprzez tak zwaną „adop­cję zasłu­żoną”. Z kolei ci spo­śród nich, któ­rzy udo­wod­nili swoją war­tość, mogli ocze­ki­wać wynie­sie­nia do zro­dzo­nych w Pró­bie, a może nawet otrzy­mać tytuł dostoj­nego krew­niaka.

Ten Vurawn z pew­no­ścią speł­niał kry­te­ria pozwa­la­jące na adop­cję zasłu­żoną. Co wię­cej, jeżeli Mit­tho­wie go wezmą, Irizi zostaną z niczym. Nie­wąt­pli­wie był to jeden z prze­ja­wów rywa­li­za­cji pomię­dzy rodzi­nami, wspo­mnia­nej przez Ba’kifa.

Ale nawet to nie miało zna­cze­nia. Syn­dy­kura wresz­cie przy­chy­liła się do odwiecz­nych próśb Sił Obron­nych o roz­sze­rze­nie ich moż­li­wo­ści i upraw­nień, co wła­śnie zaowo­co­wało powsta­niem Eks­pan­syj­nej Floty Obron­nej. Jej misją z kolei było pil­no­wa­nie inte­re­sów Chis­sów w tych czę­ściach Cha­osu, które znaj­do­wały się poza gra­ni­cami Dyna­stii, a także pozna­wa­nie tam­tej­szych form życia i okre­śla­nie stop­nia zagro­że­nia, jakie sobą repre­zen­tują.

Choć raz Ary­sto­krzy naprawdę nie poską­pili woj­sku fun­du­szy. Eks­pan­syjna Flota wła­śnie budo­wała swoje nowe okręty, bazy i ośrodki wspar­cia. Będą potrze­bo­wali wszyst­kich kom­pe­tent­nych ofi­ce­rów i żoł­nie­rzy, jakich tylko dostaną.

Ten Vurawn wyglą­dał na kogoś, kto dobrze spraw­dzi się w takiej roli. Na męż­czy­znę, który może przy­spo­rzyć tam chwały imie­niu swo­jemu i swo­jej rodziny.

— Dobrze — oznaj­mił wresz­cie. — Poroz­ma­wiajmy z nim. Zobaczmy, jak pora­dzi sobie w trak­cie praw­dzi­wego prze­słu­cha­nia.

— Mam nadzieję, że ośro­dek jest nie­da­leko — powie­dział Vurawn, gdy pojazd Thur­fiana ruszył żwawo przez zie­mie Ren­tora. — Opusz­czam już wszyst­kie dzi­siej­sze zaję­cia. Instruk­to­rzy będą nie­za­do­wo­leni, jeśli opu­ścił­bym także jutrzej­sze.

— Będzie dobrze — zapew­nił Thur­fian, wyczu­wa­jąc w gło­sie chło­paka uda­waną cier­pli­wość. Czy mały naprawdę nie rozu­miał, jak wielki zaszczyt go spo­tkał?

Naj­wy­raź­niej nie. Uczęsz­cza­nie na zaję­cia zda­wało mu się ważne. Adop­cja przez jedną z Dzie­wię­ciu Rodzin Rzą­dzą­cych — nie.

Ren­tor nie sta­no­wił poli­tycz­nego czy kul­tu­ral­nego zagłę­bia, więc Thur­fian wie­dział, że będzie musiał przy­go­to­wać się na pewną dozę igno­ran­cji. Mimo to, ten brak świa­do­mo­ści wyróż­niał Vurawna nawet spo­śród wielu grubo cio­sa­nych ple­be­ju­szy, jakich znał.

Nie zmie­niało to faktu, że jeśli Ba’kif dobrze oce­nił chło­paka, czeka go kariera woj­skowa. Poli­tyka nie była tam aż tak istotna.

Jeśli Vurawn sta­nie się Mit­them, czego z pew­no­ścią nie dałoby się jesz­cze zagwa­ran­to­wać. Thur­fian wysłał co prawda wła­sny raport, jed­nak chło­paka wciąż cze­kała roz­mowa z Rad­nymi, pil­nu­ją­cymi inte­re­sów Mit­thów na Ren­to­rze, po któ­rej mogło nastą­pić krót­kie spo­tka­nie z tutej­szą Patrielką, jeśli opi­nia Rad­nych okaże się wystar­cza­jąco dobra. Po wszyst­kim rezul­taty roz­mów zostaną prze­słane do osta­tecz­nej oceny do sie­dziby rodu na Csilli. Dopiero wtedy Vurawn dowie się, czy zosta­nie zaszczy­cony adop­cją zasłu­żoną. Cały pro­ces trwał zwy­kle około dwóch, trzech mie­sięcy. Thur­fian widział i takie, które cią­gnęły się nawet pół roku…

Jego questis zabrzę­czał, wycią­gnął go więc z kie­szeni i włą­czył.

Na ekra­nie wid­niała wia­do­mość tek­stowa. Bar­dzo krótka wia­do­mość tek­stowa.

„Adop­cja zasłu­żona Vurawna zaak­cep­to­wana”.

Thur­fian zdę­biał. „Zaak­cep­to­wana?”

Nie­moż­liwe. Roz­mowy… Ewa­lu­acja Patrielki… Decy­zje w sie­dzi­bie rodu…

A jed­nak. Na jego oczach ktoś pomi­nął cały ten pro­ces i żadna ze zwy­cza­jo­wych pro­ce­dur nie miała już zna­cze­nia.

Po praw­dzie to żadna nie była już potrzebna. Zapewne Patrielka otrzy­mała tę samą wia­do­mość, a jedy­nym, co się wyda­rzy, gdy dojadą do ośrodka, będzie krótka cere­mo­nia wyj­ścia Vurawna z rodziny Kivu i przy­ję­cia go w poczet Mit­thów.

— Czy coś się stało? — zapy­tał chło­pak.

— Nie, wszystko w porządku — rzekł Thur­fian, cho­wa­jąc questisa z powro­tem do kie­szeni. A więc młody został przy­jęty wyłącz­nie na pod­sta­wie opi­nii Thur­fiana, a być może jesz­cze szkol­nych wyni­ków i rapor­tów?

Bez sensu. Choć chło­pak robił wra­że­nie, to wciąż za mało. Naj­wy­raź­niej jakiś wysoko posta­wiony czło­nek rodu obser­wo­wał jego dzi­siej­szą misję. Zapewne ta sama osoba obser­wo­wała Vurawna i zde­cy­do­wała, że przy­ję­cie go w sze­regi Mit­thów leży w inte­re­sie rodziny.

A zatem skoro decy­zja już zapa­dła, dla­czego Thur­fian został w ogóle wysłany do tej szkoły? Jego reko­men­da­cja nie mogła prze­cież aż tak się liczyć na Csilli.

Oczy­wi­ście, że nie. Ta wycieczka miała zale­d­wie ukryć fakt, że Vurawn już dawno został wybrany do adop­cji zasłu­żo­nej. Czy­sta poli­tyka. W końcu, jeśli cho­dziło o Dzie­więć Rodzin Rzą­dzą­cych, poli­tyka była zawsze klu­czowa.

Skrzy­wił się, kiedy w końcu zdo­łał pozbie­rać myśli. W żaden spo­sób nie oka­zał po sobie zasko­cze­nia, gdy otrzy­mał wia­do­mość — był Ary­sto­krem, stwo­rze­niem poli­tycz­nym, wystar­cza­jąco długo i wie­dział, jak nie ujaw­niać swo­ich emo­cji poprzez głos czy też mimikę. Jed­nak Vurawn w jakiś spo­sób zorien­to­wał się, że wia­do­mość oka­zała się wystar­cza­jąco nie­spo­dzie­wana, by o nią zapy­tać.

Przyj­rzał się chło­pa­kowi. Rzadko spo­ty­kało się taki zmysł obser­wa­cji. Może było w nim wię­cej, niż doj­rzał na pierw­szy rzut oka. Jakaś iskra, która kie­dyś przy­nie­sie honor i chwałę jemu i jego rodzi­nie.

Naj­wy­raź­niej ktoś w domu myślał podob­nie i zde­cy­do­wał, że rodziną, któ­rej ów honor i owa sława przy­padną w udziale, będą Mit­tho­wie.

Wciąż otwar­tym pozo­sta­wało pyta­nie, czy poślą chło­paka do Aka­de­mii Taha­rim. Jed­nak bio­rąc pod uwagę tajem­ni­czego dobro­dzieja pocią­ga­ją­cego za sznurki, było to zapewne do prze­wi­dze­nia.

Wbił gniewny wzrok w szybko zmie­nia­jący się pod nimi kra­jo­braz. Nie lubił być mani­pu­lo­wany. A już na pewno nie lubił patrzeć, jak ktoś dla kaprysu wyrzuca do kosza porządne i uświę­cone wie­kami pro­ce­dury.

Był jed­nak Ary­sto­krem oraz Mit­them i to nie do niego nale­żało oce­nia­nie decy­zji podej­mo­wa­nych przez jego ród. On miał jedy­nie wypeł­niać powie­rzone mu zada­nia.

Być może kie­dyś to się zmieni.

— Nie, nic się nie stało — powie­dział. — Dosta­łem po pro­stu infor­ma­cję, że zosta­łeś zaak­cep­to­wany.

— Już? — Vurawn spoj­rzał na niego sze­roko otwar­tymi oczami.

— Tak — przy­tak­nął Thur­fian, skry­cie cie­sząc się z jego zdzi­wie­nia. Zatem dało się go zasko­czyć. I wie­dział o poli­tyce przy­naj­mniej tyle, by dostrzec nie­na­tu­ral­ność sytu­acji. — Po dotar­ciu do ośrodka zapewne przej­dziemy cere­mo­nię.

— Adop­cji zasłu­żo­nej, jak rozu­miem?

A więc dzie­ciak coś tam wie­dział o Rodzi­nach Rzą­dzą­cych.

— Tak wszystko się zaczyna — powie­dział mu star­szy męż­czy­zna. — Jeśli i kiedy przej­dziesz Próby, zosta­niesz awan­so­wany na zro­dzo­nego w Pró­bie.

— A potem na dostoj­nego krew­niaka — powie­dział w zamy­śle­niu Vurawn.

Thur­fian wes­tchnął cicho. To z pew­no­ścią ni­gdy się nie wyda­rzy. Nie, gdy w grę wcho­dzi ktoś z tak mało istot­nej rodziny.

— Być może. Na razie zacznij się przy­zwy­cza­jać do nowego imie­nia, Mitth’raw’nuru.

— Tak jest — wyszep­tał chło­pak.

Thur­fian przy­glą­dał mu się kątem oka. Ba’kif uwa­żał, że chło­pak może przy­nieść chwałę Mit­thom. Jed­nak mógł też spro­wa­dzić na nich wstyd i roz­cza­ro­wa­nie. Tak już dzia­łał ten świat.

Tak czy siak, doko­nało się.

„Vurawn” prze­stał ist­nieć. Jego miej­sce zajął „Thrawn”.ROZ­DZIAŁ 1

Ba’kifowi prze­mknęło przez myśl, że są takie momenty, kiedy dobrze wyj­rzeć ze względ­nego bez­pie­czeń­stwa Dyna­stii Chis­sów i spoj­rzeć w Chaos. Dawało to szansę doce­nie­nia wszyst­kiego, co uosa­biała i zna­czyła Dyna­stia. Porzą­dek i nie­złom­ność. Sta­bi­li­za­cję i siłę. Oświe­ce­nie, kul­turę i splen­dor. Była wyspą spo­koju pośród splą­ta­nych nad­prze­strzen­nych szla­ków i nie­usta­jąco zmie­nia­ją­cych się ście­żek, spo­wal­nia­ją­cych podróż i hamu­ją­cych roz­wój han­dlu mię­dzy żyją­cymi tam isto­tami.

Jed­nak legendy mówiły, iż Chaos nie zawsze był taki. Nie­gdyś, u zara­nia podróży kosmicz­nych, mię­dzy gwiaz­dami poru­szano się rów­nie łatwo, jak czy­niono to obec­nie w Dyna­stii. W końcu, tysiące lat temu, cała seria łań­cu­cho­wych eks­plo­zji super­no­wych wyrzu­ciła olbrzy­mie masy mate­rii pędzą­cej z olbrzy­mią pręd­ko­ścią mię­dzy gwiaz­dami. Nisz­czy­ciel­ska siła miaż­dżyła aste­ro­idy, a cza­sem i całe pla­nety, gdzie indziej zaś roz­świe­tlała kolejne super­nowe, zde­rza­jąc się z gwiaz­dami z szyb­ko­ścią bli­ską pręd­ko­ści świa­tła. Ruch tych wszyst­kich mas w powią­za­niu z obsza­rami olbrzy­mich stru­mieni elek­tro­ma­gne­tycz­nych stwo­rzył nie­sta­bilne, nie­usta­jąco zmie­nia­jące się szlaki nad­prze­strzenne. To z kolei spra­wiło, że każda podróż dal­sza niż o kilka ukła­dów pla­ne­tar­nych stała się trudna i nie­bez­pieczna.

Jed­nak ta nie­sta­bil­ność miała dwie strony. Ogra­ni­cze­nia, które utrud­niały podróże i chro­niły Chis­sów przed groźbą inwa­zji, kom­pli­ko­wały także zwiad i zbie­ra­nie infor­ma­cji. W tym mroku kryły się zagro­że­nia, ukryte światy i tyrani, żądni pod­bo­jów i znisz­czeń.

Wyglą­dało na to, że jeden z tych despo­tów odna­lazł wła­śnie Dyna­stię.

– Jesteś pewna, że lecimy we wła­ści­wym kie­runku? – Ba’kif skie­ro­wał pyta­nie do mło­dej kobiety, sie­dzą­cej za ste­rami ich promu.

– Tak, gene­rale, jestem pewna – odparła. Gry­mas skry­wa­nego bólu prze­mknął przez jej twarz. – Byłam czę­ścią zespołu, który to zna­lazł.

– Oczy­wi­ście – przy­tak­nął Ba’kif. Nastą­piła kolejna, krótka chwila ciszy, w trak­cie któ­rej znów wpa­try­wał się w odle­głe gwiazdy…

– Tam – powie­działa nagle pilotka. – Dzie­sięć stopni na prawą burtę.

– Widzę – potwier­dził. – Pod­pro­wadź nas od burty.

– Tak jest, sir.

Sta­tek ruszył do przodu, powoli zbli­ża­jąc się do celu. Ba’kif wyj­rzał przez ilu­mi­na­tor, czu­jąc nara­sta­jący cię­żar w żołądku. Oglą­da­nie holo czy nagrań znisz­czo­nego statku uchodź­czego to jedno, ale zoba­cze­nie na wła­sne oczy bru­tal­nej prawdy o rzezi było czymś zupeł­nie innym.

Star­szy kapi­tan Thrawn poru­szył się u jego boku.

– To wcale nie byli piraci – powie­dział.

– Dla­czego tak sądzisz? – zapy­tał gene­rał.

– Uszko­dze­nia wska­zują na chęć znisz­cze­nia, a nie unie­ru­cho­mie­nia statku.

– Być może więk­szo­ści znisz­czeń doko­nano po gra­bieży.

– Mało praw­do­po­dobne – odparł Thrawn. – Kąt więk­szo­ści śla­dów po strza­łach wska­zuje na atak od rufy.

Ba’kif ski­nął głową. Podą­żał tym samym tokiem rozu­mo­wa­nia, co dopro­wa­dziło go do iden­tycz­nych wnio­sków.

Rozu­mo­wa­nie i jeden klu­czowy, kosz­marny fakt.

– Odpo­wiedzmy naj­pierw na oczy­wi­ste pyta­nia – zapro­po­no­wał. – Czy ten sta­tek jest w jaki­kol­wiek spo­sób powią­zany z jed­nost­kami, które zaata­ko­wały dwa dni temu Csillę?

– Nie. – Thrawn zare­ago­wał natych­miast. – Nie widzę pomię­dzy nimi żad­nych powią­zań arty­stycz­nych lub kon­struk­cyj­nych.

Ba’kif znowu poki­wał głową, ponow­nie docho­dząc do takiego samego wnio­sku.

– A więc moż­liwe, że oba wyda­rze­nia nie mają ze sobą nic wspól­nego.

– Gdyby tak było, sta­no­wi­łoby to wyjąt­kowo cie­kawy zbieg oko­licz­no­ści – powie­dział star­szy kapi­tan. – Uwa­żam za bar­dziej praw­do­po­dobne, że atak na Csillę sta­no­wił jedy­nie dywer­sję, mającą skie­ro­wać naszą uwagę do wewnątrz i z dala od tego incy­dentu.

– W rze­czy samej – zgo­dził się gene­rał. – A bio­rąc pod uwagę koszt dywer­sji, nale­ża­łoby zało­żyć, że komuś naprawdę zależy, byśmy nie przy­glą­dali się temu stat­kowi.

– W rze­czy samej – powie­dział z namy­słem Thrawn. – Zasta­na­wia mnie, dla­czego pozo­sta­wili wrak, zamiast znisz­czyć go do końca.

– Mogę to panu wyja­śnić, sir – wtrą­ciła pilotka. – Słu­ży­łam na okrę­cie patro­lo­wym, który zare­je­stro­wał atak. Byli za daleko, byśmy zdo­łali inter­we­nio­wać czy nawet uzy­skać jakieś sen­sowne dane z sen­so­rów, jed­nak napast­nicy ewi­dent­nie zauwa­żyli naszą obec­ność i posta­no­wili nie ryzy­ko­wać kon­fron­ta­cji. Nim tu dotar­li­śmy i zaczę­li­śmy badać sta­tek, sko­czyli już w nad­prze­strzeń.

– A więc już wie­dzie­li­śmy o ataku – pod­su­mo­wał Ba’kif. – Dywer­sja miała więc praw­do­po­dob­nie odcią­gnąć naszą uwagę.

– A przy­naj­mniej dać im tro­chę czasu, nim się nad tym pochy­limy – dodał Thrawn. – Jak pan myśli, jak dużo czasu, sir?

Ba’kif pokrę­cił głową.

– Nie da się tego okre­ślić z cał­ko­witą pew­no­ścią. Jed­nak bio­rąc pod uwagę wście­kłość Syn­dy­kury po ataku na Csillę, zakła­dam, że przy­naj­mniej przez trzy albo cztery mie­siące będą naci­skać na flotę, by ta zna­la­zła im win­nych. Oczy­wi­ście zakła­da­jąc, że nie ziden­ty­fi­ku­jemy ich wcze­śniej.

– Nie ziden­ty­fi­ku­jemy – powie­dział Thrawn. – Prze­glą­da­łem nagra­nia z ataku, statki wyglą­dają na stare, wręcz prze­sta­rzałe. Kto­kol­wiek je wysłał, wybrał z pew­no­ścią te jak naj­mniej przy­po­mi­na­jące sprzęt, z któ­rego obec­nie korzy­sta.

Gene­rał uśmiech­nął się ponuro.

– Być może nawet nie­wiel­kie podo­bień­stwo nam wystar­czy.

– Być może. – Thrawn wska­zał na wrak statku. – Zakła­dam, że wej­dziemy na pokład?

Ba’kif spoj­rzał na pilotkę. Miała napiętą twarz, skóra wokół jej oczu zmarsz­czyła się lekko. Była już raz na tym statku i ewi­dent­nie nie miała ochoty na powtórkę.

– Tak – odparł. – Tylko my dwaj. Załoga promu zostaje tu na straży.

– Przy­ją­łem – powie­dział Thrawn. – Za pozwo­le­niem, przy­go­tuję ska­fan­dry.

– Wyko­nać – pole­cił Ba’kif. – Zaraz do cie­bie dołą­czę.

Pocze­kał, aż za Thraw­nem zamkną się drzwi.

– Rozu­miem, że niczego nie rusza­li­ście? – zapy­tał pilotkę.

– Nie, sir. Ale…

– Ale?

– Nie rozu­miem, dla­czego chciał pan, żeby­śmy go zosta­wili w tym sta­nie, a nie spro­wa­dzili do bazy i pod­dali dokład­niej­szym oglę­dzi­nom – powie­działa. – Nie mam poję­cia, jak cokol­wiek w środku może się panu przy­dać.

– Może pani się zdziwi – odparł. – A może oboje się zdzi­wimy.

Spoj­rzał w stronę śluzy, do któ­rej udał się Thrawn.

– Wła­ści­wie na to liczę.

Ba’kif widział wszyst­kie holo, które załoga patrolu wysłała do Syn­dy­kury na Csilli i kwa­tery głów­nej Eks­pan­syj­nej Floty Obron­nej na Napo­ra­rze.

Rze­czy­wi­stość jed­nak, podob­nie jak i sam sta­tek, wyglą­dała o wiele gorzej.

Znisz­czone kon­sole. Usma­żone banki danych i moduły. Roz­bite wiązki sen­so­rów i sys­temy wykry­wa­jące.

No i ciała. Te wszyst­kie ciała.

A przy­naj­mniej to, co z nich zostało.

– To nie był frach­to­wiec. – Spo­kojny głos Thrawna docho­dził z gło­śnika w heł­mie Ba’kifa. – Jedy­nie sta­tek uchodź­czy.

Ba’kif ski­nął bez słowa. Doro­śli, mło­dzież, dzieci – zwłoki nale­żały do istot znaj­du­ją­cych się na róż­nych eta­pach życia.

Wszy­scy zostali zgła­dzeni z jed­no­li­cie bru­talną sku­tecz­no­ścią.

– Czy udało się coś wyczy­tać z raportu floty? – spy­tał Thrawn.

– Pra­wie nic – przy­znał Ba’kif. – Jak już zauwa­ży­łeś, takiego typu statku nie ma w naszych bazach. Kod gene­tyczny ofiar rów­nież jest nam nie­znany. Sądząc po wiel­ko­ści, sta­tek nie był przy­sto­so­wany do dale­kich podróży, jed­nak w Cha­osie znaj­duje się prze­cież wiele ukła­dów pla­ne­tar­nych i ośrod­ków cywi­li­za­cyj­nych, któ­rych ni­gdy nie odwie­dzi­li­śmy.

– Z kolei ich cechy feno­ty­piczne… – Thrawn mach­nął ręką.

– Są trudne do odczy­ta­nia – przy­tak­nął ponuro Ba’kif, nie zdo­ław­szy powstrzy­mać dresz­czu. Amu­ni­cja wybu­chowa spra­wiła, że nawet naj­lep­sze ekipy rekon­struk­cyjne po pro­stu nie miały za bar­dzo z czym pra­co­wać. – Mia­łem nadzieję, że może dostrze­żesz coś, co prze­oczyli.

– Dostrze­gam kilka takich rze­czy – stwier­dził Thrawn. – Pod­sta­wowa struk­tura statku odzna­cza się pew­nymi wzor­cami, które praw­do­po­dob­nie da się odnieść do innych aspek­tów ich kul­tury. Rów­nież ich stroje są cha­rak­te­ry­styczne.

– W jaki spo­sób? – spy­tał Ba’kif. – Cho­dzi o mate­riał? Wzor­nic­two? Krój?

– To i wię­cej. Cho­dzi o swego rodzaju atmos­ferę, ogólne odczu­cie, które składa się w moim umy­śle w pewną całość.

– Nie dał­byś rady nam tego kie­dyś usys­te­ma­ty­zo­wać?

Thrawn zwró­cił się w jego stronę i przez wizjer hełmu Ba’kif doj­rzał krzywy uśmiech młod­szego męż­czy­zny.

– Doprawdy, gene­rale. Gdy­bym mógł to po pro­stu spi­sać, już dawno bym tak zro­bił.

– Wiem – odparł Ba’kif. – Choć byłoby nam wszyst­kim łatwiej, gdy­byś to potra­fił.

– Zga­dzam się – przy­tak­nął Thrawn. – Pro­szę jed­nak być pew­nym, że roz­po­znam te istoty, jeśli je znowu spo­tkam. Zakła­dam, że chce pan się dowie­dzieć, skąd pocho­dzi ten sta­tek.

– W nor­mal­nych oko­licz­no­ściach tak bym wła­śnie zro­bił – rzekł Ba’kif. – Jed­nak mając na wzglę­dzie obecne wzbu­rze­nie i gniew Syn­dy­kury, może być nam trudno wyrwać grupę zada­niową z Sił Obron­nych Dyna­stii.

– W razie potrzeby jestem gotów wyko­nać tę misję samo­dziel­nie.

Ba’kif poki­wał głową. Oczy­wi­ście, spo­dzie­wał się, że Thrawn zgłosi się na ochot­nika. Jeśli coś spra­wiało mu przy­jem­ność, było to wła­śnie uga­nia­nie się za nie­zna­nym i roz­wią­zy­wa­nie trud­nych zaga­dek. Bio­rąc jesz­cze pod uwagę jego wyjąt­kową zdol­ność dostrze­ga­nia związ­ków przy­czy­nowo-skut­ko­wych tam, gdzie inni nie potra­fili ich zoba­czyć – i fakt, że zde­cy­do­wana więk­szość Ary­sto­krów z rado­ścią pozby­łaby się go na jakiś czas z zasięgu wzroku – nada­wał się ide­al­nie do tego zada­nia.

Nie­stety, nie było to wcale pro­ste.

– Będę potrze­bo­wał cze­goś odpo­wied­nio wypo­sa­żo­nego na taką misję – cią­gnął Thrawn, roz­glą­da­jąc się po wraku. – „Sprin­ghawk” nadałby się cał­kiem nie­źle.

– Prze­czu­wa­łem, że to powiesz – powie­dział kwa­śno Ba’kif. – Masz świa­do­mość, że ode­brano ci go nie bez powodu, prawda?

– Oczy­wi­ście – odparł Thrawn. – Naczelny Admi­rał Ja’fosk i Rada nie byli zado­wo­leni z pod­ję­tych przeze mnie dzia­łań wobec pira­tów Vaga­ari. Jestem jed­nak pewien, że ich gniew już minął.

– Być może – rzekł wymi­ja­jąco Ba’kif. – Jed­nakże… cóż. Powiedzmy po pro­stu, że twoja repu­ta­cja wśród pozo­sta­łych człon­ków Rady pozo­staje wąt­pliwa.

Spo­wo­do­wana dzia­ła­niami Thrawna iry­ta­cja Rady Hie­rar­chii Obron­nej była nie­wąt­pli­wie ofi­cjal­nym powo­dem ode­bra­nia mu dowódz­twa nad „Sprin­ghaw­kiem”. I nie cho­dziło wyłącz­nie o nie­au­to­ry­zo­waną akcję prze­ciwko pira­tom, ale także o będące jej rezul­ta­tem śmierć syn­dyka Mitth’ras’safisa oraz utratę cen­nej, obcej tech­no­lo­gii.

Jed­nak ist­niały także inne, zaku­li­sowe powody. Zwień­czona suk­ce­sem kam­pa­nia Thrawna, bez względu na jej popar­cie ze strony Ary­sto­kry czy też jego brak, przy­spo­rzyła „Sprin­ghaw­kowi” sławy i chluby, więc rodzina Ufsa uznała, że okręt powi­nien być dowo­dzony przez jedno z nich. Potem już wystar­czyła tylko dys­kretna pety­cja do Rady, zapewne nawet dys­kret­niej­sza wymiana przy­sług czy obiet­nic przy­szłych zysków i było po Thraw­nie.

Co pozo­sta­wało, rzecz jasna, w zupeł­nej sprzecz­no­ści z pro­to­ko­łem. Ary­sto­kra nie powinna mieć żad­nego wpływu na przy­działy woj­skowe. Co nie zna­czyło, że tak się cza­sem nie działo.

Cała rzecz w tym, że jak zwy­kle Thrawn dostrze­gał jedy­nie ogólny zarys sytu­acji, zupeł­nie nie zauwa­ża­jąc poli­tycz­nych niu­an­sów.

Z dru­giej strony, poja­wiała się szansa na przy­po­mnie­nie cywil­nym przy­wód­com Dyna­stii, że to Rada, a nie Syn­dy­kura dowo­dzi woj­skiem. Syn­dycy wzięli sobie „Sprin­ghawka”? Nad­szedł czas, by Rada ode­brała im swoją wła­sność.

– Zoba­czę, co da się zro­bić – powie­dział w końcu. – „Sprin­ghawk” ma za kilka dni dołą­czyć do odwe­to­wego ataku admi­rał Ar’alani na Paata­atu­sów, ale póź­niej będziemy chyba w sta­nie przy­wró­cić twoje dowódz­two.

– Naprawdę sądzi­cie, że to Paata­atu­so­wie stoją za ata­kiem na Csillę?

– Ja tak nie sądzę. – Gene­rał pokrę­cił głową. – Ani więk­szość Rady. Ale jeden z syn­dy­ków cią­gle wraca do tej teo­rii, a pozo­stali powoli się do niej prze­ko­nują. Poza tym, Paata­atu­so­wie i tak znowu szar­pali nasze gra­nice, więc zasłu­żyli sobie na szyb­kiego klapsa.

– Przy­pusz­czam, że to roz­sądne – powie­dział Thrawn. – Zamiast jed­nak cze­kać do zakoń­cze­nia ope­ra­cji, chciał­bym wejść na okręt jesz­cze przed ata­kiem. Nie­ko­niecz­nie jako jego dowódca, ale w celu obser­wa­cji i ewa­lu­acji ofi­ce­rów i wojow­ni­ków.

– To moż­liwe – odparł Ba’kif. – Z dru­giej strony, dla­czego nie jako dowódca? Przed­sta­wię temat Ar’alani i zoba­czę, czy się zgo­dzi.

– Jestem pewien, że nie będzie miała nic prze­ciwko. – Thrawn ski­nął głową. – Mam rozu­mieć, że na czas śledz­twa zosta­nie mi przy­dzie­lona jakaś gwiaz­do­ga­torka?

– Naj­praw­do­po­dob­niej tak. – Sze­regi gwiaz­do­ga­to­rek były mocno prze­rze­dzone w ostat­nim cza­sie, ale śledz­two Thrawna może zapro­wa­dzić go bar­dzo daleko i nie było sensu zmu­szać go do znacz­nie powol­niej­szej podróży sko­kami. – Spraw­dzę, które są wolne, gdy wró­cimy na Napo­rar.

– Dzię­kuję. – Thrawn wska­zał w kie­runku rufy. – Zakła­dam, że napast­nicy nie zosta­wili wiele z maszy­nowni czy maga­zy­nów?

– Prak­tycz­nie nic – przy­tak­nął ponuro Ba’kif. – Wła­ści­wie tylko wię­cej roze­rwa­nych na strzępy ciał.

– Tak czy siak, chciał­bym się tam rozej­rzeć.

– Oczy­wi­ście – zgo­dził się Ba’kif. – Tędy.

Kapi­tan Ufsa’mak’ro przez dłuż­szą chwilę wpa­try­wał się w nowe roz­kazy wid­nie­jące na questi­sie, który podał mu jego pierw­szy ofi­cer.

Nie. Nie jego pierw­szy ofi­cer. Star­szy koman­dor Plikh’ar’ill­morf był teraz ofi­cerem star­szego kapi­tana Mitth’raw’nuru­odo. I to dru­gim ofi­cerem.

To sam Sama­kro został pierw­szym Thrawna.

Pod­niósł wzrok znad questisa i spoj­rzał na sztywno wypro­sto­wa­nego męż­czy­znę. Kha­rill goto­wał się z wście­kło­ści, choć sam zapewne sądził, że dobrze to ukrywa.

– Jakieś pyta­nia, star­szy koman­do­rze? – zapy­tał spo­koj­nie Sama­kro.

Brwi Kha­rilla drgnęły ledwo zauwa­żal­nie. Naj­wy­raź­niej spo­dzie­wał się, że kapi­tan „Sprin­ghawka” będzie rów­nie zły po otrzy­ma­niu tych nie­ocze­ki­wa­nych roz­ka­zów jak on sam.

– Nie pyta­nie, a komen­tarz, sir – wykrztu­sił przez ści­śnięte gar­dło.

– Niech zgadnę. – Sama­kro uniósł nieco questis. – Jesteś obu­rzony fak­tem, że ode­brano mi okręt i prze­ka­zano go star­szemu kapi­ta­nowi Thraw­nowi. Zasta­na­wiasz się, czy nie powin­ni­śmy zło­żyć skargi, osobno lub wspól­nie, a jeśli wspól­nie, to czy należy się naj­pierw skon­tak­to­wać z naszymi rodzi­nami. Sądzisz, że powin­ni­śmy wnieść także pro­test do admi­rał Ar’alani, Naczel­nego Admi­rała Ja’foska oraz Rady Hie­rar­chii Obron­nej, przy­pusz­czal­nie w tej wła­śnie kolej­no­ści, argu­men­tu­jąc, że zmiana struk­tury dowo­dze­nia na okrę­cie w przeded­niu bitwy jest nie tylko nie­mą­dra, ale i nie­bez­pieczna. Co wię­cej, jesteś abso­lut­nie prze­ko­nany, że powin­ni­śmy oka­zać nasze nie­za­do­wo­le­nie, wyko­nu­jąc roz­kazy Thrawna z tak małą dozą entu­zja­zmu, jak to tylko moż­liwe. Czy coś pomi­ną­łem?

Szczęka Kha­rilla zaczęła opa­dać już przy dru­gim zda­niu, a teraz była otwarta sze­rzej, niż star­szy koman­dor kie­dy­kol­wiek widział.

– E… nie, niczego pan nie pomi­nął, sir – wybą­kał pod­władny.

– A zatem – Sama­kro oddał mu questisa – skoro już to wszystko powie­dzia­łem, ty nie musisz. Wróć na sta­no­wi­sko i przy­go­tuj okręt do zmiany dowódcy.

Grdyka Kha­rilla poru­szyła się, ale zdo­był się tylko na ski­nię­cie głową.

– Tak jest, sir – powie­dział i się odwró­cił.

– Jesz­cze jedno – rzu­cił Sama­kro.

– Sir?

Oczy kapi­tana zwę­ziły się nie­bez­piecz­nie.

– Jeśli kie­dy­kol­wiek przy­ła­pię cię na nie­wy­peł­nia­niu roz­ka­zów – czy­ich­kol­wiek roz­ka­zów – lub wypeł­nia­niu pra­wo­moc­nego roz­kazu wol­niej lub nie­do­kład­niej, oso­bi­ście zacią­gnę cię przed try­bu­nał. Jasne?

– Bar­dzo jasne, sir – wyce­dził przez zęby Kha­rill.

– Dosko­nale. Odma­sze­ro­wać.

Przy­glą­dał się sztyw­nym ple­com Kha­rilla, gdy ten kie­ro­wał się kory­ta­rzem w stronę mostka „Sprin­ghawka”. Sama­kro miał nadzieję, że udało mu się prze­ko­nać młod­szego męż­czy­znę do choćby uda­wa­nia entu­zja­zmu przed nowym dowódcą okrętu, nawet jeśli sam go nie odczu­wał.

Miał nadzieję, że dobrze ukrył swoje praw­dziwe uczu­cia.

Był wście­kły. Wście­kły, obu­rzony, zdra­dzony. Jak Rada i Naczelny Admi­rał Ja’fosk śmieli zro­bić to jemu i „Sprin­ghaw­kowi”? Wszy­scy wie­dzieli, że Ba’kif śli­nił się na widok wszyst­kiego, czego tylko Thrawn dotknął, ale Ja’fosk powi­nien mieć wię­cej rozumu.

Mimo to roz­kazy zostały wydane i opro­te­sto­wa­nie ich, jak chciał tego Kha­rill, nie przy­nio­słoby niczego poza pod­sy­ce­niem i tak roz­pa­lo­nego już ognia. Sama­kro będzie więc wyko­ny­wał swoją robotę i dopil­nuje, by pozo­stali ofi­ce­ro­wie i wojow­nicy na okrę­cie zro­bili to samo.

I będzie jed­no­cze­śnie żywił nadzieję, że w jaki­kol­wiek poli­tyczny bała­gan wpa­kuje się tym razem Thrawn, nie zmie­cie ich on wszyst­kich z pokładu.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: