- W empik go
Starożytna Tajemnica Szczecina - ebook
Starożytna Tajemnica Szczecina - ebook
Powieść kryminalna. W mieście Szczecin, patrol straży miejskiej zauważył na rzece Odrze, dryfujące ciało człowieka. Okazało się, że jest to ciało szczecińskiego archeologa, który miał przy sobie złotą figurkę gryfa oraz plany podziemi, znajdujących się pod Wzgórzem Zamkowym. Do śledztwa przystępuje para szczecińskich detektywów, która, by rozwiązać tajemnicę śmierci archeologa, potrzebuje pomocy środowiska naukowego. Te, odmawia pomocy, bo nie uznają wszystkich teorii zmarłego badacza.
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8245-948-7 |
Rozmiar pliku: | 1,5 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Był sierpień, miasto Szczecin, godzina 5:30, wczesny ranek, w okolicach Mostu Długiego. Za pół godziny nocna zmiana na służbie w straży miejskiej, miała zakończyć swój dzień pracy. Na chwilę patrol strażników przystanął przy Moście Długim, bo zobaczyli, że na ławce nieopodal nabrzeża Odry, leży młody człowiek, a koło niego butelka z piwem. Strażnicy włączyli w aucie koguty i udali się w stronę leżącego mężczyzny. Jeden ze strażników o imieniu Łukasz, rzekł do drugiego:
— Stasiu! Widzisz! Tak, jak często wspominaliśmy, koniec roboty, a tu zawsze coś przed końcem zmiany musi wypaść — mówił to z uśmiechem na twarzy.
— Zaraz cię ubiję Łukasz! Dobrze wiesz, że nienawidzę mego drugiego imienia! Masz mi mówić Wojtek!
Łukasz, jego kompan na służbie, zaśmiał się i odpowiedział:
— Przepraszam Wojtek, a teraz idźmy obudzić tego imprezowicza.
Wnet zeszli po schodach od strony urzędu celnego, i gdy już dochodzili do śpiocha na ławce, Wojtek zerknął na rzekę Odrę i po chwili wykrzyknął do Łukasza:
— O nie! Nie może być! Cholera! Łukasz, zerknij na Odrę! Jakby z lekka pod wodą dryfował człowiek!
— Kuźwa! A jednak, zawsze coś na zakończenie służby nocnej! Raczej żyw to on już nie jest.
Teraz Wojtek uruchomił swoje radio służbowe i pełny nerwów przemówił w głośnik:
— Halo dyżurka! Jest tam ktoś jeszcze?
— Tak Wojtek, co się dzieje?
— Prędko, wezwij chłopaków ze straży pożarnej, karetkę i policję! Prawdopodobnie mamy trupa w wodzie od strony urzędu celnego!
— Dobrze, przyjąłem. Już wzywam. Pozostańcie na miejscu.
— Przyjąłem. Czekam razem z Łukaszem.
W między czasie, gdy stali nad radiem Wojtka, mężczyzna, który leżał na ławce przebudził się i oddalił, tak że nie zobaczyli go już więcej.
— My, to mamy szczęście na tej służbie — rzekł Wojtek do Łukasza!
— Żebyś wiedział, jeszcze tego nam brakowało, bo i teraz będziemy mieli jeszcze przed zakończeniem nocki nieco papierkowej roboty.
— Wojtek, zerknij w stronę Wyszyńskiego, widać już na kogutach straż pożarną, policję, a za nimi chyba gna karetka.
— Poczekaj, przesunę nieco w przód nasze auto, zablokujemy trochę pasa drogowego, tak żeby wozem strażackim mogli wygodnie stanąć. A ty ich nakieruj na tego topielca — odpowiedział Wojtek.
Po chwili straż stała już przy urzędzie celnym, a za nimi policja i ratownicy medyczni. Panowe z sekcji nurków podbiegli pod nabrzeże, a tam czekał już na nich wodny patrol policji, wskoczyli do łodzi i po wskazaniu strażnika miejskiego, płynęli w stronę dryfującego ciała człowieka.
W między czasie tłum gapiów ustawił się na moście przy barierkach i obserwował, co się dzieje.
Nurkowe zeskoczyli z łódki i w trójkę chwycili topielca, po czym wciągnęli go na swój pokład, od razu sprawdzono, czy oddycha, i czy ma tętno. Stwierdzili, że nie oddycha i brak ma tętna, toteż podjęli próbę reanimacji. Topielec miał przepasaną przez ramiona torebkę, jednemu ze strażników przeszkadzało to w reanimacji, zatem została mu ściągnięta.
Na brzegu stali już przygotowani ratownicy medyczni, łódź z prędkością podpłynęła pod nabrzeże, wyciągnięto topielca, ułożono na noszach i wciągnięto do karetki. Ratownicy rozpoczęli ponowną reanimację.
Po chwili do strażników miejskich podeszli policjanci, przywitali się i rzekli:
— I co panowie? Tak to bywa w naszym fachu, zawsze coś na koniec służby?
Wojtek i Łukasz roześmiali się i odpowiedzieli wspólnie:
— Tak jak sami widzicie.
Policjanci zadali im kilka pytań, a strażnicy opowiedzieli im, jak tu się znaleźli i o której godzinie dostrzegli topielca. Umówili się, że na spokojnie, gdy po zakończeniu służby spiszą swój raport, to będzie on dostarczony do policjantów prowadzących tę sprawę.
Następnie ratownicy medyczni wyszli z karetki i jeden z nich rzekł do stojących nieopodal funkcjonariuszy policji:
— Nie mam dobrych wieści, nasza reanimacja nie przyniosła żadnego skutku, dlatego że ten człowiek nie żyje już od co najmniej 8 godzin — tak wynika z naszej wstępnej analizy.
Teraz policjanci stanęli i nie wiedzieli za bardzo, co powiedzieć. Po chwili namysłu rzekli:
— W takim razie będziemy musieli wypisać papiery i powiadomić prokuratora oraz firmę pogrzebową, jeśli już zakończono reanimację, to teraz powinniśmy sprawdzić jego tożsamość.
Teraz odezwali się ponownie ratownicy medyczni, ale jakby z głosem pełnym zdenerwowania:
— Jest jeszcze coś, o czym powinniście wiedzieć.
— Co takiego? — odpowiedzieli zdumieni funkcjonariusze.
— Gdy rozcięliśmy i zdjęliśmy mu wierzchnie ubranie z klatki piersiowej, naszym oczom ukazała się rana postrzałowa, on nie zmarł z powodu utonięcia, a skonał z powodu rany postrzałowej, która drapnęła mu serce… I druga sprawa, mój kolega z karetki zauważył, że jego twarz wygląda jakoś znajomo i po chwili przypomniał sobie, że jego twarz jest nad wyraz podobna do znanego archeologa ze Szczecina, który ostatnio występował w telewizji regionalnej, jak dobrze pamiętamy, odkrył jakieś podziemia w skarpie, gdzie stoi Zamek Książąt Pomorskich.
— Do licha! Teraz to robota dla kryminalnych! — odezwał się jeden z policjantów.
— Wzywam chłopaków z wydziału kryminalnego, to może być grubsza sprawa — dodał drugi funkcjonariusz.
— Może ma jakiś dokument tożsamości przy sobie, który by potwierdził, że to ten znany archeolog?
Teraz wtrącił się jeden z ratowników:
— Tak, jest przy nim torebka, którą miał na sobie w wodzie.
— Świetnie, pokażcie nam ją.
Zaraz ratownicy podali w rękawiczkach tę torebkę, wyciągnęli jakieś dokumenty zawinięte w woreczek foliowy. Jeden z funkcjonariuszy dostrzegł jakiś dokument tożsamości, po chwili wyciągnął go w rękawiczkach i ukazał mu się napis: dr Marek Nowak — archeolog, członek rzeczywistej Polskiej Akademii Nauk — Instytut Archeologii i Etnologii.
— Mieliście rację, że to archeolog — rzekł jeden z policjantów do ratowników.
— Teraz czekamy na kryminalnych, pewnie skończy się na sekcji zwłok i drobiazgowym śledztwie, sprawa może okazać się grubsza niż możemy sądzić. Reszty dokumentów nie będziemy sprawdzać, niech zajmą się tym nasi z wydziału kryminalnego.
— Dostaliśmy zgodę od naszych przełożonych na powrót do naszej bazy, resztę przekażemy kryminalnym w drodze służbowej — odezwali się strażnicy miejscy.
— Zgoda, za pewne będziemy w ścisłym kontakcie, wracajcie i odpoczywajcie. My tu pozostaniemy do czasu przyjazdu kryminalnych.
— Pewnie dziś w południe zrobi się głośno w mediach o tej sprawie, skoro zamordowano znanego archeologa ze Szczecina. Do usłyszenia panowie — odpowiedzieli strażnicy, pożegnali się i odjechali do swojej bazy, by rozliczyć się z nocki i napisać raport służbowy.
Po chwili odjechał także oddział straży pożarnej, a nadjechał nieoznakowany pojazd policji, byli to detektywi z wydziału kryminalnego, a za nimi przybył radiowóz z funkcjonariuszami z laboratorium kryminalistycznego, by zabezpieczyć dowody w sprawie.
Detektywi wysiedli z auta, funkcjonariusz Bogusław i jego partnerka na służbie i w pracy — Anna — była to dosyć wysoka brunetka, kobieta o pięknej urodzie. Włosy miała upięte w warkocz, sięgający ramion. Oczy zielone, twarz delikatna i lekko opalona. Oboje ubrani w nieoficjalny ubiór. Anna odezwała się jako pierwsza do kolegów z patrolu, oczekujących ich przybycia:
— Cześć chłopaki, co tam macie? Tylko nie żartujcie, że to kolejna jakaś wielka sprawa.
— Sprawa, sprawą, ale ty droga Aniu mogłabyś się w końcu ze mną umówić!
— To, że jestem jeszcze wolna, to nie znaczy, że umawiam się z pierwszym lepszym! Zapamiętaj to sobie.
Zadający to pytanie jakby przygasł, a reszta wybuchła śmiechem, a drugi funkcjonariusz z patrolu odezwał się:
— I po co było się odzywać?
Anna wnet spojrzała na niego z lekkim uśmiechem i podeszła z Bogusławem pod karetkę, by rozeznać się w sprawie.
Zerknęli na ciało mężczyzny i zobaczyli w jego klatce piersiowej ranę postrzałową, zaraz Anna odezwała się do ratownika medycznego:
— Raczej to on się nie utopił, a został postrzelony i wrzucony do Odry.
— Moim zdaniem tak było, bo uniesienie klatki piersiowej i wygląd ciała nie jest charakterystyczny dla osób, które zmarły od utonięcia, został zastrzelony, ale to już powinna potwierdzić sekcja zwłok…
— No tak… — dodała Anna.
Teraz Bogusław zabrał głos:
— Aniu, prokurator jedzie już na miejsce. A zaraz może być tu pełno dziennikarzy.
— Obyśmy w spokoju mogli działać — odpowiedziała Anna.
Teraz policjanci z nocnego patrolu, przybliżyli się do detektywów i jeden z nich rzekł do Anny:
— Musisz się z czymś zapoznać. Ten zastrzelony mężczyzna, to znany szczeciński archeolog dr Marek Nowak, nie tak dawno odkrył jakieś tunele i podziemia, m.in. w górze zamkowej.
— Macie jego jakieś dokumenty?
— Tak, są przy nim.
— Dobrze. Bogusław, niech chłopcy z laboratorium zabezpieczą wszystko jak należy. Sprawa może być grubsza niż sami moglibyśmy o tym sądzić.
— Też tak domniemam Aniu. A teraz spójrz, nasi laboranci zabezpieczają jego torebkę, w jego dokumentach widnieją jakieś szkice i rysunki.
— Bogusławie, przyjrzymy się temu na spokojnie, najważniejsze, by zabezpieczyli wszystko nim woda to całkowicie pochłonie.
Nagle Bogusławowi zaczął dzwonić telefon, spojrzał na wyświetlacz i zobaczył, że dzwoni do niego komendant wojewódzki — jego szef, po chwili powiedział:
— Poczekaj Aniu, komendant dzwoni.
Ania skinęła głową, a Bogusław odebrał telefon i przekazał, że sprawa może być bardzo poważna, bo to ciało znanego archeologa ze Szczecina, że został uśmiercony przez postrzał w klatkę piersiową, a następnie, prawdopodobnie wrzucony do Odry. Komendant przez chwilę wstrzymał oddech i zaniemówił, następnie przekazał Bogusławowi:
— Przekaż również Ani, żebyście razem za dużo nie mówili mediom, to zbyt wcześnie, byśmy mogli cokolwiek podejrzewać, a niepotrzebne słowa mogą nam za bardzo zaszkodzić — po chwili się rozłączył, a Bogusław zdążył tylko odpowiedzieć:
— Dobrze, przyjąłem.
I następnie przekazał Ani słowa komendanta.
Niebawem pojawił się prokurator, obejrzał ciało i odbył krótką rozmowę z detektywami. Wkrótce wykonał kilka telefonów i powiedział:
— Niech go przewiozą do zakładu medycyny sądowej Pomorskiego Uniwersytetu Medycznego. Może coś więcej ustalą. Będę czekał na raport z laboratorium kryminalistycznego, może złapią jakieś odciski palców, które będą pasować do naszej bazy albo jakieś obce dna…?
Nic tu więcej po nas, poczekajmy na rezultaty sekcji, o, i widzę Aniu, że będziesz przydzielona do tej sprawy? Bardzo dobrze, wspólnie z Bogusławem pewnie rozwiążecie tę sprawę — uśmiechnął się prokurator i spojrzał w stronę martwego mężczyzny.
— Dobrze prokuratorze, to zbierajmy się stąd zanim nastąpi najazd mediów.
Laboranci zabezpieczyli próbki, a ciało zostało po chwili przykryte czarnym workiem i miało zostać wkrótce odwiezione na sekcję zwłok. Detektyw Ania krążyła chwilę przy nabrzeżu, potem podeszła do laborantów i rzekła:
— Będziecie pamiętać o mnie? Gdy tylko odkryjecie coś ciekawego, dzwońce od razu do mnie, muszę to wiedzieć jako pierwsza.
— Zawsze do twoich usług Aniu.
Po chwili wszyscy się rozjechali do swoich jednostek, a tłum gapiów jeszcze przez chwilę obserwował miejsce zdarzenia.
Ania z Bogusławem — ruszyli na komendę wojewódzką, przez kilka minut w ich pojeździe panowała cisza, mieli włączone Radio Szczecin, była bodaj godzina 11:00 i już pojawiła się w serwisie informacyjnym wiadomość, że prawdopodobnie został zamordowany szczeciński archeolog. Po chwili Ania odezwała się do Bogusława:
— W sumie najbardziej mnie interesuje jego dalsza zawartość torebki. Te szkice i rysunki, być może ma to związek z jego zabójstwem.
— Masz rację Aniu, poczekajmy do jutra, nasi laboranci zabezpieczą materiał i na spokojnie go przejrzymy.
— Czy coś wiesz o jego odkryciach?
— Nie tak dawno w regionalnej tv był program z jego odkryciami w górze zamkowej, pod katedrą św. Jakuba i pod urzędem wojewódzkim. Rzekomo chwalił się wtedy, że odkrył coś bardzo starego, i jakowąś sieć przejść pomiędzy tymi wzgórzami. Nie chciał do końca zdradzić, co to jest. Mówił w tym programie, że jeszcze nie czas, by Szczecin się o tym dowiedział.
— Czy nie sądzisz Bogusławie, że brzmi to dosyć tajemniczo?
— Wydaję mi się, że to mogło być bardzo interesujące, od dawna trąbią, że Szczecin to miasto tajemnic, tuneli i podziemi. Bóg wie, co tam może siedzieć.
— Czy aż tak tajemnicze, że zapłacił za to swoim życiem?
— Aniu, tego dowiemy się w swoim czasie. Mamy jego ciało i dokumenty, reszty dowiemy się sami. Jeszcze dziś zlecę chłopakom, by sprawdzili okoliczny monitoring prowadzący w stronę Mostu Długiego, być może kamery coś zarejestrowały. A teraz podejdźmy do biura i napijmy się dobrej kawy.
— Świetny pomysł Bogusławie.II
Tymczasem ciało archeologa dowieziono do zakładu medycyny sądowej, po południu mieli się nim zająć patomorfolodzy. Przełożono go do chłodni.
Laboranci zaś, w swej komendzie, porozkładali wszystkie rzeczy, które znaleziono przy nim. Niektóre kartki były lekko mokre, ale na szczęście nie zostały uszkodzone. Poddali je procesowi osuszania. Jego telefon komórkowy został tak zamoczony, że nie byli go w stanie uruchomić, a sam proces przywrócenia mu systemu będzie trwał dobrych kilka dni.
Jeden z przedmiotów wzbudził wielkie zainteresowanie pracowników laboratorium kryminalistycznego, albowiem była to złota figurka przedstawiająca postać gryfa, wstępnie nie byli w stanie ocenić skąd pochodzi ten przedmiot, jak i to — ile może liczyć lat. Rozmawiali między sobą:
— Hmm, do oceny tego przedmiotu będziemy musieli zasięgnąć opinii historyka sztuki, podeślemy kilka fotek do profesora z Uniwersytetu Szczecińskiego.
— Być może pochodzi z jakiegoś muzeum lub jest jakiegoś nieznanego źródła.
— A z tych dokumentów — papierów, coś widać?
— Tak, to jakby sieć tuneli i coś w kształcie wejścia… z wizerunkiem nad nim — jakby głową konia, ni to byka, i z napisem: Sindini… lub Sindi…?
— Zbyt dużo zagadek, jak na jeden raz, poukładajmy to, co mamy, a potem przekażemy nasze ustalenia Ani i Bogusławowi.
Detektywi po przybyciu do komendy, zasiedli przy kawie, do sporządzania wstępnego raportu dla komendanta. Przedstawiciele mediów stali już pod ich budynkiem i czekali na konferencję prasową, rzecznik policji zaś, czekał na raport od detektywów, by móc potem przekazać podstawowe informacje. W całej komendzie było gorąco od tej sprawy.
Nikt nie chciał, by wyciekły do prasy niepożądane informacje, nie potwierdzone w żaden sposób, zatem komendant zarządził, by w dniu dzisiejszym po raporcie detektywów, przekazać jedynie podstawowe informacje o śmierci tego mężczyzny.
Ania z Bogusławem sporządzali raport przy biurku i w między czasie rozmawiali ze sobą:
— Jeśli ten archeolog prowadził jakieś badania w górze zamkowej, to może powinniśmy udać się tam jutro i rozpytać ludzi, którzy pomagali mu przy tym?
— Dobry pomysł Aniu, bo jeśli cokolwiek tam odkrył, to być może, któryś z jego pomocników był świadkiem tego odkrycia lub on sam komuś mógł się pochwalić na ten temat, a wtedy możemy złapać to — do podstawy naszego śledztwa.
Gdy detektywi tak sobie luźno rozmawiali, patomorfolog z PUM przygotowywał się do przeprowadzenia sekcji zwłok. Ciało leżało już zupełnie nagie na stole. Skostniało od chłodu. Lekarz podszedł bliżej i obejrzał klatkę piersiową, dostrzegł ranę postrzałową koło serca, na ciele były widoczne nieliczne siniaki, tak jakby usiłował walczyć przed śmiercią. Zdaniem lekarza zgon musiał nastąpić w dniu poprzednim, późnym wieczorem.
Po chwili zajrzał w jamę nosową, a potem przystąpił do otwarcia jamy z gardłem, albowiem jego usta były dosyć mocno sklejone. Następnie przyświecił mini latarką w głąb gardła i nieco się zadziwił, bo w jamie ustnej znajdowała się złożona kartka w małym woreczku foliowym.
Wyciągnął ją małymi szczypcami, a następnie rozłożył zagięcia tej kartki. Jego oczom ukazała się dziwna inskrypcja, raczej, jak domniemał, zapisana była w języku łacińskim. Tę kartkę odłożył na bok, a w swoim notesie zanotował słowa tejże inskrypcji.
Spod paznokci wydobył ziemię i odłożył na małe naczynie — miała później posłużyć do dalszych badań laboratoryjnych. Niewielkie okaleczenia było widać na palcach przed paznokciami, jakby zostały spowodowane ostrymi kamyczkami.
Na stopach zostały niewielkie ślady błota, jakby jego noga uprzednio ugrzęzła w dosyć wysokiej i mokrej glinie.
Potem lekarz dokonujący sekcji, wykonał delikatne nacięcia wokół rany postrzałowej, przyświecił i zobaczył niewielki pocisk, który nie przeszył ciała na wylot. Sięgnął po dłuższe, bardzo wąskie szczypce i chwycił nimi pocisk z pistoletu. Wyciągnął go i odłożył na osobne naczynie.
W międzyczasie, gdy dokonywał sekcji, w jego pomieszczeniu włączony był odbiornik, z którego nadawane było Radio Szczecin, ponownie wspominano o śmierci znanego, szczecińskiego archeologa, i o tym, że opinia publiczna domaga się rychłego rozwiązania sprawy.
Patomorfolog obejrzał dokładnie tkanki zewnętrzne i wykonał pomiary w celu ustalenia przyczyny śmierci, bo wygląd zwłok nie pasował zbytnio do objawów utonięcia. Pytanie brzmiało: czy najpierw został zastrzelony, a potem wrzucony do Odry, czy też może, gdy uciekał, to wskoczył do rzeki, a potem dopiero oddano w jego stronę śmiertelny strzał lub po prostu od razu utonął?
Po zakończonej sekcji, lekarz przysiadł przy biurku, by sporządzić wstępny raport. Jutro miał go przekazać prokuratorowi i detektywom.
Zbliżało się już późne popołudnie, Ania z Bogusławem spisywali wstępny raport dla komendanta, po chwili przyszła sekretarka z biura i rzekła:
— I co najlepsi detektywi, macie już gotowe papiery dla szefa?
— Zaraz będą, jeszcze trochę cierpliwości.
— Jak zakończycie, to podrzućcie.
— Oczywiście, jak zawsze.
Sekretarka zamknęła drzwi i odeszła. Bogusław dodał:
— Gotowe Aniu, jak chcesz wracaj do domu i odpoczywaj, a ja zajmę się resztą i podrzucę całość do komendanta.
— Trafiłeś w dziesiątkę. Zmęczenie daję się już we znaki. W takim razie lecę. Do jutra.
— Pa. Trzymaj się.
Po chwili Ania opuściła komendę, ale zamiast skręcić w stronę swego domu, to ruszyła w okolicę skarpy, gdzie położony jest Zamek Książąt Pomorskich. Jej ciekawość nie pozwalała jej, by mogła spokojnie powrócić do siebie i nie myśleć o tym.
Podjechała na parking przy głównej bramie zamku, i zeszła z boku w okolicę skarpy. Szarówka już była, toteż musiała podejść nieco bliżej ziemi. Zauważyła, że wejście, którym wchodziło się w tunele skarpy było zabezpieczone, wokół nie było już nikogo. Przykucnęła, bo pomyślała, że przez niewielkie szczeliny coś dojrzy, ale niestety było już zbyt ciemno. W głębi siebie pomyślała: co on takiego mógł tam odkryć, że być może, zapłacił za to swym życiem, hmm.
Po chwili zlękła się, wydało jej się, że coś usłyszała, coś, co dochodziło z głębi tunelu, jakby obsypywanie się ziemi, ale potem pomyślała, że może to tylko wynik jej zmęczenia, że pora jednak wracać do domu.
Więc pośpiesznie podeszła pod górkę na parking, wsiadła do auta i odjechała. Miała zamiar jeszcze przed snem, przysiąść przy komputerze i poczytać nieco o historii miejsca, na którym położony jest zamek. Już wcześniej, nieco opowiedziała jej, jej przyjaciółka Joanna, która była znaną przewodniczką po Szczecinie.
Chciała potwierdzić pewne fakty, bo dalej nurtowało ją pytanie: co tam, w głębi góry, mogło się znajdować.
W między czasie Bogusław zdał raport do komendanta, który ponownie wspomniał do niego:
— Sprawa może być bardzo delikatna, wspomnij również Ani — nie mówcie za dużo, powtarzajcie, że jest jeszcze za wcześnie, by cokolwiek można było przypuszczać lub sądzić.
— Dobrze komendancie. Jutro z rana ruszamy pod zamek, by rozeznać się tam, czym tak naprawdę zajmował się już nieżyjący doktor Nowak.
— Gdy tylko ustalicie coś konkretnego, pierwsze wieści do mnie. Ja zaraz muszę jechać jeszcze na bankiet do prezydenta miasta, z okazji otwarcia nowej szkoły.
— W takim razie do usłyszenia szefie — odpowiedział Bogusław i odszedł.
Patomorfolog, który dokonał sekcji zwłok archeologa, przeniósł do kolejnego laboratorium bryłki ziemi i osadów z wnętrza jego torebki, z woreczka foliowego, w którym były jego dokumenty, by zostały przebadane metodą datowania radiowęglowego 14C. Dzięki temu badaniu, lekarz chciał poznać wiarygodny wiek osadu z tej próbki. Powiedział sam do siebie:
— Niestety, na ten wynik policjanci będą musieli poczekać z kilkanaście tygodni.
Pozwoliłoby mu to stwierdzić na jakim obszarze przebywał ostatnio nieżyjący już badacz. W zasobach laboratorium były próbki już uprzednio przebadane, a pochodzące z różnych miejsc w Szczecinie. Zatem wynik tego badania byłby bardzo pomocny do stwierdzenia pobytu dr Nowaka przed jego śmiercią.
Komendant policji dotarł na bankiet zorganizowany przez prezydenta miasta Szczecin z okazji otwarcia nowej szkoły. Uroczystość odbyła się w dosyć obszernej restauracji, znajdującej się w podziemiach urzędu miasta. Kierowca komendanta zaparkował pojazd służbowy przed wejściem do budynku. Po chwili szef zachodniopomorskiej policji wyszedł i zmierzał w stronę wejścia do restauracji.
Tuż przy wejściu, prezydent miasta czekał na swych gości Wśród zaproszonych byli m.in.: biskup diecezjalny — metropolita szczecińsko — kamieński, wojewoda zachodniopomorski i marszałek województwa. Prezydent na widok komendanta przemówił:
— Witam komendancie. Martwiłem się, czy przybędziesz, albowiem od rana jest gorąco, nie z powodu temperatury, a raczej z przyczyny odnalezienia zwłok dr Nowaka.
— Dziękuję za to zaproszenie. Twoje zmartwienie jest nie potrzebne, bo w porę uporaliśmy się z naszymi raportami, a śledztwo jest przed nami… póki co, nie ma co gdybać o przyczynach tego wydarzenia — odpowiedział komendant.
— Za pewne. Nos policji nigdy się nie myli… A teraz zapraszam do stołów na mały poczęstunek, później odbędzie się krótka prelekcja na temat naszej nowej szkoły.
— Oj, dziękuję, to świetny pomysł, bo przez tę sprawę, praktycznie od rana mało jadłem. Do zobaczenia później.
— Smacznego komendancie.
— Dziękuję…
Komendant nie bacząc na pozostałych gości, udał się na poczęstunek. W między czasie wśród pozostałych gości wywiązała się luźna rozmowa, gdzieniegdzie do uszu komendanta docierały głosy i plotki o martwym archeologu — dr Nowaku. Komendant zauważył od dobrych paru minut, że przypatruje mu się ciągle biskup. Odebrał to jako znak, że metropolita chciałby z nim porozmawiać, ale komendant będąc już nieco zmęczony dzisiejszym dniem, unikał tego spotkania. Pomyślał sobie, że jeśli biskupowi będzie zależało na tej rozmowie, to sam podejdzie do niego. Jednakże on sam nie będzie próbował nawiązywać kontaktu.
Zaraz potem na sali zebrało się już wiele osób, a prezydent miasta wstąpił na mały podest i przywitał zgromadzonych gości. Następnie rozpoczął pokaz o nowej, szczecińskiej szkole. Począwszy od rozpoczęcia budowy, do jej niedawnego zakończenia. Co jakiś czas przybyli goście wznosili toast oklasków po słowach prezydenta.
W między czasie do komendanta podszedł biskup i przemówił w stronę jego twarzy:
— Cóż, miejmy tylko nadzieję, że w naszym mieście nie ubędzie dzieci, bo ostatnimi czasy statystyki urodzeń spadają…
— Wszyscy marzymy, by rodziło się więcej dzieci, lecz mnie polityka nie służy, jako oficer, nie będę komentował przyczyn tego stanu…
— Rozumiem, ach, zapomniałem, być może komendant nie ma ochoty na rozmowę przez to dzisiejsze odkrycie zwłok archeologa. Nie da się dziś o tym nie rozmawiać, w każdych mediach o tym trąbią…
— W jakimś stopniu słowa biskupa są prawdziwe, jednakże mnie jako oficerowi policji, nie przystoi rozmawiać o tej sprawie w toku prowadzonego śledztwa.
— Miejmy nadzieję komendancie, że cała ta sprawa nie zaszkodzi naszemu Kościołowi…
— A czemuż to miałaby zaszkodzić…?
— Cóż, nie wszystkie odkrycia muszą służyć społeczeństwu. Proszę sobie wyobrazić, co by było, gdyby jakiś szaleniec zechciałby badać wzniesienie, gdzie położona jest katedra św. Jakuba. Byłoby to zagrożeniem dla konstrukcji tego budynku — przez badania jakiś tam starych skorupek…
— Hmm, słowa biskupa są dosyć zaskakujące, z tego co wiem, nauka od czasu do czasu wymaga poświęceń.
— Być może, ale świątynie naszego Pana są najważniejsze. Mam nadzieję, że pańskie śledztwo nie sprowadzi na naszą katedrę jakiejś katastrofy!
Po tych słowach biskup, jakby nieco oburzony, odszedł. A komendant stał przez chwilę nieruchomo i zastanawiał się, o co mogło chodzić temu metropolicie. Bo odczuł, że tymi słowami, biskup chciał odciągnąć śledztwo od instytucji Kościoła katolickiego w Szczecinie. W tym momencie było to dla niego dosyć niezrozumiałe.
Ale po dłuższych przemyśleniach stwierdził, że śledztwo jego detektywów z pewnością doprowadzi do rozwiązania tej zagadki. Potem komendant zerknął oczami w bok i zauważył, że biskup jest teraz w towarzystwie innych duchownych, że rozmawiają między sobą i spoglądają ukradkiem na niego. On sam starał się nie patrzeć w ich stronę, tak, by nie dać poznać po sobie, że widzi ich ruchy i mowę.
Powoli zbliżał się koniec bankietu, komendant dopił na koniec ciepłą herbatę, skosztował kawałek sernika, podziękował jeszcze raz prezydentowi za zaproszenie i opuścił budynek urzędu miasta. Jego kierowca widząc, że on nadchodzi, uruchomił silnik pojazdu i wkrótce odwiózł komendanta do jego domu.III
Kierowniczka laboratorium kryminalistycznego poprosiła o ekspertyzę szczecińskiego profesora historii sztuki, aby ten przyjrzał się złotej figurce gryfa, którą miał przy sobie nieżyjący już archeolog. Albowiem sprawdzono w policyjnych katalogach, i takiego przedmiotu nie odnaleziono. Policja chciała się także dowiedzieć, czy czasem ta rzecz nie została skradziona, z któregoś muzeum, czy też mogła zostać gdzieś odnaleziona. Wykonano dokumentację fotograficzną tego przedmiotu i wysłano do wydziału uczelni, do profesora.
Detektyw Ania jeszcze przed snem poczytała w Internecie o średniowiecznych miejscach w Szczecinie. Zainteresowało ją to, że dawniej, w czasach rodzimowierców słowiańskich, miejsce gdzie obecnie jest położony Zamek Książąt Pomorskich, zwało się jako „Wzgórze Trygława”, że jeszcze przed wprowadzeniem chrześcijaństwa na tym wzniesieniu znajdowała się słowiańska świątynia trójgłowego boga Triglava. Była wykonana z drzewa, wewnątrz niej znajdowały się wspaniałe malowidła, trofea wojenne, stanice — chorągwie wojenne, a także wizerunek ich słowiańskiego trójgłowego boga — o posrebrzanych twarzach. Nieopodal znajdowało się święte źródełko i święty dąb oraz przyczółek książęcy Warcisława, syna Świętobora. Każdy kto znalazł się w takim przyczółku, uzyskiwał azyl. Nie można było mu zrobić krzywdy, nawet jeśli był największym łajdakiem, taka była świętość i poszanowanie tego miejsca.
Ania doczytała dalej, że pradawny Szczecin był położony na czterech wzgórzach, na których to znajdowały się świątynie słowiańskie. Prócz „Wzgórza Triglava”, inna świątynia słowiańska znajdowała się w miejscu, gdzie obecnie leży katedra św. Jakuba, a pozostałe były położone także na wzgórzach w stronę Wałów Chrobrego.
Detektyw trochę się zadumała, czy odkrycie tego, o czym można poczytać w sieci, mogłoby sprowadzić śmierć na dr Nowaka.
W pierwszej kolejność pomyślała, że być może odkrył tam coś bardzo wartościowego, co mogło przykuć uwagę żądnych pieniędzy ludzi, że być może padł ofiarą w wyniku jakowych transakcji.
Zdała sobie sprawę, że dobrze by było dotrzeć do prywatnych i służbowych notatek nieżyjącego już archeologa, być może tam natknęłaby się na jakieś kontakty do ludzi nie pasujących w tej sprawie. Bo jeśli odkryłby tam cokolwiek bardzo cennego, to nie byłoby mu łatwo, by spieniężyć to na rynku polskim. Pełna pytań i nadziei w śledztwie, zasnęła.
Nie minął jeszcze jeden dzień, a cały Szczecin żył śmiercią dr Nowaka. Rozmawiano o tym na każdym kroku, w pracy, w szkole, czy też przy jedzeniu lub piwie w restauracjach Szczecina. Wszystkich interesowało rychłe rozwiązanie tej sprawy. Z powodu jego śmierci wstrzymano także wszelkie prace badawcze przy wzniesieniu zamkowym. Na wniosek prokuratora nie można było chwilowo penetrować dalszych tuneli. Toteż jego współpracownicy zajęli się teraz bardziej porządkami tego miejsca i opisywaniem tego, co już odkryli.
Przyszedł kolejny dzień, na komendzie, gdzie pracują detektywi kryminalni, zrobiło się bardzo gwarno. Wszyscy, jakby w nerwach zabierali się za swoje obowiązki. Komendant jeszcze dobrze nie przysiadł przy swoim biurku, a już wbiegła do niego jego sekretarka, z wiadomością, że dzwoni rektor z uczelni dr Nowaka, że to bardzo pilna sprawa. Komendant po chwili namysłu, rzekł:
— Dobrze. Proszę o przełączenie na rozmowę z rektorem.
— Dzień dobry komendancie, powinien pan to wiedzieć — jako pierwszy, dzisiejszej nocy…
I tak przez około pięć minut komendant słuchał rektora. Potem jakby w nerwach odłożył słuchawkę i powiedział:
— Poproście do mnie Anię i Bogusława.
Po chwili detektywi pojawili się przed biurkiem swego szefa, który coś tam sprawdzał w swoich szufladach, Ania chciała wykorzystać ten moment i przemówiła pierwsza:
— Szefie, z wieczora analizowałam tę sprawę, powinniśmy z nakazem udać się do uczelnianego biura dr Nowaka i sprawdzić nad czym pracował. Być może znaleźlibyśmy jakieś obszerniejsze jego zapiski i świadków, którzy mogliby wiedzieć więcej w tej sprawie.
— Jestem za — dodał Bogusław.
Komendant udał, że był zainteresowany tym pomysłem, ale po chwili gdy uporał się ze swoimi szufladami, odpowiedział detektywom:
— To bardzo dobry pomysł moi drodzy, lecz pojawiła się już jedna przeszkoda… Dosłownie niecałe dziesięć minut temu zadzwonił do mnie rektor z uczelni, na której pracował dr Nowak i przekazał mi, że ktoś w nocy włamał się do biura nieżyjącego już archeologa i skradł większość jego dokumentów. Także zostaliśmy w tej sprawie z niczym. Poślijcie tam kryminalnych z laboratorium, niechaj przyjrzą się pozostawionym śladom, może uda im się coś namierzyć.
Gdy dziennikarze się o tym dowiedzą, będą węszyć jeszcze z większą natarczywością, tutaj bądźcie dalej ostrożni, bo sprawa wydaje się nie taka oczywista i prosta, nie wiadomo, kto może za tym stać. Za chwilę spłyną do was wstępne raporty z sekcji zwłok i od nas, od chłopaków z laboratorium. Może macie jakieś pytania?
— Nie ma żadnych szefie, bo na razie brak podejrzanych, czy możemy już odejść? — rzekła Ania
— Dobrze, wracajcie do siebie i działajcie.
Zatem detektywi powrócili do swoich biurek, a tymczasem do laboratorium spłynęła ekspertyza od profesora historii sztuki w sprawie złotej figurki gryfa, odnalezionej w torbie dr Nowaka. Raport został wydrukowany i dołączony do przygotowanych już pozostałych kopii dokumentów i wyników. Laboranci troszkę byli zdziwieni tą ekspertyzą, za chwilę mieli przekazać raport do Anny i Bogusława.
Profesor w swej ekspertyzie dodał notatkę z uwagą, że w razie jakichkolwiek wątpliwości, co do zapisków protokołu, służy dalszymi wyjaśnieniami pod jego służbowym numerem telefonu.
Bogusław z Anią zrobili sobie kawę i usiedli wygodnie przed swymi biurkami, by zapoznać się z ich codziennymi papierami i sprawami.
W tym samym momencie pracownik laboratorium kryminalistycznego wraz z teczką, w której był raport, wyszedł ze swojego budynku, by przejść przez ulicę, a następnie dotarł do sekretariatu komendanta, tam po pokwitowaniu zostawił teczkę dla detektywów i powrócił do siebie.
Komendant przejrzał pobieżnie dokumenty, a następnie przekazał swej sekretarce, by ta teczka została bezzwłocznie dostarczona do Anny i jej partnera z pracy.
— Bogusławie, mamy wstępny raport, zobaczmy, czy coś nas może zaskoczyć.
— Świetnie Aniu, może znajdziemy coś więcej.
Po chwili Anna otworzyła teczkę i przyjrzała się kopiom planów tuneli pod Zamkiem Książąt Pomorskich, następnie nieco zaskoczona rzekła do swego partnera:
— Zobacz, na tych planach widać jakieś 250 metrów tuneli, jakby zmierzały także w stronę katedry św. Jakuba.
— Zadziwiające, ciekawe w jakim są stanie, czy nasz dr Nowak tam wchodził?
— Oto jest pytanie Bogusławie. Myślę, że więcej dowiemy się na miejscu pod zamkiem.
— Niestety Aniu, z tych raportów wynika, że nasza ekipa z laboratorium nie znalazła innych odcisków palców, zatem nie znajdziemy innego zaczepu…
— Hmm, ale spójrz na to, jest to bardzo ciekawe: ta złota figurka gryfa… Według ekspertyzy profesora historii sztuki, jest to przedmiot, który nie miał prawa być w rękach dr Nowaka, albowiem profesor opisuje, że jest to artefakt charakterystyczny dla odkryć archeologicznych w starych kurhanach na ziemiach wokół Morza Czarnego i Azowskiego. Jest napisane dalej, że figurka ta, jest charakterystyczna dla starożytnych Scytów, żyjących jakieś 400 lat przed naszą erą, że dziś takie przedmioty zdobią muzea w Ukrainie.
Profesor zaznaczył, że ta figurka musiałaby zostać poddana badaniu 14C, by ustalić dokładnie skąd pochodzi i jaki ma dokładnie wiek, bo on sam szacuje ją na 400 lat przed naszą erą. Wartość przedmiotu — jakieś 300 tysięcy złoty.
— To bardzo interesujące. Aniu, a gdyby teraz można było stwierdzić, że nasz dr brał udział w jakimś nielegalnym handlu takimi artefaktami, że może jakaś transakcja nie doszła do skutku, a on poniósł śmierć w wyniku tego?
— Łatwo możemy prześwietlić jego konta bankowe, bo kwoty za takie przedmioty nie są małe.
— Racja.
— Teraz, gdy mamy rozpisane szkice tuneli pod górą zamkową, to może teraz byśmy mogli podjechać pod tamtejszą skarpę i wypytać jego współpracowników, powinni wiedzieć coś więcej — dodała Ania.
— Dobrze, a w międzyczasie niech chłopaki od ochrony zabytków posprawdzają, czy czasem taka figurka gryfa nie została gdzieś skradziona.
— Biorę Bogusławie teczkę z kopiami planów tych tuneli, może na miejscu dowiemy się więcej.
— Zatem ruszajmy.
Poszli na pieszo, bo od ich komendy do miejsca, gdzie był położny Zamek Książąt Pomorskich było może z 1000 metrów. W międzyczasie rozmawiali o sprawie.
Obu detektywom po przeczytaniu ekspertyzy w sprawie złotej figurki gryfa, wydawało się teraz, że być może dr Nowak był zamieszany w handel nielegalnymi zabytkami, że być może włamanie do jego biura odbyło się w związku z tą sprawą, a osoby, które mogły być zamieszane w takie brudne interesy, by zatrzeć wszelkie ślady, dokonały zniszczenia dowodów w jego biurze i wykradły obciążające ich dokumenty.
Oficjalnie, swoich przemyśleń nie mogli jeszcze zapisać w raporcie, albowiem nie mieli jeszcze na to wszystko jakichkolwiek dowodów, jedynie były to ich domysły. Być może braki w ich dochodzeniu uzupełni w jakimś stopniu kolejny raport — z sekcji zwłok dr Nowaka.
Tymczasem stali już przed przejściem dla pieszych i oczekiwali na zielone światło, by znaleźć się po drugiej stronie ulicy — na której znajduje się Zamek Książąt Pomorskich.
Następnie zmierzali w stronę głównego wejścia na dziedzińce zamku, strefa od strony skarpy była ogrodzona, bo w międzyczasie trwały remonty nawierzchni i elewacji.
Z daleka ujrzeli, że kilku pracowników u zbiegu skarpy w stronę chodnika, zabezpieczało wejście do tunelu, część ziemi wydobywanej z głębi, usypywali z boku skarpy. Zatem detektywi na ich widok zeszli w ich stronę, oni na ich widok jakby udawali, że ich nie widzą — pracując dalej. W końcu Ania pokazując odznakę służbową, odezwała się jako pierwsza do jednego z nich:
— Dzień dobry. Detektywi kryminalni.
— Aaa, dzień dobry, państwo za pewne w sprawie śmierci dr Nowaka?
— Nie inaczej.
— W czym możemy pomóc?
— Mamy kilka pytań, może na początek: ile tuneli zostało tutaj odkrytych przez dr Nowaka?
— Może jakieś z ponad 200 metrów — tych oficjalnych — zaśmiał się jeden z pracowników.
— Jak to tych oficjalnych?
— Chyba pani detektyw powinna wiedzieć, że miasto Szczecin, to jedno wielkie podziemne miasto. Tunele są na każdym kroku i ulicy. A to, gdzie dr Nowak zawędrował — tego nikt nie wie. Często sam wchodził i nic nikomu nie mówił. Mogę tylko powiedzieć, że tuż przed jego zabójstwem był bardzo podekscytowany, tak, jakby odkrył coś bardzo fascynującego, ale o tym nikomu nic nie mówił. Wiemy tylko o tych ponad 200 metrach tuneli…
Teraz detektyw Bogusław wyciągnął z teczki kopię wizerunku złotej figurki gryfa, a następnie pokazał ją pracownikom i zapytał się ich:
— Czy kiedykolwiek spotkaliście się z takim przedmiotem lub widzieliście go w posiadaniu dr Nowaka?
Teraz pracownicy, jakby niczym nie zaskoczeni, spojrzeli chwilę po sobie i jeden z nich odpowiedział:
— Nigdy tego przedmiotu nie widzieliśmy, ani przy nas, ani przy dr Nowaku. Takie coś to raczej rzadkość… Gryf, jak gryf, na Pomorzu ich wiele, zwłaszcza w herbach miast i urzędów.
— Czy dr Nowak wspominał wam kiedykolwiek, że ma jakieś problemy lub może sami widzieliście, czy nachodzili go dziwni ludzie?
— Zazwyczaj gdy z nami tutaj pracował, nikogo przy nim nie było, nigdy też nie słyszeliśmy, by z kimś dziwnym rozmawiał. Nigdy nie narzekał na jakieś kłopoty. Jedynie w ostatnich dniach przed śmiercią martwił się nieco, czy dostanie zgodę od władz Kościoła katolickiego na penetrację podziemi i tuneli idących w stronę katedry świętego Jakuba. Tym żył w ostatnich swoich dniach.
— W takim razie, czy spodziewał się tam odkryć coś bardzo interesującego?
— Tak, jak wspomniałem, często sam wchodził w te podziemia, a to czy był pod ową katedrą, i czy tam coś jest, tego nie wiemy. Nic nam o tym nie mówił. My sami tak daleko się nie zapuszczaliśmy, nawet nie wiemy, czy pod tą katedrą są jakiekolwiek podziemia, być może to była tylko fantazja dr Nowaka…
— Czy zwracał się oficjalnie do władz Kościoła katolickiego w Szczecinie?
— Rzekomo w dzień tuż przed swoją śmiercią odbył rozmowę z biskupem w Szczecinie, ale szczegółów tej rozmowy nie znamy, ale jak domniemam, pewnie zakończyła się fiaskiem, bo Kościół w takich sprawach jest nie ugięty.
A teraz, nam wszystkim, jest dosyć smutno, bo dr Nowak włożył wiele serca w te badania i odkrycia. Ciągle rozmyślamy, dlaczego musiał zginąć i nie znajdujemy odpowiedzi, bo był to dobry człowiek.
— Zapewne słyszeliście, że jego biuro na uniwersytecie zostało okradzione ostatniej nocy?
— Tak, plotki szybko się rozchodzą, wszyscy się zadziwiliśmy, bo jak już wspomniałem, nie miał raczej żadnych wrogów, być może to tylko zbieg okoliczności.
— A czy dr Nowak chwalił się wam, że odkrył coś niezwykłego, coś o czym nikt dotąd nie wiedział? — dodała Ania.
— Hmm, często sami się nad tym zastanawiamy, zwłaszcza teraz po jego śmierci, czy czasem nie pochwalił się komuś o czymś bardzo interesującym.
— Coś może macie na myśli? — dodał Bogusław.
— Czasami się zastanawiamy, czy dr sobie żartował, czy mówił prawdę, że Szczecin to bardzo stara historia, starsza niż nam wszystkim się wydaje. Czy tam, w tych podziemiach natknął się na coś bardzo starego, ciężko nam powiedzieć, być może biskup, z którym rozmawiał, wiedziałby więcej — o ile dr Nowak rzeczywiście coś znalazł pod katedrą św. Jakuba.
Po chwili do rozmawiających podszedł jeszcze jeden pracownik, który widział z daleka, że detektyw Anna trzymała kopie planów tuneli i podziemi dr Nowaka i przemówił:
— Zdaję się, że są to szkice i plany tuneli, tych, które są już dosyć znane, ale z tego co mi wiadomo, to dr Nowak odkrył ich znacznie więcej, jak i niewielkich pomieszczeń łączących się z nimi gdzieniegdzie.
— A czy jest ktoś pośród was, kto zna te pozostałe, nie zamieszczone na tej mapie?
Teraz przez chwilę zapanowała jakby cisza, jakby każdy z pracowników przez parę sekund nie słyszał tego pytania, spojrzeli po sobie ukradkiem aż w końcu jeden z nich się odezwał:
— Niestety nie. Oficjalnie nikt z nas tego nie może potwierdzić, bo nigdy tam nie był i tego nie widział na własne oczy. Oczywiście, krążą legendy, że to miejsce, to jedna wielka sieć starych tuneli i podziemi, ale nie wszędzie można dotrzeć — bezpieczeństwo to nasz priorytet.
Zapewne detektywi już nie raz słyszeli, jak przykładowo amatorzy schodzili w dół studni i już z niej nie wychodzili, bo przy jej dnie znajdował się siarkowodór, który jest gazem trującym i śmiertelnym. Zatem i tu pod Wzgórzem Zamkowym, czy dalej w stronę katedry, może znajdować się jakiś trujący gaz, a samo wejście w taki głąb wymaga dodatkowych ekspertyz i sprawdzenia atmosfery.
Prawdziwą pasję miał w sobie dr Nowak, my wciąż rozmyślamy dlaczego musiał zginąć lub komu zaszkodził w tym mieście.
— A jeśli mielibyście wskazać jakiegoś podejrzanego, kogoś kogo dr Nowak nie lubił, a mógł być powiązany z tą sprawą?
— Hmm, to trudne pytanie, ale jedno mi w głowie zapadło, że dr Nowak zawsze powtarzał, że tajemnic szczecińskich strzeże Kościół, by prawda nigdy nie wyszła na jaw. Być może tam miał jakiś wrogów, ale nikogo personalnie nie możemy wskazać. Jeśli zaś odbył przed swą śmiercią rozmowę z biskupem, to być może on wiedziałby coś więcej.
I jeśli detektywi podejrzewają któregoś z nas, to musicie wiedzieć, że wszyscy razem byliśmy tego wieczoru na urodzinach u kolegi z wydziału. On może to potwierdzić, bo jest tu teraz z nami.
— Owszem, to prawda, tak było, może to nawet potwierdzić moja żona.
— My jeszcze nikogo nie podejrzewamy, a czy możecie nam pokazać to wejście do tych tuneli i podziemi ze szkiców doktora? — dodała Anna.
— Proszę, podejdźcie państwo w stronę podnóża skarpy, tu za nami.
Detektywi odbyli z kilkanaście kroków za pracownikami doktora Nowaka i po chwili zatrzymali się wszyscy na wprost skarpy i przykrytej grubą folią luki w ziemi. Jeden z pracowników podszedł do tej folii i ściągnął ją z górnych drążków i odsłonił przed detektywami wejście do podziemi i powiedział:
— Oto wejście, pierwszy etap tego tunelu, to zabudowa późno średniowieczna, pod nią, jak twierdził doktor Nowak, znajdowała się jeszcze starsza — drewniana zabudowa, doktor wspominał, że musi być co najmniej sprzed VIII wieku, choć nikt mu tego oficjalnie w środowisku naukowym nie potwierdził. Proszę, jeśli się nie boicie, to przejdziemy się kawałek…
Teraz Bogusław spojrzał na Annę, a ona na niego, przez chwilę się zastanowili i razem odpowiedzieli:
— Zgoda.
Następnie jeden z pracowników włączył zasilanie światła przy wejściu do tunelu i podziemi, tak że nieco się rozświetliła przestrzeń przed nimi. Anna, jakby nieco wystraszona dalszą ciemnością przed nimi, wkroczyła bardzo powoli i ostrożnie, jednocześnie rozglądała się po bokach, po tych starych zabudowach, w jej oko wpadły widoczne gdzieniegdzie wyrzeźbione wizerunki gryfa.
Potem pracownicy włączyli latarki, bo oświetlenie nie było rozłożone na całej długości podziemi. Ziemia była nieco mokra, przyczepiała się do butów, co sprawiało, że wszyscy szli dosyć wolno. Przez chwilę, z wrażenia, detektywi nic nie mówili. Bardziej wpatrywali się w ściany podziemi, szukając jakiegoś punku zaczepu do ich sprawy.
Przeszli jakieś 60 metrów, i zbliżyli się do bardziej zaciemnionego miejsca, wtedy jeden z pracowników rzekł:
— To takie małe skrzyżowanie, teraz jesteśmy prawdopodobnie pod dużym dziedzińcem zamku, w miejscu, gdzie przed przybyciem Ottona z Bambergu stała świątynia słowiańska — trójgłowego boga Triglava. Jak się obejrzycie w prawo, to zobaczycie kolejny tunel, który idzie w stronę katedry świętego Jakuba, jego początek został przerobiony przez Niemców podczas II wojny światowej, nikt nie wie czemu, być może czegoś tutaj szukali. Dalej nie będziemy szli, bo jest już bardzo ciemno, a nasze latarki są za słabe, nadto nie wszystkie ścieżki są tutaj dostępne, bo niektóre ich odcinki są bardzo wąskie, z powodu ich częściowego podtopienia i zasypania gruzami. Jak już wcześniej wspominałem, to zbyt ryzykowne.
Nagle po tych słowach, wszyscy jakby zwrócili swój wzrok ku ziemi, bo usłyszeli, jakby coś biegło. Przez chwilę wstrzymali oddech, a ich serca zaczęły bić szybciej. Potem wszyscy spojrzeli na detektyw Annę, bo zaczęła ona krzyczeć w niebo głosy. Gdy spojrzeli na jej nogi, to zobaczyli, że wielkie szczury przebiegły po jej stopach. Bardzo się zlękła i wykrzyknęła do pozostałych:
— Prędko! Wychodźmy stąd.
I wystartowała przed wszystkimi, prosto do wyjścia. Reszta pracowników jakby śmiała się po cichu z zaistniałem sytuacji. Gdy wyszli już na zewnątrz, jeden z pracowników przemówił:
— Teraz pani detektyw mogła sama zobaczyć, że pobyt w tych tunelach nie do końca jest bezpieczny.
Po tych słowach reszta zaczęła się śmiać, a Anna nieco obrażona tymi słowami, powiedziała do Bogusława:
— Wracajmy na komendę! Mam już tego dosyć.
— No cóż panowie, zapewne do zobaczenia wkrótce — dodał Bogusław.
Po chwili detektywi odeszli, a ekipa dalej zabrała się za prace porządkowe. Przez chwilę Anna się nie odzywała, dochodziła do siebie, a Bogusław chciał dać jej chwilę odpoczynku, nie chciał jej denerwować. Gdy wracali do komendy, to ostukiwali swoje buty, by mokra ziemia i glina oderwała się od ich podeszw. Po niejakiej ciszy, Anna sama odezwała się do Bogusława:
— Czyż nie sądzisz, że biskup może wiedzieć najwięcej w tej sprawie?
— Też mnie to zaciekawiło, że dzień przed swoją śmiercią dr Nowak odbył prawdopodobnie z nim rozmowę, ale sama wiesz, że przesłuchanie takiej osoby, z kręgu najwyższych szczebli Kościoła katolickiego, jest raczej niemożliwe. I nawet nieoficjalnie taka postać nic nam nie powie.
— A co Bogusławie, gdybyśmy poprosili o pomoc naszego komendanta, a on prokuratora, by wezwał biskupa na świadka?
— Wiesz dobrze, że taka informacja wyciekłaby szybko do dziennikarzy, a potem wybuchłby skandal, że oficerowie szczecińskiej policji podejrzewają samego biskupa o zbrodnię. Mam wątpliwości Anno, czy komendant zgodziłby się na to. Ryzykowałby razem z prokuratorem swoim stołkiem. Weźmy również pod uwagę, że obecna władza sprzyja Kościołowi…
— W sumie masz rację Bogusławie, ale jak nie spróbujemy, to nie będziemy wiedzieć, a sama coś czuję, że niczego więcej od nikogo się nie dowiemy — oprócz biskupa, bo jeśli dr Nowak coś tam odkrył, to być może chciał coś uzgodnić z Kościołem odnośnie poszukiwań pod katedrą.
— I był prawdopodobnie ostatnią osobą, z którą dr Nowak rozmawiał przed swoją śmiercią, zatem mógł mu zdradzić jakąś tajemnicę, taką, za którą poniósł śmierć — dodał Bogusław.
— Również jestem ciekawa, czy mamy już na komendzie jakikolwiek raport z sekcji zwłok doktora, czas ucieka, a my dalej stoimy w miejscu.
— Myślę, że coś już powinno być.V
Po chwili podjechali pod komendę przy ul. Małopolskiej, Anna zobaczyła, że jest już godzina prawie 16 i przypomniała sobie, że po godzinie 17 musi być obecna w umówionym miejscu z Joanną, a jeszcze po drodze musi trafić do swojego mieszkania, by się odpowiednio wyszykować. Nieco zdenerwowana, odpowiedziała w pośpiechu Bogusławowi:
— Słuchaj, śpieszę się bardzo, jadę od razu do swojego mieszkania, bo inaczej nie zdążę na spotkanie z Joanną. Resztę z tej sprawy obgadamy w dniu następnym, dobrze?
— Nie ma problemu Anno, napiszę jakiś raport za nas obu, tymczasem leć do mieszkania i życzę wam miłej zabawy.
— Dzięki. Jesteś wieki. Do zobaczenia — odpowiedziała Anna i odeszła w pośpiechu do swego auta.
Po chwili ruszyła i oddaliła się prędko w kierunku swego miejsca zamieszkania. Nie mogła się dokładnie skupić na jeździe, ciągle w jej głowie siedział rok 300 p.n.e., rozmyślała co też ta data może oznaczać, co doktor mógł odkryć, że kosztowało go to jego życie.
W pośpiechu wpadła do swego mieszkania, wzięła szybki prysznic i rozpoczęła przygotowania do wyjścia. Służbowe wygodne buty, zamieniła na szpilki, a spodnie na spódniczkę. Czas jej uciekał i nie chciała się spóźnić na spotkanie z przyjaciółką. Nic już nie jadła i piła, bo na miejscu miały zjeść pyszną pizzę z placu Orła Białego. Prawie była już gotowa i umalowana. Ostatni ruch szminką i po chwili opuściła swe mieszkanie, by w pośpiechu udać się na plac Orła Białego.