- W empik go
Stara osa: Kilka rysów towarzyskich - ebook
Stara osa: Kilka rysów towarzyskich - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 247 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Tak powszechnie zarzucano mi i złośliwość w moich dziennikarskich artykułach i upodobanie do przedstawiania w powieściach tylko ujemnej strony społeczeństwa, że znużony morałami z jednej, a podniecony ambicją z drugiej strony, postanowiłem napisać książkę niepodobną do wszystkich moich poprzednich, ogołoconą zupełnie i z sarkastycznego stylu i z charakterów czarnych, zastępując je szaremi tylko. Miałem tedy zamiar przenieść moich bohaterów w błogie czasy pasterskie, a dawszy im w ręce sielankowe piszczałki, urządzić wielkie unialssono na temat sentymentnej pieśni Filona i Laury. Lecz, niestety! mój mózg rozrzedzony w fejletonicznych marzeniach i serce ostudzone pod akwilonem zepsutego smaku tej części czytelników, która choruje na nerwy i nie lubi moralnych mdłości…. nie podołały przedsięwzięciu. Już, już miałem wyrzec się zamiaru utworzenia cnotliwej i moralnym stylem napisanej książki, gdy szczęśliwym dla mnie, i dla nakładcy wypadkiem, pod czas wycieczki na wieś, przeglądając stare papiery pozostałe po mojej matce, natrafiłem na spory rękopism powieści, którą pisałem zaraz po wyjściu ze szkół, gdy serce miałem świeże jak woda zdrojowa, a uczucia, jak wiśnie, rumiane!
Otóż rękopism ten, napisany stylem bardzo młodzieńczym!! prawie bez żadnej poprawki podaję wam dzisiaj dla moralnego pożytku z tem wszakże zastrzeżeniem, że jeśli dawny, młodzieńczy sposób pisania nie podoba się i recenzentom i Katońskiej części czytelników, wrócę znowu do mego ironicznego pióra i będę pisał mniej uczuciowe ale i mniej soporyficzne powieści.
Autor.I.
– "Nie pojmuję się! – miejsca sobie znaleść niemogę! – Wyśmiewałem się z tych słabych marzących główek, zatopionych w rozpamiętywaniu rysów twarzy sympatycznej piękności, które salon, to gładkie i zimne zwierciadło, ukazał im w swoiej głębi, w powtarzaniu słów prostych nie mających żadnego znaczenia, a które dla tego że wybiegły z ust czarodziejki, nabierały czarodziejskiego powabu! – A jednak nie umiem sobie zaradzić! I… na honor! już chyba pójdę do Klemensa; on doświadczony żeglarz na morzach sentymentu przecież będzie umiał wskazać bezpieczną drogę dla mojej serdecznej nawy. – I młody dwudziestokilkoletni Erazm, o czarnem oku i pełnej życia fizionomji, trzasnąwszy drzwiami swego mieszkania, wybiegł na Krakowskie Przedmieście i pędził potrącając przechodzących. Około poczty spostrzegł Klemensa – był to traf szczęśliwy bo zwykle rzeczy szukane kryją się przed nami….
Dwaj przyjaciele zatrzymali się, Klemens rzekł prędko wpół żartem:
– Erazmie! witaj i żegnaj! nie mam ani minuty do stracenia.
Pójdę więc z tobą razem, gdzie idziesz?
– Do teatru – już siódma.
– Zapewne grają coś nowego?
– Mało mnie obchodzi przedstawienie.
– Dla czegóż więc idziesz do teatru?
– Gdybyś pojmował że można z innych przyczyn spieszyć do teatru, powiedziałbym ci najchętniej, ale tyś sensat, niezrozumiesz mnie zupełnie – drżę przed twoją powagą!
– Na Boga nie żartuj i mnie pożera namiętność.
– Kupiłeś pewnie jaką starą książkę, przedmiot nie dla mnie, żyję rzeczywistością.
– Klemensie wysłuchaj mnie! Idźmy – mów czego żądasz – trzeba być słownym, moja piękności zasługuje na to.
– Więc jesteś zakochany?
– Cóż dziwnego! nie wszyscy jak ty lubią, klasztorne życie od czegóż młodość?
– Niestety! ja nia mam młodości nadziei…
– Chłopcze dla Boga! z twych piersi wyszło głębokie westchnienie. – Jeżeli to prawda o czem wątpię żeś zakochany bez wzajemności, daj krzyżyk na drogę i obróć się w przyjaźniejszą stronę.
– Klemensie!
– Ale nie ma o czem mowić – miłość bez wzajemności – to skóra bez futra, do widzenia!
Klemens podał młodzieńcowi rękę i zniknął pod kolumnami teatru. Zamyślonego Erazma powitał nadchodzący flegmatyczny Teofil.
– Tym razem nie wątpię, będę miał z ciebie towarzysza.
– Pragnąłbym szczerze, ale brak mi humoru.
– Trudna sprawa, dostałeś się w moje ręce nie tak łatwo cię puszczę przedewszystkiem honor dla dawnego kolegi, szukając znajdziemy przedmiot, który nasze usposobienie naprawi.
Mam ci wiele do powiedzenia – ot pójdziemy do poczciwego Francuza, – nie daleki a tak nieprzyjaciel na tym samym placu.
Teofil zadowolony ze spotkania, prowadził swego kolegę, na drodze zetknęli się z poczciwym zawieruchą Józefem, który nie wymawiał się od towarzystwa. Weszli więc razem do bliskiej restauracyi. Teofil nie lubił posuwać się do ostateczności, z tem wszystkiem żył życiem koleżeńskiem i pamiętał o podniebieniu, zamówił kolację a tymczasem kazał wystawić małą szklarnią bateryę, Erazm lękał się tego ognia, za to Józef więcej wytrawny usposabiał i dodawał męztwa – Powoli ożywiły się twarze, wypowiedziały się cuda szkolne i późniejsze, wreście Teofil wzniósł toast za zdrowie swojej narzeczonej.
– Z serca ci winszuję i zazdroszczę, rzekł Erazm.
– A ja ubolewam nad nieszczęściem, dodał Józef, i jeżeli można zalecam wycofanie się.
– Ależ kochany Józefie, trzeba coś przedsiewziąść mówił Teofil: życie bez celu, bez zajęcia, nudzić mnie zaczyna, podupadłem nawet na apetycie; ojciec oddaje mi wieś, żeni mnie z jedną z sąsiadek.
– I znasz ją od dawna, spytał Józef.