Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Star Wars. Wielka Republika. Konwergencja - ebook

Wydawnictwo:
Seria:
Data wydania:
22 listopada 2023
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
40,50

Star Wars. Wielka Republika. Konwergencja - ebook

Rozpoczyna się kolejna przygoda z okresu Wielkiej Republiki, rozgrywająca się wiele pokoleń przed „Światłem Jedi”.

To era eksploracji. Jedi przemierzają galaktykę, pogłębiając swoje zrozumienie Mocy oraz wszystkich światów i istot, które ona łączy. Tymczasem Republika, dowodzona przez dwoje kanclerzy, stara się jednoczyć planety we wciąż rosnącej społeczności pośród gwiazd – zarówno tych pobliskich, jak i odległych.

Orbitujące blisko siebie światy Eiram i E’ronoh dotkliwie odczuwają bolączki galaktyki: niedobór zasobów, przy wciąż rosnących galaktycznych ambicjach. Nienawiść, jaką żywią wobec siebie, podsyca eskalujący od połowy dekady konflikt, który grozi teraz rozprzestrzenieniem się na sąsiednie układy. Ostatnia nadzieja na pokój leży w dziedzicach rodów królewskich obu planet, którzy chcą się ze sobą pobrać.

Nim jednak udaje się zawrzeć trwały rozejm, próba zamachu wymierzona w parę wprowadza Eirama i E’ronoh ponownie w stan wojny. Aby ocalić światy, rycerka Jedi Gella Nattai zgłasza się na ochotniczkę, aby przeprowadzić śledztwo w tej sprawie, podczas gdy kanclerz Kyong wyznacza swojego syna, Axela Greylarka, aby towarzyszył jej jako reprezentant Republiki.

Jednak głęboka nieufność Axela wobec Jedi ściera się z silną wiarą Gelli w Moc. Dziewczyna nigdy wcześniej nie miała do czynienia z tak zadufanym w sobie lekkoduchem, on zaś nigdy nie spotkał tak poważnej i nieugiętej krzewicielki dobra. Im usilniej starają się rozwikłać mroczne wątki spisku, tym bardziej wydaje się on skomplikowany. Pośród licznych oskarżeń i potencjalnych wrogów czających się w cieniach, ta dwójka będzie musiała współpracować ze sobą ściśle, jeśli chcą sprawić, aby prawda wyszła na światło dzienne, i ocalić dwa światy…

Kategoria: Science Fiction
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8315-146-5
Rozmiar pliku: 2,4 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Trwa era inten­syw­nej eks­plo­ra­cji galak­tyki. Dążąc do jej zjed­no­cze­nia, kanc­le­rze Repu­bliki pra­cują ramię w ramię z męż­nymi i mądrymi ryce­rzami Jedi, wysy­ła­jąc dzie­siątki ZESPO­ŁÓW ZWIA­DOW­CZYCH na naj­dal­sze krańce Zewnętrz­nych Rubieży.

To jed­nak rów­nież czas wiel­kiej nie­pew­no­ści. Łącz­ność bywa zawodna, a z ust do ust prze­ka­zy­wane są wie­ści o tajem­ni­czych pla­ne­tach i prze­ra­ża­ją­cych potwo­rach. Na pogra­ni­czu roi się od poszu­ki­wa­czy przy­gód i pira­tów, a światy Eiram i E’ronoh toczą ze sobą NIE­KOŃ­CZĄCĄ SIĘ WOJNĘ.

Tym­cza­sem na odle­głej pla­ne­cie DALNA poja­wia się nowe, nie­znane zagro­że­nie…Rozdział pierwszy. Wieża, E’ronoh

Po raz pierw­szy od pię­ciu lat niebo nad sto­licą E’ronoh było wolne od wal­czą­cych ze sobą stat­ków. A gdy atmos­ferę prze­ci­nały zbłą­kane szczątki, to nim osia­dły na kamien­nych łukach, wyda­ją­cych się wiel­kimi olbrzy­mami strze­gą­cymi świtu pla­nety, zasty­głymi na tle czer­wo­nego poranka, pozo­sta­wały z nich już tylko płatki popiołu.

Wojna nie dobie­gła końca, ale życie toczyło się dalej. Cho­ciaż część mia­sta na­dal pło­nęła, żałob­nicy śpie­szyli, aby pocho­wać swo­ich bli­skich. Gdy roze­szła się wieść o ostat­nim zawie­sze­niu broni z Eira­mem, rynek w Wieży, sto­licy E’ronoh, zalała fala oby­wa­teli ocze­ku­ją­cych codzien­nej dostawy wody.

Ser­rena, smu­kła postać w sza­rej pele­ry­nie, prze­my­kała pośród prze­krzy­ku­ją­cego się tłumu.

– Tip-yipy, dzie­sięć pez­zów za kilo­gram!

– Trzy­dzie­ści za baryłkę!

– Kupuj­cie gwiezd­no­pył – śnij­cie sny umar­łych!

Matka tar­go­wała się o wytła­czankę jaj, nie spusz­cza­jąc przy tym oka z nieba. Dziew­czynka w wieku przed­po­bo­ro­wym trzy­mała na jed­nym bio­drze głod­nego bra­ciszka, a na dru­gim dźwi­gała kawałki taniego, tłu­stego mięsa od rzeź­nika. Żebrak wyma­chi­wał pustym kub­kiem. Sprze­dawca odga­niał muchy od zepsu­tych owo­ców. Straż­nik pała­cowy pod­sko­czył na dźwięk szczęku metalu i odwró­cił się jak użą­dlony – jedy­nie po to, aby z ulgą prze­ko­nać się, że to tylko prze­wra­ca­jący się prze­wo­żący złom śmi­gacz.

Ser­rena nasu­nęła głę­biej kap­tur swo­jej pele­ryny na czoło, ale nic poza maską odde­chową nie mogło ochro­nić istot prze­by­wa­ją­cych na tej pla­ne­cie przed łyka­niem wszech­obec­nego pyłu – nawet gdy nie wiało. Prze­szła przez tar­go­wi­sko i wąskie pod­ziemne przej­ście, aż wresz­cie zatrzy­mała się na skraju lądo­wi­ska. Natu­ralne ukształ­to­wa­nie kanionu spra­wiało, że sta­no­wił ide­alny han­gar dla kró­lew­skiej floty. Miej­scowi lubili mawiać, że otwór jaskini sta­no­wił ska­mie­niałą, roz­wartą sze­roko pasz­czę jed­nego z pra­daw­nych bogów. Dla Ser­reny było to po pro­stu kolejne miej­sce, kolejna oka­zja, aby słu­żyć jedy­nej isto­cie naprawdę zaan­ga­żo­wa­nej w utrzy­ma­nie rów­no­wagi w galak­tyce.

Pod­czas gdy człon­ko­wie załogi prze­my­kali w tę i we w tę, przy­go­to­wu­jąc eska­drę do lotu, Ser­rena prze­kra­dała się wzdłuż pofał­do­wa­nych ścian kanionu, nie­wi­doczna dla oczu pilo­tów, ota­cza­ją­cych cia­snym kor­do­nem swoją kapi­tan, nie­mal jakby chcieli ją chro­nić. Twarz mło­dej kobiety była na wpół ukryta w cie­niu ścian wąwozu, ale Ser­rena dostrze­gała spo­kój i dosto­jeń­stwo bijące z kró­lew­skiego obli­cza. Obiet­nicę, jaką nio­sła pięść, którą dziew­czyna ude­rzała się w pierś. Sły­szała wykrzy­ki­wane przez obec­nych słowa, prze­bi­ja­jące się przez kako­fo­nię dźwię­ków niczym e’roniań­skie klej­noty:

– Za E’ronoh!

– Dzięki za tę mówkę moty­wa­cyjną, kapi­tan A’lba­ran – mruk­nęła Ser­rena, kuca­jąc za jed­nym z dro­idów astro­me­cha­nicz­nych i wsu­wa­jąc nie­wielki chip do szcze­liny na jego przed­nim panelu. Prze­szedł ją dreszcz eks­cy­ta­cji, ale chwila triumfu nie trwała długo.

Zza rogu wyszedł żoł­nierz z opa­ską na oku. Zatrzy­mał się na jej widok z wyra­zem kon­ster­na­cji na twa­rzy, który jed­nak szybko zastą­pił nie­po­kój, a potem zaczął zmniej­szać dzie­lący ich dystans, sadząc w jej stronę dłu­gimi kro­kami.

– Hej! Ty tam! Nie masz upraw­nień, żeby prze­by­wać w tym miej­scu!

Ser­rena sku­liła się i przy­pa­dła do ziemi, ale pode­rwał ją w górę i pchnął na stos skrzyń. Roz­legł się gło­śny trzask pustej manierki ude­rza­ją­cej o kamień. Pył, ten wszech­obecny na pla­ne­cie pył, zgrzy­tał jej mię­dzy zębami, dła­wiąc w gar­dle.

– Co ty tu…

– Pro­szę – jęk­nęła Ser­rena i zaka­słała. – Rzuć pezza bied­nej far­merce. Tro­chę wody…

– W samo połu­dnie roz­da­wane są racje żyw­no­ściowe – burk­nął żoł­nierz, pusz­cza­jąc ją ze znie­cier­pli­wio­nym syk­nię­ciem. Z jego insy­gniów wyni­kało, że ma sto­pień porucz­nika, choć nie zauwa­żyła go wcze­śniej u boku kapi­tan. Na jego pokry­tej bli­znami twa­rzy dostrze­gła litość, a potem fru­stra­cję, gdy się­gnął do kie­szeni i wycią­gnął brą­zową monetę. – A teraz precz! Już cię tu nie ma!

Ser­rena chwy­ciła monetę i odda­liła się bie­giem od lądo­wi­ska, ponow­nie wta­pia­jąc się w morze zaku­rzo­nych postaci na tar­go­wi­sku, na któ­rym w mię­dzy­cza­sie wybu­chła walka. Zde­spe­ro­wani miesz­kańcy E’ronoh prze­py­chali się i szar­pali, aby zapew­nić sobie lep­sze miej­sce w kolejce po racje wody, która wydłu­żyła się dwu­krot­nie, pod­czas gdy ona wypeł­niała swoją misję. Ser­rena parła naprzód, osła­nia­jąc twarz przed natło­kiem spo­co­nych ciał, dopóki nie przedarła się przez tłum. Wrzu­ciła brą­zo­wego pezza do bla­sza­nego kubka żebraka, a potem wypro­sto­wała się i ruszyła w stronę drogi pro­wa­dzą­cej z mia­sta.

– Gotowe – rzu­ciła do komu­ni­ka­tora krót­kiego zasięgu.

– Czy jesteś pewna… że to… słuszne…? – odpo­wie­dział jej prze­ry­wany zakłó­ce­niami głos.

– Tak, tak, jestem pewna. – Zdu­siła w sobie złość, którą wywo­łało w niej pyta­nie.

Została wybrana do tej misji.

– Pośpiesz się. Zna­la­złam miej­sce, z któ­rego… będziemy mieli ide­alny widok na… fajer­werki.

W chwili, w któ­rej puściła się bie­giem przed sie­bie, w niebo unio­sło się trzy­dzie­ści myśliw­ców.

Pozwo­liła, aby kap­tur zsu­nął jej się na plecy, a potem, cie­sząc się pro­mie­niami wscho­dzą­cego słońca, uśmiech­nęła się w ocze­ki­wa­niu na wolę Mocy – ponie­waż, jeśli takie będzie jej życze­nie, żaden z tych myśliw­ców już nie wróci.Rozdział drugi. Poza studnią grawitacyjną E’ronoh

Kapi­tan Xiri A’lba­ran była już zmę­czona cze­ka­niem. Cze­ka­niem, aż trans­por­to­wiec z ładun­kiem lodu wysko­czy z nad­prze­strzeni. Cze­ka­niem, aż wróg zła­mie zawie­sze­nie broni i zaata­kuje. Aż jej świat znów sta­nie w pło­mie­niach i aż ona sama zyska pew­ność, że tym razem, pomimo wszyst­kiego, o co wal­czyła, będzie to tylko i wyłącz­nie jej wina. A mimo to Xiri cze­kała, bo tutaj, w odle­głym zakątku galak­tyki, na pery­fe­riach lepiej zna­nych świa­tów i sek­to­rów, nie mogła zro­bić nic poza cze­ka­niem. Na wskroś bez­radna, trzy­mała jed­nak wysoko unie­siony pod­bró­dek, wpa­tru­jąc się w prze­stwór kosmosu. Była kapi­tan floty E’ronoh. Musiała dawać przy­kład nowym rekru­tom, z któ­rych każdy wyda­wał się coraz młod­szy od poprzed­niego.

Jej Eska­dra Thy­lo­gni­stych czu­wała tuż nad atmos­ferą pla­nety od świtu. Przed wojną monar­cha E’ronoh być może nie przy­dzie­liłby ich flo­cie zada­nia, będą­cego pro­stą misją eskor­tową. Jed­nak na jej pla­ne­cie pano­wała susza, a na szla­kach nad­prze­strzen­nych roiło się od pira­tów, więc bez­pie­czeń­stwo ładunku było kwe­stią życia lub śmierci.

W innych oko­licz­no­ściach Xiri podzi­wia­łaby widoki tego zachwy­ca­ją­cego, nie­sa­mo­wi­tego zakątka galak­tyki – jej wła­sny świat, z jego czer­wo­nymi górami i wąskimi kanio­nami oraz tur­ku­sowe morza sąsied­niego Eirama, wzbu­rzone cią­głymi sztor­mami. Pomię­dzy nimi znaj­do­wał się pas szcząt­ków – pozo­sta­ło­ści po latach bitew, zaśmie­ca­jące kory­tarz niczym aste­ro­idy – oraz księ­życ zwany Straż­ni­kiem Czasu. Jej bab­cia mawiała, że miliardy lat temu E’ronoh i Eiram były dwiema kosmicz­nymi isto­tami, które wyło­niły się z gwiezd­nego pyłu, a księ­życ sta­no­wił ich wspólne serce, kon­tro­lu­jące wia­try wie­jące na E’ronoh i przy­pływy Eirama. Xiri uwiel­biała tę histo­rię. Czy to w cza­sie pokoju, czy pod­czas wojny, pla­nety i ich księ­życ zostały nie­ro­ze­rwal­nie ze sobą zwią­zane, nie tylko siłą gra­wi­ta­cji, ale także długą prze­szło­ścią i nie­pewną przy­szło­ścią. Przy­szło­ścią, któ­rej napra­wie Xiri zamie­rzała poświę­cić swoje życie.

Nie­po­kój wśród mło­dych pilo­tów zaczął dawać o sobie znać: jeden z nich wyła­mał się z for­ma­cji, ale szybko do niej wró­cił.

Kapi­tan A’lba­ran i porucz­nik Segaru wybrali do tej misji bez­pre­ce­den­sową liczbę trzy­dzie­stu pilo­tów: odpo­wied­nią eskortę, zapew­nia­jącą nale­żyte bez­pie­czeń­stwo trans­por­tow­cowi, mają­cemu przy­być do sto­licy, i zdolną przy­go­to­wać lód do natych­mia­sto­wej dys­try­bu­cji. Sta­tek się spóź­niał. Poprzedni trans­port został znisz­czony pod­czas ich ostat­niego star­cia z Eira­mem. Ten jesz­cze wcze­śniej­szy w tajem­ni­czy spo­sób znik­nął w labi­ryn­cie nowych szla­ków nad­prze­strzen­nych. Ten, który wysłano przed nim – czy może raczej to, co z niego zostało – został odna­le­ziony spu­sto­szony do cna (praw­do­po­dob­nie przez pira­tów) i roze­brany prak­tycz­nie na czę­ści; połowa jego załogi dry­fo­wała mar­twa w prze­strzeni kosmicz­nej. O, nie – jedy­nym spo­so­bem na zabez­pie­cze­nie tego ładunku było prze­chwy­ce­nie i eskor­to­wa­nie go od momentu, gdy tylko opu­ści nad­prze­strzeń.

– Pani kapi­tan? Nie możemy tu zaba­wić zbyt długo – zamel­do­wał porucz­nik Segaru na pry­wat­nym kanale gło­sem prze­ry­wa­nym szu­mem zakłó­ceń.

– Będą tu lada chwila – zapew­niła go.

– Pani kapi­tan…

– Przy­lecą. – Prze­su­nęła języ­kiem po wyschnię­tym pod­nie­bie­niu. Tego ranka oddała swoją manierkę z wodą dziecku żebrzą­cemu na targu i sta­rała się nie myśleć o wła­snym pra­gnie­niu. – Nie może być ina­czej.

Odwró­ciła się w lewo, w stronę miej­sca, które zawsze zaj­mo­wał w ich for­ma­cji. Brą­zowy hełm zasła­niał więk­szość bro­da­tej twa­rzy Segaru. W wyobraźni widziała spoj­rze­nie jego sza­rego niczym burzowe chmury oka i spo­sób, w jaki bli­zny pod jego prze­pa­ską czer­wie­niały, gdy był sfru­stro­wany i zły. Wie­działa też, że praw­do­po­dob­nie ści­ska wła­śnie ręko­jeść swo­jego cere­mo­nial­nego ostrza zguby, które każdy e’roniań­ski żoł­nierz nosił u pasa – tak jak ona. Że w głębi serca ni­gdy nie wyba­czy jej, że to ona została awan­so­wana zamiast niego. Że czuje do niej nie­chęć… nawet w chwili, kiedy odwró­cił się w jej kie­runku, jakby czuł na sobie jej spoj­rze­nie.

– Pani kapi­tan – powtó­rzył, a potem, nieco łagod­niej, dodał: – Xiri…

– Nie. – Skie­ro­wała wzrok przed sie­bie, poza błę­kit Eirama, wbi­ja­jąc go w punk­ciki odle­głych gwiazd. – Mamy szczę­ście, że udało się zabez­pie­czyć ten ładu­nek po tym, jak Mero­kia nie dotrzy­mała danej nam obiet­nicy udzie­le­nia pomocy.

Mero­kia była ostat­nią pla­netą na liście ich daw­nych sojusz­ni­ków. Czego wła­ści­wie ona lub monar­cha mogli się spo­dzie­wać? Wraz z każ­dym upły­wa­ją­cym rokiem, każ­dym zerwa­nym zawie­sze­niem broni, każdą nie­udaną próbą zawar­cia pokoju nawet ich naj­bliżsi part­ne­rzy han­dlowi odwra­cali się od E’ronoh. Nie­wielu odwa­żyło się inge­ro­wać w kon­flikt, a więk­szość po pro­stu cze­kała z wybra­niem strony na moment, w któ­rym wyłoni się zwy­cięzca.

– Zdaję sobie sprawę z naszej trud­nej sytu­acji, kapi­tan A’lba­ran. To… – Segaru urwał i mil­czał tak długo, że Xiri pochy­liła się, żeby prze­łą­czyć kanał i spraw­dzić, czy przy­pad­kiem łącz­ność znów nie zaczęła szwan­ko­wać. – Usta­li­li­śmy, że opu­ścimy kory­tarz mię­dzy dwiema pla­ne­tami dla eskorty woj­sko­wej Eirama. Naszą prze­dłu­ża­jącą się obec­ność w tym miej­scu mogą uznać za naru­sze­nie warun­ków. Zawsze jestem gotów do walki, ale to zawie­sze­nie broni, opusz­cze­nie kory­tarza… to był twój plan.

Tak. To był jej plan. Jer­rod Segaru zawsze wie­dział, jak jej dogryźć.

Prze­ko­na­nie ojca, by w ogóle się na to zgo­dził, zajęło jej wiele lat. Był prze­świad­czony, że to wszystko sta­nowi misterny plan wroga, obli­czony na wcią­gnię­cie E’ronoh w pułapkę i zaata­ko­wa­nie w chwili, gdy nada­rzy się ku temu ide­alna oka­zja – stąd aż trzy­dzie­ści myśliw­ców. Warunki wyda­wały się pro­ste – Xiri miała popro­wa­dzić misję eskor­tową o świ­cie, a po połu­dniu oczy­ścić prze­strzeń dla Eirama. Żad­nych dzia­łań zbroj­nych. Poprzed­nie zawie­sze­nia broni zry­wano z błah­szych powo­dów, ale liczyła na to, że Eiram­czycy będą rów­nie zde­spe­ro­wani co oni, więc zro­zu­mieją.

Dobrze wie­działa, kto zosta­nie obar­czony winą, gdy – jeśli – coś pój­dzie nie tak.

– Dzię­kuję za przy­po­mnie­nie, porucz­niku – powie­działa chłodno. – Ale nie możemy wró­cić do domu z pustymi rękami, a ja nie pozwolę, aby kolejny z naszych trans­por­tów został znisz­czony lub ogra­biony, bo sku­pi­li­śmy się na tocze­niu wojny. Zajmę się Eiram­czy­kami, jeśli zaj­dzie taka potrzeba. Zosta­jemy.

– Mam nadzieję, że eiram­ski gene­rał okaże się tak samo wyro­zu­miały jak ty – mruk­nął, po czym prze­łą­czył się na kanał ogólny.

Poszła w jego ślady, dla zabi­cia czasu wsłu­chu­jąc się w szum roz­mów w tle. Z każdą chwilą, którą piloci spę­dzali w otwar­tej prze­strzeni, zda­wali się coraz bar­dziej zapo­mi­nać o tym, że dowód­czyni im się przy­słu­chuje. Nie prze­szka­dzało jej to. W ten spo­sób, wsłu­chu­jąc się w kojący rytm gło­sów, pozna­wała ich lepiej pod­czas tych rzad­kich momen­tów wytchnie­nia.

– Spójrz­cie tylko na ten cały złom – mówił wła­śnie Thy­lo­gni­sty Dzie­sięć.

– To nie jest złom – obru­szył się Thy­lo­gni­sty Dzie­więć. Xiri sły­szała, że gdy wyma­wiał ostat­nie słowo, głos mu się zała­mał. Był spo­śród nich naj­młod­szy i już pierw­szego dnia szko­le­nia zyskał sobie przy­do­mek „Rap­tus”.

Świeżo upie­czeni rekruci pocho­dzili głów­nie z poboru, ale Rap­tus zgło­sił się sam, bła­ga­jąc o pozwo­le­nie na wcze­śniej­sze zacią­gnię­cie się do woj­ska, aby uczcić pamięć swo­jej pole­głej sio­stry, Liny. Wiek pobo­rowy miał osią­gnąć dopiero za kilka tygo­dni. Xiri zro­biła to samo po śmierci brata – i być może wła­śnie dla­tego przy­stała na jego prośbę.

Widziała w swoim życiu setki giną­cych żoł­nie­rzy, ale śmierć Liny oka­zała się dla E’ronoh punk­tem zwrot­nym. To, co powinno być ruty­nową misją zwia­dow­czą na zachod­nich wyspach Eirama, zakoń­czyło się tra­ge­dią, gdy chwilę po star­cie nastą­piła awa­ria sil­ni­ków manew­ro­wych jej myśliwca, który runął w dół – już trzeci taki przy­pa­dek w ciągu ostat­nich dni, ale pierw­szy, kiedy ktoś zgi­nął. Wyda­wało się, że wszy­scy w Wieży wstrzy­mali oddech, patrząc, jak sta­tek roz­bija się w wąwo­zie Ram­shead.

To wła­śnie tra­giczny koniec Liny wywo­łał zamieszki na uli­cach. Ilu innych stra­cili – nie przez Eiram, ale wsku­tek tego, że ich flota była kosz­mar­nie prze­sta­rzała? Co uczyni monar­cha, aby to się nie powtó­rzyło? Co zrobi, żeby w końcu wygrać tę wojnę? Gdzie obie­cane racje żyw­no­ści i wody? Xiri nie mogła – nie chciała – wal­czyć jed­no­cze­śnie z wła­snym ludem i z Eira­mem, ale dysy­denci skło­nili
monar­chę do wydzier­ża­wie­nia Kore­lii terenu w górach na połu­dnio­wej pół­kuli w zamian za trzy tuziny dia­blich myśliw­ców. Xiri prze­kli­nała tę decy­zję. Wie­działa jed­nak, że sta­no­wiło to naj­sen­sow­niej­sze roz­wią­za­nie w tej sytu­acji. Ich flota była zbyt mocno roz­pro­szona. E’ronoh goniło resztką sił. Ale… co monar­cha mógłby sprze­dać w zamian za pomoc jako następne? Co wystar­czy­łoby, aby odpo­wied­nio ich wzmoc­nić? Kwe­stio­no­wa­nie jego decy­zji, zwłasz­cza w cza­sie wojny i zwłaszcza przez e’roniań­ską kapi­tan, zosta­łoby uznane za zdradę. Nawet w przy­padku córki samego monar­chy.

Jedyną formą buntu, na jaką mogła się zdo­być Xiri, było odda­nie jed­nego z nowych stat­ków – przy­dzie­lo­nego jej – Rap­tu­sowi, będą­cemu świeżo po pod­sta­wo­wym szko­le­niu bojo­wym. Ona sama zde­cy­do­wała się zacho­wać swo­jego sta­rego gru­chota, któ­rym latała od czasu, gdy się zacią­gnęła. Poza tym, bez względu na to, co pilo­to­wała, zawsze docie­rała tam, gdzie chciała.

– To nie złom – powtó­rzył Rap­tus. Xiri zauwa­żyła, że jego sta­tek się zako­ły­sał – praw­do­po­dob­nie chło­pa­kowi trzę­sły się ręce.

– Spo­koj­nie, Thy­lo­gni­sty Dzie­więć – rzu­cił porucz­nik Segaru. – I sta­raj się lepiej kon­tro­lo­wać sta­tek.

Rap­tus opa­no­wał swoją maszynę i wymam­ro­tał prze­pro­siny.

– Nie mia­łem nic złego na myśli – mruk­nął Thy­lo­gni­sty Dzie­sięć. – Po pro­stu… Wystar­czy spoj­rzeć

Cóż, nie dało się zaprze­czyć – przed nimi cią­gnął się pas szcząt­ków, sta­no­wiący jawne potwier­dze­nie jego słów: czarna, meta­lowa rzeka wra­ków i zamar­z­nię­tych ciał, dry­fu­jąca w kosmo­sie. Począt­kowo Xiri pro­wa­dziła misje, pod­czas któ­rych ścią­gali na pokłady złom i ofiary, zapeł­nia­jąc nimi ładow­nie stat­ków – cho­ciażby po to, aby zapew­nić spo­kój ducha tym cze­ka­ją­cym na powierzchni pla­nety. Teraz było ich jed­nak tak wiele… Uznała, że jeśli zawie­sze­nie broni się utrzyma, spró­buje ponow­nie pod­jąć się tego zada­nia.

„Ludzie chcą po pro­stu mieć coś, co mogliby pogrze­bać” –
przy­po­mi­nał jej czę­sto porucz­nik Segaru. Być może nie dane im się będzie ni­gdy zaprzy­jaź­nić, ale nie mogła kwe­stio­no­wać jego lojal­no­ści i odda­nia spra­wie.

– Nie, on ma rację. To nie jest zło­mo­wi­sko. Tylko cmen­ta­rzy­sko – stwier­dził Thy­lo­gni­sty Sześć, a jego ponu­rym sło­wom towa­rzy­szył dziwny odgłos.

– Czy to twój żołą­dek? – zapy­tał ktoś.

– Jest po pro­stu zde­ner­wo­wany – skwi­to­wał współ­czu­jąco porucz­nik Segaru. – To jego pierw­szy lot.

„Albo jest zwy­czaj­nie głodny, ty wielki dur­niu – pomy­ślała Xiri, gry­ząc się w język, żeby nie powie­dzieć tego na głos. Ale nie mogła zaprze­czyć, że porucz­nik Segaru potra­fił łago­dzić nastroje swo­ich żoł­nie­rzy. – Spo­koj­nie, młody. To tylko mała eks­plo­zja. Wojna nie­uchron­nie pociąga za sobą ofiary. Dopil­nu­jemy, żeby Eiram zapła­cił za swoje zbrod­nie i zato­pimy ich szklane pałace na dnie mórz”.

Segaru prze­jął w ich tan­de­mie rolę tego dobrego, pod­czas gdy ona dawała im wycisk – kazała dawać z sie­bie wszystko, zamar­twia­jąc się jed­no­cze­śnie o to, czy oni i ich gło­du­jące rodziny otrzy­mują obie­cane racje żyw­no­ściowe. Ona musiała wal­czyć ze swoim ojcem o to, aby prio­ry­te­tem były dostawy wody, nie paliwa – i wła­śnie dla­tego ten trans­por­to­wiec z lodem musiał się poja­wić – teraz, zaraz i w nie­na­ru­szo­nym sta­nie, bo po pię­ciu latach walki jej lud uznał, że ma dość.

„Pra­dawni bogo­wie są wście­kli – lamen­to­wała star­szy­zna w świą­tyni. – Pra­dawni bogo­wie są roz­gnie­wani wojną monar­chy i wstrzy­mali desz­cze”.

Xiri nie mogła winić pra­daw­nych bogów – ani nowych, skoro już o tym mowa – za naj­gor­szą suszę, jakiej zaznała jej pla­neta, odkąd się­gali pamię­cią. Mogła wie­rzyć tylko w samą sie­bie i zro­bić wszystko, co w jej mocy, aby zapew­nić swo­jemu ludowi wszelką pomoc. E’ronoh wyma­gało od niej każ­dego poświę­ce­nia, na jakie było ją stać – a ona zamie­rzała dawać z sie­bie wszystko, aż nie zosta­nie jej kom­plet­nie nic.

Pod­czas gdy bliź­nia­cze światy kon­ty­nu­owały swoją powolną wędrówkę po orbi­cie księ­życa, Xiri ska­no­wała powierzch­nię Eirama w poszu­ki­wa­niu ruchu, ale widziała tylko war­stwy obło­ków, kłę­biące się nad tur­ku­so­wymi oce­anami. Żad­nych stat­ków eskor­to­wych, ale wie­działa, że te wkrótce na pewno się poja­wią.

– Moja żona mnie zabije, jeśli znów spóź­nię się na kola­cję – mruk­nęła Thy­lo­gni­sta Trzy. Xiri wie­działa, że Kinni jest jedną z naj­star­szych człon­kiń eska­dry – eme­ry­to­wana mecha­niczka ponow­nie zacią­gnęła się do woj­ska kilka lat temu.

– Tęsk­nię za potrawką pilafa mojej mamy – dodał Rap­tus.

Kinni zaśmiała się cicho.

– Ma się rozu­mieć, wszy­scy jeste­ście mile widziani!

– Teraz, gdy wojna się skoń­czyła… – zaczął Thy­lo­gni­sty Sześć, ale prze­rwało mu zna­czące chrząk­nię­cie.

– Prze­stań śnić! – wark­nął Thy­lo­gni­sty Trzy­na­ście. – Do końca jesz­cze daleko. To się nie skoń­czy, dopóki nie zwrócą wszyst­kiego, co nam ode­brali. Naszej kolo­nii, naszego księ­cia, naszego życia. Eiram ni­gdy nie powi­nien zaznać pokoju.

Thy­lo­gni­sty Trzy­na­ście, Rev Fer­rol, był synem wice­króla Fer­rola, jed­nego z naj­bar­dziej zaufa­nych dorad­ców ojca Xiri, a jego słowa oka­zały się tymi samymi gorz­kimi fra­zami, które monar­cha gło­sił ze swo­jego bal­konu, gdy czuł, że morale jego ludu spada. Roz­le­gły się pomruki ogól­nej zgody i Xiri spró­bo­wała prze­łknąć ślinę, ale miała zbyt wyschnięte gar­dło. Czuła na sobie spoj­rze­nie porucz­nika Segaru, ale tylko potrzą­snęła głową. Jej ludzie byli sfru­stro­wani, a ona zawio­dłaby ich nie tylko jako kapi­tan, ale i jako księż­niczka, gdyby wyłą­czyła się teraz tylko i wyłącz­nie z powodu wła­snego poczu­cia winy.

– Po pro­stu łapiemy oddech, to wszystko. I pąkle – dodał porucz­nik Segaru.

– Moja bab­cia mawiała, że kiedy była mała, mie­rzyli czas nie według księ­życa, ale według tego, kiedy statki Eirama prze­la­ty­wały nad mia­stem. – Rap­tus zachi­cho­tał ner­wowo. – Myślę, że prze­sa­dzała, ale to było wieki temu.

– Czyżby? – prych­nęła Kinni. – W takim razie wygląda na to, że mam kil­ka­set lat!

Wszy­scy się roze­śmiali.

– Cóż, kiedy to się skoń­czy – powie­dział Rap­tus z tym swoim, tak typo­wym dla niego prze­ko­na­niem – zabie­ram się barką na jedną z tych pla­net wypo­czyn­ko­wych.

– Żadna barka wyciecz­kowa tu nie przy­leci – mruk­nął Rev.

– Sły­sza­łem, że na nie­któ­rych świa­tach można zapła­cić za jed­no­cze­sne…

– Co jed­no­cze­snego, Dzie­siątko? – roz­legł się prze­ry­wany trza­skami głos Xiri i reszta zaczęła chi­cho­tać, roz­ba­wiona zakło­po­ta­niem pilota.

Chło­pak zamilkł, po czym wykrztu­sił:

– K…księż­niczko! To zna­czy, pani kapi­tan… kapi­tan A’lba­ran.

– W porządku, Thy­lo­gni­sty. Bądź czujny – pole­cił mu spo­koj­nie porucz­nik Segaru.

Xiri uśmiech­nęła się pod nosem. Lubiła, gdy jej ludzie opo­wia­dali o swo­ich marze­niach i pla­nach. Wyobra­żali sobie „kiedy” i „potem”. Ich nadzieja była kru­cha, ale mieli ją, a ona nie mogła o tym zapo­mi­nać – nawet na sekundę.

Na jej panelu kon­tro­l­nym zami­go­tała lampka czuj­nika. Z pochmur­nej atmos­fery Eirama wyło­niło się kil­ka­na­ście stat­ków o bul­wia­stych kadłu­bach, przy­sto­so­wa­nych przede wszyst­kim do zanu­rza­nia się pod powierzch­nię wody, a dopiero w dru­giej kolej­no­ści do lotów kosmicz­nych.

– Są tu! – zawo­łał Rap­tus. Jego sta­tek wyrwał się naprzód, ale za chwilę się zatrzy­mał.

– Spo­koj­nie – ostrzegł go ponow­nie porucz­nik Segaru.

– To te nowe statki – wykrztu­sił Rap­tus, dysząc ciężko. – Ich sys­temy ste­row­ni­cze są zbyt czułe.

– Jaasne – mruk­nął Trzy­nastka, a pozo­stali par­sk­nęli śmie­chem.

– Pamię­taj­cie – upo­mnie­nie Xiri sku­tecz­nie ich uci­szyło – Eiram też odbiera ładu­nek. Zarówno oni, jak i my eskor­tu­jemy dostawy na nasze pla­nety. Cze­kaj­cie na moje roz­kazy.

– Pani kapi­tan – zgło­sił porucz­nik Segaru. – Wywo­łują cię.

Xiri obli­zała przed­nie zęby. Sta­rała się nie myśleć o swoim pra­gnie­niu i walą­cym nie­spo­koj­nie sercu. Eska­dra jej potrze­bo­wała. Podob­nie jak E’ronoh.

– Tu kapi­tan Xiri A’lba­ran – powie­działa, sta­ra­jąc się brzmieć pew­niej, niż się czuła.

– Pani kapi­tan, tu gene­rał Nhi­van Lao – dobiegł z jej gło­śnika rze­czowy głos, znie­kształ­cony przez sys­temy prze­sta­rza­łego myśliwca. Ude­rzyła mocno w panel, aby skło­nić je do lep­szej współ­pracy i pozbyć się zakłó­ceń. – Uzgod­ni­li­śmy, że kory­tarz mię­dzy pla­ne­tami będzie czy­sty. I to wy zapro­po­no­wa­li­ście te warunki, o ile się nie mylę…

– Zga­dza się, gene­rale – odparła Xiri. – Ale nasz trans­port się opóź­nia. Na waszym miej­scu rów­nież oka­za­li­by­śmy wam tę uprzej­mość i…

– Och, czyżby? – prych­nął gene­rał.

Xiri nie dała się jed­nak spro­wo­ko­wać, więc w ete­rze zapa­dła cisza, aż w końcu męż­czy­zna odchrząk­nął i pod­jął:

– W porządku zatem. Pil­nuj­cie więc, żeby nie opusz­czać waszej strony kory­ta­rza.

– Oczy­wi­ście. – Roz­łą­czyła się, zak­tu­ali­zo­wała dane doty­czące roz­lo­ko­wa­nia swo­jej eska­dry, po czym ści­snęła moc­niej stery i wbiła wzrok w pustą prze­strzeń kosmiczną, jakby mogła samą tylko siłą spoj­rze­nia otwo­rzyć w niej czarną dziurę i wyrwać trans­por­to­wiec z nad­prze­strzeni.

– Powin­ni­śmy zabrać wszystko, co mają, plus nasz ładu­nek – wark­nął Rev. – Założę się, że pla­nują to samo. Idę o zakład, że…

– Nie ufał­bym Eiram­czy­kom, nawet gdy­bym miał dwoje zdro­wych oczu – wszedł mu w słowo porucz­nik Segaru. – Ale na razie zosta­jemy na swo­ich poste­run­kach.

– Czy nie stra­cił pan przy­pad­kiem oka w pierw­szej bitwie, sir? – zagad­nął Rap­tus.

– Zga­dza się.

– Chcę, żeby ten kanał pozo­stał czy­sty – ostrze­gła Xiri. – Czy to jasne?

Jeden po dru­gim człon­ko­wie eska­dry roz­łą­czali się, potwier­dza­jąc przy­ję­cie roz­kazu.

Lampki sygna­li­za­cyjne jej sys­temu czuj­ni­ków ponow­nie zamru­gały.

– Zbliża się sta­tek, za chwilę opu­ści nad­prze­strzeń – oznaj­miła, czu­jąc, jak wnętrz­no­ści skrę­cają jej się w cia­sny węzeł ocze­ki­wa­nia.

Pośród ota­cza­ją­cych ich punk­ci­ków świetl­nych znaj­do­wała się ukryta strefa wyj­ścia z nad­prze­strzeni, którą Repu­blika utwo­rzyła kilka lat temu. Wyglą­dało na to, że mimo iż E’ronoh i Eiram tkwiły w samym środku kosmicz­nego wygwiz­dowa, znaj­do­wały się jed­no­cze­śnie na tra­sie wio­dą­cej w każde dowolne miej­sce w galak­tyce.

Gdy sta­tek wyszedł z nad­prze­strzeni, Xiri wstrzy­mała oddech. Pro­wa­dziła swoją eska­drę nad błysz­czą­cymi igli­cami Doliny Modine, widziała, jak kwitną pierw­sze pustynne róże, a jed­nak w tej chwili nic nie wyda­wało jej się pięk­niej­sze od tego sta­rego, zardze­wia­łego trans­por­towca z lodem.

Pochy­liła się wycze­ku­jąco naprzód, a jej usta roz­cią­gnęły się w uśmie­chu tak sze­ro­kim, że spierzch­nięte wargi popę­kały i zaczęły krwa­wić. Mimo to, obser­wu­jąc, jak holow­nik sunie kory­ta­rzem mię­dzy E’ronoh i Eira­mem, nie mogła się opę­dzić od bole­snej świa­do­mo­ści, że cały lód prze­wo­żony na jego pokła­dzie jest już roz­dy­spo­no­wany i będą musieli zna­leźć spo­sób, by zdo­być wię­cej, zanim roz­dzielą ostat­nie kro­ple wody. Tym jed­nak zamie­rzała się mar­twić póź­niej.

Była o krok od wywo­ła­nia trans­por­towca, gdy czuj­niki jej myśliwca zapisz­czały, tym razem sygna­li­zu­jąc ano­ma­lię.

– Pani kapi­tan? – ode­zwał się Segaru, wyraź­nie zmar­twiony i zdez­o­rien­to­wany. – Z nad­prze­strzeni wycho­dzą wła­śnie dwa kolejne statki. Musimy oczy­ścić… – Urwał, gdy tuż przed nimi zma­te­ria­li­zo­wała się potężna jed­nostka, tylko o włos uni­ka­jąc zde­rze­nia z jej stat­kami. Do tej pory Xiri widziała podobne maszyny jedy­nie w Holo­Ne­cie, a z gorącz­ko­wych komen­ta­rzy, które natych­miast roz­brzmiały na kanale, wyni­kało, że człon­ko­wie jej eska­dry rów­nież.

– Czy to long­beam typu Alif?

– Czy to nie statki Repu­bliki?

– _Dank far­rik_, co tu robi Repu­blika?

Long­be­amy miały wąskie kadłuby, zakoń­czone zwę­ża­ją­cymi się dzio­bami. Xiri śle­dziła tor ich lotu, gro­żący podwójną koli­zją z trans­por­tow­cem lodu. Aby zapo­biec zde­rze­niu, holow­nik zawi­nął w bok i zmie­nił kurs, kie­ru­jąc się w stronę Eirama. Jeśli ścią­gnie go gra­wi­ta­cja oce­anicz­nej pla­nety, E’ronoh będzie mogło się poże­gnać z kolejną dostawą wody. Eiram mógłby prze­jąć trans­port tylko dla­tego, że zna­lazł się w ich prze­strzeni, a cały trud, jaki Xiri wło­żyła w dopro­wa­dze­nie do tej sytu­acji – tym­cza­so­wego zaskle­pie­nia bole­snej rany wojny, aby zapew­nić chwi­lowy pokój – poszedłby na marne.

Gdyby jed­nak inter­we­nio­wała, naru­szy­łaby gra­nice kory­ta­rza i wkro­czy­łaby na tery­to­rium prze­ciw­nika, który mógłby roz­po­cząć ostrzał.

– Gene­rale Lao? – rzu­ciła do mikro­fonu. – Zgłoś się!

Jego odpo­wiedź zagłu­szył trzask zakłó­ceń.

– Pani kapi­tan… – roz­brzmiał na ich pry­wat­nym kanale nie­spo­kojny głos porucz­nika Segaru.

Palce Xiri na panelu kon­tro­l­nym zadrżały.

– Pró­buję ich wywo­łać!

Jeden z long­be­amów zgło­sił się, nada­jąc znie­kształ­cony komu­ni­kat:

– Tu repu­bli­kań­ski long­beam „Paxion”. Kto jest tu odpo­wie­dzialny za kie­ro­wa­nie ruchem nad­prze­strzen­nym?

Xiri nie mogła powstrzy­mać gorz­kiego śmie­chu.

– „Paxion”? Zawra­caj­cie. Nie macie upo­waż­nie­nia do wkra­cza­nia w e’roniań­ską prze­strzeń kosmiczną.

– Z kim roz­ma­wiam? – spy­tał ura­żony głos.

Xiri nie odpo­wie­działa. Rzeka złomu i kosmicz­nego śmie­cia przy­śpie­szyła, wzbu­rzona, gdy „Paxion” wbi­jał się coraz głę­biej w prze­strzeń mię­dzy dwoma świa­tami. W stronę jej eska­dry mknęły roz­pę­dzone szczątki. Coś, co wyglą­dało jak hełm, roz­trza­skało się o ilu­mi­na­tor jej kok­pitu, pozo­sta­wia­jąc na trans­pa­stali rysę.

Drugi, nie­zi­den­ty­fi­ko­wany long­beam odbił od „Paxiona” i skie­ro­wał się w stronę księ­życa. Ponie­waż jed­nak Eiram i E’ronoh znaj­do­wały się tak bli­sko sie­bie, kory­tarz kosmiczny był nie­zwy­kle wąski, a statki nie­przy­zwy­cza­jone do nawi­ga­cji w ich ukła­dzie mogły łatwo wpaść w stud­nię gra­wi­ta­cyjną któ­rejś z pla­net. Pilot „Paxiona” naj­wy­raź­niej nie przy­wykł do tak deli­kat­nych manew­rów i zaczy­nało go już ścią­gać w kie­runku E’ronoh. Kiedy próby nawią­za­nia kon­taktu zawio­dły, Xiri pod­jęła decy­zję: wie­działa, że musi coś zro­bić. Musiała dzia­łać – i liczyć na to, że Eiram zro­zu­mie, iż to próba unik­nię­cia long­beama, a nie akt agre­sji.

– Eska­dro Thy­lo­gni­stych? Za mną! – rzu­ciła do komu­ni­ka­tora, pod­no­sząc swój myśli­wiec coraz wyżej i wyżej. – Oddal­cie się od „Paxiona” i pod żad­nym pozo­rem nie prze­kra­czaj­cie, powta­rzam, nie prze­kra­czaj­cie gra­nic kory­ta­rza.

– Ale trans­por­to­wiec wciąż leci w złą stronę! – zawo­łał spa­ni­ko­wany Rap­tus. Widziała, jak jego dia­bli myśli­wiec odłą­cza się od ich grupy.

– Thy­lo­gni­sty Dzie­więć, utrzy­maj szyk! – roz­ka­zała Xiri. – Porucz­niku Segaru, niech pan wywoła holow­nik i poleci im zmie­nić kurs. Ja roz­mó­wię się z gene­ra­łem.

Nie miała jed­nak oka­zji tego zro­bić. Zbun­to­wany dia­bli myśli­wiec cał­ko­wi­cie wyła­mał się z szyku i mknął przez prze­strzeń, wyko­nu­jąc gwał­towne zwroty i prze­chyły.

– Thy­lo­gni­sty Dzie­więć, gdy­byś nie zagra­żał bez­pie­czeń­stwu naszej misji, pogra­tu­lo­wał­bym ci naj­lep­szego lotu w two­jej kla­sie – rzu­cił kwa­śno porucz­nik Segaru. – A teraz bierz dupę w troki i natych­miast tu wra­caj!

– To nie ja! – jęk­nął Rap­tus. – Stra­ci­łem kon­trolę nad stat­kiem! Nie mogę…

– Dzie­wiątko, to był roz­kaz! Sły­szysz?! – wark­nęła Xiri, krzy­wiąc się na dźwięk trza­sków sprzę­że­nia zwrot­nego. Wszyst­kie statki pró­bo­wały poro­zu­mieć się ze sobą na raz, ale komu­ni­katy nie docie­rały do odbior­ców, bo przez pole szcząt­ków przedarła się wła­śnie świe­tli­sta zie­lona smuga, mknąc na spo­tka­nie sił Eirama. Nie miało zna­cze­nia, że wiązka nie tra­fiła. To był strzał oddany z e’roniań­skiego myśliwca Thy­lo­gni­stego Dzie­więć.

I ta jedna salwa wystar­czyła.

Xiri nie sły­szała nic poza ogłu­sza­ją­cym dud­nie­niem pulsu w skro­niach. Czuła w ustach smak krwi ze spę­ka­nych warg, a z gar­dła wydo­był jej się zdu­szony, bez­radny okrzyk. Na chwilę zapa­no­wała cisza, gdy komu­ni­ka­tory zamil­kły, a potem każda z eiram­skich jed­no­stek odpo­wie­działa ogniem.Rozdział czwarty. Kanał Rayes, miasto stołeczne Erasmus, Eiram

Kiedy nad Eira­mem spa­dały gwiazdy, nikt nie patrzył w górę. Miesz­kańcy sto­licy wie­dzieli, że nie ma nic szcze­gól­nie inte­re­su­ją­cego w kawał­kach skał z kosmosu – nie wtedy, gdy bur­czało im w żołąd­kach, a racji było bole­śnie mało. I wła­śnie dla­tego w momen­cie, gdy dwa obiekty prze­biły się przez wiecz­nie spo­wi­ja­jące gór­skie szczyty chmury, nikt nie zaczął pani­ko­wać. Nikt nie odczu­wał stra­chu. Nikt nie wypo­wia­dał życzeń ani nie podzi­wiał, jak szczątki opa­dają w dół. Już wkrótce miej­skie wie­życzki rakiet obron­nych namie­rzą cel, a w razie awa­rii poci­sków, kopuły elek­tro­sta­tyczne, ota­cza­jące tak wiele głów­nych miast Eirama, ochro­nią znaj­du­ją­cych się pod nimi oby­wa­teli.

Phan-tu Zenn był pierw­szą osobą, która zauwa­żyła statki wcho­dzące w atmos­ferę pla­nety. Pocho­dzący zni­kąd chło­piec miał dziwny zwy­czaj spo­glą­da­nia w niebo.

Roz­pro­wa­dzał racje żyw­no­ściowe i niósł pomoc miesz­kań­com oko­lic Kanału Rayes, wąskiego szlaku wod­nego, wpa­da­ją­cego do Morza Era­smus. W tej czę­ści mia­sta obskurne budynki nacho­dziły na sie­bie jak rzędy zgni­łych, krzy­wych zębów. Wysy­cha­jące wodo­ro­sty i pąkle zna­czyły ściany i mury kanału, niczym okru­chy chleba, po któ­rych każdy mógł dotrzeć do przy­stani. Wychu­dzone sło­no­wodne ptaki, pod­la­tu­jące zbyt bli­sko kopuły, rażono impul­sami elek­trycz­nymi, co uczyło je, aby nie powta­rzały tego błędu. Prze­zro­czy­sta tar­cza ochronna ota­cza­jąca mia­sto była jed­nak widoczna dzięki bia­łym pasmom wyła­do­wań elek­trycz­nych, powta­rza­ją­cych wzory wzno­szą­cych się fal, ozna­cza­ją­cych punkty dostępu dla stat­ków, które mogły przez nią prze­cho­dzić, a w tle wiecz­nie dawał się sły­szeć cha­rak­te­ry­styczny szum osłon.

Phan-tu nie powi­nien był w ogóle prze­by­wać na tere­nie Kanału Rayes, ale na prze­strzeni lat nauczył się wymy­kać swo­jej ochro­nie. Wsko­czył na grzbiet ago­pie i popro­wa­dził wod­nego konia na swoje ulu­bione molo.

W kilka chwil został oto­czony przez tłum ludzi – zarówno tych uro­dzo­nych i wycho­wa­nych nad Rayes, jak i uchodź­ców, przy­by­wa­ją­cych tłum­nie z zachod­nich wysp, które ostat­nio zostały zaata­ko­wane przez siły E’ronoh. Phan-tu powi­nien się cie­szyć, że wojna z ich bliź­nia­czą pla­netą nie dotarła jesz­cze do sto­licy, ale znisz­cze­nie pobli­skich miast ozna­czało, że infra­struk­tura Era­smusa ero­do­wała tak szybko, jak ich wybrzeża w porze mon­su­no­wej. I to wła­śnie ci na samym dole naj­do­tkli­wiej odczu­wali brze­mię tego cię­żaru.

Mimo to nawet teraz, wrę­cza­jąc potrze­bu­ją­cym racje żyw­no­ściowe, gra­nulki nawad­nia­jące i wszystko inne – cokol­wiek tylko zdo­łał wydo­stać z pała­co­wych odpa­dów – był bole­śnie świa­dom tego, że to sta­now­czo za mało. Opróż­nił już swój wózek, a prze­cież dopiero co zaczął roz­da­wać jego zawar­tość! Czuł w piersi doj­mu­jący ból, patrząc, jak rodzice i starsi odcho­dzą z pustymi rękami. Posu­nął się nawet do tego, że zaofe­ro­wał miej­sco­wym swoją tunikę z lnia­nego włókna i wyszy­wane złotą nicią pan­to­fle, które spra­wiały, że czuł się wręcz idio­tycz­nie w tym oto­cze­niu. Ale nikt ich nie chciał. Z dru­giej strony jed­nak nikt na niego nie pomsto­wał ani nie powie­dział pod jego adre­sem złego słowa – nie pozwo­lili, aby ich despe­ra­cja prze­ro­dziła się w gniew. A przy­naj­mniej nie ten wymie­rzony bez­po­śred­nio w niego.

Phan-tu był prze­cież jed­nym z nich.

Wie­dział, że powi­nien już wra­cać do pałacu. Jego matki z pew­no­ścią się o niego mar­twiły. Ale pamięć mię­śniowa zapro­wa­dziła go na molo. Zano­to­wał w pamięci, ile osób ode­szło z niczym. Wię­cej, niż mógł zli­czyć. Bez­rad­ność, którą czuł w związku z tym fak­tem, dła­wiła go nie­mal fizycz­nie i szu­kał uko­je­nia w widoku morza.

Na naj­bar­dziej wysu­nię­tym na połu­dnie krańcu kanału, po spę­ka­nym molo peł­zał bla­do­nie­bie­ski skor­pion wiel­ko­ści kamyka – zbyt młody, aby być jado­wi­tym, ale na tyle mały, że musiał jakimś cudem prze­śli­zgnąć się przez kopułę. Zrzu­cił go kop­nia­kiem z kra­wę­dzi.

Wzdłuż wybrzeża tło­czyły się małe kwa­dra­towe domki, wznie­sione z bia­łego kamie­nia i poma­lo­wane na jaskrawe odcie­nie błę­kitu, zie­leni i żółci. Płó­cienne mar­kizy zapew­niały nie­wiele cie­nia w peł­nym słońcu, ale tak czy ina­czej, to był jego dom. Kie­dyś, przed naj­gor­szym mon­su­nem w jego życiu, miesz­kał tu ze swoją bio­lo­giczną matką i młod­szą sio­strą Tallą. Pew­nego razu, gdy kopuła elek­tro­sta­tyczna nie wytrzy­mała naporu sztor­mo­wych fal, wszyst­kich zmio­tło bez­li­to­sne morze. Tylko jemu udało się dotrzeć do brzegu.

Gdy tłumy się roze­szły, dziew­czynka z krót­kimi brą­zo­wymi lokami, ubrana w sukienkę uszytą z jakie­goś prze­two­rzo­nego płótna, szarp­nęła go za nogawkę spodni. Wyglą­dała jak jego sio­stra, więc przy­klęk­nął i wska­zał na jej zamkniętą pięść.

– Co tam masz? – zapy­tał.

Wyda­wała się mocno pode­ner­wo­wana, ale Phan-tu uśmiech­nął się do niej cie­pło. Miała taką samą cerę jak on –
jasno­brą­zową skórę, usianą zie­lon­ka­wymi pie­gami i bla­do­zie­lone oczy, cha­rak­te­ry­styczne dla Eiram­czy­ków, któ­rzy osie­dlili się na pla­ne­cie wiele poko­leń temu.

– Dla kró­lo­wej – wymam­ro­tała, roz­pro­sto­wu­jąc drobne paluszki i odsła­nia­jąc garstkę pokry­tych bło­tem pereł.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: