- W empik go
Stawka większa niż gaz. Ukryta wojna o niepodległość Polski - ebook
Stawka większa niż gaz. Ukryta wojna o niepodległość Polski - ebook
Piotr Maciążek jest uznanym specjalista, znawcą zagadnień bezpieczeństwa energetycznego i rynku energii. W książce przystępnym językiem opisuje dzisiejszą, niełatwą sytuację Polski, wielowarstwowe uzależnienia i niesuwerenność w wielu sektorach gospodarki, słabość państwa w newralgicznych punktach naszego bezpieczeństwa. Opisuje także kulisy słynnej prowokacji dziennikarskiej, w której brał udział, stworzenia nieistniejącego eksperta ds. bezpieczeństwa energetycznego. Stworzone konta w mediach społecznościowych pozwoliły funkcjonującemu jedynie wirtualnie “Niewiechowiczowi” zaistnieć w mediach, dostać propozycję pracy eksperckiej dla opozycji, nawiązać kontakt i wymieniać się informacjami z ludźmi z najbliższego otoczenia odpowiedzialnego za energetykę ministra Naimskiego. O energetycznych uzależnieniach, o politykach, którzy nie potrafią sobie z nimi poradzić, o niesuwerenności Polski pisze Maciążek w książce, która nieprzypadkowo ukazuje się w stulecie polskiej niepodległości.
Kategoria: | Literatura faktu |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-66095-09-0 |
Rozmiar pliku: | 2,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Czym są lub powinny być rocznice i ich obchody? Mogą być pozbawionym głębszej treści rytuałem, który odprawiamy, „bo zawsze to robiliśmy”. Rocznice często tracą znaczenie, gubią swoją treść, zanikają. Dzieje się to najczęściej wtedy, gdy zdarzenia, których dotyczą, nie mają swojego trwałego miejsca w naszej zbiorowej pamięci, nie są elementem wspólnej tożsamości, a w końcu nie ma w nich odniesień do teraźniejszości (lub nie da się ich użyć).
Polska, kraj z ponadtysiącletnią historią, ma codziennie kilkanaście, a nawet kilkadziesiąt rocznic do obchodzenia – wystarczy zajrzeć do odpowiedniego działu w Wikipedii, żeby szybko ustalić, co dziś można świętować. Oczywiście nie obchodzimy ich wszystkich – bardziej bądź mniej świadoma polityka historyczna, rozumiana jako proces kształtowania pamięci zbiorowej i selekcji symboli, dokonuje wyboru tych istotniejszych, ważniejszych z dzisiejszego punktu widzenia za nas.
Polityka historyczna jest czasem kształtowana przez państwo lub wiodące w nim siły polityczne. W Polsce, w okresach braku państwowości, kształtowały ją elity intelektualne (tak jak krakowscy konserwatyści z ich szkołą historyczną) czy, pisząc dzisiejszym językiem, „gwiazdy popkultury” pokroju Jana Matejki czy Henryka Sienkiewicza, które wyznaczyły nam sposób patrzenia na naszą własną historię i jej najistotniejsze punkty zwrotne, warte wspominania i celebrowania.
Wyznaczone punkty rocznicowe, które mają za zadanie przypominać o wspólnocie, oczywiście ewoluują, nadawane są im nowe znaczenia w zależności od bieżącego kontekstu politycznego, zmienia się ich forma. Niektóre zyskują, inne tracą, aż w końcu zanikają. Jakże odmienne były obchody rocznic Konstytucji 3 maja czy Święta Niepodległości jeszcze całkiem niedawno, w latach 80., kiedy towarzyszyły im armatki wodne, gaz i kohorty zomowców. Ich wymowa była prosta, tak jak tylko może być prosty postulat niepodległości w niesuwerennym państwie.
Trudno w zasadzie opisać, czym dziś jest 11 listopada. Od kilku lat scenariusz się powtarza: marsze środowisk narodowych, kontrdemonstracje, statyczna i sztywna celebra państwowa. W przekazach medialnych pieśni patriotyczne i co roku te same archiwalne filmy oraz zdjęcia. Rok 2018, rok setnej rocznicy odzyskania niepodległości, wyróżnia się jak na razie próbą dodania jednego wolnego dnia (12 listopada) do czasu świętowania i zasadzenia lasu w kształcie orła o powierzchni 11 ha gdzieś na Pomorzu. Mamy coroczną dyskusję o tym, dlaczego obecny prezydent nie zaprasza na obchody swoich poprzedników i kto jest spadkobiercą Polski niepodległej, a kto peerelowskiej.
Mamy więc obchody bardzo powierzchowne, w atmosferze politycznych swarów o rzeczy trzeciorzędne i budowanie bardziej lub mniej infantylnych symboli.
Święto Niepodległości powinno być dla nas ważne i aktualne. A jego waga nie wynika tylko z tego, co sto lat temu uczynił Józef Piłsudski. Aktualność bierze się stąd, że połowę stulecia przeżyliśmy pozbawieni niepodległości, że w roku 1989 ponownie wybijaliśmy się na niepodległość. Wreszcie dlatego jest to święto tak aktualne, że w naszym położeniu geograficznym i politycznym nie możemy mieć towarzyszącego Brytyjczykom poczucia, że niepodległość jest naszą cechą stałą i niczym niezagrożoną.
Święto Niepodległości powinno być okazją do refleksji, audytu, upewnienia się, czy na pewno jesteśmy niepodlegli, czy na pewno jesteśmy bezpieczni i na ile trwały oraz samodzielny jest nasz byt państwowy.
Należy sobie zadać pytanie, czym jest niepodległość i jakie są cechy państwa niepodległego. Które z nich spełniamy, a które spełnić powinniśmy? Czy do bycia niepodległym wystarcza wolność sadzenia lasów w kształcie godła państwowego, podświetlenie na biało-czerwono Pałacu Namiestnikowskiego i innych budynków publicznych? Obwieszanie się symboliką bohaterów zeszłych wojen?
Rocznica taka jak stulecie to także asumpt do porównania dwóch niepodległości – tej po roku 1918 i tej po roku 1989, działania elit politycznych, sposobów budowy państwa, skuteczności w tej budowie. Czasy oczywiście są inne, świat – a my wraz z nim – dokonał wielkiego postępu technologicznego, wiele problemów zaprzątających umysły twórców Drugiej Rzeczpospolitej już po prostu nie istnieje, pojawiły się, rzecz jasna, nowe, ale co do zasady reakcje na problemy i sposób widzenia niepodległości oraz państwowości dają się porównać.
Piotr Maciążek napisał książkę o bardzo ważnym, ale słabo uświadamianym aspekcie polskiej niepodległości po roku 1989. Jeżeli przyjmiemy, że niepodległość to nie tylko symbolika, lecz także twarde i jednoznaczne możliwości kontroli i panowania nad własnym terytorium oraz infrastrukturą konieczną dla funkcjonowania państwa – od najmniejszego gospodarstwa domowego do największego przedsiębiorstwa – to książka Maciążka dotyka najważniejszego dziś obszaru, w którym o niepodległości Polski mówić zbyt pewnie nie możemy. Infrastruktura szeroko rozumianej energetyki, od linii przesyłowych po transport surowców energetycznych (ropa, gaz), którą odziedziczyliśmy po PRL, była budowana na potrzeby bloku państw znajdujących się pod sowiecką dominacją. „Klucze” do systemu miały być i były w Moskwie. Po prawie 30 latach od politycznego wyjścia ze strefy rosyjskiej zmieniło się niestety zbyt mało, by mówić o niepodległości w tej sferze. Można odnieść wrażenie, że polska klasa polityczna, zajęta innymi sporami, kluczowym obszarem dla naszego bezpieczeństwa oraz faktycznej niepodległości po prostu się nie zajęła. O ile można jakoś usprawiedliwiać lata 90., kiedy znajdowaliśmy się w głębokim kryzysie, odziedziczywszy państwo, którego bankructwo zostało oficjalnie ogłoszone w 1984 roku, o tyle późniejszych lat w miarę ustabilizowanej gospodarki – gospodarki wzrostu zasilanej z funduszy Unii Europejskiej – usprawiedliwić się nie da.
W 1918 roku Polska miała podobne problemy – słabą komunikację, zagrożone możliwości jakiejkolwiek wymiany handlowej. Wydaje się jednak, że klasa polityczna – także swarliwa, także skłócona – miała większą świadomość tego, że budowa niepodległości oznacza budowę państwa, jego samodzielnej infrastruktury i ochrony potencjału.
Przedwojenna Polska miała zagwarantowany dostęp do morza za pośrednictwem portu gdańskiego. Ale nawet przy najlepszych stosunkach z Wolnym Miastem (a historia pokazała, że stosunki te wcale takie nie były) uzależniłaby się od tego portu jako monopolisty. Dla zagwarantowania własnej swobody i niepodległości państwo polskie zainwestowało w budowę Gdyni gigantyczną kwotę ponad 270 mln ówczesnych złotych.
Jaką wagę przykładało rodzące się państwo do infrastruktury, niech świadczy fakt, że podczas wojny z bolszewikami, kiedy połowa budżetu państwa była przeznaczana na cele wojskowe, przyszły prezydent i ówczesny minister robót publicznych Gabriel Narutowicz budował 2,6 tys. małych mostów, 150 dużych mostów drewnianych i 27 żelaznych, 200 km dróg bitych i rozpoczął budowę kolejnych 500 km dróg.
W zestawieniu z nim blado wypada obecne państwo polskie, nieporównanie bogatsze niż Druga Rzeczpospolita, zasilane dotacjami z UE, nietoczące kosztownej wojny na początku swojego istnienia. Nasze możliwości zapewnienia sobie tych twardych warunków niepodległości są dużo większe niż te przedwojenne, a nasze działania w tym zakresie – o wiele, wiele skromniejsze.
Nie można zatem zaniedbań, o których pisze Piotr Maciążek, przypisać niemożnościom, ograniczeniom, obiektywnym trudnościom. Raczej należy je przypisać w najlepszym wypadku niefrasobliwości klasy politycznej zarządzającej naszymi sprawami. Gdy czytam w „Dzienniku Gazecie Prawnej” serię artykułów o imporcie na masową skalę rosyjskiego węgla do Polski, która konfliktuje się ze swoimi europejskimi przyjaciółmi w obronie własnego przemysłu węglowego, to czuję słabość, wielką słabość tej naszej niepodległości.
Piotr Maciążek opisuje słabość państwa w newralgicznych punktach naszego bezpieczeństwa. Być może ta słabość wynika z niewiedzy polityków, być może oni – a my razem z nimi – wolą się skupiać na tych zewnętrznych pozorach, biało-czerwonych flagach i śpiewaniu nie mniej niż czterech zwrotek hymnu. Nic jednak nie zwolni ani polityków, ani nas – wybierających ich przecież na te funkcje i urzędy – od zderzenia się z prawdziwymi problemami suwerenności, zanim one uderzą w nas z pełną mocą. A te prezentuje Maciążek w książce, która nieprzypadkowo ukazuje się w stulecie polskiej niepodległości.
Marcin CelińskiPrzypatrując się mapom tras kolejowych na terenie Polski, jeszcze dziś można dostrzec dziedzictwo zaborów – dobrze rozwiniętą część kraju, która należała do Prus i Austro-Węgier, oraz słabo rozwiniętą część rosyjską. Zaszłości tego typu nie sprzed stu lat, ale sprzed niespełna 30 są jeszcze lepiej widoczne. Gazociągi rozbudowywane na osi wschód–zachód stanowią najlepszy przykład spuścizny po dominacji sowieckiej zakończonej ponad ćwierć wieku temu. Uporanie się z nią, i to nie tylko w sektorze gazu ziemnego, jest najważniejszym zadaniem, jakie stoi przed Polską w stulecie jej niepodległości.
O ile brak torów do wielu miejscowości jedynie spowalniał rozwój niektórych części Polski, o tyle brak istotnych gazociągów położonych z północy na południe (a więc nierosyjskich) rzutuje na kondycję przemysłu na terenie całego kraju, a szerzej również jego otoczenia międzynarodowego. Nie bez powodu w Europie Środkowej dominują dostawy drogiego gazu dostarczanego przez spółkę Gazprom. Takich przykładów w sektorze energetycznym jest zresztą znacznie więcej.
Dzięki świadomej polityce sowieckiej (a później rosyjskiej) oraz słabości lokalnych rządów dawne państwa satelickie w Europie Środkowej bardzo często do dziś nie uporały się z uzależnieniem od ropy czy energii elektrycznej z Rosji. Mimo upadku Związku Sowieckiego kraje, które teoretycznie pozbyły się jego zwierzchnictwa, nadal pozostają częścią energetycznej strefy wpływów Federacji Rosyjskiej. Nawet jeśli ma ona już tylko szczątkowy charakter, to i tak pozwala Kremlowi stosować polityczny i gospodarczy nacisk. Tymczasem współcześnie to właśnie energia określa niepodległość państw i ich konkurencyjność, ponieważ bezpośrednio wpływa na rentowność przedsiębiorstw. Moskwa zdawała sobie z tego sprawę już pod koniec istnienia ZSRS, rezygnując ze swojej obecności ideologicznej i wojskowej w krajach satelickich i próbując utrzymać swoje wpływy za pomocą narzędzi gospodarczych¹.
Dziś Rosja nie tylko konserwuje postsowieckie dziedzictwo infrastrukturalne w Europie Środkowo-Wschodniej, lecz także w miarę własnych możliwości stara się je utrwalać. Najbardziej spektakularnym tego przykładem jest oczywiście projekt gazociągu Nord Stream 2, którego celem jest uzależnienie wielu europejskich państw od rosyjskiego gazu na kolejne dekady. To przemyślana strategia. Kreml nie bez powodu wdraża ją akurat w momencie, w którym na świecie popularyzują się elastyczne dla odbiorców dostawy gazu skroplonego (realizowane specjalistycznymi statkami, a nie rurociągami). To świadome działania Rosjan zmierzające do ugruntowania swojej pozycji w Europie Środkowo-Wschodniej. W ich skład wchodzą oferty polityczne, biznesowe, lobbing oraz działania służb specjalnych, o czym wspominają jawne raporty kontrwywiadów państw środkowoeuropejskich².
Mimo że kwestie gazowe są najlepiej znane, to przecież stanowią zaledwie wycinek przebiegłej gry toczącej się na wielu płaszczyznach energetycznych. Jej stawka jest wysoka – to niezależność i niepodległość, to wyrwanie się z energetycznej strefy wpływów Rosji. Energia nie jest tematem tak spektakularnym jak NATO i obecność amerykańskich żołnierzy w Polsce, a przecież jest równie istotna. Nie bez powodu znany i ceniony analityk do spraw bezpieczeństwa energetycznego prof. Alan Riley twierdzi, że „tam, gdzie kiedyś Amerykanie wysyłali swoich marines, dziś wysyłają statki ze swoim gazem”³.
Rosjanie postępują podobnie, z tym że nieprzewidywalna Rosja w przeciwieństwie do sojuszniczych Stanów Zjednoczonych stanowi dla Polski wielkie zagrożenie.
Właśnie o tych zagrożeniach jest niniejsza książka.Car Rosji Aleksander III twierdził, że Rosja ma tylko dwóch sojuszników: armię i flotę. Parafrazując to powiedzenie, można stwierdzić, że współcześnie tymi sojusznikami są ropa i gaz. Pierwszy z wymienionych surowców ma jednak dla państwa rosyjskiego znaczenie egzystencjalne, odpowiadając za ponad 40 proc. dochodów budżetowych⁴. Zwykle nie zdajemy sobie z tego sprawy, ale bez przemysłu naftowego potencjał gospodarki rosyjskiej byłby porównywalny z potencjałem gospodarki polskiej. Właśnie dlatego po bezprawnej aneksji ukraińskiego Krymu przez Rosję państwa Zachodu, nakładając na agresora sankcje ekonomiczne, skupiły je na takich aspektach jak finansowanie i rozwój wydobycia ropy na terytorium rosyjskim.
Wśród głównych w Europie konsumentów rosyjskiej ropy, która nie jest najwyższej jakości, są takie kraje środkowoeuropejskie jak: Czechy, Białoruś, Litwa, Niemcy (ze względu na dawne NRD), Polska, Słowacja i Węgry. To prawdziwa naftowa rosyjska strefa wpływów. Jej trwałość gwarantują rurociągi systemu Przyjaźń, biegnące ze wschodu na zachód i rozgałęziające się na Białorusi na część północną w kierunku Polski i Niemiec oraz południową w kierunku Ukrainy, Słowacji oraz Czech.
System Przyjaźń został zbudowany, by dostarczać ropę dla zgrupowań Armii Czerwonej podczas zimnej wojny, a dziś, mimo upadku ZSRS, nadal trzyma w ryzach sporą część kontynentu. Taką samą genezę ma większość rafinerii w regionie, budowanych jako zakłady usługowe dla sowieckich oddziałów i z tego powodu często borykających się dziś z problemami ekonomicznymi (ich położenie w głębi lądu, jak w wypadku Możejek, definiowały kwestie militarne, a nie gospodarcze).
PRZYPISY
1 Piotr Naimski, Energia i niepodległość, Ośrodek Myśli Politycznej, Kraków 2015, s. 265.
2 Środkowoeuropejskie kontrwywiady o zagrożeniu ze strony rosyjskich służb. Aspekt energetyczny, http://www.energetyka24.com/591619,srodkowoeuropejskie-kontrwywiady-o-zagrozeniu-ze-strony-rosyjskich-sluzb-aspekt-energetyczny-raport .
3 Prof. Riley: Amerykanie wysyłali do UE marines. Dziś będą wysyłać LNG, http://www.energetyka24.com/582883,prof-riley-amerykanie-wysylali-do-ue-marines-dzis-beda-wysylac-lng .
4 Najlepszy sojusznik Rosji. Kondycja i perspektywy rosyjskiego sektora naftowego, https://www.osw.waw.pl/sites/default/files/prace_39.pdf .