- W empik go
Stepy, morze i góry. Tom 1 - ebook
Stepy, morze i góry. Tom 1 - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 334 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
przez
Antoniego Nowosielskiego
Tom pierwszy
Wilno
Nakład i Druk Teofila Glücksberga
Księgarza i Typografa Wileńskiego Naukowego Okręgu.
1854.
Pozwolono drukować z obowiązkiem złożenia w Komitecie Cenzury prawem oznaczonej liczby exemplarzy. Wilno 26 Kwietnia 1853 roku.
Cenzor Paweł Kukolnik.
Alfonsowi i Michalinie
Jaksa Marcinkowskim,
te kartki wędrówki swojej, jako znak serdecznego,
bratniego przywiązania ku nim ofiaruje
Autor.
6. Kwietnia
1853 r.
Mostyszcze.I. POWÓD PODRÓŻY. KIJÓW LATEM I ZIMA. KONTRAKTY. ZJAZD NA PADÓŁ. KONTRAKTOWA SALA. OBRAZKI, SZKICE I GRUPPY. KSIĘGARNIE. NOWE KSIĄŻKI. BALZAK. ZABAWY. REKOLLEKCIJE.
W roku przeszłym o tej samej porze pisałem do ciebie o życiu mojem na wsi, o życiu samotnem, pustelniczem prawie; wykładałem ci tam moje przekonanie jak myśl moja wystarcza sobie, jak się sobą żywi, zwinięta w około swojej tajemniczej istoty, jak ów odwieczny wąż wiedzy, co stał się od niepamiętnych czasów symbolem mądrości i nauki. Ale dla czegóż człowiek nie jest tylko duchem? wówczas spokój i myśl wystarczyłyby mu na zawsze; gdy teraz duch wszczepiony w ciało, musi ulegać jeszcze fizyologicznym warunkom, i jest częścią tylko istoty potrzebującej ruchu, życia, potrzebującej zmiany powietrza i tysiąca innych rzeczy koniecznych dla podtrzymania siły i zdrowia. Podczas na wschód!… Ale przyznam ci się szczerze, iż plan ten przyszedł mi dopiero wtedy do głowy, kiedy nie mogłem uzyskać potrzebnego mi pozwolenia do wyjazdu za granicę. Z początku myślałem ja o tem aby przepłynąć Euxsinus, Bosfor, ujrzeć cudny Konstantynopol, oblać gorącemi łzami grób Boga – człowieka, zwiedzić może Egipt, odwiedzić pamiątki starożytnej Hellady, dopłynąć do Włoch, zobaczyć Neapol, pokłonić staremu Rzymowi, przejrzeć się w lagunach Wenecyi, a potem przez południowe Niemcy dostać się do Francyi, przebiedz Paryż, odpłynąć do Anglii, a następnie przez Bałtyckie morze do północnej stolicy, do pięknego Petersburga; ztąd do Moskwy, dalej do Wilna, do Warszawy i…. i do domu, wszak dosyć byłoby na rok jeden? Odłożone wszakże niestracone, może kiedyś jeżeli tylko (co bardzo być może) nieostygnie mój dzisiejszy zapał, zwiedzę całą Europę i spoufalę się nareszcie z temi żywotnemi podaniami społeczeństw, ujrzę grzesznemi oczami memi wielkich ludzi, usłyszę organ ich głosu, poznam kolor ich sukni, a co najgłówniejsza zmierzę kąt podniesienia ich jenijalnego nosa. Cierpliwości tylko, cierpliwości!
Nim jednak co nastąpi rozrywam się jak mogę; przyjechałem do Kijowa kontraktować, nigdzie bowiem nie próżnuje się tak kompletnie jak w Kijowie podczas kontraktów, zwłaszcza kiedy nie szukasz posessyi i nie kupujesz majątku; w tym szczęśliwym razie jesteś człowiekiem błogosławionym, słuchasz w extazyi nieświeżego głosu arfiarek u Bellot'a i zajadasz jeszcze nieświeższe jego kotlety.
Przyznam ci się iż lubię Kijów pomimo całej atmosfery nudy jaką się w nim oddycha; lubię go może dla tego, ii urodziłem się w jego okolicach, iż w dzieciństwie jeszcze wraziły mi się w pamięć jego złocone kopuły i szpice, iż przez trzy lata uczyłem się w drugiem jego gymnazyum i słuchałem kursu literatury i filozofii w Uniwersytecie S – go Włodzimierza. Wszystko to razem sprawiło może to, iż jestem w Kijowie jak u siebie, iż nawet ziewnięcie w Kijowie przybiera u mnie charakter sętymentalnego westchnienia… W maju, kiedy rozlew Dniepru zalewa dalekie wioski, odbijające się w srebrzystych jego wodach jak zielone bukiety, przesiedziałbym cały dzień na balkonie altany publicznego ogrodu, patrząc ciągle na ten widok i nigdy nienapatrzywszy mu się zadość…Ten widok jest tak piękny, tak głęboki i charakterystyczny, że wybrzeża Renu nie staną pewnie nad niego wyżej pomimo całej poezyi wzgórzy, na których rosną i dojrzewają winodajne grona Johannisberger'u – Kijów w maju i Kijów w kontrakty jest dla mnie w dwóch punktach kulminacyjnych. Lubię w pogodny wieczór, o zachodzie słońca spuszczać się pieszo na Padół, znajomą ci drogą, wiodącą nad spadzistym brzegiem rzeki. Zimą srebrzysty połysk Dniepru pokrył się białym matem; wieś Nikolskoje i cegielnie odbijają się natem tle czarno jakby na litografii; tu czerwienieją łozy, rosnące na przeciwnem wybrzeżu, dalej widne szosse ciągnące się do Browarów i ginące w borze, a ze strony prawej rysuje się ogromna fabryka mostu, nad którym pracuje angielski inżynier Vignolo; z lewej, w siniejącej dali czernieją poleskie lasy, ciągnące się daleko, daleko i ginące nareszcie na widnokręgu, oblewając się purpurowym refletem zachodzącego słońca… To tylko tło obrazu, sama natura; ale Kijów w kontrakty jest pełen życia i ruchu, pełen przyjezdnej ludności, snującej się ustawnie pomiędzy Peczerskiem, Kreszczatykiem i Padołem. Począwszy od arystokratycznych karet, koczów i fajetonów na leżących ressorach, zaprzężonych pięknemi końmi w angielskich szorach, a przechodząc przez rozmaite gradacye sanek aż do żydowskiej chała budy i berdyczowskich furmanek, transportujących opóźnione towary: wszystko to zalewa drogę, będącą główną kommunikacyjną linią pomiędzy górnem a dolnem miastem. Żandarmi na pięknych gniadych koniach, w szafirowych płaszczach i pięknych kaskach, rysują się malowniczo pomiędzy tym olbrzymim, ruszającym się pasem, ściągającym dwa końce miasta;
rzekłbyś, jest to ów potwór wykopany niedawno w przedpotopowym pokładzie, nie wiem już jakiej tam geologicznej formacyi. A taż uniwersytecka młodzież, pełna życia i wesela; a też świeże twarze gimnazistów, spuszczające się na Padół do swoich matek i ojców, marząc o cudach kontraktowej sali i o słodkich cukierkach Beckers'a; a też świeższe jeszcze twarzyczki Ukrainek, w różowych i błękitnych kapeluszach, mknące jak błyskawica w lotnych eleganckich saneczkach, pociągając za sobą wzrok filozofującego wędrowca… Są to wszystko zalotne ptaszki; pogoszczą, poszczebiocą i odlecą gdzieś daleko, a prawdziwie – wasza to jest wina żeście ich tu sobie nie przyswoili; są to nadzwyczaj łaskawe stworzeńka, wpośród swojej rajskiej swobody wzdychają w roskosznych snach swoich do pozłoconej klatki ptasznika!
Dwa główne elementa kontraktowej ludności – to nasza oryginalna szlachta i żydzi; oni służą za tło w kontraktowej sali, oni wybijają charakterystyczniejsze gruppy, które tak dokładnie poszkicował Zenon Fisz, mój przyszły towarzysz wędrówki do Krymu. Kontraktowa sala pusta i ciemna przez całe lato ożywia się dopiero w Styczniu; wszedłszy pierwszy raz do niej, zdaje ci się iż przespałeś rok cały jak jedną noc i jesteś tylko nazajutrz po twojej ostatniej bytności tutaj. Wszystko tu to samo co w ro – ku przeszłym; ciż sami kupcy i na tychże samych miejscach; tu śliczny magazyn nakładanych sreber Frażeta… a na przeciw pod schodami skład kazańskiego mydła; na schodach Marsikani z kolorowanerni litografijami, a dalej Hubkin z massywnem srebrem; cały dół napełniony osobami których twarze wraziły ci się w pamięć od najpierwszych kontraktów; postarzeli się tylko poczciwcy, posiwieli trochę, poczerwienieli lub pobledli i natem koniec; ale bądź spokojny, za każdym spostrzeżesz następcę, wierny portrecik ojca, tylko z wyraźnemi pretensyami do postępu; młode pokolenie pali sygara i rzuca po rublu na tacę arfiarkom, ku niewypowiedzianej rozpaczy ojców; zresztą gra w preferansa i rozmyśla o cukrowych fabrykach, na których ludzie dorobili się w kilku latach znacznych bardzo kapitałów. Sklepy Bucharów książki ruskie Litowa, księgarnia Szczepańskiego, tulskie samowary… złoto, brylianty, czerkieskie wyroby, perskie materye sprzedawane przez Ormianów o azyatyckich rysach, porcelana Mikłaszeskiego: wszystko to napełnia i obrysowuje kontraktową salę, nadając jej odrębną, jej tylko właściwą cechę…
Chcesz się nasycić widokiem kontraktów wyjdź i stań pod wielkim frontonem kontraktowego domu; tam jak w garnku wrą i przewracają się żydowskie słowa i frazy, przez które przeciskają się czasami francuzkie skargi przeciskających się przez czarną tłuszczę dam i dziewic.
W kontrakty zwykle roztaje: wszędzie mokro, z rynew leje się woda, przyjeżdżający do kontraktowej sali są oklapani błotem, albo śniegiem, który na ulicach Padołu przybiera zwykle kolor kawianych lodów. Z ganku masz przed sobą murowane sklepy, przed któremi stoi szereg powozów przywiezionych na przedaż, konieczny sprawunek ekwipującego się młodziana, zabierającego się do stanu małżeńskiego; bliżej, rzędy powozów przyjezdnych, pomiędzy któremi uwijają się żandarmi, pilnujący porządku. Z lewej strony Bracki monaster, i duchowna akademia; nad wieżą dzwonnicy ulatuje zgraja krzykliwych kawek, wrzeszczących na odelgę, ku wielkiemu nieukontentowaniu kontraktowiczów, przybyłych do miasta saniami. Na lewo naprzeciw sali – dóm Kisielewskiego, gdzie się pomieszczają arystokratyczne magazyny Szafnagla, Lübbego, Glücksberga, Zawadzkiego, Koni, Matiasa, Matieu. Mintera i owej sławnej modystki, której warga jest przyozdobiona pięknym czarnym wąsikiem, na któren z zazdrością pogląda oko babkowatego huzara. Pomiędzy salą i magazynami Matiasa i Matieu przejeżdżają piękne panie.
– Ouelle presse! mon Dieu quelle presse! don – nez – moi done votre bras M-r mówi nie jedna piskliwym głosikiem buzia, przeciskając się do wnętrza sali przepełnionej natłokiem ludzi.
– Ей вы Евpreи, чтo cтaли нa дopoгe? нeть вaмъ мecтa нo дaлшe! krzyczy zagniewany żandarm na czarną chmurę gwarzących żydków.
– Proszę pana Motia od mnie na herbatę, tam pomówimy o tem; mam trety J * * * owa i B * * * kiego, ale jeszcze daleko do terminu.
– Nu jeżeli już Jaśnie Pan to gada, to już potrzeba wirżyć.
– Eh bien bon jour M-r!
– Votre trés humble!
– Eh quoi! ii se pourrait!
– Vous l'avez donc echappé belle!
– Comme vous étes rare mon chér! vous vous tenez coi.
– Je ne fais qu'arriver!
– O ja wohl! aber wer wurde es glauben…
– Sooo!
– Нeтъ бpaтъ, нeнaдyeшь энaю я иxъ бecтiй!…
– Où allez-vous de ce pas?
– Auf meine Munes! a klüger Puryc…
– Powiadam ci że przedano Gandżałówkę po 125 dukatów dusza, wrzeszczał na ucho jakiś pan w niedźwiedni drugiemu bardzo chudemu, w siwych barankach jegomości, którego nos był przyozdobiony najpiękniejszą w świecie brodawą.
– Ależ tam lasu samego na 50, 000 rubli odparł zagadniony: wszyscy turkają w uszy Gandżałówka! Gandżałówka! a niewiedzą iż Gandżałówka ma to, czego nie mają inne wioski; niechodzi w niej wcale o dusze, ale o grunta i las. To złote jabłko nie majątek…
– Czy widziałeś ty Helenkę? mówił w zapale jakiś młodzieniec do swego kolegi. Jak urosła! jaka talia! Włosy ma jak złoto, oczy jak szafir, usta jak malina, a jak śpiewa – to skonać potrzeba!
– Przepadnie szlachcic! possessyi jak niema tak niema; byłem dziś rano u Marszałka; daj, mówi, tenutę za trzy lata z góry i przypożycz jeszcze 3000! Tożeż to potrzeba na to waryata.
– Na złodiju szapka horyt! zawołał głośniej nadzwyczajny diapazon, jakiś kontraktowy szlachcic w rozmawiającej na uboczu gruppie…
Ale wtem wychodzi z sali brygadyerowa; towarzyszy jej posażna córka, a koło niej tłoczy się całe grono młodzieży; ścisk i natłok powozów u ganku, nie pozwalają im odjechać natychmiast, muszą więc czekać i przypatrywać się tej różnobarwnej tłuszczy, co się mieni przed niemi jak barwne figury Kalejdoskopu. Widok ten zachwyca żywo wrażliwe serce brygadyerowej;
– Ah! quelle vue pythagore! woła nakoniec w zachwycie przepełnionego serca poczciwa matrona.
– Pittoresque Maman? poprawiła, rumieniąc się, córka.
– Ah ma chere, odparła matka, c'est sont des mots synagogues!
– Vous aimez done bien la ville M-me? zagadnął matkę, krygujący się i wdzięczący oficer.
– Point du tout! je preferance toujours la campagne; je suis bonne menagere M-r j'élève chez moi les coqs et les coquettes!
– Cest ça! odparł, chitając się z nogi na nogę, wiecznie uśmiechający się oficer.
– Farceur de capitaine! odrzekł drugi podając rękę matce… dla odprowadzenia jej do powozu!
Na ganku, na pierwszym planie, na czele żydów stoi w białych zającach, napięta pąsową w kraty chustką tłusta żydowica; rozdaje ona młodzieży litografowane bilety, na których wystawiony numer zajmowanego przez nią mieszkania. Jest to przybyła na kontrakty Rejzia Berdyczowska, co ja wszystkie panowie znają.
Oprócz tej, są na kontraktach inne jeszcze żydowskie znakomitości. Alperyn i Manzonowicze, berdyczowscy bankierowie; na sklepach znowu widzisz złotemi literami wypisane imiona Magasin de Mochko Bisk, Magasin de Ryfka, dwa punk – ta na które są zwrócone szczególnie myśli i serca kobiet. W tych magazynach znajdziesz na wagę złota piękne liońskie materye; na górze zaś w sali materye wschodnie, z których najposzukiwańszą w tym roku była jedna, pod nazwą gula szalama. Oh! la superbe goula shalomà, mówiły często pomiędzy sobą kobiety.
Gdym sobie stał, oparty o kolumnę, patrząc na ludzi i konie, przystąpił do mnie Aloizy, niegdyś uniwersytecki kolega. Będziesz na koncercie? zagaił mię żywo, chwytając za guzik od ciepłego paletot'a.
. – Zmiłuj się! alboż będą koncerta w tym roku? spytałem zdziwiony.
– Ale jakże! i jeszcze jakie! des concerts superbes! Mademoiselle de Lorraine de Versailles, jakie oczy, jakie oczy! lat 20, lub 22 najwięcej! Chcesz poznajomię cię, bywam u nich co dnia, ma siostrę i matkę. Dalej Frankensztejn, Lada Gold, Sokołowski na gitarze, Vernick fortepianista uczeń Szopena, jak sam o tem zapewnia publicznie w swoim afiszu. Gdzież ty siedzisz, mon cher iż nie o tem dotąd nie wiesz?
– Gdybyś mi powiedział że przyjechał Servais, albo Lipiński, albo Vieux-Temps, tobym był pewnie.
– Ale bądź przynajmniej choć dla oczów panny de Lorraine, prześliczne czarne oczy! Gdyby nie jej długie rzęsy albo by cię spaliła, albo roztopiła.