Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Starosta Zygwulski: Powieść historyczna II - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Starosta Zygwulski: Powieść historyczna II - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 323 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

STA­RO­STA ZY­GWUL­SKI.

zlr. et.

Aer. Pierw­szy ro­man­tyk, po­wieść…2 60

Bi­blio­te­ka pol­ska. Ka­zi­ły tom brosz. 1 zlr. 80 et., w opraw.2 30

T. I. li. Kra­siń­ski 2. Pi­sma. Wy­da­nie z przed­mo­wą Sta­nisł… hr. Tar­now­skie­go, 2 tomy. – III. – VI. liic­kie­wicz Adam. Dzie­ła. Wy­da­nie zu­peł­ne przez dzie­ci au­to­ra do­ko­na­no, i tumy. – VII. – X. Za­le­ski B. Po­ezyę. Wy­da­nie przej­rza­ne przez au­to­ra. – XI. Pa­mięt­ni­ki Pa­ska. Wy­da­nie nowe kry­tycz­ne, przej­rza­ne przez dra. Węc­lew­skio­go. – XII. Niem­ce­wicz J. Jan z Te­czy­na. Po­wieść hi­stor. – XIII. – XVI. Sło­wac­ki Ju­liusz. Dzie­ła. Wyd, przej… przez prof… dra A. Ma­łec­kie­go. – XVII. – XIX. E… ly (Asnyk Adam). Po­ezje, 3 tomy. – XX. – XXII. Ma­łec­ki A. Ży­cie i pi­sma Ju­liu­sza Sło­wac­kie­go, wy­da­nio dru­gie znacz­nie po­mno­żo­ne, 3 tomy. – XXIII. J. Wy­bic­ki. Pa­mięt­ni­ki. – XXIV. – XXV. Mic­kie­wicz A. Dzie­ła. – V. VI. – XVI. – XXVIII. Mic­kie­wicz A. Ko­re­spon­den­cja, 3 tomy. – XXIX. – XXXI. Eto­wicz X. Pa­mięt­ni­ki i pi­sma hi­sto­rycz­ne, 3 tomy. – XXXII. – XXXIII. Ki­to­wicz X. Opis oby­cza­jów i zwy­cza­jów za pa­no­wa­nia Au­gu­sta III., 2 tomy. – XXXIV. – XXXVII. Ro­ma­now­ski II. Pi­sma. 4 t. – XXXVIII. – XXXIX. Sło­wac­ki J. Li­sty, 2 t., wy­da­nie II. znacz­nie po­mno­żo­ne. Sło­wac­ki I. Pi­sma po­śmiert­ne, 3 tomy, wy­da­nie II. znacz­nie po­mno­żo­ne.

Bro­ni­kow­ski.. Jan III. So­bie­ski i dwór jego czy­li Pol­ska w XVII. wie­ku, 2 tomy…4 20

Dr. An­to­ni J. Nowe opo­wia­da­nia, wy­da­nie dru­gie…3

Opo­wia­da­nia hi­sto­rycz­ne, 1 tom…3

Ga­we­dy z prze­szło­ści…5 60

El… y. Ga­łąz­ka he­lio­tro­pu. Ko­me­dja…60

Es­tre­icher. W. Pol, jego mło­dość i oto­cze­nie…2 80

Jeż J. J. Osta­pok. Ustęp z prze­szło­ści emi­gra­cyj­nej…2 40

Kacz­kow­ski E. gen… szt… le­karz wojsk pol­skich. Wspo­mnie­nia 1808 – 1831, wy­dał T.Orze­chow­ski, 2 tomy…4 20

Kan­tec­ki K. Elż­bie­ta, trze­cia żona Ja­gieł­ły…1 20

Dwaj Krze­mień­cza­nie. Wi­ze­run­ki li­te­rac­kie, 2 tomy…3 60

Ku­ba­la L. Dr. Je­rzy Osso­liń­ski, 2 tomy…6 80

Lemc­ke E. Es­te­ty­ka. Wy­da­nie dru­gie…6 40

Li­ske X. Cu­dzo­ziem­cy w Pol­sce. Po­dró­że i pa­mięt­ni­ki…4 20

Li­sty Ta­de­usza Ko­ściusz­ki, ze­bra­ne przez L. Sie­mień­skie­go…2 80

Li­sty Jana III. kró­la pol­skie­go, pi­sa­ne do kró­lo­wej Ka­zi­mi­ry w cią­gu wy­pra­wy pod Wie­deń w r 186…2 80

Nie­wla­ro­wicz A. L. Wspo­mnie­nie o A. Mic­kie­wi­czu…2 20

Przy­bo­row­ski W. Ru­bin We­zyr­ski. Po­wieść…1 80

Księż­nicz­ka z Min­ster­ber­gu…1 50

Saas Ber­licz. Mo­zai­ka. Ga­wę­dy szla­chec­kie, 2 tomy…3 80

Se­wer, Brat­nie du­sze. Po­wieść…2 40

Stad­nic­ki S. Ol­gierd i Kiej­stut, sy­no­wie Go­dy­mi­na, W. ks. Li­twy…2 40

Wil­toń­ska Pau­li­na. Na te­raz. Po­wieść…2 40

Wspo­mnie­nia Kon­stan­te­go Wo­lic­kie­go, z cza­sów po­by­tu w cy­ta­de­li war­szaw­skiej i na Sy­ber­ji…2 60

Za­char­ja­sie­wicz Z. Teo­r­ja pana Fi­li­pa…2 40

Jed­na krew, po­wieść…1 80

Zie­liń­ski. Au­gust II. i Au­ro­ra König­smark. Po­wieść hist., 2 t…2 60NUTY DO ŚPIE­WU.

Gu­nie­wicz J. F. Tę­sk­no­ty ułań­skie. Sło­wa St. Pi­ła­ta…75

Ostat­nie po­że­gna­nie po­wstań­ca. Sło­wa Mie­czy­sła­wa Ro­ma­now­skie­go…60

Ma­dey­ski. 3 Kra­ko­wia­ki:

– Nr.. 1 " Wio­sną o za­ra­niu"…10

– Nr. 2. "Za­po­mnia­ne skrzyp­ki moję"…30

– Nr. 3. "Oj pada li­stek pada"…70

– Piosn­ki na glos "mez­zo-so­pra­no"…1 –

– Ta­jem­ni­ca…45

Mo­niusz­ko Sta­ni­sław. O Zosi sie­ro­cie. Sło­wa J. Szuj­skie­go…70

Ubó­stwie­niu, Sło­wa J. z Ple­szo­wic…50

Ni­ko­ro­wicz J. Cho­rał "Z dy­mem po­ża­rów". Sło­wa K. Ujej­skie­go. Na czte­ry glo­sy i to­wa­rzy­sze­nie for­tep. K. Mi­ku­le­go…50

Buck­ga­ker J. Op. 55. "Do mo­gił"…80

"Wie­niec''. Zbiór kwar­te­tów mę­skich, pol­skich i ru­skich, uło­żo­ny i wy­da­ny przez lwow­skie To­wa­rzy­stwo śpie­wac­kie. Lut­nia". Ze­szyt I. i II. – III. i IV. po – 90

Adam Kre­cho­wiec­kiVIII.

W Sta­ni­sła­wie Stad­nic­kim burz­li­wy duch był za­wż­dy od mło­du. I pod­czas gdy w obo­zie nie zwa­no go in­a­czej jak "ju­na­kiem ser­decz­nym", w Du­biec­ku, ba, w ca­łej Prze­my­skiej i Sa­noc­kiej zie­mi, prze­cho­wy­wa­ła się pa­mięć owe­go chrztu krwa­we­go i szpet­ne­go prze­zwi­ska "Dy­abła", któ­re mu jesz­cze w nie­mow­lęc­twie nada­no, a któ­re on za­pal­czy­wo­ścią swo­ją póź­niej­szą uspra­wie­dli­wiać się zda­wał. Bo też in­nym był cale Sta­ni­sław w obo­zie, kędy nie było na­deń dziel­niej­sze­go i spraw­niej­sze­go ry­ce­rza, a in­nym w domu, zwłasz­cza gdy czas dłuż­szy w spo­ko­ju prze­by­wał. Wów­czas wzbie­ra­ła w nim gwał­tow­ność wiel­ka, że nie­raz pra­wie sza­lo­nym się zda­wał.

Po śmier­ci mał­żon­ka, pani Stad­nic­ka prze­miesz­ki­wa­ła sta­le w Du­biec­ku, a za­ję­ta była cał­ko­wi­cie wy­cho­wa­niem młod­sze­go po­tom­stwa; po przyj­ściu bo­wiem na świat pier­wo­rod­ne­go Sta­ni­sła­wa, mie­li jesz­cze pań­stwo Stad­nic­cy kil­ko­ro dzie­ci, któ­re że w cza­sie śmier­ci ro­dzi­ca pra­wie nie­mow­lę­ta­mi były, ustrze­gły się błę­dów jego i cho­wa­ły się przy­stoj­nie pod bo­go­boj­ną mat­ki opie­ką. To też młod­si bra­cia Sta­ni­sła­wa do­da­li no­we­go splen­do­ru świet­ne­mu do­mo­wi Stad­nic­kich: jako ów ry­cerz dziel­ny i mąż do­bry w ra­dzie, a swe­go cza­su zna­mie­ni­ty ora­tor, Mar­cin, Kasz­te­lan sa­noc­ki, któ­ry żar­li­wo­ści swej ka­to­lic­kiej fol­gę czy­niąc, ko­ścioł w Niedź­wie­dziu, owem nie­gdyś sie­dli­sku he­re­zyi, znacz­nym sump­tem fun­do­wał. On to był, któ­ry jako och­mistrz dwo­ru ca­ro­wej Ma­ry­ny Mnisz­chów­nej, wi­tał ją ora­cyą bar­dzo ozdob­ną u bra­my Krem­li­nu. Trze­ci z rzę­du, An­drzej, nie ustę­pu­jąc Mar­ci­no­wi w gor­li­wo­ści re­li­gij­nej, zwró­cił ka­to­li­kom za­bra­ny im przez ro­dzi­ca ko­ścioł w Du­biec­ku i wy­gnał ztam­tąd spro­śne ary­ań­stwo. W ten spo­sób sy­no­wie ci błę­dy ojca swe­go zma­zać i na­pra­wić usi­ło­wa­li.

In­a­czej było z owym pier­wo­rod­nym Sta­ni­sła­wem, któ­ry z pod opie­ki ma­cie­rzyń­skiej po­chwy­co­ny, naj­przód cho­wa­ny był w Du­biec­ku i uczo­ny w szko­łach ary­ań­skich, a póź­niej do­stał się pod zu­peł­ną wła­dzę Blan­dra­ty, któ­ry go po roz­ma­itych kra­jach cu­dzo­ziem­skich wo­ził, a po­tem w Sied­mio­gro­dzie przy so­bie trzy­mał.

Smut­ne to było nad wy­raz dzie­ciń­stwo. Po­nu­re ob­li­cze ro­dzi­ca, jego głos za­wż­dy gniew­ny, jego sro­gość, któ­ra do­ko­ła lęk roz­sie­wa­ła, wy­ry­ły się w du­szy dziec­ka nie­za­tar­tem wspo­mnie­niem. A i Blan­dra­ta, któ­ry póź­niej dla syna Rot­mi­strza Szor­ne­la taką czu­łość oka­zy­wał i umiał być dlań oj­cem praw­dzi­wym, do Sta­ni­sła­wa czuł ja­ko­wąś nie­chęć, ta zaś ob­ja­wia­ła się albo mil­cze­niem po­nu­rem, albo co gor­sza, wy­bu­cha­ła gnie­wem, co na uspo­so­bie­nie Sta­ni­sła­wa bar­dzo szko­dliw­lią in­flu­en­cyę wy­wie­ra­ło, ro­dząc w nim ja­ko­wąś skry­tość i nie­ugię­tość ser­ca, któ­re ze­wsząd od­py­cha­ne samo w so­bie się za­war­ło.

Gdy Sta­ni­sław po śmier­ci ro­dzi­ca, do­ro­słym już mło­dzień­cem po­wró­cił do Du­biec­ka, wszy­scy na­dzi­wo­wać się nie mo­gli jego pięk­nej po­sta­wie, sztucz­nej wy­mo­wie a ry­cer­skie­mu ani­mu­szo­wi, ale też wkrót­ce prze­ko­na­no się, że i gwał­tow­ność w nim była rów­nie wiel­ka jak w ro­dzi­cu jego, a wy­bu­cha­ła zwłasz­cza wów­czas, gdy czas dłuż­szy w bez­czyn­no­ści zo­sta­wał. Na szczę­ście było pod­ów­czas wie­le wy­praw ry­cer­skich a sław­nych, w któ­rych Sta­ni­sław za­sły­nął wiel­ką od­wa­gą i nie­ustra­szo­nem męz­twem. I tak naj­pierw 1577 r. wal­czył z Ja­nem Zbo­row­skim pod Tcze­wem, a po­tem pod Gdań­skiem, gdzie już jako Rot­mistrz kró­lew­ski do­wo­dził, z wiel­kiem bo­ha­ter­stwem uśmie­rza­jąc zbun­to­wa­ne a zu­chwa­łe miesz­czań­stwo.

Po­prze­dzo­ny roz­gło­sem swych czy­nów ry­cer­skich, po­wró­cił Sta­ni­sław z tej wy­pra­wy do Du­biec­ka, ale tu już po­czę­ły go na­pa­dać ja­kieś my­śli po­sęp­ne. Z tra­dy­cyj oj­cow­skich i z wy­cho­wa­nia u Blan­dra­ty zo­sta­ła mu też wiel­ka gor­li­wość ka­cer­ska, z któ­rą bo­go­boj­na mat­ka jego na­próż­no wal­czyć usi­ło­wa­ła. Sta­ni­sław co­raz na­tar­czy­wiej do­ma­gać się po­czął, aby w Du­biec­ku i in­nych ma­jęt­no­ściach po­wró­co­ne zo­sta­ły ka­ce­rzom daw­ne pra­wa, ja­kich uży­wa­li za cza­sów jego ro­dzi­ca; wy­rzu­cał też mat­ce, iż woli zmar­łe­go mał­żon­ka swe­go nie sza­nu­je, a z tego po­wo­du były na­wet zaj­ścia mię­dzy nimi bar­dzo gwał­tow­ne, któ­re je­dy­nie ła­go­dzić umia­ła drob­niuch­na ale sil­na dłoń mło­dej dzie­wecz­ki, Han­ny Pi­lec­kiej.

Ta Han­na krew­ną była pierw­szej mał­żon­ki ro­dzi­ca Sta­ni­sła­wa, a była sie­ro­tą od lat nie­mow­lę­cych, dzie­dzicz­ką zaś bo­ga­tych wło­ści Ty­czy­na, So­ko­ło­wa i Za­le­sia i ostat­nią spad­ko­bier­czy­nią imie­nia. Żyła jesz­cze pod­ów­czas bez­dziet­na wdo­wa po Krzysz­to­fie Pi­lec­kim, Anna z Sien­na Pi­lec­ka, dzie­dzicz­ka łań­cuc­kich wło­ści, ale ta ową sie­ro­tą zgo­ła za­jąć się nie chcia­ła, dzie­li­ły ją bo­wiem ja­ko­weś fa­mi­lij­ne nie­sna­ski z jej ro­dzi­ca­mi. To też pan Ma­te­usz Stad­nic­ki wziął Han­nę jesz­cze dwu­let­niem dziec­kiem pod swo­ją opie­kę, a czy­nił to może przez pa­mięć swej pierw­szej mał­żon­ki, Pi­lec­kiej de domo, któ­rą wiel­ce mi­ło­wał, a może nie bez uta­jo­nej my­śli, by ta sie­rot­ka, licz­nych wło­ści dzie­dzicz­ka, do­ro­sł­szy, zo­sta­ła mał­żon­ką jego pier­wo­rod­ne­go. Toż na­wet póź­niej, gdy krew­ni Han­ny, Kost­ko­wie i inni, zgła­sza­li się, chcąc nad nią wziąć opie­kę, pan Stad­nic­ki już na to przy­stać nie chciał i Han­nę w swym domu za­trzy­mał. Po śmier­ci Stad­nic­kie­go, po­zo­sta­ła też ona w Du­biec­ku pod opie­ką "bla­dej pani", któ­ra się do tej dzie­wecz­ki wiel­ce przy­wią­za­ła, ucząc ją wła­snym przy­kła­dem wsze­la­kich cnót i gor­li­wo­ści ka­to­lic­kiej.

Han­na była dziw­nie pięk­ną; mia­ła taką uro­dę, któ­ra nie tyl­ko za­chwyt, ale za­ra­zem po­sza­no­wa­nie bu­dzi­ła. Nie była to owa de­li­kat­na, po­wiew­na pięk­ność nie­wie­ścia, co za­chwy­co­ne­mu oku jak­by w mgłach przej­rzy­stych się przed­sta­wia, niby zja­wi­sko nie­ziem­skie, ale była to ra­czej ist­na córa ry­cer­ska, co to w po­trze­bie i ru­ma­ka do­siąść i cięż­ką zbro­ję udźwi­gnąć jest zdol­na, wspa­nia­ła po­sta­wą, śmia­ła w spoj­rze­niu, roz­trop­no­ści wiel­kiej, od­wa­gi męz­kiej, a siły woli nie­zła­ma­nej. Łzy w jej oku nie do­strzegł nikt, ale za to czę­sto ja­śniał w niem ogień za­pa­łu, gdy o czy­nach ry­cer­skich sły­sza­ła, lub gdy kar­ci­ła błę­dy i sła­bość in­nych. W obec niej na­wet Sta­ni­sław Stad­nic­ki po­kor­niał dziw­nie. Zra­zu na mło­dziuch­ną dzie­wecz­kę nie da­wał ba­cze­nia, aż na­gle ob­ja­wi­ła mu się ona w ca­łym ma­je­sta­cie swo­jej wspa­nia­łej uro­dy, gdy raz, w chwi­li bar­dzo gwał­tow­nej sprzecz­ki mię­dzy nim a mat­ką, po stro­nie opie­kun­ki swej sta­jąc, sło­wem spo­koj­nem i roz­waż­nem na­ka­za­ła mu mil­cze­nie.

Zdu­miał się Sta­ni­sław i zra­zu, śmie­jąc się sam z sie­bie, za­prze­czyć chciał dziw­nej in­nu­en­cyi dziew­czę­cia, któ­re jed­no­staj­nym spo­ko­jem i sta­now­czo­ścią umia­ło uśmie­rzać naj­gwał­tow­niej­sze jego po­ry­wy. Nie­ba­wem jed­nak prze­ko­nał się, że ta in­flu­en­cya nad wszyst­ko była sil­niej­sza. Już sama obec­ność Han­ny była dlań nie­wy­tłó­ma­czo­nem uspo­ko­je­niem i roz­ko­szą. Nie mó­wił do niej nic, ale ogni­stem spoj­rze­niem wpa­try­wał się w ślicz­ną twarz dzie­wecz­ki, a tę­sk­nił za nią, gdy jej dzień je­den nie wi­dział. Nie było też mię­dzy nimi ani roz­mów żad­nych, ani zwie­rzeń: Sta­ni­sław czuł się mi­mo­wo­li jak­by upo­ko­rzo­ny tą prze­wa­gą nie­wia­sty, któ­ra gdy nie­raz w imie­niu mat­ki jego prze­kła­da­ła mu jaką proś­bę, to mó­wi­ła tak, jak­by roz­ka­zy­wać mia­ła pra­wo i nie spo­dzie­wa­ła się zgo­ła od­mo­wy. To też nie było przy­kła­du, aby ta­kiej proś­bie Sta­ni­sław nie uczy­nił za­dość, cho­ciaż póź­niej zży­mał się na sie­bie i gnie­wał a nie­raz w za­du­mę za­pa­dał po­sęp­ną i od lu­dzi ucie­kał, jak­by się wsty­dząc swo­jej sła­bo­ści.

Han­nie nie było taj­nem, że Sta­ni­sław na jej mał­żon­ka jest prze­zna­czo­nym; nie mo­gła też nie wi­dzieć jego nie­zwy­kłej uro­dy i nie uzna­wać iście ry­cer­skich przy­mio­tów. Gdy prze­by­wał w obo­zie, chwy­ta­ła skwa­pli­wie każ­dą wieść o nim i jego sła­wą ra­do­wa­ła się wiel­ce, ale prze­ra­ża­ła ją za­wż­dy jego gwał­tow­ność i he­re­tyc­ka za­cie­kłość. Gdy w po­sęp­nej za­du­mie, pa­trzał na nią w mil­cze­niu ogni­ste­mi oczy­ma, Han­na czu­ła, że ją prze­szy­wa tym wzro­kiem, mię­sza­ła się w so­bie i ucie­ka­ła w mi­mo­wol­nym a nie­po­ha­mo­wa­nym lęku. Była mię­dzy nimi jak­by ja­kaś wza­jem­na nie­uf­ność i wza­jem­na oba­wa: Stad­nic­ki lę­kał się owej siły woli, któ­ra się tak nie­spo­dzie­wa­nie ob­ja­wia­ła w sła­bem na po­zór dziew­czę­ciu, lę­kał się uledz pod wpły­wem uczu­cia, któ­re w jego ser­cu gwał­tow­nie wzbie­ra­ło, bo nie ufał, czy je Han­na po­dzie­lić w ca­łej peł­ni i uznać po­tra­fi. Han­na lę­ka­ła się za­rów­no gwał­tow­no­ści Sta­ni­sła­wa, jak swej wła­snej sła­bo­ści, czu­jąc się ku nie­mu po­cią­ga­ną ja­kimś nie­wy­tłó­ma­czo­nym i nie­zna­nym jej do­tych­czas uro­kiem. Po­cią­ga­ły ją ku nie­mu jego ry­cer­skie cno­ty, jego od­wa­ga i męz­two, jego uro­da mło­dzień­cza, na­wet ten wzrok pło­mie­ni­sty, któ­ry na wskroś prze­szy­wał i ja­kieś dziw­ne za­mię­sza­nie obu­dzał w du­szy.

Ale Han­na nie na­le­ża­ła do nie­wiast, któ­re ry­chło ule­ga­ją bu­dzą­ce­mu się uczu­ciu. W tej mło­dziuch­nej sie­ro­cie, wy­cho­wa­nej wśród ob­cych, wy­ro­bi­ła się za­wcza­su nie­zwy­kła siła od­por­na; umysł jej wcze­śnie na­uczył się roz­wa­żać wszyst­ko i na wszyst­ko ra­dzić. To też im urok był sil­niej­szy, im nie­bez­pie­czeń­stwo zda­wa­ło się Han­nie groź­niej­szem, tem więk­sze było z jej stro­ny ba­cze­nie, aby w ni­czem swej in­kli­na­cyi nie zdra­dzić, aby chło­dem i roz­wa­gą ha­mo­wać gwał­tow­ne Sta­ni­sła­wa po­ry­wy. I za­czę­ła się mię­dzy nimi to­czyć wal­ka upo­rna, za­cię­ta; wal­ka, z któ­rej Sta­ni­sław wy­cho­dził za­wż­dy po­ko­na­ny, bo wszyst­kie jego za­pa­ły roz­bi­ja­ły się o ka­mien­ny chłód tej za­le­d­wie z lat dzie­cin­nych wy­ro­słej dzie­wecz­ki, któ­ra w umy­śle swym zda­wa­ła się mieć ro­zum męża i prze­zor­ność gnę­bią­cą po­ry­wy ser­ca.

Po każ­dej ta­kiej po­raż­ce, Sta­ni­sław wpa­dał w gniew wście­kły. Jak nie­gdyś przed ro­dzi­cem jego, tak te­raz przed nim umy­ka­li wszy­scy, wie­dząc, że w owym gnie­wie nie zna gra­nic i na wszyst­ko jest go­tów. Gdy mu kto wów­czas opór sta­wił, go­dził w one­go śmiał­ka czem miał pod ręką, a raz jed­ne­go dwo­rza­ni­na na śmierć pra­wie ubił cze­ka­nem, że na­wet z tego spra­wa być mia­ła, ale ją ja­koś uła­go­dzo­no. Zda­rza­ło się też, zwłasz­cza gdy czas dłuż­szy w Du­biec­ku w bez­czyn­no­ści zo­sta­wał, iż wpa­dał w taki nie­po­kój, że w nocy ze snu się zry­wał i po po­lach bie­gał jak­by bez­przy­tom­ny, co wi­dząc do­mow­ni­cy, przy­pi­sy­wa­li to złej ja­kiejś sile, któ­ra w nim była.

– Nie nada­rem­no – mó­wio­no – ro­dzic ochrzcił go imie­niem nie­przy­ja­cie­la ro­dza­ju ludz­kie­go! Te­raz w nim dy­abeł ta­kie har­ce wy­pra­wia.

Wszak­że nie było to nic in­ne­go, jeno nie­zwy­kła krew­kość mło­dzień­cza i wiel­ka na­mięt­ność, któ­ra się w nim bu­dzi­ła ku Han­nie Pi­lec­kiej. Draż­nio­ny co­raz więk­szą jej obo­jęt­no­ścią, był­by się już wów­czas może po­su­nął do ja­ko­we­go exces­su, ale oto z po­cząt­kiem roku 1579 za­czę­to gło­śno mó­wić o go­tu­ją­cej się wiel­kiej wy­pra­wie mo­skiew­skiej z po­wo­du spraw inf­lant­skich. Król Ste­fan ka­zał po ca­łej Pol­sce za­cią­gać żoł­nie­rzy, do bra­ta swe­go Krzysz­to­fa, sied­mio­grodz­kie­go Xią­żę­cia, wy­pra­wił po­słów z żą­da­niem pie­cho­ty wę­gier­skiej i kil­ku rot jaz­dy; Er­nest Wej­her i Krzysz­tof Roz­ra­żew­ski czy­ni­li za­cią­gi w Niem­czech; pa­no­wie li­tew­scy przy­rze­kli sta­wić się z pięk­ne­mi pocz­ta­mi; w Wil­nie od­le­wa­no dzia­ła; zgo­ła czy­nio­no wiel­kie przy­go­to­wa­nia.

Roz­pro­mie­ni­ło się ob­li­cze Sta­ni­sła­wa. Wi­dział już nie­przy­ja­cie­la przed sobą, wi­dział nie­bez­pie­czeń­stwa, w któ­re le­cieć bę­dzie i gra­ła w nim krew ry­cer­ska, ku zwy­cięz­twom i sła­wie wio­dąc. Na cze­le pięk­ne­go pocz­tu wy­ru­szał tedy Sta­ni­sław na tę wy­pra­wę, a tak był pięk­nym w tym za­pa­le ry­cer­skim, tak pięk­nym, że gdy sta­nął przed Han­ną w zło­ci­stej zbroi, roz­pro­mie­nio­ny dziel­no­ścią swą i męz­twem, ona po raz pierw­szy wi­docz­nie uro­ko­wi ule­ga­jąc, już się od wspa­nia­łe­go ry­ce­rza od­wra­cać nie my­śla­ła, ale za­pło­nio­na wdzięcz­nie roz­ja­śnio­ne oczy ku nie­mu pod­nio­sła i za­wo­ła­ła, jak­by mi­mo­wo­li:

– Ta­kim was za­wż­dy wi­dzieć bym pra­gnę­ła!

A Sta­ni­sław już się zdzier­żeć nie mo­gąc, po­rwał ją w ob­ję­cia i tu­ląc do pier­si, wpił wzrok swój ogni­sty w źre­ni­ce dziew­czę­cia i rzekł stłu­mio­nym gło­sem:

– Mi­łu­ję cię Han­no nad ży­cie, nad wszyst­ko na świe­cie! Bę­dzie­szże ty moją?

Ale Han­na wy­rwa­ła się w ry­chłe z ob­jęć Sta­ni­sła­wa i po­waż­nie­jąc na­gle, od­rze­kła już in­nym, sta­now­czym to­nem:

– Czy będę wa­szą, o tem dziś mó­wić nie pora. Gdy wró­ci­cie z onej wy­pra­wy, a jak ufam w Bogu zwy­cięz­cą, wów­czas wam po­wiem, co w ser­cu mam i w du­szy. Te­raz jedź­cie z Bo­giem!

I ode­szła spiesz­nie, lecz Sta­ni­sław krzyk­nął jesz­cze za nią w unie­sie­niu:

– Han­no, po­mnij so­bie, że gdy­byś mnie nie mi­ło­wa­ła, sta­niesz się win­ną sro­gie­go nie­szczę­ścia! Już chy­ba nie bę­dzie na świe­cie zbrod­ni, któ­rej­bym nie po­peł­nił; gdy­byś mi ser­ce roz­dar­ła!

Han­na nie od­rze­kła nic, ale spoj­rza­ła ku nie­mu tak wy­mow­nie, że Sta­ni­sław znów roz­pro­mie­nio­ny, a swo­bod­ny i szczę­śli­wy, le­ciał wnet z pocz­tem swym na oną wy­pra­wę, oglą­da­jąc się dłu­go na basz­tę zam­ko­wą, z któ­rej że­gna­ła go mat­ka krzy­żem świę­tym, a Han­na ogni­stem spoj­rze­niem peł­nem obiet­nic.

Po­szedł Sta­ni­sław. Prze­sław­na to była wy­pra­wa, bo­jów a nie­bez­pie­czeństw peł­na. Po­mi­mo sil­nej obro­ny, zdo­by­to na­przód Po­łock, a po­tem i Wie­liż i Wiel­kie Łuki i Uświat. Stad­nic­ki szedł wszę­dy pierw­szy, a z pola bi­twy scho­dził ostat­ni, że wszy­scy jed­no­gło­śnie dzi­wo­wa­li się jego wy­trwa­ło­ści i męz­twu. Jeno już wów­czas prze­ja­wiać się w nim po­czę­ła wiel­ka nie­kar­ność, ile że wszyst­ko we­dle swej woli a ro­zu­mie­nia mieć chciał i żad­nej nad sobą wła­dzy ścier­pieć nie mógł. Po­więk­szy­ło się to jesz­cze od bi­twy pod To­rop­cem, gdzie Stad­nic­ki nie słu­cha­jąc roz­ka­zów Xią­żę­cia Ja­nu­sza Zba­ra­skie­go, któ­ry tam do­wo­dził, na ochot­ni­ka, na dzie­sięć­kroć sil­niej­sze­go nie­przy­ja­cie­la przed­wcze­śnie ude­rzył i wpraw­dzie go od­parł, ale na śmierć pew­ną, bez po­trze­by, wie­lu dziel­nych wo­jow­ni­ków na­ra­ził. Zma­zał on wpraw­dzie ten czyn sa­mo­wol­ny bo­ha­ter­stwem swem, bo sam naj­pierw­szy w ogień szedł i sza­lę zwy­cięz­twa na ko­rzyść swą ob­ró­cił, ale wszak­że Za­moy­ski, któ­ry kar­ne woj­sko mieć chciał, już mu wów­czas to su­ro­wo wy­mó­wił. Sta­ni­sław bar­dzo mu się har­do za­raz po­sta­wił, py­ta­jąc kędy by­wał, gdy on Gdańsz­cza­ny na harc wy­wa­biał i każ­de­go ubił, któ­ry mu czo­ło sta­wić chciał, że już po­tem ża­den nie śmiał pla­cu mu do­trzy­mać.

– Czy­taj waść xię­gi, pisz trak­ta­ty i ukła­daj pac­ta, a wzra­staj w za­szczy­ty; my zaś bić się bę­dziem, krew na­szą ofia­ru­jąc za bez­cen!

Tak krzy­czał Stad­nic­ki, a już w tym okrzy­ku były po­cząt­ki owej sro­giej za­wi­ści, jaką on póź­niej ku Za­moy­skie­mu za­pa­łał.

Przy­czy­ni­ło się też może do tego i spo­tka­nie się pod To­rop­cem z Sa­mu­elem Zbo­row­skim, któ­ry za za­mor­do­wa­nie Wa­pow­skie­go na ba­ni­cyę ska­za­ny, snuł się wszak­że po kra­ju, do­ma­ga­jąc się znie­sie­nia kon­dem­na­tą a w woj­nie, jako to ba­ni­tom było do­zwo­lo­ne, czyn­ny udział brał. Że zaś kon­dem­na­ty zdjąć nie chcia­no, ob­wi­niał o to Za­moy­skie­go i po­ma­łu wszyst­kich swych krew­nych i po­wi­no­wa­tych na swą stro­nę przy­cią­gał. On też to mu­siał i mło­de­go Stad­nic­kie­go pod­bu­rzyć, tem zwłasz­cza, iż mu przed­sta­wiał cią­gle, jako wszyst­kie jego za­słu­gi krwa­we bez żad­nej prze­mi­ja­ją na­gro­dy.

W expe­dy­cyi tej Sa­mu­el ze Stad­nic­kim nie­roz­łącz­ni byli i cu­dów wa­lecz­no­ści do­ka­zy­wa­li, cale się jed­nak nie oglą­da­jąc na roz­ka­zy do­wódz­ców i urzą­dza­jąc na ochot­ni­ka pod­jaz­dy i wy­ciecz­ki.

A gdy byli pod Za­wo­ło­ciem, wła­śnie po zdo­by­ciu Szczę­śli­wem tej twier­dzy, otrzy­mał Stad­nic­ki przez goń­ca jed­ne­go z kra­ju wia­do­mość, iż mat­ka jego za­cho­rzaw­szy na­gle, bo­go­boj­ny swój ży­wot skoń­czy­ła. Prze­ra­zi­ło go to wiel­ce, zwłasz­cza, że nie wie­dział co się z Han­ną sta­ło, żali po­zo­sta­ła w Du­biec­ku, czy też może do in­nych uda­ła się krew­nych, któ­rzy już nie­raz o opie­kę nad bo­ga­tą dzie­dzicz­ką za­bie­ga­li. Gdy prze­to po zdo­by­ciu Za­wo­ło­cia, dzia­ła­nia wo­jen­ne prze­rwa­ne zo­sta­ły, wy­ru­szył Stad­nic­ki do kra­ju i przy­był do Du­biec­ka ze smut­nem w du­szy prze­czu­ciem.

Han­ny w Du­biec­ku nie za­stał. Po­wie­dzia­no ma, iż za­raz po śmier­ci opie­kun­ki swej uda­ła się do dóbr ty­czyń­skich i tam w wiel­kim żalu i sa­mot­no­ści prze­by­wa. Po­biegł tam nie zwłó­cząc Sta­ni­sław, ale Han­nę cale zmie­nio­ną zna­lazł. Być może, iż w tej wiel­kiej ża­ło­ści po śmier­ci opie­kun­ki swej, któ­rą jak mat­kę mi­ło­wa­ła, nie chcia­ła ona in­nych sen­ty­men­tów oka­zy­wać, ale przy­ję­ła Stad­nic­kie­go z wiel­ką po­wa­gą, mó­wiąc mu, jako pod­czas ża­ło­by tej, jeno po­boż­ne­mi my­śla­mi zaj­mo­wać się pra­gnie. Mia­ła ona już wów­czas przy so­bie da­le­ką krew­ne w la­tach po­de­szłych, nie­ja­ką Kor­niak­to­wę wdo­wę, po­waż­ną bar­dzo ma­tro­nę, któ­ra w są­siedz­twie miesz­ka­ła, a na proś­by Han­ny zgo­dzi­ła się osie­dlić na czas dłuż­szy w Ty­czy­nie. Był tam mały za­me­czek dość obron­ny, któ­ry jako na ustro­niu bę­dą­cy, wy­dał się Han­nie naj­sto­sow­niej­szym na miesz­ka­nie dla niej, jako opusz­czo­nej sie­ro­ty, pra­gną­cej czas ża­ło­by w roz­my­śla­niu i osa­mot­nie­niu prze­być.

Wiel­ce się to wszyst­ko nie po­do­ba­ło panu Stad­nic­kie­mu, a zwłasz­cza owa Kor­niak­to­wa, któ­rą znał, jako okrut­nie su­ro­wych była oby­cza­jów i ze­lant­ka wiel­ka; lę­kał się tedy jej wpły­wu na Han­nę, że bun­to­wać ją bę­dzie prze­ciw nie­mu jako ka­ce­rzo­wi, przed­sta­wia­jąc jego burz­li­wy umysł i cha­rak­ter gwał­tow­ny. Ozię­błość z jaką przy­ję­ła go Han­na przy­pi­sał on za­raz tej in­flu­en­cyi, a w po­dej­rze­niu swem jesz­cze się bar­dziej utwier­dził, gdy mu Han­na de­kla­ro­wa­ła, jako w zu­peł­nej sa­mot­no­ści prze­pę­dzić chce cały rok ża­ło­by po opie­kun­ce swej, któ­ra jej do­brą mat­ką była.

– Pro­szę też i ob­li­gu­ję wac­pa­na – do­da­ła w koń­cu – byś na­wet nie usi­ło­wał zmie­nić mo­jej de­ter­mi­na­cyi, a swo­ich od­wie­dzin cale za­prze­stał, do­pó­ki czas ża­ło­by nie mi­nie, a ja nie zba­dam mo­ich dla wasz­mo­ści sen­ty­men­tów.

Wy­da­ła się Stad­nic­kie­mu ta mowa wiel­ce nie­pew­ną, a nie­zwy­kłą w uściech tak mło­dej dzie­wecz­ki, i wi­dząc w tem wszyst­kiem chy­tre jeno pod­mo­wy owej Kor­niak­to­wej, był­by już za­raz gnie­wem wy­buch­nął, ale się ja­koś jesz­cze zdzier­żał i jeno rzekł smut­nie:

– Sro­dze mię to boli Han­no, że ty, któ­raś nie­mal jak sio­stra ro­dzo­na w oczach mi ro­sła, ta­keś od­mie­ni­ła sen­ty­men­ty, snać za pod­usz­cze­niem złych lu­dzi, że już dla mnie szcze­re­go sło­wa nie masz, jeno wszyst­ko pusz­czasz na de­la­tę. Po­mnij com ci rzekł, gdym na ową wy­pra­wę szedł, w któ­rej nie mar­no­wa­łem cza­su i krwie mo­jej nie szczę­dzi­łem. Rze­kłem ci wów­czas Han­no, a i te­raz po­wta­rzam: że chy­ba nie by­ło­by już zbrod­ni, któ­rej­bym nie po­peł­nił, gdy­byś mi ser­ce roz­dar­ła!

A gdy to mó­wił, twarz mu i oczy za­pa­ła­ły ta­kim ogniem strasz­nym, że Han­na znów się za­lę­kła i już ła­god­nie, uspa­ka­ja­jąc go rze­kła:

– Nie mów tak wac­pan, boć grzech jest na­wet tak my­śleć. Jam mo­ich dla was sen­ty­men­tów nie od­mie­ni­ła cale, ale te­raz my­śleć o tem nie pora. Niech czas ża­ło­by dla was i dla mnie prze­mi­nie, a po­tem mó­wić bę­dzie­my. Pro­szę was o spo­kój jeno i cier­pli­wość, a wzglę­dy dla bied­nej sie­ro­ty.

Gdy tych słów do­ma­wia­ła, głos jej drżał ze wzru­sze­nia, a Sta­ni­sław wi­dząc to jej roz­rzew­nie­nie szcze­re, nie mógł już i sło­wa rzec, jeno w po­mie­sza­niu wiel­kiem a ża­ło­ści ser­decz­nej, dłu­go pa­trzał na nią, jak gdy­by wzrok swój jej wi­do­kiem na­sy­cić chciał, a po­tem przy­siągł, iż speł­ni wszyst­ko, cze­go Han­na po nim wy­ma­ga, że bę­dzie spo­koj­ny i cier­pli­wy.

Ale nie ła­two to do­trzy­mać ta­kich przy­rze­czeń. W Du­biec­ku Sta­ni­sław wy­trzy­mać nie mógł i aby się zbli­żyć do Han­ny, na­był do­bra Łań­cuc­kie od Anny z Sien­na, wdo­wy po Krzysz­to­fie Pi­lec­kim, ile że Łań­cut w naj­bliż­szem był są­siedz­twie Ty­czy­na. Czy­nił on to po­kry­jo­mu, tak się sta­ra­jąc, aby wieść ta do Ty­czy­na za wcze­śnie, a zwłasz­cza przez obce usta nie do­szła, ale się to uta­ić nie mo­gło, a wła­śnie ta­jem­ni­ca, jaką Sta­ni­sław owo kup­no Łań­cu­ta oto­czyć się sta­rał, była po­wo­dem, że Han­nie cale in­a­czej tę spra­wę przed­sta­wić usi­ło­wa­no, jako z tego są­siedz­twa groź­ne dla niej nie­bez­pie­czeń­stwa wy­nik­nąć mo­gły. Toż gdy Sta­ni­sław po­ja­wił się w Ty­czy­nie, chcąc jej sam o na­by­ciu są­sied­nie­go Łań­cu­ta zwia­sto­wać, już się z nim Han­na na­wet wi­dzieć nie chcia­ła, jeno przez usta Kor­niak­to­wej oświad­czy­ła, iż mu przy­po­mi­na dane sło­wo ry­cer­skie, jako cza­su ża­ło­by na­ga­by­wać jej nie bę­dzie.

Kor­niak­to­wa była to wy­so­ka, chu­da i po­de­szłych już lat nie­wia­sta, twa­rzy i po­sta­ci cale od­ra­ża­ją­cej. Na jej ob­li­czu oliw­ko­wej cery a po­marsz­czo­nej szpet­nie, świe­ci­ły małe oczka, żywo bie­ga­ją­ce; usta za­ci­śnię­te, mó­wi­ły zwy­kle szyb­ko, a ta­kim to­nem, któ­ry cza­sem mro­ził lo­dem, cza­sem piekł ogniem, albo kłuł jak szpil­ka­mi. Nie był to gniew – bo Kor­niak­to­wa nie uno­si­ła się nig­dy – ale ja­kieś zim­ne szy­der­stwo, któ­re w ury­wa­nych wy­ra­zach wprost umia­ło tra­fiać w ser­ce tego, do kogo prze­ma­wia­ła. Mó­wio­no, jako w ży­ciu swem do­zna­ła ona wie­le nie­szczęść i te ją taką szy­der­czą i gorz­ką dla wszyst­kich uczy­ni­ły. Z wiel­kiej nie­gdyś for­tu­ny nie zo­sta­ło jej nic, prócz ma­łej osa­dy pod Ty­czy­nem, któ­rą Kor­niak­to­wem zwa­no, i gdzie zwy­kle miesz­ka­ła w ubó­stwie wiel­kiem, wraz z sy­nem je­dy­na­kiem; ten wszak­że po­świę­ciw­szy się ry­cer­skie­mu rze­mio­słu, rzad­ko prze­sia­dy­wał doma.

Gdy mia­sto Han­ny, na­prze­ciw Sta­ni­sła­wa wy­szła Kor­niak­to­wa, wzdry­gnął się on mi­mo­wo­li jak­by marę zo­ba­czył i cof­nął się przed tą wy­so­ką, chu­dą, czar­ną po­sta­cią, któ­ra po­wi­taw­szy go ski­nie­niem gło­wy, rze­kła su­cho:

– Imć­pan­na Pi­lec­ka wdzięcz­na za od­wie­dzi­ny wa­szę, przy­jąć ich wszak­że nie może, bo cho­ciaż bia­ło­gło­wą jest, a sło­wo nie­wia­sty nie ma tej mocy, co sło­wo ry­cer­skie, prze­cię ślu­bu uczy­nio­ne­go, iż czas ża­ło­by w sa­mot­no­ści prze­bę­dzie, ła­mać nie chce…

– Nie chcia­łem i ja ła­mać mo­je­go sło­wa – od­parł Sta­ni­sław ro­zu­mie­jąc przy­mów­kę – jeno za­wia­do­mić pra­gną­łem…

– Iżeś waść ku­pił po­ta­jem­nie Łań­cut… – prze­rwa­ła Kor­niak­to­wa – aby bli­żej Ty­czy­na być i tem łac­niej da­nych przy­rze­czeń nie do­trzy­mać.

– Po­zwól że mi Wać­pa­ni sło­wo rzec! – za­wo­łał Sta­ni­sław już się uno­sząc – i nie pod­su­waj mi in­ten­cyj złych, abym nie za­po­mniał com wi­nien temu do­mo­wi, do któ­re­go przy­by­łem w do­brych za­mia­rach. Wiem ja że wac­pa­ni tu wszel­kich do­kła­dasz sta­rań, aby mnie czer­nić przed Han­ną i jej ser­ce ode­mnie od­wra­cać. Je­stem cier­pli­wy, ale na Boga przy­się­gam, po­twa­rzać się nie dam i nie do­pusz­czę, aby mi tę, któ­ra mi przez Boga i lu­dzi była prze­zna­czo­ną, zło­śli­we ręce wy­ry­wa­ły! Kor­niak­to­wa wi­dząc wzbu­rze­nie Sta­ni­sła­wa już się ku drzwiom co ry­chlej co­fa­ła, chu­de ręce przed sie­bie wy­cią­ga­jąc.

– Nie krzycz tak Wac­pan, nie krzycz tak! – mó­wi­ła spiesz­nie a za­wż­dy szy­der­czo – bo­śmy, cho­ciaż sła­be nie­wia­sty, na na­pad przy­go­to­wa­ne i mamy pa­choł­ków zbroj­nych, któ­rzy nam po­moc da­dzą.Żach­nął się Sta­ni­sław w wiel­kiem wzbu­rze­niu.

– Wy mnie pa­choł­ka­mi stra­szy­cie!… – za­wo­łał – i był­by coś wię­cej, może jaką obe­lgę rzekł, gdy wtem otwar­ły się po­dwo­je i na pro­gu sta­nę­ła Han­na.

W sza­tach ża­łob­nych wy­glą­da­ła dziw­nie po­waż­nie; twarz jej po­bla­dła nie­co, nie mia­ła daw­nej dzie­cię­cej świe­żo­ści, ale osiadł na niej ma­je­sta­tycz­ny spo­kój, któ­ry pięk­ność jej czy­nił jesz­cze wspa­nial­szą.

Rzu­cił się ku niej Sta­ni­sław i za rękę chciał ująć, ale ona co­fa­jąc się odeń, rze­kła pra­wie su­ro­wo:

– Pa­nie Sta­ni­sła­wie, snać proś­by moje żad­nej wagi nie mają, sko­ro was zno­wu tu wi­dzę i sko­ro mi do­nie­sio­no, jako Łań­cut na­by­li­ście na­wet, aby tem ła­twiej z ta­kie­go są­siedz­twa gro­zić opusz­czo­nej sie­ro­cie…

– Ależ ja ci Han­no gro­zić nie my­ślę! – prze­rwał Sta­ni­sław – ja­bym cię od wszel­kich nie­bez­pie­czeństw sam za­sło­nić chciał i wie­rzaj, żem ja ci lep­szym przy­ja­cie­lem, niż ci, któ­ry­mi się z moją szko­dą ota­czasz…

Pani Kor­niak­to­wa spoj­rza­ła by­stro ku Han­nie, jak­by żą­da­jąc, aby się za nią uję­ła, ja­koż ona za­raz od­rze­kła:

– Nikt tu na wa­szą szko­dę nie dzia­ła. Na­by­łeś waść Łań­cut, to do­brze, ale się po twem sło­wie ry­cer­skiem spo­dzie­wam, że z tego są­siedz­twa ko­rzy­stać nie bę­dziesz, do­pó­ki ża­ło­ba nie mi­nie i do­pó­ki ja sama wam znać nie dam, iż wi­dzieć was i z wami mó­wić pra­gnę.

To rze­kł­szy Han­na z po­wa­gą wiel­ką skło­ni­ła się Sta­ni­sła­wo­wi i wraz z pa­nią Kor­niak­to­wa wy­szła z kom­na­ty.

Od­tąd Sta­ni­sław już ani chwi­li nie miał spo­ko­ju. Do­my­ślał się on, że obo­jęt­ność Han­ny, to jej uni­ka­nie i za­mknię­cie się w Ty­czy­nie, mia­ło waż­niej­sze przy­czy­ny, niż sama ża­ło­ba, wie­dział, że Kor­niak­to­wa a może i inni jesz­cze ja­ko­wąś in­try­gę prze­ciw nie­mu knu­li. Sie­dząc pil­nie co się dzia­ło w zam­ku ty­czyń­skim, do­wie­dział się też nie­ba­wem, że ja­cyś po­sło­wie przy­by­wa­li tam cią­gle od pa­nów Kost­ków, krew­nych Han­ny, że snu­li się tam obcy dwo­rza­nie i lu­dzie zbroj­ni, któ­rzy ja­ko­by straż trzy­ma­li. I zbie­ra­ła w nim gwał­tow­ność wiel­ka. Wie­czo­ra­mi pod­kra­dał się pod ogród zam­ko­wy w Ty­czy­nie i tam nie­raz całe noce spę­dzał, zry­wa­jąc się za każ­dym sze­le­stem, ile­kroć cień ja­kiś lub po­stać się uka­za­ła, w na­dziei że Han­nę oba­czy.

Nie zmiękł też Sta­ni­sław cale w swej żar­li­wo­ści he­re­tyc­kiej. W po­sia­dło­ściach, któ­re mu z dzia­łu przy­pa­dły, daw­ne zbo­ry i szko­ły ka­cer­skie po­wzna­wiał lub też nowe fun­do­wał. W Łań­cu­cie, jesz­cze za ży­cia Krzysz­to­fa Pi­lec­kie­go, któ­ry gor­li­wym fau­to­rem róż­no­wier­stwa był, ist­nia­ła szko­ła ary­ań­ska, po śmier­ci jego za­nie­dba­na, któ­rą wszak­że Sta­ni­sław za­raz na­po­wrót za­pro­wa­dził, po­więk­szył i bo­ga­to upo­sa­żył, o czem do­wie­dziaw­szy się Han­na, wnet do nie­go po­słów wy­pra­wi­ła, wy­ma­wia­jąc mu to i sta­now­czo do­ma­ga­jąc się, aby ka­cer­stwo z jej są­siedz­twa usu­nął.

Roz­gnie­wa­ło sro­dze Stad­nic­kie­go to żą­da­nie, w któ­rem upa­try­wał jeno po­zór do sta­now­cze­go ze­rwa­nia. Po­słom tedy od­po­wie­dział har­do, że z nimi w dys­kus­sye wda­wać się nie my­śli, ja­kie zaś są szko­ły, lub ja­kie na­bo­żeń­stwo od­pra­wia się w jego ma­jęt­no­ściach, to już spra­wa jego wła­sne­go su­mie­nia, do któ­rej on ni­ko­mu mię­szać się nie po­zwo­li.Ża­ło­wał on po­tem może tej od­po­wie­dzi swo­jej, ale już było za póź­no. Po­sy­łał wnet do Ty­czy­na z proś­bą, aby się z Han­ną wi­dzieć mógł, lecz nada­rem­no: sta­now­czą otrzy­mał od­po­wiedź, iż Han­na do­pó­ty z nim wi­dzieć się nie bę­dzie, do­pó­ki w Łań­cu­cie ka­cer­stwo zo­sta­nie.

Strasz­ne tam rze­czy w du­szy Stad­nic­kie­go dziać się mu­sia­ły po ta­kiej od­po­wie­dzi; przez dłu­gi czas jak sza­lo­ny był, że go aż owi mi­ni­stro­wie ary­ań­sćy uspa­ka­jać mu­sie­li, przed­sta­wia­jąc, iż spo­ko­jem i po­zor­ną przy­najm­niej ła­god­no­ścią wię­cej niż gnie­wem uzy­skać może. Stad­nic­ki chciał już bo­wiem na­pa­dać zbroj­nie na za­mek Ty­czyń­ski i po­rwać gwał­tem Han­nę.

– Nie chce do­bro­wol­nie moją być, to ją zmu­szę! – krzy­czał w pas­syi wiel­kiej – choć­bym za to na dno pie­kła pójść miał!

Od sza­leń­stwa tego zdo­ła­no go wszak­że po­wstrzy­mać, ale to się prze­cież uta­ić nie mo­gło, a gdy wieść o tem do­szła do Ty­czy­na, Han­na za­smu­ci­ła się i za­lę­kła bar­dzo i może już by­ła­by się zgo­dzi­ła wi­dzieć się ze Sta­ni­sła­wem, w na­dziei, że go ży­wem sło­wem do opa­mię­ta­nia łac­niej przy­wie­dzie, gdy­by nie owa Kor­niak­to­wa, któ­ra jej wszyst­kie nie­bez­pie­czeń­stwa ta­ko­we­go przed­się­wzię­cia żywo przed­sta­wia­ła.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: