Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Starcrossed - ebook

Wydawnictwo:
Seria:
Data wydania:
7 lipca 2023
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
49,90

Starcrossed - ebook

Pierwszy tom bestsellerowej trylogii sprzedanej w 21 krajach w prawie 1 000 000 egzemplarzy.

Przeznaczenie ich połączyło. Bogowie chcą ich rozłączyć.
Pasjonująca opowieść o miłości dwojga amerykańskich nastolatków. Miłości, która zaczęła się tysiące lat wcześniej w świecie greckich bogów i śmiertelników.

Szesnastoletnia Helen Hamilton zawsze czuła się inna niż wszyscy. Usiłowała to ukryć, co nie było łatwe w Nantucket – na tak małej i odciętej od świata wysepce. A teraz jest coraz trudniej.
Zaczyna dręczyć ją sen… Powraca co noc. Helen błądzi przez jałową ziemię dotkniętą klęską suszy. Rano budzi się w pyle, jej stopy pokrywa kurz. Ukazują się jej trzy płaczące krwią kobiety w bieli…
A kiedy w szkole zjawia się Lucas Delos, nieśmiałą i łagodną Helen ogarniają dwie myśli:
Pierwsza – że Lucas to najpiękniejszy chłopak, jakiego spotkała.
Druga – że chce go zabić gołymi rękami…
Helen odkrywa tajemnice swojego pochodzenia i pojmuje, że mity to nie zawsze tylko legenda. Greccy bogowie nie zginęli. A boginie zemsty skazały rody Helen i Lucasa na odwieczną nienawiść.

Czy ich miłość zdoła przezwyciężyć przeznaczenie?

Wciągająca fabuła pełna niespodziewanych zwrotów akcji, oparta na pasjonującym wątku nieuchronnego i okrutnego przeznaczenia, odzwierciedla dzisiejsze lęki, marzenia, bezsilność młodych ludzi, ale daje też siłę i nadzieję do walki o swój los. Booklist

JOSEPHINE ANGELINI, młoda Amerykanka, wywołała swoim debiutem burzę wśród wydawców na całym świecie. Amerykańskie wydawnictwo zapłaciło na podstawie nieukończonego tekstu ponad milion dolarów za prawa do publikacji Starcrossed. I kupiło dwa dalsze tomy – nienapisane jeszcze – Dreamless i Goddess. Trylogia stała się bestsellerem w 21 krajach i sprzedała się w blisko 1 000 000 egzemplarzy.
Wyjątkowość tej serii polega na niezwykłym połączeniu greckiej mitologii i codziennego życia współczesnych nastolatków, ich pięknej i niemożliwej miłości.

Kategoria: Young Adult
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-241-6251-2
Rozmiar pliku: 1,4 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZDZIAŁ 1

Ale jakbyś mi kupił samochód, byłby twój, jak wyjadę na studia. Praktycznie nowy – powiedziała z zapałem Helen Hamilton.

Niestety, ojciec nie był taki głupi.

– Lennie, tylko dlatego że w Massachusetts uważają, że szesnastolatki mogą prowadzić… – zaczął Jerry.

– Mam prawie siedemnaście lat – przypomniała Helen.

– …to nie znaczy, że ja się muszę z tym zgadzać.

Wygrywał, ale Helen jeszcze nie przegrała.

– Wiesz, że Świnka pociągnie najwyżej z rok, dwa. – Wiekowy jeep wrangler ojca spokojnie mógł parkować przed zamkiem, w którym podpisano Wielką Kartę Swobód. – A pomyśl, ile byśmy zaoszczędzili z hybrydą. Albo z czymś elektrycznym. Powiew przyszłości, tato.

– Uhm. – Tylko tyle powiedział.

Teraz przegrała.

Jęknęła cicho i spojrzała nad balustradą promu, który wiózł ją z powrotem na Nantucket. Rozmyślała o kolejnym roku na wyspie. Znowu czeka ją jeżdżenie do szkoły na rowerze w listopadzie. A już kiedy dopada śniegu, będzie musiała żebrać, żeby ktoś ją zabrał samochodem. Albo, co najgorsze, jeździć autobusem. Koszmar. Aż się wzdrygnęła i starała się o tym nie myśleć. Część turystów – korzystali ze Święta Pracy – gapiła się na nią (normalka), więc bardzo dyskretnie odwróciła twarz. Gdy spoglądała w lustro, nie widziała nic nadzwyczajnego – oczy, nos, usta – ale nieznajomi, ludzie spoza wyspy, lubili się na nią gapić, i to było naprawdę wkurzające.

Na szczęście tego popołudnia większość turystów płynęła promem po to, żeby podziwiać widoki, a nie Helen. Przed końcem lata tak bardzo chcieli się nasycić krajobrazem, wręcz bajecznym, że czuli się w obowiązku witać wszystkie cuda Atlantyku ochami i achami. Na Helen one w ogóle nie robiły wrażenia. Odkąd tylko pamięta, dla niej dorastanie na maleńkiej wyspie było cz ystą męką i nie mogła się doczekać, aż wreszcie wyjedzie na studia z Nantucket, z Massachusetts, a nawet, jeśli się uda, ze Wschodniego Wybrzeża w ogóle.

Nie żeby nienawidziła rodzinnego domu. Tak naprawdę z ojcem dogadywała się idealnie. Mama zostawiła ich oboje, kiedy Helen była mała, a Jerry wcześnie się nauczył, jak zapewnić córce odpowiednią dawkę uwagi. Nie trząsł się nad nią za bardzo, ale zawsze był obok, kiedy go potrzebowała. Dlatego chociaż miała do niego lekkie pretensje o samochód, wiedziała, że nie mogłaby prosić o lepszego tatę.

– Cześć, Lennie! Jak leci? – krzyknął ktoś. Znajomy głos. W stronę Helen szła Claire, jej najlepsza przyjaciółka od zawsze. Umiejętnie torowała sobie drogę łokciami między turystami, co to ledwo trzymali się na nogach.

Jednodniowi wycieczkowicze – szczury lądowe – uskakiwali przed Claire, jakby była potężnym futbolistą, a nie drobniutkim elfem w sandałkach na koturnie. Bez trudu wydostała się z chaosu, który sama wywołała, i stanęła obok Helen przy balustradzie.

– Chichota! O, ty też już zrobiłaś zakupy do szkoły. – Jerry objął ramieniem Claire i jej torby.

Claire Aoki, vel Chichota, była prawdziwą twardzielką. Miała metr pięćdziesiąt siedem i delikatne azjatyckie rysy. Ale każdy, kto dałby się temu zwieść i nie dostrzegł jej zadziornej natury, ryzykował, że nieźle oberwie od niedocenionego przeciwnika. Przezwisko „Chichota”, było jej osobistą porażką. Tak ją nazywali od dziecka. Na obronę przyjaciół i rodziny można powiedzieć, że nie dało się Claire tak nie nazywać. Jej chichot był bezkonkurencyjny, najlepszy we wszechświecie. Nigdy nie wymuszony, nie przeraźliwy. I zawsze zaraźliwy.

– Ma się rozumieć! – Claire serdecznie uściskała Jerry’ego, ignorując znienawidzone przezwisko. – A teraz, panie mojej najlepszej przyjaciółki, pozwól, że zamienię słowo z twoją latoroślą. Wybacz nieuprzejmość, ale to ściśle tajne. Powiedziałabym ci…

– Ale wtedy musiałabyś mnie zabić – dokończył domyślnie Jerry i uprzejmie zmył się do sklepiku po coś słodkiego i gazowanego, kiedy jego córka, główny inspektor żywieniowy, nie patrzy.

– I co my tu mamy, królowo. – Claire złapała torby Helen i zaczęła w nich grzebać. – Dżinsy, rozpinany sweter, koszulka, bieli… O nie! Kupujesz bieliznę z tatą? Błe!

– Tak jakbym miała jakiś wybór! – poskarżyła się Helen i wyrwała jej torbę. – Potrzebowałam nowych staników! Kiedy je mierzyłam, tata zbunkrował się w księgarni. Ale myśl, że jest niedaleko, kiedy kupuję bieliznę… Masakra! – Uśmiechnęła się i zaczerwieniła.

– E tam, bez przesady. Przecież i tak nigdy nie kupujesz nic seksownego. O rajusa, Lennie, nie było nic bardziej w stylu mojej babci? – Claire podniosła białe bawełniane figi.

Helen złapała babcine majty i wepchnęła je na dno torby, a przyjaciółka wybuchnęła swoim obłędnym chichotem.

– Wiem, wiem, moje sztywniactwo jest jak wirus – odparła Helen. Jak zwykle natychmiast zapomniała o złośliwości Claire. – Nie boisz się, że się zarazisz ode mnie nieuleczalnym nudziarstwem?

– Nie. Jestem zbyt ostra i to mnie uodparnia. Tak czy siak sztywniacy są najlepsi. Łatwo was zepsuć. Poza tym uwielbiam, jak się czerwienisz, kiedy tylko mówię o bieliźnie.

Claire musiała się przesunąć, bo jacyś pstrykacze fotek wpakowali się tuż obok niej. Po chwili wykorzystała odpowiedni ruch pokładu, odepchnęła ich z gracją jak ninja. Polecieli na bok, śmiejąc się, że „woda taka wzburzona”. Nie mieli zielonego pojęcia, że w ogóle ich dotknęła. Helen jak zwykle bawiła się wisiorkiem w kształcie serca, który zawsze nosiła na szyi. Teraz przy okazji przepychanki, zgarbiła się przy barierce, żeby dopasować się do drobnej figury przyjaciółki.

Na nieszczęście nieśmiała do bólu Helen przyciągała wzrok swoją sylwetką; miała metr siedemdziesiąt pięć i dalej rosła. Modliła się do Jezusa, Buddy, Mahometa i Wisznu, żeby to się wreszcie skończyło, ale nocą wciąż czuła w rękach i nogach gorące mrowienie – znów rosły jej mięśnie i kości. Przyrzekła sobie, że jeśli przekroczy metr osiemdziesiąt, to już będzie wystarczająco wysoko i wtedy wdrapie się na barierkę, i rzuci ze szczytu latarni morskiej w Siasconset.

Sprzedawcy zawsze jej powtarzali, jakie ma szczęście, ale nawet oni nie potrafili znaleźć spodni, które by na nią pasowały. Helen pogodziła się więc z tym, że jeśli chce kupić dżinsy dobrej długości, musi wybrać kilka rozmiarów za duże. A jeżeli woli, żeby nie zjeżdżały jej z bioder, to kostki będzie owiewał wiatr. Z pewnością sklepowe „wredne zazdrośnice” nie łaziły ze zmarzniętymi kostkami. Ani z pośladkami na wierzchu.

– Wyprostuj się – rzuciła automatycznie Claire na widok zgarbionej przyjaciółki, a Helen natychmiast posłuchała. Claire miała fioła na punkcie odpowiedniej postawy, co jakoś wiązało się z jej superelegancką mamą Japonką i jeszcze bardziej elegancką babcią w kimonie.

– Dobra, a teraz do rzeczy – oznajmiła Claire. – Znasz tę ogromną posiadłość za gazylion dolarów, tego futbolisty z New England Patriots?

– Tę w Siasconset? Pewnie. A co? – Przed oczami stanął Helen dom z prywatną plażą i poczuła ulgę, że sklep jej taty nie przynosi dość pieniędzy, żeby mogli kupić dom w pobliżu wody.

Kiedy była dzieckiem, o mało nie utonęła i od tego czasu skrycie wierzyła, że ocean próbuje ją zabić. Te z lekka paranoidalne podejrzenia zachowała dla siebie… ale wciąż fatalnie pływała. No, żeby nie było – przez kilka minut utrzymywała się na powierzchni, ale ogólnie porażka. Zawsze w końcu leciała na dno jak kamień – i nieważne jak słony był ocean i jak mocno machała rękami.

– Kupiła go w końcu jakaś duża rodzina – ciągnęła Claire. – Czy może dwie. Nie wiem dokładnie, ale zdaje się, że jest tam dwóch ojców. Są braćmi i obaj mają dzieci… Czyli te dzieci są krewnymi, tak? – Zmarszczyła brwi. – Nieistotne. Chodzi o to, że ktokolwiek się tam wprowadził, ma mnóstwo dzieciaków. Wszystkie mniej więcej w tym samym wieku. I zdaje się, że dwóch chłopaków jest z tego roku co my.

– Czekaj, niech zgadnę – powiedziała Helen śmiertelnie poważnie. – Postawiłaś tarota i wyszło ci, że obaj zakochają się w tobie do szaleństwa, a potem stoczą dramatyczny pojedynek na śmierć i życie.

Claire kopnęła przyjaciółkę w kostkę.

– Nie, idiotko. To znaczy, że jest po jednym dla każdej z nas.

Helen roztarła nogę, udając, że ją zabolało. Ale nawet gdyby Claire kopnęła ją z całej siły, nie dałaby rady zrobić siniaka.

– Po jednym dla każdej? Jak na ciebie za mało w tym dramatyzmu – zakpiła Helen. – Zbyt proste. Nie kupuję tego. Co powiesz na taką wersję? Obie zakochujemy się w tym samym chłopaku. Albo w niewłaściwym, to znaczy w tym, który nas akurat nie kocha, i to my staczamy ze sobą śmiertelny pojedynek.

– Co ty tam wygadujesz? – spytała niewinnym głosikiem Claire, że niby nic nie rozumie, i zaczęła się przyglądać swoim paznokciom.

– Boże, Claire, jesteś taka przewidywalna – roześmiała się Helen. – Co roku odkurzasz te karty, które kupiłaś na wycieczce w Salem, i zawsze przepowiadasz, że zdarzy się coś niezwykłego. Ale za każdym razem niezwykłe jest tylko to, że z nudów nie zapadasz w śpiączkę przed feriami.

– Dlaczego z tym walczysz? – zaprotestowała Claire. – Przecież wiesz, że w końcu zdarzy się coś nadzwyczajnego. Obie jesteśmy zbyt fantastyczne, żebyśmy miały być zwyczajne.

Helen wzruszyła ramionami.

– Mnie tam zwyczajność pasuje. Prawdę mówiąc, załamałabym się, gdyby dla odmiany twoja przepowiednia miała się spełnić.

Claire przechyliła głowę i spojrzała na przyjaciółkę. Helen wysunęła włosy zza uszu, żeby zasłonić twarz. Nienawidziła, kiedy ktoś jej się przyglądał.

– Wiem. Ale ty i zwyczajność? Jak dla mnie to nie styka – powiedziała Claire w zamyśleniu.

Helen zmieniła temat. Zaczęły gadać o planie lekcji, biegach przełajowych i o tym, czy powinny obciąć sobie grzywkę. Helen chciała czegoś nowego, z kolei Claire była absolutnie przeciwna, żeby długich jasnych włosów przyjaciółki dotknęły nożyczki. W końcu zorientowały się, że za bardzo zbliżyły się do – jak to nazywały – strefy zboczeńców, i szybko zawróciły.

Obie nie znosiły tej części promu, ale Helen była na nią szczególnie wyczulona. Przypominała jej tamtego przerażającego faceta, który jednego lata wszędzie za nią łaził, aż pewnego dnia po prostu zniknął z promu. Kiedy się więcej nie pojawił, Helen, zamiast poczuć ulgę, miała wrażenie, jakby zrobiła coś złego. Nigdy nie wspominała o tym Claire, ale pamiętała jasny rozbłysk i ohydny zapach palonych włosów. A potem facet po prostu wyparował. Wciąż na myśl o tym robiło się jej niedobrze, ale łudziła się, że to jakiś kosmiczny żart. Zmusiła się do śmiechu i pozwoliła Claire zaciągnąć się w inną część promu.

Jerry dołączył do nich, gdy cumowali przy nadbrzeżu. Claire pomachała im na do widzenia i obiecała, że następnego dnia postara się wpaść do Helen do pracy, ale że to był ostatni dzień lata, szanse były marne.

Kilka dni w tygodniu Helen pracowała u swojego taty, współwłaściciela sklepu wielobranżowego. Poza poranną gazetą i kubkiem świeżej kawy w News Store można było kupić też ciągutki, landrynki i toffi w prawdziwych szklanych słojach, a także zwoje lukrecji sprzedawanej na metry. Zawsze były tam też świeże kwiaty i ręcznie robione karty z życzeniami, dowcipne prezenty i magiczne przedmioty, sezonowe pamiątki dla turystów i lodówka pełna podstawowych produktów, takich jak mleko i jajka, dla mieszkańców wyspy.

Jakieś sześć lat temu News Store poszerzyło horyzonty, otworzyło z tyłu Cukiernię Kate i od tego momentu interes się mocno rozkręcił. A to dlatego że Kate Rogers była po prostu piekarniczym geniuszem. Potrafiła niemal ze wszystkiego zrobić nadzienie do placka, ciastka, biszkoptu, rolady czy babeczek. Nawet powszechnie znienawidzone warzywa, takie jak brukselka czy brokuły, ulegały woli Kate i nadziewane nimi croissanty biły rekordy popularności.

Kate, kobieta po trzydziestce, była inteligentna i twórcza. Kiedy weszła do spółki z Jerrym, przerobiła zaplecze News Store i zamieniła je w istny raj dla miejscowych plastyków i pisarzy. W dodatku jakimś cudem udało jej się uniknąć atmosfery snobizmu. Bardzo starała się, żeby każdy wielbiciel wypieków i prawdziwej kawy – od białych kołnierzyków po poetów, od robotników z miasta po korporacyjnych młodych wilków – mógł się odprężyć, czytając sobie gazetę przy kontuarze. Umiała sprawić, że każdy czuł się mile widziany. Helen ją ubóstwiała.

Kiedy następnego dnia Helen przyszła do pracy, Kate próbowała rozładować dostawę mąki i cukru. Dramatyczny widok.

– Lennie! Dzięki Bogu, jesteś wcześniej. Pomożesz mi…? – Wskazała na dwudziestokilogramowe worki.

– Pewnie. Nie szarp się tak, bo coś ci się stanie w kręgosłup – ostrzegła Helen i szybko powstrzymała nieudolne wysiłki Kate. – Dlaczego Louis tego nie zrobił? Nie było go rano w pracy? – Mówiła o jednym z pozostałych pracowników.

– Przywieźli towar, kiedy wyszedł. Chciałam na ciebie poczekać, ale jeden klient o mały włos się nie przewrócił o to, więc musiałam przynajmniej udawać, że zamierzam przesunąć to cholerstwo – stwierdziła Kate.

– Zajmę się mąką, jeśli zrobisz mi coś do jedzenia – zaproponowała przymilnie Helen. Zatrzymała się, żeby wybrać przekąskę.

– Załatwione – odparła z wdzięcznością Kate i zaczęła się krzątać z uśmiechem.

Helen poczekała, aż Kate odwróci się do niej plecami, bez wysiłku zarzuciła worek na ramię, swobodnym krokiem podeszła do blatu, otworzyła wór i przesypała trochę mąki do mniejszego plastikowego pojemnika, z którego Kate korzystała w kuchni. Resztę sumiennie przetransportowała do schowka. W tym czasie Kate nalała jej różowej musującej lemoniady, którą Helen tak lubiła, tej z Francji, jednego z tych miejsc, dokąd strasznie chciała pojechać.

– To wcale nie ta twoja niesamowita siła, zwłaszcza jak na kogoś tak szczupłego, mnie martwi. Tak naprawdę wkurza mnie, że nigdy się nie zasapiesz. Nawet w tym gorącu – powiedziała Kate, krojąc wiśnie i ser.

– Zasapałam się – skłamała Helen.

– Odetchnęłaś. A to duża różnica.

– Mam po prostu większe płuca niż ty.

– Ale skoro jesteś wyższa, potrzebujesz więcej tlenu, tak?

Stuknęły się szklankami i upiły łyk lemoniady – uznały, że są kwita. Kate była trochę niższa i pulchniejsza od Helen, ale nie niska czy gruba. Za każdym razem, kiedy Helen na nią patrzyła, przychodziło jej na myśl słowo „pociągająca”, i to w znaczeniu „seksownie zaokrąglona”. Nigdy jednak o tym nie mówiła. Bała się, że Kate mogłaby ją źle zrozumieć.

– Dziś wieczorem jest spotkanie klubu książki? – spytała.

– Uhm. Ale wątpię, żeby ktokolwiek chciał rozmawiać o Kunderze. – Kate uśmiechnęła się znacząco i pobrzękała kostkami lodu w szklance.

– A co? Jakieś gorące plotki?

– Skwierczące. Na wyspę sprowadziła się podobno bardzo liczna rodzina.

– Do Siasconset?

Kiedy Kate pokiwała głową, przewróciła oczami.

– Oho! Czyżby panna przyzwoita gardziła plotkowaniem z resztą? – zażartowała Kate i pstryknęła wodą, która osadziła się na szklance, na Helen.

Helen odegrała scenę z wrzaskami, a potem musiała zostawić na chwilę Kate, żeby podliczyć kilku klientów. Jak tylko to zrobiła, wróciła dokończyć rozmowę.

– Nie. Po prostu nic w tym dziwnego, że duża rodzina kupuje dużą posiadłość. Zwłaszcza jeśli zamierzają tu mieszkać cały rok. To bardziej normalne niż gdyby para bogatych staruszków kupiła na letnisko tak wielki dom, że oboje gubiliby się po drodze do skrzynki na listy.

– Racja – przyznała Kate. – Ale myślałam, że wykażesz większe zainteresowanie Delosami. Z kilkorgiem będziesz chodziła do szkoły.

Helen zamarła, kiedy usłyszała nazwisko „Delos”. Niby nic jej nie mówiło. Bo niby skąd mogła je znać? Ale jakaś część jej mózgu wciąż jak echo powtarzała „Delos”, „Delos”.

– Lennie? Dokąd odpłynęłaś? – spytała Kate, ale przerwali jej pierwsi członkowie klubu, którzy przyszli wcześnie, już nieźle nakręceni dzikimi domysłami.

Przypuszczenia Kate się potwierdziły. Nieznośna lekkość bytu nie mogła się równać z pojawieniem się nowych sezonowych mieszkańców. Zwłaszcza odkąd zaczęły krążyć pogłoski, że przybyli na wyspę z Hiszpanii. Tak naprawdę byli bostończykami, tylko że trzy lata wcześniej przenieśli się do Europy, żeby być bliżej niezwykle licznej rodziny. Teraz jednak niespodziewanie zdecydowali się wrócić. To właśnie ten „niespodziewany” powrót wzbudzał najwięcej dyskusji. Szkolna sekretarka dała kilku członkom klubu do zrozumienia, że dzieci zapisano do szkoły tak późno, że rodzice w zasadzie musieli się uciec do przekupstwa i że trzeba było organizować niezłą akcję, żeby meble udało się dostarczyć do domu przed przyjazdem rodziny. Wyglądało to tak, jakby Delosowie opuścili Hiszpanię w pośpiechu, i członkowie klubu zgodzili się, że między krewnymi musiało dojść do jakiejś kłótni.

Z tej całej paplaniny Helen wysnuła jeden pewny wniosek: rodzina Delosów była raczej nietypowa. W wielkiej posiadłości zamieszkali: dwaj ojcowie, którzy byli braćmi, ich młodsza siostra, jedna matka (jeden z ojców był wdowcem) i pięcioro dzieci. Podobno cała rodzina była niewiarygodnie mądra, piękna i bogata. Słysząc te plotki, które robiły z Delosów niemal półbogów, Helen tylko przewracała oczami. Choć tak naprawdę ledwo mogła to wytrzymać.

Stała za kasą i starała się nie zwracać uwagi na rozgorączkowane szepty, ale nic z tego. Za każdym razem, gdy ktoś wymienił imię któregoś Delosa, przykuwało jej uwagę, jakby zostało wykrzyczane. Strasznie ją to drażniło. Zostawiła kasę i podeszła do stojaka, żeby poprawić gazety tylko po to, by zająć czymś ręce. A i tak słyszała, jak członkowie klubu gorszyli się, że trzynastoletnia Kasandra Delos przeskoczyła klasę i w tym roku pójdzie do liceum. Była ponoć wyjątkowo zdolna, ale klubowicze gremialnie nie pochwalali przeskakiwania klas, pewnie dlatego, że żadnemu z ich dzieci nigdy to się nie udało.

Nie chcą się rozdzielać, pomyślała Helen. Razem będą bezpieczniejsi. To dlatego Kasandra przeskoczyła klasę.

Nie miała pojęcia, skąd jej się wzięła ta myśl, ale wiedziała, że to prawda. Wiedziała też, że powinna jak najszybciej uciec przed plotkami, bo inaczej zacznie wrzeszczeć na przyjaciół Kate. Koniecznie musiała rzucić się w wir pracy.

Wycierała więc półki i ustawiała słoje z cukierkami, a w myślach odhaczała dzieciaki Delosów. Hektor jest rok starszy od Jazona i Ariadny, którzy są bliźniakami. Lucas i Kasandra to rodzeństwo i krewni pozostałej trójki.

Zmieniła wodę w kwiatkach, podliczyła rachunki kilkorga klientów. Hektora nie będzie pierwszego dnia w szkole, bo wciąż jest w Hiszpanii ze swoją ciotką Pandorą, choć nikt w miasteczku nie wie dlaczego.

Naciągnęła długie do łokci gumowe rękawiczki, założyła fartuch i zabrała się za przekopywanie śmieci w poszukiwaniu rzeczy do recyklingu. Lucas, Jazon i Ariadna będą ze mną w klasie. Jestem osaczona, pomyślała.

Wróciła do kuchni i załadowała przemysłową zmywarkę. Zmyła podłogę i zaczęła podliczać pieniądze. Lucas to głupie imię. Nieodpowiednie. Pasuje jak pięść do oka.

– Lennie?

– Co?! Tato! Nie widzisz, że liczę?

Walnęła rękami w ladę tak mocno, że kupka ćwierćdolarówek aż podskoczyła. Jerry uspokajająco uniósł dłonie.

– Jutro pierwszy dzień szkoły – przypomniał możliwie najbardziej rzeczowym tonem.

– Pamiętam – odparła obojętnie.

Nie wiedzieć czemu, wciąż była rozdrażniona. Ale nie chciała wyżywać się na ojcu.

– Kochanie, już prawie jedenasta – powiedział Jerry.

Z zaplecza wyłoniła się Kate, żeby sprawdzić, co to za hałasy.

– Jeszcze tu jesteś? Jerry, strasznie mi przykro – wymamrotała zakłopotana. – Helen, mówiłam, żebyś zamknęła i o dziewiątej poszła do domu.

Oboje spojrzeli na Helen – wszystkie monety i rachunki starannie ułożyła w kupki.

– Zamyśliłam się – wyjaśniła nieprzekonująco.

Kate wymieniła z Jerrym zaniepokojone spojrzenie i sama zabrała się za liczenie drobnych, a ojcu i córce kazała już iść. Ciągle lekko oszołomiona Helen ucałowała Kate na pożegnanie. Próbowała zrozumieć, jak to się stało, że umknęły jej ostatnie trzy godziny.

Jerry umocował rower Helen na tyle samochodu i bez słowa uruchomił silnik. Po drodze zerknął na córkę kilka razy, ale się nie odezwał, dopóki nie zaparkowali na podjeździe.

– Jadłaś coś? – spytał miękko, unosząc brwi.

– Nie… Tak? – Helen nie miała pojęcia, co ani kiedy ostatni raz jadła. Mgliście pamiętała, jak Kate kroiła wiśnie.

– Już tylko dwa lata do egzaminów. Denerwujesz się przed szkołą?

– Chyba tak – mruknęła zupełnie nieobecna.

Jerry zerknął na Helen i przygryzł wargę. Wziął głęboki wdech.

– Pomyślałem, że może powinnaś porozmawiać z doktorem Cunninghamem o tabletkach na tę fobię. No wiesz, o tych, co się je bierze, kiedy człowiek źle się czuje w tłumie. Agorafobia! Tak to się nazywa – wykrzyknął Jerry, kiedy przypomniał sobie nazwę. – Myślisz, że coś by dały?

Uśmiechnęła się i przesunęła wisiorkiem po łańcuszku.

– Nie sądzę, tato. Nie boję się obcych ludzi. Po prostu jestem nieśmiała.

To kłamstwo. Wcale nie chodziło o nieśmiałość. Za każdym razem, kiedy zrobiła coś niezwykłego i ściągnęła na siebie uwagę – nawet przez przypadek – brzuch bolał ją tak, jakby miała grypę żołądkową albo naprawdę bolesny okres. Ale prędzej dałaby sobie uciąć rękę, niż powiedziała o tym tacie.

– I co? To ci nie przeszkadza? Wiem, że nigdy byś o to nie poprosiła, ale może potrzebujesz pomocy. Bo mam wrażenie, że to cię hamuje… – Jerry zaczął jedną z ich najstarszych sprzeczek.

Helen ucięła dyskusję.

– Nic mi nie jest! Słowo. Nie chcę rozmawiać z doktorem Cunninghamem, nie chcę leków. Chcę po prostu wejść do domu i coś zjeść – powiedziała i szybko wysiadła z dżipa.

Jerry z lekkim uśmiechem obserwował, jak córka szarpnięciem zdejmuje z bagażnika ciężki, staromodny rower i stawia go na ziemi. Wesoło zadzwoniła dzwonkiem i uśmiechnęła się do ojca szeroko.

– Widzisz? Czuję się świetnie.

– Gdybyś wiedziała, jak trudno byłoby zrobić coś takiego zwykłej dziewczynie w twoim wieku, zrozumiałabyś, o co mi chodzi. Helen, ty nie jesteś zwyczajna. Próbujesz tylko sprawiać takie wrażenie. Ale jesteś jak ona – powiedział cichnącym głosem.

Po raz setny Helen przeklęła matkę, której nie pamiętała, za to, że złamała ojcu serce. Jak ktokolwiek mógłby zostawić tak dobrego faceta bez pożegnania? Bez choćby jednej fotografii na pamiątkę?

– Dobra, wygrałeś! Nie jestem zwyczajna. Jestem wyjątkowa. Jak wszyscy – zażartowała, żeby go rozweselić. Odprowadzając rower do garażu, przeszła obok ojca i trąciła go biodrem. – Co mamy do jedzenia? Umieram z głodu, a w tym tygodniu ty harujesz w kuchni.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: