- W empik go
Strażnicy wrót. Jaga i stalowy chochoł - ebook
Strażnicy wrót. Jaga i stalowy chochoł - ebook
W pierwszym tomie, aby wyjść cało z opresji, wystarczyła tylko sprawna różdżka i grupka magicznych przyjaciół u boku. Tym razem to za mało, bo wróg czai się wewnątrz domu na orlich nogach. A może jest nim sam dom?
Tytułowa bohaterka książki, Jaga – córka uzdrowicielki i hodowcy chat na kurzych nogach – zostaje złotą rączką w Domu Niespokojnej Starości dla Magicznych Stworzeń prowadzonym przez słynnego czarnoksiężnika Twardowskiego. Pradawna potężna siła budzi się i chce znów panować na Ziemi. Młoda czarownica wraz z grupą przyjaciół: Borowym, Kręćkiem i Nocnicą przemierzy zaułki grodu Kraka, zarówno tego dobrze nam znanego, jak i tego ukrytego przed naszymi oczami, oczami zwyklaków, by znaleźć sojuszników, odkryć tajemnice rodu smoków i ocalić świat.
Kategoria: | Dla dzieci |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8299-027-0 |
Rozmiar pliku: | 3,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Przez chwilę Pompon był trochę obrażony, że spacer się kończy, ale gdy Marcel zapinał smycz, kudłaty kundelek machał już swoim rosochatym ogonem. Zakręcił się w kółko jak bączek, owijając smycz wokół nóg chłopca. Marcel wpadł w zaspę, a Pompon zaszczekał wesoło, jakby się z niego podśmiewał. Marcel wcale się nie śmiał. Wygrzebał się z zaspy i z ponurą miną ruszył w stronę wejścia do bloku.
Tuż przy skrzynkach na listy minął sąsiadkę spod trójki. Pani Janina w jednej ręce trzymała laskę, a w drugiej smycz, na której prowadziła jamniczkę Fionę. Na jej widok Pompon dosłownie dostał szału i zaczął oszczekiwać ją z prędkością karabinu maszynowego. Przy tym pociągnął chłopca tak mocno, że ten musiał się złapać metalowej skrzynki, żeby nie upaść. Jamniczka nie pozostała dłużna Pomponowi i zaczęła jazgotać. Marcela od razu rozbolała od tego głowa.
– Lepiej trzymaj tego psa! – zajazgotała staruszka podobnie jak jej jamnik.
Marcel przyciągnął Pompona do siebie i prawie rozpłaszczył się na ścianie, żeby przepuścić sąsiadkę mruczącą coś jeszcze o dzieciach, których nie ma kto wychowywać. Paradne! To chyba ją ktoś powinien wychować! I jej okropnego psa! Chłopiec zdjął kurtkę, strzepując z kaptura całą zaspę śniegu, który natychmiast zamienił się w mokrą plamę na podłodze. Pompon oczywiście musiał wskoczyć w tę plamę, a potem biegał dookoła, zostawiając na podłodze odciski łap. Marcel zmarszczył brwi.
Irenka siedziała na kanapie i oglądała kreskówkę. Mokre buty, kurtkę i czapkę, w których wróciła z przedszkola, porozrzucała na dywanie.
– Zanieś to do przedpokoju – powiedział surowo Marcel.
– Bo co? – odezwała się jego siostra.
– Bo jajco.
– Jajco to na Wielkanoc, a na Boże Narodzenie to chyba raczej śledź! – skwitowała Irenka, ale posłusznie odniosła ubrania.
Potargała Pompona za uchem i pozwoliła, żeby polizał ją w piegowaty nos.
– Weź mu się nie daj tak lizać. To niehigieniczne – burknął Marcel. – Myślisz, że zliże ci piegi?
– Wcale nie! Myślę, że to od tego robi się ich więcej! – odgryzła się Irenka, która lubiła swoje złote piegi na nosie i policzkach. Kiedyś naliczyła ich czterdzieści jeden, a ostatnio czterdzieści trzy. Więc może to rzeczywiście przez Pompona.
Marcel nie przepadał za swoimi piegami, których miał mniej, ale za to ciemniejsze, podobnie jak włosy w kolorze ciemnej czekolady, a nie karmelu jak u Irenki.
Pies wskoczył na kanapę i otrzepał się ze śniegu. Irenka pisnęła i aż zaniosła się od śmiechu. Tyle radości było w tym psie! Zawsze potrafił ich rozweselić.
– Tata jest u siebie? – zapytał Marcel i usiadł obok siostry.
Irenka kiwnęła głową.
– Śpi – powiedziała. – Pewnie jest zmęczony.
– Ale czym zmęczony? – żachnął się Marcel. – Przecież jest na urlopie! Tata nigdy tyle nie spał!
– Jodłowy Tata tyle nie spał! – sprostowała Irenka i przewróciła oczami.
Marcel westchnął. Co ona znowu wymyśla!
– Jaki znowu Jodłowy Tata? Co ty wygadujesz?
– Jodłowy Tata mieszkał w Domu pod Jodłami. A gdy przenieśliśmy się do bloku, zamienił się w Blokowego Tatę. Ktoś go zaczarował. Dlatego jest taki smutny i nic mu się nie chce. Ale można go odczarować – wyjaśniła Irenka, zupełnie jakby mówiła coś oczywistego.
Marcel uchylił drzwi od sypialni taty. Leżał na łóżku przykryty kocem, spod którego wystawały dziurawe skarpetki. Ten widok Marcela nie rozczulił. Przeciwnie: sprawił, że w gardle znów pojawiła się gula lęku. Kiedyś tata nigdy nie założyłby takich skarpetek. Wszystko, co było dziurawe i podarte, natychmiast wyrzucał do śmieci. Ale to było kiedyś. I to kiedyś wydawało się dawniejsze niż druga wojna światowa. A nawet starożytny Egipt.
Skrzypnięcie drzwi musiało go obudzić.
– Dobrze się czujesz, tato? – zapytał Marcel.
– Tak – odparł tata, ale miało to ewidentnie tyle wspólnego z prawdą, co dziurawe skarpetki z eleganckim garniturem, który kiedyś wkładał do biura.
– Przyprowadziłem Irenkę z przedszkola... – zaczął chłopiec. – I wyprowadziłem Pompona... Byłeś w sklepie?
– W sklepie? – zdziwił się tata, jakby chodzenie po zakupy nie było czymś normalnym. I jakby jeszcze rano, gdy Marcel pytał go, czy pójdzie do spożywczaka, nie obiecał, że to zrobi. – Przepraszam. Jestem... strasznie zmęczony.
Marcel nagle poczuł, że gdzieś w jego wnętrzu pojawia się uczucie, które tym razem nie było lękiem. Pulsowało w rytmie jego serca, coraz szybciej, jakby ta mała gula lęku zmieniła się w drgającą ognistą kulę.
– No dobrze, ja pójdę – rzucił szybko. – Co mam kupić?
– Co chcesz – odparł tata, a potem usiadł na łóżku. Był blady. Zapatrzył się w padający za oknem śnieg. – Coś do jedzenia – wykrztusił. – Bułki. Na kanapki do szkoły – westchnął, jakby powiedzenie tego wyssało z niego całą energię.
– Jutro już nie ma szkoły – powiedział Marcel.
– Dlaczego? – zdziwił się tata.
– Bo przecież są ferie. – Znów zdenerwował się Marcel.
– Ferie?
– Tak. Ferie świąteczne. Aż do stycznia. Bo zbliżają się święta.
– Ach. No tak. Święta.
I nie dodał już ani słowa. Marcel zamknął drzwi i poszedł do kuchni. Za nim oczywiście Pompon, który usiadł przed pustą miską i wpatrywał się w chłopca, machając ogonem.
– Ty żarłoku! – Chłopak się uśmiechnął i nasypał psu obfitą porcję karmy, zauważając przy okazji, że jedzenie się kończy.
W puszce z pieniędzmi zostały dwa banknoty, dwudziestka i dycha. I kilka drobnych monet. Tata będzie musiał jednak wstać i iść do bankomatu. Na dzisiejsze zakupy wystarczy, ale trzeba będzie dokupić jedzenie dla Pompona, a poza tym przecież nadchodzą święta... Mama już dwa tygodnie przed Wigilią zaczynała gromadzić zapasy...
„Przecież my tego wszystkiego nie zjemy, Haniu”, śmiał się wtedy tata. Miał gruby, gardłowy śmiech, przy którym poruszało się całe jego ciało: brzuch, ramiona, nawet uszy! Marcel tak dawno nie słyszał tego śmiechu.
– Idę do sklepu! – obwieścił.
– Kupisz choinkę? – spytała Irenka z nadzieją w głosie.
– Nie – odparł Marcel. – Mamy za mało pieniędzy!
– Za mało pieniędzy na choinkę? Chyba jesteś głupi! – wrzasnęła.
– Nie będzie żadnej choinki. W ogóle nie będzie żadnych świąt! – krzyknął Marcel w odpowiedzi.
Nie odwrócił się, bo gdyby tak zrobił, zobaczyłby, że Irenka natychmiast się rozpłakała. Zawsze ryczała, gdy nie mogła dostać tego, czego chce. Dzieciak! Powinna już wiedzieć, że w życiu nie jest lekko. Im prędzej to zrozumie, tym lepiej.
Marcel w ciągu tego roku nauczył się robić zakupy, bo tata często nie miał siły, żeby iść do sklepu. Chłopiec nawet to lubił. Czuł się wtedy taki dorosły!
Sklep wypełniony był ludźmi, którzy pchali przed sobą wózki pełne towarów. Ech. Bakalie, masa do makowca, czekoladowe mikołaje w kolorowych sreberkach, nutella... Cóż, nie kupi żadnej z tych rzeczy. Będzie musiał się nieźle nagimnastykować, żeby zmieścić się w skromnym budżecie.
Przy stoisku z rybami kłębiły się tłumy. Biedne karpie jeden po drugim lądowały w plastikowych torbach. Marcel wzdrygnął się z obrzydzenia. Tego akurat nie było mu żal. Jego zdaniem karp miał zapach zabagnionego jeziora.
Wkładał do koszyka kolejne towary, przeliczając w myśli, czy wystarczy mu pieniędzy. Dołożył czekoladę. Irenka się ucieszy. W końcu święta tuż, tuż.
Już nie gniewał się na siostrę. Trudno, żeby nie chciała choinki i tego wszystkiego. Musiał pamiętać, że jest od niego młodsza. Powinien być dla niej wyrozumialszy.
Ale gdy już udało mu się dojść do kasy, usłyszał: „trzydzieści jeden dziewięćdziesiąt”. Nie miał tyle! Spojrzał na skromne zakupy. Z czego ma zrezygnować? Jajek? Mleka? Czy karmy dla psa? Z westchnieniem odsunął na bok czekoladę.
– Bez tego – powiedział, starając się, żeby jego głos nie brzmiał piskliwie i niepewnie.
Dopiero w tym momencie zauważył, że w tej samej kolejce stoi ta okropna sąsiadka, pani Janina. Patrzyła na niego spod zmarszczonych brwi. Były cienkie i całkiem siwe, przypominały dwa groźne zygzaki. Marcel wzruszył ramionami, zapłacił i szybko wyszedł ze sklepu, żeby go nie dogoniła.
No, raczej go nie dogoni. Przecież ledwo chodzi! Zatrzymał się. Pewnie powinien jej pomóc. Nie to, żeby miał na to ochotę. Ale mama zawsze go uczyła, że trzeba pomagać starszym.
Westchnął i wlepił wzrok w wejście do marketu. Po chwili automatyczne drzwi się rozsunęły i staruszka wyszła, a właściwie wyczłapała na zewnątrz w dziwacznych, rozdeptanych bamboszach. Jakby nie mogła włożyć normalnych butów! Szła wolno, wspierając się na lasce. Reklamówkę z jeszcze skromniejszymi zakupami niż jego okręciła sobie na nadgarstku.
– Pomogę – powiedział i wziął od niej torbę.
Na szczęście do bloku nie było daleko. Nie będzie musiał spędzać zbyt wiele czasu w jej towarzystwie. Ale ona nie była tak rozmowna jak zwykle. Wyjście do sklepu musiało stanowić dla niej nie lada wysiłek i teraz skupiona była tylko na tym, żeby przesuwać po chodniku stopę za stopą.
Podprowadził ją pod samo mieszkanie. Całe szczęście, że mieszkała na parterze. Wejście po schodach mogłoby ją potwornie zmęczyć.
– Dziękuję – powiedziała staruszka, wzięła od chłopaka torbę i pogrzebała w niej. – Proszę.
Wyciągnęła w jego stronę czekoladę. Tę samą, której nie kupił!
– Co to jest? – zdziwił się chłopiec.
– Widziałam, że zabrakło ci pieniędzy.
– Wcale nie! – burknął. – Po prostu jej nie chciałem.
Pokiwała głową.
– No to weź dla siostry. Ja i tak nie mogę jeść słodyczy.
Marcel wzruszył ramionami.
– Na święta. – Staruszka się uśmiechnęła. Był to prawie niedostrzegalny uśmiech. Jakby długo go nie ćwiczyła i nie miała wprawy.
– Na jakie tam święta – odparł Marcel. – Żadnych świąt nie będzie.
Fiona szczeknęła, a Pompon, który zapewne warował przy drzwiach na pierwszym piętrze, odszczeknął w odpowiedzi. Zupełnie jakby w tej kwestii psy miały swoje zdanie.
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------