- W empik go
Strasznowiłka i dzika zima - ebook
Strasznowiłka i dzika zima - ebook
Uwaga! Uwaga! Strasznowiłka, mała buntowniczka z różkami na głowie i wielką odwagą w sercu, powraca do Groźnego Gąszczu! Po brawurowym locie statek powietrzny ze strasznowiłką za sterem bezpiecznie ląduje pośrodku lasu. Dla sowy, popielicy, jeża, wiewiórki i innych zwierząt rozpoczyna się szalony czas przygód. Dookoła śnieg i mróz,
ale strasznowiłka, pełna energii i niesamowitych pomysłów, nie pozwoli im przespać zimy! Bitwy na śnieżki, spotkanie z budzącym grozę prapotworem, szaleńcza zabawa w lodowym ogrodzie, bunt przeciwko wiewiórce w czerwonym kapeluszu, dziwne czary magicznego dzwoneczka – za sprawą strasznowiłki mieszkańcy Groźnego Gąszczu nigdy nie zapomną tej dzikiej zimy.
Skrząca się humorem opowieść o nowych przygodach sympatycznych zwierzaków, z nietuzinkową bohaterką i niezwykle wartką akcją oczarowała już dzieci w Słowenii, Litwie, Chorwacji, Hiszpanii i Macedonii, a teraz ma okazję zachwycić czytelników
w Polsce.
Książka wydana w ramach projektu tłumaczeniowego “Literackie zbliżenia”, dofinansowanego przez Komisję Europejską w programie Kreatywna Europa Kultura.
Przekład wsparty finansowo przez Słoweńską Agencję Książki JAK.
Kategoria: | Dla dzieci |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
Rozmiar pliku: | 6,9 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
– Przyszedłem na herbatę. – Pewnej zimnej soboty jeż zapukał do sowy, usiadł i wzburzony zaczął miętosić obrus zwisający ze stołu.
– Ach tak – przytaknęła sowa i wstawiła wodę na herbatę rumiankową.
– Nie mogę spać.
– Widzę – odparła sowa.
– Salamandra też nie śpi – dodał jeż. – I niedźwiedź jest na nogach.
– Niedźwiedź? – zdziwiła się sowa.
– Z popielicą, widzisz, popielica też nie śpi, już cały dzień budują statek powietrzny.
– Statek powietrzny? – Sowa była jeszcze bardziej zdziwiona.
Jeż wiercił się na krześle i dalej miętosił obrus. Sowa w końcu straciła cierpliwość.
– Jeżu, przestań miętosić mój obrus! I co ty w ogóle mamroczesz?
– Strasznowiłka – westchnął jeż. – Po nią lecimy!
– Po nią? – huknęła sowa. – Dlaczego?
– A co jeśli w drodze do domu przytrafiło jej się coś złego? Jeśli w jej czajnik uderzył piorun? Albo ktoś ją porwał? Albo ktoś rzucił na nią urok? A co, jeśli…
– Stój – przerwała mu sowa. – Strasznowiłka odeszła, bo tęskniła za siostrami, kuzynkami i ciotkami. I najprawdopodobniej też za prababcią.
– Prababcią? – parsknął jeż. – Sama powiedziałaś, że strasznie przeklina i, co oboje wiemy, w ogóle nie ma cierpliwości.
– Ale…
– Wiesz, gdzie mieszkają strasznowiłki? – Jeż spojrzał na nią błagalnym wzrokiem. – Potrzebujemy cię.
– Nie, nie i jeszcze raz nie – odparła sowa.
Nagle usłyszeli hałas. Dochodził z daleka. Dzwoniło i trzaskało. Coraz bliżej i coraz głośniej. Sowa wychyliła głowę z dziupli. W jej kierunku leciała dziwna rzecz. Przypominała statek z drzewem zamiast masztu, ale to nie był statek. Podobna była do domu ze skrzydłami, ale to nie był dom, mimo że tłoczyła się w nim co najmniej połowa Groźnego Gąszczu. Popielica, salamandra, wiewiórka, żabia rodzina, młode zające, nawet niedźwiedź i maciora z młodymi, wszyscy byli tam ściśnięci.
– Popielica narysowała plan statku powietrznego – powiedział jeż. – Ja zawiesiłem dynie, gdybyś czasem nie zauważyła.
– Niektórzy już dawno powinni zapaść w sen zimowy – zawołała sowa w kierunku dzwoniącej rzeczy. – Śnieg pada.
– Rozumiem, że możemy na ciebie liczyć? – prosił jeż, wypił łyk rumianku i wspiął się na statek powietrzny po linie, którą spuściła mu popielica.
Sowa wzięła głęboki wdech, zawiązała na głowie ciepłą czapeczkę i odleciała. Tak naprawdę sama też nie zmrużyła oka. Przeklęta strasznowiłka!
– Przez góry! – Zamachnęła skrzydłem na południe i smyrgnęła na czoło wyprawy.
– Strasznowiłki chyba są dzikie – mruknęła zmartwiona – strasznie dzikie.
*
Lecieli długo. Przez pola, łąki, lasy. Nagle skręcili w lewo i przedzierali się przez mgły nad zaśnieżonymi szczytami. Wiatr świszczał, powoli zapadał zmrok. Lecieli przez noc. I w nowy poranek; zimny, wilgotny. Zapachniało czymś słonym. W oddali błysnęło słońce. Sowa skręciła, aby je ominąć. Poszybowali w świat porośnięty ciernistymi krzewami.
Pośrodku cierni ujrzeli olbrzymie stare drzewo z masywnymi gałęziami. Na drzewie znajdowały się domki dla ptaków, połączone ze sobą schodami i mostami. Zatrzymali się. Dotarli do celu.
– Hej hoooo – zawołał niedźwiedź, który pierwszy wygramolił się ze statku.
Żadne okno się nie otworzyło. Żadne drzwiczki.
– Jeżomiiiiłaaaaa! – zawołała popielica.
Nic.
– Może nie ma nikogo w domu – powiedział niedźwiedź.
– Dlaczego więc wpatruje się w nas tyle małych twarzyczek? – dziwiła się wiewiórka.
– Wkładają sobie do ust jakieś pałeczki – powiedział niedźwiedź.
– Najprawdopodobniej przeszkodziliśmy im w obiedzie – westchnęła wiewiórka. – Wiewiórka zawsze czuje się niezręcznie, gdy przerywa się jej posiłek.
– Nie powiedziałabym! – krzyknęła sowa.
– Uciekajmy! – zawołał jeż. – Mają karabiny!
Setki igieł świerkowych przysłoniło niebo i zleciało na nich.
– Aua – jęknęła wiewiórka, gdy jedna z nich wbiła się jej w pyszczek.
– Do schronu! – krzyknęła popielica i wszyscy schowali się za statek.
– Już wiem – powiedział jeż, wyciągnął białą chusteczkę i przywiązał ją do kija. – Hej ho! – Machając kijem, powoli wychodził z cierni i zmierzał w kierunku drzewa. – Jesteśmy przyjaciółmi, znamy Jeżomiłę.
Igły przestały spadać. Karabiny gdzieś przepadły. Twarzyczki zniknęły z okienek. Przez chwilę było cicho. Jeż się zatrzymał. Triumfalnie pomachał zwierzętom skrywającym się za statkiem powietrznym i stanowczym krokiem ruszył dalej.
Otworzyły się główne drzwi przy korzeniach. Wybiegły cztery małe strasznowiłki. Chwyciły jeża za łapki, uniosły go i zabrały ze sobą. Kłóciły się i krzyczały na siebie.
– Ja pierwsza się nim uczeszę.
– Ja pierwsza go zobaczyłam.
– Dajmy go prababci, a da nam nowe buty.
– Prababcia ma ich już siedemnaście! Lepiej schowajmy go i same się nim czeszmy.
– Porwanie! – piszczał jeż. – Chcą się mną czesać! Małe smarkule!
– Przecież widzimy! – darła się za nim wiewiórka. – Ale nic nie możemy zrobić!
Jeż krzyczał i piszczał, aż zniknął ze strasznowiłkami w drzewie.
– No i tym oto sposobem straciliśmy jeża – westchnęła cicho locha.
– Nikogo nie straciliśmy – huknęła sowa.
– Może będziemy go mogli odkupić za orzechy? – zaproponowała wiewiórka.
Ale nie mieli orzechów. Usiedli zrezygnowani.
– Napadnijmy na nie – rzuciła wiewiórka. – Zniszczmy je, pokażmy, na co nas stać.
– Przecież nie damy rady – dodała cicho popielica. – Pewnie strasznowiłek jest ze sto albo i więcej.
– Musielibyśmy je czymś zająć – myślała na głos sowa. – Zwabić na zewnątrz. Oszukać.
– Wieczór poetycki! – zaproponowała salamandra.
Zwierzęta wywracały oczami.
– Jeszcze tego cyrku brakowało! – wyszemrała locha.
– Cyrk! – przytaknęła sowa. – Wspaniały pomysł.
– Ale… – wtrąciła salamandra. – Ja…
– Ty będziesz klaunem – ustaliła sowa. – Locha i warchlaki będą akrobatami! Żaby mogą ujeżdżać zające, a niedźwiedź będzie jeździł na rowerze.
Wykonali plakat. Narysowali salamandrę z czerwonym nosem i drukowanymi literami napisali CYRK. W nocy popielica przymocowała plakat do drzwi wejściowych drzewa strasznowiłek. Rano przynieśli ze statku powietrznego ławki i ze starych koców zrobili namiot cyrkowy.
– Cyrk – zaśmiała się salamandra. – Pewnie nikt nie przyjdzie.
W tym momencie do namiotu wdarło się trzysta pięćdziesiąt dzikich dziewczynek z obtłuczonymi kolanami i zdartymi łokciami. Szarpały się wokół ławek i zgrzytały zębami. Te z tyłu popychały te z przodu. Pluły i wrzeszczały. Darły się i wyzywały.
– Z drogi – zazgrzytał chropawy głos prababci, która przedarła się do pierwszego rzędu. Różki na jej głowie były już stare, połamane i porośnięte drzewiastymi liszajami. Rozejrzała się wokoło, złapała za ucho jedną z małych strasznowiłek i ściągnęła ją z siedzenia. – Marsz, czarcie – usiadła i włożyła do fajki trochę tytoniu.
– Starucha, pierdziucha – ubliżyła jej mała i przeniosła się do ostatniego rzędu.
Sowa się ukłoniła. Odsunęła kurtynę. Zaczęło się.
W międzyczasie wiewiórka i popielica rozpoczęły akcję ratunkową.