Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • promocja
  • Empik Go W empik go

Strażnik - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
27 lutego 2019
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Strażnik - ebook

Bestsellerowa autorka serii Żniwiarz ​zabierze cię w nową podróż pełną demonów i mrocznych niespodzianek.

Hubert budzi się w ciemnym i zamkniętym pokoju, ubrany w starą koszulę i poprzecierane dżinsy. Zamiast w Paryżu, znajduje się teraz sto kilometrów od morza… w Polsce. Dodatkowo, jest ranny i wygląda zupełnie inaczej niż powinien. Okazuje się, że od feralnego wyjazdu do Francji minęło siedem lat, a on nie jest już zwykłym nastolatkiem. W tym czasie świat bardzo się zmienił – zarazy i epidemie przetrzebiły ludzkość, potężny impuls elektromagnetyczny zniweczył zdobycze techniki a z ukrycia wyszły demony znane z ludowych opowieści… Hubert musi teraz nie tylko rozwikłać tajemnicę własnej przeszłości, ale i odnaleźć się w nowym dziwnym świecie. Niemal wszystko, co znał, przepadło. Ale czy bezpowrotnie?

Poznaj nowe wydanie serii Zapomniana księga. Gwarantujemy, że zmieniła się nie tylko okładka! Poznaj Huberta i nowy świat po Apokalipsie.

Kategoria: Young Adult
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7976-122-7
Rozmiar pliku: 2,9 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Rozdział I

– Wstawaj. Za kwadrans mamy być na dole.

– Jeszcze pięć minut… – Hubert sennie odwrócił się na drugi bok.

– Jak chcesz, ale ja nie zamierzam się przez ciebie znowu spóźnić. – Ernest wyszedł z hotelowego pokoju, trzaskając drzwiami.

Hubert, mamrocząc coś pod nosem, zwlókł się z łóżka i pomaszerował do łazienki. Z wciąż zamkniętymi oczyma wymacał kran, odkręcił zimną wodę i ochlapał nią twarz. No, można zacząć dzień, pomyślał, przeglądając się w lustrze. Zerknął na zegarek. Jeszcze pięć minut, kupa czasu, stwierdził z zadowoleniem. A poza tym i tak nigdzie bez niego nie mogli pójść. Znając życie, Generał Goebbels dopilnuje, żeby wszyscy poleźli zwiedzać ten przeklęty Paryż. Nie było szans zaszyć się w hotelowym pokoju na całe przedpołudnie.

Mimo to zapowiadał się udany dzień. Plan wycieczki zakładał, że przed obiadem będzie czas na zakupy, a Hubert w swoim siedemnastoletnim życiu już się nauczył, by wszystkie plany dopasowywać do siebie. Bo co to za zabawa robić to, co ci każą? Tak więc kiedy te przegrywy będą się szwendać po uliczkach pełnych sklepów z pamiątkami, on z Ernestem wymknie się spod czujnego wzroku pani Generał i pod szklaną piramidą przy Luwrze spotka się z uroczą Christelle i jej koleżanką.

Jeszcze chwilę ponapinał bicepsy przed lustrem, umył zęby, przeczesał palcami gęste, jasne włosy, ubrał się i zapomniawszy zamknąć pokój, popędził do jadalni. Wszyscy już pozajmowali miejsca przy stołach i jedli. Generał Goebbels spojrzała na niego krzywo, więc posłał jej swój najbardziej rozbrajający uśmiech.

W tłumie dostrzegł rudą czuprynę Ernesta, więc ruszył w jego stronę.

– Siadaj, zająłem ci miejsce. – Przyjaciel nie zaszczycił go nawet spojrzeniem.

– O, nawet zrobiłeś mi kanapki. – Hubert z szerokim uśmiechem wskazał talerz Ernesta. – Szynka i dużo sera. Na ciebie zawsze można liczyć. – Klepnął kumpla w łopatkę.

Z Ernestem przyjaźnił się od zawsze. Od zawsze też pakował go w kłopoty. Nauczyciele mówili, że mają na siebie zły wpływ, bo gdy byli razem, w ich głowach aż huczało od głupich pomysłów. Gdy Hubert widział budynek do rozbiórki, w oczach zapalały mu się ogniki i nic nie było w stanie go powstrzymać od wejścia do środka. Ernest zaś szedł tuż za nim, bo przecież na takich wyprawach konieczna była obecność kogoś rozsądnego. Jeśli Hubert postanowił wykąpać się w miejskiej fontannie, robił to bez mrugnięcia okiem, a potem Ernest w pośpiechu zbierał z ziemi jego ciuchy, kiedy trzeba było uciekać przed strażą miejską. To za namową Huberta wagarowali i chodzili na piwo, co kończyło się szlabanami i obniżonymi ocenami z zachowania. Żaden z nich w życiu otwarcie by się do tego nie przyznał, ale byli ze sobą zżyci jak bracia – na dobre i na złe. Hubert nie miał rodzeństwa, a Ernest tylko młodszą siostrę, ale przecież z nią nawet pogadać się nie dało i w prawdziwych kłopotach chłopcy mogli liczyć tylko na siebie nawzajem. Tak jak wtedy, gdy mieli po osiem lat, a starsi koledzy na boisku zabrali Ernestowi piłkę i chcieli go pobić, wtedy Hubert bez wahania, z walecznym okrzykiem rzucił się przyjacielowi na pomoc. Skończyło się na kilku siniakach i podbitym oku, ale tamci już nigdy im nie dokuczali.

– Przed nami widzimy katedrę Notre-Dame – ciągnęła przewodniczka monotonnym tonem. – Wzniesiono ją na wyspie na Sekwanie. Jest to budowla gotycka, zasłynęła na świecie dzięki powieści Wiktora Hugo Dzwonnik z Notre-Dame. Jej nazwę tłumaczymy jako „Nasza Pani”. Oczywiście chodzi o Matkę Boską.

Hubert ziewnął. Nikt nie zwracał uwagi na ten monolog. Kilka osób podrygiwało ze słuchawkami w uszach, dziewczyny plotkowały na uboczu, a chłopcy opowiadali sobie niewyszukane kawały.

– Teraz wejdziemy do środka. – Przewodniczka poprowadziła grupę do ciemnego wnętrza katedry.

Panował tam przyjemny chłód. Turyści spacerowali to w jedną, to w drugą stronę, rozmawiając szeptem. Znudzeni licealiści podążali za przewodniczką niczym stado bezmyślnych owiec.

Hubert się rozejrzał. Dużo witraży i marmurów. I o co tyle hałasu? Bo ktoś kiedyś wymyślił historyjkę o garbatym dzwonniku?

Z ulgą powitał chwilę, gdy wyszli ze świątyni, a nauczycielka oznajmiła donośnie:

– Teraz macie dwie godziny czasu wolnego. Tylko nie rozłazić się za daleko!

Uczniowie rozpierzchli się we wszystkich kierunkach.

– Idziemy. – Hubert pociągnął Ernesta za rękaw bluzy.

– Jesteś pewien, że to dobry pomysł? – Przyjaciel wyraźnie się wahał.

– Pewnie, że tak. Za dwadzieścia minut będziemy pod Luwrem, tam posiedzimy z dziewczynami godzinkę, pójdziemy na jakieś piwko czy coś, a potem wrócimy tutaj. Nikt się nie skapnie.

– No nie wiem…

Ale było już za późno na wątpliwości. Hubert bezceremonialnie ciągnął przyjaciela w stronę Luwru.

– Jak znów przez ciebie będziemy mieli kłopoty… – zaczął Ernest.

– Ernie, Ernie… – Hubert pokręcił głową. – I co ci to szkodzi? Dzień jak co dzień.

Po kwadransie ich oczom ukazało się olbrzymie muzeum.

– To się nazywa wolność! – zawołał Hubert, wyrzucając ramiona w górę.

– Raczej głupota. Mam tylko nadzieję, że ta Christelle naprawdę będzie tego warta.

– Zobaczysz, że będzie. – Hubert poklepał przyjaciela w ramię i ruszył pewnym krokiem przed siebie.

Stanęli przed szklaną piramidą. Dziewczyn jeszcze nie było. Zegary wybiły dwunastą. Stada gołębi wzbiły się do lotu. Tłumy ludzi spacerowały bez pośpiechu po placu, turyści wchodzili do muzeum i z niego wychodzili niczym mrówki w mrowisku. Była jeszcze wczesna wiosna, ale Paryż, stolica zakochanych, nawet przed sezonem przyciągał tysiące zwiedzających.

– I niby co takiego fajnego tu jest? – zastanawiał się Hubert, szukając w tłumie znajomej dziewczęcej sylwetki. – Tylko hordy ludzi, żadnego ustronnego miejsca.

– Przejdźmy się kawałek – powiedział Ernest. – Czuję się jak idiota, koczując pod tą piramidą.

Odeszli na koniec Place du Carrousel i odwrócili się twarzami w stronę Luwru. Dopiero z tej odległości mogli objąć wzrokiem całe muzeum.

– Już jest piętnaście po, a dziewczyn nadal nie wi… – zaczął Hubert, ale resztę jego słów pochłonął huk.

W pierwszej chwili pomyślał, że pękła opona przejeżdżającego samochodu, ale kiedy spojrzał na muzeum, wszystko na ułamek sekundy zastygło w bezruchu. A potem Luwr eksplodował. Dosłownie. Najpierw środek budynku, a potem oba skrzydła. On i Ernest jak zaklęci patrzyli na scenę wyjętą prosto z filmu sensacyjnego. Huk się powtórzył, a fala uderzeniowa zmiotła turystów znajdujących się najbliżej budynku. Szklana piramida rozpadła się na miliony srebrnych kawałków lecących teraz z ogromną prędkością między innymi w stronę obu licealistów. Hubert podniósł ręce w obronnym geście. Zanim siła wybuchu go odrzuciła, kątem oka zobaczył olbrzymi kawał gruzu lecący wprost na Ernesta. Potem zapadła ciemność.

– Nie uwierzysz, co mi się śniło – wymamrotał Hubert, przewracając się na drugi bok i wkładając rękę pod poduszkę. – Terroryści wysadzili Luwr…

Co za poryty sen, myślał. Cholera, zaraz zbiórka. Powoli zaczęły wracać mu zmysły. Słuch, dotyk, węch – wszystkie dostarczały błędnych informacji. Wcale nie słyszał krzątającego się po pokoju Ernesta, to, co miał pod głową, ani trochę nie przypominało miękkiej poduszki, a zapach stęchlizny i rozkładu nie pasował do trzygwiazdkowego hotelu.

– Co jest? – szepnął i otworzył oczy.

Otaczała go ciemność. Odrobina światła wpadającego przez zabite deskami okienko pod sufitem pozwoliła mu rozpoznać kontury stolika na środku pokoju, szafy pod ścianą i drzwi.

– Gdzie ja jestem? – Podniósł się na łokciach, a świat zawirował. Coś go strasznie rwało w boku. Miał na sobie starą koszulę, poprzecierane dżinsy i dziurawe skarpetki. Śmierdział. Potem, brudem i… krwią.

Powoli usiadł na łóżku zasłanym zakurzonymi kocami i opuścił stopy na betonową posadzkę. Ręką przetarł oczy i twarz. Czuł się jak na olbrzymim kacu. Wszystko go bolało, świat huśtał się raz w jedną, raz w drugą stronę. W ustach miał Saharę i nie mógł zebrać myśli.

– Witamy wśród żywych. – Ktoś wszedł do pokoju, nie zamykając za sobą drzwi. Świeże powietrze buchnęło Hubertowi w twarz.

– Gdzie jestem? – zapytał, zmuszając spuchnięty, zdrętwiały język do współpracy.

– W moim domu niedaleko Czarnej – wyjaśnił mężczyzna. – Mam ci współrzędne podać czy co? – mruknął, widząc tępe spojrzenie chłopaka. – To taka mała wioska jakieś sto kilometrów od morza – wyjaśnił już łagodniej.

Trybiki w mózgu Huberta powoli i opornie zaczęły się obracać.

– Napij się. – Nieznajomy podał mu blaszany kubek pełen wody z domieszką czegoś paskudnego. – Śmiało, poczujesz się lepiej – dodał tonem nieznoszącym sprzeciwu. Hubert duszkiem opróżnił naczynie. Rzeczywiście, po chwili świat przestał już tak obłąkańczo się kołysać i nabrał wyraźniejszych konturów. Nadal siedząc na łóżku, chłopak tępym wzrokiem obserwował, jak mężczyzna od zapałki odpala… lampę naftową. Przez chwilę w zdumieniu wpatrywał się w ten zabytek. Nieznajomy wyszedł, ale wrócił po kilku minutach, niosąc dwie srebrne puszki. Światło lampy się w nich odbiło. Hubert znów przeniósł wzrok na tego dziwnego faceta. Był niewysoki, chudy, z czupryną szpakowatych włosów. Poruszał się szybko i ciągle się nerwowo rozglądał. Ubranie miał stare i byle jakie, najprawdopodobniej szmaty z lumpeksu, nosił też trochę za dużą, czarną skórzaną kurtkę i wojskowe buty.

– Głodny? – zapytał, machając puszką w stronę chłopaka.

– A bo ja wiem… – Hubert wzruszył ramionami. Wszystko tak go bolało, że nie był w stanie myśleć o głodzie. – Strasznie rwie mnie w boku. – Delikatnie włożył rękę pod koszulę i natrafił na bandaż.

– Dziwisz się? – Teraz to mężczyzna wzruszył ramionami. – Taka dziura zawsze rwie.

– Dziura… – powtórzył głucho chłopak.

Co się tu, do cholery, dzieje? A co, jeśli to w Paryżu stało się naprawdę? Zimny pot spłynął mu po plecach. Tyle ludzi zginęło… Ernest! Przypomniał sobie olbrzymi kawał betonu lecący na przyjaciela.

– Czy nadal jestem we Francji? – zapytał mężczyznę, który teraz otwierał puszki.

– We Francji? Dlaczego mielibyśmy być we Francji? Jesteśmy w Polsce, na Pomorzu.

A więc to tylko sen. Hubert się uspokoił. Sen… no właśnie, co jest snem? Atak terrorystyczny na Luwr czy przebudzenie w bunkrze z jakimś dziwakiem? A może oba te zdarzenia? – pytał się w duchu.

– Trzymaj. – Mężczyzna podał mu otwartą puszkę i powyginaną łyżkę. – Uważaj, bo gorące. A jak będziesz chciał coś przeciwbólowego, to mów, mam jeszcze trochę. Ale za to wybiorę sobie coś w zamian z twojego worka.

Mojego worka? – zdziwił się Hubert, grzebiąc łyżką w puszce pełnej kaszy z gulaszem. To ja mam w ogóle jakiś worek?

– Jurek jestem – przedstawił się facet. Najwyraźniej nie przejmował się problemami gościa i z zapałem pałaszował swoją porcję.

Chłopak spojrzał na niego pytająco i dopiero po chwili dotarło do niego, co powinien zrobić.

– Hubert – rzucił.

Dalej posilali się w milczeniu. Wcale nie miał ochoty na kaszę, ale jadł z rozsądku. Najprawdopodobniej był chory, a więc ciepły obiad powinien postawić go na nogi. Próbował przypomnieć sobie, co się stało i jak tu trafił, mózg jednak odmawiał wykonywania tak skomplikowanych poleceń.

Kiedy pochłonął całą zawartość puszki, zmorzył go sen. Uważając na bolący bok, położył się na łóżku, przykrył śmierdzącym kocem i odpłynął w nicość.

Ocknął się w tym samym miejscu, zatęchłym, ciemnym bunkrze. Jurek siedział przy stole, zwrócony do niego plecami, i przecierał coś szmatą.

– Która godzina? – zapytał Hubert.

– Za jakieś dwie godziny zacznie się zmierzchać – odparł mężczyzna, nawet się nie oglądając.

– Jest tu jakaś toaleta?

– Kibel? Idź na dwór.

– A woda?

– Przyniosłem trochę w wiadrze, jest w łazience na górze. – Jurek odwrócił się do niego; w ręku trzymał rozebrany na części pistolet. – Dasz radę dojść?

– Chyba dam. – Hubert powoli dźwignął się z łóżka i opierając się o ściany, wyszedł z pomieszczenia.

Okazało się, że znajduje się w piwnicy jakiegoś domu. Bez trudu odnalazł schody i wspiął się po nich. Zobaczył zrujnowane mieszkanie. Po podłodze walały się poniszczone meble i sprzęty domowe. Szyby były powybijane, okna zabite deskami. Gdzieniegdzie wisiały resztki burych firanek. Przez otwarte drzwi napływało rześkie, zimne powietrze.

– Co to za nora? – Hubert rozglądał się dookoła z niesmakiem.

Odnalazł łazienkę, która wcale nie wyglądała lepiej niż reszta domu. Zlew i sedes rozbite, krany powyrywane ze ścian, żaden kafelek nie był cały. Obok drzwi stało wiadro wypełnione wodą. Hubert z trudem przy nim przykląkł i zamoczył ręce w zimnej cieczy. Obmył twarz i kark, co sprawiło, że od razu poczuł się lepiej, choć woda była lodowata.

Podniósł się i wtedy zobaczył kawał lustra prowizorycznie przyczepiony do ściany. W pierwszej chwili pomyślał, że wzrok płata mu figle, bo odbicie, które widział, nie mogło należeć do niego. Miał ciemniejsze, brudne i zaniedbane włosy, twarz dojrzałą, poznaczoną bliznami. Oczy zionęły pustką. Do tego jeszcze kilkudniowy zarost. Hubert badał twarz opuszkami palców, ale odbicie ani trochę się nie zmieniło.

– Co się, do diabła, dzieje? – zapytał obcego faceta w lustrze, ten jednak nie odpowiedział.

Krzywiąc się z bólu, zdjął koszulę. Z boku zobaczył opatrunek nasiąknięty krwią. To ciało też nie mogło należeć do niego. Było potężniejsze, bardziej muskularne, na brzuchu nie miało ani grama tłuszczyku, nieodłącznego towarzysza Huberta. A poza tym cały tors i przedramiona przecinały drobniutkie blizny.

– Wyglądam nieźle – stwierdził z aprobatą. Odzyskał dobry nastrój. To mu się podobało. Nie miał już chudego ciała z wystającym brzuchem. Obecne musiało należeć do żołnierza, było męskie, dobrze zbudowane i pobliźnione. Marzenie każdego nastolatka. – Szkoda tylko, że nie jestem wyższy.

Postanowił sprawdzić, co się kryje pod opatrunkiem. Przygryzając dolną wargę, delikatnie odkleił bandaże od skóry.

Skrzywił się z obrzydzeniem na widok rany ściągniętej kilkoma szwami. Co mi się stało? Co robiłem, że tak oberwałem? A może tam, w Paryżu, umarłem i wcieliłem się w jakiegoś komandosa?

Zaczynało mu się trochę kręcić w głowie, więc znów nałożył opatrunek, narzucił koszulę i wyszedł na dwór. Był w gęstym lesie. Kiedy załatwił potrzebę, wrócił do piwnicy. Jurek właśnie otwierał kolejne puszki z jedzeniem.

– Mam nadzieję, że lubisz kaszę z gulaszem, bo tej akurat nam nie brakuje.

– Niespecjalnie, ale głodny nie wybrzydza – odparł Hubert. – Słuchaj… Możesz mi wyjaśnić, co się stało? Jak się tu znalazłem?

– A skąd mam wiedzieć? – Jurek wzruszył ramionami i podał mu otwartą puszkę.

Hubert zaczął grzebać łyżką w swoim posiłku. Jakie pytanie zadać temu facetowi, by otrzymać sensowną odpowiedź? Nie miał pojęcia, gdzie jest ani co się wydarzyło. Co było snem, a co jawą? Czy zaraz się obudzi w hotelowym łóżku? Albo w szpitalu po tym ataku terrorystycznym? Jego umysł wciąż był zamulony, nie myślał jasno.

– Ty naprawdę nic nie pamiętasz? – Jurek przyjrzał mu się badawczo. Jego ciemne oczy sprawiały wrażenie, jakby chciały prześwietlić Huberta.

Chłopak bezradnie pokręcił głową.

– Przedwczoraj wywaliłeś mi drzwi z zawiasów – wyjaśnił tamten. – W nocy. Nie wiem, jakim trzeba być wariatem, żeby samemu po ciemku pałętać się po lesie. Nic nie mówiłeś, ledwie się trzymałeś na nogach. A ta rana z boku wyglądała naprawdę paskudnie. To co miałem z tobą zrobić? Sprowadziłem cię tu na dół, opatrzyłem i pozszywałem. Ale po co żeś tu przylazł i skąd, nie mam pojęcia. Aha, pozwoliłem sobie przejrzeć ten twój worek. Za usługę lekarską wziąłem kurtkę. Jak będziesz chciał więcej leków, to dorzucisz też bagnet.

– Mój worek… A gdzie on jest? – Hubert zmarszczył czoło. Jurek machnął łyżką w stronę wielkiego worka żołnierskiego leżącego w kącie. Chłopak, wiedziony ciekawością, odłożył ledwie ruszoną kaszę i podszedł do tajemniczego bagażu. Był ciężki, więc Hubert musiał się trochę namęczyć, żeby dociągnąć go do łóżka, a potem na nie rzucić. Próbując ukryć szok, zaczął powoli rozpakowywać zawartość. Była naprawdę interesująca i z całą pewnością nie mogła należeć do siedemnastolatka. Na posłaniu znalazło się coś, co wyglądało jak ruska pepesza z gazety o militariach, i materiałowa torba wypełniona amunicją. Po chwili wylądowała obok niej strzelba z garścią naboi. Na niedźwiedzie? – przemknęło Hubertowi przez myśl. Jeszcze pistolet z napisem „Colt 1911”, kilka granatów z wykręconymi zapalnikami, zapalniczka, bagnet i nóż myśliwski. Co ja, jakieś muzeum wojskowe okradłem? W worku miał jeszcze trzy litrowe butelki z wodą, puszki z jedzeniem, dwie koszulki z krótkimi rękawami, kilka zmian bielizny, wojskowe spodnie i bluzę, w której kieszeni znajdowały się zapalniki.

Jezu, to nie może być moje, myślał Hubert. To się nie dzieje naprawdę, niemożliwe. Pokręcił głową, zamknął oczy, ale kiedy je otworzył, nadal tkwił w tej ciemnej piwnicy, której powoli zaczął nienawidzić.

– Dobrze się czujesz, chłopcze? – zapytał Jurek. – Nie wyglądasz najlepiej.

– Nic nie rozumiem. – Hubert czuł, że za chwilę się rozklei. – Co ja tu w ogóle robię? Przecież byłem na wycieczce w Paryżu… Miałem się spotkać z Christelle pod piramidą, a potem… potem był ten wielki wybuch. Wysadzili Luwr w powietrze! Obudziłem się tutaj. To już nie jest zabawne, chciałbym wrócić do domu, obudzić się. – Ukrył twarz w dłoniach.

Jurek przypatrywał mu się uważnie.

– Kiedy to było? – zapytał.

– Nie wiem, wczoraj, przedwczoraj…

– Chłopcze, Luwr wysadzili w kwietniu siedem lat temu. – Mężczyzna mówił powoli i spokojnie.

Hubert podniósł głowę i zamarł, wpatrując się tępym wzrokiem w gospodarza. Kilka razy zamrugał powiekami, oczekując wybuchu śmiechu i zapewnień, że to tylko żart. Jednak cisza, jaka zaległa w piwnicy, przeciągała się.

– To na pewno nie było siedem lat temu – szepnął w końcu. – Może to jakiś inny zamach?

– A o ilu zamachach na Luwr słyszałeś? No właśnie. Siedem lat. I nic od tamtej chwili nie pamiętasz? – Jurek przypatrywał mu się uważnie. Płomień lampy naftowej odbijał się w jego oczach.

– Nic, totalna pustka. – Hubert przetarł dłońmi twarz. – To niemożliwe. To mi się śni, prawda? Zaraz się obudzę…

– Nic ci się nie śni.

– Nie mogłem przespać siedmiu lat!

– No raczej. – Mężczyzna spojrzał wymownie na arsenał wyłożony na łóżku. – Musiałeś ostatnio dostać porządnie w głowę i masz częściową utratę pamięci. Tak ja to przynajmniej widzę.

Hubert znów ukrył twarz w dłoniach. A więc dlatego miał takie superciało. Wcale nie wcielił się w żadnego komandosa! Był starszym sobą! Miał teraz dwadzieścia cztery lata. Siedem lat z jego życia zniknęło. Co przez ten czas robił? Co z jego rodziną? Poczuł, jakby na dno żołądka opadła mu bryła lodu. Spojrzał na swoje przedramiona poznaczone siateczką drobnych blizn. Czy to pamiątka po wybuchu szklanej piramidy? Ernest! Przed oczyma stanął mu obraz przyjaciela zmiażdżonego przez gruz. Zrobiło mu się niedobrze.

– Trzymaj. – Jurek szturchnął go w rękę, podając kubek.

– Co to?

– Wódka.

Hubert jednym haustem opróżnił naczynie. Zapiekło go w gardle i niemal się zakrztusił, ale już po chwili poczuł się lepiej. Płyn przyjemnym ciepłem rozlał się po organizmie. Jurek jeszcze raz dolał mu wódki.

– Trzymałem ją na specjalną okazję, ale cóż, chyba tobie jest bardziej potrzebna – stwierdził. Nalał sobie trochę alkoholu do kubka, a butelkę postawił przy łóżku gościa.

Hubert próbował pozbierać myśli. Jeżeli to sen, to niedługo się obudzi, a jeśli nie… no to cóż, przecież musi wiedzieć.

– Co się działo przez te siedem lat? – zapytał w końcu.

Jurek uciekł spojrzeniem i zabębnił palcami w stół.

– Armagedon – odparł. – Kiedyś ktoś powiedział, że choć nie wie, jak będzie wyglądała trzecia wojna światowa, to jest przekonany, że czwarta odbędzie się na kije i kamienie. Ale to nie była wojna. Bez wielkich bitw, o których można potem przeczytać w książkach. Bez widzialnego wroga. Nikt nie miał pojęcia, co się dzieje. Wszystko potoczyło się tak szybko. Cały świat legł w gruzach. Korea Północna uderzyła w Stany. Podejrzewano, że Chiny i Rosja też maczały w tym palce. Jednego dnia, ósmego kwietnia, w całej Ameryce odpalono kilkadziesiąt bomb. Samochody pułapki, zamachowcy… Uczyłem wtedy historii w szkole, kiedy dotarły do nas te wiadomości. Niedługo potem ktoś zaczął odpalać ładunki w większych miastach Europy i Ameryki Południowej. Podejrzewam, że ty byłeś w Paryżu, kiedy to się stało…

Hubert za jednym zamachem wypił całą zawartość kubka i ponownie go napełnił.

– Mam mówić dalej? – zapytał Jurek. Widać było, że mu żal gościa.

Tamten pokiwał głową.

– To była całkiem nieźle zorganizowana akcja. Nie wiedzieliśmy, kto, kogo, gdzie i kiedy zaatakuje. Jeszcze tego samego dnia ktoś wpuścił wirusa do sieci. Wirusa, który wykasował wszystko. Internet przestał działać. Nie dało się komunikować, ludziom poznikały pieniądze z kont. Wyobraź sobie, jaką reakcję mogło to wywołać. Wszystkie bazy danych szlag trafił. Tłumy wyszły na ulice, zaczęły się rozruchy i strajki. Następnego dnia wysiadł prąd, nie było wody ani gazu. Globalna katastrofa. Do tego zaczął się rozprzestrzeniać paskudny szczep grypy. Ludzie padali jak muchy, naukowcy nie zdążyli opracować szczepionki… Z dnia na dzień było coraz gorzej. I jeszcze ten impuls. – Jurek pokręcił głową.

– Jaki impuls?

– Impuls elektromagnetyczny. Broń straszliwsza niż bomba atomowa. Korea groziła, że zaatakuje nim Stany. Później się okazało, że impulsem dysponowało co drugie państwo! To było jak domino, nikt nie spodziewał się podobnych rezultatów, bo nikt nigdy nie przeprowadzał eksperymentów na taką skalę; jeden impuls uruchamiał kolejny i w jednej chwili na całym świecie diabli wzięli wszystko, co działało na prąd.

– Ale chyba można było to naprawić?

– Synek, jak coś jest usmażone, to jest usmażone na amen. – Jurek pokręcił głową. – Pewnie, można kombinować, ale nie wtedy, gdy czuje się na karku oddech śmiertelnej choroby, a spanikowani ludzie zamieniają się w zwierzęta.

Hubert zastygł. Mógł się jedynie domyślać skali katastrofy.

– Ataki terrorystyczne wywołały panikę, tak samo jak grypa, brak internetu i wody, ale zniszczenie całej elektroniki okazało się ciosem ostatecznym.

– Jesteśmy za bardzo uzależnieni od prądu – przyznał chłopak.

– Byliśmy – poprawił nauczyciel. – Potem ludzie sami dokończyli dzieła zniszczenia. Włamania, kradzieże, morderstwa były na porządku dziennym. Wszyscy wpadli w panikę. Policja i wojsko nie mogły temu zaradzić, ich systemy też padły. Zginęły całe masy ludzi, a ci, którzy przeżyli, mordowali się nawzajem. Panika wyzwoliła w nich najniższe instynkty. Dopóki mieliśmy jako taki kontakt ze światem, szacowano, że zginęło trzy czwarte ludności na całej ziemi. Potem wiadomości z zewnątrz się urwały. Wszystkich, których znałem, zabiła grypa…

Hubert wpatrywał się tępo w ścianę. Jak przetrawić taką wiadomość? Że spełniła się jedna z najgorszych postapokaliptycznych wizji? Koniec świata naprawdę się wydarzył, pomyślał gorzko.

– A co z rządem? Wojskiem? – zapytał. – Przecież ktoś musiał przeżyć.

– Nie wiem, jak to wygląda w innych krajach – Jurek wzruszył ramionami – ale słyszałem, że u nas na południu jest jakaś baza. Tam ukryło się kilku wojskowych… tych, którzy przeżyli. Ale co robią, nie mam pojęcia i jakoś niespecjalnie mnie to interesuje. Średnio umieli zająć się nami, gdy był pokój, więc nie sądzę, byśmy znaleźli u nich pomoc po armagedonie.

– A co z moją rodziną? – zapytał Hubert szeptem. Mama, jako lekarz, na pewno do samego końca pracowała w szpitalu. A może od razu się zaraziła? Ojciec zaś potrafił wygrać prawie każdą sprawę w sądzie, ale był typowym mieszczuchem, dla którego przetrwanie jednego dnia bez prądu stanowiło wyzwanie.

– Skoro teraz jesteś sam, to podejrzewam, że im się nie udało – mruknął Jurek. – Przykro mi, młody.

Bryła lodu, która od pewnego czasu znajdowała się w żołądku Huberta, zaczęła promieniować zimnem na całe ciało. Miał wrażenie, jakby ktoś zacisnął pięść na jego sercu. Czuł niemal fizyczny ból. Impuls, wybuchy, grypa, śmierć milionów ludzi… śmierć rodziców…

Nalał sobie kolejną porcję wódki i ledwie zdołał ją przełknąć przez gulę dławiącą mu gardło. Chciał zagłuszyć usłyszane przed chwilą słowa, przestać czuć, a przede wszystkim pragnął się obudzić w pokoju hotelowym w Paryżu albo przynajmniej we własnym łóżku.

Położył na podłodze swój arsenał broni i ukrył twarz w poduszce, a potem powoli odpłynął w sen.

Obudził się następnego dnia rano. Było mu niedobrze, głowa go bolała, świat wirował, a rana w boku znów dawała o sobie znać. Jurek podał mu wodę po picia, potem na siłę wcisnął trochę jedzenia. Godziny zlewały się ze sobą. Hubert budził się często, wychodził na dwór za potrzebą, potem życzliwy gospodarz znów wmuszał w niego jedzenie i wodę. Chłopak tracił orientację, kiedy jest dzień, a kiedy noc. Czasem zdawało mu się, że słyszy z zewnątrz jakieś hałasy, krzyki, zawodzenia, jednak nie zwracał na nie uwagi.

Kiedy się obudził kolejny raz, opiekun dał mu tylko trochę wody, a potem wyciągnął go do lasu.

– Musisz się przewietrzyć, inaczej w życiu nie dojdziesz do siebie – tłumaczył.

Ale Hubertowi wszystko było obojętne. W sercu miał ogromną pustkę, której nic nie było w stanie wypełnić.

– Na Boga, weź się w garść! – zniecierpliwił się Jurek, kiedy dreptali leśną ścieżką. – Rozumiem, że to nie był najlepszy tydzień w twoim życiu, ale musisz się jakoś pozbierać.

Nagle Hubert stanął jak wryty. Pewna myśl uderzyła go z siłą tarana.

– Chcę odnaleźć rodziców – powiedział. – Albo przynajmniej zyskać pewność. Nie mam pojęcia, co robiłem przez te wszystkie lata, ale muszę się dowiedzieć, co się z nimi stało.

– Wiesz, że to jest raczej bezcelowe? – Jurek spróbował ostudzić jego zapał. – A poza tym podróżowanie w pojedynkę może być dość niebezpieczne…

– Nieważne. Po prostu muszę to zrobić. Dostanę się jakoś do Poznania, może czegoś się dowiem…

Nowy cel pulsował w jego umyśle niczym supernowa po wybuchu. Porzucenie tego pomysłu oznaczało powrót do ziejącej w sercu otchłani.

– Posłuchaj, młody. Zostało na tym świecie mało ludzi i każdy dba o swoje interesy. Nikt ci nie pomoże.

– Ty mi pomogłeś.

– Tak łatwo teraz zginąć – westchnął ciężko Jurek. – I nigdy nie wiesz, co się czai w ciemnościach…

Ostatnie zdanie towarzysza sprawiło, że w mózgu chłopaka zapaliła się ostrzegawcza lampka.

– A co się czai w ciemnościach?

– Nie chciałem tego mówić, jeszcze nie teraz. – Jurek pokręcił głową. – Skoro nic nie pamiętasz… Ale w końcu musisz się dowiedzieć. – Zaczerpnął tchu. – Kiedy zabrakło prądu i tych wszystkich zdobyczy cywilizacji, z których byliśmy tacy dumni, z ciemności zaczęły wyłazić upiory. Strzygi, topielce, biesy i wszystkie inne stwory, które przez setki lat ukrywały się przed nami. Teraz się już nas nie boją, a są bardzo głodne.

Hubert raptownie się zatrzymał.

– Chwila, nie rozumiem. – Jego umysł wciąż nie mógł się dopasować do nowej rzeczywistości. – Jakie strzygi, jakie topielce?!

Jurek posłał mu pełne współczucia spojrzenie.

– Wszystko to, w co ludzie kiedyś wierzyli, to prawda.

– To wcale nie jest zabawne.

– Bo to nie jest żart. – Mężczyzna nie wyglądał na rozbawionego. – Myślisz, że po co każdej nocy barykaduję drzwi? Kilka miesięcy temu mieszkałem tu z przyjacielem. Wieczorem, jeszcze nie było nawet ciemno, wyszedł na zewnątrz i wiesz, co się stało? Nigdy nie wrócił. Usłyszałem tylko krzyk, a kiedy wybiegłem z domu, jego już nie było. Zobaczyłem tylko krew na ziemi. Szukałem ciała, ale go nie znalazłem. Zabiłem deskami okna i rygluję drzwi. Nie chcę, żeby coś, co go zabiło, wdarło się do domu. A ty masz zamiar ot, tak sobie, wyruszyć do Poznania!

– Muszę – powiedział cicho Hubert. – Muszę.

Kolejne dni były takie same. Godzinami włóczył się po lesie, rozmyślając nad swoją sytuacją, nad tym, co powiedział Jurek. Wiele razy próbował przypomnieć sobie cokolwiek z minionych siedmiu lat. Nadaremnie. Umysł dwudziestoczterolatka funkcjonował na poziomie umysłu siedemnastolatka. Hubert zaczął się więc zastanawiać, czy nie trafił w jakąś pętlę czasową i po prostu nie przespał tego okresu.

Jurek podarował kompanowi mapę Polski. Najwyraźniej zrozumiał, że tamten nie ma zamiaru zrezygnować z poszukiwań.

– Może nie być aktualna – przestrzegł uczciwie – ale naniosłem na nią trochę poprawek.

Hubert rozłożył mapę na stole i dokładnie się jej przyjrzał. Niektóre obszary były pokreślone.

– Co to znaczy? – zapytał, wskazując na krzyżyki na drodze do Poznania.

– Że droga jest zupełnie nieprzejezdna – odparł nauczyciel. – Falowana linia jest w miejscach, gdzie kiedyś się natknąłem na nieprzyjemnych typów. Mogą migrować, jednak na wszelki wypadek lepiej ich unikać. Żółta linia to wsie, gdzie nadal żyją ludzie, ale nie lubią obcych, więc na ich tereny też się nie zapuszczaj. Właściwie to unikaj wszystkich, teraz każdy dba o swoje interesy: najpierw strzela, potem pyta. Aha, prawie bym zapomniał… Jakieś dwadzieścia kilometrów na południe, o tutaj – Jurek wskazał na mapie niewielką kropkę – jest opuszczona mieścina. Może uda ci się znaleźć tam coś do jedzenia.

Hubert długo wpatrywał się w mapę, aż trasa podróży powoli zaczęła układać mu się w głowie.

Następnego dnia postanowił wyruszyć.

– Nadal uważam, że to nie jest dobry pomysł – powiedział przy śniadaniu Jurek. – Powinieneś unikać miast, a nie pchać się do jednego z największych w Polsce.

– Nie mieszkaliśmy w samym Poznaniu. – Hubert z niechęcią grzebał w puszce z kaszą i gulaszem; miał jej już naprawdę dosyć. – Mieliśmy dom na peryferiach.

– Jak sobie chcesz. – Gospodarz pokręcił głową. – Tylko pamiętaj, nie włócz się nigdzie po zmroku. Najlepiej nocuj w opuszczonych domach, ale przedtem dobrze sprawdź, czy nic tam nie siedzi, a na progu zostaw trochę jedzenia. To może udobruchać różne stwory. No i zasada stara jak świat: nie podążaj w nocy za błędnymi ognikami.

Hubert już miał skwitować ostatnie zdanie prychnięciem, nie bawiły go takie żarty. Ale potem spojrzał na poważną minę nauczyciela i przypomniał sobie, że to wcale nie głupi dowcip.

– Jak one wyglądają? – zapytał.

– Nie mam pojęcia. Nie znam nikogo, kto by przeżył spotkanie z nimi.

– A wiesz cokolwiek na temat tych potworów? – W jego głosie krył się wyrzut.

Jurek pokręcił głową.

– Kiedyś ludzie przekazywali sobie wiedzę, jak ich unikać, jak je rozpoznawać, znali sposoby na ich ułaskawienie i zabicie. Dzisiaj nie wiemy nic. Jesteśmy zdani tylko na siebie.

Gdy zjedli śniadanie, Hubert zarzucił na plecy swój wojskowy worek. Stanął z Jurkiem na progu domku.

– To się trzymaj, młody… I nie daj się zabić – pożegnał go zdawkowo gospodarz.

– Dziękuję za wszystko. – Chłopak podał mu rękę. Po raz ostatni spojrzał w ciemne, puste oczy otoczone siateczką zmarszczek. Przez co ten facet musiał przejść, jakie okropieństwa widzieć i kogo stracić przez ostatnie lata? Ile z tego, co powiedział, było prawdą, a ile podkoloryzowaną opowieścią?

Podejrzewam, że całkiem niedługo sam się o tym przekonam, pomyślał Hubert, ruszając wąską ścieżką przez las.

Ciąg dalszy w wersji pełnej
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: