Strażniczka wspomnień - ebook
Strażniczka wspomnień - ebook
Wiesz, że przeszłości nie ma i czas patrzeć przed siebie – zwykła mawiać Katia do swojej wnuczki Cassie.
Poruszająca historia o odwadze, człowieczeństwie i miłości, która trwa nawet w najmroczniejszych czasach
W 1929 roku Katia ma 16 lat, jest otoczona rodziną i zakochana w chłopcu z sąsiedztwa. Sielankę przerywają uzbrojeni funkcjonariusze stalinowskiej tajnej policji, którzy wkraczają do wioski, siejąc strach i spustoszenie. Wkrótce po tym w tajemniczych okolicznościach znikają sąsiedzi. Właśnie rozpoczyna się jeden z najtragiczniejszych okresów w historii ludzkości – Wielki Głód.
W 2004 roku w amerykańskim Illinois trzydziestokilkuletnia Cassie wychowuje córkę i próbuje poradzić sobie z żałobą po stracie ukochanego męża. Gdy jej babcia Katia podupada na zdrowiu, młoda wdowa postanawia z nią zamieszkać. Nikt w rodzinie nie zna skrupulatnie ukrywanej przeszłości dziewięćdziesięciodwulatki. Aż do dnia, gdy Cassie odkrywa jej pamiętnik i zaczyna poznawać krok po kroku bolesne losy swoich przodków.
Jak historia babci pomoże wnuczce spojrzeć przed siebie i ponownie uwierzyć w miłość? Czy Katia odnajdzie spokój i zdąży uporać się z poczuciem winy prześladującym ją całe życie?
Oparta na prawdziwych wydarzeniach i rodzinnej historii opowieść, która niesie nadzieję, że jutro będzie lepszy dzień.
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-287-2487-7 |
Rozmiar pliku: | 3,6 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
CASSIE
Wisconsin, maj 2004
Mięśnie twarzy Cassie stawiły zdecydowany opór, lecz po chwili zmagań wargi posłusznie ułożyły się w szeroki, sztuczny uśmiech. Przed momentem do kuchni weszła Birdie i Cassie uczepiła się nadziei, że jeśli spojrzy na córkę odpowiednio promiennie, mała odpowie tym samym. Wzrok dziewczynki pozostał jednak pusty i bez wyrazu.
Cassie zdławiła gwałtowną pokusę trzaśnięcia głową o ścianę. Ogromne niebieskie oczy Birdie mocno kontrastowały z ciemnymi, rozczochranymi włosami. Rękawy różowej piżamy w księżniczki, wymarzonego prezentu na czwarte urodziny, sięgały w tej chwili połowy przedramion. Nogawki kończyły się zaraz pod kolanami. Widać tkanina się zbiegła. Chyba że to mała urosła? Może zresztą jedno i drugie. Kontrolowanie tego rodzaju wydarzeń nie szło ostatnio Cassie najlepiej.
Do dziewczynki podbiegł Harvey i ułożył się tuż przy jej stopach. Cassie wiedziała, jak przyjemnie potrafi grzać jego porośnięty zmierzwioną, brązową sierścią bok. Ogon psa zawzięcie młócił podłogę.
„Ten zwierzak zajmuje się Birdie lepiej ode mnie”, stwierdziła w duchu Cassie, po czym przetarła twarz dłońmi i zaaplikowała córce codzienną dawkę paplaniny. Nie była w stanie znieść ciszy. Milczenie pozostawiało zbyt wiele swobody wspomnieniom.
– Dzień dobry! Dobrze się spało? Co chcesz na śniadanie? Mamy jeszcze owsiankę z wieczora. Są też jajka albo, jeśli wolisz, zrobię ci komosę z owocami i miodem.
Cassie jako matka zawodziła na wielu poziomach, lecz nikt nie mógł jej zarzucić zaniedbywania kwestii żywieniowych. Domowa spiżarka dosłownie pękała od kupowanych w hurtowych ilościach ekologicznych produktów, a stojąca na kuchennym blacie miska z owocami zawsze oferowała przynajmniej kilka możliwości wyboru. Cassie nie wpadała w panikę, jeżeli małej zdarzyło się pójść spać bez kolacji albo zjeść na śniadanie porcję słonych krakersów, lecz z determinacją pilnowała, by dziewczynka codziennie przyjmowała odpowiednią ilość kalorii i mikroelementów. Nie było jasne, kiedy dostanie piżamkę w odpowiednim rozmiarze, nie było pewne, czy kiedykolwiek znowu się odezwie, zawsze jednak była najedzona.
Birdie wskazała kolejno palcem wyjęte przed chwilą z lodówki jajka i spoczywającą na suszarce patelnię. Cassie ustawiła patelnię na palniku, a dziewczynka podała jej maselniczkę i łopatkę.
– To ile dzisiaj? Jedno czy dwa? – spytała Cassie, przysuwając sobie jaja.
Często próbowała tej sztuczki, starała się wydusić z córki odruchową odpowiedź. Bez powodzenia. Mała nie wypowiedziała ani jednego słowa już od czternastu miesięcy, jednego tygodnia i trzech dni. I nie istniał żaden powód, dla którego ten stan rzeczy miałby ulec zmianie właśnie dzisiaj.
Birdie uniosła wieczko kartonu, wzięła po jednym jajku w każdą dłoń i podała je matce.
– Jasne. Zatem dwa. Wiesz co? Może zajmij się tostem?
Dziewczynka przedreptała do tostera i wrzuciła do środka kromkę słodowego chleba.
Kiedy jajka zaczęły skwierczeć i posykiwać na patelni, Cassie rozejrzała się po kuchni. Koszmarny rozgardiasz. Stos nieposortowanej korespondencji sięgał już tak wysoko, że niechybnie musiał się wkrótce przewrócić. W kątach w mocno niepokojącym tempie rozrastały się kłębki psiej sierści, także przepełniony kosz na śmieci rozpaczliwie domagał się uwagi. Z pewnością nie był to dom idealny. A przecież jeszcze półtora roku temu prędzej dałaby się pokroić, niż pozwoliłaby sobie i dziecku żyć w takim bałaganie.
Zauważyła wystającą spod pliku gazet pokrywę laptopa i skrzywiła się. Widok zapomnianego komputera zawsze budził wyrzuty sumienia, lecz od tamtej nocy Cassie nie była w stanie napisać nawet pół zdania. Aby nie oglądać dłużej dowodu kolejnej ze swych porażek, nakryła go ścierką, po czym zsunęła jajka na różowy plastikowy talerz, który postawiła przed siedzącą już przy stole Birdie. Mała zaczęła zajadać, a Cassie spojrzała na wsiąkające w grzankę żółtka i westchnęła. Czekał ją kolejny dzień, dokładnie taki sam jak wczoraj i przedwczoraj. Ani kroku naprzód, żadnej poprawy, bez cienia szansy na rozwój. Zdawała sobie sprawę, że musi wreszcie naprawić swoje życie, ze względu na Birdie. Sęk w tym, że nie miała pojęcia, od czego zacząć.
Ktoś zadzwonił do drzwi i Cassie zamarła. Wciąż jeszcze, mimo że upłynął przecież szmat czasu, natarczywe nawoływanie dzwonka budziło w niej odruchowe przerażenie. Ruszyła do wejścia. Zaciągając z całej siły pasek w znoszonym szlafroku, pomyślała, że gdyby opowiedziała o tym swojemu psychiatrze, stwierdziłby, że zakładanie starego szlafroka stało się dla niej mechanizmem obronnym, tarczą chroniącą przed tym, co czekało za progiem. Na taką diagnozę Cassie odparłaby zapewne, że po prostu nie chce, by ktokolwiek oglądał ją w spranej piżamie. Być może właśnie dlatego od pewnego czasu nie umawiała się na kolejne wizyty.
Otworzyła drzwi. Anna, jej matka, blada i potargana, zdobyła się na słaby uśmiech, stłumiła cisnący się na usta szloch, po czym wparadowała przez próg i zamknęła Cassie w objęciach.
– Och, Cass! Musiałam powiedzieć ci o tym osobiście. Nie chciałabym, żebyś potem sama siadała za kółko.
– O czym powiedzieć? – Zesztywniała Cassie oswobodziła się z matczynego uścisku.
– Spokojnie, nikt nie umarł – podjęła Anna. – To nic strasznego.
– Ale co się stało?
– Chodzi o Bobby.
– Bobby? – Cassie ujrzała w duchu pomarszczoną twarz swojej dziewięćdziesięciodwuletniej babci, przez wszystkich członków rodziny nazywanej Bobby, odkąd ochrzciła ją w ten sposób mała Cassie, nieradząca sobie z wymawianiem ukraińskiego wyrazu babusia.
– Babcia miała wypadek.
Serce Cassie zamarło na sekundę. Może na dwie. Starając się nie ulec panice, wzięła głębszy oddech. Niemal dokładnie te same słowa usłyszała w zeszłym roku, a moment później cały jej świat poszedł w rozsypkę.
Pozwoliła matce zaprowadzić się do stołu i ciężko opadła na krzesło.
– Cześć, kochanie. – Anna pochyliła się i pocałowała Birdie w czubek głowy.
Dziewczynka odpowiedziała babci niemym uśmiechem, po czym starannie wytarła kawałkiem tostu rozlane na talerzu żółtko.
– Stało się to już w piątek, ale nie chciałam cię martwić, dopóki nie poznałam szczegółów. – Anna zajęła miejsce obok małej.
Cassie dokonała w głowie szybkich obliczeń.
– Mamo! Piątek był dwa dni temu! Coś się stało Bobby dwa dni temu, a ty nawet nie zadzwoniłaś?!
– Przecież mówię, że chciałam ci to przekazać w cztery oczy. Kiedy się upewniłam, że nic nie zagraża jej życiu, uznałam, że najlepiej będzie, jeśli przyjadę i powiem ci sama. A dopiero dzisiaj mogłam ją zostawić.
– Mów mi wszystko. Natychmiast! – poleciła Cassie łamiącym się głosem.
– Kochanie – Anna zerknęła na wnuczkę i złożyła jej dłoń na ramieniu – babcia i mamusia muszą porozmawiać. Może pooglądasz sobie telewizję?
Dziewczynka podniosła ze stołu talerz, włożyła go do zlewu, po czym wyminęła slalomem sterty czasopism i kopert i wyszła z kuchni. Kiedy w powietrzu poniosła się dolatująca z salonu melodyjka z kreskówki, Cassie podniosła na matkę zniecierpliwione spojrzenie.
– W zeszłym tygodniu Bobby wybrała się na jeden z tych swoich spacerów – zaczęła Anna. – Zaszła znacznie dalej niż zwykle i nie wiem, zgubiła się czy coś. W każdym razie kiedy przechodziła przez ruchliwą ulicę, potrącił ją samochód.
– Babcia wpadła pod samochód? – Cassie raptownie drgnęła i wyprostowała się na krześle. – Jak to?!
– Nic jej nie jest. – Anna uniosła rękę. – Skończyło się na lekkim wstrząśnieniu mózgu i kilku szwach. Nawet niczego sobie nie złamała. W sumie to cud, że nie stało się nic gorszego.
– A gdzie jest teraz? Już w domu?
– Nie. I właśnie dlatego przyjechałam do ciebie. Powinni ją wypisać dzisiaj po południu, ale będzie jej potrzebne towarzystwo. Wiesz, ktoś, kto trochę pomoże jej koło domu.
– I chcesz przysłać Bobby tutaj? – Cassie pokiwała głową. – Do mnie?
Anna powiodła po kuchni sceptycznym spojrzeniem.
– Myślę, że to nie byłoby chyba najlepsze rozwiązanie. Stąd miałaby daleko do swoich lekarzy, w dodatku zupełnie nie zna tej okolicy. Widzisz, przyszło mi do głowy, że może potraktujesz to jako okazję dla siebie. Szansę na to, żeby wreszcie coś zmienić. Mogłabyś zostawić za sobą to miasto, ten dom i wszystkie wspomnienia. Możesz wrócić do siebie.
Cassie parsknęła śmiechem. Zawarta w tym dźwięku gorycz zaskoczyła ją samą.
– Naprawdę sądzisz, że potrafię tak po prostu wyzbyć się wspomnień? Że jeśli zamknę za sobą drzwi tego domu, dam radę żyć tak, jakby Henry’ego nigdy nie było?
– Nie, skarbie, oczywiście, że nie to miałam na myśli. – Anna łagodnie pogładziła policzek córki. – Nigdy go nie zapomnisz. Ale wydaje mi się, że może czas już zacząć od nowa, w nowym miejscu, gdzie pamięć nie będzie dla ciebie aż takim ciężarem. A ponieważ Bobby nie powinna teraz mieszkać sama, pomyślałam, że to świetna okazja, byś się do niej na pewien czas wprowadziła. A ten dom zamknij na cztery spusty i po prostu go zostaw.
– Mam zostawić dom? Całe swoje życie? – Cassie odtrąciła dłoń matki. Poczuła w gardle tępy ból, który zawsze zwiastował atak płaczu.
– Cassie, zejdźmy na ziemię. – Anna mocno ścisnęła córkę za rękę i zmierzyła ją kategorycznym spojrzeniem. Czas uprzejmości najwyraźniej dobiegł końca. – Czy możesz mi uczciwie, prosto w oczy powiedzieć, że jesteś tutaj szczęśliwa? Tu i teraz? Czy jest to ciepły i bezpieczny dom dla Birdie? Czy poza tym chaosem masz w ogóle jakieś życie?!
Cassie opadła szczęka. Mama zazwyczaj utrzymywała drzemiącą w sobie krwiożerczą bestię za barierą niezbyt subtelnych aluzji i pasywno-agresywnych uwag. Tak bezpośredni atak nie należał do jej standardowego repertuaru.
– Jeśli chcesz wiedzieć – podjęła Anna – to ja już po prostu odchodzę od zmysłów. Zamartwiam się o was obie. Bobby jest uparta. O domu opieki nie chce nawet myśleć. A ty? Nie zliczę bezsennych nocy, które spędziłam, gryząc się tym, jak sobie tu ze wszystkim radzisz. Kobieta, która straciła męża, bez względu na okoliczności, potrzebuje bliskości rodziny, żeby wrócić do zdrowia. Od dawna chcę ci pomóc, ale mi nie pozwalasz. A teraz nadarza się znakomita okazja, żebyście pomogły sobie z Bobby nawzajem, i naprawdę chciałabym, żeby to wypaliło.
– Czyli, podsumowując, chcesz zamienić dwa swoje problemy na jeden i mieć więcej spokoju. Po to właśnie przyjechałaś, prawda? – Cassie poderwała się tak energicznie, że krzesło przewróciło się z łomotem na podłogę. Wiedziała, że traktuje matkę nieuczciwie, lecz nie była w stanie się pohamować. Ostatnio bezustannie żyła na emocjonalnej huśtawce, rozdarta pomiędzy apatią i wściekłością, które nie pozostawiały miejsca żadnym innym uczuciom. – Muszę się przewietrzyć. Zresztą i tak najwyższy czas wyprowadzić Harveya. Jestem pewna, że Birdie z przyjemnością dotrzyma ci towarzystwa.
Wzburzona, ruszyła do tylnego wyjścia i mimo że wiosenny poranek był ciepły, narzuciła na siebie długi zimowy płaszcz, pozwalający ukryć przed światem fakt, że nie przebrała się jeszcze ze szlafroka. Z impetem wciągnęła buty, ścisnęła w dłoni smycz i hałaśliwie zatrzasnęła za sobą drzwi.
Harvey, nieświadomy targającej panią furii, powitał dźwięk przypinanej do obroży smyczy radosnym szczeknięciem. Chwilę potem byli już za furtką. Pies zajął się obwąchiwaniem rosnących wzdłuż ulicy drzew, a Cassie spróbowała oczyścić myśli.
Mama miała trochę racji. Tutaj rzeczywiście osaczały ją wspomnienia. Z początku, w pierwszym okresie po wypadku, dom stał się dla niej bezpieczną przystanią. Ostatnio jednak przeistoczył się w duszną pułapkę. Ostatecznie nie był jej prawdziwym domem; wprowadzili się tutaj zaledwie pół roku przed tamtym strasznym dniem. Firma Henry’ego oddelegowała go do Madison tymczasowo i mieli tu spędzić tylko rok. Wynajęli więc pierwszy dom, jaki znaleźli, z ważnym ze względu na Harveya ogrodem i płotem. Nowe stanowisko męża Cassie wiązało się z wysoką premią i po powrocie do rodzinnego Illinois planowali kupić coś swojego.
Godzinami potrafili wyobrażać sobie ten nowy, własny dom. Jej marzyła się stara farma, taka z prawdziwą stodołą i sadem. Henry wolał drewnianą chatę gdzieś w lesistej okolicy. Wypadek zmienił wszystko. Na szczęście właściciel domu okazał się człowiekiem wyrozumiałym i kiedy pierwotna, roczna umowa dobiegła końca, zgodził się zawrzeć z Cassie nową, odnawianą z miesiąca na miesiąc.
Odwróciła się i uważnie przyjrzała ceglanemu budynkowi. Nic pięknego: stał zbyt blisko ulicy i zdecydowanie brakowało mu uroku innych domów w tym kwartale. Cassie nie zdecydowała się zostać dlatego, że szczególnie się jej tutaj podobało, ani też dlatego, że czuła się tu w jakiś sposób bliżej Henry’ego. Została, ponieważ ze wszystkich dostępnych możliwości najłatwiej było utrzymywać status quo i trwać w marazmie życia z dnia na dzień. Wstawać rano z łóżka, jeść, zajmować się Birdie, kłaść się spać i od nowa.
Harvey pociągnął za smycz, chciał wracać. Cassie zauważyła córkę wyglądającą z okna swojego pokoju. Birdie pomachała do niej radośnie i zaraz się odwróciła. Tak ekspresyjnego przejawu emocji Cassie nie widziała u małej od co najmniej kilku miesięcy. Jak często myślała o córce, brnąc z trudem przez kolejne tygodnie? Jak wiele decyzji podejmowała z myślą o Birdie, a ile dlatego, że sama chciała utrzymać się na powierzchni? Nie miała ochoty udzielać na te pytania odpowiedzi, więc zazwyczaj starała się ich nie zadawać. A teraz matka wszystko to zepsuła.
Ciężkim krokiem wróciła do domu. Anna nadal siedziała w kuchni, na tym samym krześle. Na widok córki zadarła głowę i podniosła ręce do góry.
– Kochanie, przyrzekam, że o niczym jej nie powiedziałam, ale gdy tylko wyszłaś, mała natychmiast pobiegła do siebie.
– To nic. – Cassie odpięła Harveya i odwiesiła płaszcz. – Lubi się tam bawić.
– Cass, Birdie się nie bawi. Ona się pakuje. Musiała usłyszeć, o czym rozmawiamy…
– Czy może… – Cassie urwała w pół zdania, wolała nie wypowiadać tych słów na głos.
– Nie – odparła współczująco Anna. – Nie odezwała się.
Naturalnie. Milczenie Birdie stanowiło kolejny z serii niezbitych dowodów całkowitej niezdolności Cassie do ułatwienia córce przetrawienia straty ojca. Z dojmującym poczuciem porażki przysiadła na krześle naprzeciwko matki.
– Więc? Jaki masz plan?
Anna chwyciła ją za ręce.
– Chętnie pomogę ci się spakować i przenieść. Nawet od razu. Po prostu zrób to, nie daj sobie czasu na myślenie, nie pozwól sobie zmienić zdania. Wesprę cię we wszystkim. Przyrzekam, że nie proponowałabym tego, gdybym nie uważała, że to dla ciebie naprawdę najlepsze wyjście. Zresztą przecież już od miesięcy namawiam cię do powrotu.
– A teraz znalazłaś znakomite uzasadnienie – dopowiedziała za matkę Cassie.
– A teraz potrzebuje cię Bobby – sprostowała Anna. – I coś mi mówi, że ty potrzebujesz jej. No, to co? Może spakujemy wasze najważniejsze rzeczy. Jakieś ciuchy, kosmetyki i jedzenie, które mogłoby się zepsuć. A za jakiś czas, kiedy będziesz gotowa, przyjedziemy tu we dwie i zabierzemy się do rzeczy Henry’ego.
– Już to zrobiłam – powiedziała Cassie. – W zeszłym miesiącu była u nas jego mama i pomogła mi przejrzeć ubrania po nim.
– Ach, skoro tak, to jedno mamy już z głowy – stwierdziła Anna wyższym o oktawę głosem.
– Przepraszam, mamo. – Cassie ogarnęły aż nazbyt znajome wyrzuty sumienia. – Wiem, że już wcześniej chciałaś mi z tym pomóc. Ale wtedy nie byłam po prostu gotowa. A potem doszłam do stanu, w którym wszystko tak mnie przytłoczyło, że dosłownie nie mogłam oddychać. Musiałam się tych rzeczy pozbyć, a Dottie odwiedziła mnie akurat w odpowiednim momencie.
– Och, kochanie. – Anna zacisnęła usta i otoczyła córkę ramionami.
Cassie wtuliła się w mamę, zupełnie jak wtedy, gdy była małą dziewczynką. Niespodziewanie poczuła na skórze głowy mrowienie ulgi.
– Dobrze – westchnęła. – Wrócę do domu.
Anna wyprostowała się, na jej wargi wypłynął drżący uśmiech.
– Tak będzie najlepiej dla wszystkich. Zobaczysz. – Zawahała się, po czym dodała: – Szczerze mówiąc, martwię się o Bobby. Jeszcze przed wypadkiem stała się jakaś… inna. Znasz ją zresztą. Zawsze w ruchu, zawsze pełne ręce roboty. Ale teraz coraz częściej przyłapuję ją na tym, że siedzi sztywno przy stole, wpatruje się w dal i gada do siebie po ukraińsku.
– Co mówi?
– Nie wiem. – Anna wzruszyła ramionami. – Mnie w takich chwilach praktycznie nie zauważa. Mam wrażenie, że zanurza się we wspomnieniach tak głęboko, że traci poczucie rzeczywistości. Kiedy pewnego dnia zapytałam, o czym myśli, najpierw bardzo długo milczała, a potem powiedziała tylko: „O słonecznikach”.
– Może zastanawiała się, co zasadzić w ogródku?
– Nie. – Anna zabębniła palcami o blat. – Słoneczniki nie rosły u niej nigdy. Zawsze powtarzała, że to zbyt smutne kwiaty.2
KATIA
Ukraina, wrzesień 1929
– No to jak, dziewczyny? Też chcecie? – Wujek Marko uniósł w dłoni swój największy skarb, jedyny aparat fotograficzny w niewielkiej wiosce Soniaszniki. Zamrugało odbite w obiektywie słońce. Marko sięgnął do kieszeni po chusteczkę i po raz mniej więcej dwudziesty dzisiaj oczyścił soczewkę. Zaraz potem wskazał skinieniem dom, który wszystkim pozostałym osobom służył jako tło, ale spojrzenie Katii przetańczyło ku kołyszącym się na wietrze za plecami krewniaka talerzom słoneczników. Przepysznie bezchmurny błękit nieba tworzył ze złocistymi okręgami kombinację tak piękną i wyrafinowaną, że dziewczyna poczuła w sercu bolesne ukłucie. – No, jak będzie? – Wujek Marko schował chusteczkę z powrotem do kieszeni.
– Pewnie, że chcemy! Ale tutaj, proszę. Chodź, Alina! – Katia złapała starszą siostrę za rękę. – Mama chciała, żebyśmy dały się dzisiaj sfotografować.
– Czekaj, czekaj, uładzimy cię trochę. – Alina uniosła dłoń i poprawiła ciemne kosmyki wymykające się z warkocza Katii.
– E tam, nie trzeba. – Katia pociągnęła siostrę na drugą stronę podwórza. Chciała załatwić sprawę zdjęć jak najszybciej. Obawiała się, że w przeciwnym razie zapomni i narazi się na matczyny gniew. Poza tym była pewna, że lepszego tła niż porośnięte słonecznikami pole nie znajdą na całym świecie.
– No dobrze, ale obiecaj, że się uśmiechniesz – zastrzegła Alina. – Nie chcę, żebyś miała na fotografii tę swoją skwaszoną minę.
– Nigdy nie jestem skwaszona! – Katia zmarszczyła nos i wypuściła rękę siostry.
– No jasne, że nie. – Alina z wymownym uśmieszkiem wygładziła bluzkę Katii.
– Stańcie trochę bliżej siebie – polecił wujek Marko, kierując na dziewczęta obiektyw aparatu.
– Chodź no tu. – Alina wtuliła się w bok młodszej siostry i pochyliła ku niej głowę. Splotły się ramionami. – Wiem, jak bardzo czasami cię złoszczę, ale przede mną nie ma ucieczki. Siostrą się jest na zawsze.
Po ostatnich słowach irytacja Katii prysła bez śladu. Matka tłumaczyła to córkom przy każdej ich dziecięcej kłótni. „Przecież możecie się chyba dogadać”, mówiła. „Siostrami jesteście na zawsze”. Przypominała o tym na tyle często, że w pewnym momencie dziewczyny uczyniły z tej frazy swoisty żart, pozwalający w chwilach rozdrażnienia błyskawicznie złagodzić napięcie.
Rozległ się trzask migawki.
– Doskonale! – Na twarzy wujka Marka rozkwitł szeroki uśmiech.
Od strony drogi doleciała muzyka, pierwsze ciche dźwięki skrzypiec i akordeonu. Pan młody i jego goście byli już blisko. Melodia wywołała wśród kobiet gorączkowe zamieszanie. Katia oderwała się od siostry. Otoczyły je radosne piski, furkocące wstążki, a na wszystkich płaskich powierzchniach pojawiły się talerze pełne smakołyków. Dziewczyna chwyciła kosz słoneczników i pospiesznie kucnęła, dzięki czemu w ostatniej chwili uniknęła wymachujących ramion ciotki. Uciekając przed chaosem, stanęła z Aliną i ich kuzynką Saszą za oszałamiająco pachnącym, zastawionym kwiatami stołem, wzbraniającym wejścia do domu. Katia ułożyła swój koszyk obok innych i splotła dłonie, by powstrzymać ich drżenie. Zmrużyła oczy, wytężyła wzrok i przyjrzała się grupie mężczyzn maszerującej ku nim bitą drogą.
– Przestań! – Alina dała jej lekkiego kuksańca w bok. – Znowu nos marszczysz! Nie uchodzi!
– No co? Chcę zobaczyć! – Katia odwzajemniła się siostrze pięknym za nadobne, po czym zaczęła nerwowo skubać kwiatek wpleciony w jeden z jej grubych, ciemnych warkoczy. Gdy spojrzenie dziewczyny spoczęło na Pawle, wysokim, barczystym młodzieńcu, idącym ramię w ramię z panem młodym, jej serce zabiło mocniej. Nieśmiało musnęła palcem policzek, ten sam, w który tydzień temu Pawło ją pocałował. Ten jeden impulsywny gest odmienił między nimi wszystko. Katia bardzo chciała z nim porozmawiać, lecz nie była pewna, co właściwie powiedzieć, i wcześniej, w czasie uroczystości w cerkwi, starannie go unikała.
– O, jest i Kola! – Głos Aliny wyrwał Katię z zamyślenia. Siostra kochała się w starszym bracie Pawła od niepamiętnych czasów. Na szczęście dla niej Mykoła, czy Kola, jak nazywali go wszyscy, uczucie w pełni odwzajemniał.
W miarę jak skoczne takty muzyki rozbrzmiewały coraz głośniej, ciotuchny, wujowie, kuzynostwo i przyjaciele wylewali się z domu i po chwili wszyscy zgromadzili się wokół stołu. Olha, siostra Saszy i dzisiejsza panna młoda, pozostała w środku. Czekała, by pan młody wykupił ją od dotychczasowej rodziny.
Po kilku minutach na podwórko wkroczył puchnący z dumy Borysław. W rękach niósł kosz i butelkę wódki. Otoczony przez świtę członków najbliższej rodziny i przyjaciół, dźwigających bardzo podobne podarki, podszedł do stołu.
– Po co tu przychodzisz? – zawołała Sasza pełnym głosem.
– Przychodzę odebrać Olhę, mą piękną pannę młodą! – Borysław uśmiechnął się od ucha do ucha.
– A cóż takiego przynosisz w podzięce za jej rękę? – zapytała Alina.
Borysław postawił na blacie kosz, w którym piętrzyła się góra słodyczy i pieniędzy. Na widok wspaniałych czekolad Katii pociekła ślinka. W ich wsi nikt niczego podobnego nie wytwarzał; Borysław musiał z myślą o nich odbyć naprawdę daleką podróż.
– Czy naprawdę myślisz, że nasza przepiękna Olha warta jest tak niewiele? – Katia wyrecytowała przydzielone jej zawczasu pytanie, przez cały czas starając się uciec przed pytającymi spojrzeniami Pawła.
– Oczywiście, że nie! – Chłopak zamachał rękoma i dwaj drużbowie przynieśli do stołu kosze pełne chleba. – Olha jest bezcenna, lecz przynoszę te dary, by pokazać, jak wysoko ją cenię.
Pawło, stawiając na blacie swój kosz, pochylił się nisko i rzucił Katii szelmowski uśmiech, który uzupełnił porozumiewawczym mrugnięciem. W rezultacie, zadając kolejne pytanie, dziewczyna mocno się zająknęła.
– Opowiedz nam o urodzie wybranki, Borysławie.
– Ach, toż to proste. Oczy Olhy skrzą się niczym niebo w najpiękniejszy dzień lata. Jej długie złociste włosy falują jak skąpane w słońcu łany pszenicy. A jej uśmiech zdolny jest rozświetlić cienie najbardziej mrocznej izby i powalić na kolana wszystkich mężczyzn na świecie.
Katia pomyślała, że podobne miłosne wyznania mógłby czynić jej Pawło, i wydało się jej to tak nierealne, że niemal wybuchnęła śmiechem. Niemniej raz jeszcze spojrzała w gorejący w spojrzeniu chłopaka ogień, ugryzła się w język i spuściła wzrok.
Następne pytania zadała Sasza, po czym goście Borysława zaczęli wysławiać jego zalety, by dowieść wartości chłopaka i dopilnować tym samym, by młody nie zapłacił za rękę Olhy zbyt wysokiej ceny. Oczywiście była to jedynie zabawa. Żony nie można było kupić, podobnie jak nie można było jej porwać. Pradawna tradycja stanowiła jedynie wdzięczny element uroczystości, a obserwujący targi weselnicy przez cały czas zanosili się śmiechem i pozdrawiali młodych radosnymi okrzykami.
Wreszcie Borysław otrzymał zgodę na wejście do domu i mogła się rozpocząć właściwa część zabawy. Rozstawione w podwórzu stoły w okamgnieniu obładowane zostały przepysznymi potrawami. Podano mięso i ziemniaki, nadziewane wiśniami lub ziemniakami wareniki, gołąbki, całe połcie szynki, przeróżne rodzaje chleba, sery, owoce i rzecz jasna korowaj – wielki, misternie zdobiony bochen weselnego pieczywa. Goście zajęli miejsca, popłynęły rozmowy i alkohol, rozlewany z już wcześniej przywiezionych przez Borysława butelek. Muzykanci rozstawili się w pobliżu wyznaczonej pod tańce części podwórza i zaczęli przygrywać.
Katia zauważyła, że mama i tato wdali się w rozmowę z Łeną, kuzynką mamy, i jej mężem Rusłanem. Mówili ściszonymi głosami, a na ich zmarszczonych czołach zagościł cień niepokoju.
– Kiedy w zeszłym miesiącu pojawili się we wsi mojego brata, zaczęło się od razu. Powołali brygady, zorganizowali sztab, a część chłopów aresztowali i deportowali – szeptał nachylony ku krewnym Rusłan. – No i wiadomo, na pierwszy ogień poszli ci, którzy mieszkali w najładniejszych domach.
Na usta Katii natychmiast zaczęły się cisnąć liczne pytania, lecz nie miała odwagi ich zadać. Wiedziała, że rodzice natychmiast zmieniliby temat na inny, bardziej według nich odpowiedni dla niej.
– Dokąd ich deportowali? – zainteresował się tato, otwierając butelkę wina.
– Słyszałem, że zsyłają ich na Syberię. – Do rozmowy przyłączył się Josyp, ojciec Pawła.
Tato rozlał trunek do kieliszków.
– To samo i mnie doszło – wtrącił szeptem Fedir, starszy kuzyn Pawła. – Wuj gadał, że całą wioskę zmusili do stworzenia wspólnego gospodarstwa.
– E, to musi być jednak przesada. – Mama zbyła sprawę lekceważącym machnięciem. – Nie mogą przecież zabierać ludziom bydląt i ziemi tak po prostu, bez zgody.
– Wioska brata leży bliżej miasta i jest od naszej sporo większa. – Rusłan podstawił kieliszek. – Może tutaj nie dotrą? Po co niby?
– Do miasta wcale nie tak daleko. Naprawdę myślisz, że Sowieci będą się zastanawiać, jak potraktować każdą wioskę z osobna? Wszyscy należymy do jednego okręgu kijowskiego – przypomniał wujek Marko.
Katia pomyślała o długich godzinach pieszej wędrówki i jazdy pociągiem, jakie wujek spędził w drodze do pięknego miasta nad Dnieprem, gdzie kupił swój aparat. Rzeczywiście należeli do tego okręgu, lecz od Kijowa dzieliło ich bez mała sto pięćdziesiąt kilometrów.
– Wszystko nieważne. I tak pojawią się wszędzie, gdzie zechcą. Ukraińska ziemia jest żyzna i szczodra, a Stalin postanowił, że musimy się stać spichlerzem całego Związku Radzieckiego – zauważył tato. Zakręcił trzymanym w dłoni kieliszkiem, lecz nie upił nawet kropli. – Właśnie dlatego chce, żebyśmy oddawali ziemię i przystępowali do kołchozów. Już od miesięcy dzieje się to jak Ukraina długa i szeroka. Możemy ich zobaczyć u siebie naprawdę niedługo.
– Ale Stalin powiedział też przecież, że aby kolektywizacja mogła się udać, musi postępować dobrowolnie – stwierdził z naciskiem wujek Marko.
– Podobno niedawno znowu zmienił zdanie. Tak słyszałem i mocno mnie to niepokoi. – Tato pociągnął łyk wina.
– Moim zdaniem jednak nie będą nas przymuszać. – Wujek odstawił kieliszek na stół. – Ostatnie słowo będzie nasze.
– Ech, Marko, a kiedy to niby Moskwa zostawiła nam ostatnie słowo? – Tato wydął usta z odrazą.
Z ust Katii wydarło się stłumione westchnienie i ojciec zwrócił na nią uwagę.
– Ale dość tej gadaniny – zdecydował. – Dzisiaj świętujemy szczęście Olhy i Borysława. – Wziął Katię za rękę i odprowadził z dala od gości.
– Tato, o czym mówiliście?
– O niczym, czym musiałabyś się przejmować. – Drżenie w jego głosie było na tyle nieznaczne, że dziewczyna nie była pewna, czy w ogóle je usłyszała. – Ot, plotki i tyle.
– Co ty wyprawiasz? – Zaraźliwie promienna Alina chwyciła Katię za ramiona i zakręciła nią w miejscu. – Przestań słuchać paplaniny starych dziadków. Czas na tańce!
Kiedy Alina wbiła już sobie coś do głowy, żadna siła nie była w stanie jej od tego odwieść. Katia zdusiła więc troski i pozwoliła siostrze poprowadzić się w weselny tłum. Po drodze obejrzała się jednak przez ramię i zobaczyła ojca, który z chmurnym czołem osuszył duszkiem kieliszek.
– A ty znowu się marszczysz! – Alina przytknęła palec pomiędzy brwiami młodszej siostry. – Rozchmurz się, Katia. Na zmartwienia znajdziemy czas jutro! Dzisiaj trzeba się wybawić! – Złapała szklankę słodzonego owocami kwasu chlebowego, solidnie się napiła i podała naczynie siostrze.
Na przekór, a może właśnie z powodu dręczącego ją niepokoju Katia uległa namowom. Uniosła szklankę i spłukała obawy lekko musującym napojem. Załaskotało ją w brzuchu. Powietrze nabrzmiało muzyką. Tupot stóp i donośne śmiechy nakładały się na śpiewne trele skrzypiec, mieszające się z akompaniamentem akordeonu, bandury i sopiłki, wspólnie tworzących pulsujący rytm wieczora.
Spojrzenie dziewczyny powędrowało ku grupce tańczących mężczyzn, wśród których był też Pawło. Pełne wigoru ruchy uwydatniały muskulaturę chłopaka i zapatrzona Katia poczuła w duszy zaskakującą falę tęsknoty. Pawło wychwycił jej wzrok i uśmiechnął się szeroko, na co Katia odwróciła w popłochu głowę. Sama już nie wiedziała, co czuje. A co, jeśli ich pocałunek i wszystkie te emocje popsują przyjaźń, która łączyła ich przez całe szesnaście lat jej życia? Nie miała na świecie przyjaciela bliższego niż Pawło.
– Wyglądasz, jakbyś coś spsociła. – Alina trąciła ją łokciem i zachichotała. – Coś się stało? Czyżby nareszcie wyznał ci swoje uczucia?
Katia wypuściła z ust rozdygotany oddech. Alina nie miała pojęcia o pocałunku. Jej słowa odniosły jednak pewien skutek.
– Zaraz, o czym ty mówisz? Jakie znowu uczucia miał wyznać? – Dziewczyna spojrzała starszej siostrze prosto w oczy.
– Oj, proszę cię! I tak wszyscy wiedzą, co się między wami dzieje. – Alina zaśmiała się przez ramię i odpłynęła w ramiona Koli.
– Co niby wiedzą? – spytała Katia i zawahała się. Czy siostra po prostu snuła domysły, czy może rozmawiał z nią Pawło? Czując narastające poczucie winy, rozejrzała się ukradkiem dokoła i wymknęła poza napierający zewsząd tłum weselników.
Kiedy znalazła się z dala od ludzi, nabrała głęboko w płuca słodkiego, wieczornego powietrza. W jaki sposób do tego doszło? Jeszcze rok temu na myśl, że mogłoby połączyć ją z Pawłem cokolwiek poza przyjaźnią, padłaby ze śmiechu. A jednak raz po raz wracała do tej chwili sprzed tygodnia, do momentu, który zmienił wszystko.
Pobiegła wtedy przez pole do gospodarstwa jego rodziców. Chciała sprawdzić, czy nie znajdą kilku jajek dla mamy, która piekła właśnie ciasto na ślub. Okazało się, że mama i tato chłopaka poszli do wsi, a ponieważ Kola siedział z Aliną w domu Katii, drzwi otworzył jej sam Pawło, bez koszuli, wycierający ręcznikiem wilgotne włosy.
Na jego widok dziewczyna wzniosła oczy ku niebu.
– Nie uczyli cię, że gości przyjmuje się w ubraniu? – rzuciła.
Ruchy chłopaka, powłóczyste i leniwe, przywodziły na myśl pewnego siebie kocura. Pasowało to do jego zwykłej swobody.
– A, myłem się właśnie. – Uśmiechnął się do niej. – Miałem przygodę z narowistym prosiakiem. Bydlę przewróciło mnie prosto w błoto, w dodatku podarłem koszulę.
– Szkoda, że mnie przy tym nie było. – Katia z wysiłkiem stłumiła parsknięcie.
– Chciałabyś, co? – Pawło zmrużył oczy i odrzucił ręcznik na bok. – A co cię do mnie sprowadza?
– Oj, nie udawaj, żeś taki wrażliwy. – Dziewczyna przygasiła uśmiech. – Mamie na gwałt są potrzebne dwa jaja, a nam się jak raz skończyły.
– Trzeba będzie zajrzeć do kurnika. Rano zjadłem wszystkie.
– Dobra. Sprawdzę po drodze do domu.
– Pójdę z tobą. – Ruszył w jej stronę.
– Nie wolisz założyć najpierw koszuli? – Katia cofnęła się o krok.
– Potem narzucę. – Pawło wzruszył ramionami.
Zdziwiona, uniosła brew, odwróciła się na pięcie i pomaszerowała w stronę kurnika. Chłopak dostosował krok do jej tempa, ale przez całą drogę nie odezwał się słowem.
Kiedy weszli do środka, obrzuciła go bacznym spojrzeniem.
– Stało się coś? – spytała, sięgając pod siedzącą w skrzynce kurę. Zaskoczony ptak zagdakał. Uciszyła go fuknięciem.
– Nie – odpowiedział Pawło, dziwnie spięty.
Nigdy, nawet kiedy był małym chłopcem, nie potrafił niczego przed nią ukryć. Zaintrygowana nietypowym nastrojem przyjaciela, obserwowała go kątem oka. Dwa jajka włożyła sobie do kieszeni, dwa kolejne podała Pawłowi, który odłożył je na półkę, po czym zapatrzył się w Katię.
– No co? Siano mam we włosach? – Przeciągnęła dłonią po niesfornym warkoczu. – Pomagałam ojcu przerzucać…
– Masz takie piękne włosy – powiedział niskim, lekko ochrypłym tonem.
Serce dziewczyny wykonało niespodziewane salto. Język stał się nagle tłustym, bezużytecznym mięśniem. Próbowała coś powiedzieć, ale odmawiał posłuszeństwa.
– Dzięki za jaja – zdołała wreszcie wydukać i wyminęła chłopaka, by wrócić do domu.
Nie dopięła swego, ponieważ wdepnęła w jakąś dziurę i straciła równowagę. Pawło podskoczył naprzód, chwycił ją i przyciągnął do nagiego torsu. Dziewczyna podniosła wzrok. Ich twarze dzieliły ledwie cale. Chłopak znieruchomiał. Trzymał ją blisko przy sobie. Katia dokładnie widziała każdą z jego grubych, miodowych rzęs, ocieniających oczy barwy jasnego orzecha, widziała wszystkie piegi, jakimi upstrzony był jego nos. Świat odpłynął w dal. Odniosła wrażenie, że po raz pierwszy widzi Pawła naprawdę, i poczuła w brzuchu dziwny skurcz. Żar jego ciała parzył jej dłonie. Nagle stała się niezwykle świadoma ich fizycznej bliskości i spróbowała przyjaciela odepchnąć. Ramiona chłopaka na mgnienie otoczyły jej kibić ciaśniej, jakby nie chciał jej uwolnić. Nachylił się i musnął wargami jej ucho. Delikatny dotyk sprawił, że włoski na karku Katii błyskawicznie stanęły dęba.
– Musimy poszukać kolejnych jaj – szepnął Pawło.
Oddech dziewczyny – o dziwo, wstrzymany dobrą chwilę temu – wypłynął głębokim westchnieniem. O czym on mówi? I co właściwie spodziewała się w takiej chwili usłyszeć? Zaraz potem, dokładnie kiedy poczuła na udzie wilgoć wypływającą ze zmiażdżonych w kieszeni jajek, Pawło przesunął usta i pocałował ją w policzek.
Gdyby jej nie trzymał, z pewnością ponownie straciłaby równowagę, choć za żadne skarby świata by mu tego nie powiedziała. Pawło cofnął się z pełgającym na ustach pewnym siebie uśmiechem, a Katia zrobiła jedyną rzecz, jaka przyszła jej do głowy. Spoliczkowała go.
– Co to za gierki, Pawło? – W głowie czuła przede wszystkim gęstą mgłę konsternacji, ale jako pierwszy na powierzchnię wynurzył się gniew. Za kogo on się uważa? Żeby tak całować bez pytania?
Chłopak, z niegasnącym uśmieszkiem, przytknął dłoń do czerwieniejącego mu na twarzy odcisku ręki.
– Niczego innego się po tobie nie spodziewałem, Katia. Przemyśl to sobie. Zastanów się, co czujesz. Ja dobrze wiem, czego chcę. A ty daj mi znać, kiedy sama się dowiesz. – Zdjął z półki dwa jaja i wsunął je w drżące dłonie dziewczyny.
Katia zamknęła palce na skorupkach i czując na całym ciele mrowienie, pognała w te pędy do domu.
Od tamtej pory odtwarzała tę scenę w wyobraźni raz po raz, w nieskończoność. Czy on to wszystko zaplanował? I co to w ogóle znaczy: „wiem, czego chcę”. A teraz, skoro już zrujnował ich piękną przyjaźń, czego chciała ona?
Pewne było jedno: cokolwiek się wydarzy, ten pocałunek nie pójdzie w zapomnienie.
– Katia! Nigdzie nie mogłem cię znaleźć!
Niski, znajomy ton głosu wywołał na ramionach dziewczyny gęsią skórkę. Pawło zbliżał się ku niej, a jego uśmiech jaśniał w przyćmionym świetle zmierzchu.
– Nie wiedziałam, że szukasz. – Krew głośno zaszumiała jej w uszach. Katia z rosnącym trudem panowała nad ciałem, samowolnie reagującym na obecność przyjaciela. – Chciałam się przewietrzyć, pomyśleć w spokoju.
– Czyli co? Nadal się zastanawiasz? – Wyciągnął rękę i zakręcił sobie na palcu zbłąkany kosmyk jej włosów.
Katia zastygła, niepewna, jak się zachować. Myśli plątały się jedna z drugą. Ostatecznie wylał się z niej strumień bezsensownych słów:
– Ach, nie o tym. W sumie to głównie o żniwach. Pomyślałam, że trzeba będzie…
Pawło ujął jej twarz wielkimi, stwardniałymi dłońmi i łagodnie ją uciszył, przytykając kciuki do ust.
– Aha, bo ja mogę myśleć tylko o tobie.
Wszystko inne zniknęło. Chłopak przycisnął wargi do jej ust – i wtopiła się w niego. Wspięła się na koniuszki palców i wpłynęła w jego objęcia.
Kiedy się cofnął i popatrzył jej w oczy, wciąż trwała w bezruchu, gapiąc się na niego z rozchylonymi ustami. Zeszłotygodniowy buziak w policzek przyprawił ją o niemałe zmieszanie, lecz ten pocałunek rozstrzygnął sprawę. Zrozumiała, że nie będzie w stanie wyprzeć się wzbierającego między nimi uczucia.
– Naprawdę tak niewiele trzeba, Katiu? Wystarczy jeden pocałunek, a najbardziej wyszczekana dziewczyna w wiosce zamienia się w niemowę? – zaśmiał się Pawło, a wiatr zmierzwił jego czuprynę piaskowej barwy. – Gdybym wiedział, spróbowałbym tego dawniej. Oszczędziłbym sobie masę nerwów.
Karą za przekomarzanie okazał się mocny kuksaniec w ramię.
– Cóż, jedne rzeczy się zmieniają, inne nigdy – zachichotał, rozcierając obolałe miejsce. – Czy to znaczy, że będziesz mnie bić po każdym pocałunku?
– Niewykluczone. – Katia z filuternym uśmiechem wzruszyła ramionami. – Jeszcze nie zdecydowałam. A to, że pozwalam ci się całować, wcale nie znaczy, że możesz zapomnieć, że w wielu rzeczach jestem od ciebie lepsza!
– Jak mógłbym? Ostatecznie to część twego uroku.
Doleciały ich śmiechy grupki mężczyzn, którzy również odłączyli się od rozbawionego tłumu gości. Katia zjeżyła się w duchu, nie podobało się jej, że ktoś mąci tak szczególną chwilę.
– Przejdźmy się – zaproponowała. – Pełno tu ludzi.
– Spacer pod rozgwieżdżonym niebem? U boku przepięknej dziewczyny? Pewnych rzeczy się nie odmawia. – Pawło ukłonił się szarmancko i podał jej ramię.
Zanurzyli się w spokojną noc i Katia poczuła nagle, że jest najszczęśliwszą dziewczyną na świecie.
* * *
koniec darmowego fragmentu
zapraszamy do zakupu pełnej wersji