- W empik go
Straszny Józef - ebook
Straszny Józef - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 196 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Nie bardzo liczny poczet herbownych cisnął się do klamki pańskiej w początkach panowania Stanisława Augusta. Tym więc łatwiej dobijali się znaczenia zręczni dworacy, wędrujący po szerokiej choć śliskiej drodze kariery. Nie zasługi tu, ale szczęście ważyło na szali; rozstrzygała szczególna umiejętność zdobywania sobie trwałych względów zmiennego i chwiejnego bardzo króla. Ostatni Piast, jeżeli odsuwał od łaski swoich wybrańców, to bywało to wynikiem nie kaprysu lub gniewu, ale obojętności i zapomnienia.
Wybrany tedy, jeżeli wybranym chciał długo pozostać, musiał się ustawicznie drobnymi przysługami dobremu przypominać panu, musiał przekonywać go, że jest mu potrzebnym, musiał nieprzerwanie występować z objawami przywiązania, nieledwie graniczącymi z uwielbieniem.
Takiej drogi używał p. Józef Stempkowski, toteż ostatnie ćwierćwiecze jego życia zbiegło mu bardzo pomyślnie. Doszło do tego, że w znacznej części ówczesnej Polski głos jego o wszystkim stanowił.
Opowiemy tu dzieje szczęśliwego wybrańca, a ciekawe są one pod wielu względami. Odzwierciedla się w nich usposobienie pewnej warstwy społecznej, w której dłoniach spoczywały losy Rzeczypospolitej.
Józef Stempkowski nie był w ścisłym tego słowa znaczeniu człowiekiem nowym. Na dowód przytoczyć by można wiele wspomnień o jego antenatach. Nic jednak śmieszniejszego, jak genealogie fabrykowane w przeszłym stuleciu. Pysznie one wyglądają: rodowód ciągnie się od Popiela, a twórca takiego drzewa o licznych konarach, kiedy mu wypada wykazać protoplastów na Rusi, z najspokojniejszym sumieniem dodaje, że przodkowie jego przywędrowali z Mazowsza, choćby w XII czy XIII stuleciu. O rozminięcie się z prawdą historyczną nie idzie mu wcale.
I nasz bohater gwoli próżności posiadał taką elukubrację rodową, sklejoną przez jakiegoś uczonego karmelitę z Berdyczowa, czy może nawet z Łabunia… Współczesny zaś Stempkowskiego, p. Bukar, inaczej się o tej kwestii odzywa: „Co do rodowitości jego, pisze, o tej nie mogę powiedzieć, bo najmniej zawsze o to badam, w przekonaniu, że mało liczymy takich osób w kraju, których by rodowitość wyszczególniała się historycznymi pamiątkami”. Czy racja słuszna – o to się spierać nie będziemy; omijając wszakże owe wywody o zasługach rodu, krótko zbędziemy rzecz całą, powołując się na źródła dziejowe.
Heraldyk byłby w niemałym kłopocie, gdyby mu przyszło rozstrzygnąć rzecz o nazwisku i herbie Stempkowskiego. Czy Stępkowski, czy Stempkowski, a znaleźliśmy i Stąpkowskich. Czy się pieczętował Junoszą, czy używał herbu Suche Komnaty? I nad tą kwestią przejdźmy, mówiąc parlamentarnie, do porządku dziennego. Subtelności, wynikające z brzmienia nazwy, odłożymy na stronę, bo za wskazówkę w przyjęciu odmiany posłuży nam sam bohater, mianowicie jego podpisy na licznych rozkazach regimentarskich, a więc na dokumentach noszących charakter urzędowy.
Po raz pierwszy spotykamy się z nazwiskiem Stempkowskiego w końcu XVI stulecia. Oto w roku 1598 Krzysztof Radziwiłł, hetman litewski, ustępował dobra „Połońskie” (Połonne z przyległościami) „Hrehorowi Sanguszkowi Koszerskiemu”; inwentarz tych posiadłości wciągnięty został do ksiąg grodzkich łuckich, a na nim umieścił swój podpis, obok podstarościego, Maksym Stempkowski, zapewne pisarz; należał on, jak i wszystka inna szlachta miejscowa, do kościoła wschodniego, był Rusinem, toż do dziś sporo tego nazwiska pośród kleru prawosławnego spotykamy reprezentantów. Linia ta najwcześniej zlachciała, toteż o Stempkowskich odtąd coraz częściej w dziejach ziemi wołyńskiej. Tak w r. 1606 Mateusz jest podstarościm łuckim – skromny to bardzo urząd – ale już w siedemnaście lat później ziemianie, zebrani w tymże mieście, w instrukcjach danych posłom… na sejm, w dziale zatytułowanym petita i o protoplastach p. Józefa nie zapomnieli: „Prosić – napisano w nich – króla jegomości za p. Stempkowskim, podczaszym wołyńskim, który na wszystkie ekspedycje syny swoje, to jest: Gabriela pierwej do Wołoch, a potem z królewiczem jegomościa do Moskwy z niemałym sumptem wyprawował i tam to wszystko zostało; potem drugiego, Daniela, z nieboszczykiem hetmanem do Wołoch, a ten tam już zginął ze wszystkim; trzeci też zaś , na dworze króla jegomości lat kilka poczty stawiąc – i do tego czasu: prosić ichmość panowie posłowie mają… aby onym nagrodził krwawe zasługi ich”. Zdawałoby się, że obaj starsi bracia zginęli, jeden w wyprawie moskiewskiej, drugi pod Cecorą; pokazało się wszakże, że średni tylko poległ, a pierworodny dostał się jeno w pęta, w lat kilka bowiem powrócił pod rodzinną strzechę. Po zgonie Zygmunta III szlachta wołyńska pospieszyła do Łucka na sądy kapturowe, a między zebranymi spotykamy dwóch synów podczaszego: Gabriela, wówczas już podstolego, i Piotra stolnika wołyńskiego. W roku 1641 znowu w instrukcjach poselskich ziemianie wstawiają się za Gabrielem Stempkowskim, starostą włodzimierskim, panem na „Nieświczu” z przyległościami (majętność o dwie mile od Łucka odległa), kasztelanem bracławskim (został nim w roku 1638), wyliczone tu są jego merita: „z odwagą zdrowia a utratą substancji stawał zawsze, odprawował komisje moskiewskie”; toż samo powtarza się i w r. 1652: „zalecony dość ze swoich zasług w ojczyźnie, że miasto wdzięczności, przez czaty ustawiczne funditus w swoich zniesiony posiadłościach". Tego to Gabriela dzieje domowe opisał Przeździecki w monografii noszącej nazwę jego rodowego majątku – ponure i krwawe, ale w onych czasach powszednie. Syn jego obrany w roku 1650 posłem na sejm z ziemi wołyńskiej, a w r. 1653 z województwa kijowskiego. Po Gabrielu został kasztelanem bracławskim Stefan, który umarł w r. 1674. Do tejże rodziny należał i Jan Ludwik, biskup kamieniecki, rządy jego przypadły w bardzo smutnym okresie inkursji kozackiej; diecezja leżała w gruzach, ledwie kilka świątyń poza Kamieńcem – extra muros, i to w powiecie czerwonogrodzkim – egzystowało. Biskup układał żałośne listy pasterskie, nawoływał do odbudowywania domów bożych; ale jak tu było o tym myśleć, kiedy i parafian brakło, całe bowiem osady ognistym podmuchem krwi chciwy watażka poniszczył. Umarł ten Stempkowski w r. 1660 w Kamieńcu, nie doczekawszy lepszej doli. Spotykamy jeszcze o kilku z członków tej rodziny dość szczegółową wzmiankę pod r. 1712. Trzej bracia rodzeni (Stefan, Jan i Teodor), warcholą się z małżonką Ułasa Szysznarowicza Synhajewskiego, zabrali jej oni część wioski Moszki, położonej pod Berdyczowem, korzystając ze śmierci dziedzica, „zeszłego przez zabicie kozackie”, a kobieta sama poradzić sobie nie umiała.
W r. 1722 na widownię dziejową występuje p. Jakub, kasztelan żarnowski, którego zasługą chyba to było, że siedział na kasztelanii całych 42 lat, umarł bowiem w r. 1764. Miał dwie żony – pierwszą Hannę Henrykowską, drugą Teresę Geszowównę, córkę generał-majora; z ostatniej został mu syn Jan, a z tamtej Józef, bohater niniejszego opowiadania.
Ojciec posiadał majątek w Halickiem i cicho na glebie siedział, bo nie miał się na czym rozpędzać; młodzieńcy więc, liznąwszy trochę nauki, zapewne u jezuitów lwowskich, rzucili się w świat szeroki szukać doli lepszej.
Los zbliżył Józefa z Franciszkiem Ksawerym Branickim. Obaj kasztelanice, obaj chudopachołkowie, a do hulaszczego życia mający pęd niemały, przypadli sobie do serca. Dla Stempkowskiego ten stosunek z późniejszym hetmanem był prawdziwie opatrznościowym, tak samo jak dla Branickiego zbliżenie się do stolnika litewskiego i pobyt z nim w Petersburgu. Po powrocie Poniatowskiego z wycieczki nad Newę, młodzi kasztelanice żarnowscy poznali się z nim bliżej. Nie było to dobrane towarzystwo, ale właśnie dlatego, że niedobrane, więc trwalsze. Stanisław, eks-ambasador i wówczas podobno już eks-kochanek, posiadał wysokie wykształcenie, subtelną ogładę salonową, a etykietalny, choć serdeczny, reprezentował w tym kółku żywioł cywilizacyjny. Towarzysze mu schlebiali nieustannie, kłaniali się, podziwiali. Szczęśliwy! oko wysoko postawionej kobiety spoczęło na nim.
Poniatowski nie mógł egzystować bez nieustannych owacyj; przecież sam pisze o sobie w tej prawie epoce: „Tak lubię być kochanym i chwalonym, że gdyby obawa śmieszności i znajomość świata nie nauczyły mnie powściągać się w tym względzie, stałbym się nadzwyczajnie próżnym.”
Branicki drugie zajmował miejsce w tym kółku, zakrawał on trochę na kosmopolitycznego awanturnika. Odwagi szalonej, brawury prawdziwie polskiej, zuchwały do wściekłości, nie znosił żadnego oporu. Ogłady miał dosyć, znał dobrze języki, z szablą u boku przebiegał już nieraz Europę, dla płci pięknej nieobojętny, ale w romansie nie widział ani celu, ani potrzeby życia, wyżej może uciechy kielicha stawiał nad rozkosze miłości, naturalnie uwieńczonej sukcesem. Łączył go bliski ze stolnikiem stosunek. Poniatowski umizgał się do jego siostry Elżbiety, która miała wielki wpływ na brata, a większy jeszcze na kochanka. Starsza od obydwu – w r. 1750 już była matką, kiedy stolnik kończył ledwie lat 17, a przy tym energii męskiej. Żona dwóch wojewodziców, smoleńskiego a potem mścisławskiego, słynęła z piękności pod koniec panowania Augusta III. Z sercem wylanym dla „Stasia”, słodziła mu niejedną chwilę i dopiero znacznie później stała się jednym z najboleśniejszych cierni w tej ciężkiej, choć z zamiłowaniem dźwiganej koronie.
Otóż do koła tego należeli i Stempkowscy. Jan modelował się na wzór stolnika, Józef na wzór p. Franciszka . Pierwszy – układny, grzeczny, skromny, nadskakujący, więcej słuchał jak mówił, nabierał poloru, zakochany był w zawodzie dyplomatycznym; drugi rycerskie umiłował rzemiosło, ale ducha wojennego rzeczywiście nie nosił w sobie, tylko w formie cały utonął. Rubaszny i posuwisty, polskiego stroju nie zrzucił do zgonu, czuprynę podgalał, z dykteryjkami się nosił, a te właśnie jovialitates jednały mu potem stronników, pomagały do popularności. Szlachta, na kresach szczególnie, przepadała „za tłustymi żartami” pana wojewody.
Branicki po zgonie ojca wziął chorągiew pancerną; pan Józef, zapatrzony w niego, także postarał się o rotmistrzostwo i służył w cudzoziemskim autoramencie. Był to mężczyzna średniego wzrostu, dobrze zbudowany, twarzy, otwartej i przyjemnej, a zwracał na siebie i z tego jeszcze względu uwagę, że zawiesiste wąsy jego dwojaką posiadały barwę: jeden był ciemny, a drugi lnianego koloru. Naturalnie, że rotmistrzem był dla parady, toteż przede wszystkim podczas wielkich uroczystości występował. Wypadek zdarzył, że pierwszy konterfekt Stempkowskiego w tym marsowym stroju przeszedł do potomności.
Oto starosta kaniowski, znany Bazyli Potocki, rozkochawszy się w unii, wziął w szczególną opiekę bazylianów poczajowskich, którym tyle świadczył, że do dziś zakonnicy modlą się tam za jego duszę, choć już nie należą do zjednoczonego obrządku… Starosta, jak o tym wiemy z dziejów, zbudował klasztor, zbudował cerkiew, wreszcie zakrzątał się około koronacji cudownego obrazu, który to akt odbył się z niezwykłą uroczystością na początku panowania Stanisława Augusta; p. Józef wystąpił podczas festynu na czele swojej chorągwi. Potocki polecił niezdarnemu malarzowi unieśmiertelnić ową chwilę, a ksiądz rytownik w Berdyczowie produkcję tę na bibulastych arkuszach powtórzył. Pierwszą osobą na czele zbrojnego orszaku jest właśnie Józef Stempkowski.