Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • promocja

Sticky Pines. Miasteczko grozy. Potwór z jeziora Black Hole - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
24 lutego 2021
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Sticky Pines. Miasteczko grozy. Potwór z jeziora Black Hole - ebook

Kontynuacja powieści Tajemnica Wielkiej Stopy, która zabiera nas z powrotem do Sticky Pines – miasteczka, w którym zdarzają się zjawiska nadprzyrodzone.

Milo wyrusza z ojcem na wycieczkę nad jezioro Black Hole, podczas gdy Lucy kontynuuje swoje poszukiwania prawdy na temat obcych z kosmosu. Gdy chłopiec odkrywa w jeziorze złowrogą, mroczną istotę, dwójka byłych przyjaciół musi ponownie połączyć siły, aby poznać jej tajemnicę – i ujść z tego z życiem.

Pełna przerażająco-zabawnych momentów powieść – pozycja obowiązkowa dla wszystkich fanów trzymających w napięciu historii o nadprzyrodzonych tajemnicach!

Miasteczko Sticky Pines to pełna humoru i wartkiej akcji fabuła, która wciągnie nie tylko najmłodszych czytelników. Sympatyczni, zabawni bohaterowie przypadną czytelnikom do gustu już od pierwszych stron.

Kategoria: Dla dzieci
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-280-8898-6
Rozmiar pliku: 3,8 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZDZIAŁ PIERWSZY. W ŚWIETLE REF LEKTORÓW

WRRRRRRRRRUUUUUUUUUUUUMMMMM!

Milo Fisher zapadł się w fotelu, gdy jego ojciec wcisnął pedał gazu aż do podłogi. Wulgarny ryk silnika sportowego samochodu w kolorze kobaltu niósł się po górach Dentalia.

Pan Fisher zmieniał biegi, gdy wchodzili w zakręty, rozpraszając falujące kolumny mgły, która unosiła się znad warstwy rdzawych liści pokrywającej leśne runo.

– A nie mówiłem, że ta maszyna obłędnie wchodzi w zakręty? – Fisher posłał synowi szeroki uśmiech, gdy mknęli opuszczoną polną drogą wiodącą przez rozległy las należący od Nu Co. – Czujesz, że żyjesz?

Milo z trudem przełknął ślinę. Od kilku chwil jedyne, co czuł, to mdłości.

Ciekawe, czy tata poczułby, że żyje, gdybym obrzygał sokiem grejpfrutowym i jajkami na miękko ten głupi nowy samochód? – pomyślał.

– Jest super – powiedział głośno, starając się brzmieć tak, jakby był wesoły, a nie przerażony.

Zacisnął ręce na krawędzi fotela, gdy samochód pędził w dół po stromym zboczu.

Pan Fisher kupił astona martina, żeby uczcić rozpoczęcie nowego, bardzo zyskownego przedsięwzięcia swojej firmy. Po marketingowej katastrofie spowodowanej nukralozą, słodzikiem z żywicy sosen, który – jak się okazało – spowodował u lokalnej ludności dość nieprzyjemne efekty uboczne, Fisher skierował Nu Co. na nowe tory. Jedyne, co Milo wiedział o tym przedsięwzięciu, to że całkiem pochłaniało jego ojca. Był tak zajęty, że odwołał wycieczkę do Vancouver, gdzie mieli odwiedzić wystawę fotografii przyrody, na którą Milo bardzo chciał pójść. No jasne.

W ramach nagrody pocieszenia Fisher obudził syna przed świtem, żeby zabrać go na niespodziewaną przejażdżkę tą krzykliwą dwuosobową furą.

– Jazda szybkim samochodem po bezkresnych drogach jest równie amerykańska jak placek z jabłkami – mruknął pan Fisher.

Czy tych aut nie produkują przypadkiem w Anglii?

Milo gapił się przez okno. Coupé przemknęło obok łysego, powykrzywianego drzewa, z którego z wrzawą poderwało się stadko wron. Wyglądały jak kłęby czarnych plam na tle zaróżowionych chmur.

Gdybym tylko i ja mógł stąd odlecieć.

Znad postrzępionych gór wyjrzało słońce i oświetliło krajobraz oszpecony niedawną wycinką. Nu Co. właśnie rozkręcało swoje operacje w Sicky Pines.

– Możesz trochę zwolnić? – Milo opuścił szybę.

– A gdzie w tym zabawa? – zakpił Fisher.

– Dostałem choroby lokomocyjnej.

Pan Fisher zwolnił.

– Teraz lepiej?

Milo uniósł kciuk, choć nie wyglądało to entuzjastycznie. To był ich pierwszy wspólnie spędzony czas od ponad miesiąca. Zawsze lubił takie wycieczki, ale ostatnio sprawy między nim a ojcem trochę się… skomplikowały.

Dziwne wydarzenia sprzed kilku tygodni przemknęły przez umysł Mila; złota lepka breja, paskudne włochate bestie i zdeterminowana twarz dziewczyny w okularach i z fioletowymi włosami. Twarz, o której ostatnio starał się nie myśleć.

Pan Fisher ostro zahamował przed leśną ścieżką.

– Myślisz, kolego, że się tam zmieścimy? – Z błyskiem w oku wtoczył sportowe auto na piach.

Jechali przez zagajnik pełen sosen o igłach w kolorze indygo. Powykręcane pnie błyszczały od niezwykłej czarnej żywicy, z której Nu Co. produkowało swoje wyroby.

Tata się popisuje czy co?

– Nie powinieneś trzymać się drogi? – Milo wsunął dłonie w kieszenie czarnej dwurzędowej kurtki.

Pan Fisher potargał brązowe włosy syna.

– To teren prywatny, chłopcze. Zasady tu nie obowiązują. A poza tym – dodał – tego lasu niedługo już tu nie będzie. Uznajmy to za pożegnalną wycieczkę.

Milo spojrzał na pstrokate pagórki.

– Naprawdę musisz to wszystko wyciąć? – zapytał.

– Nic nie trwa wiecznie – powiedział Fisher. – Lepka żywica z tych sosen jest na wagę złota. Można ją wykorzystywać w budownictwie, medycynie, technologii, w czym tylko chcesz. Czym wobec tego jest kilka drzew?

Sprawdził, która godzina. Na nadgarstku miał dwa różne zegarki: swojego platynowego rolexa, którego miał już jakiś czas, a od niedawna także czarne cyfrowe urządzenie. Nie pokazywało ono czasu, ale wyświetlało ściśle tajne hasło, które zmieniało się co trzydzieści sekund. Milo nie miał pojęcia, do czego służyło.

– Pewnie musisz niedługo wracać do pracy, co? – spytał Milo.

– Niestety tak.

Skoro tata nie zabrał mnie na wystawę fotografii, mógł chociaż wziąć pół dnia wolnego.

– To lepiej będę się zbierał do szkoły.

Milo zapadł się w fotel. Ostatnio szkoła stała się emocjonalnym polem minowym. Obiady jadł w salce konferencyjnej, żeby nie wpaść na swoich dawnych przyjaciół, Lucy Sladan i Texa Arkhipova. Ale samotność mu nie przeszkadzała. Nie potrzebował ich. Teraz miał wielu nowych znajomych. Znajomych, którzy może nie byli tak ciekawi, zdeterminowani ani zabawni jak Lucy i Tex, ale za to bardziej przystawali do celów i zainteresowań Mila. „Popularni”, „wysportowani”, „modni” znajomi, którzy nie przestawali nagle szanować własnych zasad i nie zawodzili go, kiedy nadstawiał dla nich karku.

– Ach, tu jest. – Pan Fisher skręcił i coupé zjechało z leśnej ścieżki. – Dopiero co skończyliśmy budować tutaj drogę.

Podskakując na kępach fioletowych paproci, wyjechali na świeży asfalt, który wił się wzdłuż grani, z której rozciągał się widok na jezioro Black Hole – wiecznie parujący, niemal idealnie okrągły zbiornik ciemnej, mętnej wody w samym sercu doliny Big Crater.

– Wiesz co? – odezwał się Fisher, przyśpieszając na gładkiej drodze. – Może zarwiesz dzisiaj szkołę i spędzisz trochę czasu tutaj, nad wodą? Powiem Kaitlyn, żeby przywiozła skuter wodny.

– Jest strasznie zimno – powiedział Milo. – Trzeba być szalonym, żeby teraz wchodzić do wody.

To brzmi jak jeden z walniętych pomysłów Lucy.

Milo uśmiechnął się na wspomnienie osobliwej dziewczyny, która z rozwianymi fioletowymi włosami biegała odważnie po lasach w poszukiwaniu prawdziwych potworów. Mina mu jednak zrzedła, gdy przypomniał sobie dzień, gdy leżała na zimnej podłodze w fabryce, a jego ojciec zaciskał dłonie na jej gardle.

– To powiedz mi, jakie masz na dziś plany? – Fisher wrzucił wyższy bieg.

Samochód przechylił się na zakręcie i znalazł niebezpiecznie blisko krawędzi.

Milo się skrzywił.

– Zawieź mnie do domu – powiedział. – Obejrzę jakiś film.

– Od miesiąca nie wychodzisz z domu – odparł ojciec. – To niezdrowe.

– Ktoś w mieście urządza imprezę haloweenową – powiedział Milo. – Może mógłbyś mnie podrzucić dziś wieczorem?

– Muszę do późna zostać w pracy. – Fisher zacisnął dłonie na kierownicy. – Kaitlyn cię zabierze.

– Okej. – Chłopiec skrzyżował ręce na piersi.

– Słuchaj – Fisher zwrócił się do syna – przepraszam, ostatnio jestem bardzo zajęty, ale musisz zrozumieć, że…

BAM!

Samochód z łoskotem zderzył się z czymś dużym. Milo poczuł w kościach impet uderzenia. Aston martin stracił przyczepność i ostro skręcił w stronę urwiska. Nagle zaczęli widzieć coraz więcej nieba.

– Do jasnej… – Fisher kręcił kierownicą w panice, próbując oddalić się od przepaści, ale przesadził i stracił panowanie nad pojazdem.

Milo krzyczał, gdy wirujący samochód wpadł do lasu i z potwornym trzaskiem walnął bokiem w drzewo. Wszystkie poduszki powietrzne wystrzeliły. Spod maski unosił się dym, a silnik niepokojąco pyrkał.

Pan Fisher, jęcząc, wyłączył silnik i rozpiął pasy. Poruszył zesztywniałą szyją w lewo i w prawo. Najwidoczniej nic mu się nie stało.

Milo słyszał szum w głowie i łomotanie własnego serca. Wydawało mu się, że wypadek wydarzył się w mgnieniu oka, a jednocześnie w zwolnionym tempie. W powietrzu czuć było gumę, a policzek bolał go tak, jakby został poparzony. Gdy się poruszył, z klapy kurtki niczym maleńkie kawałki lodu opadły kawałki szyby.

– Nic ci nie jest? – zapytał ojciec.

Dobre pytanie. Milo przejrzał się w lustrze. Prawa strona twarzy była czerwona w miejscu, którym uderzył o poduszkę powietrzną, ale nigdzie nie dostrzegł krwi.

– Chyba nie. – Wziął głęboki wdech, żeby uspokoić bicie serca. – Co się stało?

Na twarzy Fishera pojawiła się groza.

– Aston marin – szepnął.

Wygramolił się z samochodu, żeby ocenić szkody.

Drzwi pasażera były wgniecione w zaskakująco wytrzymały pień. Milo odsunął sflaczałe poduszki powietrzne i wyszedł przez okno w drzwiach kierowcy w ślad za ojcem.

Pan Fisher przyglądał się miejscu zdarzenia z dłońmi zatopionymi w falujących szpakowatych włosach. Mały samochód zderzył się z przysadzistym dębem. Prawe przednie koło opierało się o masywny sękaty korzeń, który wystawał z gruntu niczym knykieć.

Milo poruszał obolałym ramieniem.

– Myślisz, że pójdzie na złom?

– Nie. – Fisher zacisnął zęby. – Jeśli jest się odpowiednio zdeterminowanym, można wszystko naprawić.

Milo zbliżył się do maski samochodu. Widniało na niej wielkie wgniecenie.

– Tato, w co uderzyliśmy? – zapytał.

– W durnego jelenia – wymamrotał Fisher. Nachylił się, żeby sprawdzić koła. – Pojawił się znikąd.

– W jelenia? – Milo osłupiał. – Gdzie on jest?

Spojrzał w stronę drogi, szukając rannego zwierzęcia, ale nigdzie go nie widział.

Może spadł z grani? Poczuł, jak zaciska mu się gardło.

– To durne zwierzę uderzyło nas – warknął Fisher.

– Mówiłem, że za szybko jedziesz! – Chłopak pobiegł dróżką i wyjrzał poza krawędź, omiatając wzrokiem strome zbocze, które dochodziło do brzegu jeziora.

Gdzie on jest?

W zimnym październikowym powietrzu para z jego ust uformowała się w dymny sygnał rozpaczy.

W końcu coś dostrzegł. Jakieś pięćdziesiąt metrów niżej, przy głazie, leżał biały jeleń. Z początku chłopcu wydawało się, że się nie rusza, ale nagle uniósł głowę.

– To jeleń – krzyknął do ojca. – Jest ranny, ale żyje!

– Zostaw go – powiedział Fisher, pisząc coś na komórce. – Ranne zwierzęta są niebezpieczne. Poza tym i tak nie możemy nic dla niego zrobić.

A myślałem, że jest się odpowiednio zdeterminowanym, można wszystko naprawić.

– Musimy mu pomóc – nalegał Milo.

Ruszył ostrożnie po skarpie, a pod jego stopami co chwilę osuwały się kamienie.

Gdy dotarł na dół, zwolnił, żeby zbliżyć się do rannego jelenia. Zwierzę było dużo większe niż wtedy, gdy Milo patrzył na nie z góry. Było prawie tak duże jak koń. Milo był oczarowany jego niezwykłym, upiornym pięknem.

Jeleń ciężko dyszał, a jego przednie nogi były wygięte pod dziwnym kątem.

Może są połamane – pomyślał chłopak.

Gdy Milo zbliżał się do jelenia, coraz bardziej uświadamiał sobie, jak wielkie jest jego poroże. Muszą zawieźć to biedne stworzenie do weterynarza, tylko jak?

– Nie zrobię ci krzywdy – powiedział, robiąc kolejny krok.

Jeleń wstał gwałtownie. Wydmuchiwał z nozdrzy ciepłą parę.

Milo cofnął się, zachwiał i upadł na żwir. Ogromne zwierzę niezgrabnie podeszło do niego na chwiejnych nogach. Przez chwilę jeleń i chłopiec patrzyli na siebie z rezerwą.

Milo się uśmiechnął.

– Możesz chodzić – zauważył.

Jeleń uniósł głowę. Jego białe poroże lśniło w słońcu.

– Co ty robisz? – Rozbrzmiał ze szczytu zbocza głos pana Fishera. – Mówiłem ci, że to zwierzę jest niebezpieczne!

Milo spojrzał na ojca, którzy przyglądał się wszystkiemu z drogi na górze.

– Tato, stój, wystraszysz go!

Ale było już za późno. Fisher zbiegał po stoku.

– Uciekaj! JUŻ! – krzyczał, wymachując rękami.

Spanikowany jeleń wierzgnął i słaniając się na nogach, wycofał do brzegu jeziora.

Pan Fisher ześlizgnął się aż do podnóża góry i pomógł synowi wstać.

– Co się stało? – spytał. – Zaatakował cię?

– Nie, nic mi nie jest – Milo odwrócił się, żeby zerknąć na zwierzę zanurzające się w jeziorze.

O nie. Jelenie chyba nie umieją pływać?

Ojciec i syn patrzyli, jak jeleń płynął w kierunku środka dużego jeziora. Zdawało się, że zmierza do małej wyspy okrytej mgłą. Była mniej więcej tych samym rozmiarów co dom Fisherów o ośmiu sypialniach.

Ta wyspa jest za daleko. – Chłopak poczuł ucisk w sercu. – Nie uda mu się!

Jego obawy były uzasadnione. Po minucie jeleń zdawał się tracić siły. Jego głowa raz po raz zanurzała się pod wodą. Ale czy on na pewno zmęczył się pływaniem? Milo pomyślał, że wygląda to, jakby coś próbowało go ściągnąć na dno…

Z rękami założonymi za głową chłopiec patrzył, jak wspaniałe blade poroże nagle znika w głębinie, zostawiając po sobie tylko zmarszczki na tafli granatowej wody.

Jeleń już się nie wynurzył.

Milo wypuścił powietrze z płuc. Zwierzęcia już nie było. Nie mógł nic zrobić.

Pan Fisher odchrząknął.

– I tak by nie przeżył, synu – powiedział łagodnie. – Tak to już jest na tym świecie. Takie rzeczy się zdarzają.

Ale zdarzyły się, bo walnąłeś w niego samochodem.

– Myślę, że powinniśmy go upamiętnić, przekazując darowiznę ośrodkowi dla dzikich zwierząt – powiedział Milo.

– Jasne. – Pan Fisher zachichotał i przyciągnął syna do siebie. – W twoim wieku też byłem trochę hipisem. Ale nie martw się, wyrośniesz z tego. – Przytulił go. – Tylko ty i ja, mały. Razem przeciwko całemu światu. Tak jak zawsze.

– Jasne – odparł Milo. – Tak jak zawsze.

Ale czy na pewno?

Stali w milczeniu, a wschodzące słońce powoli wypalało poranną mgłę znad jeziora. Przez chwilę chłopcu zdawało się, że w miejscu, w którym zniknął jeleń, dostrzegł pod powierzchnią wody wielki, ciemny kształt. Był za duży jak na jelenia.

To pewnie cień rzucony przez chmurę…

– Chodź – powiedział Fisher. – Murl zaraz tu będzie z holownikiem. Zawieziemy cię do domu.

– Zawieź mnie do szkoły.

– Jesteś pewien? – spytał Fisher.

– Nie. Nie jestem – odparł Milo.

Bez słowa wspiął się z powrotem na zbocze, zatapiając po drodze ręce w żwirze.

Fisher był tuż za nim, asekurował syna na wypadek, gdyby ten się poślizgnął.

Za nimi, w oddali, nad wodą rozległ się trel. Ptak złapał w locie owada. W mgnieniu oka ciemna, oślizgła macka wynurzyła się z mrocznej toni. Złapała ptaka i łapczywie wciągnęła pod wodę. Na parującej powierzchni jeziora Black Hole pozostało tylko kilka piór.ROZDZIAŁ DRUGI. ZEPSUTA IMPREZA

– NuqneH! – stojący w progu Tex powitał Lucy po klingońsku.

Poklepał się po szarfie z plastikowych oczek, przewieszonej przez pierś.

Na nosie doczepił sobie pomarszczoną protezę, a na głowę włożył czarną perukę z końskim ogonem. Miał sztuczne żółte zęby, przez które mówił niewyraźnie. To było naprawdę imponujące przebranie haloweenowe.

– Żyj długo i pomyślnie. – Lucy wyciągnęła dłoń, łącząc niezgrabnie palce w wolkański salut z filmu Star Trek.

Drugą ręką podrapała się po lateksowych fałdach grzbietu nosa. Jej mama ulepiła i pomalowała tę część i przykleiła jej do twarzy w ramach przygotowań do wieczornej imprezy. Lucy zaczesała fioletowe włosy ciasno do tyłu i nasunęła na nie grubą pomarańczową opaskę, która pasowała do jej swetra.

Tex pokręcił głową.

– Tak mówią Wolkanie. A ty, Lucillo, nie wyglądasz jak Wolkanka.

– Jestem Bajoranką. – Lucy potrząsnęła ozdobnym kolczykiem w lewym uchu. – To chyba jasne?

– A co mówią Bajoranie?

– Wpuść mnie albo przyprowadzę buntowników pod twój dom?

Tex odsunął się i gestem zaprosił ją do środka. W domu Arkhipovów powitało ją skwierczenie pierogów.

Po kolacji chcieli się udać dwa domy dalej, na haloweenową imprezę u Joeya Peluso. Joey był gwiazdą piłki nożnej i jednym z najpopularniejszych dzieciaków ze swojego rocznika. Obracali się w innych kręgach towarzyskich, odległych od siebie jak planety. Otrzymanie zaproszenia na imprezę było jednym z niewielu plusów posiadania matki – nauczycielki przedmiotów ścisłych, z których stopnie wpływały na losy dzieci. Mimo wszystko Lucy wolałaby olać imprezę na rzecz oglądania najnowszego horroru w multiplexie. Gdyby nie jedna rzecz…

– Myślisz, że Fish będzie na imprezie? – zapytał smutno Tex, wchodząc do kuchni.

– Kto? Milo Fisher? – Lucy podrapała się po głowie. – A skąd mam wiedzieć?

Jednak wiedziała. Podsłuchała w dziewczęcej łazience, jak Amy Overwhig rozmawiała o nim z Jaimie Johnson. Najwidoczniej Amy uważała, że Milo jest najprzystojniejszym chłopakiem w szkole.

Poprzeczka i tak nie jest ustawiona za wysoko. Może wskazała Mila dlatego, że codziennie bierze prysznic.

– Czy ja czuję cebulę? – spytała, siadając za stołem.

– Cebulę, ser, ziemniaki i ciasto – powiedziała matka Texa, Anna. Zdjęła z patelni kilka pierogów i odłożyła je na talerz, żeby ostygły. – Wszystkie cztery grupy pokarmów specjalnie dla ciebie, moja droga.

– Lucita! – Ojciec Texa, Serge, właśnie wrócił do domu z pracy w sklepie spożywczym, który prowadził w centrum.

Klepnął Lucy w plecy tak, że aż okulary zsunęły się jej z nosa.

– Dawno cię nie widziałem, dziewuszko.

Podciągnął spodnie na brzuch i porwał jeden z parujących pierogów. Poprzerzucał go z ręki do ręki, po czym odłożył z powrotem na talerz.

– Za gorące. – Skrzywił się.

Anna odgoniła go i postawiła talerz na stole przed Lucy i Texem.

– Dobrze cię widzieć, Lucy – kontynuował Serge. – Gdzie się ostatnio chowałaś?

Tex odłożył na kwiecisty obrus sztuczne zęby i zabrał się do jedzenia.

– Hmmm… – Lucy sięgnęła po pieroga.

Co miała powiedzieć?

Ostatni miesiąc spędziłam na tropieniu tajemniczej rasy kryptozoologicznych zmiennokształtnych znanych jako Udający. Żyją w ukryciu pośród niczego nieświadomej ludności Sticky Pines i są podatni na działanie złowrogiego słodzika pana Fishera, nukralozy. Aby ich chronić, nie mogę nikomu ujawnić prawdy. Ani Texowi, ani rodzicom, ani nawet Milowi Fisherowi, który mnie nienawidzi, bo nie rozumie, dlaczego musiałam skłamać i milczeć o tym, co widzieliśmy. Będę żyła w nieustających męczarniach do momentu, w którym odkryję niezgłębioną tajemnicę wszechświata. Poda mi pan keczup?

Oczywiście to była prawda. W końcu Lucy była świadkiem, jak jej nauczycielka angielskiego, pani Stricks, razem z żoną zmieniły się w zajefajne sowy i odleciały, zostawiając ją z masą pytań. Czym one są? Kosmitkami? Czarownicami? Międzywymiarowymi szamanistycznymi wojownikami? Czego chciały i ile ich tu jeszcze jest?

Lucy przez kilka ostatnich tygodni szukała odpowiedzi na te pytania. Niestety, pani Stricks nieoczekiwanie wzięła roczny urlop naukowy, a na jej miejsce przyszedł zastępca. Ani ona, ani druga pani Stricks nie otwierały drzwi swojej chatki mimo nieustannego kilkugodzinnego pukania. Wielu innych ludzi, których Lucy chciała podpytać o to i owo, było nieosiągalnych. Głównie dlatego, że nie wiedziała, gdzie mieszkają. Przystojny pogodynek Carlos Felina, kolega z zespołu taty Steve Kozlowski i pracownik fabryki Alastair Chelon. No i był jeszcze Mandy Millepoids, właściciel lokalnego sklepu ze słodyczami. Gdy ostatni raz chciała wejść do Słodkości Mandy’ego, zastała zamknięte drzwi i kartkę w oknie: Robię ciągutki, wracam za dziesięć minut. Czekała ponad dwie godziny, po czym poddała się i wróciła do domu, żeby ze złości wykrzyczeć się w poduszkę.

– Są pyszne, pani Arkhipov. – Lucy chwilę dmuchała na pieroga, nim wzięła kolejny kęs.

– Myślisz, że ktokolwiek będzie wiedział, za co się przebraliśmy? – spytał Tex, gładząc swoją doklejoną bródkę.

– Nie ma szans. – Lucy się zaśmiała.

– Przynajmniej mamy siebie. – Tex mrugnął.

Stuknęli się pierogami.

*

Muzyka bębniła. Lucy i Tex weszli do kuchni Pelusosa, żeby sprawdzić, jak wygląda sytuacja z jedzeniem. Większość imprezowiczów gadała, tańczyła albo stała niezręcznie przy ognisku w ogrodzie.

Tex i Lucy wzięli po garści cukierków z misy na blacie.

Podeszły do nich dwie dziewczyny, jedna przebrana za pszczołę, druga za wiedźmę. Z jakichś względów elementem obu kostiumów były krótkie spódniczki.

Jaimie i Amy, bliźniaczki z łazienki – pomyślała Lucy.

– Jesteś Klingonką? – spytała Jaimie, pszczółka brunetka.

– Bajoranką – poprawił ją Tex. – To ja jestem Klingonem. – Żeby to podkreślić, uderzył się w pierś.

– To mają być kosmici, tak? – Amy przerzuciła długie blond włosy przez ramię.

– No raczej – powiedziała Jamie. – Przecież to Lucy i Tex. Oni tylko o tym myślą.

Tata Jaimie pracował w fabryce Nu Co. Ojciec Lucy został tam niedawno awansowany na kierownika.

– Czy są tu jacyś ósmoklasiści? – spytała Lucy, niedbale odpakowując cukierek.

– Czemu pytasz? – spytała Jaimie. – Szukasz Mila Fishera?

– Pewnie, że tak – zadrwiła Amy. – Ona ma obsesję na jego punkcie.

– Nie mam obsesji – warknęła Lucy.

Jaimie szepnęła coś Amy do ucha i obie zachichotały.

– Nieważne. – Lucy złapała Texa, który wyjadał z misy zielone m&m’sy, i wyprowadziła go z kuchni. – Jak znajdę Mila, wspomnę mu, że uważasz go za najprzystojniejszego chłopaka w szkole! – krzyknęła przez ramię.

– Co?! – Amy się zarumieniła. – Nie!

Lucy uśmiechnęła się triumfalnie.

– Fish to najgorętszy towar? – Tex włożył sztuczne zęby na miejsce. – A ja to co, siekana wątróbka?

– Jesteś tym, co jesz – powiedziała Lucy.

Tex znieruchomiał, gdy weszli do salonu.

– O. Moje. Kanapeczki.

– Co? – spytała Lucy, rozglądając się za Milem.

– Ten pudlosznaucer Joey ma nowe nintendo.

Tex wyglądał tak, jakby napotkał Świętego Graala wszelakiego szczęścia.

– Miło mi było cię poznać. – Zrezygnowana Lucy poklepała go po ramieniu.

Chłopak niczym zombie przemaszerował po perskim dywanie w stronę wielkiego telewizora.

Lucy, czując się dziwnie osamotniona, przeszła przez przeszklone, przesuwane drzwi i weszła w chmurę dymu z ogniska, smażonych kiełbasek i zdesperowanych nastolatków.

W Zespole Szkół w Sticky Pines uczyły się dzieci od przedszkola do gimnazjum. Na imprezie Joeya były obecne przynajmniej trzy roczniki, wszystkie starsze.

Niezły wyczyn jak na siódmoklasistę.

Lucy zdała sobie sprawę, że kostiumy jej i Texa są dużo bardziej wyszukane niż innych.

Przynajmniej mam skórzaną kurtkę.

Milo stał przy ognisku. Miał na sobie garnitur w kolorze królewskiego błękitu i krawat podkreślający kolor oczu. Na klapę przyczepił plakietkę z patriotycznym hasłem: „W Ameryce wstaje dzień¹!”. Śmiał się razem z kilkoma starszymi chłopakami z drużyny piłkarskiej, przebranymi w więzienne pasiaki, których Lucy znała z widzenia.

Opanowała nerwy i podeszła bliżej. Uśmiech znikł z twarzy Mila.

– Hej, Fish – rzuciła.

– Lucy – odparł zimno.

Podbiegła do nich dziewczyna w masce Zorro. Krzycząc: „Zamachowcy!”, rzuciła balonem z wodą w plecy najwyższego ze sportowców, przez co ochlapała jego i wszystkich w pobliżu.

– To nie fair! – krzyknął chłopak.

Obaj sportowcy ze śmiechem rzucili się w pościg za dziewczyną.

– Ta zabawa robi się coraz śmieszniejsza – powiedział Milo z kamienną twarzą.

Otrzepał wodę z rękawa.

Jeszcze mi nie wybaczyłeś? – pomyślała Lucy, ale zamiast tego powiedziała:

– Za kogo się niby przebrałeś? Za polityka?

– Najwidoczniej.

– Za którego?

– A znasz jakichś innych polityków niż obecny prezydent?

– Nie – przyznała Lucy.

– Tak myślałem.

Dziewczyna bawiła się dyndającym kolczykiem.

– Co u…– zaczęła. Muszę ci powiedzieć prawdę. – Co to za siniak na policzku? – W Sticky Pines mieszkają zmiennokształtni. Twój tata chce ich wyłapać i zrobić im sekcję! – Czy to część twojego przebrania, czy ktoś ci przywalił?

Źle to wyszło.

Milo zmierzył ją wzrokiem.

– Przepraszam, muszę do łazienki – burknął.

Odmaszerował w kierunku domu, potrącając po drodze brzdąkającego na mandolinie dzieciaka z obciachową fryzurą.

Z Lucy uszło powietrze. Klapnęła na drewnianą belkę przy ognisku, obok dziewczyny opiekającej na ogniu piankę.

– To było brutalne – powiedziała tamta.

Miała krótkie czarne włosy z grzywką na wysokości brwi i srebrny kolczyk w nosie. Wampirze kły zdawały się częścią jej haloweenowego przebrania. Lucy zgadywała, że chodziła do dziewiątej klasy.

– Jesteś córką pani Sladan, co nie? – zapytała dziewczyna. – Tą, która odnalazła zaginionych? To znaczy oni wcale nie zaginęli, tylko przeprowadzano na nich testy w laboratorium Nu Co., prawda? Zgłosili się na ochotników jako króliki doświadczalne czy coś.

Taką wersję przedstawiano w wiadomościach.

Wampirka powoli obracała piankę.

– Wiesz, osobiście zawsze uważałam – kontynuowała – że oficjalna wersja jest szyta trochę zbyt grubymi nićmi.

Że co? Czubki uszu Lucy drgnęły.

– Przepraszam – powiedziała – kim jesteś?

– Gertie Lee. Aktywistka ekolog i redaktorka naczelna „Szkolnej Strażnicy”. – Wyciągnęła do Lucy dłoń, aby się przywitać.

– Piszesz do szkolnej gazetki? – Lucy prawie nigdy jej nie czytała, bo nie wspominano w niej o spotkaniach z UFO.

Gertie przytaknęła.

– Nie myślałaś, żeby też pisać dla „Strażnicy”? – Pianka się zapaliła, więc dziewczyna wyjęła ją z ogniska. – Założę się, że masz sporo ciekawych historii do opowiedzenia – powiedziała i spokojnie zdmuchnęła płomień.

O jasny ślimak. Czy ta dziewczyna ma umiejętność postrzegania pozazmysłowego?

Raz jeszcze oferują mi szansę ujawnienia prawdy, a ja nie mogę tego zrobić. Nie mogę, dopóki nie dowiem się więcej o Udających.

– Żadna ze mnie pisarka – zmusiła się do odpowiedzi.

Wstała i chciała odejść, zanim wszystko wyśpiewa tej dziewczynie.

Gertie złapała ją za rękaw.

– W fabryce wydarzyło się coś dziwnego, prawda? I nie mówię tu o gremlinach, zombie czy czym tam się dziś interesujesz.

– Skąd…

– Masz swoją reputację – powiedziała Gertie, patrząc ze współczuciem.

Gdyby ludzie w szkole wiedzieli, co się dzieje, to miałabym reputację KRZYŻOWCA PRAWDY, ale okej.

– O co ci chodzi? – mruknęła Lucy.

– Mówią, że w Nu Co. dzieją się dziwne rzeczy – Gertie ściągnęła przypaloną, zewnętrzną warstwę pianki. – Rodzice połowy dzieciaków ze szkoły tam pracują. Wszyscy wracają późno z pracy, są zmęczeni i marudni. A twój tata jest tam kierownikiem, tak?

– No.

Ojciec Lucy bywał ostatnio marudny… Dlaczego?

– Wieść gminna niesie – Gertie rozejrzała się dyskretnie – że pan Fisher planuje się wzbogacić na wywróceniu do góry nogami całego miasta. Zamierza zniszczyć ziemię, zużyć zasoby i dać nogę, gdy skończy się żywica.

Wrzuciła do ust zwęgloną skórkę z pianki.

– Serio? – Lucy była tak skupiona na Udających, że nie zastanawiała się nawet, co Nu Co. robiło z samym Sticky Pines.

Podmuch wiatru skierował dym na jej twarz, wywołując kaszel.

– Podobno – Gertie powiedziała jeszcze ciszej – Fisher pracuje tam nad czymś dziwnym.

– Nad czym?

Gertie pociągnęła nosem.

– Myślałam, że jeżeli ktoś mógłby coś o tym wiedzieć, to będziesz to ty. – Włożyła piankę z powrotem w płomienie. – W „Strażnicy” przydałby nam się taki ciekawski umysł jak twój, Sladan. Myślę, że byłaby z ciebie świetna reporterka, gdybyś mogła się skupić na ziemskich sprawach. Nic o Wielkiej Stopie. „Strażnica” to poważna gazeta.

Lucy wzruszyła ramionami.

– Cóż, po co miałabym pisać, skoro nie mogłabym poruszać ciekawych tematów? – powiedziała Lucy i skierowała się do domu.

– Jak wolisz! – zawołała za nią Gertie.

W salonie siedział Tex otoczony przez grupkę dziko wrzeszczących dzieciaków. Mierzył się z Joeyem w epickim starciu w komputerowej bijatyce. Na górnej wardze perliły mu się kropelki potu, gdy jego postać w grze, długowłosa dziewczyna w szkolnym mundurku, kopniakiem z półobrotu posłała bezradnego mechanicznego wojownika Joeya w otchłań. Tłum zaryczał, gdy długowłosa wykonała gest zwycięstwa. Tex pokłonił się i spostrzegł Lucy.

Przekazał pada pierwszemu chętnemu i przepchnął się przez tłum, żeby się z nią spotkać w kuchni.

– Fish nie chce ze mną gadać – powiedziała. – Ale dostałam propozycję pracy.

Zatopiła zęby w krówce.

– To by się zgadzało. – Tex westchnął. – Minutę temu wyszedł z imprezy.

– Wyszedł? Przeze mnie? – Trochę przesadna reakcja. – Mieszka daleko stąd. Może powinniśmy za nim pójść?

Tex poklepał ją po ramieniu.

– Lucilla, daj chłopakowi spokój. To Sticky Pines. Jest zupełnie bezpieczny.

– No tak… – odparła Lucy.

W sumie to plaga potworów została unieszkodliwiona.

Spojrzała nerwowo na drzwi frontowe.

Co mogłoby pójść nie tak?
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: