- promocja
Strażnicy Cytadeli. Księga Axlin - ebook
Strażnicy Cytadeli. Księga Axlin - ebook
W świecie pełnym potworów ocalenie może zapewnić tylko ta księga!
Świat, w którym żyje Axlin, jest nękany przez potwory. Niektóre atakują podróżnych na drogach, inne napadają i niszczą wioski, ale są też i takie, które wślizgują się do domów, by porwać śpiące dzieci. Axlin, która od najmłodszych lat żyje w strachu, że w każdej chwili może paść ich ofiarą, postanawia dowiedzieć się jak najwięcej o potworach i spisać swoją wiedzę w księdze, która stanie się swego rodzaju podręcznikiem i posłuży innym ludziom za ochronę.
Jednak wkrótce okazuje się, że jeśli dziewczyna naprawdę chce kogoś uratować, będzie musiała opuścić rodzinną wioskę i ruszyć w podróż po wielkim i niebezpiecznym świecie.
Podczas wędrówki odkryje rzeczy, których wcześniej nie była sobie w stanie nawet wyobrazić.
Kategoria: | Dla dzieci |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8057-389-5 |
Rozmiar pliku: | 1 000 B |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Stworzeń, które budziły w Axlin grozę, było sześć rodzajów: galopony, miękotki, plątygi, kłączaki, karkolce i kościokrady. Bała się ich, odkąd sięga pamięcią, i dlatego nigdy nie brała pod uwagę możliwości, że za otaczającą jej wioskę palisadą mogłyby istnieć inne potwory.
Jej dotychczasowa wizja świata uległa zmianie w dniu, w którym poznała Ixę i Rauxana.
Axlin miała wtedy dziewięć lat i uczestniczyła już aktywnie w życiu swojej społeczności. Kiedy wartownicy zapowiedzieli przybycie gości, rzuciła na ziemię koszyk zapełniony do połowy strączkami groszku, które zrywała, i podobnie jak inne dzieci pobiegła w stronę bramy. Ponieważ utykała na jedną nogę, jak zwykle dotarła na miejsce ostatnia, ale nie zwróciło to niczyjej uwagi.
Dorośli trzymali dzieci w bezpiecznej odległości od wejścia, mimo że wartownicy nigdy nie otwierali wrót wewnętrznych bez uprzedniego zamknięcia bramy zewnętrznej. Wszyscy stali w pełnym wyczekiwania napięciu. Bardzo rzadko ktoś odwiedzał osadę. Zwykle docierali do niej handlarze, którzy z narażeniem życia podróżowali od wioski do wioski i oferowali różne towary oraz produkty żywnościowe trudne do zdobycia na danym terytorium. Jakież więc było ogólne zaskoczenie, gdy oczom wszystkich ukazała się około dwunastoletnia dziewczyna oraz nieco młodszy od niej chłopiec. Dzieci z osady zignorowały fakt, że młodym przybyszom towarzyszył dorosły mężczyzna. Wszystkie, łącznie z Axlin, głośno dały upust swojemu zdziwieniu i przerażeniu. Nixi wybuchła płaczem.
Dziewczyna stanęła w miejscu i rozejrzała się ze zmieszaniem.
– Porwą ją plątygi, porwą ją plątygi... – szlochała Nixi. Mały Pax, który nie rozumiał, co się wokół niego dzieje, też zaczął płakać.
Axlin przytuliła ich oboje do siebie w geście pocieszenia, nie mogąc jednak oderwać wzroku od nowo przybyłej. Nigdy nie widziała tak długich i tak jasnych włosów jak jej. Przejechała nieśmiało ręką po swojej głowie, ledwo wyczuwając pod palcami porastający skórę meszek.
– Ixo! – odezwał się chłopiec, podchodząc do blondynki. – Co się dzieje? Dlaczego te łyse dzieci tak nam się przyglądają?
On też miał na głowie niepokojąco rude kręcone włosy. Axlin zastanawiała się, jak to możliwe, że oboje mimo to wciąż utrzymywali się przy życiu.
Przez tłum gapiów przedarł się Tux i stanął z założonymi rękami przed przybyłymi. Miał prawie trzynaście lat i wkrótce powinien opuścić chatę przeznaczoną dla dzieci, żeby zamieszkać z dorosłymi.
– Nie możecie nosić długich włosów – stwierdził stanowczym tonem. – Jeśli chcecie tutaj przenocować, musicie je ściąć tak jak my.
Ixa wydała z siebie okrzyk przestrachu i zebrała włosy w dłonie, jakby chcąc ochronić je przed zdradzieckimi zamiarami „łysych dzieci”.
– A kim ty jesteś, żeby wydawać nam rozkazy? – postawił się rudzielec.
Tux stał nieruchomo i milczał.
– Nie obcinamy włosów dla kaprysu – odezwała się Xeira cichym głosem, nie za bardzo rozumiejąc, dlaczego musi wyjaśniać coś oczywistego. – Tylko tak możemy się ustrzec przed porwaniami przez plątygów. A może znacie inny sposób?
– Plątygów? – powtórzyli jednocześnie zaskoczeni przybysze.
– Ixo, Rauxanie – zawołał nagle mężczyzna, który przybył z nimi i do tej pory był zajęty rozmową z Vexusem, przywódcą osady.
Axlin zauważyła, że on też nie przestrzega zasad dotyczących włosów. Chociaż nie miał ich zbyt długich, jego broda wymagała pilnego strzyżenia.
Podszedł do swoich młodych towarzyszy i rzucił smutne spojrzenie na „łyse dzieci”.
– Musicie ogolić głowy – oświadczył. – W tej wsi to obowiązkowe.
Oczy Ixy wypełniły się łzami, a Rauxan zrobił obrażoną minę, ale żadne z nich nie zaprotestowało. Wszyscy musieli przestrzegać zasad panujących w osadach. To nie podlegało dyskusji.
Pozostałe dzieci ruszyły za nimi z zaciekawieniem i przyglądały się w milczeniu, kiedy golono im włosy. Ixa powstrzymała płacz, kiedy jej blond kosmyki zaczęły opadać na ziemię wokół niej. Siedziała w milczeniu, blada i przerażona.
Wieczorny posiłek, zgodnie ze zwyczajem, jedzono przed zmrokiem. Podczas gdy inni krzątali się przy stołach, Axlin podeszła do miejsca, gdzie obcięto gościom włosy. Spomiędzy zamiecionych w kąt rudych loków Rauxana i pozostałości po brodzie dorosłego przybysza, o którym już wiedziała, że ma na imię Umax, wyciągnęła blond kosmyk Ixy. Nie miała pewności, po co to robi. Sama nigdy nie zapuściłaby tak długich włosów. Krążyła jej jednak po głowie myśl, której nie była w stanie pojąć.
Dziewczyna z długimi włosami... Ci ludzie... Wciąż żyli.
To miało jakieś znaczenie, które jeszcze się wymykało tokowi rozumowania Axlin. Ukryła kosmyk razem ze swoimi innymi cennymi skarbami i kuśtykając, dołączyła do biesiadników.
Dwoje młodych gości nie przyłączyło się przy kolacji do dzieci. Poważni i milczący usiedli przy Umaxie, próbując przywyknąć do swojego nowego wyglądu.
Tymczasem dzieci z osady obrały ich sobie na główny temat rozmów.
– Jak to możliwe, że mieli długie włosy? – zapytała wciąż zdziwiona Xeira. – Kim oni są? Skąd się tu wzięli?
– Podobno ich wioska została zniszczona kilka tygodni temu – powiedział Tux szeptem, żeby mały Pax i Nixi go nie usłyszeli. – Tylko ich trojgu udało się przeżyć.
Axlin i Xeira spojrzały na niego z mieszaniną przerażenia i współczucia.
– Czy to były plątygi?
– Nie sądzę – stwierdził Tux. – Być może tam, skąd pochodzą, w ogóle ich nie ma.
– Są miejsca, gdzie nie ma plątygów? – zapytała Axlin zafascynowana, znów gładząc się po głowie i zastanawiając się, czy mogłaby zapuścić włosy.
– Nie wiem. To możliwe.
– Nawet jeśli nie było plątygów – mruknęła Xeira – istnieją tam inne potwory, których nie byli w stanie pokonać.
Dzieci popatrzyły na Ixę i Rauxana. Teraz, gdy wiedziały o tragedii, która ich dotknęła, przestali wydawać się im tak bardzo wyniośli.
– Potwory mogą to zrobić? – zapytała nieśmiało Axlin. – Są w stanie zniszczyć całą wieś?
Dzieci wymieniły zaniepokojone spojrzenia.
– Zdarzyło się to już kilka razy – odpowiedziała Xeira – ale nam to nie grozi. Wiemy, jak się bronić przed wszystkimi potworami.
Wkrótce jednak miała się przekonać, że się myliła.
Ixę i Rauxana posłano na noc do chaty dla dzieci. Nie protestowali, bo ich rodzinna osada była zorganizowana w ten sam sposób: z dala od ogrodzenia, w samym centrum wznosił się najbezpieczniejszy, najsolidniej zbudowany i najlepiej chroniony dom. To właśnie tam mieszkały dzieci do trzynastego roku życia oraz matki z noworodkami. Kiedy jednak niemowlęta kończyły pierwszy rok, kobiety wracały do chat zamieszkałych przez dorosłych, które tworzyły pas ochronny wokół centralnej, gdzie młodszymi opiekowali się starsi. W ten sposób dzieci dorastały, nie mając pewności, kim są ich rodzice, a rodzice szybko tracili więź emocjonalną ze swoim potomstwem. Dzieci traktowały się jak rodzeństwo, a dorośli byli rodzicami dla nich wszystkich.
Kiedy Ixa i Rauxan przybyli do wioski, w chacie mieszkało pięcioro dzieci oraz Kalax i jej trzymiesięczne niemowlę. Mieszkańcy starali się ze wszystkich sił chronić tak nieliczne najmłodsze pokolenie. Chociaż nigdy nie mówiło się o tym otwarcie, starsze dzieci dobrze wiedziały, że przeżyć do osiągnięcia dorosłości i powiększyć społeczność to niezwykle trudne zadanie.
W chacie czekały na gości gotowe posłania. Ixa rozejrzała się podejrzliwie po pomieszczeniu. Spojrzała na sufit i krzyknęła z przerażeniem:
– Nie możemy tutaj spać, Rauxanie!
Chłopiec podążył za jej wzrokiem i zrozumiał jej strach. Pozostałe dzieci musiały przekonywać ich przez dłuższą chwilę, żeby zostali. Nie mogły zrozumieć, co ich tak wystraszyło.
– Co to jest sieć przeciwko śluzonom? – dopytywała się Nixi.
– Co to są śluzony? – zapytała z kolei Axlin.
Przybysze patrzyli na nich z niedowierzaniem.
– Nie wiecie?
Nie mieli szansy usłyszeć odpowiedzi, bo w tym samym momencie do chaty weszła Kalax i kazała wszystkim położyć się spać. Dzieci zaczęły posłusznie i w milczeniu przygotowywać się do snu według obowiązujących zasad. Rozległ się szmer głosów, kiedy goście wyjęli ze swojego bagażu po parze grubych, brzydkich skarpet, które wydzielały intensywny zapach, i nie zwracając uwagi na zakłopotane spojrzenia swoich gospodarzy, założyli je szybkimi ruchami.
Ixa upewniwszy się, że jej stopy są odpowiednio zabezpieczone, uniosła wzrok na przyglądające się jej dzieci.
– Przeciw palcochłonom – oznajmiła, jakby to było oczywiste.
– Pal-cio-cho-nom – wyseplenił Pax.
Tux pokręcił głową.
– Nie wiem, o czym mówisz.
Ixa poczuła wzbierającą w niej złość.
– Nie wierzę ci. Widziałam, że ta dziewczynka kuleje. – Wskazała na Axlin. – Zaatakowały cię palcochłony, prawda? Nie musisz się wstydzić, że straciłaś palce. W naszej osadzie przeżyli ludzie w dużo gorszym stanie niż ty.
Powiedziała to w dobrej wierze, ale Axlin zareagowała podejrzliwie.
– Dziękuję bardzo, ale nie brakuje mi żadnego palca – odparła, cofając się na swoim posłaniu.
Ixa uznała to za prowokację.
– Nie wierzę ci – powtórzyła i rzuciła się w kierunku dziewczyny. – Pokaż mi.
Po krótkiej szarpaninie udało się jej wyciągnąć spod koca bosą stopę Axlin i uniosła ją, żeby dokładniej jej się przyjrzeć.
– Przestań, przestań, łaskoczesz mnie – zachichotała Axlin.
Pax też się roześmiał, myśląc, że to jakaś zabawa, ale nikt mu nie zawtórował.
– Widzisz? – odezwała się Xeira, nieco zirytowana. – Axlin ma wszystkie palce. Nie kuleje z winy jakichś tam palcochłonów.
– Zaatakował ją kłączak, kiedy miała cztery lata – wyjaśnił Tux.
Zakłopotana Ixa wypuściła z ręki stopę Axlin.
– Och, przykro mi – wyszeptała.
Najwyraźniej wiedziała, o czym mowa, ale Tux uznał, że powinien jej to dokładniej wyjaśnić.
– Złapał ją za kostkę i chciał wciągnąć pod ziemię. Porwałby ją, gdyby Vexus nie zauważył go na czas. Udało mu się ją złapać, ale potwór oplątał ją tak mocno, że zmiażdżył jej kostkę. Od tamtego czasu kuleje.
– Przykro mi – powtórzyła Ixa.
Axlin okryła się kocem i pogrążyła we wrogim milczeniu. Kalax postanowiła zaprowadzić porządek.
– Przed snem nie rozmawiamy o potworach – przypomniała. – A szczególnie w obecności najmłodszych. Za chwilę zgaszę światło, więc kładźcie się i już nie gadajcie.
Dzieci posłusznie wykonały jej polecenia. Kobieta zgasiła lampę i przez dłuższą chwilę słychać było tylko odgłos zachłannego ssania wydawany przez niemowlę, potem beknięcie, krótkie kwilenie i w końcu dziecko zasnęło.
W odróżnieniu od Axlin, która nie mogła przestać myśleć o tym, co im powiedziała Ixa. Śluzony? Palcochłony? Nigdy o nich nie słyszała. Na samą myśl, że istniały nieznane jej potwory, przed którymi nie potrafiła się bronić, poczuła strach.
Po chwili usłyszała w ciemności szept Tuxa.
– Ixo? Śpisz?
– Nie – odpowiedziała dziewczyna też szeptem.
– Ja też nie – odezwał się Rauxan.
– Ani ja – dodała Xeira.
– A Kalax i maluchy? – kontynuował Tux. – Zasnęli już?
Rozległ się szelest pościeli i ktoś wstał, żeby się upewnić. Axlin zacisnęła mocno powieki. Mając dziewięć lat, nie była pewna, czy zostanie włączona do kategorii „maluchów”, a chciała się dowiedzieć, co knuje Tux.
– Wszyscy śpią – powiedziała cicho Xeira. Zgodnie z podejrzeniem Axlin nie zaprosili jej na swoje tajne zebranie. – Dlaczego pytasz?
Tux nie odpowiedział od razu. Axlin czekała zaintrygowana, udając, że jest pogrążona w głębokim śnie.
– Te palcochłony, o których wspomniałaś, Ixo... – zaczął w końcu chłopiec. – Jakie one są?
Pozostałe dziewczyny wstrzymały oddech, czekając na odpowiedź z mieszaniną przerażenia i fascynacji. Tymczasem odezwał się Rauxan:
– Nigdy ich nie widziałem, chociaż słyszałem je kilka razy.
– A ja widziałam jednego – powiedziała Ixa. – Próbował się okręcić wokół moich stóp, a kiedy go kopnęłam, uciekł pod łóżko. Było ciemno, więc nie przyjrzałam się mu dokładnie.
– Jakiej był wielkości? – zapytał Tux.
– Mniej więcej jak szczur. Tyle że w przypadku palcochłonów ich wielkość nie jest najważniejsza – przerwała.
Nikt nie miał odwagi zachęcić jej, żeby mówiła dalej.
– Palcochłony – odezwała się po chwili – przychodzą w nocy, kiedy wszyscy śpią. Bez względu na liczbę zastawionych na nie pułapek lub przeszkód w końcu i tak zawsze udaje im się dostać do domów. Wślizgują się do łóżka i zaczynają odgryzać ci palce u stóp, a ty nie zdajesz sobie z tego sprawy, bo nic nie czujesz. W ich ślinie jest zawarty składnik uśmierzający ból, więc się nie obudzisz. W ten sposób mogą grasować przez całą noc. Zjadają ci najpierw palce, potem resztę stopy, kostki, łydki... Niektórzy budzą się w porę i tracą tylko kilka palców. Inni, pozbawieni nóg, wykrwawiają się w swoich łóżkach o wschodzie słońca.
Dzieci słuchały jej w niemym przerażeniu. Skulona pod kocem Axlin poczuła przeszywający ją dreszcz. Przyciągnęła do piersi kolana, chcąc chronić stopy przed nieznanym wrogiem.
Wtedy odezwał się Rauxan:
– Jedyne, co przed nimi chroni, to specjalne skarpety z owczej wełny moczone w soku z cebuli. Stąd ich dziwny zapach, który jednak odstrasza palcochłony. Jeśli potwory wejdą do łóżka, a ty wcześniej założysz skarpetki tak, żeby nie mogły ci ich zdjąć, spróbują dobrać się do twoich palców przez wełnę, ale prędko zrezygnują, bo nie znoszą smaku cebuli, a od kontaktu z wełną szczypią je nosy.
Dzieci zaśmiały się cicho.
– Nie wiemy, czy tak rzeczywiście jest – dodała Ixa. – Ale z pewnością nie lubią naszych skarpetek. Każdy mieszkaniec naszej wioski poczuł kiedyś, jak palcochłony dobierały się do ich stóp, a jednak większość z nas na szczęście na tym nie ucierpiała, co oznacza, że skarpetki naprawdę działają.
– My wyczuwamy obecność plątygów w nocy – przyznał Tux. – Skradają się między łóżkami jak cienie i przesuwają łapami po naszych twarzach i głowach, w poszukiwaniu włosów. Ich palce są wilgotne i zimne. Masz wrażenie, że cię głaszczą, ale ich dotyk jest okropny. Jeśli jednak je poczujesz, najlepiej udawaj śpiącego, bo jak nie masz włosów, zostawią cię w spokoju.
Pozostałe dzieci cicho przytakiwały, podczas gdy przybysze słuchali z przerażeniem.
– A co się stanie, jeśli znajdą dziecko z długimi włosami? – odważył się zapytać Rauxan.
– Nie ma dla nich znaczenia, czy to dziecko, czy dorosły – odparła Xeira. – Chwytają za włosy i wloką do swojej nory, żeby go pożreć. Jeśli cię dorwie plątyg, możesz płakać, krzyczeć i kopać do woli, ale już się nie uwolnisz. Poza tym te potwory poruszają się tak szybko, nawet ciągnąc swoją ofiarę, że nikt nie jest w stanie ich dogonić i uratować porwanego. Ludzie, których zabrały, nigdy nie wrócili.
– Słyszałem – wtrącił się Tux – że kiedyś patrol odkrył norę takiego stwora. Strażnikom udało się go zabić, a wśród szczątków jego ofiar naliczyli sto dwanaście czaszek dzieci i dorosłych.
Axlin odetchnęła głęboko. Nigdy wcześniej nie słyszała tej historii.
– To jakaś plotka, Tuxie – zaprotestowała Xeira. – Nigdzie nie było takiej wielkiej osady.
– Masz rację, ale jeśli plątyg żył tam od wielu lat, może nawet wieków... Mógł porwać tak dużo ludzi. Jednak nie liczba znalezionych w norze kości była najgorsza.
– Ach, nie?
– Nie. Potwór zachował też ich włosy. Zwisały na linach, uporządkowane według odcienia – od najjaśniejszego do najciemniejszego. Sto dwanaście czaszek i sto dwanaście skalpów. Plątyg zostawił je sobie na pamiątkę.
Dzieci wstrzymywały oddech, jakby chciały się wsłuchać w kroki skradających się w mroku potworów.
– Właśnie dlatego w naszej osadzie golimy włosy – zakończył Tux. – Odkąd zaczęliśmy to robić, plątygi nikogo stąd nie porwały.
– Mimo to wciąż przychodzą od czasu do czasu – dodała Xeira. – Wyczuwamy ich obecność, dotykają naszych twarzy, a czasami słyszymy nawet ich oddechy blisko naszych uszu. Głaszczą nas po głowie i próbują złapać za włosy, ale nie mogą. I wtedy odchodzą.
Ixa i Rauxan słuchali uważnie. W końcu dziewczyna powiedziała:
– Teraz rozumiem, dlaczego nalegaliście, żebyśmy zgolili włosy, i jestem wam za to wdzięczna. W naszej wiosce nigdy nie słyszeliśmy o plątygach.
– Ale znamy kłączaki – bronił się Rauxan, jakby czuł się do tego zobowiązany. – A wy nie mieliście pojęcia o palcochłonach.
– Czy to właśnie one zniszczyły waszą osadę? – dopytywał się Tux.
– Tuxie! – zbeształa go Xeira, ale przybysze nie poczuli się urażeni.
– Nie – odpowiedziała cicho Ixa. – To były zdechlemy. Zaatakowały pewnego bardzo mglistego poranka. Jak zwykle rozpaliliśmy ogniska, żeby je odstraszyć, ale nagle spadł rzęsisty deszcz i zgasił ogień. Podczas gdy próbowaliśmy wzniecić go na nowo, potwory odkryły dziurę w palisadzie i przedostały się do wioski. Całym wygłodniałym stadem. Uszliśmy z życiem tylko dlatego, że nagle słońce wyszło zza chmur i zdechlemy uciekły przed ostrym światłem. Pożarłyby nas co do jednego, gdyby mgła utrzymała się trochę dłużej.
Zapadło milczenie. Tux i Xeira pierwszy raz słyszeli o zdechlemach, ale nie mieli odwagi zadawać pytań. Axlin drżała z przerażenia.
– Zabiły dziewiętnaście osób – ciągnął Rauxan dziwnie beznamiętnym głosem, jakby poprzez opisywanie faktów oswajał lęk. – Trzynastu dorosłych i sześcioro dzieci. Przeżyło nas troje i dwoje innych dorosłych, których straciliśmy podczas podróży. Mężczyznę porwały mokrołaki, a kobietę dopadły karkolce.
Głos Rauxana wyraźnie przygasł. Z posłania obok Axlin usłyszała ciche łkanie Ixy i ogarnął ją jeszcze większy strach. Wydawało jej się, jakby trawił ją od środka. Po krótkiej ciszy Tux chciał coś dodać, ale w tej samej chwili rozległ się głos Kalax, która spała na sienniku przy wejściu:
– Jeszcze nie śpicie? Co się stało?
– Nic, Kalax – odpowiedział Tux. – Nowi tęsknią za swoim domem.
– To naturalne – odpowiedziała szeptem kobieta. – Postarajcie się być cicho i zasnąć, żeby nie obudzić maluchów.
Tej nocy już nikt więcej się nie odezwał. Przybysze, wyczerpani z nadmiaru emocji, w końcu zasnęli. Tymczasem Axlin nie mogła zmrużyć oka. Obce dzieci zasiały w jej umyśle nowe lęki, jakby strach, który czuła każdego dnia, już jej nie wystarczał. Poruszała nagimi stopami, marząc o wełnianych skarpetkach odstraszających palcochłony, chociaż do tej pory nie były jej potrzebne. Jej myśli wypełniły nowe stworzenia, powiększając listę koszmarów: zdechlemy, śluzony, mokrołaki. Nie miała pojęcia, jak wyglądają, ani jakimi perfidnymi sposobami zabijają ludzi. To jednak nie czyniło ich mniej strasznymi – wręcz przeciwnie.2
Wielu mieszkańców osady było przekonanych, że troje przybyszów pozostanie z nimi na stałe. Lokalna społeczność chętnie przyjmowała nowych członków, zwłaszcza jeśli byli silnymi i zdrowymi dorosłymi, jak Umax, chłopcami – jak Rauxan, ale przede wszystkim dziewczętami, które wyrosną na płodne kobiety, jak Ixa.
W pierwszych dniach po przybyciu obcy starali się zintegrować oraz poznać miejscowe zasady i sposoby postępowania.
Dzieci nie pytały już więcej Ixy i Rauxana o znane im potwory, Axlin jednak o nich nie zapomniała. Po przeżytej tragedii najrozsądniej było skupić się na przyszłości i próbować jak najszybciej wrócić do normalnego życia.
Tymczasem Umax ogłosił, ku ogólnemu zaskoczeniu, że kiedy tylko odzyskają siły, ruszą w dalszą podróż. Dzieci natychmiast otoczyły Ixę i Rauxana, domagając się od nich wyjaśnień.
– Dlaczego odchodzicie? – zapytała zrozpaczona Xeira. – To jest bardzo niebezpieczne! Miejscem dzieci są wioski, a nie drogi.
Pozostali się z nią zgodzili. Przekroczenie bramy i powrót do dzikiego świata roztaczającego się po drugiej stronie palisady wydawały im się samobójstwem.
– Jeśli opuścicie osadę, pożrą was potwory – jęknęła Nixi, zalewając się łzami.
Wtedy Ixa też się rozpłakała.
– Nie chcę odchodzić! – wyznała ze smutkiem. – Bardzo się boję!
Xeira przytuliła ją, żeby ją pocieszyć, a pozostałe dzieci patrzyły zmieszane, nie bardzo wiedząc, co powiedzieć. Rauxan stał przy Ixie w milczeniu, starając się zapanować nad drżeniem dolnej wargi.
– To niesprawiedliwe – parsknął Tux i odszedł od nich szybkim krokiem.
– Tuxie! Tuxie, czekaj! Gdzie idziesz? – zawołała Axlin.
– Porozmawiać z Umaxem!
– Nie przekonasz go do zmiany zdania! – ostrzegł go Rauxan, ale chłopak zignorował jego słowa.
Axlin kulejąc, ruszyła za Tuxem. Nikt do nich nie dołączył.
Dogoniła go w domu Oxisa. Umax, który tam był, przerwał rozmowę ze starcem, żeby wysłuchać Tuxa.
– ...I nie możesz zabrać Ixy z powrotem na szlak – mówił chłopak z zapałem. – Tu będzie o wiele bezpieczniejsza...
– Rozumiem twoją troskę, Tuxie – przerwał mu Umax – ale żadna osada nie jest bezpieczna. Nawet wasza.
Tux wziął głęboki oddech, a Axlin oparła się o framugę drzwi, próbując ochłonąć po wysiłku. Zajęło chwilę, zanim dotarły do niej słowa Umaxa. Osady nie były bezpieczne? To nie mogła być prawda. Pierwszą rzeczą, jakiej uczono wszystkie dzieci, było to, że na terenie chronionym przez wysokie palisady jest bezpieczniej niż gdziekolwiek indziej.
Jednak z drugiej strony Umax pochodził z wioski bardzo podobnej do tej... osady, która została zaatakowana i zniszczona przez potwory. Jego wątpliwości wydawały się więc do pewnego stopnia uzasadnione.
Axlin poruszyła się niespokojnie. Ona też ich nie miała, zanim nie pojawiło się tych troje obcych.
– Może wsie nie są bezpieczne – odpowiedział wreszcie Tux – ale drogi tym bardziej.
– To prawda. Jednak potwory w końcu zniszczą wszystkie ludzkie wioski, jedna po drugiej. To tylko kwestia czasu. Najlepszą więc rzeczą, jaką możemy zrobić, jest uciec jak najdalej stąd i odnaleźć miejsce, gdzie wszystko jest inne.
– Takie miejsce nie istnieje...
– Ależ tak. Nazywają je Cytadelą. Jesteś jeszcze bardzo młody, ale gdy dorośniesz, może i ty opuścisz tę wioskę i wyruszysz na jej poszukiwanie.
Tux energicznie pokręcił głową.
– Nigdy stąd nie odejdę – oświadczył. – Nawet jeśli miałbym zginąć, walcząc z potworami. Nie zamierzam uciekać jak tchórz.
Axlin wstrzymała oddech, ale Umax nie wydał się zezłoszczony. Pokręcił tylko głową, lekko się uśmiechając.
– Zmądrzejesz, jak dorośniesz, chłopcze. Jak każdy z nas. Jeśli tylko potwory na to pozwalają.
Tux był lekko zaskoczony reakcją mężczyzny. Spodziewał się innej.
– Cóż – powiedział w końcu – jeśli chcesz kontynuować swoją podróż, oczywiście nic mi do tego. Ale dlaczego zabierasz ze sobą Ixę i Rauxana? Nie mogą tu zostać, jeśli chcą?
Umax milczał przez chwilę, zanim odpowiedział:
– Są ostatnimi ocalałymi ludźmi z mojej osady. Jestem za nich odpowiedzialny i nie mogę ich porzucić.
– Jak długo będziecie podróżować w poszukiwaniu tej Cytadeli?
– Dopóki do niej nie dotrzemy, dopóki damy radę wędrować albo dopóki nie padniemy ofiarą potworów. A teraz wybacz, Tuxie... ale mamy z Oxisem kilka spraw do załatwienia.
Chłopak prychnął z irytacją i wściekły wybiegł z chaty. Axlin wciąż stała w progu, próbując zrozumieć wszystko, co powiedział Umax.
Ixa i Rauxan naprawdę mieli odejść... I prawdopodobnie na zawsze. Chociaż przebywali w wiosce zaledwie od kilku dni, Axlin wiedziała, że wszyscy będą za nimi tęsknić. Wnieśli powiew świeżości, stali się cudownym wydarzeniem w szarym życiu mieszkańców.
W zamyśleniu przyglądała się Umaxowi i Oxisowi, którzy powrócili do rozmowy.
Oxis był najstarszym mężczyzną we wspólnocie. Według Tuxa miał co najmniej pięćdziesiąt lat, ale Axlin w to wątpiła. Nie znała nikogo, kto żyłby tak długo.
Oxis nigdy nie opuszczał osady. Z tego, co wiedziała, w młodości przeżył cudem atak stada kościokradów, które zabiły pozostałych członków wyprawy poza wioskę. Podobnie jak w przypadku Axlin, poniesione obrażenia fizyczne uniemożliwiły mu poruszanie się tak sprawnie jak inni. Oxis chodził o lasce i ledwie mógł zrobić parę kroków bez jej pomocy, dlatego byłby ciężarem podczas wyjść do świata zewnętrznego.
Za każdym razem, kiedy Axlin przypominała sobie tę historię, zastanawiała się, co poczułby ten starzec, gdyby z jakiegoś powodu ponownie stanął oko w oko z potworami. Co by pomyślał na widok twardej zbroi, którą kościokrady robiły sobie ze szczątków swoich ofiar. Czy wpatrywałby się w ludzkie czaszki chroniące głowy tych obrzydliwych stworzeń i zastanawiał się, które należały do jego poległych towarzyszy? Czy jego czaszka podzieliłaby los tamtych, gdyby owego popołudnia nie uśmiechnęło się do niego szczęście?
W rzeczywistości to, że nie mógł już więcej wychodzić na patrole, wyszło mu nawet na dobre. Całkiem nieźle gotował, wyrabiał narzędzia i naprawiał uszkodzone przedmioty, dzięki czemu na swój sposób pozostał użyteczny dla wspólnoty.
Umax opowiadał dalej o swojej podróży, ale wydawało się, że Oxis go nie słucha. Axlin to zdziwiło, bo zawsze był bacznym słuchaczem. Tym razem jednak skupił całą uwagę na przesuwaniu dziwnego podłużnego przedmiotu po czymś, co przypominało plik cienkich arkuszy przytwierdzonych do skórzanego wspornika, który położył sobie na kolanach. Gesty starca były tak niezwykłe, że Axlin nagle zapytała, zaskakując dwóch mężczyzn:
– Co robisz, Oxisie?
Starzec spojrzał na nią lekko zdenerwowany, że ktoś znów mu przerywa.
– Teraz ty, Axlin? Nie masz nic lepszego do roboty?
– Co to jest? – dopytywała się dziewczyna. – Nigdy nie widziałam czegoś podobnego. Do czego to służy?
Oxis jednak wyrzucił ją bezceremonialnie ze swojego domu.
Axlin przestała więc zaprzątać sobie tym głowę, bo los Ixy i Rauxana martwił ją w tamtym momencie bardziej niż dziwne zachowanie starego człowieka.
Nie tylko dzieci błagały Umaxa, żeby przemyślał ponownie swoją decyzję. Kilku miejscowych dorosłych, z Vexusem na czele, próbowało przekonać go, by pozwolił Ixie i Rauxanowi zostać. Doszło do drobnej sprzeczki, kiedy Umax zasugerował, że prośba jest podyktowana oczywistą chęcią osiągnięcia korzyści przez mieszkańców osady, którzy chcieli zatrzymać „jego” dzieci. Vexus się wściekł, ale po interwencji pozostałych dorosłych Umax przeprosił za swoje słowa.
Yulixa zaproponowała, żeby zaczekali na jakiegoś handlarza i wyruszyli w drogę z nim i jego eskortą. Umax jednak odrzucił ten pomysł, mówiąc coś, co Axlin, która przysłuchiwała się uważnie dorosłym, zapamiętała na zawsze, mimo że w tamtej chwili było to dla niej nie do końca zrozumiałe:
– Jeśli zostaniemy jeszcze kilka dni, nie będziemy w stanie stąd odejść.
Ku przerażeniu dzieci, Vexus westchnął i zgodził się ich puścić.
– Odprowadzimy was do najbliższej wioski – powiedział. – Sami nie przeżyjecie po drodze.
Umax na początku odmówił, aby nie nadużywać gościnności mieszkańców osady ani nie mieć na sumieniu możliwych ofiar. Vexus pozostał jednak nieugięty.
Pozostało im zatem ustalenie szczegółów.
Dwa dni później o świcie Umax, Ixa i Rauxan wyruszyli z wioski. Towarzyszył im Vexus i trzej inni mężczyźni. Pozostali mieszkańcy pożegnali się z nimi krótko. Wszystko, co było do powiedzenia, zostało już powiedziane poprzedniego wieczora. I chociaż każdy wiedział, że mogą się widzieć ostatni raz w życiu, nie wolno było tracić czasu, jeśli grupa ekspedycyjna chciała dotrzeć w bezpieczne miejsce przed zmrokiem.
Axlin stała nieruchomo, wpatrując się w bramę, która zamknęła się za wędrowcami. Była przyzwyczajona do tego, że dorośli wyruszali na poszukiwanie jedzenia, ale nigdy do tej pory nie widziała dziecka opuszczającego osadę. Przerażenie dosłownie ją sparaliżowało. Wiedziała, że przebyli daleką drogę i udało im się przeżyć, ale to jej nie uspokajało. W głębi serca zdawała sobie sprawę, że już nigdy ich nie zobaczy.
– Chodź, Axlin – powiedział Tux, szturchając ją delikatnie, żeby się ruszyła.
Dziewczyna odwróciła się plecami do bramy i dopiero tracąc ją z oczu, poczuła się trochę lepiej.
Wioska stała się bardzo cicha po pożegnaniu wędrowców. Czas dłużył się Axlin, jakby ktoś go rozciągnął. Mimo że spędzili z Ixą i Rauxanem tylko kilka dni, chata dla dzieci wydawała się bez nich bardziej pusta.
Mieszkańcy wioski musieli pracować znacznie ciężej, żeby zrekompensować nieobecność Vexusa i jego towarzyszy. I jakby wyczuwając, że wspólnocie brakuje kilku najsilniejszych członków, dwa dni później kościokrady próbowały zburzyć palisadę. Dorośli ruszyli do walki, mając do dyspozycji ograniczone środki do obrony, a dzieci zabarykadowały się w chacie, drżały ze strachu i szlochały w ciszy. Wiedziały dokładnie, co mają robić w takich sytuacjach. Kościokrady często napadały na osadę, którą obronić mogło tylko wysokie ogrodzenie i wartownicy. Karkolce i galopony zwykły czaić się na otwartym terenie, nigdy nie atakowały dobrze strzeżonych ludzkich enklaw. Z kolei kłączaki, miękotki i plątygi... miały swoje sposoby, żeby przedostać się do wiosek, i nie było na to rady.
Bitwa tego dnia była dłuższa i bardziej zażarta niż zwykle. W pewnej chwili dzieci zaczęły się obawiać, że potworom uda się pokonać obrońców osady. W końcu jednak Nanaxi otworzyła drzwi chaty i oznajmiła, że niebezpieczeństwo minęło.
– Tuxie, Xeiro, pomóżcie naprawiać szkody i opatrzyć rannych – poprosiła.
Axlin domyśliła się, że jak zwykle powinna zająć się maluchami. Wyszła z chaty, trzymając na rękach dziecko Kalaxi, i poprowadziła Nixi i Paxa w kierunku ogrodu, żeby się pobawili w cieniu drzew owocowych i wyciszyli emocje.
Przewinęła niemowlę, a dzieci grały w berka. Nagle Nixi przewróciła się i zraniła w kolano. Axlin położyła noworodka na kocu, aby przemyć ranę dziewczynce. Zabrało jej to tylko chwilkę. Bobas leżał, tam gdzie go zostawiła, więc uspokojona, połaskotała go w nos, żeby go rozśmieszyć.
Wtedy Nixi zapytała:
– Gdzie jest Pax?
Axlin wstała, żeby się rozejrzeć. Zauważyła, że Pax beztrosko się oddala, podrygując i się śmiejąc, jakby usłyszał jakiś dowcip. Zmrużyła oczy, zaniepokojona jego dziwnym zachowaniem. I wtedy dostrzegła małe, okrągłe, kolorowe kształty, podskakujące wokół jego stóp.
Serce zamarło jej w piersi.
Miękotki.
– Pax! – krzyknęła. – Paaax!
Chłopiec jej jednak nie słyszał. Zajęty był zabawą z tymi małymi, puszystymi stworzonkami z długimi ogonami, których koniuszki przypominały wielobarwny płomień.
Małe dzieci uwielbiały miękotki. Stworzenia wspinały się na nie, skakały wokół nich, łaskotały je i bawiły się z nimi, dopóki nie zyskały ich zaufania. A potem...
Wszystkim bardzo wcześnie wbijano do głowy, że nie należy ufać miękotkom. Dlatego panowało powszechne przekonanie, że cztero-, pięciolatek będzie świadomy niebezpieczeństwa i ucieknie od nich, zamiast się z nimi wygłupiać.
Najwidoczniej jednak maluchy albo jeszcze tego nie zrozumiały, albo łatwo zapominały o przestrogach.
Przerażona Axlin rzuciła się w pogoń za chłopcem.
– Paaax! – krzyczała. – Paaax! Wracaj!
Chłopiec spojrzał na nią przez chwilę, zdziwiony, ale miękotki zaczęły podskakiwać wyżej, natychmiast przyciągając z powrotem jego uwagę. Pax wydał z siebie okrzyk radości i pobiegł za nimi, próbując je złapać.
Axlin przeklęła w duchu swą skręconą stopę, irytującą powolność i niezdarność. Próbowała przyspieszyć kroku, rozpaczliwie wołając chłopca.
– Paaax! Paaax!
Miękotki prowadziły go w określonym kierunku. Kiedy zachwycony Pax doszedł za nimi aż do pnączy fasoli, Axlin straciła go z oczu. Zawołała go ponownie, ale potknęła się i upadła.
Z przerażeniem ujrzała, jak ostatni miękotek otwiera nagle monstrualnie wielką paszczę najeżoną zębami.
Axlin poczuła, jakby jej wnętrze rozerwał lodowaty pazur przerażenia.
W tej samej chwili, kiedy próbowała się podnieść, nie zważając na tępy ból zranionej stopy, przestała słyszeć śmiech Paxa.
Potem dotarły do niej jego krzyki.
Zaczęła czołgać się najszybciej, jak mogła, żeby dotrzeć do malca, zanim będzie za późno. Ale była powolna, zbyt powolna...
Za krzakami fasoli chłopiec wył z przerażenia i bólu. Axlin ujrzała oczami zalanymi łzami bezsilności postać, która wyprzedziła ją z godną pozazdroszczenia zwinnością i szybkością. Rozpoznawszy Nanaxiego, usiadła z ulgą na ziemi, wiedziała bowiem, że dorosły uratuje Paxa... Nagle zawodzenie chłopca ustało, a przerażony okrzyk Nanaxiego potwierdził jej najgorsze obawy.
Szlochając, nawoływała chłopca. Do Nanaxiego podbiegli inni dorośli i potwierdzili dramatyczny finał. Dziewczyna wstała niezgrabnie z ziemi i chciała do nich podejść, ale Yulixa zastąpiła jej drogę.
– Nie, Axlin, nie idź tam...
Próbowała wyszarpać się z objęć kobiety.
– Muszę go zobaczyć – szlochała. – Cokolwiek się stało, muszę go zobaczyć, bo to moja wina, to moja wina... – majaczyła jak w gorączce, kiedy ciągnęli ją do chaty dla dzieci i kładli do łóżka.
Przez resztę dnia bardzo płakała, wołała Paxa, a nawet zaczęła okładać samą siebie, żeby się ukarać za brak odpowiedzialności i nieporadność. Dorośli zmieniali się przy czuwaniu przy niej, nie wspomnieli o Paxie, ani nie robili jej wyrzutów. Dzięki naparom, które jej podawali, w końcu się uspokoiła i zasnęła.
Spędziła dwa dni w łóżku, starając się odzyskać równowagę. W półśnie docierały do niej szepty dorosłych i dzieci. Słyszała komentarze o śmierci Paxa, którego nie zdołano uratować przed drapieżnością miękotków, oraz o szczęśliwym powrocie oddziału Vexusa.
Również o sobie.
– Biedna Axlin... Nie powinniśmy zostawiać jej samej z trójką małych dzieci. Ma tylko dziewięć lat.
– Nie mieliśmy wyboru. Było nas bardzo mało i właśnie odparliśmy atak...
– Gdyby Umax i dzieci zostali u nas...
– Mieli prawo odejść. Taką podjęli decyzję. Może Vexus nie powinien wystawiać nas na niebezpieczeństwo, eskortując ich. Przecież byli dla nas zupełnie obcy.
– W każdym razie musimy zaakceptować, że Axlin nie może i nie będzie w stanie robić tego samego co inni.
– Wiemy o tym o dawna. Nigdy nie weźmie udziału w patrolu, ale...
– Doskonale wiesz, że nie chodzi o umiejętność szybkiego biegania w świecie za ogrodzeniem.
– To nie jest wina Axlin.
– Wiem, ale nie mogę przestać myśleć, że gdyby to była któraś z pozostałych dziewcząt, może Pax żyłby nadal.
Axlin nigdy się nie dowiedziała, kto to powiedział ani czy naprawdę usłyszała te słowa, czy był to tylko głos jej sumienia.
Pewnego popołudnia do jej uszu dotarła rozmowa, która ją zaintrygowała.
– Nie uważam, żeby to był dobry pomysł. Powinna urodzić dzieci, jak wszystkie płodne kobiety we wspólnocie.
Wciąż zaspana, otworzyła leniwie oczy i z trudem przekręciła głowę. Na tle zachodzącego słońca rozpoznała sylwetki Oxisa i Vexusa stojących w progu chaty.
– Axlin nie jest jeszcze dojrzałą kobietą – argumentował starzec – ale jest inteligentna. Nauczy się czytać, zanim będzie mogła rodzić dzieci. Potem może pogodzić oba obowiązki. Wiesz dobrze, że nigdy nie pójdzie z wami na patrol, nawet gdy skończy się jej wiek rozrodczy. Nie może biegać.
– Hmm – mruknął Vexus.
– Nie będę żył wiecznie – nalegał Oxis. – Wolisz, żebym wybrał sobie na ucznia kogoś całkowicie zdrowego?
– Może w ogóle go nie potrzebujesz.
– Słucham?
– Twoja profesja jest już przestarzała. Dzisiaj nikt nie rozumie księgi, którą przechowujesz, Oxisie.
– Właśnie dlatego chcę nauczyć Axlin, jak ją czytać.
Półprzytomna dziewczyna próbowała zrozumieć, o czym mówią. Używali jednak słów, które były jej zupełnie nieznane.
– Po co, jeśli nikt inny nie będzie tego rozumiał?
– Mogłaby wam ją przeczytać na głos. Sam bym to robił, gdyby ktoś z was okazał zainteresowanie. Mógłbym nawet was wszystkich nauczyć czytać...
– Mamy ważniejsze rzeczy na głowie, Oxisie.
– Ale wiedza, którą zawiera ta księga...
– Wiedzę czerpiemy z doświadczenia.
– W księdze osady przekazujemy doświadczenie naszych przodków!
– Mylisz się. Nasi przodkowie nauczali swoje dzieci, a one przekazywały swoją wiedzę kolejnemu pokoleniu, aż do naszych czasów. My uczymy naszych potomków tego, czego nauczyliśmy się od naszych rodziców. Dlatego dzieci nie mogą tracić czasu na litery i księgi. Powinny się nauczyć, jak przetrwać i być użytecznymi dla społeczności. Na nic im czytanie, jeśli pożrą je potwory.
Oxis wydawał się oburzony, ale nic nie odrzekł.
– Możesz uczyć Axlin, jeśli chcesz. Chociaż to nie ma sensu. Oczywiście pod warunkiem, że nie będzie zaniedbywała swoich obowiązków – powiedział Vexus nieco łagodniejszym tonem. – Każdy z nas ma wyznaczoną rolę w społeczności i ona dobrze o tym wie.
Ostatnie słowa Vexusa rozpłynęły się w myślach Axlin, kiedy ponownie zapadła w głęboki sen. Gdy się obudziła, ledwie pamiętała zasłyszaną rozmowę. Wiedziała tylko, że Vexus i Oxis mówili o jej przyszłości, i podejrzewała, że dziwna propozycja starca stanowiła swego rodzaju karę za to, że miękotki porwały Paxa, kiedy się znajdował pod jej opieką.
Gdy poczuła się lepiej i gorączka ustąpiła, przy jej łóżku nie było dorosłych. Tymczasem ujrzała Tuxa, Xeirę i Nixi, gotowych, żeby zaoferować jej wsparcie.
– Pax...? – wydusiła z siebie.
Troje dzieci spojrzało po sobie, jakby wcześniej uzgodniły między sobą, co odpowiedzieć.
– Jak dobrze, że się obudziłaś, Axlin. Mamy dobrą wiadomość: Yulixa spodziewa się dziecka. Urodzi się jesienią – odezwał się Tux.
Nikt nie wspomniał o Paxie. Kiedy Axlin znów zaczęła uczestniczyć w życiu wioski, domyśliła się, że został skremowany, opłakany i pożegnany, kiedy ona dochodziła do siebie. Teraz życie toczyło się dalej. Nie mogli pozwolić, żeby ból ich sparaliżował. Każdego dnia trzeba było walczyć, by potwory ich nie pokonały.