- W empik go
Starosta Zygwulski: Powieść historyczna II - ebook
Starosta Zygwulski: Powieść historyczna II - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 323 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
zlr. et.
Aer. Pierwszy romantyk, powieść…2 60
Biblioteka polska. Kaziły tom brosz. 1 zlr. 80 et., w opraw.2 30
T. I. li. Krasiński 2. Pisma. Wydanie z przedmową Stanisł… hr. Tarnowskiego, 2 tomy. – III. – VI. liickiewicz Adam. Dzieła. Wydanie zupełne przez dzieci autora dokonano, i tumy. – VII. – X. Zaleski B. Poezyę. Wydanie przejrzane przez autora. – XI. Pamiętniki Paska. Wydanie nowe krytyczne, przejrzane przez dra. Węclewskiogo. – XII. Niemcewicz J. Jan z Teczyna. Powieść histor. – XIII. – XVI. Słowacki Juliusz. Dzieła. Wyd, przej… przez prof… dra A. Małeckiego. – XVII. – XIX. E… ly (Asnyk Adam). Poezje, 3 tomy. – XX. – XXII. Małecki A. Życie i pisma Juliusza Słowackiego, wydanio drugie znacznie pomnożone, 3 tomy. – XXIII. J. Wybicki. Pamiętniki. – XXIV. – XXV. Mickiewicz A. Dzieła. – V. VI. – XVI. – XXVIII. Mickiewicz A. Korespondencja, 3 tomy. – XXIX. – XXXI. Etowicz X. Pamiętniki i pisma historyczne, 3 tomy. – XXXII. – XXXIII. Kitowicz X. Opis obyczajów i zwyczajów za panowania Augusta III., 2 tomy. – XXXIV. – XXXVII. Romanowski II. Pisma. 4 t. – XXXVIII. – XXXIX. Słowacki J. Listy, 2 t., wydanie II. znacznie pomnożone. Słowacki I. Pisma pośmiertne, 3 tomy, wydanie II. znacznie pomnożone.
Bronikowski.. Jan III. Sobieski i dwór jego czyli Polska w XVII. wieku, 2 tomy…4 20
Dr. Antoni J. Nowe opowiadania, wydanie drugie…3
Opowiadania historyczne, 1 tom…3
Gawedy z przeszłości…5 60
El… y. Gałązka heliotropu. Komedja…60
Estreicher. W. Pol, jego młodość i otoczenie…2 80
Jeż J. J. Ostapok. Ustęp z przeszłości emigracyjnej…2 40
Kaczkowski E. gen… szt… lekarz wojsk polskich. Wspomnienia 1808 – 1831, wydał T.Orzechowski, 2 tomy…4 20
Kantecki K. Elżbieta, trzecia żona Jagiełły…1 20
Dwaj Krzemieńczanie. Wizerunki literackie, 2 tomy…3 60
Kubala L. Dr. Jerzy Ossoliński, 2 tomy…6 80
Lemcke E. Estetyka. Wydanie drugie…6 40
Liske X. Cudzoziemcy w Polsce. Podróże i pamiętniki…4 20
Listy Tadeusza Kościuszki, zebrane przez L. Siemieńskiego…2 80
Listy Jana III. króla polskiego, pisane do królowej Kazimiry w ciągu wyprawy pod Wiedeń w r 186…2 80
Niewlarowicz A. L. Wspomnienie o A. Mickiewiczu…2 20
Przyborowski W. Rubin Wezyrski. Powieść…1 80
Księżniczka z Minsterbergu…1 50
Saas Berlicz. Mozaika. Gawędy szlacheckie, 2 tomy…3 80
Sewer, Bratnie dusze. Powieść…2 40
Stadnicki S. Olgierd i Kiejstut, synowie Godymina, W. ks. Litwy…2 40
Wiltońska Paulina. Na teraz. Powieść…2 40
Wspomnienia Konstantego Wolickiego, z czasów pobytu w cytadeli warszawskiej i na Syberji…2 60
Zacharjasiewicz Z. Teorja pana Filipa…2 40
Jedna krew, powieść…1 80
Zieliński. August II. i Aurora Königsmark. Powieść hist., 2 t…2 60NUTY DO ŚPIEWU.
Guniewicz J. F. Tęsknoty ułańskie. Słowa St. Piłata…75
Ostatnie pożegnanie powstańca. Słowa Mieczysława Romanowskiego…60
Madeyski. 3 Krakowiaki:
– Nr.. 1 " Wiosną o zaraniu"…10
– Nr. 2. "Zapomniane skrzypki moję"…30
– Nr. 3. "Oj pada listek pada"…70
– Piosnki na glos "mezzo-soprano"…1 –
– Tajemnica…45
Moniuszko Stanisław. O Zosi sierocie. Słowa J. Szujskiego…70
Ubóstwieniu, Słowa J. z Pleszowic…50
Nikorowicz J. Chorał "Z dymem pożarów". Słowa K. Ujejskiego. Na cztery glosy i towarzyszenie fortep. K. Mikulego…50
Buckgaker J. Op. 55. "Do mogił"…80
"Wieniec''. Zbiór kwartetów męskich, polskich i ruskich, ułożony i wydany przez lwowskie Towarzystwo śpiewackie. Lutnia". Zeszyt I. i II. – III. i IV. po – 90
Adam KrechowieckiVIII.
W Stanisławie Stadnickim burzliwy duch był zawżdy od młodu. I podczas gdy w obozie nie zwano go inaczej jak "junakiem serdecznym", w Dubiecku, ba, w całej Przemyskiej i Sanockiej ziemi, przechowywała się pamięć owego chrztu krwawego i szpetnego przezwiska "Dyabła", które mu jeszcze w niemowlęctwie nadano, a które on zapalczywością swoją późniejszą usprawiedliwiać się zdawał. Bo też innym był cale Stanisław w obozie, kędy nie było nadeń dzielniejszego i sprawniejszego rycerza, a innym w domu, zwłaszcza gdy czas dłuższy w spokoju przebywał. Wówczas wzbierała w nim gwałtowność wielka, że nieraz prawie szalonym się zdawał.
Po śmierci małżonka, pani Stadnicka przemieszkiwała stale w Dubiecku, a zajęta była całkowicie wychowaniem młodszego potomstwa; po przyjściu bowiem na świat pierworodnego Stanisława, mieli jeszcze państwo Stadniccy kilkoro dzieci, które że w czasie śmierci rodzica prawie niemowlętami były, ustrzegły się błędów jego i chowały się przystojnie pod bogobojną matki opieką. To też młodsi bracia Stanisława dodali nowego splendoru świetnemu domowi Stadnickich: jako ów rycerz dzielny i mąż dobry w radzie, a swego czasu znamienity orator, Marcin, Kasztelan sanocki, który żarliwości swej katolickiej folgę czyniąc, kościoł w Niedźwiedziu, owem niegdyś siedlisku herezyi, znacznym sumptem fundował. On to był, który jako ochmistrz dworu carowej Maryny Mniszchównej, witał ją oracyą bardzo ozdobną u bramy Kremlinu. Trzeci z rzędu, Andrzej, nie ustępując Marcinowi w gorliwości religijnej, zwrócił katolikom zabrany im przez rodzica kościoł w Dubiecku i wygnał ztamtąd sprośne aryaństwo. W ten sposób synowie ci błędy ojca swego zmazać i naprawić usiłowali.
Inaczej było z owym pierworodnym Stanisławem, który z pod opieki macierzyńskiej pochwycony, najprzód chowany był w Dubiecku i uczony w szkołach aryańskich, a później dostał się pod zupełną władzę Blandraty, który go po rozmaitych krajach cudzoziemskich woził, a potem w Siedmiogrodzie przy sobie trzymał.
Smutne to było nad wyraz dzieciństwo. Ponure oblicze rodzica, jego głos zawżdy gniewny, jego srogość, która dokoła lęk rozsiewała, wyryły się w duszy dziecka niezatartem wspomnieniem. A i Blandrata, który później dla syna Rotmistrza Szornela taką czułość okazywał i umiał być dlań ojcem prawdziwym, do Stanisława czuł jakowąś niechęć, ta zaś objawiała się albo milczeniem ponurem, albo co gorsza, wybuchała gniewem, co na usposobienie Stanisława bardzo szkodliwlią influencyę wywierało, rodząc w nim jakowąś skrytość i nieugiętość serca, które zewsząd odpychane samo w sobie się zawarło.
Gdy Stanisław po śmierci rodzica, dorosłym już młodzieńcem powrócił do Dubiecka, wszyscy nadziwować się nie mogli jego pięknej postawie, sztucznej wymowie a rycerskiemu animuszowi, ale też wkrótce przekonano się, że i gwałtowność w nim była równie wielka jak w rodzicu jego, a wybuchała zwłaszcza wówczas, gdy czas dłuższy w bezczynności zostawał. Na szczęście było podówczas wiele wypraw rycerskich a sławnych, w których Stanisław zasłynął wielką odwagą i nieustraszonem męztwem. I tak najpierw 1577 r. walczył z Janem Zborowskim pod Tczewem, a potem pod Gdańskiem, gdzie już jako Rotmistrz królewski dowodził, z wielkiem bohaterstwem uśmierzając zbuntowane a zuchwałe mieszczaństwo.
Poprzedzony rozgłosem swych czynów rycerskich, powrócił Stanisław z tej wyprawy do Dubiecka, ale tu już poczęły go napadać jakieś myśli posępne. Z tradycyj ojcowskich i z wychowania u Blandraty została mu też wielka gorliwość kacerska, z którą bogobojna matka jego napróżno walczyć usiłowała. Stanisław coraz natarczywiej domagać się począł, aby w Dubiecku i innych majętnościach powrócone zostały kacerzom dawne prawa, jakich używali za czasów jego rodzica; wyrzucał też matce, iż woli zmarłego małżonka swego nie szanuje, a z tego powodu były nawet zajścia między nimi bardzo gwałtowne, które jedynie łagodzić umiała drobniuchna ale silna dłoń młodej dzieweczki, Hanny Pileckiej.
Ta Hanna krewną była pierwszej małżonki rodzica Stanisława, a była sierotą od lat niemowlęcych, dziedziczką zaś bogatych włości Tyczyna, Sokołowa i Zalesia i ostatnią spadkobierczynią imienia. Żyła jeszcze podówczas bezdzietna wdowa po Krzysztofie Pileckim, Anna z Sienna Pilecka, dziedziczka łańcuckich włości, ale ta ową sierotą zgoła zająć się nie chciała, dzieliły ją bowiem jakoweś familijne niesnaski z jej rodzicami. To też pan Mateusz Stadnicki wziął Hannę jeszcze dwuletniem dzieckiem pod swoją opiekę, a czynił to może przez pamięć swej pierwszej małżonki, Pileckiej de domo, którą wielce miłował, a może nie bez utajonej myśli, by ta sierotka, licznych włości dziedziczka, dorosłszy, została małżonką jego pierworodnego. Toż nawet później, gdy krewni Hanny, Kostkowie i inni, zgłaszali się, chcąc nad nią wziąć opiekę, pan Stadnicki już na to przystać nie chciał i Hannę w swym domu zatrzymał. Po śmierci Stadnickiego, pozostała też ona w Dubiecku pod opieką "bladej pani", która się do tej dzieweczki wielce przywiązała, ucząc ją własnym przykładem wszelakich cnót i gorliwości katolickiej.
Hanna była dziwnie piękną; miała taką urodę, która nie tylko zachwyt, ale zarazem poszanowanie budziła. Nie była to owa delikatna, powiewna piękność niewieścia, co zachwyconemu oku jakby w mgłach przejrzystych się przedstawia, niby zjawisko nieziemskie, ale była to raczej istna córa rycerska, co to w potrzebie i rumaka dosiąść i ciężką zbroję udźwignąć jest zdolna, wspaniała postawą, śmiała w spojrzeniu, roztropności wielkiej, odwagi męzkiej, a siły woli niezłamanej. Łzy w jej oku nie dostrzegł nikt, ale za to często jaśniał w niem ogień zapału, gdy o czynach rycerskich słyszała, lub gdy karciła błędy i słabość innych. W obec niej nawet Stanisław Stadnicki pokorniał dziwnie. Zrazu na młodziuchną dzieweczkę nie dawał baczenia, aż nagle objawiła mu się ona w całym majestacie swojej wspaniałej urody, gdy raz, w chwili bardzo gwałtownej sprzeczki między nim a matką, po stronie opiekunki swej stając, słowem spokojnem i rozważnem nakazała mu milczenie.
Zdumiał się Stanisław i zrazu, śmiejąc się sam z siebie, zaprzeczyć chciał dziwnej innuencyi dziewczęcia, które jednostajnym spokojem i stanowczością umiało uśmierzać najgwałtowniejsze jego porywy. Niebawem jednak przekonał się, że ta influencya nad wszystko była silniejsza. Już sama obecność Hanny była dlań niewytłómaczonem uspokojeniem i rozkoszą. Nie mówił do niej nic, ale ognistem spojrzeniem wpatrywał się w śliczną twarz dzieweczki, a tęsknił za nią, gdy jej dzień jeden nie widział. Nie było też między nimi ani rozmów żadnych, ani zwierzeń: Stanisław czuł się mimowoli jakby upokorzony tą przewagą niewiasty, która gdy nieraz w imieniu matki jego przekładała mu jaką prośbę, to mówiła tak, jakby rozkazywać miała prawo i nie spodziewała się zgoła odmowy. To też nie było przykładu, aby takiej prośbie Stanisław nie uczynił zadość, chociaż później zżymał się na siebie i gniewał a nieraz w zadumę zapadał posępną i od ludzi uciekał, jakby się wstydząc swojej słabości.
Hannie nie było tajnem, że Stanisław na jej małżonka jest przeznaczonym; nie mogła też nie widzieć jego niezwykłej urody i nie uznawać iście rycerskich przymiotów. Gdy przebywał w obozie, chwytała skwapliwie każdą wieść o nim i jego sławą radowała się wielce, ale przerażała ją zawżdy jego gwałtowność i heretycka zaciekłość. Gdy w posępnej zadumie, patrzał na nią w milczeniu ognistemi oczyma, Hanna czuła, że ją przeszywa tym wzrokiem, mięszała się w sobie i uciekała w mimowolnym a niepohamowanym lęku. Była między nimi jakby jakaś wzajemna nieufność i wzajemna obawa: Stadnicki lękał się owej siły woli, która się tak niespodziewanie objawiała w słabem na pozór dziewczęciu, lękał się uledz pod wpływem uczucia, które w jego sercu gwałtownie wzbierało, bo nie ufał, czy je Hanna podzielić w całej pełni i uznać potrafi. Hanna lękała się zarówno gwałtowności Stanisława, jak swej własnej słabości, czując się ku niemu pociąganą jakimś niewytłómaczonym i nieznanym jej dotychczas urokiem. Pociągały ją ku niemu jego rycerskie cnoty, jego odwaga i męztwo, jego uroda młodzieńcza, nawet ten wzrok płomienisty, który na wskroś przeszywał i jakieś dziwne zamięszanie obudzał w duszy.
Ale Hanna nie należała do niewiast, które rychło ulegają budzącemu się uczuciu. W tej młodziuchnej sierocie, wychowanej wśród obcych, wyrobiła się zawczasu niezwykła siła odporna; umysł jej wcześnie nauczył się rozważać wszystko i na wszystko radzić. To też im urok był silniejszy, im niebezpieczeństwo zdawało się Hannie groźniejszem, tem większe było z jej strony baczenie, aby w niczem swej inklinacyi nie zdradzić, aby chłodem i rozwagą hamować gwałtowne Stanisława porywy. I zaczęła się między nimi toczyć walka uporna, zacięta; walka, z której Stanisław wychodził zawżdy pokonany, bo wszystkie jego zapały rozbijały się o kamienny chłód tej zaledwie z lat dziecinnych wyrosłej dzieweczki, która w umyśle swym zdawała się mieć rozum męża i przezorność gnębiącą porywy serca.
Po każdej takiej porażce, Stanisław wpadał w gniew wściekły. Jak niegdyś przed rodzicem jego, tak teraz przed nim umykali wszyscy, wiedząc, że w owym gniewie nie zna granic i na wszystko jest gotów. Gdy mu kto wówczas opór stawił, godził w onego śmiałka czem miał pod ręką, a raz jednego dworzanina na śmierć prawie ubił czekanem, że nawet z tego sprawa być miała, ale ją jakoś ułagodzono. Zdarzało się też, zwłaszcza gdy czas dłuższy w Dubiecku w bezczynności zostawał, iż wpadał w taki niepokój, że w nocy ze snu się zrywał i po polach biegał jakby bezprzytomny, co widząc domownicy, przypisywali to złej jakiejś sile, która w nim była.
– Nie nadaremno – mówiono – rodzic ochrzcił go imieniem nieprzyjaciela rodzaju ludzkiego! Teraz w nim dyabeł takie harce wyprawia.
Wszakże nie było to nic innego, jeno niezwykła krewkość młodzieńcza i wielka namiętność, która się w nim budziła ku Hannie Pileckiej. Drażniony coraz większą jej obojętnością, byłby się już wówczas może posunął do jakowego excessu, ale oto z początkiem roku 1579 zaczęto głośno mówić o gotującej się wielkiej wyprawie moskiewskiej z powodu spraw inflantskich. Król Stefan kazał po całej Polsce zaciągać żołnierzy, do brata swego Krzysztofa, siedmiogrodzkiego Xiążęcia, wyprawił posłów z żądaniem piechoty węgierskiej i kilku rot jazdy; Ernest Wejher i Krzysztof Rozrażewski czynili zaciągi w Niemczech; panowie litewscy przyrzekli stawić się z pięknemi pocztami; w Wilnie odlewano działa; zgoła czyniono wielkie przygotowania.
Rozpromieniło się oblicze Stanisława. Widział już nieprzyjaciela przed sobą, widział niebezpieczeństwa, w które lecieć będzie i grała w nim krew rycerska, ku zwycięztwom i sławie wiodąc. Na czele pięknego pocztu wyruszał tedy Stanisław na tę wyprawę, a tak był pięknym w tym zapale rycerskim, tak pięknym, że gdy stanął przed Hanną w złocistej zbroi, rozpromieniony dzielnością swą i męztwem, ona po raz pierwszy widocznie urokowi ulegając, już się od wspaniałego rycerza odwracać nie myślała, ale zapłoniona wdzięcznie rozjaśnione oczy ku niemu podniosła i zawołała, jakby mimowoli:
– Takim was zawżdy widzieć bym pragnęła!
A Stanisław już się zdzierżeć nie mogąc, porwał ją w objęcia i tuląc do piersi, wpił wzrok swój ognisty w źrenice dziewczęcia i rzekł stłumionym głosem:
– Miłuję cię Hanno nad życie, nad wszystko na świecie! Będzieszże ty moją?
Ale Hanna wyrwała się w rychłe z objęć Stanisława i poważniejąc nagle, odrzekła już innym, stanowczym tonem:
– Czy będę waszą, o tem dziś mówić nie pora. Gdy wrócicie z onej wyprawy, a jak ufam w Bogu zwycięzcą, wówczas wam powiem, co w sercu mam i w duszy. Teraz jedźcie z Bogiem!
I odeszła spiesznie, lecz Stanisław krzyknął jeszcze za nią w uniesieniu:
– Hanno, pomnij sobie, że gdybyś mnie nie miłowała, staniesz się winną srogiego nieszczęścia! Już chyba nie będzie na świecie zbrodni, którejbym nie popełnił; gdybyś mi serce rozdarła!
Hanna nie odrzekła nic, ale spojrzała ku niemu tak wymownie, że Stanisław znów rozpromieniony, a swobodny i szczęśliwy, leciał wnet z pocztem swym na oną wyprawę, oglądając się długo na basztę zamkową, z której żegnała go matka krzyżem świętym, a Hanna ognistem spojrzeniem pełnem obietnic.
Poszedł Stanisław. Przesławna to była wyprawa, bojów a niebezpieczeństw pełna. Pomimo silnej obrony, zdobyto naprzód Połock, a potem i Wieliż i Wielkie Łuki i Uświat. Stadnicki szedł wszędy pierwszy, a z pola bitwy schodził ostatni, że wszyscy jednogłośnie dziwowali się jego wytrwałości i męztwu. Jeno już wówczas przejawiać się w nim poczęła wielka niekarność, ile że wszystko wedle swej woli a rozumienia mieć chciał i żadnej nad sobą władzy ścierpieć nie mógł. Powiększyło się to jeszcze od bitwy pod Toropcem, gdzie Stadnicki nie słuchając rozkazów Xiążęcia Janusza Zbaraskiego, który tam dowodził, na ochotnika, na dziesięćkroć silniejszego nieprzyjaciela przedwcześnie uderzył i wprawdzie go odparł, ale na śmierć pewną, bez potrzeby, wielu dzielnych wojowników naraził. Zmazał on wprawdzie ten czyn samowolny bohaterstwem swem, bo sam najpierwszy w ogień szedł i szalę zwycięztwa na korzyść swą obrócił, ale wszakże Zamoyski, który karne wojsko mieć chciał, już mu wówczas to surowo wymówił. Stanisław bardzo mu się hardo zaraz postawił, pytając kędy bywał, gdy on Gdańszczany na harc wywabiał i każdego ubił, który mu czoło stawić chciał, że już potem żaden nie śmiał placu mu dotrzymać.
– Czytaj waść xięgi, pisz traktaty i układaj pacta, a wzrastaj w zaszczyty; my zaś bić się będziem, krew naszą ofiarując za bezcen!
Tak krzyczał Stadnicki, a już w tym okrzyku były początki owej srogiej zawiści, jaką on później ku Zamoyskiemu zapałał.
Przyczyniło się też może do tego i spotkanie się pod Toropcem z Samuelem Zborowskim, który za zamordowanie Wapowskiego na banicyę skazany, snuł się wszakże po kraju, domagając się zniesienia kondemnatą a w wojnie, jako to banitom było dozwolone, czynny udział brał. Że zaś kondemnaty zdjąć nie chciano, obwiniał o to Zamoyskiego i pomału wszystkich swych krewnych i powinowatych na swą stronę przyciągał. On też to musiał i młodego Stadnickiego podburzyć, tem zwłaszcza, iż mu przedstawiał ciągle, jako wszystkie jego zasługi krwawe bez żadnej przemijają nagrody.
W expedycyi tej Samuel ze Stadnickim nierozłączni byli i cudów waleczności dokazywali, cale się jednak nie oglądając na rozkazy dowódzców i urządzając na ochotnika podjazdy i wycieczki.
A gdy byli pod Zawołociem, właśnie po zdobyciu Szczęśliwem tej twierdzy, otrzymał Stadnicki przez gońca jednego z kraju wiadomość, iż matka jego zachorzawszy nagle, bogobojny swój żywot skończyła. Przeraziło go to wielce, zwłaszcza, że nie wiedział co się z Hanną stało, żali pozostała w Dubiecku, czy też może do innych udała się krewnych, którzy już nieraz o opiekę nad bogatą dziedziczką zabiegali. Gdy przeto po zdobyciu Zawołocia, działania wojenne przerwane zostały, wyruszył Stadnicki do kraju i przybył do Dubiecka ze smutnem w duszy przeczuciem.
Hanny w Dubiecku nie zastał. Powiedziano ma, iż zaraz po śmierci opiekunki swej udała się do dóbr tyczyńskich i tam w wielkim żalu i samotności przebywa. Pobiegł tam nie zwłócząc Stanisław, ale Hannę cale zmienioną znalazł. Być może, iż w tej wielkiej żałości po śmierci opiekunki swej, którą jak matkę miłowała, nie chciała ona innych sentymentów okazywać, ale przyjęła Stadnickiego z wielką powagą, mówiąc mu, jako podczas żałoby tej, jeno pobożnemi myślami zajmować się pragnie. Miała ona już wówczas przy sobie daleką krewne w latach podeszłych, niejaką Korniaktowę wdowę, poważną bardzo matronę, która w sąsiedztwie mieszkała, a na prośby Hanny zgodziła się osiedlić na czas dłuższy w Tyczynie. Był tam mały zameczek dość obronny, który jako na ustroniu będący, wydał się Hannie najstosowniejszym na mieszkanie dla niej, jako opuszczonej sieroty, pragnącej czas żałoby w rozmyślaniu i osamotnieniu przebyć.
Wielce się to wszystko nie podobało panu Stadnickiemu, a zwłaszcza owa Korniaktowa, którą znał, jako okrutnie surowych była obyczajów i zelantka wielka; lękał się tedy jej wpływu na Hannę, że buntować ją będzie przeciw niemu jako kacerzowi, przedstawiając jego burzliwy umysł i charakter gwałtowny. Oziębłość z jaką przyjęła go Hanna przypisał on zaraz tej influencyi, a w podejrzeniu swem jeszcze się bardziej utwierdził, gdy mu Hanna deklarowała, jako w zupełnej samotności przepędzić chce cały rok żałoby po opiekunce swej, która jej dobrą matką była.
– Proszę też i obliguję wacpana – dodała w końcu – byś nawet nie usiłował zmienić mojej determinacyi, a swoich odwiedzin cale zaprzestał, dopóki czas żałoby nie minie, a ja nie zbadam moich dla waszmości sentymentów.
Wydała się Stadnickiemu ta mowa wielce niepewną, a niezwykłą w uściech tak młodej dzieweczki, i widząc w tem wszystkiem chytre jeno podmowy owej Korniaktowej, byłby już zaraz gniewem wybuchnął, ale się jakoś jeszcze zdzierżał i jeno rzekł smutnie:
– Srodze mię to boli Hanno, że ty, któraś niemal jak siostra rodzona w oczach mi rosła, takeś odmieniła sentymenty, snać za poduszczeniem złych ludzi, że już dla mnie szczerego słowa nie masz, jeno wszystko puszczasz na delatę. Pomnij com ci rzekł, gdym na ową wyprawę szedł, w której nie marnowałem czasu i krwie mojej nie szczędziłem. Rzekłem ci wówczas Hanno, a i teraz powtarzam: że chyba nie byłoby już zbrodni, którejbym nie popełnił, gdybyś mi serce rozdarła!
A gdy to mówił, twarz mu i oczy zapałały takim ogniem strasznym, że Hanna znów się zalękła i już łagodnie, uspakajając go rzekła:
– Nie mów tak wacpan, boć grzech jest nawet tak myśleć. Jam moich dla was sentymentów nie odmieniła cale, ale teraz myśleć o tem nie pora. Niech czas żałoby dla was i dla mnie przeminie, a potem mówić będziemy. Proszę was o spokój jeno i cierpliwość, a względy dla biednej sieroty.
Gdy tych słów domawiała, głos jej drżał ze wzruszenia, a Stanisław widząc to jej rozrzewnienie szczere, nie mógł już i słowa rzec, jeno w pomieszaniu wielkiem a żałości serdecznej, długo patrzał na nią, jak gdyby wzrok swój jej widokiem nasycić chciał, a potem przysiągł, iż spełni wszystko, czego Hanna po nim wymaga, że będzie spokojny i cierpliwy.
Ale nie łatwo to dotrzymać takich przyrzeczeń. W Dubiecku Stanisław wytrzymać nie mógł i aby się zbliżyć do Hanny, nabył dobra Łańcuckie od Anny z Sienna, wdowy po Krzysztofie Pileckim, ile że Łańcut w najbliższem był sąsiedztwie Tyczyna. Czynił on to pokryjomu, tak się starając, aby wieść ta do Tyczyna za wcześnie, a zwłaszcza przez obce usta nie doszła, ale się to utaić nie mogło, a właśnie tajemnica, jaką Stanisław owo kupno Łańcuta otoczyć się starał, była powodem, że Hannie cale inaczej tę sprawę przedstawić usiłowano, jako z tego sąsiedztwa groźne dla niej niebezpieczeństwa wyniknąć mogły. Toż gdy Stanisław pojawił się w Tyczynie, chcąc jej sam o nabyciu sąsiedniego Łańcuta zwiastować, już się z nim Hanna nawet widzieć nie chciała, jeno przez usta Korniaktowej oświadczyła, iż mu przypomina dane słowo rycerskie, jako czasu żałoby nagabywać jej nie będzie.
Korniaktowa była to wysoka, chuda i podeszłych już lat niewiasta, twarzy i postaci cale odrażającej. Na jej obliczu oliwkowej cery a pomarszczonej szpetnie, świeciły małe oczka, żywo biegające; usta zaciśnięte, mówiły zwykle szybko, a takim tonem, który czasem mroził lodem, czasem piekł ogniem, albo kłuł jak szpilkami. Nie był to gniew – bo Korniaktowa nie unosiła się nigdy – ale jakieś zimne szyderstwo, które w urywanych wyrazach wprost umiało trafiać w serce tego, do kogo przemawiała. Mówiono, jako w życiu swem doznała ona wiele nieszczęść i te ją taką szyderczą i gorzką dla wszystkich uczyniły. Z wielkiej niegdyś fortuny nie zostało jej nic, prócz małej osady pod Tyczynem, którą Korniaktowem zwano, i gdzie zwykle mieszkała w ubóstwie wielkiem, wraz z synem jedynakiem; ten wszakże poświęciwszy się rycerskiemu rzemiosłu, rzadko przesiadywał doma.
Gdy miasto Hanny, naprzeciw Stanisława wyszła Korniaktowa, wzdrygnął się on mimowoli jakby marę zobaczył i cofnął się przed tą wysoką, chudą, czarną postacią, która powitawszy go skinieniem głowy, rzekła sucho:
– Imćpanna Pilecka wdzięczna za odwiedziny waszę, przyjąć ich wszakże nie może, bo chociaż białogłową jest, a słowo niewiasty nie ma tej mocy, co słowo rycerskie, przecię ślubu uczynionego, iż czas żałoby w samotności przebędzie, łamać nie chce…
– Nie chciałem i ja łamać mojego słowa – odparł Stanisław rozumiejąc przymówkę – jeno zawiadomić pragnąłem…
– Iżeś waść kupił potajemnie Łańcut… – przerwała Korniaktowa – aby bliżej Tyczyna być i tem łacniej danych przyrzeczeń nie dotrzymać.
– Pozwól że mi Waćpani słowo rzec! – zawołał Stanisław już się unosząc – i nie podsuwaj mi intencyj złych, abym nie zapomniał com winien temu domowi, do którego przybyłem w dobrych zamiarach. Wiem ja że wacpani tu wszelkich dokładasz starań, aby mnie czernić przed Hanną i jej serce odemnie odwracać. Jestem cierpliwy, ale na Boga przysięgam, potwarzać się nie dam i nie dopuszczę, aby mi tę, która mi przez Boga i ludzi była przeznaczoną, złośliwe ręce wyrywały! Korniaktowa widząc wzburzenie Stanisława już się ku drzwiom co rychlej cofała, chude ręce przed siebie wyciągając.
– Nie krzycz tak Wacpan, nie krzycz tak! – mówiła spiesznie a zawżdy szyderczo – bośmy, chociaż słabe niewiasty, na napad przygotowane i mamy pachołków zbrojnych, którzy nam pomoc dadzą.Żachnął się Stanisław w wielkiem wzburzeniu.
– Wy mnie pachołkami straszycie!… – zawołał – i byłby coś więcej, może jaką obelgę rzekł, gdy wtem otwarły się podwoje i na progu stanęła Hanna.
W szatach żałobnych wyglądała dziwnie poważnie; twarz jej pobladła nieco, nie miała dawnej dziecięcej świeżości, ale osiadł na niej majestatyczny spokój, który piękność jej czynił jeszcze wspanialszą.
Rzucił się ku niej Stanisław i za rękę chciał ująć, ale ona cofając się odeń, rzekła prawie surowo:
– Panie Stanisławie, snać prośby moje żadnej wagi nie mają, skoro was znowu tu widzę i skoro mi doniesiono, jako Łańcut nabyliście nawet, aby tem łatwiej z takiego sąsiedztwa grozić opuszczonej sierocie…
– Ależ ja ci Hanno grozić nie myślę! – przerwał Stanisław – jabym cię od wszelkich niebezpieczeństw sam zasłonić chciał i wierzaj, żem ja ci lepszym przyjacielem, niż ci, którymi się z moją szkodą otaczasz…
Pani Korniaktowa spojrzała bystro ku Hannie, jakby żądając, aby się za nią ujęła, jakoż ona zaraz odrzekła:
– Nikt tu na waszą szkodę nie działa. Nabyłeś waść Łańcut, to dobrze, ale się po twem słowie rycerskiem spodziewam, że z tego sąsiedztwa korzystać nie będziesz, dopóki żałoba nie minie i dopóki ja sama wam znać nie dam, iż widzieć was i z wami mówić pragnę.
To rzekłszy Hanna z powagą wielką skłoniła się Stanisławowi i wraz z panią Korniaktowa wyszła z komnaty.
Odtąd Stanisław już ani chwili nie miał spokoju. Domyślał się on, że obojętność Hanny, to jej unikanie i zamknięcie się w Tyczynie, miało ważniejsze przyczyny, niż sama żałoba, wiedział, że Korniaktowa a może i inni jeszcze jakowąś intrygę przeciw niemu knuli. Siedząc pilnie co się działo w zamku tyczyńskim, dowiedział się też niebawem, że jacyś posłowie przybywali tam ciągle od panów Kostków, krewnych Hanny, że snuli się tam obcy dworzanie i ludzie zbrojni, którzy jakoby straż trzymali. I zbierała w nim gwałtowność wielka. Wieczorami podkradał się pod ogród zamkowy w Tyczynie i tam nieraz całe noce spędzał, zrywając się za każdym szelestem, ilekroć cień jakiś lub postać się ukazała, w nadziei że Hannę obaczy.
Nie zmiękł też Stanisław cale w swej żarliwości heretyckiej. W posiadłościach, które mu z działu przypadły, dawne zbory i szkoły kacerskie powznawiał lub też nowe fundował. W Łańcucie, jeszcze za życia Krzysztofa Pileckiego, który gorliwym fautorem różnowierstwa był, istniała szkoła aryańska, po śmierci jego zaniedbana, którą wszakże Stanisław zaraz napowrót zaprowadził, powiększył i bogato uposażył, o czem dowiedziawszy się Hanna, wnet do niego posłów wyprawiła, wymawiając mu to i stanowczo domagając się, aby kacerstwo z jej sąsiedztwa usunął.
Rozgniewało srodze Stadnickiego to żądanie, w którem upatrywał jeno pozór do stanowczego zerwania. Posłom tedy odpowiedział hardo, że z nimi w dyskussye wdawać się nie myśli, jakie zaś są szkoły, lub jakie nabożeństwo odprawia się w jego majętnościach, to już sprawa jego własnego sumienia, do której on nikomu mięszać się nie pozwoli.Żałował on potem może tej odpowiedzi swojej, ale już było za późno. Posyłał wnet do Tyczyna z prośbą, aby się z Hanną widzieć mógł, lecz nadaremno: stanowczą otrzymał odpowiedź, iż Hanna dopóty z nim widzieć się nie będzie, dopóki w Łańcucie kacerstwo zostanie.
Straszne tam rzeczy w duszy Stadnickiego dziać się musiały po takiej odpowiedzi; przez długi czas jak szalony był, że go aż owi ministrowie aryańsćy uspakajać musieli, przedstawiając, iż spokojem i pozorną przynajmniej łagodnością więcej niż gniewem uzyskać może. Stadnicki chciał już bowiem napadać zbrojnie na zamek Tyczyński i porwać gwałtem Hannę.
– Nie chce dobrowolnie moją być, to ją zmuszę! – krzyczał w passyi wielkiej – choćbym za to na dno piekła pójść miał!
Od szaleństwa tego zdołano go wszakże powstrzymać, ale to się przecież utaić nie mogło, a gdy wieść o tem doszła do Tyczyna, Hanna zasmuciła się i zalękła bardzo i może już byłaby się zgodziła widzieć się ze Stanisławem, w nadziei, że go żywem słowem do opamiętania łacniej przywiedzie, gdyby nie owa Korniaktowa, która jej wszystkie niebezpieczeństwa takowego przedsięwzięcia żywo przedstawiała.