-
W empik go
Strażnicy - ebook
Strażnicy - ebook
To nie jest typowy kryminał - choć są zwłoki, jest zagadka, jest policjant i jest nawet zaginiony dziennikarz śledczy lokalnej gazety. Kryminał jest tym przypadku tylko formą i środkiem. To nie jest powieść o toruńskich Żydach, zawłaszczeniu ich mienia, a tym bardziej powieść o torunianach i Toruniu, i ich bezwzględności. Bo ona mogła mieć miejsce w Toruniu i mieć miejsca nie musiała. W tej książce brakuje głównego bohatera. Tylko niektóre wątki nawiązują do prawdziwych wydarzeń. Większość to fikcja - to przede wszystkim poszukiwanie człowieka i jego miejsca na Ziemi, wśród rodziny, znajomych, przyjaciół, na ulicy, na klatce schodowej lub w mętnej wiślanej wodzie i zastygłym spojrzeniu topielca.
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7859-962-3 |
Rozmiar pliku: | 2,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
– Powiedz mi, że mnie tak bardzo kochasz, jak nigdy nikogo nie kochałeś na całym świecie, jak bonie dydy, jak Matkę Boską Częstochowską, jak matkę i ojca, jak… – mówiła coraz ciszej i ciszej. Jej głos mieszał się z leniwie śpiewającymi ptakami, których trele wydobywały się z gorących trzewi. Siedzieli w słońcu, które buchało na nich żarem i lało potoki ognia.
Złapał ją za biodra i przyciągnął do siebie. Ich rozpalone usta przywarły do siebie. Pocałunek był słony. Wszystko dookoła się kleiło. Znów widział w jej oczach dzikie zwierzę. Czasami siadali naprzeciw siebie. Na kanapie. Po kilkunastu sekundach jej twarz się zlewała. Widział tylko jej oczy. Tygrysie.
Usiedli. Rozpięła sukienkę. Nie miała stanika. Spoconymi dłońmi złapał jej piersi od dołu. Pasowały idealnie do jego dłoni, jakby były dla nich stworzone. Potem powoli palcami zataczał kręgi wokół brodawek. Był coraz bliżej i bliżej, ale ich nie dotykał. Wpił się w jedną z nich ustami i delikatnie zaczął lizać. Zamknęła oczy. Byli tylko oni, jej rosnące brodawki, klejące się do ciała parne powietrze, woda delikatnie uderzająca o brzeg, śpiewające ptaki i mnóstw much.
Zrobiło mu się niedobrze. Od kilku dni czuł się tak, jakby cały czas na głowie siedział mu mały Chińczyk. Miał muszki przed oczami.
– Kochanie, co się z tobą dzieje?! – zapytała przerażona.
Patrzył tylko w jeden punkt na Wiśle. Nie mógł od niego oderwać wzroku. Strach sparaliżował jego całe ciało. Nie mógł przełknąć śliny.
Wrzasnęła. Po chwili zwymiotowała. On stanął na równe nogi kilka metrów od brzegu. Między trzcinami na delikatnych falach tańczyła odcięta głowa. Gorące powietrze falowało. Było prawie bezwietrznie. Wszystko to, co ich otaczało w jednym momencie na kilka minut wstrzymało oddech. Denat miał wpółotwarte powieki, pod którymi były już puste oczodoły i mocno rozchylone usta, z których wystawał oleisty i ciemny muł. Sprawiały wrażenie, jakby się uśmiechał. Wokół głowy krążyło mnóstwo much. Choć rozkład był już daleko posunięty, po rysach twarzy było jednak widać, że głowa należała do mężczyzny. Skóra była szara i śliska. W usta miał wetkniętą niewielką foliową torebkę z papierowym zawiniątkiem. List.2.
Pół godziny później radiowóz wyruszył w kierunku Starówki. Karol siedział na tylnym siedzeniu. Ostatni raz jechał radiowozem w latach 80., kiedy milicjanci zgarnęli go razem z kolegami z manifestacji pod pomnikiem Mikołaja Kopernika. Warunek był jeden: miał niczego nie komentować i słuchać się poleceń funkcjonariuszy. Drugim autem jechali kryminalni, którzy mieli wziąć po drodze ślusarza. Podjechali pod wejście. Przez Szeroką, mimo mrozu, przetaczały się tłumy pieszych. Strumień ludzi rozlewał się na całej długości deptaka, a później w dość niejasnych okolicznościach zanikał i rozmywał się przy Wielkich Garbarach.
Karolowi serce uderzało w rytm ciężkich kroków na drewnianych schodach. Ślusarz już doskonale wiedział, którędy ma się dostać do mieszkania Mikołaja. Gdyby nie Karol, musiałby się nieźle napocić przy antywłamaniowych drzwiach, za które Mikołaj dał kilka tysięcy złotych. Do mieszkania można było się dostać tylnymi drzwiami. Mało kto wiedział, ale w kamienicy była druga, niewielka klatka schodowa od strony oficyny. Można się było dostać na nią od podwórza lub przechodząc przez strych. Wybrali strych, gdzie akurat schło pranie sąsiadki Mikołaja z naprzeciwka.
Ślusarz szybko uporał się z dwoma zamkami. Dwaj policjanci, którzy weszli jako pierwsi, poczuli uderzenie gorąca. W środku było prawie jak w saunie. Odkręcone na maksa wszystkie kaloryfery. Mikołaja nigdzie nie było. Szukali wszędzie. W szafach, pod łóżkami. Zero śladu. Mieszkanie wyglądało jak z katalogu. Stylowo urządzone. Nowoczesne. Na ścianach wisiały wielkie obrazy z nachlapaną, kolorową farbą. Mnóstwo przestrzeni. Niewiele mebli. Absolutny porządek. Wszystko było niemal pod linijkę. Mikołaj był pedantem. To również miał po matce. Codziennie sprzątał inną część mieszkania. Na stoliku pośrodku salonu leżał telefon. Mikołaj bez niego nigdzie się nie ruszał. – O mój Boże – westchnął Karol.
Nagle zrobiło się wielkie zamieszanie. Policjanci usłyszeli jakiś hałas w przedpokoju. Ktoś mocował się z zamkiem. Wszyscy tam ruszyli. Karol trzymał się z tyłu. Policjanci trzymali ręce na pistoletach.
Drzwi się otworzyły. Stała w nich niska kobieta po pięćdziesiątce. Aż podskoczyła na widok policjantów. – O Jezu! Co się stało?! – wydarła się. Od razu było słychać, że to Ukrainka. – Ja tu tylko sprzątam co tydzień.
Policjanci w mundurach od razu zaczęli przesłuchiwać sprzątaczkę, a Karol chodził po mieszkaniu krok w krok za kryminalnymi. Milczeli. Szukali jakiegokolwiek punktu zaczepienia. Jakiejś rysy. Jakiegoś tropu.
– Czy coś zniknęło z mieszkania? – starszy aspirant zapytał Karola.
– Nie wiem, rzadko tu bywałem – odpowiedział Karol, rozglądając się dokoła. – W poprzednim mieszkaniu Mikołaj miał mnóstwo papierów. Segregatorów. Książek. Gromadził wiele materiałów. Tego mi tu brakuje.
– Mówię ci, w Toruniu to zawsze ich ciągnie coś do Wisły. Tracą głowę nad rzeką – mruknął starszy aspirant, kiedy Karol wyszedł na chwilę do łazienki. – Jedziemy na dworzec. A ci niech się wezmą za sąsiadów. Na rano załatw nurków.