- W empik go
Studja estetyczne - ebook
Studja estetyczne - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 346 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
WE LWOWIE.
Księgarnia Wł. Bełzy.
1878.
Słowo Wstępne.
Od kilkudziesięciu już lat estetyka budzi u nas największe po historji zajęcie. Gdy inne nauki mało ogół obchodzą, gdy książki poważne innej treści z trudnością nakładców znajdują, – każda prawie książka o estetyce znajduje chętnych nabywców, a wszystkie dzienniki są pełne artykułów, zostających w bliższym lub dalszym związku z estetyką i historją sztuki. Wreszcie rozkwit sztuki polskiej w ostatnich leciech dowodzi jasno, że owo zajęcie nie jest jałowem.
Mimo to publiczność nasza mało wie o sporze estetycznym toczącym się na Zachodzie. Nauka zachodnia stanęła i co do estetyki na rozdrożu, i nie jest pewną jaką wypadnie jej obrać drogę. Pozytywiści nawołują na zupełnie nowe tory, a przeciwnicy ich, broniąc dawnych tradycyj ze zgrozą wskazują dziwaczne teorje, które się wylęgły w głowie niejednego proroka estetycznego pozytywizmu.
Pozytywizm jest najpierw metodą. On żąda żeby wiedzę na faktach oparto. Pozytywizm filozoficzny, mniej więcej tak mówi o metodzie estetycznej, czyli o sposobie zdania sobie sprawy z natury wrażeń pięknych. Estetyką zowiemy naukę o pięknie. Pięknem nazywamy to co czyni na człowieku miłe wrażenie, choć nie podrażnia niższych zmysłów, choć nie pokrzepia ciała, i nie obiecuje polepszenia bytu.
Potrawa smaczna jest miłą, ale piękną nie jest. Dom może być doskonale postawionym i bardzo wygodnym, a jednak nie pięknym.
To co wywołuje chwilowe, przyjemne podrażnienie zmysłów jest miłem. To co obiecuje na przyszłość miłe rzeczy, jest, albo zdaje się być pożytecznem. Rzecz jest piękną o ile jest przyjemną bez względu na to, że jest miłą dla zmysłów niższych, użyteczną lub obiecującą. Lew srogi, szkodliwy i niemiły jest jednak piękny.
Zdolność wywierania wrażenia piękna jest to siła, siła działająca na nasz umysł. Piękność jest to posiadanie tej siły. Gdy zbadamy naturę tej siły dokładnie, poznamy jedne stronę więcej zewnętrznych stosunków naszego umysłu. Poznamy o ile nasz umysł pewnym wrażeniom ulega. Badania estetyczne służą tedy do uzupełnienia psychologji, i należą przeto poniekąd do zakresu nauk psychologicznych.
Z drugiej strony estetyka jest osobną nauką, ponieważ siła wywierania wrażeń estetycznych jest własnością rzeczy zewnętrznych, leżących po za naszym umysłem; jest to jednak nauka nie leżąca w zakresie fizyki. Fizyka bowiem ma tylko do czynienia z naturą ciał i ich zewnętrznym stosunkiem. W estetycznych objawach część bierna, część ulegająca wrażeniu jest to zawsze istota nie cielesna: umysł ludzki. Część czynna, czyli rzecz wywierająca wrażenie, bywa czasem ciałem, czasem falą powietrza rodzącą głos, ale czasem także i myślą tylko, a więc znów rzeczą niecielesną. Estetyka należy tedy do zakresu nauk moralnych czyli filozoficznych.
Nauki fizyczne używają od wieków pozytywnej metody, to też doszły już do wielu niezaprzeczonych pewników. W naukach filozoficznych wszystko jest dotąd spornem. W naukach fizycznych ograniczono się zrazu mądrze na opisaniu rzeczy i stosunków rzeczy między sobą. Prawda opisów dawała się zawsze stwierdzić, a przeto opisy nie mogły długo być przedmiotem sporów. W naukach filozoficznych przeciwnie staczano boje o zagadnienie nieulegające doświadczeniu; boje te musiały zostać nierozstrzygniętemi, bo jak tu przekonać się o rzeczy, której naturą właściwie to, że się o niej przekonać nie można. Ztąd wreszcie nauki owe popadły u wielu w pogardę. A jednak one badają rzeczy ważniejsze od tych, któremi fizyka i historja naturalna się zajmują. Do ich zakresu bowiem należy zbadanie własnej, najwewnętrzniejszej naszej istoty.
Aby w nich módz osiągnąć rezultaty podobne do rezultatów nauk przyrodniczych, trzeba się uciec do podobnych środków. Trzeba skromnie poprzestać na opisywaniu.
Otóż faktem stwierdzonym, faktem zarówno w fizycznym jak i w moralnym świecie obowiązującym, faktem niezawodnym jest to, że podobne rzeczy zawsze się znachodzą w towarzystwie podobnych. Po jednej odkopanej kości można odgadnąć naturę zwierzęcia, do którego należała, a gdy się podobną przyczynę widzi, oczekuje się podobnego skutku, po podobnym skutku domyśla się i uczony i człowiek zwyczajny, że musiała go podobna przyczyna poprzedzić. Bochenek chleba dowodzi zawsze istnienia piekarza i piekarni.
Dzięki temu prawu, zadanie nauki opisującej uproszczone zarazem i uświetnione. Nie potrzebuje ona już opisywać wszystkich pojedyńczych istot. Starczy jej opisać jednę, by o wszystkich podobnych pouczyć. Po jednym pojedyńczym objawie może odgadnąć cały szereg zjawisk; staje się nauką klasyfikacyjną i nauką odgadującą i przepowiadającą. Staje się pomocnicą sztuk i wyższem zbiorowem doświadczeniem ludzkości.
I estetyk tedy chcący piękno poznać, nie potrzebuje wszystkich pięknych rzeczy z osobna opisać. Opisze pewną ilość wybitnie pięknych rzeczy, a będzie znał wszystkie im podobne.
Piękność musi być własnością jednej tylko albo kilku rzeczy, będących czasem w połączeniu z najróżnorodniejszemi przedmiotami. W obrazie nie jest pięknem płótno, w poemacie nie papier i nie pismo lub druk w podziw wprawia. Nauce estetyki winno tedy oto chodzić, by odkryć co właściwie i co głównie jest pięknem w pięknych rzeczach. Jeźliby się nam udało własności owe opisać, gdybyśmy poznali to co w najróżnorodniejszych przedmiotach piękno rodzi, wiedzielibyśmy o pięknie tyle, ile pono nauce o czemukolwiek wiedzieć dano.
O ciężkości wiemy, że jest własnością wszystkich ciał, że się ciała wskutek niej wzajemnie przyciągają, i że owa siła przyciągania wzrasta w miarę wielkości ciał i w odwrotnym stosunku do kwadratu ich oddalenia, i przyrodnik mówi, że wiemy dość.
Myśliciel podobnież powie, że wiemy dość o pięknie, gdy będziemy wiedzieli w jakich niezmiennych warunkach powstaje i jak na duszę działa.
W naukach moralnych istnieje jednak w metodzie opisującej jedna ogromna trudność stwierdzona najpierw w psychologji, ale nie mniej i w estetyce istniejąca. Uczony opisujący wrażenia zbyt często swoje tylko opisuje wrażenia, nie bacząc na to, że one mogą ulegać pobocznym wpływom. Badacz może nazwać piękną rzecz, która jemu się tylko podoba, albo może odwrotnie zamilczeć o rzeczy pięknej dla innych, a dla niego nijakiej albo nieprzyjemnej.
Niebezpieczeństwo to groźniejszem jeszcze się staje, gdy zważymy, że zachodzi odmienność zapatrywań na piękno u różnorodnych narodów. Wydarzy się zawsze prawie, że uczony bezwzględnie pięknem nazwie to, co doma za piękne uchodzi. Ztąd powstanie jednostronna estetyka" gdyż być bardzo może, że pojęcia estetyczne są… różne u różnych narodów, już wskutek samej, odmiennej budowy ich mózgu.
I tu kończy się nauka metody pozytywnej.
Odtąd zaczyna się doktryna pozytywnych estetyków, zostająca tu, jak wszędzie prawie, w sprzeczności z tem, co winno z ich metody wypływać. Zanim wszystkie fakta obejrzeli, oświadczają oni z góry, że są przekonani, iż się okaże, że i poczucie piękna da się zredukować do jakiejś czysto fizjologicznej czynności nerwów, i to uczucie będzie stanowczo różnemu rozmaitych plemion ludzkich.
A że wielu nie czuje pociągu do tych niedowiedzionych dotąd teoryj, nie jeden z tych, co się posługują metodą pozytywną, jest przeciwnikiem przedwczesnej pozytywnej doktryny. Wszyscy ci, którzy wierzą w odrębne istnienie duszy i w duchowną jedność rodzaju ludzkiego, nie składają bynajmniej broni wobec pozytywistów skrajnych i niekonsekwentnych, i wreszcie obie strony szukają dowodów na poparcie swoich teoryj. Fakta mają tu świadczyć i wszystkie obozy szukają skwapliwie za faktami. Materjaliści, którzy się często niewłaściwie pozytywistami przezywają, twierdzą, że badania estetyczne okażą zupełną różnorodność poczucia piękna u różnych ludów; spirytualiści liberalni przeciwnie twierdzą, że uczucie piękna jest u wszystkich ludów zupełnie takie same, ściśli wreszcie kościelni chrześcijanie głoszą, że uczucie to pierwotnie jednakowe u wszyskich, podobnie jak uczucie moralne, przez grzech pierworodny skażeniu uległo, i że tylko przez chrześcijaństwo do najwyższej czystości wróconem bywa. Wszystkie trzy stronnictwa z góry swe zdania wygłosiwszy, szukają skwapliwie za faktami na poparcie tychże, i nietylko sztukę wszystkich czasów i narodów, ale nawet najdziwaczniejsze obyczaje dzikich i na pół cywilizowanych ludów z podziwienia godną pilnością wyszukują. I tu tedy, w tak spokojnej niegdyś dziedzinie piękna, toczy się, podobnie jak we wszystkich dziedzinach życia i nauki, gwałtowna walka między chrześcijaństwem, liberalizmem spiritualistycznym i materjalizmem, walka, która jest główną treścią dziejów naszego stulecia, i od której rozstrzygnienia los przyszłej ludzkości zależy.
Nie myślimy się bynajmniej puszczać w wielki wir powszechnej walki. Ani sił, ani czasu, ani miejsca, by nam na to nie starczyło. Myślimy tylko zająć się zmysłem estetycznym wymarłego już narodu, którego poczucie piękna zadziwiają ce, i na każdy sposób, technicznie dla wszystkich zarówno ludzi podziwu godne dzieła wydało. Studjum to krótkie tem bardziej przyciągające, że tu już, jeśli gdzie, grunt przez sumienną i bezstronną naukę dostatecznie zbadany, że tu wątpliwości nie ma, i że obraz estetycznego życia owego narodu da się w wielkiej mierze jasno wykończyć. A interes wzrasta jeszcze, gdy zważymy, że dzieła sztuki owego narodu na całą przyszłą europejską sztukę potężny wpływ wywarły. Każdy domyślił się już, że mamy na myśli naród grecki.
Mówiliśmy przed chwilą, że tu nauka najwięcej już może zdziałała. Nie idzie jednak zatem, by można dać zupełny obraz estetycznej działalności Hellenów. Dwie sztuki starogreckie są dla nas prawie zupełnie nieznane, mianowicie malarstwo i muzyka. Muzyki domyślać się tylko możemy, a o malarstwie mamy słabe wyobrażenie dane przez opisy Plinjusza i Pauzanjusza, i przez Pompejańskie kopje starogreckich arcydzieł.
Pozostają tedy trzy sztuki dobrze nam znane. Niemi są budownictwo, rzeźbiarstwo i poezja. W nich to pozostawiła nam grecka starożytność świadectwo o tem, co wedle niej pięknem było. Do tych sztuk wreszcie możnaby dodać prozę nadobną i wymowę, i wszystkie te sztuki razem dałyby nam zupełnie jasny obraz wielu stron estetycznego życia starożytnej Grecji. Zostałyby tylko na zawsze zamkniętą księgą dla nas pojęcia Helleńskie o harmonji tonów i barw.
Ale nie myślimy tu wcale prawić o całej dziedzinie greckiego, przechowanego nam piękna. Chcemy tu tylko o tem pięknie mówić, które jawi się w tem cośmy przywykli przedewszystkiem sztuką nazywać: o rzeźbiarstwie i budownictwie. A do tego wyboru powoduje nas ta okoliczność, że te dwie sztuki bezpośredniej do nas przemawiają od dzieł umarłej już mowy, i że one najlepiej przekonują codziennie szerszą europejską publiczność o tem, że jej smak nie o wiele odbiegł od smaku starych Hellenów. Owe to dzieła przyczyniły się najsilniej do rozpowszechnienia zdania, że choć mamy to samo poczucie piękna co starożytni Helleni, nie umiemy go tak dobrze zadowolić; przekonanie, które wyrażamy najczęściej uświęconym frazesem, że sztuka u Greków bardziej jak u nas kwitła.
I znów nie myślimy powszechnego katalogu dzieł starogreckiej sztuki podawać. Nie wymienimy nawet wszystkich rzeźbiarzy i budowniczych umarłego narodu. Naszym celem będzie jedynie przedstawić, jak się uczucie piękna u Greków rozwinęło w plastyce i w budownictwie, jaką rolę w rozwoju ich sztuki odegrało uczucie, a jaką rolę odegrał rozum, jak i dla czego smak ich się zmieniał, i wreszcie w czem do innych ludów, a zwłaszcza do nas byli podobni, i w czem nie podobni pod względem poczucia piękna, i w czem winni być wzorem dla dzisiejszej sztuki wobec dzisiejszego smaku.
Część pierwsza:
SZTUKA GRECKA .I.
Najpierw wypada nam mówić o budownictwie, jako o sztuce, której rozwój poprzedza zwykle rozwój innych sztuk. Ono stoi na granicy między pożytecznemi a pięknemi sztukami. Daje nam obronę przed niepogodą i przed skwarem lub mrozem; jest przeto wielce użytecznym przemysłem, i tylko przemysłem takim jest po dziś dzień u wielu ludów i w wielu krajach.
Sztuką jednak stało się ono już u świtu dziejów. Faraonom Egiptu chodziło o to, by zadziwić potomność ogromem gmachów, które się za ich rozkazem dźwignęły. Wystawili oni tedy istne góry z kamienia lub cegły – po dziś dzień słynne piramidy. Wystawili ostre a smukłe kamienie, które się obeliskami zwały, i pałace ciągnące się milami. Gmachy owe przetrwały wieki, i dziś jeszcze ogromem swoim podziw wędrowca budzą. Gmachy owe jak niekształtne olbrzymy stoją u przedsieni dziejów. Są to praszczury pięknego budownictwa, których twórcy chwalą się wiekom, że zdołali tak olbrzymie ciężary wyrwać z łona ziemi, i spiętrzyć na kształt gmachów.
Greckie budownictwo nigdy nie szczyciło się podobnym bezmiarem, i Grekowi nigdy nie chodziło o to, by góry wznieść i mile niezważonemi głazami zasypać. Wszystkie gmachy greckie są mierne i nawet może małe.
Jednak budowniczy grecki chełpił się bardzo wcześnie wprawą nabytą na Egipskich wzorach. Już Homer chwali pałace z dobrze ociosanego kamienia, choć za jego czasów tylko podwaliny, skarbce i mury obronne z tego stawiano materjału, skoro nawet na Olimpie domy bogów były stawiane z drzewa rąbanego na Idzie lesistej.
Otóż ów dobrze obciosany kamień, bywał ociosanym na sposób praktykowany w gmachach Egiptu. Tylko, że w Egipcie granitu a w Grecji ciosu albo marmuru używano. Otóż każdy cios grecki miał kształt podłużnego równoległoboku. Każdy cios był dwa razy tak długi jak szeroki – a szerokość czyli grubość i wysokość były równe sobie. Chcąc z takich ciosów, zazwyczaj wcale nie wielkich, mur ustawić, ustawiał je Greczyn tak, że każdy cios wyższy na dwu niższych ciężył, połową na jednym a połową na drugim. Taki układ ciosów i dziś jest zwykłym, a można ga najlepiej przy kolejowych budowach widzieć.
Gdy tak ciosy układano, sprawiano widzowi rozumową przyjemność. Widział jak mur postawiony, widział, że ustawiony w porządku, i poznawał nawet od pierwszego wejrzenia, w jakim matematycznym stosunku linje pojedyncze do siebie stoją. Były tu dłuższe a krótsze linje, a w dłuższej mogły się równo dwie krótsze pomieścić.
Taki cios był zasadą budownictwa greckiego, które długo rozumowy przeważnie i matematyczny charakter zachowało, ciesząc widza widocznym architektonicznym ładem, i rozmaitością mnogich a łatwo przejrzanych i łatwo zrównanych proporcyj. Budownictwo owo długo pochlebiało widzowi wmawiając w niego wielką bystrość.
Grecy, podobnie jak wszystkie pierwotne narody, czciły bogów na górach, kędy im się zdawało, że są bliżej nieba. Na tych górach istniały miejsca święte, bomosy czyli ugajone temenosy, które zawczasu murem od reszty świata odgraniczono. Nauczono się mury owe składać z ciosów ładnych lśniącego marmuru, a z czasem pomyślano o tem, by i murowi całemu nadać kształt podobny do kształtu pojedynczego ciosu. Mur układał się w prostokątny podłużny czworobok, którego wysokość i szerokość były równe sobie i którego długość była dwa razy dłuższą od wysokości i szerokości. I ten ładny i łatwo przejrzany mur zwał się celą. Przykrywano go czasem dachem Płaskim, pochyłym w kierunku dłuższych boków, a nad krótszemi bokami w płaskie równoramienne trójkąty uciętym. W jednym z krótszych boków roztwierano prostokątne drzwi, których boki dłuższe, pionowe, były z lekka ku sobie pochylone. Przy przeciwległym boku stawiano ołtarz z posągiem boga; i tak powstawał przybytek, do którego tylko ofiarnicy wolny przystęp mieli. Nad wnętrzem celi nie było sufitu. Widać było dachówką nakryty dach tworzący rodzaj ostrołukowego sklepienia, a tam gdzie cela była większych rozmiarów, drewniane pod dachem rusztowanie.
Później pomyślano o tem, by tłum nabożny, który pozostawał na zewnątrz świątyni, miał ochronę przed niepogodą. Na to trzeba było celę chodnikiem krytym otoczyć. Taki chodnik zwał się, po grecku stoą, a u nas zwie się z łacińska portykiem. Portyk taki był na zewnątrz kolumnadą odgraniczony od świata zewnętrznego. Między kolumnadą i celą stanął sufit kamienny, dach stał się większym aby mógł i portyk zacienić, a trójkątny niski przyczołek przeniósł się z boku celi, do krótszego boku kolumnady. I tak powstał Naos grecki czyli powstała świątynia. Taką świątynię możemy w Atenach, na świętem wzgórzu położonemu stóp wiekopomnej akropoli, oglądać. Jest to najstarsza ze świątyń Ateńskich, i bodaj czy nie najstarsza z dochowanych nam w Europie świątyń, tak zwany Tezejon Ateński.
Cela starannej murarskiej roboty ma trzydzieści stóp długości, piętnaście stóp szerokości i tyleż stóp wysokości. Jest tedy wiele prywatnych nawet salonów większych od tej świątyni. Portyk otaczający celę zachowuje podobne proporcje jak cela i jak każdy cios. Cała świątynia wraz z portykiem ma tedy dwadzieścia i pięć stóp szerokości i pięćdziesiąt stóp długości.
Gdy się tu pojedynczym szczegółom kolumnady przypatrzymy dostrzeżemy, że musimy w portyku prócz ściany celi, kolumnę i sufit rozróżniać.
Kolumna każda jest to odosobniona część muru, dźwigającego sufit portyku. Takich kolumn jest w świątyni Tezeusza z każdego krótszego boku po sześć, a z każdego dłuższego po trzynaście. Są to cylindry pionowo na ziemię postawione, grubsze u dołu a węższe u góry Zwężenie u góry dodaje kolumnom siły, a od zbytecznej krępości broni je ta okoliczność, że wysokość kolumn wynosząca piętnaście stóp, jest sześć razy większą od ich dolnej przeciętnej. U góry posiadają one przyrząd doskonały do dźwigania ciężarów. Jest to głownica. Główną częścią gtownicy jest płyta kwadratowa, leżąca na cieńszym końcu cylindra, a podtrzymująca sufit. Między płytą a cylindrem umieszczono wielki pierścień wypukły, który znów sam mniejszym płaskim pierścieniem jakby do cylindra przymocowany. Całość ta jest jakby ręką kolumny, i jakby jej głową. Potężne to narzędzie do dźwigania ciężarów, harmonijny to przechód między jednostką kolumną a podtrzymanym przez nią sufitem.
Aby do reszty skończyć z kolumną powiemy jeszcze, że każda kolumna, choć jest jednostką wybitną i organiczną, składa się z kilku grubych płyt, z których jedna na drugiej spoczywa. Każda z tych płyt znowu jest mniej wyraźną, ale silną jednostką zlewającą się w wyższą jedność kolumny, podobnie jak kolumny zlewają się w wyższą jedność świątyni. Powiemy wreszcie że kolumny owe są żłobkowane. Żłobkowanie zależy natem że wycięte jest płytko zagłębienie w kierunku pionowym od góry do dołu w cylindrze kolumny. Zagłębienia owe o półkolistej wklęsłej powierzchni stykają się z sobą, tworząc ostre brzegi na powierzchni kolumny.
Na głownicach nie spoczywa jeszcze sufit martwym ciężarem płaskiej powierzchni. Na głownicach spoczywają długie brusy, czyli architrawy. Kształt ich ostrokątny i podłużny. Każdy z nich albo na dwu kolumnach spoczywa, albo na kolumnie i murze celi. Uczepiły się one głównie i celi, jakby silne ramiona budynku. Na nich dopiero spoczywają nowe, cieńsze belki, które poczęści wraz z głównemi belkami kwadraciki w suficie tworzą. Kwadraciki te na których już właściwy sufit spoczywa zowiemy kasetami. Do każdego z nich wprawiano dla ozdoby kamienną albo złotą różę.
Nad kolumnadą dźwiga się na zewnątrz fryz. Fryz ten składa się najpierw z architrawu, ponad który występują końce drugiego lżejszego belkowania, z których każdy dwoma rowkami oznaczony, albo nad kolumną, albo pośrodku dwu kolumn spoczął. Te końce zwano tryglifami, a płaskie kwadratowe przestrzenie między niemi nazwano metopami. U przodu i tyłu świątyni wznosiły się nad fryzem płaskie przyczołki, zwane także a tykami, i dokoła gzymsem otoczone.
I oto opisaliśmy w głównym zarysie budowę zupełnej doryckiej świątyni. Znużyliśmy może czytelnika wielką ilością technicznych szczegółów, ale i tak nie jednośmy opuścili, a musieliśmy koniecznie to opisać cośmy opisali chcąc o Doryckim stylu prawić. Nie sama kolumna dorycki gmach znamionuje; on bywa wynikiem ściśle rozumowych kombinacyj budowniczego, i posiada koniecznie wszystkie wymienione przez nas części. Tylko rozmiary jego, tylko stosunki matematycznych części ulegają zmianie rodzącej rozmaitość. I tak Partenon, najokazalsza świątynia Ateńska, w kilkadziesiąt lat po Tezejonie wystawiona, i słynąca jako arcydzieło Helleńskiego budownictwo, podobnie jak Tezejon składa się z celi i kolumnady, i ze wszystkich części kolumnady. Tylko Partenon wcale inne ma rozmiary. Cela ma 120 stóp długości, a sześćdziesiąt stóp szerokości, portyk ma 102 stopy szerokości a aż dwieście cztery stopy długości. Wysokość kolumn wynosi 36. a wysokość gmachu całego 60 stóp. Kolumny stoją u boków krótszych w dwu rzędach po ośm, a u boków dłuższych w jednym rzędzie po siedmnaście. Są tu tedy proporcje odmienne i okazalsze, ale podobne w założeniu. Kto wstępuje do świątyni doryckiej, ten odnosi wrażenie podobne do tego, jakiego się doznaje gdy się usłyszy jasny wykład trudnej kwestji, gdy się zagadkę rozwiąże, albo gdy się obce przeniknie zamiary. Budowniczy egipski chełpił się wprost i głośno z ogromu dzieł nieforemnych, i widzowi zdaje się że budowniczy ów chciał nim pomiatać. To samochwalstwo Egipcjanina nie koniecznie dla widza miłe. Greczyn wziął się do rzeczy zręcznej. On zgotował dla znawcy przybytek, w którym ten się prędko o własnej przekona bystrości. Kto do doryckiej świątyni wejdzie, ten odrazu zrozumie użytek każdej części gmachu, każdą z łatwością z osobna rozpozna, i każdej stosowność i praktycznośó pochwali. Widz przypatrzy się z zadowoleniem ładowi i staranności dzieła, i pochwalając artystę, milcząco przyzna sobie wyższość sądu krytycznego. Choć zwyczajny gość żadnych silniejszych wrażeń w takiej świątyni Tezeusza nie dozna, znawca będzie wracał do niej, aby przy każdych oględzinach odnowić miłe wrażenie podobne do uczucia smakosza, gdy jakiś dziwny aromat w niesmacznej albo obojętnej dla ogółu potrawie wyszuka. To uczucie zadowolenia z własnego sądu ustępuje jednak coraz bardziej pochwale wyższej dla budowniczego. Czem się znawca lepiej budowie przypatrzy, tem łatwiej przyjdzie do przekonania, że budowniczy spełnił niepospolite dzieło gdy gmach ten obmyślił i wykonał.
Wszystko tu odpowiednie i stosowne, i kto dorycką świątynię zwidzi, ten zrozumie lepiej zdanie przez Ksenofonta Sokratesowi w pamiętniku przypisane. Sokrates zapytany oto co piękne, odpiera że pięknem jest to co odpowiada celowi. Dzban pięknym jest wtedy, gdy dobrze w nim wodę nieść, miecz piękny gdy dobrze tnie, świątynia wreszcie piękną, gdy postawiona na wywyższeniu, tak aby ją można z daleka już powitać, i aby się można z daleka pomodlić do bóstwa zamieszkującego świątynię, i gdy jest otoczona kolumnadą do której mnogi lud schronić się może.
Jeźli Sokrates rzeczywiście takie zdanie wypowiedział, mylił się oczywiście, bo nie odróżniał piękna od użyteczności. Ale świątynia dorycka jest istotnie piękną wedle tej definicji. Choć dziś użyteczną nie jest, podoba się wskutek tego, że wszystko w niej odpowiada celowi, i że każda część jej łatwo przejrzana, poznana, i zrozumiana.
Ale nie natem jedynie polega wrażenie, któremu umysł odwidzającego ulega. Prócz technicznego zadania, jawi się inne jeszcze, matematyczne, nie mniej zawiłe na pozór, a nie mniej łatwo zrozumiałe. Rozmaite proporcje rozmaitych części świątyni, dają się łatwo porównać z sobą i przejrzeć. Wszystkie proporcje owe bywają podzielne przez jedne liczbę, którą jest w świątyni Tezeusza liczba pięć, a w Partenonie liczba sześć, a że kolumny doryckiej wysokość przewyższa sześćkrotnie jej dolne przecięcie, więc proporcja Partenonu jest o tyle doskonalszą, o ile jest odrazu podaną przez sam kształt najwybitniejszej w świątyni rzeczy: kolumny.
Prócz tego rozmaitość zachodząca między odległościami kolumn od siebie, i w ogóle cała rozmaitość liczb, daje się łatwo wytłumaczyć zasadniczym kształtem ciosu i świątyni. Nakreśl najpierw większy równoległobok, a wpraw potem w sam środek równoległoboku drugi równoległobok, i niech oba mają zupełnie jednakowy kształt a dostrzeżesz że niepodobna aby linje tworzące obydwa równoległoboki wszędy w jednakowem od siebie zostawały oddaleniu. I to niepodobieństwo jest przyczyną, z której cała rozmaitość proporcyj Partenonu i Tezejonu da się wyprowadzić. Umysł zwidzającego, mimowoli i nieświadomie prawie to zrozumie – a zrozumiawszy, znów najpierw własną bystrością, a potem misternym kunsztem budowniczego się ucieszy.