Strach, który powraca - ebook
Strach, który powraca - ebook
Czerwona koperta bez nazwiska i adresu. Skąd się tu wzięła z samego rana? Galop myśli i pulsowanie w klatce piersiowej. Chwilę się waham, ale otwieram. Koronkowe stringi i biustonosz. Uśmiech ulgi, dawno nie dostałam od męża prezentu bez okazji. Satynowy komplet jest piękny, delikatny w dotyku. Ale zaraz, czemu stanik jest o trzy numery za duży? Przecież Adam zna mój rozmiar.
Serce bije mi coraz szybciej. Już kiedyś to przeżyłam.
Staram się oddychać powoli. To na pewno pomyłka. Niemożliwe, żeby to była ona. A co, jeśli wróciła i tym razem zechce odebrać mi córkę?
A następnego dnia, gdy piekę z Amelką muffinki, na stole wibruje telefon. „Nie zasługujesz na to, co masz”. I już wiem, że zaczęło się najgorsze…
Jej debiutancka Idealna sprzedała się w rekordowym nakładzie. Magda Stachula, mistrzyni thrillerów psychologicznych, jak nikt inny w Polsce potrafi dotknąć najciemniejszych stron ludzkiej natury i zobaczyć to, co przeraża nas najbardziej.
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-240-7287-3 |
Rozmiar pliku: | 799 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Na mojej piersi widnieje wielka czerwona plama. Dotykam zabrudzonego miejsca, dłonie pokrywają się gęstą, mazistą cieczą. Poruszam palcami, przyglądając się, jak powstają między nimi niemal przezroczyste błony, przywodzące na myśl błonę pławną u żaby. Wycieram ręce o koszulę, zostawiając długie, nierówne smugi na białym materiale. Muszę się tego pozbyć jak najszybciej. Ściągam ubranie i wrzucam do wanny, kierując na zabrudzenie strumień wody, która momentalnie barwi się na czerwono. Zwiększam ciśnienie, ale plama nie schodzi, nie wypiorę tego, ubranie jest do wyrzucenia. Zakręcam kurek, schylam się po mokry materiał, wyciskam go i wyrzucam do kosza na śmieci. Mała strata, to nie była moja ulubiona koszula. Podchodzę do umywalki, nabieram na szczotkę mydła i zaczynam szorować ręce. Dynamiczne ruchy wokół paznokci, po wewnętrznej stronie dłoni, między palcami, trę tak długo i zawzięcie, aż skóra zaczyna mnie szczypać i robi się czerwona. Spłukuję ręce ciepłą wodą, wycieram starannie w ręcznik i idę do kuchni. Wyjmuję z szafki butelkę wina. Alkohol sprawia, że świat przestaje istnieć, a tego właśnie mi dziś potrzeba: znieczulenia. Dobrze się stało, nie było innego wyjścia, najlepsze z możliwych rozwiązań. Próbuję zagłuszyć wyrzuty sumienia kolejną lampką wina, już nawet nie wiem którą dzisiejszego wieczoru, ale to nie pomaga. Podchodzę do okna, zmierzch kładzie się na czerwonych dachach kamienic, mgła nad rzeką niespokojnie drga. Upijam kolejny łyk, chociaż i tak kręci mi się już w głowie z głodu i niewyspania, opadam na sofę. Zamykam oczy, opieram się o miękką poduszkę. Sen będzie zbawienny. Na chwilę zagłuszy świadomość, a potem z każdym dniem będzie łatwiej. Trzeba dać sobie czas na przywyknięcie do nowej sytuacji. Sprawy stopniowo same się ułożą. Oddycham głęboko i spokojnie, próbując zapanować nad tym, co dzieje się w moim wnętrzu. Skrajne emocje: ulga, satysfakcja, przerażenie i smutek. Każdego dnia będę się zmagać z konsekwencjami tego czynu, ale stawka w grze była wysoka, nie dało się postąpić inaczej. Czuję, że odpływam, pytania ścigają się w mojej głowie. Czy możliwe, że pojawiła się już jakaś wzmianka w sieci? Czy najnowsze informacje dotarły do mediów? A może jest inaczej? Policja dla dobra śledztwa postanowi utrzymać w tajemnicy najświeższe wieści na temat Anity Rozwady, idealnej matki i przykładnej żony, zaginionej przed kilkoma dniami mieszkanki Krakowa?ADAM
19 lipca 2019
Kraków
– Szykują się zmiany – odzywa się Wiktor.
– Jakie zmiany? – Spoglądam na niego znad talerza.
Paula nachyla się nad stołem.
– Też o tym słyszałam – szepcze, badawczo zerkając na boki.
– Tylko ja jak zwykle o niczym nie wiem – mówię.
Nie interesują mnie biurowe plotki, i proszę, oto wychodzą moje braki w tematach życia korporacji.
– No właśnie. – Wiktor zerka na mnie z potępieniem, nadziewając na widelec kawałek miętusa, popisowe danie naszej pracowniczej stołówki. – Chcą zwolnić Szymona.
– Co? – Marszczę czoło.
– To na razie tylko plotki – wtrąca Paula. – Ale wczoraj słyszałam, jak Szymon z kimś rozmawiał przez telefon, był wkurwiony.
To jeszcze nic nie oznacza. Mógł rozmawiać z każdym, chociażby z żoną. Ja na przykład mam za sobą kilka ostrych kłótni z Anitą w ostatnim czasie. Naprawdę nie zdarzało nam się wcześniej sprzeczać, odkąd dowiedzieliśmy się, że będziemy rodzicami, trzymaliśmy fason. Nasze życie małżeńskie wskoczyło na właściwe tory. Chciałem odzyskać jej zaufanie i przede wszystkim miałem zostać ojcem. Wspólny wyjazd do Nowej Zelandii, pierwsze miesiące ciąży mojej żony – myślałem tylko o niej i dziecku, które w sobie nosi. A poza tym Anita naprawdę była w świetnej formie, szczęśliwa, uśmiechnięta, znów z powodzeniem zyskiwała najwyższą liczbę punktów w moim osobistym rankingu na „trzy Z”: zgrabna, zadbana i zabawna. Nietrudno kochać radosną kobietę. W ciąży miewała huśtawkę nastrojów, bała się o poród, o zdrowie dziecka, ale zdawałem sobie sprawę, że to typowe dla kobiet w jej stanie, burza hormonów tłumaczyła wszystko. Czasem łapały ją bóle krzyża, w dziewiątym miesiącu puchły jej nogi, ale te dolegliwości psychiczne i fizyczne to była pestka w porównaniu z tym, co się z nią działo, gdy próbowała zajść w ciążę. Jako przyszła matka wszystkie niedogodności znosiła z uśmiechem, powtarzając, że służą szczytnemu celowi, jakim jest nasze dziecko. Gdy Amelia pojawiła się na świecie, Anita oszalała na jej punkcie, ja zresztą też. Pierwsze dwa lata macierzyństwa i ojcostwa to nieprzespane noce i notoryczne zmęczenie – ale byliśmy naprawdę szczęśliwi. Mieliśmy nasze upragnione dziecko. Udało się to, co wydawało się niemożliwe. Przeszliśmy przez kryzys, a w nowym rozdaniu zostaliśmy rodzicami, tylko to się liczyło. Przynajmniej chciałem w to wierzyć.
Wmawiałem sobie, że jest świetnie, jednak tak naprawdę dogadywaliśmy się, bo schodziłem Anicie z drogi. Pozwalałem jej triumfować, przyznawałem jej rację, lecz przez cały czas nie opuszczał mnie dziwny, niewymowny rodzaj upokorzenia. Stale wyciągnięty nade mną w górę palec, karcące spojrzenie, wzrok mówiący: zobacz, wybaczyłam ci, zdradziłeś mnie, a ja pozwalam ci nadal być częścią rodziny. Wiedziałem, gdzie moje miejsce – na służalczej pozycji, wiecznie ze słowem „przepraszam” na ustach. Początkowo się z nią zgadzałem. Miała rację, zdradziłem ją, należało mi się takie traktowanie, ale z czasem moje nastawienie się zmieniło. Ile czasu miałem płacić za błędy? Jak długo zamierzała mnie upokarzać? Przeprosiłem ją, byłem jej wierny, skoro mówi, że mi wybaczyła, to znaczy, że zapomniała. Dlaczego więc każdego dnia przypomina mi, jak bardzo ją zawiodłem, rozczarowałem, zraniłem? Nie cofnę czasu, nie dam rady zmienić tego, co się stało, dlaczego więc ona wciąż do tego wraca? Przestałem się zachowywać, jakbym stale ją przepraszał, i wtedy zaczęło się między nami pieprzyć. Apogeum przyszło jesienią. Znów wróciły ukradkowe spojrzenia, chowanie się za ekranem laptopa lub zamykanie się w łazience z komórką. Wyraźnie mnie unikała, a ja nie miałem zamiaru dalej jej się podlizywać. Coś pękło. Może balon sztucznie nadmuchanego zadowolenia z oddania się całkowicie roli ojca i matki, zatracenie się bez reszty w życiu, którego tak naprawdę nie chcieliśmy prowadzić? Przez trzy lata czułem się winny i schodziłem jej z drogi, ale miałem tego dość. Często zostawałem dłużej w pracy i nie dlatego, że musiałem. Nie chciałem wracać do domu, bo kiedy się w nim pojawiałem, słyszałem tylko skargi i lament. Jestem zmęczona, nie daję rady, zajmij się w końcu dzieckiem, już nie mam cierpliwości, oszaleję na tym zadupiu. Wpychała mi Amelię niemal na progu, a ja miałem ochotę powiedzieć jej to samo. Nie wracałem z plaży, z cudownego pikniku nad wodą, tylko z korporacji, w której rywalizacja i nieustanne punktowanie wszystkich za sprawą kadry menedżerskiej są na porządku dziennym, miałem prawo być zmęczony. Stale się kłóciliśmy. Anita wysyłała mi sprzeczne sygnały. Oczekiwała, że zajmę się naszą córką, a gdy to robiłem, pouczała mnie na każdym korku. Nie ta zupka, Amelka za lekko, za ciepło ubrana, wciąż robiłem coś źle. Dlatego coraz mniej angażowałem się w życie rodzinne. Nie rozumiałem, dlaczego Anita oczekiwała mojej nieporadnej pomocy, skoro stale popełniałem jakieś błędy. W czasie naszego sylwestrowego pobytu w Zakopanem coś na nowo zaiskrzyło. Oderwani od codzienności, na progu nowego roku, zdani wyłącznie na swoje towarzystwo, zaczęliśmy do siebie wracać, ale nie na długo. Jedynym efektem chwilowego ocieplenia stosunków było wyniesienie łóżeczka dziecięcego z naszej sypialni, chociaż nawet to nie sprawiło, że zaczęliśmy się częściej bzykać. Brak seksu był jak chmura gradowa cały czas wisząca nad naszym małżeństwem. Najpierw Anita była w ciąży, potem był połóg, długo dochodziła do siebie. Starałem się zrozumieć jej oziębłość. Może seks kojarzy jej się z tymi wszystkimi razami, gdy kochaliśmy się tylko po to, żeby w końcu zaszła w ciążę? Może leżąc pode mną, czując moje ruchy w sobie, wracała do tamtych traumatycznych wspomnień? Nie chciała brać tabletek antykoncepcyjnych, mówiła, że przyjęła tyle chemii na drodze do bycia matką, że musi dać przez kilka lat odpocząć wątrobie. Na żadne inne metody nie chce się zgodzić, nie potrzebuje ich, bo nie ma zamiaru się ze mną kochać. Pewnego wieczoru po kłótni w sypialni zrozumiałem, że brak seksu to część wymyślonej przez nią kary. Niewierny mąż nie jest godzien współżyć ze swoją żoną. I tak to wciąż trwa, moja niekończąca się pokuta. Nikt by nie uwierzył, jak naprawdę wygląda nasze idealne małżeństwo.
– No ty, jako asystentka zarządu, powinnaś najwięcej wiedzieć – wtrąca Wiktor, spoglądając na Paulę.
– Była asystentka – poprawia go. – Była.
Na początku lipca Paula przeszła do naszego działu, zastąpiła Izę, która poszła na macierzyński. Awansowała dzięki mnie, to ja zaproponowałem jej kandydaturę, choć Wiktor był przeciwny. Uważał, że powinniśmy poszukać kogoś z zewnątrz, że Paula się do tego nie nadaje.
– Ona jest za młoda – powiedział. – Zero doświadczenia, maksimum oczekiwań, humorzasta i roszczeniowa laska, w dodatku bardzo kłótliwa. Mogą z nią być problemy, nie potrzebujemy nikogo takiego w zespole.
Nie zgadzałem się z nim. Młoda, może niedoświadczona, ale zdolna i naprawdę przykłada się do pracy. Znacznie więcej z niej pożytku niż z ciężarnej Izy, którą częściej można było znaleźć w toalecie niż przy biurku. Zatrudnianie zupełnie nowej osoby to trzy miesiące pracy z kimś, kto nie zna zwyczajów panujących w firmie, nie miałem ochoty szkolić totalnego żółtodzioba.
– A kto według plotek ma zastąpić Szymona? – pytam, chcąc przerwać ich walkę na słowa.
– Ty – odpowiada.
Zastygam z widelcem w ręce.
– Żarty na bok – ripostuję, kierując przygotowaną porcję jedzenia do ust. – Pytam poważnie.
– Poważnie – upiera się. – Michał z finansów sprzedał mi rano takiego newsa. Szymon za bardzo podskakuje nowemu zarządowi, mimo doświadczenia i wiedzy ma trudny charakter.
Fakt, to specyficzny człowiek, ale to jeszcze nie oznacza, że mogę wskoczyć na jego fotel. Mimo wszystko czuję ogromne podniecenie, to byłoby coś naprawdę wielkiego. Czekam na to od lat. Spoglądam na Paulę, w jej oczach widzę ekscytację. Czyżby plotki miały się potwierdzić?ERYK
22 lipca 2019
Porto
Sączę wino na jednym z ciasnych balkonów pod bezchmurnym niebem Portugalii. Wpatruję się w Duero, statki powoli suną po rzece, zostawiając za sobą smugi spienionej wody. Wypijam kolejny łyk porto i przenoszę wzrok na obraz spoczywający na sztaludze. To jedna z kiczowatych akwareli, które rozchodzą się jak ciepłe bułeczki na straganach ciągnących się wzdłuż Ribeiry. Jarmarczne malowidła, ale stanowią główne źródło mojego utrzymania. Ludzie chcą zabrać do domu część krajobrazu uwiecznionego ręką nieznanego artysty, powiesić w przedpokoju czy sypialni i patrząc na niego, przywoływać minione chwile. Trochę ich rozumiem, bo cóż innego pozostało tym, którzy zamieszkują mniej malownicze części świata? Wspomnienia i pamiątki mające je przywołać, gdy te zaczną blednąć. Nakładam na papier farbę, kilka pociągnięć pędzlem i mewa unosi się nad spienionym oceanem. Słońce rozpływa się na jej skrzydłach, nierówne cienie padają na skalisty brzeg. Idealnie. Jestem pewien, że jutro o tej porze obrazek spocznie na dnie walizki jakiegoś obywatela zimnej Północy targającego bagaż przez upstrzone kałużami chodniki tak dobrze mu znanego rodzinnego miasta. Trudno uwierzyć, że niedawno byłem jednym z nich, mieszkańcem odległej krainy, przez większość roku pozbawionej słońca, przybyszem szukającym schronienia w ramionach ukochanej i w mrokach dalekiej Laponii. Tania, co bym bez niej zrobił? Dała mi to, czego potrzebowałem: dom, jedzenie i siebie.
Na jednym z zakrętów życiowych wypadłem z kursu. Eryk, praski artysta, musiał uciekać, porzucić prace restauratorskie w kościele Świętego Tomasza i całkowicie zmienić swoje dotychczasowe życie. Ponad trzy lata temu zrobiłem coś, co naznaczyło mnie na zawsze, coś, co przez długie tygodnie spędzało mi sen z powiek, ale ostatecznie się podźwignąłem. Po ucieczce z Pragi zamieszkałem z Tanią w Finlandii, a kiedy moja eksdziewczyna dostała intratną propozycję współpracy z francuskim domem mody, bez wahania przenieśliśmy się do Paryża. Wyobrażałem sobie, że przeprowadzka spowoduje zmiany w moim artystycznym życiu. Zaistnieję na rynku sztuki – nie jako utalentowany kopista czy twórca tanich pejzaży, ale jako artysta przez wielkie A. Zamieszkaliśmy w maleńkim studio na Montmartre. Tania brała udział w pokazach mody i sesjach zdjęciowych, pozując przed obiektywami znanych i mniej znanych fotografów, a ja włóczyłem się po mieście, szukając kontaktów i inspiracji. Montmartre z całym swym bogactwem, klimatyczne uliczki i zaułki, plac Pigalle, bazylika Sacré-Cœur. Chłonąłem atmosferę Paryża, do domu wracałem przepełniony natchnieniem. Malowałem, poprawiałem, niszczyłem i znów malowałem. Wieczorami wpadałem do pobliskich knajp, poznawałem ludzi, słuchałem ich historii, o sobie zazwyczaj mało mówiłem, miałem zbyt wiele do ukrycia. Do tego, co się stało w Pradze, wracałem jedynie podczas bezsennych nocy, wtedy nachodziły mnie złe wspomnienia, znów miałem przed oczami obraz brzegu rzeki, krwi, moich rozdygotanych dłoni i jej martwej twarzy. Jednak potrafiłem przegonić te wizje, zatracić się w chwili: wyrzec się przeszłości, odrzucić przyszłość, żyć tu i teraz. Siedem tłustych lat, tak sobie mówiłem, w końcu nadszedł czas prosperity, jeszcze nie widać wyraźnej poprawy, ale czy spędzanie poranków na malowaniu, popołudni na spacerach wzdłuż Sekwany i nocy w ramionach pięknej modelki nie było już samo w sobie okresem dobrostanu? Najlepsze dopiero miało nadejść. Oczywiście nie byłoby to możliwe bez pomocy Tani, miałem tego świadomość i byłem jej za to wdzięczny. Jednak mojej dziewczynie takie życie przestało się z czasem podobać. Po kilku miesiącach mieszkania w Paryżu wybuchła między nami pierwsza wielka kłótnia. Tania uważała, że powinienem pójść do pracy, zaczepić się w jakiejś galerii sztuki, a kiedy powiedziałem jej, że nie chcę być etatowym pracownikiem, że potrzebuję swobody i czasu, by tworzyć, wściekła się.
– Twórz sobie rano, w południe, kiedy chcesz, kiedy masz to swoje pierdolone „odpowiednie światło”! – Zrobiła znak cudzysłowu w powietrzu. – Ale wieczorami nie wychodź do baru na piwo i nie szukaj bezużytecznych kontaktów, tylko zatrudnij się gdzieś! Musisz zacząć zarabiać!!! – wrzeszczała.
Tłumaczyłem jej, że to ważne znajomości, które potem będę mógł wykorzystać, przemienić w pieniądze, że potrzebują czasu i wielu wspólnie wypitych kieliszków wina. Jednak ona była bezlitosna, zagroziła, że jeśli nic się nie zmieni, mam się wynosić. Wiedziałem, że
Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej.