Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Studjum kobiety. Étude de femme - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2022
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Studjum kobiety. Étude de femme - ebook

Książka w dwóch wersjach językowych: polskiej i francuskiej. Version bilingue: polonaise et française. Markiza de Listomère cieszy się w Paryżu opinią kobiety nieosiągalnej. Tymczasem Eugeniusz de Rastignac, dopiero zaczynający robić karierę w wielkim świecie, przypadkowo wysyła do niej namiętny list przeznaczony dla swojej kochanki Delfiny de Nucingen. Markiza, która już wcześniej dostrzegła przystojnego młodzieńca, udaje oburzenie, lecz w rzeczywistości jest zachwycona takim obrotem sprawy… La marquise de Listomère ne laisserait jamais un galant lui faire la cour, même si peu que ce soit, jusqu'au jour où elle rencontre le très jeune, très beau Eugène de Rastignac (il a un visage d’ange) qui attire son attention sans qu’il cherche à la séduire. Le lendemain, Eugène adresse deux lettres, l'une à son avoué, l’autre à sa maîtresse Delphine de Nucingen. Par étourderie, il se trompe d’adresse et c’est la marquise de Listomère qui reçoit une brûlante lettre d’amour de quatre pages. (za Wikipedią).

Kategoria: Literatura piękna
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7639-414-5
Rozmiar pliku: 145 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

STUDIUM KOBIETY

W Paryżu bal czy raut składa się właściwie z dwóch wieczorów. Najpierw wieczór oficjalny, w którym biotą udział osoby zaproszone, dystyngowany świat który się nudzi. Każdy pozuje dla sąsiada. Większość młodych kobiet przychodzi tylko dla kogoś jednego. Kiedy każda upewniła się że jest dla tego kogoś najpiękniejsza i że pogląd ten podziela jeszcze kilka osób, wówczas, po wymianie obojętnych zdali w rodzaju: „Czy wybierasz się wcześnie na wieś? – Pani de Portenduère ładnie dziś śpiewała! – Kto jest ta damulka, która ma tyle brylantów?” – lub też owych ulotnych spostrzeżeń które sprawiają krótką przyjemność albo zadają trwałe rany, grupy przerzedzają się, obojętni odchodzą, świece dopalają się do końca. Wówczas, pani domu zatrzymuje kilku artystów, ludzi wesołych, przyjaciół, mówiąc: „Zostańcie, zjemy kolacyjkę w swojem kółku”. Wszyscy skupiają się w saloniku. Zaczyna się drugi prawdziwy wieczór; wieczór, na którym, jak za dawnych dobrych czasów, każdy słyszy co się mówi, gdzie rozmowa jest ogólna, gdzie każdy musi być dowcipny i przyczynić się do ogólnej zabawy. Słowem, przyjemność zaczyna się z chwilą gdy raut się kończy. Raut, ta zimna rewja zbytku, ta defilada próżności, jest jednym z owych angielskich wymysłów, dążących do zmechanizowania innych narodów. Anglji, zdawałoby się, zależy na tem, aby cały świat nudził się tak jak ona i tyle co ona. Ten drugi wieczór jest tedy we Francji, w paru domach, szczęśliwym protestem dawnego ducha naszego wesołego kraju: ale, nieszczęściem, mało osób protestuje!

Przyczyna tego jest bardzo prosta: jeśli mało kto dziś wydaje kolacje, to dlatego, że nigdy, pod żadnym rządem, nie było mniej ludzi ustalonych, spokojnych, niż pod panowaniem Ludwika Filipa, w którym Rewolucja zaczęła się legalnie. Wszyscy pędzą dziś do jakiegoś celu, gonią za majątkiem. Czas stał się drogi; nikt że może sobie pozwolić na tę rozrzutność, aby wracać do domu rano i wysypiać się do późna. Te drugie wieczory odbywają się tedy już tylko u kobiet dość bogatych na to aby prowadzić dom otwarty, od lipca zaś r. 1830 kobiety te można policzyć ma palcach. Mimo milczącej opozycji dzielnicy Saint-Germiain, parę kobiet – między niemi margrabina d’Eapard i panna des Touches – nie chciały się wyrzec władzy, którą sprawowały w Paryżu, i nie zamknęły salonów.

Salon panny des Touches, sławny zresztą w Paryżu, jest ostatnim przytułkiem, gdzie się schronił dawny dowcip francuski, ze swą ukrytą głębią, swomi tysiącznemi inwencjami i wyborną grzecznością. Tam możecie spotkać wdzięk mimo wyszukanej formy; swobodną gawędę mimo oględności wrodzonej ludziom dobrze wychowanym; zwłaszcza rozrzutność myśli. W tym domu nikt nie myśli o tem, aby zachować swój pomysł ma dramat; opowiadając, nikt nie myśli o spożytkowaniu tematu w książce. Słowem, nie jawi się tam wciąż ohydny szkielet literatury, węszącej za strawą przy lada szczęśliwym koncepcie lub zajmującej historji. Wspomnienie jednego z takich wieczorów szczególnie utkwiło mi w pamięci, nie tyle nawet z powodu zwierzenia, w którem znakomity de Marsay odsłonił jeden z najgłębszych zakamarków serca kobiety, ile z powodu uwag, jakie wywołało jego opowiadanie. Uwagi te są komentarzem do zmian, jakie w kobiecie francuskiej spowodowała nieszczęsna rewolucja lipcowa.

Przypadek zgromadził ma tym wieczorze sporo osób, które, dzięki swym niezaprzeczonym wartościom, zyskały europejską reputację. Nie jest to pochlebstwo pod adresem Francji, bo było tam kilku cudzoziemców. Ci, którzy najbardziej tam błyszczeli, nie byli zresztą najsławniejsi. Cięte odpowiedzi, subtelne spostrzeżenia, przednie koncepty, sylwetki kreślone z cudowną precyzją, migotały i tłoczyły się bez przymusu, rzucone niedbale, a cudownie odczute i pojmowane. Świat, owcy zwłaszcza odznaczali się wdziękiem i werwą godną artystów. Możecie spotkać gdzieindziej w Europie wytworne manjery, uprzejmość, wiedzę; ale jedynie w Paryżu, w tym salonie – i w paru o których wspomniałem – istnieje ów swoisty dowcip, stwarzający z wszystkich tych przymiotów miłą i kapryśną całość, jakaś płynność, która pozwala kłębić się obfitości myśli, aforyzmów, opowiadań, dokumentów. Tylko Paryż, ta stolica dobrego smaku, zna sztukę zmieniania rozmowy w turniej, w którym każda inteligencja skupia się w jednym rysie, gdzie każdy rzuca jedno zdanie i zamyka swoje doświadczenie w jednem słowie, gdzie każdy się bawi, odpoczywa i uczy się. To też tylko tam. może istnieć wymiana myśli; tam nie dźwigasz, jak ów delfin z bajki, jakiejś małpy na grzbiecie; tam będziesz rozumiany i nie narazisz się na to, aby stawiać w grze złoto przeciw liczmanom. Tam wreszcie delikatnie zdradzone sekrety, lekkie a głębokie gawędy, mienią się, falują, przybierają nowy wygląd i nową barwę za każdem zdaniem. Żywa dyskusja, zwięzłe opowiadania zazębiają się o siebie wzajem. Wszystkie oczy słuchają, gesty pytają, a fizjognomja odpowiada. Wszystko tam jest, w jednem słowie: duch i myśl.

Nigdy nie byłem tak silnie pod urokiem daru słowa, umiejętnego, celowego, które stanowi siłę aktora czy opowiadacza. Nie ja jeden byłem wrażliwy na tyle czarów; spędziliśmy wszyscy rozkoszny wieczór. Rozmowa, przybrawszy charakter gawędy, pociągała swoim szybkim biegiem ciekawe zwierzenia, mnóstwo portretów, tysiące wybryków, które czynią tę uroczą improwizację czemś zgoła nie do przetłumaczenia. Ale, skoro zostawimy rzeczom ich naturalny smak, ich bieg, ich kapryśne falowanie, może zrozumiecie wówczas wdzięk wieczoru naprawdę francuskiego, pochwyconego w momencie gdy, w atmosferze najmilszej swobody, każdy zapomina o swoich interesach, o swej ambicji, lub, jeśli wolicie, o swoich pretensjach.

Około drugiej rano, w chwili gdy kolacja się skończyła, znajdowało się koło stołu już tylko bliskie kółko, wypróbowane w kilkunastoletniej zażyłości, albo też ludzie wytrawni, dobrze wychowani i znający życie. Mocą niemego i ściśle przestrzeganego układu, przy kolacji każdy zrzekał się swojej rangi społecznej. Panowała najzupełniejsza równość. Nie było tam zresztą nikogo, któryby nie był bardzo dumny że jest sobą. Pani d‘Espard zaprowadziła zwyczaj, że siedzi się przy stole do końca wieczoru, zauważyła bowiem nieraz, jaką zmianę nastroju pociąga zmiana miejsca. W przejściu między jadalnią a salonem czar pryska. Zdaniem Sterne‘a, myśli autora, który się ogolił, mają inną barwę niż przed wykonaniem tej czynności. Jeżeli Sterne ma rację, czyż nie można śmiało twierdzić, że nastrój ludzi przy stole inny jest, niż kiedy ci sami ludzie wrócą do salonu? Opar nie bije już do głowy, oko nie ma już przed sobą owego miłego nieładu, straciło się rozkosz tego lenistwa, tej życzliwości, ogarniającej ludzi najedzonych, tonących w miękkich krzesłach jakie wyrabia się dzisiaj. Poprostu ludzie chętniej rozmawiają przy deserze, przy kieliszku dobrego wina, w rozkosznej chwili gdy każdy może oprzeć się łokciami na stole i wesprzeć głowę na dłoni. Nietylko wszyscy lubią wówczas mówić, ale i słuchać. Trawienie bywa, zależnie od usposobienia, rozmowne albo milczące. Każdy znajduje wówczas coś dla siebie. Czy nie trzeba było tego wstępu, aby was wtajemniczyć w urok poufnego zwierzenia, w jakiem nieżyjący już sławny człowiek odmalował niewinny jezuityzm kobiety: a uczynił to z subtelnością właściwą ludziom co wiele widzieli. Przymiot ten sprawia, iż wszyscy mężowie Stanu cudownie opowiadają, kiedy, jak Talleyrand i Metternich, raczą opowiadać.

De Marsay, mianowany od pół roku pierwszym ministrem, dał już dowody niepospolitych zdolności. Mimo iż ci, którzy go znali od dawna, nie zdziwili się patrząc jak rozwija wszystkie talenty i przymioty męża Stanu, można było sobie zadać pytanie, czy on wiedział że jest wielkim politykiem, czy też dojrzał w ogniu okoliczności. Takie pytanie zadał mu właśnie, w intencji naw-skroś filozoficznej, bystry i inteligentny człowiek, którego świeżo minister zamianował prefektem, a który przedtem był długo dziennikarzem. Podziwiał de Marsaya bez owej domieszki kwasu, który w Paryżu służy inteligentnemu człowiekowi za usprawiedliwienie że podziwia drugiego człowieka.

– Czy w twojem dawniejszem życiu był jaki fakt, myśl, pragnienie, które zdradziły ci twoje powołanie? spytał Emil Blondet. Wszyscy podobno mamy, jak Newton, nasze jabłko, które spada i ściąga mas na grunt, na którym rozwijają się nasze zdolności...

– Owszem, rzekł de Marsay, opowiem wam to.

Ładne kobiety, dandysi, artyści, starcy, przyjaciele de Marsay‘a, poprawili się wygodnie w krzesłach i patrzyli na ministra. Czy trzeba dodać, że służba już się nie kręciła, drzwi były zamknięte, portjery zasunięte? Cisza była tak głęboka, że słychać było w dziedzińcu szmer woźniców, tupot i parskanie koni, którym tęskno było do Stajni.

– Człowiek polityczny, moi drodzy, istnieje tylko jednym przymiotem, rzekł minister bawiąc się złotym nożykiem w oprawie z perłowej masy; umieć zawsze panować nad sobą, robić w każdej chwili bilans każdego faktu, choćby najbardziej przypadkowego, słowem kryć w sobie istotę zimną i bezinteresowną, która przygląda się jak prosty świadek drganiom naszego życia, naszym namiętnościom, uczuciom i podsuwa nam w każdej chwili wykaz wszystkich pozycji.

– Objaśniasz nam tem samem, czemu mężowie Stanu tak rzadcy są we Francji, rzekł stary lord Dudley.

– Z punktu – uczuciowego to jest rzecz okropna, odparł minister. – To też, kiedy ten fenomen ziści się iw młodym człowieku... (Richelieu, który, ostrzeżony listownie o niebezpieczeństwie Gonciniego, spał do południa, gdy jego dobroczyńcę miano zamordować o dziesiątej), taki młody człowiek, nazwijmy go Pitt albo Napoleon, jeśli chcecie, jest czemś potwornem, prawda? Ja stałem się bardzo wcześnie takim potworem, i to dzięki kobiecie.

– Myślałem, rzekła z uśmiechem pani de Montcornet, że my więcej psujemy politykę niż ją robimy.

– Potwór, o którym mówię, jest potworem tylko dlatego że się wam opiera, odparł minister ironicznie schylając głowę.

– Jeżeli chodzi o przygodę miłosną, żądam, aby jej nie przerywano żadnemi refleksjami, rzekła baronowa de Nucingen.

– Refleksja jest tu bardzo nie na miejscu, wykrzyknął Józef Bridau.

– Miałem siedemnaście łat, podjął de Marsay. Restauracja zaczynała się ustalać; moi starzy przyjaciele wiedzą, jaki byłem wówczas porywczy i gorący. Kochałem pierwszy raz, i – mogę to dziś powiedzieć – byłem jednym z najładniejszych chłopców w Paryżu. Miałem urodę, młodość, dwa przymioty, które zawdzięczamy przypadkowi, a z których jesteśmy dumni jak z własnej zasługi. Resztę trzeba mi pokryć milczeniem. Jak wszyscy młodzi ludzie, kochałem się w kobiecie o sześć lat starszej ode mnie. Nikt z państwa – rzekł, wodząc okiem dokoła stołu – nie może się domyślać jej nazwiska, ani jej odgadnąć. Jedyny Ronquerolles przeniknął w owym czasie moją tajemnicę i dochował jej; bałbym się jego uśmiechu, ale poszedł – dodał minister, spoglądając wkoło.

– Nie chciał zostać na kolacji, rzekła pani de Sérizy.

– Od pół roku pogrążony w tej miłości, a nie świadom że namiętność moja jest tak silna, oddawałem się owemu cudownemu bałwochwalstwu, które jest tryumfem a zarazem kruchem szczęściem młodości. Chowałem jej znoszone rękawiczki, piłem odwar z kwiatów które ona nosiła, wstawałem w nocy aby iść patrzeć w jej okna. Wszystka krew zbiegała mi do serca, kiedy wdechałem zapach jej perfum. Byłem, o tysiąc mil od świadomości, że kobiety to są piece z nagłówkiem z marmuru.

– Och, niech nam pan oszczędzi swoich okropnych określeń, rzekła pani de Camps z uśmiechem.

– Sądzę, że byłbym zmiażdżył wzgardą filozofa, który sformułował tę straszliwą a tak głęboko trafną myśl, odparł de Marsay. – Jesteście państwo wszyscy zbyt inteligentni, abym wam potrzebował mówić więcej. Tych kilka słów przypomni wam własne szaleństwa. Mój ideał była to wielka dama, co się zowie, wdowa i bez dzieci (ideał pod każdym względem!); otóż, moje bóstwo zamykało się w domu, aby znaczyć własnoręcznie moją bieliznę swojemi włosami: słowem odpłacała moje szaleństwa niegorszą monetą. Jak nie wierzyć w miłość, kiedy rękojmią jej jest szaleństwo? Obróciliśmy oboje całą naszą inteligencję na to, aby ukryć przed światem tak pełną i piękną miłość, i udało się nam. Ileż uroku miały nasze schadzki! O niej nie powiem wam nic: wówczas była czemś doskonaleni; dziś jeszcze uchodzi za jedną z najładniejszych kobiet w Paryżu: ale wtedy ludzie daliby się zabić aby uzyskać jedno jej spojrzenie. Położenie jej majątkowe było zupełnie wystarczające, jak na kobietę ubóstwianą i zakochaną: ale nie było ono w proporcji z jej nazwiskiem, któremu Restauracja przydała nowego blasku. Co do mnie, młodzieńcza moja próżność nie dopuszczała żadnych podejrzeń. Mimo iż zazdrość moja byłaby wówczas starczyła na studwudziestu Otellów, straszne to uczucie drzemało we mnie niby złoto w rudzie. Byłbym się kazał wygrzmocić służącemu, gdybym popełnił tę nikczemność, aby podejrzewać czystość tego anioła, tak wątłego a tak silnego, tak jasnego i naiwnego, czystego, niewinnego, którego błękitne oko, cudownie poddając się memu spojrzeniu, pozwalało wniknąć w głąb serca. Nigdy najmniejszego zawahania w pozie, w spojrzeniu, słowie; zawsze biała, świeża, gotowa do oddania się niby wschodnia lilja z Pieśni nad pieśniami!... Och, moi drodzy – wykrzyknął boleśnie minister, stając się z powrotem młodzieńcem – trzeba bardzo mocno wyrżnąć igłową o marmur, aby się ocknąć z tych złudzeń!.............................................ÉTUDE DE FEMME

DÉDIÉ AU MARQUIS JEAN-CHARLES DI NEGRO.

La marquise de Listomère est une de ces jeunes femmes élevées dans l’esprit de la Restauration. Elle a des principes, elle fait maigre, elle communie, et va très-parée au bal, aux Bouffons, à l’Opéra ; son directeur lui permet d’allier le profane et le sacré. Toujours en règle avec l’église et avec le monde, elle offre une image du temps présent, qui semble avoir pris le mot de Légalité pour épigraphe. La conduite de la marquise comporte précisément assez de dévotion pour pouvoir arriver sous une nouvelle Maintenon à la sombre piété des derniers jours de Louis XIV, et assez de mondanité pour adopter également les mœurs galantes des premiers jours de ce règne, s’il revenait. En ce moment, elle est vertueuse par calcul, ou par goût peut-être. Mariée depuis sept ans au marquis de Listomère, un de ces députés qui attendent la pairie, elle croit peut-être aussi servir par sa conduite l’ambition de sa famille. Quelques femmes attendent pour la juger le moment où monsieur de Listomère sera pair de France, et où elle aura trente-six ans, époque de la vie où la plupart des femmes s’aperçoivent qu’elles sont dupes des lois sociales. Le marquis est un homme assez insignifiant : il est bien en cour, ses qualités sont négatives comme ses défauts ; les unes ne peuvent pas plus lui faire une réputation de vertu que les autres ne lui donnent l’espèce d’éclat jeté par les vices. Député, il ne parle jamais, mais il vote bien ; il se comporte dans son ménage comme à la Chambre. Aussi passe-t-il pour être le meilleur mari de France. S’il n’est pas susceptible de s’exalter, il ne gronde jamais, à moins qu’on ne le fasse attendre. Ses amis l’ont nommé le temps couvert. Il ne se rencontre en effet chez lui ni lumière trop vive, ni obscurité complète. Il ressemble à tous les ministères qui se sont succédé en France depuis la Charte. Pour une femme à principes, il était difficile de tomber en de meilleures mains. N’est-ce pas beaucoup pour une femme vertueuse que d’avoir épousé un homme incapable de faire des sottises ? Il s’est rencontré des dandies qui ont eu l’impertinence de presser légèrement la main de la marquise en dansant avec elle, ils n’ont recueilli que des regards de mépris, et tous ont éprouvé cette indifférence insultante qui, semblable aux gelées du printemps, détruit le germe des plus belles espérances. Les beaux, les spirituels, les fats, les hommes à sentiments qui se nourrissent en tenant leurs cannes, ceux à grand nom ou à grosse renommée, les gens de haute et petite volée, auprès d’elle tout a blanchi. Elle a conquis le droit de causer aussi longtemps et aussi souvent qu’elle le veut avec les hommes qui lui semblent spirituels, sans qu’elle soit couchée sur l’album de la médisance. Certaines femmes coquettes sont capables de suivre ce plan-là pendant sept ans pour satisfaire plus tard leurs fantaisies ; mais supposer cette arrière-pensée à la marquise de Listomère serait la calomnier. J’ai eu le bonheur de voir ce phénix des marquises : elle cause bien, je sais écouter, je lui ai plu, je vais à ses soirées. Tel était le but de mon ambition. Ni laide ni jolie, madame de Listomère a des dents blanches, le teint éclatant et les lèvres très-rouges ; elle est grande et bien faite ; elle a le pied petit, fluet, et ne l’avance pas ; ses yeux, loin d’être éteints, comme le sont presque tous les yeux parisiens, ont un éclat doux qui devient magique si par hasard elle s’anime. On devine une âme à travers cette forme indécise. Si elle s’intéresse à la conversation, elle y déploie une grâce ensevelie sous les précautions d’un maintien froid, et alors elle est charmante. Elle ne veut pas de succès et en obtient. On trouve toujours ce qu’on ne cherche pas. Cette phrase est trop souvent vraie pour ne pas se changer un jour en proverbe. Ce sera la moralité de cette aventure, que je ne me permettrais pas de raconter, si elle ne retentissait en ce moment dans tous les salons de Paris.

La marquise de Listomère a dansé, il y a un mois environ, avec un jeune homme aussi modeste qu’il est étourdi, plein de bonnes qualités, et ne laissant voir que ses défauts ; il est passionné et se moque des passions ; il a du talent et il le cache ; il fait le savant avec les aristocrates et fait de l’aristocratie avec les savants. Eugène de Rastignac est un de ces jeunes gens très-sensés qui essaient de tout, et semblent tâter les hommes pour savoir ce que porte l’avenir. En attendant l’âge de l’ambition, il se moque de tout ; il a de la grâce et de l’originalité, deux qualités rares parce qu’elles s’excluent l’une l’autre. Il a causé sans préméditation de succès avec la marquise de Listomère, pendant une demi-heure environ. En se jouant des caprices d’une conversation qui, après avoir commencé à l’opéra de Guillaume Tell, en était venue aux devoirs des femmes, il avait plus d’une fois regardé la marquise de manière à l’embarrasser ; puis il la quitta et ne lui parla plus de toute la soirée ; il dansa, se mit à l’écarté, perdit quelque argent, et s’en alla se coucher. J’ai l’honneur de vous affirmer que tout se passa ainsi. Je n’ajoute, je ne retranche rien.

Le lendemain matin Rastignac se réveilla tard, resta dans son lit, où il se livra sans doute à quelques-unes de ces rêveries matinales pendant lesquelles un jeune homme se glisse comme un sylphe sous plus d’une courtine de soie, de cachemire ou de coton. En ces moments, plus le corps est lourd de sommeil, plus l’esprit est agile. Enfin Rastignac se leva sans trop bâiller, comme font tant de gens mal appris, sonna son valet de chambre, se fit apprêter du thé, en but immodérément, ce qui ne paraîtra pas extraordinaire aux personnes qui aiment le thé ; mais pour expliquer cette circonstance aux gens qui ne l’acceptent que comme la panacée des indigestions, j’ajouterai qu’Eugène écrivait : il était commodément assis, et avait les pieds plus souvent sur ses chenets que dans sa chancelière. Oh ! avoir les pieds sur la barre polie qui réunit les deux griffons d’un garde-cendre, et penser à ses amours quand on se lève et qu’on est en robe de chambre, est chose si délicieuse, que je regrette infiniment de n’avoir ni maîtresse, ni chenets, ni robe de chambre. Quand j’aurai tout cela, je ne raconterai pas mes observations, j’en profiterai.

La première lettre qu’Eugène écrivit fut achevée en un quart d’heure ; il la plia, la cacheta et la laissa devant lui sans y mettre l’adresse. La seconde lettre, commencée à onze heures, ne fut finie qu’à midi. Les quatre pages étaient pleines.

– Cette femme me trotte dans la tête, dit-il en pliant cette seconde épître, qu’il laissa devant lui, comptant y mettre l’adresse après avoir achevé sa rêverie involontaire. Il croisa les deux pans de sa robe de chambre à ramages, posa ses pieds sur un tabouret, coula ses mains dans les goussets de son pantalon de cachemire rouge, et se renversa dans une délicieuse bergère à oreilles dont le siége et le dossier décrivaient l’angle confortable de cent vingt degrés. Il ne prit plus de thé et resta immobile, les yeux attachés sur la main dorée qui couronnait sa pelle, sans voir ni main, ni pelle, ni dorure. Il ne tisonna même pas. Faute immense ! N’est-ce pas un plaisir bien vif que de tracasser le feu quand on pense aux femmes ? Notre esprit prête des phrases aux petites langues bleues qui se dégagent soudain et babillent dans le foyer. On interprète le langage puissant et brusque d’un bourguignon.

À ce mot arrêtons-nous et plaçons ici pour les ignorants une explication due à un étymologiste très-distingué qui a désiré garder l’anonyme. Bourguignon est le nom populaire et symbolique donné, depuis le règne de Charles VI, à ces détonations bruyantes dont l’effet est d’envoyer sur un tapis ou sur une robe un petit charbon, léger principe d’incendie. Le feu dégage, dit-on, une bulle d’air qu’un ver rongeur a laissée dans le cœur du bois. Inde amor, inde burgundus. L’on tremble en voyant rouler comme une avalanche le charbon qu’on avait si industrieusement essayé de poser entre deux bûches flamboyantes. Oh ! tisonner quand on aime, n’est-ce pas développer matériellement sa pensée ?

Ce fut en ce moment que j’entrai chez Eugène, il fit un soubresaut et me dit : – Ah ! te voilà, mon cher Horace. Depuis quand es-tu là ?

– J’arrive.

– Ah !

Il prit les deux lettres, y mit les adresses et sonna son domestique.

– Porte cela en ville.

Et Joseph y alla sans faire d’observations, excellent domestique !

Nous nous mîmes à causer de l’expédition de Morée, dans laquelle je désirais être employé en qualité de médecin. Eugène me fit observer que je perdrais beaucoup à quitter Paris, et nous parlâmes de choses indifférentes. Je ne crois pas que l’on me sache mauvais gré de supprimer notre conversation.

……………………………………………………………………………………………

……………………………………………………………………………………………

Au moment où la marquise de Listomère se leva, sur les deux heures après midi, sa femme de chambre, Caroline lui remit une lettre, elle la lut pendant que Caroline la coiffait. (Imprudence que commettent beaucoup de jeunes femmes.)

Ô cher ange d’amour, trésor de vie et de bonheur ! À ces mots, la marquise allait jeter la lettre au feu ; mais il lui passa par la tête une fantaisie que toute femme vertueuse comprendra merveilleusement, et qui était de voir comment un homme.....................................AUTRE ÉTUDE DE FEMME

DÉDIÉ À LÉON GOZLAN

Comme un témoignage de bonne confraternité littéraire.

À Paris, il se rencontre toujours deux soirées dans les bals ou dans les raouts. D’abord une soirée officielle à laquelle assistent les personnes priées, un beau monde qui s’ennuie. Chacun pose pour le voisin. La plupart des jeunes femmes ne viennent que pour une seule personne. Quand chaque femme s’est assurée qu’elle est la plus belle pour cette personne et que cette opinion a pu être partagée par quelques autres, après des phrases insignifiantes échangées, comme celles-ci : – Comptez-vous aller de bonne heure à *** (un nom de terre) ? – Madame une telle a bien chanté ! – Quelle est cette petite femme qui a tant de diamants ? Ou, après avoir lancé des phrases épigrammatiques qui font un plaisir passager et des blessures de longue durée, les groupes s’éclaircissent, les indifférents s’en vont, les bougies brûlent dans les bobèches ; la maîtresse de la maison arrête alors quelques artistes, des gens gais, des amis, en leur disant : – Restez, nous soupons entre nous.

On se rassemble dans un petit salon. La seconde, la véritable soirée a lieu ; soirée où, comme sous l’ancien régime, chacun entend ce qui se dit, où la conversation est générale, où l’on est forcé d’avoir de l’esprit et de contribuer à l’amusement public. Tout est en relief, un rire franc succède à ces airs gourmés qui, dans le monde, attristent les plus jolies figures. Enfin, le plaisir commence là où le raout finit. Le raout, cette froide revue du luxe, ce défilé d’amours-propres en grand costume, est une de ces inventions anglaises qui tendent à mécaniser les autres nations. L’Angleterre semble tenir à ce que le monde entier s’ennuie comme elle et autant qu’elle.

Cette seconde soirée est donc, en France, dans quelques maisons, une heureuse protestation de l’ancien esprit de notre joyeux pays ; mais, malheureusement, peu de maisons protestent : la raison en est bien simple. Si l’on ne soupe plus beaucoup aujourd’hui, c’est que, sous aucun régime, il n’y a eu moins de gens casés, posés et arrivés. Tout le monde est en marche vers quelque but, ou trotte après la fortune. Le temps est devenu la plus chère denrée, personne ne peut donc se livrer à cette prodigieuse prodigalité de rentrer chez soi le lendemain pour se réveiller tard. On ne retrouve donc plus de seconde soirée que chez les femmes assez riches pour ouvrir leur maison ; et depuis la révolution de 1830, ces femmes se comptent dans Paris. Malgré l’opposition muette du faubourg Saint-Germain, deux ou trois femmes, parmi lesquelles se trouve madame la marquise d’Espard, n’ont pas voulu renoncer à la part d’influence qu’elles avaient sur Paris, et n’ont point fermé leurs salons. Entre tous, l’hôtel de madame d’Espard, célèbre d’ailleurs à Paris, est le dernier asile où se soit réfugié l’esprit français d’autrefois, avec sa profondeur cachée, ses mille détours et sa politesse exquise. Là vous observerez encore de la grâce dans les manières malgré les conventions de la politesse, de l’abandon dans la causerie malgré la réserve naturelle aux gens comme il faut, et surtout de la générosité dans les idées. Là, nul ne pense à garder sa pensée pour un drame ; et, dans un récit, personne ne voit un livre à faire. Enfin le hideux squelette d’une littérature aux abois ne se dresse point, à propos d’une saillie heureuse ou d’un sujet intéressant.

Le souvenir d’une de ces soirées m’est plus particulièrement resté, moins à cause d’une confidence où l’illustre de Marsay mit à découvert un des replis les plus profonds du cœur de la femme, qu’à cause des observations auxquelles son récit donna lieu sur les changements qui se sont opérés dans la femme française depuis la triste révolution de juillet.

Pendant cette soirée, le hasard avait réuni plusieurs personnes auxquelles d’incontestables mérites ont valu des réputations européennes. Ceci n’est point une flatterie adressée à la France, car plusieurs étrangers se trouvaient parmi nous. Les hommes qui brillèrent le plus n’étaient d’ailleurs pas les plus célèbres. Ingénieuses reparties, observations fines, railleries excellentes, peintures dessinées avec une netteté brillante, pétillèrent et se pressèrent sans apprêt, se prodiguèrent sans dédain comme sans recherche, mais furent délicieusement senties et délicatement savourées. Les gens du monde se firent surtout remarquer par une grâce, par une verve tout artistiques.

Vous rencontrerez ailleurs, en Europe, d’élégantes manières, de la cordialité, de la bonhomie, de la science ; mais à Paris seulement, dans ce salon et dans ceux dont je viens de parler, abonde l’esprit particulier qui donne à toutes ces qualités sociales un agréable..............................
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: