Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

  • Empik Go W empik go

Strasznowiłka i dzika zima - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Format:
EPUB
Data wydania:
21 maja 2019
24,50
2450 pkt
punktów Virtualo

Strasznowiłka i dzika zima - ebook

Uwaga! Uwaga! Strasznowiłka, mała buntowniczka z różkami na głowie i wielką odwagą w sercu, powraca do Groźnego Gąszczu! Po brawurowym locie statek powietrzny ze strasznowiłką za sterem bezpiecznie ląduje pośrodku lasu. Dla sowy, popielicy, jeża, wiewiórki i innych zwierząt rozpoczyna się szalony czas przygód. Dookoła śnieg i mróz,
ale strasznowiłka, pełna energii i niesamowitych pomysłów, nie pozwoli im przespać zimy! Bitwy na śnieżki, spotkanie z budzącym grozę prapotworem, szaleńcza zabawa w lodowym ogrodzie, bunt przeciwko wiewiórce w czerwonym kapeluszu, dziwne czary magicznego dzwoneczka – za sprawą strasznowiłki mieszkańcy Groźnego Gąszczu nigdy nie zapomną tej dzikiej zimy.

Skrząca się humorem opowieść o nowych przygodach sympatycznych zwierzaków, z nietuzinkową bohaterką i niezwykle wartką akcją oczarowała już dzieci w Słowenii, Litwie, Chorwacji, Hiszpanii i Macedonii, a teraz ma okazję zachwycić czytelników
w Polsce.

Książka wydana w ramach projektu tłumaczeniowego “Literackie zbliżenia”, dofinansowanego przez Komisję Europejską w programie Kreatywna Europa Kultura.

Przekład wsparty finansowo przez Słoweńską Agencję Książki JAK.

Kategoria: Dla dzieci
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
Rozmiar pliku: 6,9 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Statek powietrzny

– Przyszedłem na herbatę. – Pewnej zimnej soboty jeż zapukał do sowy, usiadł i wzburzony zaczął miętosić obrus zwisający ze stołu.

– Ach tak – przytaknęła sowa i wstawiła wodę na herbatę rumiankową.

– Nie mogę spać.

– Widzę – odparła sowa.

– Salamandra też nie śpi – dodał jeż. – I niedźwiedź jest na nogach.

– Niedźwiedź? – zdziwiła się sowa.

– Z popielicą, widzisz, popielica też nie śpi, już cały dzień budują statek powietrzny.

– Statek powietrzny? – Sowa była jeszcze bardziej zdziwiona.

Jeż wiercił się na krześle i dalej miętosił obrus. Sowa w końcu straciła cierpliwość.

– Jeżu, przestań miętosić mój obrus! I co ty w ogóle mamroczesz?

– Strasznowiłka – westchnął jeż. – Po nią lecimy!

– Po nią? – huknęła sowa. – Dlaczego?

– A co jeśli w drodze do domu przytrafiło jej się coś złego? Jeśli w jej czajnik uderzył piorun? Albo ktoś ją porwał? Albo ktoś rzucił na nią urok? A co, jeśli…

– Stój – przerwała mu sowa. – Strasznowiłka odeszła, bo tęskniła za siostrami, kuzynkami i ciotkami. I najprawdopodobniej też za prababcią.

– Prababcią? – parsknął jeż. – Sama powiedziałaś, że strasznie przeklina i, co oboje wiemy, w ogóle nie ma cierpliwości.

– Ale…

– Wiesz, gdzie mieszkają strasznowiłki? – Jeż spojrzał na nią błagalnym wzrokiem. – Potrzebujemy cię.

– Nie, nie i jeszcze raz nie – odparła sowa.

Nagle usłyszeli hałas. Dochodził z daleka. Dzwoniło i trzaskało. Coraz bliżej i coraz głośniej. Sowa wychyliła głowę z dziupli. W jej kierunku leciała dziwna rzecz. Przypominała statek z drzewem zamiast masztu, ale to nie był statek. Podobna była do domu ze skrzydłami, ale to nie był dom, mimo że tłoczyła się w nim co najmniej połowa Groźnego Gąszczu. Popielica, salamandra, wiewiórka, żabia rodzina, młode zające, nawet niedźwiedź i maciora z młodymi, wszyscy byli tam ściśnięci.

– Popielica narysowała plan statku powietrznego – powiedział jeż. – Ja zawiesiłem dynie, gdybyś czasem nie zauważyła.

– Niektórzy już dawno powinni zapaść w sen zimowy – zawołała sowa w kierunku dzwoniącej rzeczy. – Śnieg pada.

– Rozumiem, że możemy na ciebie liczyć? – prosił jeż, wypił łyk rumianku i wspiął się na statek powietrzny po linie, którą spuściła mu popielica.

Sowa wzięła głęboki wdech, zawiązała na głowie ciepłą czapeczkę i odleciała. Tak naprawdę sama też nie zmrużyła oka. Przeklęta strasznowiłka!

– Przez góry! – Zamachnęła skrzydłem na południe i smyrgnęła na czoło wyprawy.

– Strasznowiłki chyba są dzikie – mruknęła zmartwiona – strasznie dzikie.

*

Lecieli długo. Przez pola, łąki, lasy. Nagle skręcili w lewo i przedzierali się przez mgły nad zaśnieżonymi szczytami. Wiatr świszczał, powoli zapadał zmrok. Lecieli przez noc. I w nowy poranek; zimny, wilgotny. Zapachniało czymś słonym. W oddali błysnęło słońce. Sowa skręciła, aby je ominąć. Poszybowali w świat porośnięty ciernistymi krzewami.

Pośrodku cierni ujrzeli olbrzymie stare drzewo z masywnymi gałęziami. Na drzewie znajdowały się domki dla ptaków, połączone ze sobą schodami i mostami. Zatrzymali się. Dotarli do celu.

– Hej hoooo – zawołał niedźwiedź, który pierwszy wygramolił się ze statku.

Żadne okno się nie otworzyło. Żadne drzwiczki.

– Jeżomiiiiłaaaaa! – zawołała popielica.

Nic.

– Może nie ma nikogo w domu – powiedział niedźwiedź.

– Dlaczego więc wpatruje się w nas tyle małych twarzyczek? – dziwiła się wiewiórka.

– Wkładają sobie do ust jakieś pałeczki – powiedział niedźwiedź.

– Najprawdopodobniej przeszkodziliśmy im w obiedzie – westchnęła wiewiórka. – Wiewiórka zawsze czuje się niezręcznie, gdy przerywa się jej posiłek.

– Nie powiedziałabym! – krzyknęła sowa.

– Uciekajmy! – zawołał jeż. – Mają karabiny!

Setki igieł świerkowych przysłoniło niebo i zleciało na nich.

– Aua – jęknęła wiewiórka, gdy jedna z nich wbiła się jej w pyszczek.

– Do schronu! – krzyknęła popielica i wszyscy schowali się za statek.

– Już wiem – powiedział jeż, wyciągnął białą chusteczkę i przywiązał ją do kija. – Hej ho! – Machając kijem, powoli wychodził z cierni i zmierzał w kierunku drzewa. – Jesteśmy przyjaciółmi, znamy Jeżomiłę.

Igły przestały spadać. Karabiny gdzieś przepadły. Twarzyczki zniknęły z okienek. Przez chwilę było cicho. Jeż się zatrzymał. Triumfalnie pomachał zwierzętom skrywającym się za statkiem powietrznym i stanowczym krokiem ruszył dalej.

Otworzyły się główne drzwi przy korzeniach. Wybiegły cztery małe strasznowiłki. Chwyciły jeża za łapki, uniosły go i zabrały ze sobą. Kłóciły się i krzyczały na siebie.

– Ja pierwsza się nim uczeszę.

– Ja pierwsza go zobaczyłam.

– Dajmy go prababci, a da nam nowe buty.

– Prababcia ma ich już siedemnaście! Lepiej schowajmy go i same się nim czeszmy.

– Porwanie! – piszczał jeż. – Chcą się mną czesać! Małe smarkule!

– Przecież widzimy! – darła się za nim wiewiórka. – Ale nic nie możemy zrobić!

Jeż krzyczał i piszczał, aż zniknął ze strasznowiłkami w drzewie.

– No i tym oto sposobem straciliśmy jeża – westchnęła cicho locha.

– Nikogo nie straciliśmy – huknęła sowa.

– Może będziemy go mogli odkupić za orzechy? – zaproponowała wiewiórka.

Ale nie mieli orzechów. Usiedli zrezygnowani.

– Napadnijmy na nie – rzuciła wiewiórka. – Zniszczmy je, pokażmy, na co nas stać.

– Przecież nie damy rady – dodała cicho popielica. – Pewnie strasznowiłek jest ze sto albo i więcej.

– Musielibyśmy je czymś zająć – myślała na głos sowa. – Zwabić na zewnątrz. Oszukać.

– Wieczór poetycki! – zaproponowała salamandra.

Zwierzęta wywracały oczami.

– Jeszcze tego cyrku brakowało! – wyszemrała locha.

– Cyrk! – przytaknęła sowa. – Wspaniały pomysł.

– Ale… – wtrąciła salamandra. – Ja…

– Ty będziesz klaunem – ustaliła sowa. – Locha i warchlaki będą akrobatami! Żaby mogą ujeżdżać zające, a niedźwiedź będzie jeździł na rowerze.

Wykonali plakat. Narysowali salamandrę z czerwonym nosem i drukowanymi literami napisali CYRK. W nocy popielica przymocowała plakat do drzwi wejściowych drzewa strasznowiłek. Rano przynieśli ze statku powietrznego ławki i ze starych koców zrobili namiot cyrkowy.

– Cyrk – zaśmiała się salamandra. – Pewnie nikt nie przyjdzie.

W tym momencie do namiotu wdarło się trzysta pięćdziesiąt dzikich dziewczynek z obtłuczonymi kolanami i zdartymi łokciami. Szarpały się wokół ławek i zgrzytały zębami. Te z tyłu popychały te z przodu. Pluły i wrzeszczały. Darły się i wyzywały.

– Z drogi – zazgrzytał chropawy głos prababci, która przedarła się do pierwszego rzędu. Różki na jej głowie były już stare, połamane i porośnięte drzewiastymi liszajami. Rozejrzała się wokoło, złapała za ucho jedną z małych strasznowiłek i ściągnęła ją z siedzenia. – Marsz, czarcie – usiadła i włożyła do fajki trochę tytoniu.

– Starucha, pierdziucha – ubliżyła jej mała i przeniosła się do ostatniego rzędu.

Sowa się ukłoniła. Odsunęła kurtynę. Zaczęło się.

W międzyczasie wiewiórka i popielica rozpoczęły akcję ratunkową.

mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij