Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • nowość

Stracone pokolenie - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
25 września 2024
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
34,50

Stracone pokolenie - ebook

Finałowy tom serii o kobietach i dzieciach, które stały się narzędziem w rękach nazistów.

Jest rok 1946. Oficjalnie wojna dobiegła końca, ale pokój to wciąż puste słowo… Nie jest bezpiecznie ani w Świebodzicach, od niedawna polskim mieście, ani w Bad Saarow, niemieckim uzdrowisku położonym w radzieckiej strefie okupacyjnej.

Ruth wraz z maleńką Viktorią znowu wyrusza w drogę. Wierzy, że powrót do rodzinnego domu pomoże jej pogodzić się ze stratą ukochanego Tobiasa. Przed kobietą ważne zadanie – musi podjąć decyzję dotyczącą dokumentów dzieci porwanych przez Lebensborn.

Tymczasem powojenna rzeczywistość zaskakuje ją na każdym kroku. Nawet pod dachem rodziców musi walczyć o spokojną przyszłość dla siebie i córeczki.

Trzeci tom serii MATKI RZESZY to wstrząsająca podróż przez zniszczone polskie i niemieckie miasteczka aż do zrujnowanego, podzielonego na strefy Berlina. Czy właśnie tam Ruth znajdzie bezpieczną przystań i odzyska wiarę w siłę miłości?

Kategoria: Esej
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-271-6683-8
Rozmiar pliku: 2,0 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Ma­rzec 1946

Świe­bo­dzice, ma­rzec 1946

Naj­droż­szy mój,

znów mi się śni­łeś. Nie­gdyś ta­kie sny wi­ta­łam z ra­do­ścią. Wma­wia­łam so­bie, że to do­bra wróżba, znak, że je­steś już bli­sko, że Cię od­najdę. Wi­dzia­łam, jak idziesz, krok za kro­kiem prze­mie­rzasz ogromne pust­ko­wie, na któ­rym nie ro­śnie ani jedno drzewo, ani jedno źdźbło trawy. Wo­kół Cie­bie goła zie­mia, spę­kana od upału albo mrozu, jakby po­cięta ostrzem. Chyba wła­śnie tak wy­obra­żam so­bie Zwią­zek Ra­dziecki – kraj bez po­czątku i końca, w któ­rym czło­wiek jest ni­czym pył, marne ziarnko pia­sku.

Czy na­prawdę taki jest kraj, któ­rego na­uczono nas nie­na­wi­dzić? Za­pewne ni­gdy się tego nie do­wiem.

Tym ra­zem, choć sen był taki sam, obu­dzi­łam się bez ra­do­ści i na­dziei, bo już wiem. Przed kil­koma dniami Bry­gid sta­nęła w drzwiach miesz­ka­nia Ma­dlen i bez słowa po­dała mi zmiętą kartkę. Nie po­tra­fi­łam zro­zu­mieć tek­stu. Po­czu­łam się, jak­bym na­gle stra­ciła zdol­ność czy­ta­nia. Li­tery fa­lo­wały mi przed oczami, a zie­mia umy­kała mi spód stóp.

Matka Ol­lego mu­siała to do­strzec, bo ob­jęła mnie i ła­god­nym, nie­pa­su­ją­cym do niej gło­sem po­wie­działa, że nie ży­jesz. W tam­tej chwili ze­szłam do pie­kła. Pew­nie wiesz już tak samo do­brze jak ja, że to nie dia­bły i ko­tły ze smołą, któ­rymi stra­szono nas na ka­te­che­zach. Pie­kło jest tu­taj. Pie­kło to smu­tek. Z po­zoru jest nie­zau­wa­żalny. W końcu prze­cież na­dal wstaję każ­dego rana, pró­buję ku­pić coś do je­dze­nia, zaj­muję się Vik­to­rią, cza­sem na­wet się do niej uśmie­cham. Chyba nikt nie do­strzegł, że oczy mi po­ciem­niały i nie ma w nich świa­tła.

To wła­śnie pie­kło, mój ko­chany. Smu­tek, który bę­dzie mi to­wa­rzy­szyć każ­dego dnia. Na­wet gdy kie­dyś za­tań­czę swinga.

Mu­szę się do niego przy­zwy­czaić. Czy mogę wresz­cie prze­grać? Mogę prze­stać być silna? Nie gło­du­jemy już i nie ucie­kamy, Vik­to­ria jest bez­pieczna.

Ko­chany mój, my­ślę te­raz o tam­tej od­le­głej nocy, jed­nej z nie­licz­nych na­prawdę na­szych. Pa­mię­tasz? W po­ko­jach na pię­trze domu matki było prze­raź­li­wie zimno. Pa­li­ły­śmy już wtedy tylko w sa­lo­niku. Po­rą­ba­ły­śmy na opał pra­wie wszyst­kie me­ble, ale nam udało się zna­leźć łóżko. Wów­czas, od­dy­cha­jąc Twoim od­de­chem, spi­ja­jąc z Two­ich warg mi­łość i lęk, obie­ca­łam Ci, że to prze­ży­jemy, że so­bie po­ra­dzimy.

Prze­pra­szam, że nie do­trzy­ma­łam słowa. Wtedy nie wie­dzia­łam jesz­cze, że je­ste­śmy stra­co­nym po­ko­le­niem. Prze­gra­li­śmy wszystko i ni­komu nie je­ste­śmy już po­trzebni.

A tyle snu­li­śmy pla­nów. Tyle było w nas wiary, że zro­bimy coś do­brego dla świata, który miał na­dejść. Pa­trzę na teczki z do­ku­men­tami dzieci i nie wiem, co jest do­bre, a co złe. Czy zdo­łam za­uwa­żyć mo­ment, kiedy jedno za­cznie zmie­niać się w dru­gie? Prze­cież już kie­dyś to prze­oczy­łam, nie do­strze­ga­łam nie­pra­wo­ści, póki Ty mi jej nie po­ka­za­łeś. Czy do­strzegę ją bez Cie­bie?

Mam już tylko ta­kie my­śli i same roz­terki, lecz prze­sta­łam z nimi wal­czyć.

A tu wciąż nie­wia­doma. Po lu­to­wym spi­sie po­wszech­nym wszy­scy mó­wią tylko o wy­sie­dle­niach, ale kon­kret­nych usta­leń na­dal nie ma. Zmie­niają się daty, roz­po­rzą­dze­nia wza­jem­nie się wy­klu­czają.

Wczo­raj ja­kaś ko­bieta sto­jąca za mną w ko­lejce po chleb roz­po­wia­dała, że nim pusz­czą nas do Nie­miec, będą wy­ry­wać złote zęby. Za­pła­cimy nimi za po­dróż i rany, które za­da­li­śmy Po­la­kom albo Ro­sja­nom. Sama już nie wiem.

Sły­szę też inne głosy. Cza­sem pod­no­szę z ziemi ulotkę, na któ­rej jest na­pi­sane, że Niemcy tu wrócą, że Dolny Śląsk po­zo­sta­nie nasz.

Ja już jed­nak w nic nie wie­rzę. Nie słu­cham tego, co mó­wią.

Ko­chany, zde­cy­do­wa­łam się dłu­żej nie cze­kać. Nie chcę, aby ktoś wpi­sał mnie na li­stę, wy­zna­czył miej­sce zbior­cze i wa­gon, któ­rym opusz­czę Świe­bo­dzice. Nie chcę po­śpie­chu, po­na­gla­nia, krzy­ków. Znam to aż za do­brze.

Mój dom jest w Bad Sa­arow. Ja­kiś czas temu do­sta­łam ko­lejny list od ojca. Pi­sał, że je­dze­nia nie bra­kuje. On stale prze­bywa w Ber­li­nie, jako były czło­nek SA musi po­ma­gać w od­gru­zo­wy­wa­niu. To kara, a może wi­dok zglisz­czy ma być też ostrze­że­niem. Za pracę do­staje nieco więk­sze kartki na żyw­ność. Zresztą i bez nich na wsi ła­twiej jest coś zdo­być. Stan zdro­wia mamy nie­stety się nie po­pra­wił. Z li­stu wy­nika, że le­d­wie wstaje z łóżka. Te­raz je­stem jej naj­bar­dziej po­trzebna. Może wi­dok wnuczki ją uzdrowi. Tu nic mnie nie trzyma.

Bez więk­szych pro­ble­mów zdo­by­łam w Miej­skim Urzę­dzie Ob­wo­do­wym zgodę na do­bro­wolny wy­jazd. Nie mam do­brego fa­chu w rę­kach, więc uznano, że je­stem tu zbędna.

To z po­wodu Vik­to­rii ru­szam w ko­lejną po­dróż. Niech wpad­nie w ra­miona swo­jej babci i dziadka. Jest jesz­cze taka mała. Ufam, że bę­dzie wie­rzyła w szczę­śliwe za­koń­cze­nia ba­jek, które opo­wie jej Opa. Być może mo­dli­twy szep­tane przez Omę prze­peł­nią ją na­dzieją.

Ja już nie po­tra­fię się mo­dlić ani snuć ro­man­tycz­nych opo­wie­ści. Za dużo się stało. Za dużo stra­ci­łam. Stra­ci­łam Cie­bie.

Ju­tro ru­szam ze świe­bo­dzic­kiego dworca. Tu kie­rują tych, któ­rzy nie chcą cze­kać i wolą ra­dziecką strefę w Niem­czech niż po­zo­sta­nie na ob­cej już ziemi, gdzie wciąż czują na so­bie wro­gie i prze­peł­nione bó­lem spoj­rze­nia. Przy­cho­dzą lu­dzie z oko­licz­nych wsi i miast, na­wet z Wro­cła­wia.

Wiem, że za­słu­ży­li­śmy na wy­gna­nie, upo­ko­rze­nia, nie­na­wiść. Ale wolę być już tam niż tu­taj, gdzie wszystko przy­po­mina mi Cie­bie.

Uko­chany, ten list bę­dzie już ostatni, ten list, mój naj­droż­szy To­bia­sie, to na­sze po­że­gna­nie.

Ruth odło­żyła pióro. Przez chwilę wpa­try­wała się w drobne li­tery, jakby zdzi­wiona, że jej znisz­czone palce z pa­znok­ciami zde­for­mo­wa­nymi bra­kiem wi­ta­min wciąż po­tra­fią pi­sać tak pięk­nie.

Wes­tchnęła, zło­żyła na pół kartkę ozdob­nego pa­pieru, którą po­da­ro­wała jej matka Ma­dlen, i wło­żyła do ko­perty.

Ad­res nadawcy nie ist­niał. Na końcu tej drogi nikt już nie cze­kał. Nikt nie wy­pa­try­wał oczu za li­sto­no­szem.

Ko­bieta wstała od sto­liczka, prze­szła kilka kro­ków, prze­ci­ska­jąc się mię­dzy roz­sta­wio­nymi wszę­dzie łóż­kami, i uklę­kła obok wer­salki, na któ­rej spała z Vik­to­rią. Wy­su­nęła spod po­sła­nia wa­lizkę. Dawno jej nie otwie­rała. Ja­kiś czas temu prze­stała już prze­glą­dać ukryte w niej teczki dzieci. Bała się, że któ­raś ze współ­lo­ka­to­rek ją na tym przy­ła­pie. Nie po­tra­fi­łaby od­po­wie­dzieć na py­ta­nia, które z pew­no­ścią by wów­czas pa­dły.

Jesz­cze nie­dawno Ruth zro­bi­łaby wszystko, aby od­na­leźć pol­skie ro­dziny i ode­słać do nich dzieci upro­wa­dzone przez Rze­szę i Le­bens­born, ale te­raz za każ­dym ra­zem, gdy o tym my­ślała, wi­działa bu­zię He­idi, która pew­nie nie pa­mię­tała już cza­sów, kiedy była Irenką. Miała na­dzieję, że dziew­czynka ra­zem z Agnes i An­na­belle do­tarły szczę­śli­wie do Ba­wa­rii. Czy miała ja­kie­kol­wiek prawo od­ry­wać dziecko od ko­biety, którą ko­chało jak matkę? Do­kła­dać ko­lej­nych trau­ma­tycz­nych prze­żyć, wy­sy­łać na po­nie­wierkę, spra­wiać ból?

Może dzieci po­zo­sta­wione w Bad Re­inerz, miej­sco­wo­ści w gó­rach, która te­raz no­siła na­zwę Dusz­niki-Zdrój, tra­fią do swo­ich mam i oj­ców. Może sio­stry Ama­lia i Klara nie będą miały wąt­pli­wo­ści i na­zna­czone bo­ską mą­dro­ścią po­dejmą słuszne de­cy­zje. Ona nie po­tra­fiła.

Po­ło­żyła list obok te­czek i pu­dełka z pier­ścion­kiem matki To­biasa. Obiet­nicy da­nej so­bie sa­mej też nie speł­niła. W dniu, w któ­rym Bry­gid prze­ka­zała jej wia­do­mość o śmierci uko­cha­nego, nie umiała pła­kać, a za­nim nad­szedł smu­tek, po­czuła złość, choć sama nie wie­działa, czy na męż­czy­znę, który ją zo­sta­wił, czy na świat. Ścią­gnęła pier­ścio­nek i rzu­ciła w kąt po­koju. Zna­la­zła go dzień póź­niej, ale nie po­tra­fiła już za­ło­żyć na pa­lec. Za­mknęła prze­szłość w wa­lizce. Może kie­dyś przyj­dzie czas, aby się z nią roz­li­czyć i zro­zu­mieć. Dzi­siaj na­le­żało my­śleć tylko o ko­lej­nym dniu.

Prze­lot­nie do­tknęła kie­szeni spodni, które ja­kiś czas temu, tro­chę na prze­kór kon­ser­wa­tyw­nej do bólu Ma­dlen, uszyła jej i so­bie Gabi. Były luźne i wy­godne, a Ruth czuła się w nich bez­piecz­niej niż w spód­nicy, którą tak ła­two można było za­drzeć albo ze­rwać. Spodnie były też ide­alne na po­dróż. Wy­god­niej bę­dzie w nich biec czy spać na dwor­co­wej ławce, bo taka per­spek­tywa ja­wiła się przed nią.

Tak jak na­pi­sała w li­ście, udało jej się do­stać zgodę na wy­jazd dla sie­bie i Vik­to­rii. Wciąż spraw­dzała, czy ma do­ku­ment w kie­szeni. Stale go do­ty­kała jak skarbu, któ­rym zresztą był. Nowe wła­dze były nie­prze­wi­dy­walne. Z jed­nej strony po­wta­rzano, że wszy­scy Niemcy będą mu­sieli opu­ścić te te­reny, z dru­giej – po­zwo­le­nie na wy­jazd wcale nie było oczy­wi­ste. Nie­chęt­nie po­zby­wano się do­brze pra­cu­ją­cych Niem­ców. Ci, któ­rzy peł­nili na­prawdę istotne funk­cje, jak pra­cu­jąca na po­czcie Helga, nie mieli szans na uzy­ska­nie do­ku­men­tów wy­jaz­do­wych. Po­ciągi kur­so­wały nie­re­gu­lar­nie, lu­dzie ca­łymi ty­go­dniami ko­czo­wali na dwor­cach. W wa­go­nach po­zo­sta­wio­nych na bocz­ni­cach tkwili wra­ca­jący do Pol­ski więź­nio­wie obo­zów i ro­bot­nicy przy­mu­sowi wy­wie­zieni w głąb Rze­szy. Wy­nisz­czeni i cho­rzy byli świa­dec­twem krzywd, ja­kie wy­rzą­dził im na­ród nie­miecki. Inne po­ciągi przy­wo­ziły tych, któ­rzy na „dzi­kim za­cho­dzie”, jak te­raz na­zy­wali nowe, na­le­żące do Pol­ski zie­mie, szu­kali spo­koju i bez­pie­czeń­stwa, ale rów­nie czę­sto ła­twego za­robku lub ucieczki przed prze­szło­ścią kry­mi­nalną.

Ruth na­za­jutrz miała wkro­czyć w ten tłum, w tę prze­dziwną mie­szankę, aby od­być swoją ostat­nią po­dróż i po tak dłu­gim okre­sie wró­cić do domu.

– Po­win­naś po­cze­kać do lata. Te­raz noce wciąż są chłodne – po­wie­działa Gabi, gdy tylko we­szła do kuchni. – Po­cze­kaj jesz­cze kilka mie­sięcy – po­pro­siła ko­lejny raz.

Ruth moc­niej za­ci­snęła wargi. Wie­działa, że to za Gabi bę­dzie tę­sk­niła naj­bar­dziej, i z chę­cią za­pro­po­no­wa­łaby przy­ja­ciółce wspólną po­dróż. Gabi nie mo­gła jed­nak opu­ścić domu, to tu miał wró­cić jej mąż.

– Nie mogę w nie­skoń­czo­ność sie­dzieć wam tu na gło­wie.

I nie chcę pa­trzeć, jak za kilka ty­go­dni lub mie­sięcy was też stąd wy­rzucą – te słowa Ruth do­po­wie­działa już w my­ślach. Wie­działa, że dla matki Ma­dlen roz­sta­nie z miesz­ka­niem, w któ­rym każdy przed­miot przy­wo­ły­wał ja­kieś wspo­mnie­nie, w któ­rym przy­szła na świat jej córka, a wiele lat póź­niej ostatni od­dech uniósł pierś jej męża, bę­dzie wy­da­rze­niem osta­tecz­nym. Nie trzeba być le­ka­rzem, aby wie­dzieć, że sie­dem­dzie­się­cio­let­nie serce tego nie wy­trzyma.

Fre­iburg, na­zy­wany te­raz Świe­bo­dzi­cami, dla Ma­dlen, Helgi i Gabi był do­mem. To tu do­ra­stały. Tu roz­bi­jały ko­lana, ba­wiąc się w berka na bru­ko­wa­nych uli­cach, tu prze­ży­wały szkolne po­rażki i ukryte w bra­mach do­mów szep­tały o pierw­szych mi­ło­ściach.

Ruth nie była stąd. Na­wet w Kun­zen­dor­fie miesz­kała zbyt krótko, aby zżyć się z tym miej­scem, ale mo­gła so­bie wy­obra­zić, co prze­ży­wają jej to­wa­rzyszki, nie wie­dząc, kiedy na­każą im opu­ścić to, co bli­skie, i ru­szyć w nie­znane, do miast i wsi, w któ­rych nikt na nie nie cze­kał. Kiedy przy­je­dzie tu wię­cej Po­la­ków, na­wet dla Helgi wy­ko­nu­ją­cej ważne za­da­nia za­brak­nie miej­sca.

– Je­śli tak za­de­cy­do­wa­łaś, to jedź – wtrą­ciła się Ma­dlen, a Ruth po­czuła wdzięcz­ność za ten po­zorny brak go­ścin­no­ści. – Wi­docz­nie nie masz tu już nic do zro­bie­nia.

Ruth wo­lała tę oschłość od smutku po­że­gna­nia. Nie chciała słu­chać słów, które spra­wiały, że wszystko sta­wało się jesz­cze trud­niej­sze.

Raz już tak ucie­kła. Zo­sta­wiła Agnes, An­na­belle i He­idi. Po­zwo­liła im od­je­chać, wma­wia­jąc so­bie, że robi to dla do­bra dziecka. A może był to wy­raz tchó­rzo­stwa? Je­śli na­wet, to wła­śnie tak wo­lała. Krótko, a na­wet szorstko. Za­pew­nie­nia, że kie­dyś się zo­ba­czą, że gdy przyjdą lep­sze czasy, od­najdą się i od­wie­dzą, by­łyby kłam­stwem.

Słowa Ma­dlen: Jedź, już jedź od­bi­jały się echem w jej gło­wie, gdy pa­ko­wała do ma­łej wa­lizki ubra­nia swoje i Vik­to­rii. Sły­szała szept dziew­czyny: Nie masz już na co cze­kać, kiedy opo­wia­dała có­reczce, że wkrótce zo­ba­czy Omę i Opę, je­zioro i kilka drze­wek owo­co­wych ro­sną­cych przed ich do­mem.

Miała na­dzieję, że do­trzyma obiet­nicy da­nej córce, że ra­dzieccy żoł­nie­rze ja­błonki oszczę­dzili, choć prze­cież i te drzewka uro­dziły się na znie­na­wi­dzo­nej nie­miec­kiej ziemi.

Ma­dlen po­dała jej rękę, Helga przy­tu­liła krótko, ży­cząc do­brej po­dróży. Gabi sta­rała się uśmie­chać. Wsu­nęła w dło­nie Vik­to­rii plu­szo­wego mi­sia, a do torby Ruth zdo­byte skądś pu­dełko her­bat­ni­ków.

– Je­dziemy do domu. – Ruth po­de­szła do bu­ja­nego fo­tela, na któ­rym sie­działa matka Ma­dlen.

Star­sza ko­bieta pod­nio­sła wzrok.

– Tak, do domu. – Uśmiech­nęła się wą­skimi, po­zba­wio­nymi czer­wieni war­gami. – Do domu za­wsze trzeba wra­cać. Jak do­brze, że nas stąd nie wy­gnali. – Wes­tchnęła, pod­no­sząc dłoń, i dłu­gimi pal­cami o skó­rze cien­kiej jak per­ga­min do­tknęła po­liczka po­chy­lo­nej nad nią Ruth. – Jak do­brze, że po­zwo­lili nam zo­stać – szep­nęła, a głos za­drżał jej lekko.

Ruth za­częła pła­kać, do­piero gdy wy­szła na ry­nek, i pcha­jąc przed sobą wó­zek z Vik­to­rią, skie­ro­wała się w stronę dworca. Wła­ści­wie nie wie­działa, dla­czego łzy ciekną jej po po­licz­kach. Ocie­rała je nieco za­wsty­dzona, choć nikt nie zwra­cał uwagi na łka­jącą ko­bietę. Lu­dzie przy­wy­kli do nie­szczęść. Te obce nie bo­lały, więc były nie­istotne. Może to matka Ma­dlen, nie ma­jąc świa­do­mo­ści, że i jej dni w Świe­bo­dzi­cach są po­li­czone, zła­mała jej serce, może prze­ko­na­nie, że z każ­dym kro­kiem zbli­ża­ją­cym ją do dworca od­dala się od To­biasa, a może jesz­cze coś in­nego. Zmę­cze­nie za­wład­nęło jej cia­łem, cho­ciaż nie prze­szła na­wet kil­ku­na­stu me­trów. Ogar­nęło ją dziwne uczu­cie. Miała wra­że­nie, że nie­ważne, ile razy bę­dzie się że­gnała i wy­ru­szała w ko­lejną drogę, tej do domu już ni­gdy nie od­naj­dzie. Bała się, że Bad Sa­arow też okaże się już obce, że na ca­łym świe­cie nie ma choćby jed­nego miej­sca, naj­mniej­szej prze­strzeni, w któ­rej mo­głaby się po­czuć u sie­bie.

– To ty, nie­miecka dziwko!

Z przy­gnę­bie­nia wy­rwało ją silne pchnię­cie. Za­chwiała się, ale wie­dziona mat­czy­nym in­stynk­tem sta­nęła tak, aby osło­nić wó­zek z Vik­to­rią przed na­past­ni­kiem, który wy­rósł przed nią jak spod ziemi.

– Po­ma­gasz im. Wiem, że to ty.

Męż­czy­zna był kom­plet­nie pi­jany. Krzy­czał do niej, mie­sza­jąc ję­zyk pol­ski z nie­miec­kim. Pró­bo­wała odejść, ale kiedy zro­biła krok, pi­jak chwy­cił ją za ra­mię.

– Po­ma­gasz we­rwol­fowi! Po­ma­gasz tym hi­tle­row­com! – wrzesz­czał co­raz gło­śniej, a kro­ple śliny spa­dały na po­liczki Ruth.

Tuż przed oczami coś za­błysz­czało. Brzy­twa do­tknęła szyi. Serce jej za­marło. Miała ra­cję, nie znaj­dzie już domu. Spoj­rzała na wó­zek. Vik­to­ria stała na sie­dzi­sku i wo­łała ją roz­pacz­li­wie.

– Ni­komu nie po­ma­gam – szep­nęła, choć zda­wała so­bie sprawę, że do ogłu­szo­nego wście­kło­ścią na­past­nika nie do­trą jej słowa.

Se­kundy się dłu­żyły. Męż­czy­zna trzy­ma­jący brzy­twę na­dal się od­gra­żał. Wie­działa, że nie jest pierw­szą ani ostat­nią na­pad­niętą. Miesz­kała te­raz w dzi­kiej kra­inie, gdzie pra­wem była siła.

Na­gle do­strze­gła ja­kiś ruch na wy­lud­nio­nej ulicy. Ktoś biegł w ich stronę. Nie była pewna, czy to kom­pan tego, który stał przed nią z no­żem, czy jej wy­ba­wi­ciel.

– Daj spo­kój! To nie ona! – usły­szała krzyk.

Ostrze moc­niej przy­lgnęło do jej szyi, Ruth była pewna, że już pły­nie strużka krwi.

– Ona! Włosy blond, oczy blade i wó­zek.

– Le­chu, daj jej spo­kój, one wszyst­kie po­dobne. A tę znam, prze­cież to zna­joma Helgi. Ko­ja­rzysz? Pra­cuje na po­czcie. One nie ta­kie.

Uścisk ze­lżał, dłoń z brzy­twą się od­su­nęła. Ruth in­stynk­tow­nie do­tknęła pal­cami pie­ką­cego miej­sca.

– Wszyst­kie ta­kie! Suki Hi­tlera! – Nie­zna­jomy znów za­czął krzy­czeć, ale tym ra­zem na zbli­ża­ją­cego się męż­czy­znę.

– Puść ją. Niech idzie. Idź stąd! – wark­nął na Ruth i mach­nął ręką.

Nie zwle­kała ani se­kundy. Ru­szyła, nie pró­bu­jąc na­wet bez­piecz­nie po­sa­dzić Vik­to­rii. Musi się trzy­mać wózka, musi so­bie po­ra­dzić, je­śli chce żyć.

Do­szła pra­wie do dworca i do­piero gdy wo­kół niej po­ja­wiło się wię­cej prze­chod­niów, przy­sta­nęła, wy­cią­gnęła z wózka łka­jącą wciąż córkę i nie zwa­ża­jąc na to, że bru­dzi krwią kur­teczkę dziecka, przy­tu­liła je i oparła się bez­sil­nie o drzwi jed­nej z ka­mie­nic.

A więc tak że­gnało ją to mia­sto. Po co tu wła­ści­wie wró­ciła? Na­gle męż­czy­zna, dla któ­rego reszt­kami sił przy­wle­kła się tu­taj z Vik­to­rią, wy­dał się ułudą, nocną marą. Znów po­czuła złość na To­biasa, jakby to on był wi­nien temu, co spo­ty­kało ją przez ostat­nie mie­siące. Uciec stąd bez­piecz­nie rów­nież nie zdo­łała.

Nie mu­siała roz­my­ślać nad przy­czyną nie­spo­dzie­wa­nego ataku. Znała do­sko­nale po­wód, dla któ­rego omal nie po­de­rżnięto jej gar­dła.

Mia­sto o tym szep­tało. W ko­lej­kach, na uli­cach, na­wet w ko­ściel­nych ław­kach. A ży­cie nie­miec­kich miesz­kań­ców, tych, któ­rzy nie po­tra­fili do­ga­dać się z obecną wła­dzą albo nie mieli po­żą­da­nych umie­jęt­no­ści i za­wo­dów, stało się jesz­cze trud­niej­sze.

Pierw­szy na­pad zgło­siła na po­ste­ru­nek mi­li­cji dziew­czyna wra­ca­jąca z Za­kła­dów Lniar­skich „Pi­lica”, gdzie była za­trud­niona. Po­de­szła do niej ko­bieta z dziec­kiem i za­py­tała o ja­kąś uliczkę na obrze­żach. Wy­ma­wia­jąc się nie­zna­jo­mo­ścią to­po­lo­gii mia­sta, do któ­rego do­piero przy­je­chała z Kra­kowa, po­pro­siła o pod­pro­wa­dze­nie. Gdy zna­la­zły się na opu­sto­sza­łej ulicy, do­sko­czyło do nich dwóch męż­czyzn. Dziew­czynę ob­ra­bo­wano i bru­tal­nie po­bito. To pierw­sze zgło­sze­nie zo­stało zba­ga­te­li­zo­wane przez służby. Nikt się temu zresztą nie dzi­wił. Tu każdy mu­siał ra­dzić so­bie sam. Każdy był sze­ry­fem.

Ko­lejne ra­bunki z po­bi­ciem się po­wta­rzały. Ofia­rami pa­dali przy­byli do mia­sta Po­lacy, nie­mieccy miesz­kańcy, a na­wet Ży­dzi, któ­rzy, nie wie­dząc, co ze sobą po­cząć po wy­zwo­le­niu obozu w Gross-Ro­sen, dużą grupą zo­stali w mie­ście. Ataki te róż­niły się od co­dzien­nych burd i bi­ja­tyk wy­jąt­kową bru­tal­no­ścią spraw­ców i wła­śnie obec­no­ścią ko­biety z dziec­kiem, która była wa­bi­kiem. W końcu w jed­nej z uli­czek chłopcy idący do szkoły zna­leźli zwłoki sta­ruszki. Pchnięto ją no­żem i ob­ra­bo­wano. Do­piero wów­czas mi­li­cja za­częła się in­te­re­so­wać nie­bez­piecz­nymi in­cy­den­tami. Szybko poj­mano pierw­szego sprawcę. Na­stęp­nego dnia w lo­kal­nej ga­ze­cie po­dano, że od­po­wie­dzial­nym za na­pady oka­zał się Nie­miec. Co wię­cej, na jego ra­mie­niu wy­ta­tu­owana była grupa krwi, a wszy­scy wie­dzieli, że ta­kie ta­tu­aże no­sili człon­ko­wie SS.

Aryjki z wóz­kiem nie schwy­tano, na­to­miast za­mknięto w ce­lach kilku nie­miec­kich oby­wa­teli, oskar­ża­jąc ich o współ­udział. Mia­sto znów szu­miało od plo­tek. Jedni mó­wili, że w gó­rach co ja­kiś czas unosi się dym z ognisk. Byli pewni, że ma tam kry­jówkę od­po­wie­dzialna za ataki grupa zbrojna we­rwolfu.

------------------------------------------------------------------------

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki

------------------------------------------------------------------------
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: