Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • promocja

Stefania. Tom 1 - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
22 kwietnia 2023
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Stefania. Tom 1 - ebook

Jest wiosna 1945 roku. Dwudziestosześcioletnia Stefania Popielarczyk przyjeżdża wraz z siostrą i jej rodziną do Groß Leschienen. Dziewczyna kilka miesięcy wcześniej wróciła z robót przymusowych w Prusach Wschodnich. Rodzice przypuszczają, że podczas pobytu u Niemców córka musiała przeżyć jakieś traumatyczne zdarzenie, bo przestała mówić. W nadziei, że Stefa odzyska dawną sprawność, Kazia zabiera ją do swojego nowego domu na Mazurach. Szybko okazuje się, że siostra jest w ciąży, ale nikt nie wie, kto jest ojcem dziecka. Kiedy nadarza się sposobność, Kazia i Tadek wbrew woli Stefanii wydają ją za mąż za funkcjonariusza Powiatowego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego. Leopold Kociuba prędko ujawnia swoje prawdziwe oblicze osoby skrajnie nieuczciwej i złej. W międzyczasie na drodze Stefanii staje tajemniczy Wszebor. Szybko okazuje się, że w życiu dziewczyny i jej maleńkiej córeczki czas zaczyna mieć ogromne znaczenie. Czy klątwa z przeszłości wpłynie na losy młodej kobiety i jej córki? Kim jest tajemniczy mężczyzna, który pojawia się w sytuacjach, gdy Stefania potrzebuje pomocy? Czy Leopold jest tym, za kogo się podaje? „Postanowieniem konferencji w Teheranie, w 1945 roku na tak zwanych Ziemiach Odzyskanych w północno-wschodniej Polsce osiedlają się mieszkańcy dawnego pogranicza polsko-niemieckiego. Przyjeżdżają na Mazury w poszukiwaniu lepszego, nieco bogatszego, ale też spokojniejszego życia. Umęczeni wojną, potrzebują stabilizacji życiowej i bezpieczeństwa. Nie spodziewają się, że będą tu na nich czyhać całkiem nowe zagrożenia oraz problemy. Będą musieli nauczyć się żyć w prawdziwym tyglu kulturowym.” "Trzymająca w napięciu opowieść o sile i determinacji kobiet oraz trudach życia na powojennych Mazurach" - Joanna Jax

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: brak
ISBN: 978-83-8290-273-0
Rozmiar pliku: 1,7 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Spis treści

PROLOG

Rozdział 1

Rozdział 2

Rozdział 3

Rozdział 4

Rozdział 5

Rozdział 6

Rozdział 7

Rozdział 8

Rozdział 9

Rozdział 10

Rozdział 11

Rozdział 12

Rozdział 13

Rozdział 14

Rozdział 15

Rozdział 16

Rozdział 17

Rozdział 18

Rozdział 19

Rozdział 20

Rozdział 21

Rozdział 22

Rozdział 23

Rozdział 24

Rozdział 25

Rozdział 26

Rozdział 27

Rozdział 28

EPILOG

Słowo od autorkiJulian Tuwim

Wspomnienie1

Mimozami jesień się zaczyna,
Złotawa, krucha i miła.
To ty, to ty jesteś ta dziewczyna,
która do mnie na ulicę wychodziła.
Od twoich listów pachniało w sieni,
Gdym wracał zdyszany ze szkoły,
A po ulicach w lekkiej jesieni
Fruwały za mną jasne anioły.
Mimozami zwiędłość przypomina
Nieśmiertelnik żółty – październik.
To ty, to ty, moja jedyna,
Przychodziłaś wieczorem do cukierni.
Z przemodlenia, z przemodlenia senny,
W parku płakałem szeptanymi słowy.
Młodzik z chmurek prześwitywał jesienny,
Od mimozy złotej – majowy.
Ach, czułymi, przemiłymi snami
Zasypiałem z nim gasnącym o poranku,
W snach dawnymi bawiąc się wiosnami,
Jak tą złotą, jak tą wonną wiązanką…

------------------------------------------------------------------------

1 Tuwim Julian, „Wspomnienie”, z tomu Siódma jesień,1921.PROLOG

Szybko biegła polnym duktem, podtrzymując rękoma wyraźnie rysujący się pod kwiecistą sukienką ciążowy brzuch. Malujące się na jej twarzy przerażenie nie pozwoliło zatrzymać wzroku na dłużej na żadnym z mijanych elementów krajobrazu. Dziewczyna nie zachwycała się ani łąką z dywanem żółtych mniszków, ani rozkwitającymi właśnie liliowymi bzami. Zwykle dość długo bałamuciła przy każdym polnym kwiatku, ździebełku trawy, gałązce wierzbowej. Teraz kłębiła się w jej głowie tylko jedna myśl, aby nie zostać zauważoną przez jadący wojskowy gazik, którym podróżowało czterech radzieckich żołnierzy. Mężczyźni siedzący na tylnej kanapie byli wyraźnie pijani. Ich bełkotliwe krzyki i śpiewy ciągnęły się na całą okolicę. Co chwilę przekazywali sobie z rąk do rąk opróżnioną do połowy butelkę bimbru.

Gdy dopadła do uchylonej furtki cmentarza, zawahała się, lecz tylko przez moment, bo do jej uszu znowu dotarły pijackie nawoływania i śmiech Ruskich. Nie oglądając się za siebie, pobiegła jedną z bocznych alejek nekropolii, gdzie w oddali dostrzegła gęste zarośla czarnego bzu.

Jeszcze kawałek – pomyślała i mocniej zacisnęła zęby, bo rozwijające się w niej dziecię poruszyło się tak bardzo, że aż zaznała nieprzyjemnego uczucia.

Nie bacząc na to, że ostre gałęzie drapały i raniły jej odsłoniętą skórę przedramion, dłoni i nóg, wciskała się pomiędzy zarośla, aby tylko schronić się przed wzrokiem Sowietów. Wciąż miała nadzieję, że jej nie zobaczą. Przykucnęła, pochylając nisko głowę. Starała się zapanować nad swoim głośnym oddechem. Odnosiła wrażenie, że wszyscy dookoła słyszą ją i widzą. W duchu wyrzucała sobie, że rankiem przywdziała taką kolorową sukienkę, w której była widoczna z daleka.

Oddech dziewczyny powoli się wyrównywał. Za to pozycja, w jakiej się znajdowała, sprawiła, że dzieciątko znowu zaczęło się wiercić i dokazywać, tym samym dając matce znać, by się wyprostowała. Jeszcze przez chwilę walczyła ze sobą, gdyż bała się podnieść wzrok na rozciągającą się tuż za płotem polną drogę. Nie słyszała wprawdzie odgłosów auta i pijackich śpiewów, ale wiedziała, że to może być złudne, bo Ruscy mogli się na nią gdzieś zaczaić. Policzyła w myślach do pięćdziesięciu, potem odmówiła zdrowaśkę, a następnie ostrożnie podniosła się do pozycji stojącej. Przez gęste zarośla niewiele mogła zobaczyć, co było w promieniu kilkunastu metrów, ale postanowiła zaryzykować. Najpierw trochę postała w bezruchu, po czym wyszła ostrożnie na cmentarną ścieżkę. Nie dostrzegła wokół żywej duszy. Tylko nagrobki rozciągające się hen daleko i kościół w niewielkim oddaleniu, a za nim plebanię. Upewniwszy się, że w zasięgu wzroku nie ma Ruskich, ruszyła przed siebie powolnym krokiem, rozglądając się na boki.

Jej uwagę przykuł kościół. Budowla była duża, monumentalna. Wzniesiona z czerwonej cegły i kamienia polnego, z czworokątną wieżą zwieńczoną metalowym krzyżem. Dziewczyna się przeżegnała. Nie była zbyt pobożna, ale samotny obiekt wzbudził w niej jakiś respekt, wywołał dreszcz na całym ciele. Spuściwszy wzrok, minęła świątynię. Czując wewnętrzny opór, brnęła coraz dalej między skromnymi nagrobkami z niemieckimi inskrypcjami. Gdzieś w oddali dostrzegła przewrócone, metalowe ogrodzenie. Odetchnęła z ulgą, gdyż zrozumiała, że nie będzie musiała wracać tą samą drogą. Zrobiwszy jeszcze kilka kroków, opuściła zacieniony, nieprzyjemny teren cmentarza i znalazła się na zalanej słońcem łące.

Wzniosła twarz ku jego ciepłym promieniom i przez chwilę pozwoliła mu pieścić swoje policzki. Jej oddech był spokojny i równy. Dziecko też się wyciszyło, gdyż zagrożenie minęło. Otworzyła oczy i z zainteresowaniem rozejrzała się dookoła. Nigdy tu nie była. Rozpościerająca się przed nią zieleń łąki pięła się lekko ku górze, gdzie stał samotny drewniany dom otoczony walącym się płotem. Zaciekawiona skierowała swe kroki w stronę budynku, który, jak wiele we wsi, pewnie nie miał prawowitych właścicieli. Poczuła, że jakaś dziwna siła ciągnie ją do tego domu. Popatrzyła za siebie, czy aby nikt nie wychodzi z plebani, i ruszyła przed siebie.

Gdy dotarła do uchylonej furtki, była pewna, że nikt tu nie mieszka. Teren wokół posesji był zarośnięty wysokimi pokrzywami, przez które mieszkańcom trudno byłoby się przedzierać. Ona jednak zaczęła przydeptywać zielsko chodakami. Kilka roślin sparzyło ją w gołą łydkę, lecz zupełnie nie zwróciła na to uwagi. Zajęta torowaniem sobie drogi, nie zauważyła, iż na progu domu stanęła jakaś staruszka i przyglądała jej się z zainteresowaniem.

– Podejdzie tu – rzekła w końcu zniecierpliwiona.

Dziewczyna dopiero teraz dostrzegła kobietę. W jej oczach na powrót pojawiło się przerażenie, lecz zachęcający gest starszej osoby sprawił, że nie uciekła. Zrobiła niepewny krok naprzód, potem następny i już po chwili, razem z dziwną kobietą, weszła do chaty. Od progu owionął ją zapach starości. Poczuła, że jej niedobrze, ale nie wyszła z pomieszczenia. Rozejrzała się dookoła. Wnętrze było urządzone podobnie jak ich dom, w którym od kilku tygodni mieszkali. W centralnym punkcie kuchnia kaflowa, pod oknem stół, przy nim ławy, w kącie skrzynia i niski stołek, na nim cebrzyk wypełniony wodą. Przy drzwiach prowadzących do komory duży, dębowy kredens. Na stole leżały sterty jakichś gałganków, sznurków, piórek, guzików, zwiędłych kwiatów. Pod powałą wisiały ususzone bukiety ziół, których dusząca woń mieszała się z zapachem stęchlizny. Duże słoje, stojące na kredensie, wypełnione były jakimś pokruszonym suszem, najpewniej służącym staruszce jako środki wspomagające leczenie.

Kobieta wskazała jej miejsce na ławie. Przysiadła z chęcią, bo czuła się zmęczona. Dopiero teraz przyjrzała się staruszce. Była niskiego wzrostu, szczupła, wręcz chuda, a nawet można by rzec: zasuszona. Siwe, dość rzadkie włosy zwisały jej niedbale na drobne ramiona otulone teraz wypłowiałą, zieloną chustą. Twarz, poorana bruzdami jak orzech włoski, nie wyrażała szczególnych uczuć. Usta, wąskie i blade, tkwiły bez uśmiechu, osłaniając bezzębne dziąsła. Tylko oczy, przenikliwie niebieskie, wpatrywały się w ciężarną i zdawały się przeszywać ją na wylot, a wręcz odgadywać skrzętnie skrywany sekret.

– Potrzebujesz szczęścia – powiedziała stara po długiej chwili milczenia. – Ale ono samo do ciebie nie przyjdzie. Musisz mu pomóc.

Dziewczyna wpatrywała się w staruchę bez słowa. Już się nie bała, gdyż zrozumiała, że tamta nie wyrządzi jej krzywdy.

– Milczysz, ale w tej ciszy wyczuwam wielką tragedię, która ciąży tobie i twoim bliskim. To jeszcze nie koniec twoich nieszczęść, bo zbliża się do ciebie wielkie zło… – powiedziała po namyśle. – Jest daleko, ale cię dopadnie.

Dziewczyna drgnęła, lecz nie dała po sobie poznać, że się przestraszyła. Jej ściągnięte brwi i nieznacznie drgające usta starsza kobieta odczytała jednak jako wspomnienie niedawnej tragedii.

– Widzi mi się, że niedługo będziesz matką… – Zajrzała dziewczynie w oczy, lecz ta szybko spuściła wzrok. – Potrzebne ci będą wielka siła i sprawczość. Możesz sobie pomóc. Sama.

Umilkła, czekając na jakiś odzew ze strony dziewczyny. Ona jednak uparcie milczała. Staruszka pokiwała głową ze zrozumieniem. Wyczytała w oczach młodej kobiety wiele, dlatego nie chciała naciskać.

– Znajdź w chałupie jakieś niepotrzebne gałganki, trochę sznurka albo nici. Umotaj z nich kukiełkę… – Dostrzegła zdziwienie w twarzy kobiety, lecz mówiła dalej. – Nie używaj do jej wykonania nożyczek ani igły, zrób wszystko ręcznie, żeby nie ukłuć losu. Ta lalka urzeczywistni twoje marzenia. Ale pamiętaj… kukiełka nie może mieć twarzy, bo nie wysłucha twoich pragnień, tylko zajmie się własnymi marzeniami. Żeby to nowe życie, które jest w tobie, przyniosło ci spełnienie i radość, wypełnij laleczkę ziarnami. Podaruj jej kwiatka albo piórko, wtedy chętnie ci pomoże. Nikt nie może jej u ciebie zobaczyć ani dotykać. Ma być tylko twoja. A kiedy już cię wysłucha, to znaczy spełni twoje marzenia, oddaj ją naturze.

Kobieta poczuła cienkie strużki potu spływające pomiędzy piersiami na wypukły brzuch. Nie bała się tej dziwnej staruszki, a wręcz doznawała przy niej spokoju wewnętrznego. Jakby jej problemy zaczęły się nagle oddalać za jakąś mglistą zasłonę, zza której nie było powrotu. Spojrzała w jej niebieskie oczy, lecz dostrzegła w nich pustkę.Rozdział 1

Groß Leschienen, Ziemie Odzyskane na północy Polski,
sierpień 1945

Blady, sierpniowy świt zaczął bezlitośnie przedzierać się przez pstrokatą zasłonkę powieszoną w wejściu do alkierza, w którym już od godziny dwudziestosześcioletnia Stefania Popielarczyk przewracała się z boku na bok na niewygodnym wyrku. Czuła coraz większy ucisk na pęcherz, ale czekała, aż szwagier pójdzie do swoich codziennych obowiązków, wtedy ona będzie mogła bez skrępowania wyjść do kuchni w koszuli nocnej. Tymczasem Tadek Deptuła zwlekał z wyjściem z domu, jakby w obejściu nie było żadnej roboty. Stefka słyszała każdy szczegół jego rozmowy z żoną.

– Trzeba w końcu napisać list do ojców – powiedziała Kazia. – Zbieram się już od tygodnia, ale nie wiem, od czego zacząć…

– Co masz wiedzieć?! – burknął Tadek. – Pisz, jak jest! Zresztą sama powinna to zrobić. Taka uczona!

Małżeństwo przez chwilę milczało. Do uszu Stefanii dochodziło szuranie garnków po płycie kuchennej oraz zapach świeżo gotowanej kawy.

– Niby uczona, a głupia jak but z lewej nogi – odparła Deptułowa. – Po cośmy ją zabierali z sobą, teraz tylko kłopot będzie! I co o nas ludzie powiedzą?!

– Twoja matka myślała, że jak z nami wyjedzie, to ta niemoc jej minie. A tu głupota nie minęła, ale za to brzuch wyszedł! – Tadek zaśmiał się szyderczo.

Stefania, słysząc te słowa, skuliła się i nakryła głowę pierzyną. Postanowiła, że jeśli szwagier nie wyjdzie z izby, zsika się na siennik.

– Żeby chociaż powiedziała, kto jej zrobił tego dzieciaka. – W głosie Kazi słychać było oburzenie. – A ta się zacięła i ani be, ani me, ani kukuryku! Skaranie z tą moją siostrą! Mam nadzieję, że Ignacy nie wróci od tych Ruskich, bo jak ją zobaczy z tym bachorem, to… Wstyd na całą wieś! Tfu! Pojechała na roboty, a wróciła z przychówkiem!

Stefania poczuła napływające do oczu łzy, gdy usłyszała imię narzeczonego. Również miała nadzieję, że ich drogi już nigdy się nie zejdą, chociaż nie życzyła mu śmierci, tak jak Kazia.

– Co ci to da, że powie, czyj to dzieciak? – zauważył inteligentnie Tadek. – Bez specjalnego dopytywania się można się domyślić, że to będzie szwabskie nasienie. A do tego lepiej niech się nie przyznaje, bo twojej matce serce pęknie!

Trzasnęły drzwi. Za zasłonką nastała cisza. Stefka, domyślając się, że szwagier nareszcie wyszedł na podwórze, szybko wygramoliła się spod pierzyny, wsunęła nabrzmiałe stopy w chodaki, narzuciła na ramiona dużą chustkę i weszła do kuchni. Minęła naburmuszoną siostrę i udała się wprost do sieni, gdzie stało wypełnione do połowy wiadro z odchodami. Krzywiąc się z obrzydzenia, zadarła koszulę nocną i, spoglądając nerwowo na drzwi prowadzące na dwór, prędko opróżniła pęcherz. Po chwili wzięła kubeł i, uginając się pod jego ciężarem, wyszła na zalane słońcem podwórze. Nie rozglądając się zanadto na boki, aby nigdzie nie spotkać szwagra, skierowała kroki do wychodka, gdzie opróżniła pojemnik. Następnie wyciągnęła ze studni trochę wody i wypłukała wiadro śmierdzące moczem. Gdy wylała resztę nieczystości w kąt podwórza, z trudem się wyprostowała. Od jakiegoś czasu ciąża zaczęła porządnie dawać jej się we znaki. Szybko się męczyła, bardzo często musiała oddawać mocz, a nawet nie mogła dobrze umyć nóg z powodu dużego brzucha.

Zmrużywszy oczy pod wpływem ostrych promieni słońca, skierowała wzrok na drogę. Unosił się z niej kurz letniego poranka, który zapowiadał kolejny gorący dzień. Na progu domu stanęła wysoka, chuda postać poprzedniej gospodyni, która razem z czworgiem dzieci mieszkała w pomieszczeniu na strychu. Zawstydzona Stefania pochwyciła wiadro i powiesiła je do wyschnięcia na płocie. Otuliwszy się szczelnie chustą, ruszyła w kierunku domu.

– Będzie dziś dla moje dzieci trochę mleko? – zwróciła się do niej po polsku, kalecząc i zniekształcając słowa Elfryda Ziemba. Jej mowa była twarda i gardłowa.

Stefania pochyliła nisko głowę i weszła do kuchni, gdzie przy stole siedziała cała czwórka dzieciaków Deptułów. Kazia właśnie zdejmowała z kuchni garnek z rzadką zacierką. Spojrzała niechętnie na siostrę, kiedy ta nalała do metalowej miednicy trochę wody i zniknęła z nią w alkierzu. Dziatwa była w połowie jedzenia, gdy Stefcia umyta, uczesana i ubrana, na powrót pojawiła się w kuchni.

Dziewczyna była niewysoka i gdyby nie jej duży brzuch, można by rzec, że jest drobnej budowy ciała. Długie, brązowe włosy, miała splecione w ciasny warkocz, upięty wysoko nad czołem. Zielone oczy, okolone gęstą firanką ciemnych rzęs, patrzyły bystro, a zarazem krytycznie. Cerę miała zdrową i opaloną, na zadartym nosie i policzkach widniało trochę piegów, które czyniły jej twarz nieco dziecięcą. Codzienna burotabaczkowa sukienka porządnie opinała jej pełne piersi i brzuch. Gołe łydki, podrapane i pokaleczone przy robocie, świeciły brązową opalenizną.

Deptułowa po raz wtóry zmierzyła siostrę niełaskawie. Pomimo dzielących je różnic charakteru, były do siebie bardzo podobne, z tym że Kazia była pulchniejsza, a wokół jej oczu zaczęły pojawiać się pierwsze zmarszczki. Popielarczykówna odwzajemniła spojrzenie, lecz w jej oczach można było zaobserwować jedynie pustkę, żadnych uczuć typowych dla kobiety spodziewającej się dziecka.

– Siadaj – mruknęła Kazia, posuwając się na szerokiej ławie. – Jedz.

Pomimo wyraźnej niechęci Deptułowej do siostry, Kazia otaczała ją opieką. Mając na uwadze odmienny stan, nie obarczała jej nadmierną robotą w gospodarstwie, a i o w miarę dobre odżywianie też dbała. Wiedziała, że Stefcia jest oczkiem w głowie rodziców, toteż nie śmiała nadmiernie wykorzystywać dziewczyny. Bała się, by jej niechęć wobec siostry nie obróciła się przeciwko niej i rodzinie.

Stefka wzięła do ręki łyżkę i nabrała na nią nieco gorącej strawy. W tej samej chwili do kuchni nieśmiało wsunęła się Elfryda. Była to kobieta mniej więcej w wieku Kazi, lecz wyższa od niej i dużo szczuplejsza. Na jej chudej postaci dosłownie wisiały czarna spódnica i zielony znoszony sweter. Ciemne, gęsto poprzetykane siwizną włosy, były zwinięte w mały koczek na czubku głowy. Błękitne oczy, głęboko osadzone w pociągłej, nieco końskiej, ogorzałej od słońca twarzy – z wąskimi, mocno zaciśniętymi ustami – patrzyły chciwie na stół zastawiony talerzami z zacierką.

– Pani sprzeda dla moje dzieci trochę mleko? – zapytała cichym głosem Niemka.

W jej oczach widać było nieme błaganie. Kazia najpierw prychnęła z lekceważeniem, lecz po chwili dała znać siostrze, żeby ta odlała ze skopka, stojącego w komorze, trochę mleka. Niemka bez słowa podsunęła Stefce naczynie. Kiedy zaś otrzymała to, o co prosiła, jako zapłatę podała gospodyni nieco zmechacony niemowlęcy kocyk z wełny.

– Pani weźmie za mleko? – spytała z nadzieją w głosie. – Będzie dla dziecko. – Popatrzyła na wypukły brzuch Stefanii.

Ona zaś, nie interesując się kocykiem przyniesionym dla jej maleństwa, w spokoju spożywała swoją zacierkę. Kazia skrzywiła się, lecz przyjęła zapłatę od Elfrydy.

– Co mi przyjdzie z tego kocyka, pani Ziemba?! – burknęła niezbyt uprzejmie. – Ani ja na nim co ugotuję, ani się nim okryję! A ona… – Wskazała na Stefkę. – Siostra wróciła od Niemca w takim stanie! Jakiś niemiecki drań musiał jej tego dzieciaka zrobić!

Elfryda obrzuciła Stefanię obojętnym spojrzeniem, niemniej bardzo się ucieszyła z otrzymanego mleka. Dzieci były głodne, a prędko nie zanosiło się na lepsze. Już dwa i pół miesiąca koczowała na strychu własnego domu, od kiedy do Groß Leschienen zaczęli przyjeżdżać nowi mieszkańcy. Niby nowi, ale wcale tak nie było. Dobrze pamiętała co niektórych jeszcze z czasów wojny, a nawet i wcześniejszych, jak pracowali u niej czy u sąsiadów. Podczas wojny ze strachu chodzili opłotkami, a teraz wielkie państwo! Jak przyszedł czterdziesty piąty, to poprzyjeżdżali tu z całymi rodzinami i pozajmowali ich gospodarstwa. Gdyby jej, Elfrydzie, udało się uciec w styczniu, dziś pewnie nie musiałaby siedzieć na łasce i niełasce nowych gospodarzy. A przecież miała dokąd się ewakuować, wszak trzy siostry mieszkały w Meklemburgii. Ona jednak miała nadzieję, że jakoś uda się przetrzymać wojenną zawieruchę.

– Może to nie Niemiec, tylko Ruski… – Elfryda wzruszyła ramionami. – Tu się takie złe rzeczy działy zimową porą, że… – Niemka zrobiła zbolałą minę i pokręciła głową. Trzymany w rękach garnek trochę jej ciążył, lecz wyraźnie miała chęć na pogawędkę.

– Zaraz Ruski! A któżby inny, jeśli nie szkop jaki?! Wróciła z tych robót wystraszona i z odjętą mową! Cała rodzina ucieszyła się, że Stefka w ogóle wróciła do domu, a potem okazało się, że ona zaniemówiła i niczego nie mogła opowiedzieć. Próbowaliśmy wszyscy przemówić jej do rozsądku, ale się nie dało… Tylko głową potrząsała jak jaki koń! Myślałam, że naszej matce pęknie serce. Toż to najmłodsza nasza siostra jest. Rodzice przed wojną nie żałowali grosza na jej szkoły. Nasza Stefa gimnazjum skończyła, a nawet zdała maturę. Marzeniem rodziców było, żeby uczyła w szkole, ale przyszła wojna i na marzeniach się skończyło! – Kazia, głośno szczękając talerzami, zaczęła sprzątać ze stołu.

Młodsze dzieciaki wybiegły na podwórze, starsi chłopcy poszli do roboty. Elfryda wciąż stała w progu.

– Męża jej trzeba! – powiedziała w końcu Niemka. – Nie będzie gniewu matki na jej brzuch.

– A skąd ja jej męża wezmę?! – prychnęła Kazia. – Miała narzeczonego, ale podobno Ruskie go powieźli na wschód! Może to i lepiej dla niego, boby jej nie zapomniał, jakby ją z tym brzuchem ujrzał! Dobry był chłopak! I na zmarnowanie poszedł!

Niemka pokiwała głową ze zrozumieniem.

Kazia, zamyślona, znieruchomiała ze stertą talerzy w rękach. Nagle jednak przyjrzała się uważnie Elfrydzie.

– Miałam panią już dawno zapytać… – powiedziała ze zmarszczonymi brwiami. – Skąd u pani taka znajomość polskiego? Niby Niemka, ale po polsku gada!

Elfryda, nieco się zmieszała, zaczęła się trochę plątać w swojej wypowiedzi.

– Ja nie Niemka, pani Deptula… Mazurka. Ojce oboje gadali polski, babka też, to i ja gadam. A przed wojną to mało do nas polskich ludzi za robotą przychodziło? Toć niedaleko granica! Przychodzili na pielenie i na żniwa, polski się mówiło. Znało się tych, co to zaraz za kordonem żyli! A teraz oni tu przyszli, żeby nas wygnać! – Kobieta pokręciła głową z dezaprobatą.

Kazi się to nie spodobało. Stanęła naprzeciwko Niemki i wzięła się pod boki.

– A co, pani Ziemba, my wywołali tę wojnę?! Czy wy?! O co teraz pretensja?! Psia mać! – Splunęła Niemce pod nogi. – Lepiej mnie nie denerwuje, bo jej dzieci trawę będą żarły!

Jak na zawołanie, z dworu dotarły krzyki dzieci. Elfryda ostrożnie odstawiła garnek z mlekiem na schody prowadzące na strych i razem z Kazią wybiegły przed dom. Ich oczom ukazała się żałosna scena. Dwie młodsze córki Ziembowej złapały się za łby z Heniem i Jankiem, bliźniakami Deptułów. Dziatwa prowadziła regularną bitwę na pięści. Padały przy tym dość niecenzuralne słowa w obu językach.

– Szkopy, psia jucha!

– Polnische Schweine!

– Fryce!

– Ihr Idioten!

– Hitlerowcy!

– Du bist scheiße!

Kazia, słysząc wymianę epitetów między dziećmi, najpierw złapała się za głowę, a następnie pochwyciła wiszącą na płocie dyscyplinę i dziarsko ruszyła pomiędzy latorośle. W ślad za nią puściła się Elfryda. Kobiety w minutę rozgoniły towarzystwo, które, rozcierając bolące tyłki, z cichym chlipaniem udało się do domu. Matki, nie bacząc na dzielące je narodowościowe różnice, spojrzały sobie nawzajem w oczy i jednocześnie pokręciły głowami, po czym obie ruszyły do domu, aby dokończyć to, co zaczęły na podwórzu.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: