Stary kuferek - ebook
Stary kuferek - ebook
Ostatni tom barwnej, pełnej emocji historii rodu Konarskich i Bogdanowiczów.
Dwieście lat temu dziedzic Andrzej Konarski podarował swej młodszej siostrze Konstancji mały folwark w dolinie rzeki. Wokół gospodarstwa powstała niewielka osada, która w prawie niezmienionym stanie przetrwała okres zaborów, dwie wojny światowe i lata komunizmu. Ludzie żyli tu sobie spokojnie, pomimo wielu dramatycznych wydarzeń i zawirowań losu.
Teraz jednak, za sprawą odgórnych decyzji o powstaniu zbiornika retencyjnego w dolinie, tutejszym mieszkańcom grozi wysiedlenie, a osadzie całkowita zagłada.
Nestorka rodu Konarskich, Adela, samotna i bezradna wobec urzędniczych decyzji, z niepokojem patrzy w przyszłość. Co powinna zrobić, by nie tylko móc zakończyć długie życie w ukochanej dolinie, lecz także ocalić to jedyne miejsce na ziemi dla Matyldy, swej najmłodszej wnuczki, przyszłej właścicielki dawnego folwarku Konstancji? Sprawa wydaje się beznadziejna, zwłaszcza że Matylda Konarska, oskarżona o morderstwo, oczekuje w areszcie na proces…
Grażyna Jeromin-Gałuszka - autorka wielu książek, które urzekają niezwykłym klimatem i wprowadzają w magiczny świat pełen fascynujących postaci i zdarzeń. Niektóre z jej powieści, jak na przykład "Kobiety z Czerwonych Bagien" czy "Magnolia", zdobywały laury na festiwalach i od wielu lat cieszą się nieustającym uznaniem czytelników. Mieszka w Sosnowicy, małej osadzie w dolinie Radomki, gdzie kończą się wszystkie drogi.
Kategoria: | Proza |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8234-585-8 |
Rozmiar pliku: | 598 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Gospodarstwo Konarskich:
Adela Konarska – właścicielka, córka Klementyny Turczynowej
Kajetan Konarski – mąż Adeli
Marcelina Konarska – córka Adeli i Kajetana
Matylda Konarska – córka Marceliny i Kornela Dunaja
Miron Konarski – starszy syn Adeli i Kajetana
Tereska Konarska – żona Mirona
Klementyna Turczynowa – matka Adeli
Mela Odolańska-Fiszer – młodsza siostra Klementyny
Członkowie rodziny spoza Osady:
Marcel Turczyn – syn Klementyny i Mundka Turczyna, starszy brat Adeli, leśnik w Bieszczadach
Mikołaj Konarski – młodszy syn Adeli i Kajetana
Ewa Konarska – żona Mikołaja, malarka
Andrzej Konarski – syn Mikołaja i Ewy, astrofizyk
Jagoda i Baśka – córki Mirona i Tereski
Wiki Richardson – córka Megi Walczewski
Młyn:
Klemens Bogdanowicz – były właściciel, potem zarządzający młynem
Aldona Bogdanowicz – starsza córka Klemensa
Zula i Natka – bliźniaczki, młodsze córki Klemensa
Igor Bogdanowicz – syn Aldony i Michaiła Janczara
Megi Walczewski-Bogdanowicz – druga żona Igora
Kalina i Maja – córki Igora
Antośka – córka Kaliny
Inni:
Michaił Janczar – wnuk Kacpra Janczara, ukochany Aldony, ojciec Igora
Kornel Dunaj – wielka miłość Marceliny, ojciec Matyldy
Rodzina Zawadów – sąsiedzi Konarskich
Renia i Witek Gąsiorowscy – sąsiedzi Konarskich
Michalina Marciniak – sąsiadka Konarskich
Magda Jamroz – od dzieciństwa przyjaciółka Marceliny
Bartek Kesler – młody przedsiębiorca, mieszkaniec Konar, pasjonat historii Osady
Abigail Goldberg – pisarka, jedna z córek karczmarza Tewela, ukrywanych podczas wojny u Konarskich
Brygida – wybranka Andrzeja Konarskiego
Jerzyk – adoptowany syn Emilii i Gustawa DrozdowskichTrzydzieści lat matka szukała swoich synów: pięknych, inteligentnych, podobnych jak dwie krople wody z jednego dzbana. Nie było miesiąca, żeby nie pokazała się na miejscowym posterunku milicji i nie pytała, czy przypadkiem gdzieś – żywi bądź martwi – się nie odnaleźli. Mimo zapewnień, że jej dzieci umieszczono w krajowym rejestrze osób zaginionych, z każdej skromnej pensji salowej, a potem z jeszcze skromniejszej emerytury wygospodarowała parę złotych na bilety kolejowe i, wykorzystując do ostatniego dnia cenny urlop, jeździła po kraju, odwiedzając wszystkie większe miasta, a w nich główne komendy. Kupiła w księgarni niewielką mapkę Polski i zakreślała w kółko odwiedzane miasta, lecz tych, do których nie dotarła, wciąż było bardzo wiele. Odmawiała więc sobie wszystkiego, by odbyć kolejną podróż. Podporządkowała i poświęciła całe swoje szare życie jednemu celowi: by w końcu ich odnaleźć, choć – ona jedna wiedziała to najlepiej – nie byli wiele warci.
Mieli po dwadzieścia osiem lat, gdy trzydziestego pierwszego grudnia tysiąc dziewięćset pięćdziesiątego dziewiątego roku wyszli z domu wczesnym rankiem i już nigdy nie wrócili. Mieli na sobie garnitury, na jakie ich matki nie byłoby stać (nawet gdyby dwadzieścia cztery godziny na dobę, siedem dni w tygodniu wycierała szmatą szpitalne podłogi i wynosiła spod chorych baseny), w oczach zaś arogancką pewność, że świat jest ich, a to, co na nim najlepsze, bez dwóch zdań im się należy.
Do tej pory nie splamili się pracą, choćby najlżejszą, wystarczało im jednak pieniędzy na wszystko: na ubrania, buty, restauracje, z których, upojeni alkoholem, weseli, prawdziwi książęta życia, wracali nad ranem, a także na podróże, do pewnego czasu będące zagadką dla matki.
Nie wiedziała, w kogo się wrodzili, bo nawet nie w ojca moczymordę, który pewnej nocy zasnął pod budką z piwem i już się nie obudził. Mimo wielu wad był jednak dobrym człowiekiem, jego synowie natomiast nie mieli serca. Nawet dla niej, matki.
Kiedy po jakimś czasie od zniknięcia odważyła się wejść do ich pokoju i znalazła kalendarz z zapisanymi pod wieloma datami imionami i nazwiskami kobiet, zrozumiała, czym się zajmowali. Oszukiwali i wyłudzali pieniądze od naiwnych, starszych bądź młodszych; wszystko było zanotowane. Skrupulatnie prowadzili swą buchalterię, bo obok podstawowych danych, takich jak imię, nazwisko i adres, był także wiek, a na samym końcu kwoty – te często napisane innym odcieniem atramentu, zapewne dodane, gdy sprawa się już sfinalizowała. Na ten przykład: Teresa Piskorz, l. 38, Tarnów, ul. Parkowa 23, 3750 zł. Były kwoty mniejsze i większe; przy każdej serce matki zamierało z trwogi i wstydu, że takich łobuzów urodziła, a potem zaharowywała się, żeby ich wychować, ubrać i nakarmić.
To właśnie wstyd nie pozwolił jej iść z tym kalendarzem na milicję, by ujawnić łajdactwo synów i poprosić, żeby poszli śladem ostatniego zapisu z trzydziestego pierwszego grudnia pięćdziesiątego dziewiątego roku, a mianowicie: „Zofia i Bernadetta Bogdanowicz, l. 30, Osada”. Zamiast tego kupiła w księgarni najdokładniejszą mapę i zaczęła szukać tej miejscowości, postanawiając, że sama tam pojedzie i spróbuje się czegoś dowiedzieć, lecz jej nie znalazła.
Trudno, myślała na początku, wcześniej czy później sami wrócą, na wszelki wypadek jednak pokazywała się raz w miesiącu w komendzie, przypominając, że jej piękni i inteligentni synowie wyszli z domu w pewien zimowy mroźny poranek i do tej pory nie znaleźli drogi powrotnej.
Z każdym miesiącem, rokiem, z kolejną dekadą coraz mniej było w niej wiary, że jeszcze zobaczy ich żywych, później myślała już tylko o tym, żeby ich pochować, zanim sama umrze, lecz na to też straciła w końcu wszelką nadzieję.
I oto pewnego dnia w drzwiach jej skromnego mieszkanka staje młody milicjant, bardzo uprzejmie prosi, by się ubrała i pojechała z nim do komendy. Tam słyszy, że tu i tu, gdzieś na Mazowszu, niedaleko jakiejś Brzozowej Osady odkryto szczątki dwóch młodych mężczyzn, jak się wydaje braci bliźniaków, bo identyczne…
– Brzozowa Osada… – bezwiednie wymyka się z ust staruszki. – To dlatego nie mogłam jej odnaleźć…
Komendant, nie zwracając uwagi na jej mamrotanie, mówi dalej, że wszystko poza kośćmi uległo daleko idącemu rozkładowi, więc identyfikacja szczątków wydaje się wręcz niemożliwa, jest jednak coś, co się oparło upływowi czasu…
– Złote medaliki z Matką Boską – wchodzi mu w słowo kobieta. – Nie zdejmowali ich od Pierwszej Komunii… Byli bardzo religijni.