Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Studja estetyczne - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Studja estetyczne - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 346 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

STU­DIA ES­TE­TYCZ­NE.

WE LWO­WIE.

Księ­gar­nia Wł. Beł­zy.

1878.

Sło­wo Wstęp­ne.

Od kil­ku­dzie­się­ciu już lat es­te­ty­ka bu­dzi u nas naj­więk­sze po hi­stor­ji za­ję­cie. Gdy inne na­uki mało ogół ob­cho­dzą, gdy książ­ki po­waż­ne in­nej tre­ści z trud­no­ścią na­kład­ców znaj­du­ją, – każ­da pra­wie książ­ka o es­te­ty­ce znaj­du­je chęt­nych na­byw­ców, a wszyst­kie dzien­ni­ki są peł­ne ar­ty­ku­łów, zo­sta­ją­cych w bliż­szym lub dal­szym związ­ku z es­te­ty­ką i hi­stor­ją sztu­ki. Wresz­cie roz­kwit sztu­ki pol­skiej w ostat­nich le­ciech do­wo­dzi ja­sno, że owo za­ję­cie nie jest ja­ło­wem.

Mimo to pu­blicz­ność na­sza mało wie o spo­rze es­te­tycz­nym to­czą­cym się na Za­cho­dzie. Na­uka za­chod­nia sta­nę­ła i co do es­te­ty­ki na roz­dro­żu, i nie jest pew­ną jaką wy­pad­nie jej obrać dro­gę. Po­zy­ty­wi­ści na­wo­łu­ją na zu­peł­nie nowe tory, a prze­ciw­ni­cy ich, bro­niąc daw­nych tra­dy­cyj ze zgro­zą wska­zu­ją dzi­wacz­ne teo­r­je, któ­re się wy­lę­gły w gło­wie nie­jed­ne­go pro­ro­ka es­te­tycz­ne­go po­zy­ty­wi­zmu.

Po­zy­ty­wizm jest naj­pierw me­to­dą. On żąda żeby wie­dzę na fak­tach opar­to. Po­zy­ty­wizm fi­lo­zo­ficz­ny, mniej wię­cej tak mówi o me­to­dzie es­te­tycz­nej, czy­li o spo­so­bie zda­nia so­bie spra­wy z na­tu­ry wra­żeń pięk­nych. Es­te­ty­ką zo­wie­my na­ukę o pięk­nie. Pięk­nem na­zy­wa­my to co czy­ni na czło­wie­ku miłe wra­że­nie, choć nie po­draż­nia niż­szych zmy­słów, choć nie po­krze­pia cia­ła, i nie obie­cu­je po­lep­sze­nia bytu.

Po­tra­wa smacz­na jest miłą, ale pięk­ną nie jest. Dom może być do­sko­na­le po­sta­wio­nym i bar­dzo wy­god­nym, a jed­nak nie pięk­nym.

To co wy­wo­łu­je chwi­lo­we, przy­jem­ne po­draż­nie­nie zmy­słów jest mi­łem. To co obie­cu­je na przy­szłość miłe rze­czy, jest, albo zda­je się być po­ży­tecz­nem. Rzecz jest pięk­ną o ile jest przy­jem­ną bez wzglę­du na to, że jest miłą dla zmy­słów niż­szych, uży­tecz­ną lub obie­cu­ją­cą. Lew sro­gi, szko­dli­wy i nie­mi­ły jest jed­nak pięk­ny.

Zdol­ność wy­wie­ra­nia wra­że­nia pięk­na jest to siła, siła dzia­ła­ją­ca na nasz umysł. Pięk­ność jest to po­sia­da­nie tej siły. Gdy zba­da­my na­tu­rę tej siły do­kład­nie, po­zna­my jed­ne stro­nę wię­cej ze­wnętrz­nych sto­sun­ków na­sze­go umy­słu. Po­zna­my o ile nasz umysł pew­nym wra­że­niom ule­ga. Ba­da­nia es­te­tycz­ne słu­żą tedy do uzu­peł­nie­nia psy­cho­lo­gji, i na­le­żą prze­to po­nie­kąd do za­kre­su nauk psy­cho­lo­gicz­nych.

Z dru­giej stro­ny es­te­ty­ka jest osob­ną na­uką, po­nie­waż siła wy­wie­ra­nia wra­żeń es­te­tycz­nych jest wła­sno­ścią rze­czy ze­wnętrz­nych, le­żą­cych po za na­szym umy­słem; jest to jed­nak na­uka nie le­żą­ca w za­kre­sie fi­zy­ki. Fi­zy­ka bo­wiem ma tyl­ko do czy­nie­nia z na­tu­rą ciał i ich ze­wnętrz­nym sto­sun­kiem. W es­te­tycz­nych ob­ja­wach część bier­na, część ule­ga­ją­ca wra­że­niu jest to za­wsze isto­ta nie cie­le­sna: umysł ludz­ki. Część czyn­na, czy­li rzecz wy­wie­ra­ją­ca wra­że­nie, bywa cza­sem cia­łem, cza­sem falą po­wie­trza ro­dzą­cą głos, ale cza­sem tak­że i my­ślą tyl­ko, a więc znów rze­czą nie­cie­le­sną. Es­te­ty­ka na­le­ży tedy do za­kre­su nauk mo­ral­nych czy­li fi­lo­zo­ficz­nych.

Na­uki fi­zycz­ne uży­wa­ją od wie­ków po­zy­tyw­nej me­to­dy, to też do­szły już do wie­lu nie­za­prze­czo­nych pew­ni­ków. W na­ukach fi­lo­zo­ficz­nych wszyst­ko jest do­tąd spor­nem. W na­ukach fi­zycz­nych ogra­ni­czo­no się zra­zu mą­drze na opi­sa­niu rze­czy i sto­sun­ków rze­czy mię­dzy sobą. Praw­da opi­sów da­wa­ła się za­wsze stwier­dzić, a prze­to opi­sy nie mo­gły dłu­go być przed­mio­tem spo­rów. W na­ukach fi­lo­zo­ficz­nych prze­ciw­nie sta­cza­no boje o za­gad­nie­nie nie­ule­ga­ją­ce do­świad­cze­niu; boje te mu­sia­ły zo­stać nie­roz­strzy­gnię­te­mi, bo jak tu prze­ko­nać się o rze­czy, któ­rej na­tu­rą wła­ści­wie to, że się o niej prze­ko­nać nie moż­na. Ztąd wresz­cie na­uki owe po­pa­dły u wie­lu w po­gar­dę. A jed­nak one ba­da­ją rze­czy waż­niej­sze od tych, któ­re­mi fi­zy­ka i hi­stor­ja na­tu­ral­na się zaj­mu­ją. Do ich za­kre­su bo­wiem na­le­ży zba­da­nie wła­snej, naj­wew­nętrz­niej­szej na­szej isto­ty.

Aby w nich módz osią­gnąć re­zul­ta­ty po­dob­ne do re­zul­ta­tów nauk przy­rod­ni­czych, trze­ba się uciec do po­dob­nych środ­ków. Trze­ba skrom­nie po­prze­stać na opi­sy­wa­niu.

Otóż fak­tem stwier­dzo­nym, fak­tem za­rów­no w fi­zycz­nym jak i w mo­ral­nym świe­cie obo­wią­zu­ją­cym, fak­tem nie­za­wod­nym jest to, że po­dob­ne rze­czy za­wsze się zna­cho­dzą w to­wa­rzy­stwie po­dob­nych. Po jed­nej od­ko­pa­nej ko­ści moż­na od­gad­nąć na­tu­rę zwie­rzę­cia, do któ­re­go na­le­ża­ła, a gdy się po­dob­ną przy­czy­nę wi­dzi, ocze­ku­je się po­dob­ne­go skut­ku, po po­dob­nym skut­ku do­my­śla się i uczo­ny i czło­wiek zwy­czaj­ny, że mu­sia­ła go po­dob­na przy­czy­na po­prze­dzić. Bo­che­nek chle­ba do­wo­dzi za­wsze ist­nie­nia pie­ka­rza i pie­kar­ni.

Dzię­ki temu pra­wu, za­da­nie na­uki opi­su­ją­cej uprosz­czo­ne za­ra­zem i uświet­nio­ne. Nie po­trze­bu­je ona już opi­sy­wać wszyst­kich po­je­dyń­czych istot. Star­czy jej opi­sać jed­nę, by o wszyst­kich po­dob­nych po­uczyć. Po jed­nym po­je­dyń­czym ob­ja­wie może od­gad­nąć cały sze­reg zja­wisk; sta­je się na­uką kla­sy­fi­ka­cyj­ną i na­uką od­ga­du­ją­cą i prze­po­wia­da­ją­cą. Sta­je się po­moc­ni­cą sztuk i wyż­szem zbio­ro­wem do­świad­cze­niem ludz­ko­ści.

I es­te­tyk tedy chcą­cy pięk­no po­znać, nie po­trze­bu­je wszyst­kich pięk­nych rze­czy z osob­na opi­sać. Opi­sze pew­ną ilość wy­bit­nie pięk­nych rze­czy, a bę­dzie znał wszyst­kie im po­dob­ne.

Pięk­ność musi być wła­sno­ścią jed­nej tyl­ko albo kil­ku rze­czy, bę­dą­cych cza­sem w po­łą­cze­niu z naj­róż­no­rod­niej­sze­mi przed­mio­ta­mi. W ob­ra­zie nie jest pięk­nem płót­no, w po­ema­cie nie pa­pier i nie pi­smo lub druk w po­dziw wpra­wia. Na­uce es­te­ty­ki win­no tedy oto cho­dzić, by od­kryć co wła­ści­wie i co głów­nie jest pięk­nem w pięk­nych rze­czach. Jeź­li­by się nam uda­ło wła­sno­ści owe opi­sać, gdy­by­śmy po­zna­li to co w naj­róż­no­rod­niej­szych przed­mio­tach pięk­no ro­dzi, wie­dzie­li­by­śmy o pięk­nie tyle, ile pono na­uce o cze­mu­kol­wiek wie­dzieć dano.

O cięż­ko­ści wie­my, że jest wła­sno­ścią wszyst­kich ciał, że się cia­ła wsku­tek niej wza­jem­nie przy­cią­ga­ją, i że owa siła przy­cią­ga­nia wzra­sta w mia­rę wiel­ko­ści ciał i w od­wrot­nym sto­sun­ku do kwa­dra­tu ich od­da­le­nia, i przy­rod­nik mówi, że wie­my dość.

My­śli­ciel po­dob­nież po­wie, że wie­my dość o pięk­nie, gdy bę­dzie­my wie­dzie­li w ja­kich nie­zmien­nych wa­run­kach po­wsta­je i jak na du­szę dzia­ła.

W na­ukach mo­ral­nych ist­nie­je jed­nak w me­to­dzie opi­su­ją­cej jed­na ogrom­na trud­ność stwier­dzo­na naj­pierw w psy­cho­lo­gji, ale nie mniej i w es­te­ty­ce ist­nie­ją­ca. Uczo­ny opi­su­ją­cy wra­że­nia zbyt czę­sto swo­je tyl­ko opi­su­je wra­że­nia, nie ba­cząc na to, że one mogą ule­gać po­bocz­nym wpły­wom. Ba­dacz może na­zwać pięk­ną rzecz, któ­ra jemu się tyl­ko po­do­ba, albo może od­wrot­nie za­mil­czeć o rze­czy pięk­nej dla in­nych, a dla nie­go ni­ja­kiej albo nie­przy­jem­nej.

Nie­bez­pie­czeń­stwo to groź­niej­szem jesz­cze się sta­je, gdy zwa­ży­my, że za­cho­dzi od­mien­ność za­pa­try­wań na pięk­no u róż­no­rod­nych na­ro­dów. Wy­da­rzy się za­wsze pra­wie, że uczo­ny bez­względ­nie pięk­nem na­zwie to, co doma za pięk­ne ucho­dzi. Ztąd po­wsta­nie jed­no­stron­na es­te­ty­ka" gdyż być bar­dzo może, że po­ję­cia es­te­tycz­ne są… róż­ne u róż­nych na­ro­dów, już wsku­tek sa­mej, od­mien­nej bu­do­wy ich mó­zgu.

I tu koń­czy się na­uka me­to­dy po­zy­tyw­nej.

Od­tąd za­czy­na się dok­try­na po­zy­tyw­nych es­te­ty­ków, zo­sta­ją­ca tu, jak wszę­dzie pra­wie, w sprzecz­no­ści z tem, co win­no z ich me­to­dy wy­pły­wać. Za­nim wszyst­kie fak­ta obej­rze­li, oświad­cza­ją oni z góry, że są prze­ko­na­ni, iż się oka­że, że i po­czu­cie pięk­na da się zre­du­ko­wać do ja­kiejś czy­sto fi­zjo­lo­gicz­nej czyn­no­ści ner­wów, i to uczu­cie bę­dzie sta­now­czo róż­ne­mu roz­ma­itych ple­mion ludz­kich.

A że wie­lu nie czu­je po­cią­gu do tych nie­do­wie­dzio­nych do­tąd teo­ryj, nie je­den z tych, co się po­słu­gu­ją me­to­dą po­zy­tyw­ną, jest prze­ciw­ni­kiem przed­wcze­snej po­zy­tyw­nej dok­try­ny. Wszy­scy ci, któ­rzy wie­rzą w od­ręb­ne ist­nie­nie du­szy i w du­chow­ną jed­ność ro­dza­ju ludz­kie­go, nie skła­da­ją by­najm­niej bro­ni wo­bec po­zy­ty­wi­stów skraj­nych i nie­kon­se­kwent­nych, i wresz­cie obie stro­ny szu­ka­ją do­wo­dów na po­par­cie swo­ich teo­ryj. Fak­ta mają tu świad­czyć i wszyst­kie obo­zy szu­ka­ją skwa­pli­wie za fak­ta­mi. Ma­ter­ja­li­ści, któ­rzy się czę­sto nie­wła­ści­wie po­zy­ty­wi­sta­mi prze­zy­wa­ją, twier­dzą, że ba­da­nia es­te­tycz­ne oka­żą zu­peł­ną róż­no­rod­ność po­czu­cia pięk­na u róż­nych lu­dów; spi­ry­tu­ali­ści li­be­ral­ni prze­ciw­nie twier­dzą, że uczu­cie pięk­na jest u wszyst­kich lu­dów zu­peł­nie ta­kie same, ści­śli wresz­cie ko­ściel­ni chrze­ści­ja­nie gło­szą, że uczu­cie to pier­wot­nie jed­na­ko­we u wszy­skich, po­dob­nie jak uczu­cie mo­ral­ne, przez grzech pier­wo­rod­ny ska­że­niu ule­gło, i że tyl­ko przez chrze­ści­jań­stwo do naj­wyż­szej czy­sto­ści wró­co­nem bywa. Wszyst­kie trzy stron­nic­twa z góry swe zda­nia wy­gło­siw­szy, szu­ka­ją skwa­pli­wie za fak­ta­mi na po­par­cie tych­że, i nie­tyl­ko sztu­kę wszyst­kich cza­sów i na­ro­dów, ale na­wet naj­dzi­wacz­niej­sze oby­cza­je dzi­kich i na pół cy­wi­li­zo­wa­nych lu­dów z po­dzi­wie­nia god­ną pil­no­ścią wy­szu­ku­ją. I tu tedy, w tak spo­koj­nej nie­gdyś dzie­dzi­nie pięk­na, to­czy się, po­dob­nie jak we wszyst­kich dzie­dzi­nach ży­cia i na­uki, gwał­tow­na wal­ka mię­dzy chrze­ści­jań­stwem, li­be­ra­li­zmem spi­ri­tu­ali­stycz­nym i ma­ter­ja­li­zmem, wal­ka, któ­ra jest głów­ną tre­ścią dzie­jów na­sze­go stu­le­cia, i od któ­rej roz­strzy­gnie­nia los przy­szłej ludz­ko­ści za­le­ży.

Nie my­śli­my się by­najm­niej pusz­czać w wiel­ki wir po­wszech­nej wal­ki. Ani sił, ani cza­su, ani miej­sca, by nam na to nie star­czy­ło. My­śli­my tyl­ko za­jąć się zmy­słem es­te­tycz­nym wy­mar­łe­go już na­ro­du, któ­re­go po­czu­cie pięk­na za­dzi­wia­ją ce, i na każ­dy spo­sób, tech­nicz­nie dla wszyst­kich za­rów­no lu­dzi po­dzi­wu god­ne dzie­ła wy­da­ło. Stu­djum to krót­kie tem bar­dziej przy­cią­ga­ją­ce, że tu już, je­śli gdzie, grunt przez su­mien­ną i bez­stron­ną na­ukę do­sta­tecz­nie zba­da­ny, że tu wąt­pli­wo­ści nie ma, i że ob­raz es­te­tycz­ne­go ży­cia owe­go na­ro­du da się w wiel­kiej mie­rze ja­sno wy­koń­czyć. A in­te­res wzra­sta jesz­cze, gdy zwa­ży­my, że dzie­ła sztu­ki owe­go na­ro­du na całą przy­szłą eu­ro­pej­ską sztu­kę po­tęż­ny wpływ wy­war­ły. Każ­dy do­my­ślił się już, że mamy na my­śli na­ród grec­ki.

Mó­wi­li­śmy przed chwi­lą, że tu na­uka naj­wię­cej już może zdzia­ła­ła. Nie idzie jed­nak za­tem, by moż­na dać zu­peł­ny ob­raz es­te­tycz­nej dzia­łal­no­ści Hel­le­nów. Dwie sztu­ki sta­ro­grec­kie są dla nas pra­wie zu­peł­nie nie­zna­ne, mia­no­wi­cie ma­lar­stwo i mu­zy­ka. Mu­zy­ki do­my­ślać się tyl­ko mo­że­my, a o ma­lar­stwie mamy sła­be wy­obra­że­nie dane przez opi­sy Plin­ju­sza i Pau­zan­ju­sza, i przez Pom­pe­jań­skie ko­pje sta­ro­grec­kich ar­cy­dzieł.

Po­zo­sta­ją tedy trzy sztu­ki do­brze nam zna­ne. Nie­mi są bu­dow­nic­two, rzeź­biar­stwo i po­ezja. W nich to po­zo­sta­wi­ła nam grec­ka sta­ro­żyt­ność świa­dec­two o tem, co we­dle niej pięk­nem było. Do tych sztuk wresz­cie moż­na­by do­dać pro­zę na­dob­ną i wy­mo­wę, i wszyst­kie te sztu­ki ra­zem da­ły­by nam zu­peł­nie ja­sny ob­raz wie­lu stron es­te­tycz­ne­go ży­cia sta­ro­żyt­nej Gre­cji. Zo­sta­ły­by tyl­ko na za­wsze za­mknię­tą księ­gą dla nas po­ję­cia Hel­leń­skie o har­mon­ji to­nów i barw.

Ale nie my­śli­my tu wca­le pra­wić o ca­łej dzie­dzi­nie grec­kie­go, prze­cho­wa­ne­go nam pięk­na. Chce­my tu tyl­ko o tem pięk­nie mó­wić, któ­re jawi się w tem co­śmy przy­wy­kli przedew­szyst­kiem sztu­ką na­zy­wać: o rzeź­biar­stwie i bu­dow­nic­twie. A do tego wy­bo­ru po­wo­du­je nas ta oko­licz­ność, że te dwie sztu­ki bez­po­śred­niej do nas prze­ma­wia­ją od dzieł umar­łej już mowy, i że one naj­le­piej prze­ko­nu­ją co­dzien­nie szer­szą eu­ro­pej­ską pu­blicz­ność o tem, że jej smak nie o wie­le od­biegł od sma­ku sta­rych Hel­le­nów. Owe to dzie­ła przy­czy­ni­ły się naj­sil­niej do roz­po­wszech­nie­nia zda­nia, że choć mamy to samo po­czu­cie pięk­na co sta­ro­żyt­ni Hel­le­ni, nie umie­my go tak do­brze za­do­wo­lić; prze­ko­na­nie, któ­re wy­ra­ża­my naj­czę­ściej uświę­co­nym fra­ze­sem, że sztu­ka u Gre­ków bar­dziej jak u nas kwi­tła.

I znów nie my­śli­my po­wszech­ne­go ka­ta­lo­gu dzieł sta­ro­grec­kiej sztu­ki po­da­wać. Nie wy­mie­ni­my na­wet wszyst­kich rzeź­bia­rzy i bu­dow­ni­czych umar­łe­go na­ro­du. Na­szym ce­lem bę­dzie je­dy­nie przed­sta­wić, jak się uczu­cie pięk­na u Gre­ków roz­wi­nę­ło w pla­sty­ce i w bu­dow­nic­twie, jaką rolę w roz­wo­ju ich sztu­ki ode­gra­ło uczu­cie, a jaką rolę ode­grał ro­zum, jak i dla cze­go smak ich się zmie­niał, i wresz­cie w czem do in­nych lu­dów, a zwłasz­cza do nas byli po­dob­ni, i w czem nie po­dob­ni pod wzglę­dem po­czu­cia pięk­na, i w czem win­ni być wzo­rem dla dzi­siej­szej sztu­ki wo­bec dzi­siej­sze­go sma­ku.

Część pierw­sza:

SZTU­KA GREC­KA .I.

Naj­pierw wy­pa­da nam mó­wić o bu­dow­nic­twie, jako o sztu­ce, któ­rej roz­wój po­prze­dza zwy­kle roz­wój in­nych sztuk. Ono stoi na gra­ni­cy mię­dzy po­ży­tecz­ne­mi a pięk­ne­mi sztu­ka­mi. Daje nam obro­nę przed nie­po­go­dą i przed skwa­rem lub mro­zem; jest prze­to wiel­ce uży­tecz­nym prze­my­słem, i tyl­ko prze­my­słem ta­kim jest po dziś dzień u wie­lu lu­dów i w wie­lu kra­jach.

Sztu­ką jed­nak sta­ło się ono już u świ­tu dzie­jów. Fa­ra­onom Egip­tu cho­dzi­ło o to, by za­dzi­wić po­tom­ność ogro­mem gma­chów, któ­re się za ich roz­ka­zem dźwi­gnę­ły. Wy­sta­wi­li oni tedy ist­ne góry z ka­mie­nia lub ce­gły – po dziś dzień słyn­ne pi­ra­mi­dy. Wy­sta­wi­li ostre a smu­kłe ka­mie­nie, któ­re się obe­li­ska­mi zwa­ły, i pa­ła­ce cią­gną­ce się mi­la­mi. Gma­chy owe prze­trwa­ły wie­ki, i dziś jesz­cze ogro­mem swo­im po­dziw wę­drow­ca bu­dzą. Gma­chy owe jak nie­kształt­ne ol­brzy­my sto­ją u przed­sie­ni dzie­jów. Są to pra­sz­czu­ry pięk­ne­go bu­dow­nic­twa, któ­rych twór­cy chwa­lą się wie­kom, że zdo­ła­li tak ol­brzy­mie cię­ża­ry wy­rwać z łona zie­mi, i spię­trzyć na kształt gma­chów.

Grec­kie bu­dow­nic­two nig­dy nie szczy­ci­ło się po­dob­nym bez­mia­rem, i Gre­ko­wi nig­dy nie cho­dzi­ło o to, by góry wznieść i mile nie­zwa­żo­ne­mi gła­za­mi za­sy­pać. Wszyst­kie gma­chy grec­kie są mier­ne i na­wet może małe.

Jed­nak bu­dow­ni­czy grec­ki cheł­pił się bar­dzo wcze­śnie wpra­wą na­by­tą na Egip­skich wzo­rach. Już Ho­mer chwa­li pa­ła­ce z do­brze ocio­sa­ne­go ka­mie­nia, choć za jego cza­sów tyl­ko pod­wa­li­ny, skarb­ce i mury obron­ne z tego sta­wia­no ma­ter­ja­łu, sko­ro na­wet na Olim­pie domy bo­gów były sta­wia­ne z drze­wa rą­ba­ne­go na Idzie le­si­stej.

Otóż ów do­brze ob­cio­sa­ny ka­mień, by­wał ocio­sa­nym na spo­sób prak­ty­ko­wa­ny w gma­chach Egip­tu. Tyl­ko, że w Egip­cie gra­ni­tu a w Gre­cji cio­su albo mar­mu­ru uży­wa­no. Otóż każ­dy cios grec­ki miał kształt po­dłuż­ne­go rów­no­le­gło­bo­ku. Każ­dy cios był dwa razy tak dłu­gi jak sze­ro­ki – a sze­ro­kość czy­li gru­bość i wy­so­kość były rów­ne so­bie. Chcąc z ta­kich cio­sów, za­zwy­czaj wca­le nie wiel­kich, mur usta­wić, usta­wiał je Gre­czyn tak, że każ­dy cios wyż­szy na dwu niż­szych cię­żył, po­ło­wą na jed­nym a po­ło­wą na dru­gim. Taki układ cio­sów i dziś jest zwy­kłym, a moż­na ga naj­le­piej przy ko­le­jo­wych bu­do­wach wi­dzieć.

Gdy tak cio­sy ukła­da­no, spra­wia­no wi­dzo­wi ro­zu­mo­wą przy­jem­ność. Wi­dział jak mur po­sta­wio­ny, wi­dział, że usta­wio­ny w po­rząd­ku, i po­zna­wał na­wet od pierw­sze­go wej­rze­nia, w ja­kim ma­te­ma­tycz­nym sto­sun­ku lin­je po­je­dyn­cze do sie­bie sto­ją. Były tu dłuż­sze a krót­sze lin­je, a w dłuż­szej mo­gły się rów­no dwie krót­sze po­mie­ścić.

Taki cios był za­sa­dą bu­dow­nic­twa grec­kie­go, któ­re dłu­go ro­zu­mo­wy prze­waż­nie i ma­te­ma­tycz­ny cha­rak­ter za­cho­wa­ło, cie­sząc wi­dza wi­docz­nym ar­chi­tek­to­nicz­nym ła­dem, i roz­ma­ito­ścią mno­gich a ła­two przej­rza­nych i ła­two zrów­na­nych pro­por­cyj. Bu­dow­nic­two owo dłu­go po­chle­bia­ło wi­dzo­wi wma­wia­jąc w nie­go wiel­ką by­strość.

Gre­cy, po­dob­nie jak wszyst­kie pier­wot­ne na­ro­dy, czci­ły bo­gów na gó­rach, kędy im się zda­wa­ło, że są bli­żej nie­ba. Na tych gó­rach ist­nia­ły miej­sca świę­te, bo­mo­sy czy­li uga­jo­ne te­me­no­sy, któ­re za­wcza­su mu­rem od resz­ty świa­ta od­gra­ni­czo­no. Na­uczo­no się mury owe skła­dać z cio­sów ład­nych lśnią­ce­go mar­mu­ru, a z cza­sem po­my­śla­no o tem, by i mu­ro­wi ca­łe­mu nadać kształt po­dob­ny do kształ­tu po­je­dyn­cze­go cio­su. Mur ukła­dał się w pro­sto­kąt­ny po­dłuż­ny czwo­ro­bok, któ­re­go wy­so­kość i sze­ro­kość były rów­ne so­bie i któ­re­go dłu­gość była dwa razy dłuż­szą od wy­so­ko­ści i sze­ro­ko­ści. I ten ład­ny i ła­two przej­rza­ny mur zwał się celą. Przy­kry­wa­no go cza­sem da­chem Pła­skim, po­chy­łym w kie­run­ku dłuż­szych bo­ków, a nad krót­sze­mi bo­ka­mi w pła­skie rów­no­ra­mien­ne trój­ką­ty ucię­tym. W jed­nym z krót­szych bo­ków roz­twie­ra­no pro­sto­kąt­ne drzwi, któ­rych boki dłuż­sze, pio­no­we, były z lek­ka ku so­bie po­chy­lo­ne. Przy prze­ciw­le­głym boku sta­wia­no oł­tarz z po­są­giem boga; i tak po­wsta­wał przy­by­tek, do któ­re­go tyl­ko ofiar­ni­cy wol­ny przy­stęp mie­li. Nad wnę­trzem celi nie było su­fi­tu. Wi­dać było da­chów­ką na­kry­ty dach two­rzą­cy ro­dzaj ostro­łu­ko­we­go skle­pie­nia, a tam gdzie cela była więk­szych roz­mia­rów, drew­nia­ne pod da­chem rusz­to­wa­nie.

Póź­niej po­my­śla­no o tem, by tłum na­boż­ny, któ­ry po­zo­sta­wał na ze­wnątrz świą­ty­ni, miał ochro­nę przed nie­po­go­dą. Na to trze­ba było celę chod­ni­kiem kry­tym oto­czyć. Taki chod­nik zwał się, po grec­ku stoą, a u nas zwie się z ła­ciń­ska por­ty­kiem. Por­tyk taki był na ze­wnątrz ko­lum­na­dą od­gra­ni­czo­ny od świa­ta ze­wnętrz­ne­go. Mię­dzy ko­lum­na­dą i celą sta­nął su­fit ka­mien­ny, dach stał się więk­szym aby mógł i por­tyk za­cie­nić, a trój­kąt­ny ni­ski przy­czo­łek prze­niósł się z boku celi, do krót­sze­go boku ko­lum­na­dy. I tak po­wstał Naos grec­ki czy­li po­wsta­ła świą­ty­nia. Taką świą­ty­nię mo­że­my w Ate­nach, na świę­tem wzgó­rzu po­ło­żo­ne­mu stóp wie­ko­pom­nej akro­po­li, oglą­dać. Jest to naj­star­sza ze świą­tyń Ateń­skich, i bo­daj czy nie naj­star­sza z do­cho­wa­nych nam w Eu­ro­pie świą­tyń, tak zwa­ny Te­ze­jon Ateń­ski.

Cela sta­ran­nej mu­rar­skiej ro­bo­ty ma trzy­dzie­ści stóp dłu­go­ści, pięt­na­ście stóp sze­ro­ko­ści i ty­leż stóp wy­so­ko­ści. Jest tedy wie­le pry­wat­nych na­wet sa­lo­nów więk­szych od tej świą­ty­ni. Por­tyk ota­cza­ją­cy celę za­cho­wu­je po­dob­ne pro­por­cje jak cela i jak każ­dy cios. Cała świą­ty­nia wraz z por­ty­kiem ma tedy dwa­dzie­ścia i pięć stóp sze­ro­ko­ści i pięć­dzie­siąt stóp dłu­go­ści.

Gdy się tu po­je­dyn­czym szcze­gó­łom ko­lum­na­dy przy­pa­trzy­my do­strze­że­my, że mu­si­my w por­ty­ku prócz ścia­ny celi, ko­lum­nę i su­fit roz­róż­niać.

Ko­lum­na każ­da jest to od­osob­nio­na część muru, dźwi­ga­ją­ce­go su­fit por­ty­ku. Ta­kich ko­lumn jest w świą­ty­ni Te­ze­usza z każ­de­go krót­sze­go boku po sześć, a z każ­de­go dłuż­sze­go po trzy­na­ście. Są to cy­lin­dry pio­no­wo na zie­mię po­sta­wio­ne, grub­sze u dołu a węż­sze u góry Zwę­że­nie u góry do­da­je ko­lum­nom siły, a od zby­tecz­nej krę­po­ści bro­ni je ta oko­licz­ność, że wy­so­kość ko­lumn wy­no­szą­ca pięt­na­ście stóp, jest sześć razy więk­szą od ich dol­nej prze­cięt­nej. U góry po­sia­da­ją one przy­rząd do­sko­na­ły do dźwi­ga­nia cię­ża­rów. Jest to głow­ni­ca. Głów­ną czę­ścią gtow­ni­cy jest pły­ta kwa­dra­to­wa, le­żą­ca na cień­szym koń­cu cy­lin­dra, a pod­trzy­mu­ją­ca su­fit. Mię­dzy pły­tą a cy­lin­drem umiesz­czo­no wiel­ki pier­ścień wy­pu­kły, któ­ry znów sam mniej­szym pła­skim pier­ście­niem jak­by do cy­lin­dra przy­mo­co­wa­ny. Ca­łość ta jest jak­by ręką ko­lum­ny, i jak­by jej gło­wą. Po­tęż­ne to na­rzę­dzie do dźwi­ga­nia cię­ża­rów, har­mo­nij­ny to prze­chód mię­dzy jed­nost­ką ko­lum­ną a pod­trzy­ma­nym przez nią su­fi­tem.

Aby do resz­ty skoń­czyć z ko­lum­ną po­wie­my jesz­cze, że każ­da ko­lum­na, choć jest jed­nost­ką wy­bit­ną i or­ga­nicz­ną, skła­da się z kil­ku gru­bych płyt, z któ­rych jed­na na dru­giej spo­czy­wa. Każ­da z tych płyt zno­wu jest mniej wy­raź­ną, ale sil­ną jed­nost­ką zle­wa­ją­cą się w wyż­szą jed­ność ko­lum­ny, po­dob­nie jak ko­lum­ny zle­wa­ją się w wyż­szą jed­ność świą­ty­ni. Po­wie­my wresz­cie że ko­lum­ny owe są żłob­ko­wa­ne. Żłob­ko­wa­nie za­le­ży na­tem że wy­cię­te jest płyt­ko za­głę­bie­nie w kie­run­ku pio­no­wym od góry do dołu w cy­lin­drze ko­lum­ny. Za­głę­bie­nia owe o pół­ko­li­stej wklę­słej po­wierzch­ni sty­ka­ją się z sobą, two­rząc ostre brze­gi na po­wierzch­ni ko­lum­ny.

Na głow­ni­cach nie spo­czy­wa jesz­cze su­fit mar­twym cię­ża­rem pła­skiej po­wierzch­ni. Na głow­ni­cach spo­czy­wa­ją dłu­gie bru­sy, czy­li ar­chi­tra­wy. Kształt ich ostro­kąt­ny i po­dłuż­ny. Każ­dy z nich albo na dwu ko­lum­nach spo­czy­wa, albo na ko­lum­nie i mu­rze celi. Ucze­pi­ły się one głów­nie i celi, jak­by sil­ne ra­mio­na bu­dyn­ku. Na nich do­pie­ro spo­czy­wa­ją nowe, cień­sze bel­ki, któ­re po­czę­ści wraz z głów­ne­mi bel­ka­mi kwa­dra­ci­ki w su­fi­cie two­rzą. Kwa­dra­ci­ki te na któ­rych już wła­ści­wy su­fit spo­czy­wa zo­wie­my ka­se­ta­mi. Do każ­de­go z nich wpra­wia­no dla ozdo­by ka­mien­ną albo zło­tą różę.

Nad ko­lum­na­dą dźwi­ga się na ze­wnątrz fryz. Fryz ten skła­da się naj­pierw z ar­chi­tra­wu, po­nad któ­ry wy­stę­pu­ją koń­ce dru­gie­go lżej­sze­go bel­ko­wa­nia, z któ­rych każ­dy dwo­ma row­ka­mi ozna­czo­ny, albo nad ko­lum­ną, albo po­środ­ku dwu ko­lumn spo­czął. Te koń­ce zwa­no try­gli­fa­mi, a pła­skie kwa­dra­to­we prze­strze­nie mię­dzy nie­mi na­zwa­no me­to­pa­mi. U przo­du i tyłu świą­ty­ni wzno­si­ły się nad fry­zem pła­skie przy­czoł­ki, zwa­ne tak­że a ty­ka­mi, i do­ko­ła gzym­sem oto­czo­ne.

I oto opi­sa­li­śmy w głów­nym za­ry­sie bu­do­wę zu­peł­nej do­ryc­kiej świą­ty­ni. Znu­ży­li­śmy może czy­tel­ni­ka wiel­ką ilo­ścią tech­nicz­nych szcze­gó­łów, ale i tak nie jed­no­śmy opu­ści­li, a mu­sie­li­śmy ko­niecz­nie to opi­sać co­śmy opi­sa­li chcąc o Do­ryc­kim sty­lu pra­wić. Nie sama ko­lum­na do­ryc­ki gmach zna­mio­nu­je; on bywa wy­ni­kiem ści­śle ro­zu­mo­wych kom­bi­na­cyj bu­dow­ni­cze­go, i po­sia­da ko­niecz­nie wszyst­kie wy­mie­nio­ne przez nas czę­ści. Tyl­ko roz­mia­ry jego, tyl­ko sto­sun­ki ma­te­ma­tycz­nych czę­ści ule­ga­ją zmia­nie ro­dzą­cej roz­ma­itość. I tak Par­te­non, naj­oka­zal­sza świą­ty­nia Ateń­ska, w kil­ka­dzie­siąt lat po Te­ze­jo­nie wy­sta­wio­na, i sły­ną­ca jako ar­cy­dzie­ło Hel­leń­skie­go bu­dow­nic­two, po­dob­nie jak Te­ze­jon skła­da się z celi i ko­lum­na­dy, i ze wszyst­kich czę­ści ko­lum­na­dy. Tyl­ko Par­te­non wca­le inne ma roz­mia­ry. Cela ma 120 stóp dłu­go­ści, a sześć­dzie­siąt stóp sze­ro­ko­ści, por­tyk ma 102 sto­py sze­ro­ko­ści a aż dwie­ście czte­ry sto­py dłu­go­ści. Wy­so­kość ko­lumn wy­no­si 36. a wy­so­kość gma­chu ca­łe­go 60 stóp. Ko­lum­ny sto­ją u bo­ków krót­szych w dwu rzę­dach po ośm, a u bo­ków dłuż­szych w jed­nym rzę­dzie po siedm­na­ście. Są tu tedy pro­por­cje od­mien­ne i oka­zal­sze, ale po­dob­ne w za­ło­że­niu. Kto wstę­pu­je do świą­ty­ni do­ryc­kiej, ten od­no­si wra­że­nie po­dob­ne do tego, ja­kie­go się do­zna­je gdy się usły­szy ja­sny wy­kład trud­nej kwe­stji, gdy się za­gad­kę roz­wią­że, albo gdy się obce prze­nik­nie za­mia­ry. Bu­dow­ni­czy egip­ski cheł­pił się wprost i gło­śno z ogro­mu dzieł nie­fo­rem­nych, i wi­dzo­wi zda­je się że bu­dow­ni­czy ów chciał nim po­mia­tać. To sa­mo­chwal­stwo Egip­cja­ni­na nie ko­niecz­nie dla wi­dza miłe. Gre­czyn wziął się do rze­czy zręcz­nej. On zgo­to­wał dla znaw­cy przy­by­tek, w któ­rym ten się pręd­ko o wła­snej prze­ko­na by­stro­ści. Kto do do­ryc­kiej świą­ty­ni wej­dzie, ten od­ra­zu zro­zu­mie uży­tek każ­dej czę­ści gma­chu, każ­dą z ła­two­ścią z osob­na roz­po­zna, i każ­dej sto­sow­ność i prak­tycz­no­śó po­chwa­li. Widz przy­pa­trzy się z za­do­wo­le­niem ła­do­wi i sta­ran­no­ści dzie­ła, i po­chwa­la­jąc ar­ty­stę, mil­czą­co przy­zna so­bie wyż­szość sądu kry­tycz­ne­go. Choć zwy­czaj­ny gość żad­nych sil­niej­szych wra­żeń w ta­kiej świą­ty­ni Te­ze­usza nie do­zna, znaw­ca bę­dzie wra­cał do niej, aby przy każ­dych oglę­dzi­nach od­no­wić miłe wra­że­nie po­dob­ne do uczu­cia sma­ko­sza, gdy ja­kiś dziw­ny aro­mat w nie­smacz­nej albo obo­jęt­nej dla ogó­łu po­tra­wie wy­szu­ka. To uczu­cie za­do­wo­le­nia z wła­sne­go sądu ustę­pu­je jed­nak co­raz bar­dziej po­chwa­le wyż­szej dla bu­dow­ni­cze­go. Czem się znaw­ca le­piej bu­do­wie przy­pa­trzy, tem ła­twiej przyj­dzie do prze­ko­na­nia, że bu­dow­ni­czy speł­nił nie­po­spo­li­te dzie­ło gdy gmach ten ob­my­ślił i wy­ko­nał.

Wszyst­ko tu od­po­wied­nie i sto­sow­ne, i kto do­ryc­ką świą­ty­nię zwi­dzi, ten zro­zu­mie le­piej zda­nie przez Kse­no­fon­ta So­kra­te­so­wi w pa­mięt­ni­ku przy­pi­sa­ne. So­kra­tes za­py­ta­ny oto co pięk­ne, od­pie­ra że pięk­nem jest to co od­po­wia­da ce­lo­wi. Dzban pięk­nym jest wte­dy, gdy do­brze w nim wodę nieść, miecz pięk­ny gdy do­brze tnie, świą­ty­nia wresz­cie pięk­ną, gdy po­sta­wio­na na wy­wyż­sze­niu, tak aby ją moż­na z da­le­ka już po­wi­tać, i aby się moż­na z da­le­ka po­mo­dlić do bó­stwa za­miesz­ku­ją­ce­go świą­ty­nię, i gdy jest oto­czo­na ko­lum­na­dą do któ­rej mno­gi lud schro­nić się może.

Jeź­li So­kra­tes rze­czy­wi­ście ta­kie zda­nie wy­po­wie­dział, my­lił się oczy­wi­ście, bo nie od­róż­niał pięk­na od uży­tecz­no­ści. Ale świą­ty­nia do­ryc­ka jest istot­nie pięk­ną we­dle tej de­fi­ni­cji. Choć dziś uży­tecz­ną nie jest, po­do­ba się wsku­tek tego, że wszyst­ko w niej od­po­wia­da ce­lo­wi, i że każ­da część jej ła­two przej­rza­na, po­zna­na, i zro­zu­mia­na.

Ale nie na­tem je­dy­nie po­le­ga wra­że­nie, któ­re­mu umysł od­wi­dza­ją­ce­go ule­ga. Prócz tech­nicz­ne­go za­da­nia, jawi się inne jesz­cze, ma­te­ma­tycz­ne, nie mniej za­wi­łe na po­zór, a nie mniej ła­two zro­zu­mia­łe. Roz­ma­ite pro­por­cje roz­ma­itych czę­ści świą­ty­ni, dają się ła­two po­rów­nać z sobą i przej­rzeć. Wszyst­kie pro­por­cje owe by­wa­ją po­dziel­ne przez jed­ne licz­bę, któ­rą jest w świą­ty­ni Te­ze­usza licz­ba pięć, a w Par­te­no­nie licz­ba sześć, a że ko­lum­ny do­ryc­kiej wy­so­kość prze­wyż­sza sześć­krot­nie jej dol­ne prze­cię­cie, więc pro­por­cja Par­te­no­nu jest o tyle do­sko­nal­szą, o ile jest od­ra­zu po­da­ną przez sam kształt naj­wy­bit­niej­szej w świą­ty­ni rze­czy: ko­lum­ny.

Prócz tego roz­ma­itość za­cho­dzą­ca mię­dzy od­le­gło­ścia­mi ko­lumn od sie­bie, i w ogó­le cała roz­ma­itość liczb, daje się ła­two wy­tłu­ma­czyć za­sad­ni­czym kształ­tem cio­su i świą­ty­ni. Na­kreśl naj­pierw więk­szy rów­no­le­gło­bok, a wpraw po­tem w sam śro­dek rów­no­le­gło­bo­ku dru­gi rów­no­le­gło­bok, i niech oba mają zu­peł­nie jed­na­ko­wy kształt a do­strze­żesz że nie­po­dob­na aby lin­je two­rzą­ce oby­dwa rów­no­le­gło­bo­ki wszę­dy w jed­na­ko­wem od sie­bie zo­sta­wa­ły od­da­le­niu. I to nie­po­do­bień­stwo jest przy­czy­ną, z któ­rej cała roz­ma­itość pro­por­cyj Par­te­no­nu i Te­ze­jo­nu da się wy­pro­wa­dzić. Umysł zwi­dza­ją­ce­go, mi­mo­wo­li i nie­świa­do­mie pra­wie to zro­zu­mie – a zro­zu­miaw­szy, znów naj­pierw wła­sną by­stro­ścią, a po­tem mi­ster­nym kunsz­tem bu­dow­ni­cze­go się ucie­szy.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: