Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Studja literackie - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Studja literackie - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 338 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ŻY­CIE UMY­SŁO­WE.

Spy­taj­cie tych tłu­mów lu­dzi, któ­re mimo was idą, do­kąd i do cze­go dążą? Więk­sza część od­po­wie­dzieć nie­po­tra­fi. Ten so­bie ży­cie wy­tłu­ma­czył nie­ustan­nem tra­wie­niem i sma­ko­wa­niem po­kar­mów, inny je są­dzi prze­zna­czo­nem wy­ra­znie na mi­łost­ki i nie­poj­mu­je ży­cia bez naj­grub­szej z jego ro­sko­szy, naj­bar­dziej upodla­ją­cej; inny jesz­cze bez wy­ro­zu­mo­wa­nia, bez celu wi­do­me­go, po­świę­cił się zbie­ra­niu gro­sza i za­my­ka­niu go; dru­gi szu­ka lu­dzi i nie­umie żyć in­a­czej tyl­ko w tłu­mie i wrza­wie. Więk­szość naj­fał­szy­wiej poj­mu­je ży­cie. Mó­wię poj­mu­je, cho­ciaż ra­czej rzec by wy­pa­da­ło, że więk­szość nie za­sta­na­wia się nad ży­ciem i prak­tycz­nie tyl­ko, we­dle pa­nu­ją­cej swej na­mięt­no­ści; jed­ną cza­sem naj­lich­szą ży­cia stro­nę, bie­rze za wy­raz osta­tecz­ny ca­łe­go ży­wo­ta. Tak było, tak jest i kto wie, na nie­szczę­ście, czy tak i za­wsze nie bę­dzie.

Jed­nak­że przy­szli­śmy prze­cie do tego przy­najm­niej po­stę­pu, że do­zwa­la­my mó­wić i to­le­ru­jem ro­spra­wy o udu­chow­nie­niu ży­wo­ta.

W praw­dzie nic mniej nad to, w prak­tycz­nem ży­ciu, skut­ku nie robi. Wszy­scy do­zwa­la­ją mó­wić, po­ta­ku­ją po­waż­nie, do­da­ją na­wet słów­ko dow­cip­ne na po­par­cie praw­dy; że ten tyl­ko żyje praw­dzi­wie, kto żyje wię­cej umy­słem niż cia­łem i cia­ło pod­bił so­bie; ale na­ga­daw­szy się do­wo­li; po­stę­po­wa­niem swem do­wo­dzą prze­ciw słów swo­ich.

A jed­nak trze­ba nie­być chy­ba w umy­sło­wym świe­cie, trze­ba go nie­znać, trze­ba nie­poj­mo­wać ro­sko­szy dusz­nych; aby się ich za­pie­rać, aby wzgar­dzać nie­mi. – Czło­wiek nie jest i nie może być swo­bod­nym i sze­zę­śli­wym póki, nie pod­nie­sie się du­szą w świat dru­gi. Stan czy­sto-źwie­rzę­cy jest nie­zno­śny już dzi­siaj, gdy­śmy skosz­to­wa­li in­ne­go i po­ję­li inny. Wpraw­dzie mu­sie­my coś do­zwo­lić cia­łu i to­le­ro­wać je, nie­mo­gąc się go po­zbyć zu­peł­nie; ale im mniej kto żyje cia­łem, a wię­cej du­szą, tem szczę­śliw­szy. Exy­sten­cja czło­wie­ka cie­le­sna mi­jam to, że daje mu tyl­ko, ile zwie­rzę­ciu; ale ja­kim­że go nie­wol­ni­kiem czy­ni! Cia­ło pod­le­ga ty­siąc­om wy­pad­ków więk­szych i mniej­szych, naj­czę­ściej w spo­sób dla nie­go przy­kry, nań dzia­ła­ją­cych. Czło­wiek, któ­ry nic du­szą żyć nie­umie, jest nie­wol­ni­kiem wszyst­kich cia­ła udrę­czeń. On je czu­je w dwój­na­sób gdy tym cza­sem umie­ją­cy pa­no­wać nad sobą du­chow­nie, po­tra­fi ła­two nie czuć tego zu­peł­nie. Wy­so­kie udu­chow­nie­nie czło­wie­ka, prze­nie­sie­nie ją­dra i ogni­ska ży­wo­ta w du­szę, czy­ni lu­dzi (jak tego mamy przy­kła­dy na tylu świę­tych i mę­czen­ni­kach) pra­wie ob­ce­mi ży­wo­to­wi cie­le­sne­mu. Mi­jam to, że w mę­czen­ni­kach o któ­rych wspo­mnia­łem, do po­gar­dy mąk i ży­cia, wyż­sza po­moc i wznio­słe uczu­cie, przy­kła­da­ły się; wszak­że in­ne­mi jesz­cze przy­kła­dy do­wieść by moż­na, że lu­dzie sil­nie my­ślą jaką owład­nie­ni, prze­nie­sie­ni w świat du­cha, zno­si­li ła­two męki i cier­pie­nia, nad któ­re byli wy­żsi dla tego, że nie żyli cia­łem pra­wie.

Ale czyż do ży­cia umy­sło­we­go za­chę­cać, mamy, tyl­ko do­cze­sne jego ko­rzy­ści wy­sta­wu­jąc, tyl­ko je ce­niąc, jako tar­czę od cier­pień? Nie, ży­cie umy­sło­we jest praw­dzi­wym ce­lem czło­wie­ka i gdy­by je miał oku­py­wać ofia­ra­mi naj­więk­sze­mi, wi­nien­by się nie wa­hać nad nie­mi, wie­dząc, że się niem pod­no­si, uśla­chet­nia i uspo­sa­bia, do in­ne­go zu­peł­nie, do ży­cia przy­szło­ści. W isto­cie, czło­wiek im tu jest du­chow­niej­szy, im do­sko­nal­szy, im mniej cie­le­sny, tem wię­cej się uspo­sa­bia do ży­cia przy­szłe­go, któ­re jak wie­my z ob­ja­wie­nia wia­ry na­szej, stop­nio­wa­nem bę­dzie, we­dle za­słu­gi i we­dle sił du­chow­nych czło­wie­ka. Nie co in­ne­go ro­zu­mieć wy – pa­tia, przez róż­ne stop­nie szczę­śli­wo­ści wiecz­nej, któ­re jed­nak za­wsze zu­peł­ną będą szczę­śli­wo­ścią, dla ma­ją­cych jej kosz­to­wać. Ale gdzież są lu­dzie, pra­cu­ją­cy nad sobą, aby się ludź­mi sta­li i o tyle o ile mogą ze źwie­rzę­cia wy­zu­li? Mało feto chce po­jąć, że stan zwa­ny sta­nem na­tu­ry, jest sta­nem źwie­rzę­co­ści i błę­du, że Ro­us­se­au w pe­wien spo­sób miał słusz­ność gdy czło­wie­ka na­zwał zwie­rzę­ciem ze­psu­tem (ani­mal de­pra­ve) – Tak, jest im bar­dziej czło­wiek, jako zwie­rzę, bę­dzie ze­psu­tym, tem do­sko­nal­szym bę­dzie, jako czło­wiek. Tym cza­sem spójrz­my, na spo­łecz­ność na­szą; na jaki ona uży­tek du­szę ob­ra­ca? Du­szę, czy­ni nie­wol­ni­cą cia­ła, po­słu­ga­czem na­mięt­no­ści, mię­sza ją… do brud­nych ro­sko­szy, do na­sy­ceń nie­ro­zum­nych, topi ją w błot­ni­stej ka­łu­ży. Mała garst­ka wy­bra­nych, po­jąw­szy prze­zna­cze­nie du­szy, do­sko­na­łość jej na­tu­ry, wyż­szość nie­skoń­czo­ną ro­sko­szy dusz­nych; świę­ci jej cia­ło swo­je.

Pierw­szym za­pew­ne wa­run­kiem ży­cia umy­sło­we­go, jest mo­ral­ność ży­cia, czy­stość oby­cza­jów, bez tego, naj­wyż­sze wznie­sie­nie się na skrzy­dłach wy­obraź­ni, naj­śmiel­szy po­lot w na­uko­wych po­my­słach, naj­głęb­sza spe­ku­la­cja fi­lo­zo­ficz­na; nie czy­nią czło­wie­ka zu­peł­nie du­chow­nym. Oby­cza­je po­win­ny być za­sto­so­wa­niem ści­słem teo­rij i po­jęć o ży­ciu, in­a­czej albo się teo­r­ją krzy­wić musi; albo w cią­głej wal­ce, z prak­ty­ką, ule­gnie zu­peł­nie w koń­cu pod siłą na­ło­gu i zbe­stwi jen­jusz na­wet. Nie­wierz­my więc w lu­dzi, któ­rzy da­jąc się za po­etów, fi­lo­zo­fów, mo­ra­li­stów, głę­bo­ko uczo­nycb, po­stę­pu­ją w ży­ciu jak naj­ostat­niej­si głup­cy. Na­próż­no mó­wić nam będą na wy­tłu­ma­cze­nie swo­je, że nie­ma­ją cza­su spoj­rzeć w ży­cie wła­sne, tak są czemś wyż­szem za­ję­ci! na­próż­no; ci lu­dzie są to szal­bie­rze, któ­rzy han­dlu­ją du­chow­no­ścią dla oczu ludz­kich, a w isto­cie są tyl­ko zwię­rzę­ty mał­pu­ją­ce­mi bez czu­cia; ru­chy i my­śli lep­szych od sie­bie.

Urzą­dze­nie ży­cia wła­sne­go, ma­lu­je czło­wie­ka zdol­no­ści, daje jego mia­rę nie­za­wod­ną. Ci po­eci, któ­rzy so­bie dali przy­wi­lej nie­rzą­du, na mocy gwał­tow­no­ści swych uczuć nie są po­eta­mi, w ca­łem zna­cze­niu tego wy­ra­zu. Ci fi­lo­zo­fo­wie i spe­ku­la­to­ro­wie, któ­rzy pra­wiąc o ży­ciu du­chow­nem, o mo­na­dach, o wła­dzach du­szy i t… p… wszyst­kie wła­dze ja­kie mają, uży­wa­ją na po­ję­cie sma­ku tru­fli i mysz­ki sta­re­go wina; nie są to fi­lo­zo­fo­wie. – Żad­na na świe­cie ta­len­tu wyż­szość, nie daje wol­no­ści bro­je­nia; nie roz­wią­zu­je z obo­wiąz­ków po­wszech­nych – czło­wiek szczy­cą­cy się mia­nem uczo­ne­go, du­chow­ne­go, po­ety, fi­lo­zo­fa, wi­nien być na­przód lep­szym prak­tycz­nie od in­nych, wi­nien być o tyle bez pla­my, o ile czło­wiek być może.

Po tym pierw­szym wa­run­ku, dru­gi wa­ru­nek ży­cia umy­sło­we­go – pra­ca. Lu­dzie wiel­kich zdol­no­ści, je­śli je mają praw­dzi­wie, pra­cu­ją; próż­nia­cy, któ­rym za­wsze coś prze­szka­dza do two­rze­nia, do za­ję­cia się bo­daj cu­dze­mi two­ry i prze­tra­wia­nia ich, któ­rzy bu­du­ją tyl­ko pro­jek­ta i osno­wu­ją pla­ny, nig­dy ich nie urze­czy­wisz­cza­jąc; ci lu­dzie w isto­cie mają ta­len­ta nie­kom­plet­ne, – brak im ner­wu, coby dał zna­cze­nie zdol­no­ściom, brak woli. Brak woli, w pe­wien spo­sób, do­wo­dzi brak siły. Brak woli ostrze­ga za­wsze, o nie­bez­pie­czeń­stwie dzia­ła­nia. Gdy więc uj­rzy­cie lu­dzi, któ­rycb pal­cem wska­zu­ją, po­wia­da­jąc –

– Co za szko­da! tyle zdol­no­ści, a nie chce pra­co­wać!

Po­my­śl­cie wów­czas, ze ten ta­lent tak wiel­ki po­zor­nie, jest ułom­ny. Gdy pięk­na i zręcz­na ko­bie­ta nie idzie do tań­ca ró­wie­śni­ca­mi, mó­wią tak­że, szko­da że nie tań­cu­je! A ta nie­tań­cu­ją­ca ko­bie­ta jest albo chwi­lo­wie, albo zu­peł­nie ułom­ną. Tak się dzie­je i z temi ludź­mi, któ­rzy nie pra­cu­ją, mo­gąc niby pra­co­wać i ma­jąc zdol­no­ści. Ta­lent ich jest tyl­ko ob­ra­zem ta­len­tu, po­zo­rem jego, nie ta­len­tem. Gdy mu tyl­ko brak woli, na­da­ją­cej rucb, już jest ułom­ny. Przy­zna­ję jed­nak, że w licz­bie ja­ło­wie­ją­cych ta­len­tów, są istot­ne, któ­rych tyl­ko złe skie­ro­wa­nie, na fał­szy­wą dro­gę, nie­płod­ne­mi uczy­ni­ło. Nie każ­dy może i po­wi­nien pi­sać, choć ma po­zor ta­len­tu pi­sar­skie­go. Są tacy, któ­rych uspo­so­bie­nie przy­ro­dzo­ne, wie­dzie do na­ucza­nia nie pi­sa­ną, ale żywą mową. Rola lu­dzi dzia­ła­ją­cych na swych współ­bra­ci bez­po­śred­nio, wy­cho­dzą­ce­mi z ust wy­ra­zy, jest nie­po­śled­nia wca­le, choć oce­nie­nie jej trud­ne i wąt­pli­we. Tacy lu­dzie ska­za­ni są za­zwy­czaj, na nie­po­ję­cie, na nie­wdzięcz­ność tych co z nich ko­rzy­sta­ją na­wet. Tacy lu­dzie speł­niw­szy mis­sją swo­ją na zie­mi za­cie­ra­ją po so­bie ślad pręd­ko i przez na­stęp­ców oce­nić się nie dają.

Ży­cie więc umy­sło­we i uspo­so­bie­nie do nie­go, za­le­ży na za­par­ciu się cia­ła w pew­nym stop­niu, na roz­wi­nie­niu w so­bie du­szy, usa­mo­wol­nie­niu jej, wy­kształ­ce­niu, na za­sto­so­wa­niu swych oby­cza­jów do teo­rij du­chow­nej ży­cia, na pra­cy. Pra­ca umy­sło­wa jest naj­słod­szem na zie­mi za­ję­ciem. Ona wy­ry­wa czło­wie­ka z ob­jęć wszyst­kich że­la­znych udrę­czeń świa­ta, któ­re tak sil­nie uci­ska­ją, ży­ją­cych tyl­ko cia­łem, tyl­ko naj­mi­zer­niej­szą czę­ścią sa­mych sie­bie.

Pra­ca umy­sło­wa da­jąc naj­żyw­szą ro­skosz (po ro­sko­szy peł­nie­nia cno­ty) jest tą jesz­cze nie­oce­nio­na wła­sno­ścią, że czło­wie­ka wy­no­si nad stan ludz­ki że go oswo­ba­dza od cia­ła, że mu daje za­po­mnieć, wszyst­ko coby go drę­czyć mo­gło. Pra­ca tak­że udo­sko­na­la go, uśla­chet­nia, uspo­sa­bia do ży­wo­ta lep­sze­go.

Pra­ca umy­sło­wa, nie za­le­ży je­dy­nie, jak­by to są­dzić moż­na, na two­rze­niu. By­najm­niej; przy­swa­ja­nie so­bie uczu­ciem i po­ję­ciem ob­cych two – rów; roz­wa­ża­nie świa­ta zmy­sło­we­go, od­twa­rza­nie go za po­mo­cą pla­sty­ki, sta­no­wią ży­cie umy­sło­we i pra­cę. Nie ten tyl­ko na­zwać się może pra­cow­ni­kiem kto pi­sze, kto two­rzy, ale każ­dy kto czy­ta, kto roz­wa­ża, za­sta­na­wiać się i my­śleć lubi, kto jest ar­ty­stą, lub lu­bow­ni­kiem sztuk, tych po­śred­ni­czek mię­dzy dwo­ma świa­ty, w któ­rych, du­sza nie­bie­ska a ziem­ska po­wło­ka. Ten zaś na­de­wszyst­ko, kto przy­kła­dem, kto na­mo­wą, na­uką ust­ną, ulep­sza dru­gich i zwra­ca na pra­wą dro­gę, na dro­gę ży­wo­ta du­chow­ne­go.

Li­te­ra­tu­ra ogól­nie wzię­ta, jest naj­sil­niej­szem ob­ja­wie­niem i wy­ra­zem zu­peł­nym, ży­cia umy­sło­we­go, w pew­nych epo­kach, u pew­nych lu­dów. Każ­da Li­te­ra­tu­ra sta­nem swym, i cha­rak­te­rem ma­lu­je lud, któ­ry ją wy­dał; sta­no­wi ży­cia jego umy­sło­we­go hi­stor­ją. W li­te­ra­tu­rze ob­ja­wia się sto­pień wy­kształ­ce­nia, duch na­ro­du. Pra­wie nie wie­dząc co czy­nią, lub cząst­ko­wo tyl­ko poj­mu­jąc swo­je dzia­ła­nie, w dzie­łach wła­snych; pi­sa­rze jed­nak po­je­dyń­czy przy­kła­da­ją się temi rysy roz­rzu­co­ne­mi, któ­re kre­ślą, do utwo­rze­nia wiel­kie­go ogól­ne­go ob­ra­zu swe­go wie­ku.

W li­te­ra­tu­rze głów­ne ogni­sko ży­cia umy­sło­we­go. Ale nie sądź­my, aby wszy­scy obo­wią­za­ni byli i w sta­nie, wpły­wać na li­te­ra­tu­rę, do­da­wać do jej skar­bów, kie­ro­wać jej cho­dem. Li­te­ra­tu­ra two­rzo­na przez pi­sa­rzy, prze­zna­czo­na jest dla tak zwa­nych czy­tel­ni­ków. Ci czy­tel­ni­cy, nie są to zno­wu sami to­wa­rzy­sze pi­sa­rza, z po­wo­ła­nia rów­nie jak on twór­cy i sę­dzio­wie. Bia­da li­te­ra­tu­rze, któ­ra krę­ci się tyl­ko w hole cia­snem tak zwa­nych li­te­ra­tów! Taka li­te­ra­tu­ra bli­ską jest upad­ku i nie bę­dzie na przy­szłość ob­ra­zem uspo­so­bień ogó­łu, bo nic dla ogó­łu two­rzo­ną była, ma­lo­wać tyl­ko bę­dzie, jed­ną Mas­sę, wy­ją­tek.

Przy­cho­dzim do tego, co­śmy po­wie­dzieć chcie­li i do­wieść usi­łu­jem, że rola czy­tel­ni­ków jest waż­na, i że czy­tel­ni­cy re­pre­zen­tu­jąc dla li­te­ra­tu­ry mas­sę, na któ­rą ona dzia­ła i od któ­rej się ko­lo­ry­zu­je (bo wy­szli z jej łona, two­rzą) są klas­są pra­cow­ni­ków umy­sło­wych, któ­rych sta­no­wi­sko waż­ne. Czy­tel­ni­cy po­śred­ni­czą mię­dzy twór­ca­mi, a ludź­mi cał­kiem obo­jęt­ne­mi dla li­te­ra­tu­ry. Oni kształ­cąc się i na­sy­ca­jąc sami, mają mis­sją na­wra­ca­nia, wzbu­dza­nia ocho­ty, oświe­ca­nia ni­żej sie­bie sto­ją­cych. Po­ję­ciem (gdy te jest zu­peł­ne) po­ję­ciem dzieł two­rzo­nych przez pi­sa­rzy, czy­tel­ni­cy sta­ją z nie­mi na rów­ni pra­wie; a wsią­ka­jąc w sie­bie my­śli i od­da­jąc je, nie czy­ta­ją­cym, czy­nią waż­ną przy­słu­gę roz­sze­rza­jąc krąg spo­so­bią­cych się do umy­sło­we­go ży­cia.

Nie wszy­scy mogą pi­sać i two­rzyć, ale pra­wie wszy­scy, mogą czy­tać, czuć i poj­mo­wać.

Czy­tel­nik, choć­by cał­kiem za­parł się pi­sa­ne­go sądu o dzie­le; opin­ją swo­ją wpły­wa na jego przy – je­cie; a wra­że­niem ja­kie od dzie­ła od­bie­ra, daje pi­sa­rzo­wi mia­rę do­bro­ci utwo­ru. W isto­cie, sąd mass, jest naj­traf­niej­szym z są­dów, lu­dzie sztu­ki (że lak po­wiem) mogą po­strzedz w pi­smie ty­siąc wad prze­ciw sztu­ce, dzie­ło jed­nak; osą­dzo­ne za do­bre opin­ją pu­blicz­ną; na złość wszyst­kim tego ro­dza­ju są­dom, po­zo­sta­nie ulu­bio­nym po­kar­mem ogó­łu. Pa­trz­my więc co to jest czy­tel­nik, i jak czy­tel­ni­cy gra­ją zna­ko­mi­tą w li­te­ra­tu­rze rolę. Są to kon­su­men­ci, od któ­rych ona za­le­ży, prze­ciw któ­rych sma­ko­wi wo­jo­wać nie­po­dob­na, a któ­rych smak, nie­znacz­nie kształ­co­ny, cza­sem po­chleb­stwem, cza­sem roz­draż­nie­niem; w ogó­le jest naj­traf­niej­szy. Czy­tel­nik dla tego sa­me­go naj­lep­szym jest sę­dzią, że nie wi­dzi sztu­ki, że jest do przy­ję­cia wra­żeń spo­sob­niej­szy, now­szy, czul­szy; kry­ty­cy z po­wo­ła­nia są zwy­kle zim­ni i zu­ży­ci, oni są­dzą dzie­ło ze stro­ny jego teo­re­tycz­nej, czy­tel­ni­cy z prak­tycz­nej, to jest nie­rów­nie, zda­je mi się, waż­niej­szej.

Chciał­bym po­ka­zu­jąc pięk­ną mis­sją czy­tel­ni­ków, za­chę­cić do­czy­ta­nia. U nas mało jesz­cze czy­ta­ją, choć wię­cej ku­pu­ją xią­żek, niż daw­niej, ku­pu­ją pra­wie dla mody, któ­ra póki tyl­ko bę­dzie próż­ną modą, do ni­cze­go nie do­pro­wa­dzi. – Cóż jest po­wo­dem bra­ku czy­tel­ni­ków? Wstręt ja­kiś od ży­cia umy­sło­we­go, o któ­rem po­wie­dzie­li­śmy wy­żej; le­ni­stwo – Chcia­ło­by się, aby li­te­ra­tu­ra była tyl­ko słu­gą i po­li­chy­nel­lem, jak w XVIII. w. żeby tyl­ko ba­wi­ła, roz­ry­wa­ła, śmie­szy­ła, żeby się spa­dla­jąc usłu­gi­wa­ła na­mięt­no­ściom. Chcia­ło­by się, aby li­te­ra­tu­ra, była do zbyt­ku przy­stęp­ną i ła­twą, bez żad­nej pra­cy i po­przed­ni­cze­go uspo­so­bie­nia, każ­de­mu otwar­tą. To być nie może. Chcąc się uspo­so­bić na do­bre­go czy­tel­ni­ka, chcąc w so­bie roz­wi­nąć smak umy­sło­we­go za­trud­nie­nia, trze­ba po­świę­cić choć tro­chę pra­cy, trze­ba się prze­zwy­cię­żyć, trze­ba się otrząść z le­ni­stwa na­przód.

Stop­nio­wo od xią­żek lek­kich, od za­baw­nych (nie szko­dli­wie) po­stę­pu­je się do uczą­cych my­śleć, za­sta­na­wiać się, roz­wa­żać, udo­sko­na­la­ją­cych. Nie myśl­my, żeby się na­zwać mógł czy­tel­ni­kiem czło­wie­kiem, du­chow­nie ży­ją­cym, ten, kto tyl­ko czy­ta dla jed­nej za­ba­wy – Xiąż­ki czy­sto – za­baw­ne, nie są wła­ści­wie po­wie­dziaw­szy utwo­ra­mi umy­sło­wem!, dla lu­dzi ży­ją­cych du­szą, ale ba­wi­deł­ka­mi próż­nia­ków. Był czas, gdy li­te­ra­tu­ra gra­ła rolę po­li­chy­nel­la, ale czas ten upo­ko­rze­nia mi­nął. Dziś cel jej ni­ko­mu nie taj­ny, cel wiel­ki i śla­chet­ny – kształ­cić, ulep­szać, do­sko­na­lić lu­dzi. Xiąż­ka po­win­na uczeć my­śleć, a czy­tel­ni­cy xiąg za­baw­nych, nie mogą się li­czyć za czy­tel­ni­ków, póki nie przej­dą, do ta­kie­go po­kar­mu, któ­ry­by nie tyl­ko sma­ko­wał, ale zdro­wiu ich był po­ży­tecz­ny. Są słod­kie i po­wol­ne tru­ci­zny, dla du­szy, jak dla cia­ła. Są xiąż­ki po­wab­ne, a próż­ne, xiąż­ki tan­de­to­wej ro­bo­ty, w któ­rych utwo­rze­niu nie mia­ła udzia­łu du­sza – któ­re się też oczy­ma nie du­szą czy­ta­ją. Lu­dzie chcą­cy za­słu­żyć na imię czy­tel­ni­ków, w ca­łem zna­cze­niu tego wy­ra­zu, któ­ry wie­le w isto­cie zna­czy; win­ni szu­kać w xię­dze i udo­sko­na­le­nia mo­ral­ne­go. Ten wa­ru­nek nie wy­łą­cza żad­ne­go ro­dza­ju xią­zek, we wszyst­kich ro­dza­jach moż­na po­ży­tecz­nie pi­sać. For­ma jest z tego wzglę­du ni­czem (zna­czy ona pod wzglę­dem sztu­ki tyl­ko) – za­rów­no ro­mans, po­ezja, hi­stor­ja, mogą być uży­tecz­ne jak Zoo­lo­gicz­na, fi­lo­lo­gicz­na roz­pra­wa i Ka­za­nie. – Obu­dzić śla­chet­ne uczu­cia, stę­pić zwie­rzę­cość; dać zdro­we po­ję­cia świa­ta zmy­sło­we­go, form jego na­wet, spo­so­bów w jaki jego ob­ja­wie­nie się nam przyj­mo­wać mamy – może, i po­win­na uży­tecz­na xiąż­ka. Ta, od któ­rej wsta­jem, któ­rą rzu­ca­my, o ni­czem nie my­śląc, w ni­czem nie lep­si, nie po­ru­sze­ni w ser­cu, jest pew­nie złą xiąż­ką. Ta któ­ra nam od­kry­ła ja­ką­kol­wiek świa­ta nie­zna­jo­mą stro­nę, za­chę­ci­ła do ja­kiej cno­ty, wzbu­dzi­ła uczu­cie nie ziem­skie, jest pew­nie do­brą.

Ży­cia umy­sło­we­go jed­nym z wa­run­ków, jest pra­ca. Jed­nym z ro­dza­jów pra­cy umy­sło­wej naj­ła­twiej­szych, naj­przy­stęp­niej­szych, a naj­ko­rzyst­niej­szych, jest czy­ta­nie.

Czy­taj­my więc wszy­scy, czy­taj­my wie­le, za­mi­łuj­my czy­ta­nie, my­śle­nie, roz­wa­ża­nie. Ono nas ode­rwie od ży­cia nie­raz gorz­kie­go (bo ta­kiem naj­czę­ściej ży­cie cie­le­śne), ono nam da za­po­mnie­nia smut­nej nie­raz prze­szło­ści, ono nas wy­nie­sie wy­żej, gdzie nie dój­dą udrę­cze­nia ci­sną­ce lu­dzi przy­ku­tych łań­cu­chem na­mięt­no­ści do zie­mi.

Czy­taj­my – czy­ta­jąc do­sko­na­lim się, uczym się my­śleć, przy­swa­ja­my so­bie wszyst­ko co kie­dy wy­żsi – ta­len­ta­mi lu­dzie, wy­na­leź­li, cze­go do­szli, czy­ta­jąc sta­jem się ich ucznia­mi, im (je­śli ich poj­miem) w pe­wien spo­sób rów­ne­mi. Czy­taj­my bo czy­ta­nie jest wiel­ką osło­dą, jest ży­ciem dru­giem w ży­ciu na­szem, a ży­ciem tak uroz­ma­ico­nem, tak do­wo­li się sto­su­ją­cem, tak swo­bod­nem, tak pięk­nem; ono po­mna­ża ucie­chy nie­win­ne ży­cia i ży­cie samo prze­dłu­ża, bo w chwi­lach za­ję­cia xiąż­ką; czu­jem li cier­pie­nie ja­kie, tra­piż nas przy­po­mnie­nie ju­tra, wspo­mnie­nie dnia wczo­raj­sze­go? Wszyst­ko ucie­ka od nas, uci­cha, opusz­cza nas, gdy czy­ta­my, gdy pra­cu­jem. – A ileż to razy w ży­ciu ra­dzi­by­śmy o ota­cza­ją­cem nas za­po­mnieć? – Nie po­żą­da­naż ta Me­temp­sy­cho­za, któ­ra z nas chwi­lo­wie in­nych lu­dzi czy­ni i wy­pro­wa­dza na świat inny?–II. NOWA LI­TE­RA­TU­RA.

pierzch­nie­ni jesz­cze, nie­do­bit­ki zła­ma­ne schrzy­płym gło­sem, do­tąd ją ad­o­ru­ją? Czem była – na­śla­do­wa­niem cała; na­śla­do­wa­niem du­cha, form, po­wierz­chow­no­ści na­wet wy­ro­bów grec­kich i rzym­skich. Co go­rzej, była póź­niej przy schył­ku, na­śla­do­wa­niem na­śla­do­wań tyl­ko – Fran­cu­zi na­śla­do­wa­li ła­ciń­ską, któ­ra sama była nie­wol­ni­czem od­bi­ciem grec­kiej, my prze­drzeź­nia­li­śmy Fran­cu­zów. Miar­kuj­my ile ży­cia być mo­gło w li­te­ra­tu­rze bę­dą­cej nie wiem już któ­rem od­bi­ciem form, praw­da do­sko­na­łych, ale do­sko­na­łych w swem miej­scu i cza­sie – Sta­ra­no się jak naj­bli­żej sta­nąć wy­gła­dzo­nych utwo­rów po­etów fran­cuz­kich; a ci któ­rzy pro­ściej ze źró­dła czer­pa­li, i uzbro­je­ni byli zna­jo­mo­ścią sta­ro­żyt­nych ję­zy­ków; w ro­spa­czy aby spro­stać mo­gli ar­cy­dzie­łom, tłu­ma­czy­li je nie­wol­ni­czo. Ni­ko­mu w ów­czas na myśl nie przy­szło, że te do­sko­na­łe wzo­ry, były ory­gi­nal­ne nie na­śla­do­wa­ne i że do do­sko­na­ło­ści przyjść nie moż­na mał­po­wa­niem. Li­te­ra­tu­ra z oczy­ma wle­pio­ne­mi w sta­ro­żyt­ność bez ska­zy, sta­ro­żyt­ność ubó­stwio­ną, szła po­wol­nie, ślad w ślad rzym­skiej i grec­kiej. Przy­ję­to bó­stwa daw­ne, wia­rę, oby­cza­je na­wet – (szczę­ściem w po­ezjach tyl­ko) nie śmia­no nic wy­obra­żać so­bie in­a­czej; wszyst­ko wi­dzia­no oczy­ma sta­ro­żyt­nych mi­strzów.

Zda­wa­ło się obłą­ka­nym, że Bóg do­zwo­lił raz tyl­ko do­stą­pić lu­dziom mety do­sko­na­ło­ści ja­kiejś ab­so­lut­nej, koło któ­rej na­stęp­cy, mie­li stać z po­dzi­wie­niem i usza­no­wa­niem, nie pro­bu­jąc iść da­lej; nie śmie­jąc przy­pusz­czać zrów­na­nia się z Mi­strza­mi. I na­śla­dow­cy, ja­ke­śmy po­wie­dzie­li, nie sta­ra­jąc się zba­dać du­cha mi­strzów, nie sta­ra­jąc się uczy­nić tego w swo­jej sfe­rze, co oni w swo­jej uczy­ni­li; kon­ten­to­wa­li się po­drzeź­nia­niem ich, prze­śla­do­wa­niem nie na­śla­do­wa­niem. Ma­jąc swo­ją wia­rę, swo­je oby­cza­je, swój spo­sób wi­dze­nia wła­sny… i dla sie­bie sto­sow­ny; oni za­pie­ra­li się wia­ry, oby­cza­jów, spo­so­bu wi­dze­nia; uda­jąc in­nych lu­dzi, prze­no­sząc się w wiek inny; jak gdy­by do­sko­na­łość za­le­ża­ła od tych pod­rzęd­nych wa­run­ków, sta­no­wią­cych tyl­ko po­wło­kę rze­czy. Naj­pięk­niej­sze ta­len­ta za­bi­ja­ły się w tej ma­ska­ra­dzie wy­si­la­jąc, i nic nie mo­gąc uczy­nić. Pierw­szy, kto wy­rzekł, ze trze­ba było na­śla­do­wać utwo­ry mi­strzów, ten pierw­szy wi­nien naj­wię­cej – za nim po­ta­ku­jąc, roz­wi­ja­jąc jego te­mat szli na­stęp­ni w prze­ko­na­niu, że gdy wy­cią­gną re­gu­ły z two­rów naj­wyż­szej pięk­no­ści, a we­dle tych re­guł zbu­du­ją swo­je dzie­ła, doj­dą mi­strzów. Wy­obra­że­nie to fał­szy­we, że na­śla­du­jąc do­sko­na­łość dójść moż­na sa­me­mu do do­sko­na­ło­ści, bez na­tchnie­nia i pro­stem pod­kra­dze­niem się pod for­my (któ­re wy­ni­kły bez wie­dzy o nich, z uczu­cia tyl­ko) wy­obra­że­nie to, na dłu­gi bar­dzo czas, za­prząt­nę­ło lu­dzi próż­ną ro­bo­tą na­śla­do­wa­li. Raz przy­ję­te, po­da­wa­ło się z po­ko­le­nia w po­ko­le­nie i choć sy­no­wie wi­dzie­li, że oj­co­wie idąc tą dro­gą, do ni­cze­go nie do­szli, oni so­bie sta­ra­li się tąż ścież­ką po­stę­po­wać. Li­te­ra­tu­ra w cza­sach śle­pe­go na­śla­dow­nic­twa, sta­ła się ro­dza­jem za­trud­nie­nia su­chym, przy­stęp­nym dla wszyst­kich, któ­rzy tyl­ko umie­li ję­zy­ki wzo­rów i przy­swo­ili so­bie for­my. Na­śla­do­wa­no układ wier­sza, styl, spo­sób ob­ra­zo­wa­nia, po­rów­na­nia, przy­miot­ni­ki, uczo­no się po­ezij, jak szy­cia bó­lów. Na wszyst­ko były pra­wi­dła pew­ne. Wie­dzia­no ja­kie­mi sło­wy po­eci sta­ro­żyt­ni uno­si­li się, ja­kie­mi ma­lo­wa­li; bra­no też same sło­wa, te same ka­mycz­ki i z nich ukła­da­no po­dob­ną mo­zaj­kę. Ale cóż? sta­ro­żyt­ni czy­ni­li to z na­tchnie­nia, co no­wo­żyt­ni śle­pem na­śla­dow­nic­twem; u nich było ży­cie, u no­wych tyl­ko for­ma bez­dusz­na, for­ma czę­sto do­sko­na­ła, ale nie­ży­wa.

Gdy li­te­ra­tu­ra prze­nio­sła się w świat sta­ro­żyt­ny i w nim żyła, gdy naj­wyż­szem jej i je­dy­nem usi­ło­wa­niem było, nie­dać po­znać z któ­re­go wiel; u były jej utwo­ry, gdy się ma­sko­wa­ła i stro­iła w togę i pe­plum – wy­ni­kło z togo; że prze­ma­wia­ła tyl­ko, do ży­ją­cych w tym uro­jo­nym świe­cie, do pew­nej cząst­ki, do li­te­ra­tów. Po­wszech­ność czy­ta­jąc na­wet utwo­ry na­śla­dow­ni­ków, nie­po­ru­sza­la się nie­mi; wy­ra­zy mile dzwię­cza­ły jej w uszach, ale nie do­cho­dzi­ły do ser­ca. I jak­że dójść mo­gły? Był­że jaki zwią­zek, mię­dzy tym świa­tem daw­nym, a tym w któ­rym żyli? Po­eci owi na­wet opi­su­jąc wy­da­rze­nia spół­cze­sne; sła­wiąc bo­ha­te­rów swe­go wie­ku, tak ich stro­ili w ubio­ry, w ja­kich cho­dzi­li Mi­strzo­wi bo­ha­te­ro­wie; że nikt sie­bie i swych bli­skich, pod far­ba­mi i za­sło­na­mi nic po­znał.

To też, nie zda­jąc so­bie spra­wy dla cze­go tak było, uzna­wa­no ze li­te­ra­tu­ra nie jest dla wszyst­kich i wy­ra­ża­jąc się sty­lem ów­cze­snym, po­wia­da­no, że ona jest tyl­ko dla wyż­szych umy­słów, dla lu­dzi z wy­kształ­co­nym sma­kiem. Bied­na więk­szość, kła­nia­ła się prze­cho­dzą­cej mimo wiel­kiej pani Li­te­ra­tu­rze ale nie­przy­pusz­czo­na do po­ufa­ło­ści, za­wsze od niej sły­sząc o dzi­wo­lą­gach, któ­rych nie poj­mo­wa­ła; nie zbli­ża­ła się do niej. Li­te­ra­tu­ra dum­na i zim­na krę­ci­ła się w kole adep­tów; jed­ni two­rzy­li dla dru­gich i czę­sto­wa­li się wza­jem­nie i wza­jem­nie pod ob­ło­ki wy­no­si­li, rów­na­jąc z Mi­strza­mi, nie­kie­dy – o za­pa­mię­ta­li! – do­wo­dząc so­bie że ich prze­ści­gnę­li!

Więk­szość zo­sta­wio­na bez po­kar­mu umy­sło­we­go, bo ten jaki jej po­da­wa­no nie­mógł ją za­si­lić, wy­rze­kła się du­chow­ne­go ży­cia – Lud tyl­ko nie­uję­ty wy­obra­że­nia­mi klass oświe­ceń­szych, śpie­wał po swo­je­mu daw­ne pie­śni swo­je, ba­jał swe daw­ne, od­wiecz­ne po­wie­ści. Mię­dzy lu­dem a pi­sząc­ci­ni nie było żad­ne­go związ­ku, żad­ne­go współ­czu­cia, żad­ne­go wy­obra­że­nia wspól­ne­go, żad­ne­go wę­zła. – Lud nie­dał się prze­ro­bić na Gre­ków i Rzy­mian, a li­te­ra­ci nie poj­mo­wa­li aby wy­obra­że­nia ludu, na­ro­do­we mo­gły mieć ja­kie zna­cze­nie, ja­kie miej­sce w li­te­ra­tu­rze. Dłu­go, dłu­go tak było, że li­te­ra­tu­ra cho­ro­bli­wy ja­kiś wy­ro­stek na spo­łecz­no­ści, nie była wy­ni­kło­ścią oby­cza­jów, wia­ry, wy­obra­żeń miej­sco­wych, oso­bi­stych; ale wrzo­dem, któ­re­go jad za­szcze­pio­no. Szczę­ściem, dziś już tak nie jest. Na czem za­le­ży re­for­ma li­te­rac­ka? Na jed­nej przy­ję­tej praw­dzie; że li­te­ra­tu­ra po­win­na wy­ni­kać z ży­cia, któ­re­go jest kwia­tem, po­win­na prze­ma­wiać do ludu jego ję­zy­kiem, jego wy­obra­że­nia­mi, że li­te­ra­tu­ra sło­wem, nie może się utwo­rzyć na­śla­do­wa­niem, ale musi być wła­sna, na­ro­do­wa. Bar­dzo się mylą, ci któ­rzy my­ślą, że ro­man­tyzm, na pew­nych za­wisł mar­twych for­mach, na bal­la­dzie, so­ne­cie, na róż­no­inia­ro­wym wier­szu, upio­rach, wid­mach i t… p. W po­cząt­kach w isto­cie ro­man­tyzm, był tyl­ko bez­ład­nem na­śla­do­wa­niem li­te­ra­tu­ry An­gli­ków i Niem­ców, któ­rych ubó­stwiać za­czę­li Fran­cu­zi, wy­pchnąw­szy precz od sie­bie daw­nych mi­strzów. Za Fran­cu­za­mi po­szli inni; ale wpręd­ce z od­mia­ny wzo­ru, przy­szli nie­któ­rzy do zdro­we­go wy­obra­że­nia; iż pier­wiast­kiem każ­dej li­te­ra­tu­ry, po­win­ny być wła­sne oby­cza­je, ży­cie, wła­sne uczu­cia. I na przy­ję­ciu za­sa­dy na­ro­do­wej do li­te­ra­tu­ry, za­wi­sła cała dzi­siej­sza re­for­ma. Ro­man­tyzm, nie są to wie­ki śred­nie, nie jest to dzi­wacz­ność, nie jest to cu­do­twor­ność, nie są to po­etycz­ne prze­są­dy ludu wy­łącz­nie; ro­man­tyzm jest – na­ro­do­wość eman­cy­po­wa­na i z pra­wem oby­wa­tel­stwa wcho­dzą­ca do li­te­ra­tu­ry. Od li­te­ra­tu­ry ja­ką­śmy mie­li nie­daw­no, do tej jaka się dziś roz­wi­jać po­czy­na – ogrom­ny prze­dział; i ni­czem nie za­peł­nio­ny. Na­gle ode­rwa­li­śmy się od prze­szło­ści ca­łej i wsko­czy­li w nowe ży­cie, któ­rem od­dy­cha­my całą pier­sią, na­sy­ca­jąc się nie­mi nie mo­gąc na­sy­cić.

To na­głe przej­ście, nie­mo­gło być bez nie­po­rząd­ku bez nad­użyć i bez­pra­wiów. Eman­cy­po­wa­ni z pod re­guł daw­nych, osza­le­ni swo­bo­dą, są­dzi­li chwi­lę, że wszyst­ko wol­no; i wiel­kim kro­kiem wkro­czy­ła w li­te­ra­tu­rę na miej­sce na­ro­do­wo­ści – ego­tycz­ność, któ­rej doza pew­na nie jest do od­rzu­ce­nia; ale zby­tek gro­zi ode­bra­niem cha­rak­te­ru ogól­ne­go wy­ro­bom na­wet jed­nej epo­ki i kra­ju. – W roz­ru­chu re­for­my po­peł­nio­no wie­le złe­go, to praw­da, ale to złe jest przej­ściem, a było nie­uchron­nem. – Sam brak pra­wi­deł pew­nych, sama swo­bo­da obie­ra­nia przed­mio­tu, swo­bo­da form, obłą­kać mo­gła słab­sze umy­sły, któ­re ko­rzy­sta­ły z niej, dla od­zna­cze­nia się excen­trycz­no­ścią oso­bi­stą.

Dzi­siej­szy stan li­te­ra­tu­ry, wy­sta­wia już ob­raz osty­ga­ją­cych i pra­gną­cych po­rząd­ku, znu­żo­nych sa­mo­pa­stwem lu­dzi. – Tam i sam pod­no­szą się gło­sy róż­ne; ci chcą daw­ne re­gu­ły przy­sto­so­wać do no­wych utwo­rów i nie­mi się rzą­dzić, dru­dzy z nie­wie­lu jesz­cze ar­cy­dzieł wy­cią­gać pra­wi­dła, ma­ją­ce słu­żyć na przy­szłość. Zda­je się jed­nak że i to w zu­peł­no­ści do­ko­nać się nie da. – Pra­wi­dła daw­nych sto­so­wa­ły się do ich utwo­rów i dla nich były wy­bor­ne, na­mby w nich cia­sno i nie­wy­god­nie było. – Chcieć zaś wy­cią­gać pra­wi­dła z ma­łej licz­by pier­wiast­ko­wych, na­ce­cho­wa­nych sza­łem o swo­bo­dze­nia pło­dów, by­ło­by to na­ra­żać się na uwiecz­nie­nie anar­chij. – Cze­kać po­trze­ba, a pra­wi­dła się wy­ro­bią – gdy więk­sza licz­ba utwo­rów się znaj­dzie, gdy osty­gniem, może do­pie­ro, gdy za­czniem two­rzyć bez za­pa­łu i już tyl­ko try­bem na­śla­dow­ni­czym. Tym cza­sem pra­wi­dłem dla pi­szą­ce­go, jest w gra­ni­cach pew­nych, wstrzy­ma­ne uczu­cie, ha­mo­wa­ny roz­wa­gą za­pał, za­sta­no­wie­nie się nad na­tu­rą utwo­ru, a wre­ście co do form, zgłę­bie­nie ich, w po­dob­ne­go ro­dza­ju pło­dach nie­wy­mu­szo­nych i na­tchnio­nych; ludu. Im bli­żej na­tu­ry bę­dzie, pi­sarz tem pew­niej do do­sko­na­ło­ści się zbli­ży, im mniej w nim bę­dzie wy­my­słu a wię­cej na­tchnie­nia, tem dzie­ło ży­wot­niej­sze. –

Za­mie­rzy­li­śmy so­bie w cią­gu tego pi­sem­ka, ma­ją­ce­go za­wie­rać kil­ka uwag nad li­te­ra­tu­rą dzi­siej­szą, zwró­cić uwa­gę czy­tel­ni­ków i pi­sa­rzy, na kwe­stje form, sty­lu i pra­wi­deł, na dąż­ność li­te­ra­tu­ry, jej cha­rak­ter te­raź­niej­szy i przy­szły.

Wy­ja­śniw­szy więc, co jest za­sa­dą re­for­my w li­te­ra­tu­rze idzie­my da­lej, po­wta­rza­jąc, ze re­for­ma ta, za­wi­sła na wpro­wa­dze­niu w nią pier­wiast­ku na­ro­do­we­go.III. FOR­MY. – JĘ­ZYK.

peł­no­ści do­ko­nać się nie da. – Pra­wi­dła daw­nych sto­so­wa­ły się do ich utwo­rów i dla nich były wy­bor­ne, na­mby w nich cia­sno i nie­wy­god­nie było. – Chcieć zaś wy­cią­gać pra­wi­dła z ma­łej licz­by pier­wiast­ko­wych, na­ce­cho­wa­nych sza­łem o swo­bo­dze­nia pło­dów, by­ło­by to na­ra­żać się na uwiecz­nie­nie anar­chij. – Cze­kać po­trze­ba, a pra­wi­dła się wy­ro­bią – gdy więk­sza licz­ba utwo­rów się znaj­dzie, gdy osty­gniem, może do­pie­ro, gdy za­czniem two­rzyć bez za­pa­łu i już tyl­ko try­bem na­śla­dow­ni­czym. Tym cza­sem pra­wi­dłem dla pi­szą­ce­go, jest w gra­ni­cach pew­nych, wstrzy­ma­ne uczu­cie, ha­mo­wa­ny roz­wa­gą za­pał, za­sta­no­wie­nie się nad na­tu­rą utwo­ru, a wre­ście co do form, zgłę­bie­nie ich, w po­dob­ne­go ro­dza­ju pło­dach nie­wy­mu­szo­nych i na­tchnio­nych; ludu. Im bli­żej na­tu­ry bę­dzie, pi­sarz tem pew­niej do do­sko­na­ło­ści się zbli­ży, im mniej w nim bę­dzie wy­my­słu a wię­cej na­tchnie­nia, tem dzie­ło ży­wot­niej­sze. –

Za­mie­rzy­li­śmy so­bie wcią­gu tego pi­sem­ka, ma­ją­ce­go za­wie­rać kil­ka uwag nad li­te­ra­tu­rą dzi­siej­szą, zwró­cić uwa­gę czy­tel­ni­ków i pi­sa­rzy, na kwe­stje form, sty­lu i pra­wi­deł, na dąż­ność li­te­ra­tu­ry, jej cha­rak­ter te­raź­niej­szy i przy­szły.

Wy­ja­śniw­szy więc, co jest za­sa­dą re­for­my w li­te­ra­tu­rze idzie­my da­lej, po­wta­rza­jąc, że re­for­ma ta, za­wi­sła na wpro­wa­dze­niu w nią pier­wiast­ku na­ro­do­we­go.III. FOR­MY. – JĘ­ZYK.

Li­te­ra­tu­ra dzi­siej­sza inne ma zu­peł­nie wa­run­ki do­sko­na­ło­ści od daw­nej, Klas­sycz­nej. Tam­ta mia­no­wi­cie, za­przą­ta­ła się for­mą, ta du­chem – Lecz jak w tam­tej za­ję­cie się for­mą i sty­lem, było przy­czy­ną ozię­bie­nia, mar­two­ści; tak dzi­siej­szej za­par­cie się for­my za­nie­dba­nie tej odzie­ży, nie­zbęd­nej, po­śpiech w wy­ko­na­niu, może się stać zgub­nem. For­ma bez wąt­pie­nia jest tyl­ko odzie­żą my­śli, ję­zyk ma­ter­ja­łem z któ­re­go się ta odzież wy­ra­bia, ale prze­to ani odzież, ani ma­ter­ja nie są do po­gar­dze­nia. Przez nie wcie­la się myśl, a spo­sób w jaki się wcie­la uj­mu­je jej lub do­da­je bar­dzo wie­le. – Naj­pięk­niej­sza, naj­wznio­ślej­sza myśl niech bę­dzie za­nie­dba­nym spo­so­bem wy­da­na, od nie­chce­nia rzu­co­na, nie ude­rzy, nie­po­ka­że się jak po­win­na. Myśl jest za­wsze więk­sza ni­że­li sło­wo, nie mie­ści się w niem, nie­da­je się wy­ra­zić do­sta­tecz­nie. Czu­je to każ­dy pi­szą­cy, że mu brak wy­ra­zów, że ję­zyk ubo­gi, że sła­ba mowa ludz­ka. To wła­śnie przy­czy­na dla kto­rej sta­rać się po­trze­ba myśl jak naj­tro­skli­wiej wy­nu­rzyć, dla cze­go ją trze­ba ubrać we wszyst­ko na co się może zdo­być sztu­ka, dla cze­go na­le­ży sta­rać się jej, o jak naj­do­sko­nal­szą for­mę. Gdy­by spo­so­by wy­ra­że­nia my­śli były ła­twe i do­sta­tecz­ne, do­ść­by ją rzu­cić od nie­chce­nia, ale gdy się ma wca­le in­a­czej, nie­moż­na nad­to pra­co­wać, aby wcie­la­ją­ca się myśl, wy­ra­zi­ła się w utwo­rze kom­plet­nie i w ca­łym bla­sku.

Sta­ro­żyt­ni, któ­rych śle­pe na­śla­dow­nic­two po­tę­pia­my, czu­li to le­piej od nas i uczu­li może aż nad­to, waż­ność for­my. My zno­wu czu­je­my ją za mało. Od for­my jed­nak­że za­le­ży w czę­ści ży­wot­ność dzie­ła a w zu­peł­no­ści, wra­że­nie, ja­kie uczy­ni na czy­ta­ją­cych. Ileż to jest dzieł, ude­rza­ją­cych wiel­kie­mi my­śla­mi, któ­re za­po­mnia­ne zo­sta­ły dla tego, że au­tor nie sta­rał się dla nich o for­my, o –

sztu­kę.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: