Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Stracony rok - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
21 sierpnia 2024
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Stracony rok - ebook

2020 rok, Leonia, New Jersey, Stany Zjednoczone

Matthew ma trzynaście lat i czuje się sfrustrowany jak nigdy dotąd. Trwa pandemia, a on siedzi w izolacji z mamą i stuletnią prababcią. Tęskni za wolnością, tatą i konsolą zabraną przez mamę…

Pewnego dnia znajduje w rzeczach staruszki czarno-białą fotografię dwóch dziewczynek, które okaże się kluczem do ukrytego rozdziału jej przeszłości.

1932 rok, Kijów, Ukraina, Związek Radziecki

Mila mieszka tylko z Papą. Bardzo go kocha i wierzy w każde jego słowo. Kocha też Batiuszkę Stalina.

Jest dumna, że należy do Młodych Pionierów i święcie wierzy, że Związek Radziecki jest najlepszym miejscem na Ziemi. Pewnego dnia w drzwiach jej domu staje zagłodzona dziewczynka, która twierdzi, że jest jej kuzynką. Papa mówił, że nie ma rodziny. Czy to możliwe, że Papa kłamał? Czego jeszcze jej nie powiedział?

1932 rok, Brooklyn, Nowy Jork, Stany Zjednoczone

Helen mieszka w Ameryce, ale ma ukraińskie korzenie. Jej tata jest chory, mama pracuje, przyszłość wygląda szaro. Dodatkowo dochodzą do niej wiadomości o tym, że w Ukrainie ludzie umierają z głodu, ich rodzina także. Dlaczego w gazetach nic na ten temat nie piszą? Dlaczego ktoś ukrywa prawdę przed światem? I czy ona – dziewczynka – może ją opisać i wysłać dowody do „New York Times’a”?

Choć to wydaje się nieprawdopodobne, losy trójki bohaterów się łączą. Prawdę o przeszłości zna tylko jedna osoba. Czy zdecyduje się ją opowiedzieć?

Nowa powieść autorki Chłopca znikąd. Niezwykle aktualna. Inspirowana historią rodzinną autorki.

Nagrody:

a National Book Award Finalist

a Kirkus Reviews Best Book of the Year

a School Library Journal Best Book of the Year

Kategoria: Dla młodzieży
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 9788396966124
Rozmiar pliku: 2,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

1

MAT­THEW

Le­onia, New Jer­sey, Stany Zjed­no­czone
2020

Mroczna be­stia Ga­non ata­ko­wał. Wy­ce­lo­wa­łem Łuk Świa­tła w ja­rzące się serce po­twora i sko­czy­łem. Wy­pu­ści­łem jedną strzałę, po­tem drugą.

– Jest, jest! – do­pin­go­wała mnie Ze­lda. – Moc Ga­nona ma­leje!

Bra­ko­wało je­dy­nie kilku tra­fień Łu­kiem Świa­tła i mógł­bym za­ła­twić naj­więk­szego, naj­sil­niej­szego bossa w grze i od­blo­ko­wać za­koń­cze­nie. Ale zo­stała mi tylko po­łowa ży­cia. Po­trze­bo­wa­łem po­ży­wie­nia. I to szybko! Za­nim brak­nie mi punk­tów ży­cia do dal­szej walki!

– Mat­thew?

Zaj­rza­łem do ekwi­punku. Zja­dłem już wszyst­kie steki i pra­wie całe je­dze­nie.

– Mat­thew! – krzyk­nęła mama. Stała tuż nade mną.

– Już idę – od­par­łem, nie ru­sza­jąc się z ka­napy, gdzie le­ża­łem zwi­nięty w kłę­bek z moim Swit­chem.

– Czas wyjść na dwór – oświad­czyła mama.

Jest! Zo­stał mi jesz­cze szasz­łyk grzy­bowy.

– Grasz w Ze­ldę już od pię­ciu go­dzin – upo­mniała mnie.

Wy­bra­łem szasz­łyk z menu.

– Wiem! – krzyk­ną­łem. – Lek­cje od­ro­bi­łem dziś rano.

Na­wet nie kła­ma­łem. Już od mie­siąca, od­kąd za­częła się pan­de­mia, bra­łem udział w lek­cjach on­line z wła­snej sy­pialni, ale za­zwy­czaj roz­pra­wia­łem się z pra­cami do­mo­wymi w cza­sie, gdy na­uczy­ciele war­czeli na po­zo­sta­łych uczniów, pro­sząc ich, by włą­czyli ka­merki albo prze­stali wy­głu­piać się na cza­cie. Wszy­scy by­li­śmy uzie­mieni – szkoła, za­ję­cia spor­towe i im­prezy uro­dzi­nowe zo­stały od­wo­łane – ale moi przy­ja­ciele mo­gli przy­naj­mniej sie­dzieć na po­dwór­kach do­mów swo­ich ko­le­gów i przez ja­kąś go­dzinę dzien­nie czuli się nor­mal­nie. Mnie na­wet to ode­brano, bo kilka ty­go­dni wcze­śniej mama za­de­cy­do­wała o za­bra­niu mo­jej pra­babci z domu opieki i prze­nie­sie­niu jej do nas. Miała na imię Nadia i sto lat, więc nie mo­gli­śmy po­zwo­lić so­bie na naj­mniej­sze ry­zyko, je­śli cho­dzi o ko­ro­na­wi­rusa, włą­cza­jąc w to za­pro­sze­nie zna­jo­mych do ogródka za do­mem.

– Nie to mam na my­śli – oświad­czyła mama. – Czas wró­cić na pla­netę Zie­mia.

– Nie, dzię­kuję – od­par­łem.

Pla­neta Zie­mia była ostat­nim miej­scem, gdzie chcia­łem te­raz być. Sie­dzia­łem w aresz­cie do­mo­wym z mamą i pra­bab­cią. Nie zro­zum­cie mnie źle – ko­cha­łem pra­bab­cię. Kiedy mama i ja od­wie­dza­li­śmy ją w domu opieki, za­wsze wsu­wała mi ukrad­kiem w rękę ba­to­niki 3 Mu­ske­te­ers. Na­wet przed uda­rem nie była szcze­gól­nie roz­mowna, ale nie prze­szka­dzało mi to: uśmie­cha­li­śmy się do sie­bie, a mama za­da­wała pie­lę­gniar­kom i opie­ku­nom z domu opieki mi­liony iry­tu­ją­cych py­tań, aby upew­nić się, że do­brze trak­tują pra­bab­cię. Gdy ta wpro­wa­dziła się do nas, nie zro­biła się na­gle bar­dziej roz­mowna, cho­ciaż już mniej się uśmie­chała. Więk­szość czasu spę­dzała w łóżku, oglą­da­jąc te­le­wi­zję, albo pa­trząc przed sie­bie z po­nu­rym wy­ra­zem twa­rzy. Gdy mama miała w pracy kon­fe­ren­cje na Zoo­mie, cza­sami pro­siła mnie, że­bym za­no­sił pra­babci jej po­siłki – oso­bliwe mik­stury, jak owsianka z su­szo­nymi śliw­kami na pa­rze. Czu­łem ulgę, wra­ca­jąc na ka­napę do Ze­ldy. Link, moja po­stać, obu­dził się ze stu­let­niego snu i wy­ru­szył ku utra­co­nym wspo­mnie­niom, by uwol­nić kró­le­stwo Hy­rule spod wła­da­nia mrocz­nej be­stii Ga­nona. Cią­gle był w po­dróży, prze­mie­rza­jąc Hy­rule w po­szu­ki­wa­niu ma­gicz­nych przed­mio­tów i wal­czył z po­two­rami, za­miast cią­gle na nowo prze­ży­wać ten sam nudny pan­de­miczny dzień.

Po­żar­łem szasz­łyk grzy­bowy i po­ziom ener­gii Linka wzrósł. Mo­głem wra­cać do ak­cji. Nad­cho­dzę, Ze­ldo!

Pod­nio­słem Łuk Świa­tła, wy­ce­lo­wa­łem... i wtedy mama wy­rwała mi kon­solę z rąk.

Wrza­sną­łem i sko­czy­łem na równe nogi. Ale po­nie­waż długo le­ża­łem w jed­nej po­zy­cji, zdrę­twiała mi noga i po­tkną­łem się. Mama wes­tchnęła.

– Wi­dzisz? To za­nik mię­śni.

– Nie! Nie! Nie! Nie mo­żesz mi tego zro­bić! Pra­wie prze­sze­dłem całą grę!

Jej twarz na­wet nie drgnęła. Dla­czego po­my­śla­łem, że zro­zu­mie, o czym mó­wię? To tata grał ze mną u sie­bie w domu – ale to było, za­nim wy­je­chał do swo­jej strasz­nie waż­nej pracy w Pa­ryżu.

Mama wska­zała mi drzwi.

– Marsz na ze­wnątrz – po­wie­działa.

Gdy wra­cało mi czu­cie w no­gach, prze­mknęło mi przez myśl, że mógł­bym zła­pać mo­jego Swit­cha i uciec. Jed­nak mama wy­da­wała się bar­dziej go­towa do walki niż sama mroczna be­stia Ga­non.

– Po­zwól mi cho­ciaż za­sej­wo­wać – po­wie­dzia­łem bła­gal­nym to­nem.

Ale mama nie za­mie­rzała da­wać mi kon­soli do ręki.

– Po­wiedz, co mam na­ci­snąć – za­żą­dała.

Nie ma nic bar­dziej stre­su­ją­cego niż pa­trze­nie, jak mama pró­buje ogar­nąć moją elek­tro­nikę. Z prze­ra­że­niem my­śla­łem, że przez przy­pa­dek ska­suje cały do­tych­cza­sowy prze­bieg gry. Po­pro­si­łem ją, żeby po­ka­zała mi ekran, bym mógł upew­nić się, że robi wszystko do­brze.

– Jak długo mu­szę zo­stać na dwo­rze? – za­py­ta­łem. My­śla­łem, że po­wie „pół go­dziny” i zdo­łam prze­ko­nać ją do pięt­na­stu mi­nut, ale mama już wszystko prze­wi­działa.

– Mu­szę szybko wy­sko­czyć po za­kupy, za­nim Jack za­dzwoni, żeby cze­piać się szcze­gó­łów w moim ar­ty­kule. – Mama była re­dak­torką w ty­go­dniku kie­ro­wa­nym przez tego ca­łego Jacka, na któ­rego nie­ustan­nie na­rze­kała. – Pra­bab­cia ucięła so­bie drzemkę, więc masz zo­stać na ze­wnątrz, do­póki nie wrócę.

– A nie mógł­bym zo­stać w domu z Ze­ldą? Obie­cuję, że będę ci­cho! – bła­ga­łem.

– Jesz­cze czego. – Mama pod­nio­sła moją kon­solę do góry. – Za­bie­ram to ze sobą.

– To prze­moc wo­bec dzieci! – za­wo­ła­łem. Nie do końca żar­to­wa­łem. Co niby mia­łem ro­bić poza do­mem zu­peł­nie sam? Wy­cią­gną­łem te­le­fon, żeby wy­słać do mo­jego przy­ja­ciela Jo­sha wia­do­mość z prośbą o wspar­cie. „SOS! Mama za­brała mo­jego Swit­cha”.

– I żad­nych te­le­fo­nów na po­dwórku. – Mama wy­cią­gnęła rękę, żeby go skon­fi­sko­wać. – To ma być prze­rwa od elek­tro­niki na świe­żym po­wie­trzu.

Mama za­ło­żyła ma­seczkę, przy­łbicę i rę­ka­wiczki, po czym wy­pro­wa­dziła mnie, po­zba­wio­nego elek­tro­niki, za drzwi. Na­prawdę jej w tam­tej chwili nie­na­wi­dzi­łem. Ale nie mo­głem prze­cież uciec i za­miesz­kać z tatą. Przy­jął ofertę pracy ko­re­spon­denta w Pa­ryżu, a po­tem przez dur­nego ko­ro­na­wi­rusa za­mknęli gra­nice. Nie mia­łem jak go od­wie­dzić, a on mu­siał tam zo­stać, o ile nie chciał stra­cić pracy – gdyby wy­je­chał, nie wpusz­czono by go po­now­nie do Fran­cji.

Mie­li­śmy cał­kiem spore po­dwórko z ta­ra­sem od­cho­dzą­cym od po­koju pra­babci, parą bra­mek do gry w piłkę nożną i huś­tawką za­wie­szoną na drze­wie. Ale rany! Mia­łem trzy­na­ście lat, nie sie­dem. Do tego ko­pa­nie piłki do nogi zu­peł­nie sa­memu szybko ro­biło się nudne. Ru­szy­łem w stronę ga­rażu w po­szu­ki­wa­niu cze­goś do zro­bie­nia. Wtedy za­uwa­ży­łem pu­dło, które tata dał mi, za­nim ze­szłej je­sieni wy­pro­wa­dził się do Pa­ryża. Po­wie­dział, że to rze­czy z jego miesz­ka­nia w Bro­okly­nie i sprzęt spor­towy, któ­rego nie mógł za­brać do sa­mo­lotu.

Jako pierw­sze wpa­dły mi w oko rę­ka­wice do bejs­bola. Mniej­szą, moją, obej­mo­wała więk­sza – taty. Ich wi­dok przy­po­mniał mi tam­ten dzień ze­szłej je­sieni. Tata i ja by­li­śmy w parku Pro­spect, ra­zem z mnó­stwem lu­dzi, któ­rzy nie no­sili ma­se­czek ani przy­łbic ani nie wska­ki­wali nie­mal w krzaki, żeby tylko nie przejść zbyt bli­sko osoby nad­cho­dzą­cej z na­prze­ciwka. Wszy­scy urzą­dzali pik­niki i do­pin­go­wali małe dzieci, gra­jące w piłkę nożną, albo przy­sta­wali, by się przy­wi­tać i po­zwo­lić swoim psom na­wza­jem się ob­wą­chać. Tata i ja rzu­ca­li­śmy so­bie piłkę, spo­koj­nie i bez żad­nej spiny, na­wet ze sobą nie roz­ma­wia­jąc. Cie­szy­li­śmy się każ­dym mla­śnię­ciem piłki o rę­ka­wice, bla­skiem słońca i je­sien­nym za­pa­chem wy­sy­cha­ją­cych li­ści. Po­tem po­szli­śmy do Pep­pino’s, na­szej ulu­bio­nej piz­ze­rii, obej­rze­li­śmy na ich te­le­wi­zo­rze, jak jan­kesi po­wa­lają na ło­patki red sok­sów, i zje­dli­śmy ca­lu­teńką pizzę pep­pe­roni XL.

Na samo wspo­mnie­nie tego dnia za­kłuło mnie w klatce pier­sio­wej. Pod­nio­słem rę­ka­wice i roz­dzie­li­łem je. Wtedy za­uwa­ży­łem, co le­żało pod nimi: Łuk Świa­tła.

No do­bra, nie był to praw­dziwy Łuk Świa­tła, ale praw­dziwy łuk, a pod nim le­żało w nie­ła­dzie kilka strzał. Ich groty były tępe, ale mo­gły spo­wo­do­wać znacz­nie więk­sze znisz­cze­nia niż zwy­czajne za­bawki z przy­ssaw­kami na czubku, przy­naj­mniej wnio­sku­jąc z ostrze­że­nia wy­dru­ko­wa­nego na sa­mym łuku czer­wo­nymi li­te­rami: „WY­MAGA NAD­ZORU OSOBY DO­RO­SŁEJ”.

Za­czą­łem bu­szo­wać w ko­szu do re­cyc­lingu w po­szu­ki­wa­niu pu­stych pu­szek, z któ­rych mógł­bym zbu­do­wać moją wła­sną mroczną be­stię Ga­nona – albo mroczną be­stię Pu­szona, jak go na­zwa­łem, bo, sami prze­cież wie­cie, miał być zro­biony z pu­szek. Ale mama cho­mi­ko­wała puszki z zu­pami i fa­solką na wy­pa­dek apo­ka­lipsy, jak wszy­scy, któ­rzy przez ko­ro­na­wi­rusa wpa­dli w pa­nikę, więc nie zna­la­złem ich wiele. Mu­sia­łem wy­ko­rzy­stać pu­ste opa­ko­wa­nia po nu­tri­drin­kach – nie ma nic bar­dziej prze­ra­ża­ją­cego niż po­twór zbu­do­wany z pre­pa­ra­tów od­żyw­czych dla sta­rych lu­dzi – ale na­wet one nie po­zwo­liły mi osią­gnąć szcze­gól­nie im­po­nu­ją­cego roz­miaru. Aby uczy­nić mroczną be­stię Pu­szona nieco wyż­szą, prze­cią­gną­łem me­ta­lowy sto­lik ka­wowy do kra­wę­dzi ta­rasu i usta­wi­łem pusz­kowy ka­dłub na bla­cie. Na­stęp­nie uklą­kłem z Łu­kiem Świa­tła za wiel­kim krza­kiem aza­lii na ty­łach po­dwó­rza i za­czą­łem uda­wać, że je­stem Lin­kiem, a Ze­lda do­pin­guje mnie do walki.

– Da­waj, Link! Ce­luj w ża­rzące punkty! – wy­krzyk­ną­łem wy­so­kim, ze­ldo­wa­tym gło­sem.

Głu­pawe, wiem. Ale ba­wi­łem się cał­kiem nie­źle, szcze­gól­nie gdy wy­sko­czy­łem zza krzaka, na­cią­gną­łem strzałę i wy­pu­ści­łem ją. Mroczna be­stia Pu­szon ru­nęła na zie­mię z cu­dow­nie gło­śnym gru­cho­tem, a puszki po­to­czyły się po ta­ra­sie.

Te­raz do­my­ślam się, że to ten ha­łas mu­siał obu­dzić pra­bab­cię. Jed­nak w tam­tym mo­men­cie w ogóle o niej nie my­śla­łem. Nie my­śla­łem o ni­czym – ani o ta­cie, ani o pan­de­mii, ani o tym, że mama za­brała mo­jego Swit­cha. Uwol­ni­łem się od tego wszyst­kiego i by­łem bo­ha­te­rem z mi­sją do wy­peł­nie­nia, a los kró­le­stwa spo­czy­wał na mo­ich bar­kach. Wsko­czy­łem na ta­ras, ze­bra­łem puszki i zbu­do­wa­łem po­twora na nowo. Znowu wy­co­fa­łem się za krzak aza­lii, gdzie ode­gra­łem długą roz­mowę Ze­ldy z Lin­kiem. Tak się na­krę­ci­łem, że gdy wy­sko­czy­łem zza krzaka, wy­strze­li­łem z łuku, nie pa­trząc, gdzie ce­luję. Na po­czątku nie są­dzi­łem, że to coś zmie­nia – w naj­gor­szym ra­zie od­jął­bym so­bie po­łowę serca za kiep­ski strzał. W miarę jak po­dą­ża­łem wzro­kiem za le­cącą strzałą, uświa­da­mia­łem so­bie, że mija mroczną be­stię Pu­szona i kie­ruje się pro­sto na sto­jącą w otwar­tych drzwiach pra­bab­cię.

– Pra­bab­ciu! – krzyk­ną­łem.

Ale było już za późno. Roz­brzmiało gło­śne brzdęk­nię­cie, a po chwili do­strze­głem, że jej spodnie po­krył brą­zowy płyn. W chwili cał­ko­wi­tej pa­niki po­my­śla­łem, że ustrze­li­łem z łuku wła­sną pra­bab­cię, aż zda­łem so­bie sprawę, że krew jest prze­cież czer­wona, a nie brą­zowa. Wtedy zo­ba­czy­łem po­jem­ni­czek le­żący u jej stóp. Nie tra­fi­łem pra­babci, tylko cze­ko­la­dowy nu­tri­drink, który trzy­mała w ręku.

Pra­bab­cia pod­nio­sła wzrok znad prze­siąk­nię­tych nu­tri­drin­kiem spodni i za­śmiała się krótko i dziw­nie. To spło­szyło mnie nie­mal tak bar­dzo jak fakt, że w nią strze­li­łem. Pra­wie ni­gdy się nie śmiała.

– Prze­pra­szam! Tak strasz­nie prze­pra­szam! – wy­krzyk­ną­łem. – Za­cze­kaj, za­raz przy­niosę ręcz­nik.

W tym sa­mym mo­men­cie sa­mo­chód mamy pod­je­chał pod dom. Dał się sły­szeć trzask za­my­ka­nych drzwi. Od­głos kro­ków zbli­żał się w moją stronę. Rzu­ci­łem Łuk Świa­tła w krzaki. A przy­naj­mniej tam ce­lo­wa­łem, ale on wy­lą­do­wał u stóp mo­jej mamy.

Ja­kieś dwie se­kundy upły­nęły, za­nim zro­zu­miała, co za­szło, i ka­zała mi iść do mo­jego po­koju. Sły­sza­łem, jak po­maga pra­babci się prze­brać i jak gniew­nie stąpa do piw­nicy, żeby wrzu­cić jej spodnie do pra­nia. Po­tem wpa­dła do mo­jego po­koju na Roz­mowę.

– Spro­wa­dzi­li­śmy tu pra­bab­cię, żeby była bez­pieczna, a nie po to, że­byś mógł trak­to­wać ją jak żywy cel! – krzyk­nęła.

Prawdę mó­wiąc, cały ten in­cy­dent wstrzą­snął mną do ży­wego, a tym­cza­sem mama ujęła to tak, jak­bym pla­no­wał zo­stać plu­to­nem eg­ze­ku­cyj­nym pra­babci.

– Na­prawdę prze­pra­szam – po­wie­dzia­łem. – Ale nie ce­lo­wa­łem w nią. Nie za­uwa­ży­łem na­wet, że tam jest!

Mama spoj­rzała na mnie krzywo.

– A pa­trzy­łeś w ogóle, gdzie strze­lasz?

Mój we­wnętrzny ad­wo­kat pod­po­wia­dał mi, żeby tego nie ro­bić, ale mimo wszystko wy­pa­li­łem:

– Wy­sko­czyła zu­peł­nie znie­nacka.

– Ja­sne – po­wie­działa mama. – Twoja pra­bab­cia to praw­dziwy ninja.

– To był wy­pa­dek, okej? Od razu ją prze­pro­si­łem. Nic jej nie było. Na­wet się za­śmiała.

Gdyby mama nie chciała za wszelką cenę spra­wić, bym czuł się jak kom­pletny buc, mógł­bym ją za­py­tać, czemu jej zda­niem pra­bab­cia się za­śmiała – zu­peł­nie jakby zna­le­zie­nie się na ce­low­niku po­pra­wiło jej hu­mor. Ale mama naj­wy­raź­niej mnie nie słu­chała.

– Ona ma sto lat, Mat­thew. Mo­głeś tra­fić ją w oko albo spra­wić, że straci rów­no­wagę!

– Prze­cież prze­pro­si­łem – wy­mam­ro­ta­łem pod no­sem.

Tego mama też naj­wy­raź­niej nie usły­szała.

– Nie po­wi­nie­neś w ogóle ba­wić się łu­kiem i strza­łami – cią­gnęła. – Wy­sła­łam wia­do­mość two­jemu ta­cie. Nie ro­zu­miem, czemu w ogóle zo­sta­wił ten...

– To nie jego wina!

– Nie – zgo­dziła się. – Wina jest twoja.

– Okej, prze­pra­szam. Na­prawdę prze­pra­szam. Zro­bi­łem coś głu­piego. – Od­cze­ka­łem chwilę, żeby po­ka­zać, że mó­wię po­waż­nie. Po­tem do­da­łem: – Mogę te­raz do­stać z po­wro­tem moją kon­solę?

– Nie!

– Ale wy­sze­dłem na dwór! I prze­pro­si­łem!

– Przy­kro mi, Mat­thew, ale po­trze­bu­jesz prze­rwy od elek­tro­niki. Praw­dzi­wej prze­rwy.

Co?! By­łem tak bli­sko przej­ścia Ze­ldy do końca! Spo­koj­nie, tylko spo­koj­nie, po­wie­dzia­łem so­bie.

– Jak długo?

Mógł­bym przy­siąc, że uśmiech­nęła się jak ja­kiś prze­bie­gły czarny cha­rak­ter.

– Dwa ty­go­dnie – po­wie­działa.

Zgią­łem się wpół, jakby ugo­dziła mnie strzała.

– Tata ni­gdy by mi tego nie zro­bił!

Mama wzru­szyła ra­mio­nami.

– Jego dom, jego za­sady. Mój dom, moje za­sady.

– Ale ja nie mogę na­wet iść do jego domu! – wy­krzyk­ną­łem. – Tata jest na in­nym kon­ty­nen­cie!

– Przy­kro mi, że je­steś z nami uwię­ziony – po­wie­działa mama. – Jed­nak zde­cy­do­wa­nie za dużo czasu spę­dzasz przy­kle­jony do ekranu. Po­trzebny ci de­toks. A skoro tak lu­bisz grze­bać w cu­dzych pu­dłach, chcia­ła­bym, że­byś spę­dził tro­chę two­jego no­wego wol­nego czasu, po­ma­ga­jąc pra­babci upo­rząd­ko­wać jej rze­czy.

– Masz na my­śli pu­dła w jej po­koju?

– Tak.

Pra­wie każ­dego ranka mama ogła­szała, że dziś wresz­cie nad­szedł dzień, by przej­rzeć pu­dła, które pra­bab­cia trzy­mała wcze­śniej w ma­ga­zy­nie domu opieki. Ale każ­dego wie­czora o wpół do dzie­sią­tej mama pa­dała na ka­napę i oświad­czała, że jest zbyt zmę­czona, by się za to za­brać.

– To dla cie­bie ide­alne za­ję­cie – do­dała.

Spró­bo­wa­łem so­bie wy­obra­zić, co może w nich być. Sztuczne zęby, nie­ważne ku­pony pro­mo­cyjne, przed­wieczna bie­li­zna. Te­raz na­prawdę ża­ło­wa­łem mo­jego ze­ldo­wego larpa. Nie chcia­łem tkwić w za­ku­rzo­nym, kwa­śno pach­ną­cym po­koju i py­tać pra­bab­cię o jej rze­czy. Chcia­łem zo­ba­czyć mo­ich przy­ja­ciół. Chcia­łem zo­ba­czyć tatę. Chcia­łem na­wet wró­cić do gim­na­zjum (kto by przy­pusz­czał, że kie­dy­kol­wiek to po­wiem?). Jed­nak nie mo­głem nic zro­bić.

Mama mu­siała do­strzec wy­raz pa­niki na mo­jej twa­rzy, bo na­gle zła­god­niała.

– Jak tylko skoń­czysz po­ma­gać pra­babci po­rząd­ko­wać pu­dła, po­roz­ma­wiamy o tym, kiedy do­sta­niesz kon­solę, do­brze?

------------------------------------------------------------------------

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki

------------------------------------------------------------------------
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: