- W empik go
Stryj Inocenty - ebook
Stryj Inocenty - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 187 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
W Drukarni „Przeglądu Tygodn.”, ulica Czysta Nr 2.
I.
A działo się to na Ś-tej Żmujdzi! roku Pańskiego 1852. Byl to rok bardzo ciężki dla szlachty, – nieurodzaj – słoty, i pomór na bydło…..
To też pczciwa szlachta Żmujdzka, pocieszała się jak mogła w tym frasunku i hulała co się nazywa w karnawale!…
Ponieważ – serce Żmujdziaków, ma pretensye być stolicą Samożedii – i uważa się na równi z Warszawą!… ba, nawet i z Paryżem!…
Szlachta zwykle staje w Hotelu pana Barucha, co ma hotel nad hotele!… i nawet sam pan marszałek Szyszłło, jada nieraz rybę nadziewaną z panem Baruchem, co pani Baruchowa tak doskonale przyprawia!…
I gadają o polityce Europejskiej, – popijająo stary lipniak – i często się zdarza, iż zrzucają z tronów monarchów!!! Dawid, i Salomon, są tylko „prawdziwymi” królami – tak utrzymuje pan Baruch – a pan Szyszłło potwierdza.
Owo więc, kiedy się nasza opowieśc zaczyna, w hotelu pana Barucha, pełno było szlachty, albowiem w ostatki miał być wielki bal, u pana marszałka Szyazłły.
Między wielą młodzieży, odznaczał się niepoślednio pan Jan Pukałło, dziedzic Kłopotek, była to mała wioszczyna, ale wielce odłużona.
Pan Jan po śmierci ojca, tyle narobił długów że już i sam o nich niewiedział; wszelakoż, powtarzał sobie filozoficznie, strzępiąc fryzurę przed zwierciadłem: „Ba! jakoś to będzie!”
I jakoś to było.
Co prawda, nadobny, a urodziwy pan Pukałlo czuł taki wstręt do książek jak wścieklec do wody, ale za to do tańca, do koperczaków nie było mu równego. Kiedy na jakim balu zacznie ciąć mazura, to aż drzazgi lecą z podłogi..,
I nie jedna piękna Żmujdzinka, szepce drugiej na ucho – pod sekretem: „Jak mamę kocham tak ja bym poszła za niego! jaki on zuch!”
Lecz cóż, o nadobna „Świtezianko!” marzenia twoje spłoszy twardy Tatko Żmujdziak!
„Bo to ze skaty kuta Żnaujdzkich ojcow dusza!… „Łzy – prośby – narzekania, nic ich nie porusza!”
(Jeśli hypoteka kawalera, nie odpowiada hypotece panny – taki już tani obyczaj!)
Pan Jan konkurował o wszystkie posażne panny, i nie jednego przełknąwszy karbuza, i wypiwszy „czarną polewkę” usłyszał nadto morał od grubowatego Tatusia:
– Cóż to Acan myślisz, że ja wydam moją donię za utraoyusza? w głowie pstro, w kieszeni krucho, i chce się mu moich „karbońców!” i w dodatku moją donię?…. „Nie dla psa koubasa, nie dla kota sało”.
Inny znowuż grzeczniejszy Rodzic – odpowiada! w ten sens:
– Widzisz Acan dobrodziej, jakkolwiek prześlicznie wierzgasz nogami w mazurze, ja, nie myślę, wydać mojej córki, za skoczka!…., to moja zasada!…
Pan Jan mówił do siebie, śmiertelnie będąc obrażony:
– Pal was licho?… kpię z ciebie i z twojej córki, nie ta to inna!…
I wskakiwał do nejtyczanki niby w koło mazurowe. Pan Jan wiedział że ma bardzo bogatego
Stryja, a chociaż go nigdy w życiu niewidział, rościł sobie prawa do jego fortuny, jako jedyny potomek Pukałfów. Stryj Inocenty, był już stary i nieżonaty. Bracia Pukałłowie, niewidzieli się z sobą przez lat trzydzieści. Powodem tego była wielka sprzeczność ich charakterów, gustów – i sposobu życia – Stryja Inocentego, powszechnie nazywano „dziwakiem, skąpcem – i półwaryatem! Lecz on na wszystko był głuchy. Pracował, zbierał pieniądze do kabzy – ubierał się w „siermiahę jak Żmujdzcy chłopy – jadał barszcz, kapuśniak – i kwaszone ogórki.
Ale ludzie mówili – że pan Inocenty Pukałło tyle ma karbotków, co maku w makówce.
Ojciec zaś pana Jana, był to próżniak i trwonicie], udawał pana nad stan, i zostawił synowi małą wioseczkę pod Poniewieżem zwaną „Kłopotkami”. Obecnie Kłopotki, stały się wielkiemi Kłopotami dla pana Jana!…
Już i żydkowie z Poniewieża, niechcieli pożyczać nawet na najwyższe procenta, i chociaż rezolutny a nadobny pan Jan, ciągle im prawił o nadzwyczajnej fortunie Stryja Inocentego, którego jest jedynym sukcesorem po mieczu – Nie wielkie to robiło wrażenie na potomkach Izraela.
– Nu, prawił Icek, – a jak ten pan Stryj…. dłużej będzie żyć od pana – to co?
– To nie może być!… to niepowinno być!…
– A jak będzie…. herszte?!…
Na łóżu śmierci, pan Maciej Pukałło, ojciec pana Jana odezwał się słabym głosem:
– Jasiu, ty jeszcze nigdy nie widziałeś twego Stryja Inocentego – to twardy człowiek, ale uczciwy, po mojej śmierci pojedziesz do niego – i powiesz mu…. powiesz – że ja umierając przepraszam go, ze wszystką moją głupotę!… Poczciwy mój brat – zgłaszał się tyle razy do mnie… a ja przez pychę – nie podałem mu ręki zgody!….
Pan Maciej tak mówiąc otarł załzawione oczy. I prawił dalej: Jasiu, ty powinieneś naprawić mój błąd – umiej się zasłużyć Stryjowi, a on cię nie-wydziedziczy!… jest was bowiem tylko dwoje, ty, i twoja cioteczna siostra, panna Izabella Do-wrymunt, córka – rodzonej naszej siostry!
– Więc ja mam współdziedziozkę?… zawołał nadobny pan Jan, to głupia sprawa!!
Ojoiec konający uśmiechnął się boleśnie, i rzekł: – Ty mnie nie żałujesz – że umieram, myślisz tylko o fortunie, ktorą do ciebie jeszcze nie należy; Jasiu, ty nie masz serca, i nie masz rozumu!…
Tak mówiąc odwrócił się stary, twarzą do ściany i zasnął – ale snem wiecznym.
* * *
Po śmierci ojca, pan Jan wyprawiwszy świetną stypę, na której pito zdrowie nieboszczyka, a nie uroniwszy ani jednej łzy – puścił się w konkury w żałobnych szatach.
I upłynęło – trzy lata na tej gonitwie po złote runo, setkę odebrał odkoszów – lecz nie pojechał do Stryja Inocentego… a to z przyczyny, że ów Stryj dziwak – nie jemu jednemu miał przekazać fortunę – ale i jakiejś tam jego ciotecznej.
* *
Lecz wracamy do karnawału.
Pan Jan gościł u pana Barucha – a pan Baruch pożyczał panu Janowi pieniądze, nie żądając nawet procentów. Był to arcy godny Izraelita.
Znał on doskonale Stryja Inocentego, i jak to mówią, złoto lgnie do złota, pan Barach kochał Stryja Inocentego, a Stryj Inocenty, kochał pana Barucha.
Jeździł on od czasu do czasu do Pukałłowaizdawał sumienną relacyę o jego synowcu. Lecz pan Jan o tem wcale niewiedział.
Pan Baruch był tajemniczy, i przed nikim nie zwierzał się z tego co myślił i czynił.
I zdarzyło się właśnie, w ów pamiętny karnawał, że pan Jan zgrany do nitki nie wiedział już od kogo dostać pieniędzy! Tu wielki bal u marszałka Szyszłły, a on nie ma nowego garnituru, ani pieniędzy! – Baruch może już i nie pożyczy, bo mu tyle winien!…
Owóż, w „tłusty poniedziałek”, ale chudy dla pana Jana, leżał on sobie filozoficznie na kanapce w hotelu pana Barucha, i łamał się w myślach od kogo wziąść! i kto da pieniędzy…
Doprawdy, on, symplicyusz umysłowy, w tej chwili równał się biegiem myśli z Królewiczem Duńskim, i gdy tamten wołał:
– „Tho be, or nat tho be?!….”
Pan Jan powtarzał: „Kto jeszcze da?! a kto już nie da.” Nareszczie po długich a mozolnych medytacyach, szczęśliwa myśl wpada nagle panu Janowi do głowy. Mówiliśmy juz przedtem, że dziedzic Klopotek posiadał spryt szaobrajski, – umiał kłamać, przysięgać – schlebiać – co uważał, że dla kogo jest potrzebne, to też często w zapędzie szczerości powtarzał swoim przyjaciołom: